STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska
Cz.15.
(71.) Koniec sierpnia 1976 r. Wiktor i Grażyna
Wiktor
przeżywał powrót Grażyny. Nie poszedł do swego mieszkania, bo
tam pewnie chodziłby z kąta w kąt. Siedział dalej w pubie i
rozmawiał z przyjaciółmi. Osoby przy stoliku zmieniały się, ale
nadal był Orvor, Patryk i Viggo, który po odwiezieniu dziewcząt
powrócił do pubu. Orvor był na okrągło zasypywany pytaniami o
Włochy i musiał opowiadać. Wiktor trochę żałował, że nie
starczyło mu czasu na wyjazd, bodaj na kilka dni, do tego Pineto.
Nic to, kiedyś pojedzie tam razem z Grazy. Podbudowany słowami
Steffi wierzył, że uda mu się na dobre połączyć z Grażyną.
Jej mieszkanie Eve już wysprzątała, wywietrzyła i zmieniła
pościel (podrzucił jej swoją bieliznę pościelową), wytarła z
kurzu nawet ramy obrazów, które dla Grażyny kupił Viggo. W
sypialni pod ścianą stało kilka kartonów z używanymi ubraniami
dla niej i dla dziecka. Jak ona się z tym zabierze do Polski? Jechać
z nią samochodem? Sprawdził na mapie – przecież to bardzo długa
droga! Jeśli sama popłynie promem to – no właśnie – co zrobi
z taką ilością bagaży? Nie da sobie rady! Ewe zasugerowała,
by namówił dziewczynę na dokładne przejrzenie tych wszystkich
klamotów, na pewno coś jeszcze da się odrzucić, z czegoś
zrezygnować. Niech zabierze tylko to, co bezwzględnie konieczne dla
niej samej. A Wiktor niech później wysyła jej paczki. Przecież
może tyle dla tej Polki zrobić. To nie był zły pomysł – uznał.
Ale już zaświtała mu inna myśl – pojedzie do Polski. Odwiezie
Grażynę. Polecą samolotem. Zaraz z rana zamówi bilety. Nie, jego
dziewczyna nie będzie się sama męczyć taką drogą. Będzie przy
niej. Musi być przy niej. Wezmą tyle bagażu, ile to będzie
możliwe, a resztę faktycznie wyśle jej w paczkach. A później
będzie rozstanie. Długie. Może na całe już życie... Wzdragał
się na taką myśl. Oświadczy się. Raz kozie śmierć. Oświadczy
się i niech się dzieje wola nieba. Nawet jeśli go odrzuci –
przynajmniej będzie miał pewność, że zrobił wszystko, co w jego
mocy. Teraz najważniejsze były badania ginekologiczne. Chciał być
głęboko przekonany, że z ciążą jest wszystko w porządku.
Później, już w mieszkaniu, przejrzał złote precjoza, jakie mu
zostały po matce. W zasadzie wszystkie pierścionki wydały mu się
bardzo ładne. Może ten z jasnym szafirem? A nie powinien być z
czerwonym oczkiem? Jednak matka nie miała z czerwonym oczkiem. Były
żółte, zielone, fioletowe i nawet jeden z czarnym, kwadratowym...
O, a ten z różową perłą? E, chyba jest jakiś zmatowiały...
Potarł perłę o spodnie, ale to nic nie zmieniło. Poza tym miał
tak na oko największą obrączkę. A ten zielonkawy... Co to za
kamień? Musiałby zapytać złotnika. I zapyta. Jednak ten z
niebieskim. Jutro zaraz z rana zaniesie do fachowca, by go elegancko
oczyścił i dodał jakieś ładne pudełeczko. Ten z zielonym
oczkiem też weźmie, tak na wszelki wypadek. Pamiętał, że Grażyna
miała szczupłe palce. W ciągu ostatniego miesiąca to mogło się
zmienić. Słyszał też, że niektórym kobietom w ciąży puchną
palce. A ten pierścionek z szafirem chyba był najmniejszy... Czy
będzie pasował? Obrączkę ma dość grubą, więc w razie czego
zapewne będzie można go powiększyć.
Wziął bardzo długi
prysznic. Potrzebował rozluźnienia. Potrzebował Grazy, a nie
jakiegoś tam rozluźnienia! „Dziewczyno, co ty ze mną robisz!”.
Źle spał tej nocy. Budził się kilka razy, a później nie mógł
zasnąć. Coś mu się śniło, jakieś koszmary, ale rankiem nie
pamiętał, co. Układał sobie plan działania na najbliższy ranek,
najpierw wszystkie sprawy związane z pubem, cała masa telefonów! A
później bilety na samolot i złotnik. Ach, i te bilety od Viggo na
koncert ABBy. Viggo... Ładnie wygląda w tych swoich białych
koszulach... Może warto go naśladować? Przedtem nosił kolorowe
koszulki, tak było najwygodniej. Musi sobie dokupić kilka białych
i naśladować przyjaciela. Czy on nie wodził wzrokiem za tą wesołą
Polką? Może jest następnym, którego Polka zauroczyła. Bardzo
możliwe. Jednak trzymał pewien dystans – jak zawsze z kobietami.
Nie narzucał się i nie uwodził, jak to miał w zwyczaju Olof. Ach,
co go to, Wiktora, obchodzi. Przecież i tak liczy się tylko Grazy.
Nawet nigdy nie pocałował jej w usta. W policzek, w czoło – tak.
A w usta się nie odważył. Stary, durny chłop... Miał nadzieję,
że Grazy ucieszy się z koncertu, ale przecież to jednocześnie
skradnie im czas, jaki mogli poświęcić sobie. I jeszcze te badania
ginekologiczne. A jeśli Grazy się nie zgodzi? Przecież nie
zaciągnie jej siłą! Musi się zgodzić. To zbyt ważna sprawa. Ona
ma dość rozsądku, by się zgodzić. I uwierzyć, że nosi pod
sercem jego dziecko. Jego, Wiktora, a nie jakiegoś... chłystka z
Polski. A o wyjazd do Polski nie będzie jej pytał. Po prostu
zakomunikuje, że ma dwa bilety na samolot i koniec dyskusji.
Jednak rankiem okazało się co innego – Kraków nie miał
międzynarodowego lotniska, dolecieć można było jedynie do
Warszawy. A później co – pociąg? W tej sytuacji zdecydował się
na prom i jazdę samochodem. Przecież tak właśnie wielekroć
podróżował Liam ze Steffi. Na szczęście były jeszcze bilety na
prom. Sprawy służbowe udało mu się zamknąć w dwie godziny, choć
był to telefon za telefonem i dwa wyjazdy. Złotnik kazał mu
przyjść za trzy godziny. Białe koszule w swoim rozmiarze dostał w
trzech różnych sklepach, łącznie kupił sześć. I nowe spodnie.
I jeszcze buty. Samochód miał sprawny, ale umył go i odkurzył
porządnie. W zasadzie nic więcej nie zostało do zrobienia. W
znajomym barze zjadł lunch, chociaż nie był głodny. Odebrał
pierścionki – oba teraz lśniły nowością. A puzderka wybrał w
kolorze oczek – przynajmniej się nie pomyli, kiedy będzie dawał
dziewczynie. Złotnik powiedział, że to wyjątkowo piękny agat, że
rzadko się spotyka teraz tak piękne i duże.
Pozostało
czekać na przyjazd dziewcząt. Wziął prysznic i owinięty
ręcznikiem przysiadł w fotelu. Usnął prawie natychmiast. Obudził
się przestraszony, że zaspał. Jednak nie – nadal miał dość
czasu. Zaczął rozważać, jak dać Grażynie pierścionek.
Wiedział, że Liam dał go Steffi w kawiarni. Większość jego
kolegów oświadczała się raczej byle jak i byle gdzie – o ile
się w ogóle oświadczała.
Gdy przyszła pora ubrał się
w nową białą koszulę. Jednak stwierdził, że jego zarost mocno
pociemniał, więc zdjął koszulę i się ogolił. Umył zęby.
Zszedł do pubu zobaczyć, czy jest dużo gości. No, tłumu nie
było. Przywitał się się z kilku znajomymi, podchodząc do ich
stolików i przysiadając się na chwilę. Chciał zapełnić czas,
jaki mu jeszcze pozostał do przyjazdu dziewcząt. I opanować to
wewnętrzne rozdygotanie.
- A coś ty dziś taki elegancki?
- zapytał jeden z kolegów.
- A co? Nie stać mnie? -
odpowiedział żartobliwie. Zatem jednak dobrze, że kupił te
koszule.
Czas jakby stał w miejscu. Podszedł do barmana.
- Wyjeżdżam na kilka dni. Dasz sobie radę? Jak będzie dostawa
piwa, to zawsze dokładnie sprawdzaj. Łatwo się się pomylić.
- Dobrze, szefie. A gdzie szef jedzie?
- Daleko. - Nie
powiedział, że do Polski. Nie musi wiedzieć.
- A jak
będzie jakaś burda, to co mam zrobić?
- Mówiłeś, że
masz czarny pas. Kłamałeś? No i wzywaj policję. Goń dilerów.
Już zaczynają się i u nas pojawiać.
- Nie wiem, którzy
to są.
- Ja też nie wiem, ale wyczuwam, patrzę,
obserwuję. W razie czego proś o pomoc Viggo. Powiem mu, by na
wszystko miał oko. Poproszę aby pod moją nieobecność codziennie
pojawiał się w pubie.
- Dobrze, szefie.
- Co ty mi
tak zacząłeś szefować, co?
- Bo w tej białej koszuli
nareszcie wyglądasz jak szef. A nawet jak szef wszystkich szefów.
- Chcesz w ucho?
-
Nie radzę. Ja naprawdę mam czarny pas w judo i nadal trenuję.
- To mi tak nie szefuj! Aż mnie zęby rozbolały. Na razie
znikam. Nie wiem, czy jeszcze dziś wrócę, więc miej oczy szeroko
otwarte.
- A nie mógłbyś zatrudnić ochroniarzy? Chociaż
na weekendy, kiedy jest największy ruch.
- Nie mam już
czasu. W pięć minut nikogo nie znajdę. Ale pomyślę o tym.
- Ja mam takich kolesi... Zawołać ze dwóch na jutro rano?
- Dobra. Ale nic nie obiecuję. Muszą mi się spodobać. Obowiązują
dobre maniery, a nie gabaryty. Miej to na uwadze. Niech przyjdą koło
dziesiątej. Chociaż nie, mam jutro spotkania, więc lepiej koło
szesnastej. W razie czego niech na mnie zaczekają.
- A
kasa?
- To się zobaczy. Sam widzisz, że tu nie ma dużo
pracy dla ochroniarzy.
- Mnie się wydaje, że przychodzi
coraz więcej obcych, z miasta.
- Zauważyłem. To jednak nic
nie znaczy. Ale nie zatrzymuj mnie, bo już muszę lecieć.
I
„poleciał”, aby odstać blisko pół godziny na peronie. Miał
nadzieje, że zobaczy dziewczyny w oknie, ale pokazały się we
drzwiach ledwie pociąg się zatrzymał. Nie miał problemów z ich
odnalezieniem, bo pociąg nie był długi. Miały ze sobą bardzo
dużo bagażu, aż jęknął, gdy to zobaczył. Rzucił się do
pomocy. A gdy już wszystkie torby stały bezpiecznie na peronie,
objął dziewczyny jednocześnie i obie cmoknął w policzki. Całą
jego odwaga gdzieś wyparowała. Zapomniał przygotowanych wcześniej
słów. Na szczęście Iga odsunęła się nieco i wtedy Wiktor się
zreflektował, objął mocno Grażynę. A ona zarzuciła mu ręce na
szyję, jak na jakimś filmie. Rozpłynął się cały ze szczęścia
i pocałował ją w usta. To był długi pocałunek...
-
Kochani, na nas pora. Jedziemy! - przynagliła ich Iga.
-
Smakujesz jak milion dolarów i pierwsze letnie jabłuszko –
powiedział szeptem do Grażyny.
Była zarumieniona i
wyglądała prześlicznie. I ten ładnie zaokrąglony brzuszek... Ale
zeszczuplała. To nic. Już on o nią zadba!
Najpierw
odwieźli Igę. Był tak zakręcony, że nawet nie wspomniał jej o
koncercie, ale Grażynie powiedział gdy dojeżdżali do pubu.
- Cudownie! Bardzo się cieszę. Ale jutro odpoczywam. Cały dzień
będę leżała do góry brzuchem. Natomiast teraz muszę wziąć
prysznic, przebrać się i iść coś zjeść. Wprawdzie nie jestem
bardzo głodna, myślę jednak, że rozsądek nakazuje, abym
pamiętała o dziecku.
Z Wiktora już wyrywały się słowa,
które z trudem powstrzymał - „o moim dziecku”.
- Może
razem pojedziemy na kolację. Znam niewielką i bardzo przytulną
knajpkę, dają tam świetne jedzenie, chociaż nie ma zbyt dużego
wyboru dań. Na co miałabyś ochotę?
- Może na jakąś
rybę. Na przykład z rusztu. Zresztą, to nie ma znaczenia. Byle nie
żebra renifera ani nie klopsiki.
- Żebra renifera? -
zdziwił się.
- W ostatnim tygodniu musiałam je codziennie
dusić. Już sam zapach mi przeszkadzał. W pociągu jakaś kobieta
częstowała nas jabłkami, dlatego mój pocałunek smakował
jabłkiem. Jestem zmęczona i niewyspana. Nie mogłam spać ostatniej
nocy. Dziecko mnie trochę kopało. Ale generalnie jest grzeczne.
- A jak się czujesz? Tak ogólnie?
- Chyba dobrze. Tak.
Zdecydowanie dobrze. Może tylko ostatnio za szybko się męczę. Ana
pilnowała, bym kilka razy dziennie poleżała.
Weszli do
mieszkanka Grażyny, gdzie Wiktor poustawiał w sypialni wszystkie
jej torby.
- To ty się wykąp, a później zapukaj do mnie.
Zadzwonię do tej knajpki, aby trzymali dla nas stolik i przygotowali
coś specjalnego.
Zanim wyszedł – jeszcze raz wziął
Grażynę w ramiona. Czuł, jak mu się chętnie poddaje, jak
przywiera do niego, obejmuje, tuli się. Znów ją pocałował. Długa
niebiańska chwila. Z trudem oderwał się od dziewczyny.
-
Za chwilę nie będę mógł stąd wyjść – powiedział
podekscytowany, sięgając ręką do kotary.
- Wspaniale dziś
wyglądasz. Jak milion dolarów. A może nawet jak dwa miliony –
uśmiechnęła się figlarnie Grażyna.
- To moje słowa! To
jak tak powinienem powiedzieć do ciebie!
- Może później
jeszcze powiesz. Daj mi się przebrać w jakąś sensowną kieckę.
Ach, pożycz mi deskę do prasowania i żelazko.
- Ty idź
pod prysznic, a ja zaraz wszystko przyniosę.
Wchodząc do
mieszkania uświadomił sobie, że powinien Grażynie kupić kwiaty.
Ale teraz już było za późno, nigdzie nie będzie ganiał. Jutro
kupi. A tak w ogóle to czy muszą być kwiaty? Steffi na pewno by
kazała... Nie, nie będzie nikogo naśladował. Kiedyś kupi jej
kwiaty. Może już w Krakowie. Mają tyle spraw do omówienia! Ale
kobiety lubią kwiaty...
Restauracja rzeczywiście była
niewielka. Dostali stolik przy oknie, widać było ulicę i
spacerujących ludzi. Ciągle było jasno. Grażyna była trochę
spięta. Wiktor zdecydowanie bardziej. Nawet dłonie mu drżały.
Oparł je na stole.
- Musimy porozmawiać – zaczął,
jeszcze zanim podszedł do nich kelner.
- Koniecznie –
zgodziła się, sięgając po wazonik z kwiatami i wsadzając w nie
nos. - Nie pachną – zrobiła smutną minkę. Rozbawiła go tym. -
Cały czas się martwię, czy dostanę bilet na prom. Mam nadzieję,
że mnie odwieziesz do portu. Ale nie wiem gdzie...
-
Pojedziemy do Ystad. Już mam bilety. Bo pojadę z tobą.
-
Ależ Wiktor!
- A jak się zabierzesz z taką ilością
bagaży? Nie masz żadnych szans! A później przesiadka na pociąg.
Nie, sama nie dasz rady!
- Wiktor, nie możesz się tak dla
mnie poświęcać!
- Chcę być z tobą jak najdłużej.
Jeszcze dziś zamówię jakiś hotel w Krakowie. Zapomniałem o tym.
I to nie jest żadne poświęcenie, a przyjemność dla mnie. Przy
okazji odpocznę od pubu.
- Nie, nie, nie! Żadnego hotelu
nie zamawiaj. Dobrze, pojedziesz ze mną. A dom jest na tyle duży,
że będziesz miał gdzie przenocować.
- Nawet gdy zechcę
być w Krakowie przez kilka dni?
- Jasne. To nie jest
problem.
- A co jest problemem? Reakcja twojej matki?
- Nie sądzę. Przerażają mnie te koszty. Przecież to nie jest
tania wyprawa!
- O kosztach nic nie mów. Jest natomiast
inna, bardzo ważna kwestia. Jutro o ósmej rano musisz być w
laboratorium, gdzie ci pobiorą krew. Oddasz też mocz do analizy. O
czternastej będą wyniki i z tymi wynikami jedziemy prosto do pani
doktor. To jest kobieta ginekolog. Nie puszczę cię do Polski bez
tego badania, więc nie próbuj się buntować.
- O matko!
Przecież to też ogromne koszty. Ja wiem, że prywatna wizyta jest
tutaj bardzo droga!
- Już więcej nie wspominaj o
pieniądzach!
Podszedł kelner i Wiktor szybko uzgodnił
menu, konsultując wszystko z Grażyną. Oprócz ryby miała być
gęsta, warzywna zupa. Bez owoców morza i makaronu. Oraz mała
buteleczka szampana. Sok pomarańczowy i ciastko z kremem.
-
Grazy, mam nadzieję, że wszystko już ustaliliśmy w sprawie twego
wyjazdu i wizyty lekarskiej.
- No, jeszcze nie. Mam tu dwie
zaległe sprawy. Musze odwiedzić babcię Viggo oraz Karola.
- Babcię – to rozumiem. Ale Karol?
- Tego pierwszego dnia,
zaledwie go poznałam, Karol dał mi pieniądze. Wzięłam je,
traktując jak pożyczkę. Byłam bez pracy i nawet nie miałam
pieniędzy na bilet powrotny. Te pieniądze były moim
zabezpieczeniem. Nigdy ich nie wydałam. Mam dokładnie te same
banknoty, które mi wtedy dał. Muszę mu je oddać. Czy mógłbyś
ze mną pojechać do Karola?
- Tak, oczywiście. Może zaraz
po wizycie w laboratorium. Zjesz śniadanie i pojedziemy. Umów się
z nim telefonicznie, abyśmy nie jechali na próżno. Jeszcze dziś
wieczorem. Ale do babci raczej jutro nie zdążymy, bo jeszcze ten
koncert. No i musisz odpocząć.
- Nie, nie. Do babci
wpadniemy tylko na piętnaście minut i pojedziemy do Karola.
- Skarbie, to są dwa przeciwstawne kierunki. Babcię załatwimy
pojutrze. Albo babcię jutro, a Karola pojutrze.
- No to
wolę tak – najpierw babcia, a na drugi dzień Karol. I droga wolna
do Polski.
- I tak mało mamy czasu. Ty się musisz
spakować.
- A duży masz bagażnik?
- Raczej tak.
- Jestem ci bardzo wdzięczna za pomoc i zaangażowanie.
Wykorzystuję cię, a to mnie zawstydza, wręcz krępuje.
Kelner wrócił z talerzami, więc zajęli się jedzeniem. Wiktora
„uwierały” te dwa pudełeczka z pierścionkami w kieszeni, ale
ciągle się wstrzymywał. Każdy moment wydawał mu się
nieodpowiedni. Może przy szampanie?
- Za twoją pomyślność
– wzniósł toast.
- Dziękuję, Wiktorze. Bardzo cenię
twoją przyjaźń, twoją troskę o mnie i twoją opiekę. - Mogła
by jeszcze dodać, że uwielbia jego pocałunki, ale się
powstrzymała, bo czy będą następne? Wcale nie była tego pewna!
Trzymał w dłoni jej rękę. Tak na oko pierścionek powinien
być dobry... Jeszcze nie teraz, może za chwilę. Może gdy
podniesie powieki i spojrzy mu głęboko w oczy – czarował w
myślach. Podniosłą.
- Grażyna, kocham cię – powiedział
wyuczone, polskie słowa.
- Wiktor – jęknęła cichutko i
oblała się ciemnym rumieńcem.
- Czy... - dalsze słowa nie
chciały przejść przez gardło. - Czy możemy być parą? - wypalił
wreszcie całkiem nie to, co zamierzał powiedzieć.
- Tak,
Wiktorze. Tak. Marzyłam o tym.
Może to nie było to, czego
oczekiwał, ale i tak poczuł, jak mu rosną skrzydła u ramion.
- Grazy, chciałbym, bardzo chcę!, abyś myślała, że nosisz
moje dziecko. Bardzo tego pragnę i chcę, abyśmy tak mówili naszym
znajomym.
- Twoje dziecko? - zamrugała szybko powiekami. -
To się nie bardzo zgadza w czasie!
- A kto to będzie
sprawdzał? Kto będzie dociekał? Moje dziecko. Nasze dziecko.
Możesz się tak przestawić? Przecież mogłem być w Polsce i
mogliśmy wtedy... Nikt tego nie dojdzie. Moje dziecko. Nasze
dziecko. Możesz?
- Mogę. A jeśli urodzi się kalekie, to
co wtedy? - zapytała po chwili.
- Nawet tak nie myśl!
Oboje jesteśmy młodzi i zdrowi. Dziecko też będzie zdrowe. I
śliczne po mamusi.
- A wiesz, że jesteś trochę szalony?
- Czy to ci przeszkadza?
- Ani trochę.
- To
wracajmy do domu, bo chcę już wziąć cię w ramiona i mocno
całować. Grażyna – kocham cię. Nie mogę się już doczekać.
Bez ciebie wszystko tu było nijakie. Bardzo za tobą tęskniłem.
Później przyznała, że zauroczył ją od pierwszego wejrzenia,
ale była przestraszona tym, co się wokół niej działo, brakiem
pracy, tą straszną niepewnością jutra. Ze wszystkich sił starał
się nie okazywać swoich uczuć, nie narzucać się. Była na
straconej pozycji i dlatego nie mogła przyznać się ani do swojej
miłości, ani do tego, jak bardzo jej na nim zależy. Każde sam na
sam przyjmowała za nadzwyczajny dar losu. Nie śmiała wymagać
czegoś więcej. Jej uczucia musiały pozostać w ukryciu. Nie
chciała mu się narzucać – podkreśliła to kilka razy. A on tak
bardzo się bał, że go nie zechce. Ale nie powiedział tego.
Odnaleźli siebie i szczęście zamykało im usta. Jeden gest,
pocałunek, przytulenie, nawet spojrzenie – mówiło o ich
wzajemnych uczuciach. Po raz pierwszy od dawna Grażyna poczuła się
szczęśliwa. I bezpieczna.
Wiktor też. Jakby odnalazł
swoje miejsce na ziemi.
Gdy wrócili Grażyna od razu poszła
na górę do siebie, a on wpadł na chwilę do pubu. Musiał
porozmawiać z Viggo. Na szczęście był w lokalu, a w zasadzie stał
w drzwiach i rozmawiał ze znajomymi.
- Coś ty taki
rozpromieniony, bracie? - ostatnio Viggo dość często podkreślał
zażyłość dodając słowo „bracie”.
- Ach, długo by
mówić!
- A w dwóch słowach?
- Grazy zgodziła się
być moją kobietą.
- To ci gratuluję z całego serca. Wam
gratuluję. I... trochę zazdroszczę.
- Nie zazdrość tylko
szukaj dla siebie dziewczyny!
- Wiktor-bracie, powiedz mi,
ale tak bardzo szczerze... Nigdy więcej do tego nie będę wracać.
Tylko ten jeden raz zapytam. Jak myślisz – czy dziewczyny nie
patrzą na moje ręce z obrzydzeniem? Co będzie myśleć dziewczyna,
gdy takimi dłońmi będę ją dotykał? Takie poranione łapska są
wstrętne. Nawet dla mnie.
- Ależ ty bzdury wygadujesz! -
powiedział Wiktor kładąc rękę na ramieniu przyjaciela. - Wygląd
twoich rąk nie ma tu nic do rzeczy. Liczy się serce. To uczucia są
ważne, a nie wygląd rąk.
- Zapytałbym Steffi, ale ona
odpowie tak jak ty, byle tylko nie zrobić mi przykrości. Ale mów,
z czym do mnie przychodzisz.
- Wyjeżdżam na kilka dni do
Polski. Nie mogę puścić Grazy w taką daleką drogę bez opieki.
Chciałbym, abyś zaglądał do pubu jak najczęściej i miał na
wszystko oko. Jak dobrze pójdzie, to jutro zatrudnię ochroniarzy,
ale tylko na weekendy. A przy tym nie wiem, czy ten mój barman
stanie na wysokości zadania. Nie mówiąc już o kelnerach. Czuwaj
nad wszystkim. W ostatniej chwili zostawię ci też klucze do mego
mieszkania, tak na wszelki wypadek. Trzeba pilnować, by zewnętrzne
drzwi, te na dole, były zamknięte na klucz. I jeszcze o toalety się
boję. Tam musi być zawsze czysto, a moim kelnerom nie zawsze w smak
dbać o tamte rejony. A przecież przyjmując ich do pracy
podkreślałem, że toalety należą do ich obowiązków! Gdyby
któryś za mocno się stawiał, to wyrzuć go na zbity pysk i
przyjmij kogoś nowego. Wracają już studenci i będzie w kim
wybierać. No i jest Eve.
- Dobra, nie martw się. Jutro
spotykamy się na koncercie. Trzeba być dużo wcześniej, może
nawet z godzinę. Ja podjadę po tamte dziewczyny, o to się też nie
martw. Zajmuj się swoją Grazy. A trzeba być wcześniej także ze
względu na miejsca na parkingu.
- Dobra. Ogarniam to
wszystko. Ale ja mam do ciebie też jeszcze jedną sprawę.
-
Mów – zachęcił Viggo widząc wahanie przyjaciela.
-
Słuchaj... Ona jest w ciąży ze mną – zakończył z naciskiem.
- Z tobą. Rozumiem. Z tobą. No to gratuluję, tatuśku!
Wiktor-bracie, to całe morze szczęścia!
- Możesz o tym
wspomnieć niektórym osobom, ale nie nachalnie, ot tak, niby
przypadkiem.
- Mam szepnąć słówko... Rozumiem. I niby
przypadkiem. Wiktor będzie ojcem dziecka tej małej Polki.
Rewelacja.
- Nie „będzie” a „jest”!
- Dobra,
bracie. Ale najpierw może niech się to bobo urodzi! Szczęściarz z
ciebie Wiktor-bracie. A kiedy idziecie do Liama? Im obojgu należy
się jakieś dobre słowo od was.
- Jutro Grazy chce być u
twojej babci. Czy to będzie możliwe? A później możemy wpaść do
Stefci i Liama. Pojutrze jedziemy do tego znajomego Grazy, do tego
Karola, a następnego dnia już odjeżdżamy do Polski. Mamy mało
czasu, a dużo do załatwienia! Bo jeszcze zaciągnę moją kobietę
do ginekologa. Na szczęście już się nie buntuje. Jestem też
umówiony z facetami, którzy mają być ochroniarzami. Tu morze
wątpliwości.
- Ale w chwilach przerwy zaglądaj tutaj. A,
chciałem ci jeszcze powiedzieć, że do twarzy ci w białym. Zawsze
powinieneś się tak ubierać.
- Dzięki. To przypadek.
Byłem na kolacji z Grazy. No to już lecę, bo ona na mnie czeka.
Cześć.
c.d.n.
fot. z internetu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz