niedziela, 4 grudnia 2022

STEFCIA Z WIERZBINY - cz.15.


 

STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska

Cz.15. (71.) Koniec sierpnia 1976 r. Wiktor i Grażyna

Wiktor przeżywał powrót Grażyny. Nie poszedł do swego mieszkania, bo tam pewnie chodziłby z kąta w kąt. Siedział dalej w pubie i rozmawiał z przyjaciółmi. Osoby przy stoliku zmieniały się, ale nadal był Orvor, Patryk i Viggo, który po odwiezieniu dziewcząt powrócił do pubu. Orvor był na okrągło zasypywany pytaniami o Włochy i musiał opowiadać. Wiktor trochę żałował, że nie starczyło mu czasu na wyjazd, bodaj na kilka dni, do tego Pineto. Nic to, kiedyś pojedzie tam razem z Grazy. Podbudowany słowami Steffi wierzył, że uda mu się na dobre połączyć z Grażyną. Jej mieszkanie Eve już wysprzątała, wywietrzyła i zmieniła pościel (podrzucił jej swoją bieliznę pościelową), wytarła z kurzu nawet ramy obrazów, które dla Grażyny kupił Viggo. W sypialni pod ścianą stało kilka kartonów z używanymi ubraniami dla niej i dla dziecka. Jak ona się z tym zabierze do Polski? Jechać z nią samochodem? Sprawdził na mapie – przecież to bardzo długa droga! Jeśli sama popłynie promem to – no właśnie – co zrobi z taką ilością bagaży? Nie da sobie rady! Ewe zasugerowała, by namówił dziewczynę na dokładne przejrzenie tych wszystkich klamotów, na pewno coś jeszcze da się odrzucić, z czegoś zrezygnować. Niech zabierze tylko to, co bezwzględnie konieczne dla niej samej. A Wiktor niech później wysyła jej paczki. Przecież może tyle dla tej Polki zrobić. To nie był zły pomysł – uznał. Ale już zaświtała mu inna myśl – pojedzie do Polski. Odwiezie Grażynę. Polecą samolotem. Zaraz z rana zamówi bilety. Nie, jego dziewczyna nie będzie się sama męczyć taką drogą. Będzie przy niej. Musi być przy niej. Wezmą tyle bagażu, ile to będzie możliwe, a resztę faktycznie wyśle jej w paczkach. A później będzie rozstanie. Długie. Może na całe już życie... Wzdragał się na taką myśl. Oświadczy się. Raz kozie śmierć. Oświadczy się i niech się dzieje wola nieba. Nawet jeśli go odrzuci – przynajmniej będzie miał pewność, że zrobił wszystko, co w jego mocy. Teraz najważniejsze były badania ginekologiczne. Chciał być głęboko przekonany, że z ciążą jest wszystko w porządku.
Później, już w mieszkaniu, przejrzał złote precjoza, jakie mu zostały po matce. W zasadzie wszystkie pierścionki wydały mu się bardzo ładne. Może ten z jasnym szafirem? A nie powinien być z czerwonym oczkiem? Jednak matka nie miała z czerwonym oczkiem. Były żółte, zielone, fioletowe i nawet jeden z czarnym, kwadratowym... O, a ten z różową perłą? E, chyba jest jakiś zmatowiały... Potarł perłę o spodnie, ale to nic nie zmieniło. Poza tym miał tak na oko największą obrączkę. A ten zielonkawy... Co to za kamień? Musiałby zapytać złotnika. I zapyta. Jednak ten z niebieskim. Jutro zaraz z rana zaniesie do fachowca, by go elegancko oczyścił i dodał jakieś ładne pudełeczko. Ten z zielonym oczkiem też weźmie, tak na wszelki wypadek. Pamiętał, że Grażyna miała szczupłe palce. W ciągu ostatniego miesiąca to mogło się zmienić. Słyszał też, że niektórym kobietom w ciąży puchną palce. A ten pierścionek z szafirem chyba był najmniejszy... Czy będzie pasował? Obrączkę ma dość grubą, więc w razie czego zapewne będzie można go powiększyć.
Wziął bardzo długi prysznic. Potrzebował rozluźnienia. Potrzebował Grazy, a nie jakiegoś tam rozluźnienia! „Dziewczyno, co ty ze mną robisz!”. Źle spał tej nocy. Budził się kilka razy, a później nie mógł zasnąć. Coś mu się śniło, jakieś koszmary, ale rankiem nie pamiętał, co. Układał sobie plan działania na najbliższy ranek, najpierw wszystkie sprawy związane z pubem, cała masa telefonów! A później bilety na samolot i złotnik. Ach, i te bilety od Viggo na koncert ABBy. Viggo... Ładnie wygląda w tych swoich białych koszulach... Może warto go naśladować? Przedtem nosił kolorowe koszulki, tak było najwygodniej. Musi sobie dokupić kilka białych i naśladować przyjaciela. Czy on nie wodził wzrokiem za tą wesołą Polką? Może jest następnym, którego Polka zauroczyła. Bardzo możliwe. Jednak trzymał pewien dystans – jak zawsze z kobietami. Nie narzucał się i nie uwodził, jak to miał w zwyczaju Olof. Ach, co go to, Wiktora, obchodzi. Przecież i tak liczy się tylko Grazy. Nawet nigdy nie pocałował jej w usta. W policzek, w czoło – tak. A w usta się nie odważył. Stary, durny chłop... Miał nadzieję, że Grazy ucieszy się z koncertu, ale przecież to jednocześnie skradnie im czas, jaki mogli poświęcić sobie. I jeszcze te badania ginekologiczne. A jeśli Grazy się nie zgodzi? Przecież nie zaciągnie jej siłą! Musi się zgodzić. To zbyt ważna sprawa. Ona ma dość rozsądku, by się zgodzić. I uwierzyć, że nosi pod sercem jego dziecko. Jego, Wiktora, a nie jakiegoś... chłystka z Polski. A o wyjazd do Polski nie będzie jej pytał. Po prostu zakomunikuje, że ma dwa bilety na samolot i koniec dyskusji.
Jednak rankiem okazało się co innego – Kraków nie miał międzynarodowego lotniska, dolecieć można było jedynie do Warszawy. A później co – pociąg? W tej sytuacji zdecydował się na prom i jazdę samochodem. Przecież tak właśnie wielekroć podróżował Liam ze Steffi. Na szczęście były jeszcze bilety na prom. Sprawy służbowe udało mu się zamknąć w dwie godziny, choć był to telefon za telefonem i dwa wyjazdy. Złotnik kazał mu przyjść za trzy godziny. Białe koszule w swoim rozmiarze dostał w trzech różnych sklepach, łącznie kupił sześć. I nowe spodnie. I jeszcze buty. Samochód miał sprawny, ale umył go i odkurzył porządnie. W zasadzie nic więcej nie zostało do zrobienia. W znajomym barze zjadł lunch, chociaż nie był głodny. Odebrał pierścionki – oba teraz lśniły nowością. A puzderka wybrał w kolorze oczek – przynajmniej się nie pomyli, kiedy będzie dawał dziewczynie. Złotnik powiedział, że to wyjątkowo piękny agat, że rzadko się spotyka teraz tak piękne i duże.
Pozostało czekać na przyjazd dziewcząt. Wziął prysznic i owinięty ręcznikiem przysiadł w fotelu. Usnął prawie natychmiast. Obudził się przestraszony, że zaspał. Jednak nie – nadal miał dość czasu. Zaczął rozważać, jak dać Grażynie pierścionek. Wiedział, że Liam dał go Steffi w kawiarni. Większość jego kolegów oświadczała się raczej byle jak i byle gdzie – o ile się w ogóle oświadczała.
Gdy przyszła pora ubrał się w nową białą koszulę. Jednak stwierdził, że jego zarost mocno pociemniał, więc zdjął koszulę i się ogolił. Umył zęby. Zszedł do pubu zobaczyć, czy jest dużo gości. No, tłumu nie było. Przywitał się się z kilku znajomymi, podchodząc do ich stolików i przysiadając się na chwilę. Chciał zapełnić czas, jaki mu jeszcze pozostał do przyjazdu dziewcząt. I opanować to wewnętrzne rozdygotanie.
- A coś ty dziś taki elegancki? - zapytał jeden z kolegów.
- A co? Nie stać mnie? - odpowiedział żartobliwie. Zatem jednak dobrze, że kupił te koszule.
Czas jakby stał w miejscu. Podszedł do barmana.
- Wyjeżdżam na kilka dni. Dasz sobie radę? Jak będzie dostawa piwa, to zawsze dokładnie sprawdzaj. Łatwo się się pomylić.
- Dobrze, szefie. A gdzie szef jedzie?
- Daleko. - Nie powiedział, że do Polski. Nie musi wiedzieć.
- A jak będzie jakaś burda, to co mam zrobić?
- Mówiłeś, że masz czarny pas. Kłamałeś? No i wzywaj policję. Goń dilerów. Już zaczynają się i u nas pojawiać.
- Nie wiem, którzy to są.
- Ja też nie wiem, ale wyczuwam, patrzę, obserwuję. W razie czego proś o pomoc Viggo. Powiem mu, by na wszystko miał oko. Poproszę aby pod moją nieobecność codziennie pojawiał się w pubie.
- Dobrze, szefie.
- Co ty mi tak zacząłeś szefować, co?
- Bo w tej białej koszuli nareszcie wyglądasz jak szef. A nawet jak szef wszystkich szefów.
- Chcesz w ucho?

- Nie radzę. Ja naprawdę mam czarny pas w judo i nadal trenuję.
- To mi tak nie szefuj! Aż mnie zęby rozbolały. Na razie znikam. Nie wiem, czy jeszcze dziś wrócę, więc miej oczy szeroko otwarte.
- A nie mógłbyś zatrudnić ochroniarzy? Chociaż na weekendy, kiedy jest największy ruch.
- Nie mam już czasu. W pięć minut nikogo nie znajdę. Ale pomyślę o tym.
- Ja mam takich kolesi... Zawołać ze dwóch na jutro rano?
- Dobra. Ale nic nie obiecuję. Muszą mi się spodobać. Obowiązują dobre maniery, a nie gabaryty. Miej to na uwadze. Niech przyjdą koło dziesiątej. Chociaż nie, mam jutro spotkania, więc lepiej koło szesnastej. W razie czego niech na mnie zaczekają.
- A kasa?
- To się zobaczy. Sam widzisz, że tu nie ma dużo pracy dla ochroniarzy.
- Mnie się wydaje, że przychodzi coraz więcej obcych, z miasta.
- Zauważyłem. To jednak nic nie znaczy. Ale nie zatrzymuj mnie, bo już muszę lecieć.
I „poleciał”, aby odstać blisko pół godziny na peronie. Miał nadzieje, że zobaczy dziewczyny w oknie, ale pokazały się we drzwiach ledwie pociąg się zatrzymał. Nie miał problemów z ich odnalezieniem, bo pociąg nie był długi. Miały ze sobą bardzo dużo bagażu, aż jęknął, gdy to zobaczył. Rzucił się do pomocy. A gdy już wszystkie torby stały bezpiecznie na peronie, objął dziewczyny jednocześnie i obie cmoknął w policzki. Całą jego odwaga gdzieś wyparowała. Zapomniał przygotowanych wcześniej słów. Na szczęście Iga odsunęła się nieco i wtedy Wiktor się zreflektował, objął mocno Grażynę. A ona zarzuciła mu ręce na szyję, jak na jakimś filmie. Rozpłynął się cały ze szczęścia i pocałował ją w usta. To był długi pocałunek...
- Kochani, na nas pora. Jedziemy! - przynagliła ich Iga.
- Smakujesz jak milion dolarów i pierwsze letnie jabłuszko – powiedział szeptem do Grażyny.
Była zarumieniona i wyglądała prześlicznie. I ten ładnie zaokrąglony brzuszek... Ale zeszczuplała. To nic. Już on o nią zadba!
Najpierw odwieźli Igę. Był tak zakręcony, że nawet nie wspomniał jej o koncercie, ale Grażynie powiedział gdy dojeżdżali do pubu.
- Cudownie! Bardzo się cieszę. Ale jutro odpoczywam. Cały dzień będę leżała do góry brzuchem. Natomiast teraz muszę wziąć prysznic, przebrać się i iść coś zjeść. Wprawdzie nie jestem bardzo głodna, myślę jednak, że rozsądek nakazuje, abym pamiętała o dziecku.
Z Wiktora już wyrywały się słowa, które z trudem powstrzymał - „o moim dziecku”.
- Może razem pojedziemy na kolację. Znam niewielką i bardzo przytulną knajpkę, dają tam świetne jedzenie, chociaż nie ma zbyt dużego wyboru dań. Na co miałabyś ochotę?
- Może na jakąś rybę. Na przykład z rusztu. Zresztą, to nie ma znaczenia. Byle nie żebra renifera ani nie klopsiki.
- Żebra renifera? - zdziwił się.
- W ostatnim tygodniu musiałam je codziennie dusić. Już sam zapach mi przeszkadzał. W pociągu jakaś kobieta częstowała nas jabłkami, dlatego mój pocałunek smakował jabłkiem. Jestem zmęczona i niewyspana. Nie mogłam spać ostatniej nocy. Dziecko mnie trochę kopało. Ale generalnie jest grzeczne.
- A jak się czujesz? Tak ogólnie?
- Chyba dobrze. Tak. Zdecydowanie dobrze. Może tylko ostatnio za szybko się męczę. Ana pilnowała, bym kilka razy dziennie poleżała.
Weszli do mieszkanka Grażyny, gdzie Wiktor poustawiał w sypialni wszystkie jej torby.
- To ty się wykąp, a później zapukaj do mnie. Zadzwonię do tej knajpki, aby trzymali dla nas stolik i przygotowali coś specjalnego.
Zanim wyszedł – jeszcze raz wziął Grażynę w ramiona. Czuł, jak mu się chętnie poddaje, jak przywiera do niego, obejmuje, tuli się. Znów ją pocałował. Długa niebiańska chwila. Z trudem oderwał się od dziewczyny.
- Za chwilę nie będę mógł stąd wyjść – powiedział podekscytowany, sięgając ręką do kotary.
- Wspaniale dziś wyglądasz. Jak milion dolarów. A może nawet jak dwa miliony – uśmiechnęła się figlarnie Grażyna.
- To moje słowa! To jak tak powinienem powiedzieć do ciebie!
- Może później jeszcze powiesz. Daj mi się przebrać w jakąś sensowną kieckę. Ach, pożycz mi deskę do prasowania i żelazko.
- Ty idź pod prysznic, a ja zaraz wszystko przyniosę.
Wchodząc do mieszkania uświadomił sobie, że powinien Grażynie kupić kwiaty. Ale teraz już było za późno, nigdzie nie będzie ganiał. Jutro kupi. A tak w ogóle to czy muszą być kwiaty? Steffi na pewno by kazała... Nie, nie będzie nikogo naśladował. Kiedyś kupi jej kwiaty. Może już w Krakowie. Mają tyle spraw do omówienia! Ale kobiety lubią kwiaty...
Restauracja rzeczywiście była niewielka. Dostali stolik przy oknie, widać było ulicę i spacerujących ludzi. Ciągle było jasno. Grażyna była trochę spięta. Wiktor zdecydowanie bardziej. Nawet dłonie mu drżały. Oparł je na stole.
- Musimy porozmawiać – zaczął, jeszcze zanim podszedł do nich kelner.
- Koniecznie – zgodziła się, sięgając po wazonik z kwiatami i wsadzając w nie nos. - Nie pachną – zrobiła smutną minkę. Rozbawiła go tym. - Cały czas się martwię, czy dostanę bilet na prom. Mam nadzieję, że mnie odwieziesz do portu. Ale nie wiem gdzie...
- Pojedziemy do Ystad. Już mam bilety. Bo pojadę z tobą.
- Ależ Wiktor!
- A jak się zabierzesz z taką ilością bagaży? Nie masz żadnych szans! A później przesiadka na pociąg. Nie, sama nie dasz rady!
- Wiktor, nie możesz się tak dla mnie poświęcać!
- Chcę być z tobą jak najdłużej. Jeszcze dziś zamówię jakiś hotel w Krakowie. Zapomniałem o tym. I to nie jest żadne poświęcenie, a przyjemność dla mnie. Przy okazji odpocznę od pubu.
- Nie, nie, nie! Żadnego hotelu nie zamawiaj. Dobrze, pojedziesz ze mną. A dom jest na tyle duży, że będziesz miał gdzie przenocować.
- Nawet gdy zechcę być w Krakowie przez kilka dni?
- Jasne. To nie jest problem.
- A co jest problemem? Reakcja twojej matki?
- Nie sądzę. Przerażają mnie te koszty. Przecież to nie jest tania wyprawa!
- O kosztach nic nie mów. Jest natomiast inna, bardzo ważna kwestia. Jutro o ósmej rano musisz być w laboratorium, gdzie ci pobiorą krew. Oddasz też mocz do analizy. O czternastej będą wyniki i z tymi wynikami jedziemy prosto do pani doktor. To jest kobieta ginekolog. Nie puszczę cię do Polski bez tego badania, więc nie próbuj się buntować.
- O matko! Przecież to też ogromne koszty. Ja wiem, że prywatna wizyta jest tutaj bardzo droga!
- Już więcej nie wspominaj o pieniądzach!
Podszedł kelner i Wiktor szybko uzgodnił menu, konsultując wszystko z Grażyną. Oprócz ryby miała być gęsta, warzywna zupa. Bez owoców morza i makaronu. Oraz mała buteleczka szampana. Sok pomarańczowy i ciastko z kremem.
- Grazy, mam nadzieję, że wszystko już ustaliliśmy w sprawie twego wyjazdu i wizyty lekarskiej.
- No, jeszcze nie. Mam tu dwie zaległe sprawy. Musze odwiedzić babcię Viggo oraz Karola.
- Babcię – to rozumiem. Ale Karol?
- Tego pierwszego dnia, zaledwie go poznałam, Karol dał mi pieniądze. Wzięłam je, traktując jak pożyczkę. Byłam bez pracy i nawet nie miałam pieniędzy na bilet powrotny. Te pieniądze były moim zabezpieczeniem. Nigdy ich nie wydałam. Mam dokładnie te same banknoty, które mi wtedy dał. Muszę mu je oddać. Czy mógłbyś ze mną pojechać do Karola?
- Tak, oczywiście. Może zaraz po wizycie w laboratorium. Zjesz śniadanie i pojedziemy. Umów się z nim telefonicznie, abyśmy nie jechali na próżno. Jeszcze dziś wieczorem. Ale do babci raczej jutro nie zdążymy, bo jeszcze ten koncert. No i musisz odpocząć.
- Nie, nie. Do babci wpadniemy tylko na piętnaście minut i pojedziemy do Karola.
- Skarbie, to są dwa przeciwstawne kierunki. Babcię załatwimy pojutrze. Albo babcię jutro, a Karola pojutrze.
- No to wolę tak – najpierw babcia, a na drugi dzień Karol. I droga wolna do Polski.
- I tak mało mamy czasu. Ty się musisz spakować.
- A duży masz bagażnik?
- Raczej tak.
- Jestem ci bardzo wdzięczna za pomoc i zaangażowanie. Wykorzystuję cię, a to mnie zawstydza, wręcz krępuje.
Kelner wrócił z talerzami, więc zajęli się jedzeniem. Wiktora „uwierały” te dwa pudełeczka z pierścionkami w kieszeni, ale ciągle się wstrzymywał. Każdy moment wydawał mu się nieodpowiedni. Może przy szampanie?
- Za twoją pomyślność – wzniósł toast.
- Dziękuję, Wiktorze. Bardzo cenię twoją przyjaźń, twoją troskę o mnie i twoją opiekę. - Mogła by jeszcze dodać, że uwielbia jego pocałunki, ale się powstrzymała, bo czy będą następne? Wcale nie była tego pewna!
Trzymał w dłoni jej rękę. Tak na oko pierścionek powinien być dobry... Jeszcze nie teraz, może za chwilę. Może gdy podniesie powieki i spojrzy mu głęboko w oczy – czarował w myślach. Podniosłą.
- Grażyna, kocham cię – powiedział wyuczone, polskie słowa.
- Wiktor – jęknęła cichutko i oblała się ciemnym rumieńcem.
- Czy... - dalsze słowa nie chciały przejść przez gardło. - Czy możemy być parą? - wypalił wreszcie całkiem nie to, co zamierzał powiedzieć.
- Tak, Wiktorze. Tak. Marzyłam o tym.
Może to nie było to, czego oczekiwał, ale i tak poczuł, jak mu rosną skrzydła u ramion.
- Grazy, chciałbym, bardzo chcę!, abyś myślała, że nosisz moje dziecko. Bardzo tego pragnę i chcę, abyśmy tak mówili naszym znajomym.
- Twoje dziecko? - zamrugała szybko powiekami. - To się nie bardzo zgadza w czasie!
- A kto to będzie sprawdzał? Kto będzie dociekał? Moje dziecko. Nasze dziecko. Możesz się tak przestawić? Przecież mogłem być w Polsce i mogliśmy wtedy... Nikt tego nie dojdzie. Moje dziecko. Nasze dziecko. Możesz?
- Mogę. A jeśli urodzi się kalekie, to co wtedy? - zapytała po chwili.
- Nawet tak nie myśl! Oboje jesteśmy młodzi i zdrowi. Dziecko też będzie zdrowe. I śliczne po mamusi.
- A wiesz, że jesteś trochę szalony?
- Czy to ci przeszkadza?
- Ani trochę.
- To wracajmy do domu, bo chcę już wziąć cię w ramiona i mocno całować. Grażyna – kocham cię. Nie mogę się już doczekać. Bez ciebie wszystko tu było nijakie. Bardzo za tobą tęskniłem.
Później przyznała, że zauroczył ją od pierwszego wejrzenia, ale była przestraszona tym, co się wokół niej działo, brakiem pracy, tą straszną niepewnością jutra. Ze wszystkich sił starał się nie okazywać swoich uczuć, nie narzucać się. Była na straconej pozycji i dlatego nie mogła przyznać się ani do swojej miłości, ani do tego, jak bardzo jej na nim zależy. Każde sam na sam przyjmowała za nadzwyczajny dar losu. Nie śmiała wymagać czegoś więcej. Jej uczucia musiały pozostać w ukryciu. Nie chciała mu się narzucać – podkreśliła to kilka razy. A on tak bardzo się bał, że go nie zechce. Ale nie powiedział tego. Odnaleźli siebie i szczęście zamykało im usta. Jeden gest, pocałunek, przytulenie, nawet spojrzenie – mówiło o ich wzajemnych uczuciach. Po raz pierwszy od dawna Grażyna poczuła się szczęśliwa. I bezpieczna.
Wiktor też. Jakby odnalazł swoje miejsce na ziemi.
Gdy wrócili Grażyna od razu poszła na górę do siebie, a on wpadł na chwilę do pubu. Musiał porozmawiać z Viggo. Na szczęście był w lokalu, a w zasadzie stał w drzwiach i rozmawiał ze znajomymi.
- Coś ty taki rozpromieniony, bracie? - ostatnio Viggo dość często podkreślał zażyłość dodając słowo „bracie”.
- Ach, długo by mówić!
- A w dwóch słowach?
- Grazy zgodziła się być moją kobietą.
- To ci gratuluję z całego serca. Wam gratuluję. I... trochę zazdroszczę.
- Nie zazdrość tylko szukaj dla siebie dziewczyny!
- Wiktor-bracie, powiedz mi, ale tak bardzo szczerze... Nigdy więcej do tego nie będę wracać. Tylko ten jeden raz zapytam. Jak myślisz – czy dziewczyny nie patrzą na moje ręce z obrzydzeniem? Co będzie myśleć dziewczyna, gdy takimi dłońmi będę ją dotykał? Takie poranione łapska są wstrętne. Nawet dla mnie.
- Ależ ty bzdury wygadujesz! - powiedział Wiktor kładąc rękę na ramieniu przyjaciela. - Wygląd twoich rąk nie ma tu nic do rzeczy. Liczy się serce. To uczucia są ważne, a nie wygląd rąk.
- Zapytałbym Steffi, ale ona odpowie tak jak ty, byle tylko nie zrobić mi przykrości. Ale mów, z czym do mnie przychodzisz.
- Wyjeżdżam na kilka dni do Polski. Nie mogę puścić Grazy w taką daleką drogę bez opieki. Chciałbym, abyś zaglądał do pubu jak najczęściej i miał na wszystko oko. Jak dobrze pójdzie, to jutro zatrudnię ochroniarzy, ale tylko na weekendy. A przy tym nie wiem, czy ten mój barman stanie na wysokości zadania. Nie mówiąc już o kelnerach. Czuwaj nad wszystkim. W ostatniej chwili zostawię ci też klucze do mego mieszkania, tak na wszelki wypadek. Trzeba pilnować, by zewnętrzne drzwi, te na dole, były zamknięte na klucz. I jeszcze o toalety się boję. Tam musi być zawsze czysto, a moim kelnerom nie zawsze w smak dbać o tamte rejony. A przecież przyjmując ich do pracy podkreślałem, że toalety należą do ich obowiązków! Gdyby któryś za mocno się stawiał, to wyrzuć go na zbity pysk i przyjmij kogoś nowego. Wracają już studenci i będzie w kim wybierać. No i jest Eve.
- Dobra, nie martw się. Jutro spotykamy się na koncercie. Trzeba być dużo wcześniej, może nawet z godzinę. Ja podjadę po tamte dziewczyny, o to się też nie martw. Zajmuj się swoją Grazy. A trzeba być wcześniej także ze względu na miejsca na parkingu.
- Dobra. Ogarniam to wszystko. Ale ja mam do ciebie też jeszcze jedną sprawę.
- Mów – zachęcił Viggo widząc wahanie przyjaciela.
- Słuchaj... Ona jest w ciąży ze mną – zakończył z naciskiem.
- Z tobą. Rozumiem. Z tobą. No to gratuluję, tatuśku! Wiktor-bracie, to całe morze szczęścia!
- Możesz o tym wspomnieć niektórym osobom, ale nie nachalnie, ot tak, niby przypadkiem.
- Mam szepnąć słówko... Rozumiem. I niby przypadkiem. Wiktor będzie ojcem dziecka tej małej Polki. Rewelacja.
- Nie „będzie” a „jest”!
- Dobra, bracie. Ale najpierw może niech się to bobo urodzi! Szczęściarz z ciebie Wiktor-bracie. A kiedy idziecie do Liama? Im obojgu należy się jakieś dobre słowo od was.
- Jutro Grazy chce być u twojej babci. Czy to będzie możliwe? A później możemy wpaść do Stefci i Liama. Pojutrze jedziemy do tego znajomego Grazy, do tego Karola, a następnego dnia już odjeżdżamy do Polski. Mamy mało czasu, a dużo do załatwienia! Bo jeszcze zaciągnę moją kobietę do ginekologa. Na szczęście już się nie buntuje. Jestem też umówiony z facetami, którzy mają być ochroniarzami. Tu morze wątpliwości.
- Ale w chwilach przerwy zaglądaj tutaj. A, chciałem ci jeszcze powiedzieć, że do twarzy ci w białym. Zawsze powinieneś się tak ubierać.
- Dzięki. To przypadek. Byłem na kolacji z Grazy. No to już lecę, bo ona na mnie czeka. Cześć.

c.d.n.
fot. z internetu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz