STEFCIA Z WIERZBINY - Cz.18 - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 18.
(74.) Koniec sierpnia 1976 r. Wiktor i Grażyna w Polsce
Pakowanie, wciśnięcie tylu rzeczy do auta, - „Chyba resory już
jęczą!”, jeszcze jedna noc w Göteborgu - cudna, niezapomniana
noc! - i wreszcie wyjazd do Ystad i dalej do Polski. Rzeczywiście w
czasie podróży dużo rozmawiali.
- Odkrywam życie na nowo
– zapewniał Wiktor.
- A ja nie wyobrażam sobie, jak
wytrzymam tyle miesięcy bez ciebie.
- Przyjadę, gdy tylko
będę mógł – obiecywał, choć wiedział, że będzie musiał
bardziej skupić się na sprawach pubu, to było przecież jedyne
jego źródło utrzymania, a miał teraz pod opieką Grażynę i
dwójkę dzieci. Lecz co jeszcze mógł zrobić, by przyciągnąć
większą ilość gości?
Podróż przez Polskę była
trudna z uwagi na liche drogi. I tak mieli szczęście, że nie
trafiali na korki. Pierwszy (i ostatni) zaliczyli za Warszawą, gdzie
w wyniku wypadku drogowego zablokowana była jedna nitka drogi.
Milicja przepuszczała samochody ruchem wahadłowym. Trafił się też
objazd, gdzie nieomal zabłądzili, ale dzięki temu znaleźli
niepokaźną restauracyjkę, w której niemal natychmiast dostali
schabowego z tłuczonymi ziemniakami okraszonymi skwarkami z cebulką,
a do tego surówkę ze świeżo ukiszonej kapusty. Wiktor do surówki
podszedł bardzo nieufnie, ale gdy już spróbował, to jadł ze
smakiem.
Później przez dwie godziny Grażyna siedziała za
kierownicą, a Wiktor odpoczywał, nawet się zdrzemnął. Grażyna
na polskich drogach, mimo ich złej jakości, czuła się całkiem
pewnie.
Do Krakowa dotarli wieczorem, już po dwudziestej
drugiej, sam przejazd przez miasto zajął im niespełna pół
godziny. Grażyna okazała się doskonałym przewodnikiem, a i ruchu
na ulicach prawie nie było. Matka z ojczymem czekali na nich. Chwila
powitania była dość sztywna, jakby matka nie wiedziała, jak się
zachować. Marian był swobodniejszy, pomógł Wiktorowi przenieść
bagaże do domu, oprowadził szybko po ważniejszych pomieszczeniach
(salon, kuchnia, toaleta i pokój Grażyny), a następnie
zaproponował gorący posiłek – była zupa jarzynowa i pieczona
kaczka oraz buraczki – również na gorąco. A do kolacji kilka
kieliszków białej polskiej wódki.
Wiktor był wyłączony
z głównego nurtu rozmowy, bo ani Julianna, ani Marian nie mówili
po angielsku. Grażyna sporo tłumaczyła, jednak nie wszystko. Oboje
– on i Grażyna – byli zmęczeni podróżą, więc nie
rozpakowywali bagaży, wręczyli tylko przywiezione upominki. Dla
matki, między innymi, były dwie sukienki ciążowe, wprawdzie
używane, ale w doskonałym stanie, które kobietę bardzo ucieszyły.
- Więc będziecie razem spali? - dopytywała się Grażyny.
- Przecież to nie wypada!
- Mamo, ja już jestem w ciąży,
więc po co udawać świętoszkę?
- No tak, no tak. Na kiedy
planujecie ten wasz ślub?
- Zobaczymy jakie terminy są
wolne w urzędzie stanu cywilnego. Nic na przód nie możemy
planować. Chcemy jak najszybciej. Ale jednocześnie tak, by mógł
przyjechać brat Wiktora, który mieszka w Kanadzie.
- A
dlaczego tylko ślub cywilny? - dopytywała się matka.
-
Wiktor jest protestantem. Nad kościelnym jeszcze się zastanowimy. -
Nie powiedziała na razie, że jest rozwiedziony, jak i o tym, że
jej ciąża jest bliźniacza. Uznała, że na taką szczerość ma
jeszcze czas. Przez telefon jakoś łatwiej było im rozmawiać,
teraz znów wyczuwała wrogość matki, skrywaną, a jednak... -
Mamo, jesteśmy zmęczeni, więc jak najszybciej chcielibyśmy się
położyć. Wiktor już nie może pohamować ziewania.
- Cały
dzień za kierownicą, to ma prawo być zmęczony – stwierdził
Marian. - My z Julianką posprzątamy, nie martwcie się tym, a wy do
łazienki i spać.
Jednak młodzi ponosili część naczyń
do kuchni, bo wiedzieli, że rodzice też byli zmęczeni.
I
spali grzecznie wtuleni w siebie. Wiktor budził się w nocy kilka
razy, nie było mu najwygodniej, ale obecność Grażyny, jej zapach,
ciało wtulone w niego – uspokajało i usypiał ponownie niemal
natychmiast. Obudził się nad ranem czując słodki ciężar kobiety
na swojej piersi. Grażyna pieściła go i ocierała się
zachęcająco. Kochali się niespiesznie, szczęśliwi, że mają
siebie, że przepełnia ich tak wielka miłość. Usnęli przytuleni,
nasyceni miłością.
Przy śniadaniu, które jedli w kuchni
wraz z matką (Marian już pojechał do pracy), omawiali liczbę
przewidzianych do zaproszenia gości. Była to niewielka garstka, a
Wiktor jeszcze nie wiedział, kto z jego przyjaciół zdecyduje się
przyjechać na uroczystość. Viggo – na pewno. A kto jeszcze? Może
Thorsten, jeśli zdąży wrócić do Szwecji. Oczywiście brat z żoną
– zapowiedział, że będą bez dzieci. Ale i tak trzeba zawczasu
zamówić dla wszystkich hotel. I restaurację. Obiad na dwadzieścia
osób, chociaż przypuszczalnie gości będzie mniej. Grażyna
spisała nazwiska na kartce. Steffi i Liam w pierwszej kolejności.
Ada z Danielem. Matka i ojczym. Matka chciała zaprosić swoją
przyjaciółkę z mężem, ale Grażyna się sprzeciwiła.
-
Pokażesz jej zdjęcia ze ślubu i to będzie musiało wystarczyć.
- To nawet Jacka nie zaprosisz? - zdumiała się matka.
- Ano nie. Uroczystość będzie bardzo kameralna. Bez pompy.
Chciałam aby Iga była na naszym ślubie, ale ona nie będzie mogła
przyjechać w tym czasie do Polski. Ma wpaść dopiero na Boże
Narodzenie. Mamy paczkę dla jej rodziców. Pojedziemy tam jutro.
Dziś musimy odwiedzić przyjaciela Stefci, takiego Kamila fryzjera.
Będziemy u niego dłużej, bo ma zadbać o nasze włosy. Och, na
dziś chyba dosyć tych spraw do załatwienia! Urząd Stanu
Cywilnego, fryzjer, restauracja, hotel.
- I lekarz! -
przypomniał Wiktor, któremu Grażyna przetłumaczyła część
rozmowy z matką.
- Nie dziś. Lekarza zostawmy na inny
dzień, może w tym czasie poprawią się moje wyniki.
- To
mi przypomina, że czas zrobić ci soczek. A potem możemy jechać.
Ty wybierz owoce, a ja przygotuję urządzenie.
- Mamo, ty
też się napijesz?
- Tak. Ale już lecę pomóc ci obierać
tę marchewkę, bo muszę zdążyć do pracy! A z pracy zadzwonię do
przychodni i dowiem się, w jakich godzinach najlepiej do ginekologa,
albo nawet cię zarejestruje, o ile akurat będzie tam moja znajoma.
A swoją drogę powinnaś wpaść jeszcze do tej swojej szkoły i się
tam „zameldować”, że jesteś gotowa do pracy.
- O tak.
I to natychmiast po USC! Dobrze, że mi podpowiedziałaś!
Termin w USC z konieczności przypadł na siódmego października, to
jest w czwartek. Nie było wolnych najbliższych sobót, czym Wiktor
wcale się nie zmartwił. Natomiast dyrektor szkoły przyjął to ze
zrozumieniem i wesoło oświadczył, że Grażyna będzie miała
wolny i czwartek, i piątek, a ona, trochę niepewna, zaprosiła
dyrektora na uroczystość. W zasadzie nie wypadało inaczej.
- A kiedy będzie ślub kościelny? - zapytał ją.
-
Kościelnego ślubu nie będzie. Mój przyszły mąż jest
protestantem. Zobaczymy, jak się to w przyszłości ułoży –
wyjaśniła Grażyna.
Dyrektor pytała ją jeszcze kiedy
spodziewa się rozwiązania, a na koniec dodał, że musi jej dać
wychowawstwo w najstarszej klasie. Czy sobie poradzi?
- Mam
taką nadzieję, choć najstarsza klasa (maturalna!) trochę mnie
przeraża z uwagi na brak doświadczenia.
- A ja myślę, że
- z uwagi na swoją młodość - bardzo szybko złapie pani kontakt z
młodzieżą. Byle nie robiła im pani za wiele klasówek! To czekamy
jutro na panią, by uzgodnić dalsze sprawy. Oczywiście będę na
waszym ślubie, bo jakże by inaczej!
Następny był Kamil.
Uprzedzony telefonicznie już czekał na nich. Kawa i kremówka, a
następnie włosy. Zobowiązał Grażynę, by do ślubu często go
odwiedzała, bo jej włosy wymagają trochę pracy. Osobiście ją
uczesze na ślub. Gdy Kamil zajął się włosami Wiktora – ona
samochodem narzeczonego pojechała do Jacka do pracy. Miało nie być
tajemnic, jednakże Grażyna nie chciała, aby Wiktor był świadkiem
tej rozmowy. Mówienie o pieniądzach przy Wiktorze wydawało się
jej bardzo niezręczne. Poza zwrotem długu zostawiła Jackowi sporo
dewiz do spieniężenia, musiała mieć jak najszybciej polskie
złotówki. Wiedziała, że zamawiając restaurację powinna dać
szefowi spory zadatek. Kamil doradził im, którą restaurację
wybrać, aby było smacznie i nie drogo.
Oboje po
fryzjerskich zabiegach Kamila byli jak odmienieni. Skrócone włosy
Grażyny nabrały lekkości i puszystości, a Wiktor, który nosił
na tyle długie włosy, że można je było wiązać w kitkę, teraz
miał je przycięte do kołnierzyka. Fachowe strzyżenie, a może i
inne zabiegi, ujawniły ich naturalną skłonność do lekkiego
falowania, co Grażynie szalenie się podobało. Obiecała, że
przyjdą oboje jeszcze raz tuż przed wyjazdem Wiktora do Szwecji.
- Bardzo dobrze, bo będę miał upominek dla naszej Stefci –
odpowiedział Kamil.
Grażyna chciała od razu jechać do
restauracji, która polecił im Kamil, aby zamówić obiad dla
ślubnych gości, jednak Wiktor się sprzeciwił.
- Jesteś
już za bardzo zmęczona. Wrócimy do domu i trochę poleżysz.
Restaurację zamówimy jutro. Jeden dzień zwłoki, więc nic się
nie stanie.
Miał rację – była nie tylko zmęczona, ale
i głodna. A w domu był już ojczym.
- Urwałem się z pracy
na dwie godziny. W końcu mamy ważnych gości – powiedział,
uśmiechając się szeroko. - Niedługo pojadę po Juliankę, ona
dziś też urwie się z pracy. Dobrze, że już wróciliście.
Grażynko, mam nadzieję, że za jakieś dwadzieścia minut włączysz
piekarnik i wstawisz tam te dwie kaczusie, gdy już się piekarnik
nagrzeje. Co ci będę tłumaczył – znasz się na tym. A ja zaraz
pojadę po żonę.
- A co się stało, że tyle kaczek...?
- A Zdzisiek mi podrzucił kilka sztuk. Resztę zamroziłem, będą
na inny czas. - Zdzisiek to był kuzyn Mariana, który miał
niewielką fermę drobiu. - No i zupkę gotuję. Dziś będzie
kurkowa, bo na rynku dostałem bardzo piękne drobne kurki. Mam
nadzieję, że będzie wam smakować. Już próbowałem i chyba
więcej dosmaczać nie trzeba, ale jeszcze chwilę musi się
podgotować. Czosnku nie dawałem, bo ostatnio Jula go nie znosi, ale
pod koniec gotowania dodam dużo koperku. Już go posiekałem.
Właśnie – a zupę będzie można za pół godziny wyłączyć.
- A mogę skubnąć coś drobnego? Bo strasznie zgłodniałam –
poskarżyła się Grażyna.
- Ciasto czy bułeczkę?
- Bułeczkę. Może jest twaróg? W Szwecji nie ma takiego, jak nasz.
A ty też coś przegryziesz, Wiktor? A później się położę. I
będę pilnować kaczek, żeby nie wyfrunęły.
- Jest
twaróg. Już wam robię herbatę.
Zjedli w kuchni. Marian w
tym czasie obrał ziemniaki. Później Grażyna się położyła, ale
tylko na piętnaście minut, bo chciała sama zrobić mizerię, taką
jak zawsze robiła babcia. W drugiej miseczce miała zamiar
przygotowała pomidory ze śmietaną. Wiktor starał się jej
pomagać. Złożył schnącą na suszarce maszynkę do soków,
przygotował kilka jabłek, jeden niewielki buraczek i solidny
plaster selera oraz trzy marchewki.
- Tak będzie dobrze?
- Nie mam pojęcia. Dopiero będę uczyć się tych smaków.
Dołóż jeszcze ze dwa jabłka, aby i dla mamy wystarczyło soku.
- I pomarańczę.
- Nie! Pomarańczę zjem samą, nie
trzeba jej tam mieszać.
- Dla zapachu, dla smaku –
przekomarzał się Wiktor.
- Ani mi się waż! - odkrzyknęła,
udając bardzo groźną.
Pocałował ją w szyję i przytulił
mocno.
- Po obiedzie będziemy się kochać – zamruczał
obiecująco.
- Zapomnij! Będziemy musieli siedzieć przy
stole. Ty z Marianem będziesz pił wódkę, a my z mamą będziemy
gadać o Szwecji. Czas się rozpakować.
- I powiesz
wreszcie o bliźniętach i o tym, że ja jestem ojcem tych dzieci.
- Dobrze – zgodziła się łatwo.
- Musisz dużo
więcej jeść. Twoja mama ma większy brzuch od ciebie.
-
Ale jest też trochę ode mnie wyższa. I zawsze była o parę
kilogramów tęższa.
- A ty teraz musisz to nadrobić –
kąsał delikatnie jej szyję i ucho. - I wszystko inne też musimy
nadrobić. Nie, nie będę pił. Może lepiej pojedźmy do rodziców
Igi. Zawsze coś następnego by było za nami. A ja będę miał
wymówkę od alkoholu. Zresztą za jednym zamachem możemy też i do
matki Ady. Już pewnie na nas czekają.
Później oboje się
położyli i – kontrolując zegarek – pogadywali o przyszłości.
Wiktor chciał, aby po porodzie Grażyna już na stałe została w
Szwecji. Przyznał się, że planował kupić jeszcze jeden lokal,
gdzieś w pobliżu stoczni, a także dom, ten który jej pokazywał.
Na ten lokal czaił się już od blisko dwóch lat. Teraz, gdy ma
rodzinę i musi myśleć także o przyszłości dzieci, ma zamiar
„trochę się rozwinąć” - docelowo mieć przynajmniej trzy, a
to cztery puby.
-
Ale ja nie chcę, aby cię ciągle nie było w domu! - buntowała się
zawczasu Grażyna.
- Kochanie, pewnie przez jakiś czas będę
musiał być bardziej zaangażowany w pracę, tym bardziej, że ty po
porodzie nie będziesz mogła iść od razu do pracy! Będziemy
musieli odchować dzieci. Razem. A jak dzieci będą mogły iść do
przedszkola – ty będziesz mogła iść do pracy.
-
Zostanę u ciebie kelnerką – oświadczyła stanowczo, choć nie do
końca poważnie. Czas „do przedszkola” wydał się jej
niesłychanie odległy!
- O nie! Ty będziesz moją szefową!
- Dom... - rozmarzyła się nagle Grażyna, jakby to słowo
dopiero teraz do niej dotarło. - Dom – powtórzyła uśmiechając
się do Wiktora. - W zasadzie dom to nie jest budynek, ale miejsce,
gdzie jest dużo miłości. A u nas będzie.
- Będzie. Nie
może być inaczej.
- No nic, muszę iść do kuchni i
nagrzać piekarnik.
- Twój ojczym zawsze gotował? -
zapytał podnosząc się Wiktor. Leżał z brzegu kanapy i musiał
zrobić miejsce dla wstającej Grażyny.
- Dobrze nie wiem.
Ale przez lata był sam, więc pewnie musiał się nauczyć.
- A ze mnie żaden kucharz, niestety. Umiem usmażyć jajka,
zagotować wodę i zrobić kawę. A też przez długi czas byłem
sam. Jakoś gotowanie nigdy mnie nie pociągało. Wielekroć nawet
zapominałem o koniecznych zakupach, na przykład o chlebie. Ale to
mi dobrze zrobiło, bo byłem ciut za gruby. Jadłem ser i wędliny
zawinięte w liść sałaty i sam nie wiem, kiedy zgubiłem zbędne
kilogramy. Do dziś lubię takie kanapki bez chleba.
- A ja
muszę zrezygnować ze wszystkich słodyczy. Koniecznie!
-
Żadna przesada nie jest dobra.
Po obiedzie rzeczywiście
pojechali do matki Ady, a następnie do rodziców Igi. I dobrze, że
w takiej kolejności, albowiem tam zabawili dłużej. Ciocia
Ignatowska, czyli matka Igi, chociaż kuzynka Juliany, była jej
przeciwieństwem – niewysoka, za to okrąglutka i w grubych szkłach
na nosie. Ojciec, mężczyzna średniego wzrostu i nad wyraz chudy,
miał duże kłopoty ze słuchem. Siedział przy stole i palił
papierosy, przed nim leżała paczka „sportów”. Grażyna
grzecznościowo zapytała o resztę dzieci – mieli dwóch synów i
Igę. Wiktor rozglądał się ciekawie, mieszkanie wydało mu się
nader skromne, aby nie powiedzieć ubogie. Siedząc w dużym,
słonecznym pokoju (w zasadzie już zbliżał się zachód) i nie
mógł się nadziwić, że tak śliczna dziewczyna jak Iga ma tak
nieciekawych (po prawdzie – brzydkich) rodziców. Matka przyniosła
dwa naręcza rzeczy Igi, a dodatkowo kilka par butów. Nic nie było
spakowane, mało tego, matka nie bardzo wiedziała, co spakowane być
powinno. Grażyna w ogólnym zarysie wiedziała co ma Wiktor zawieźć
do Szwecji, ale przecież aż tak detalicznie nie znała ciuszków
kuzynki. Dlatego oglądała rzecz po rzeczy i „brała na swój
rozum” co może być Idze przydatne. Takie przebieranie-wybieranie
musiało siłą rzeczy zająć dłuższy czas. A tymczasem rodzice
cieszyli się tym, co im przysłała córka, oglądali rzeczy
dokładnie, nie kryli swego zachwytu.
- Ciociu, masz może
herbatę? - zapytała w pewnym momencie Grażyna, cokolwiek
zawstydzona brakiem gościnności wujostwa. Miała już za sobą
ponad połowę pracy - Zmęczyłam się i chce mi się pić.
Matka Igi, skonfundowana, niemal biegiem rzuciła się do kuchni. W
krótkim czasie podała nie tylko herbatę, ale także murzynka z
połówkami gruszek, a do tego w dzbanuszku specjalny słodki sos
migdałowy – prawdziwe pyszności.
- Tak się przejęłam
waszym przyjazdem, że całkiem zapomniałam o dobrych obyczajach –
tłumaczyła się okrąglutka pani domu. - A przecież spodziewając
się was specjalnie upiekłam ciasto. To ulubione Igi, ale rozumiem,
że nie możecie dla niej zabrać.
- Ano nie, bo Wiktor
wyjeżdża dopiero za kilka dni.
- Jednak weźmiecie trochę
ze sobą dla Julci. Jak ona znosi ciążę? Odważna jest, że w
takim wieku zdecydowała się na dziecko. Podziwiam ją. Lecz
opowiedz nam co słychać u Igi. Jak ona tam sobie radzi? Nadal jest
taka szalona? No i dlaczego zostaje w Szwecji na dłużej?
-
A ja myślałam, że ona cioci wszystko sama już powiedziała.
- Nie, tylko list napisała, ale w liście wszystkiego nie ma.
Wiesz, my nie mamy telefonu, jak ona dzwoni do Stefańskich
(sąsiedzi), to ktoś nas woła, ale jaka może być rozmowa przy
obcych?
- Według mnie to bardzo dobrze, że ona zostaje w
Szwecji, niechby tam nawet na stałe została. Pracę ma zapewnioną
i bardzo przyzwoite zarobki. Już nieźle mówi po szwedzku, ciągle
się uczy. Ta nasza znajoma Stefania ma podobno dla niej jakąś
nieprawdopodobnie dobrą propozycję dalszej pracy, ale ja nie znam
szczegółów.
I Grażyna z grubsza opowiadała o pracy i
życiu w Szwecji, przygłuchy wuj nie wszystko dosłyszał, a Wiktor
bez znajomości języka polskiego też mało rozumiał, choć Grażyna
od czasu do czasu rzucała mu jakieś angielskie zdanie, a nawet
pytała, co sądzi o konkretnym ciuszku. Wiktor za każdym razem
kręcił przecząco głową. Polskie ubrania zupełnie mu się nie
podobały. W efekcie Grażyna odrzuciła jedną trzecią ubrań, za
to zabrała wszystkie buty i to, co matka kupiła w ostatnim czasie –
oczywiście spod lady – rajstopy, majtki, ciepłe kapcie, trzy
białe bluzki i biały, gruby golf oraz dwie nocne koszule.
- Ciociu, daj nożyczki, bo muszę poobcinać wszystkie metki –
poprosiła Grażyna, kolejno pakując zaakceptowane rzeczy do
olbrzymiej, chociaż zwykłej, zakupowej torby. Zaczęła od butów i
była zadowolona, że wszystko się zmieściło w jednym pakunku.
W drodze powrotnej Grażyna powiedziała, że bardzo się cieszy,
że ciotka nie pytała o ich ślub. Może pomyślała, że są już
po ślubie? W Polsce panna z dzieckiem należy do rzadkości. Wstyd
jest mieć panieńskie dziecko.
- Powiedz mi, moja kochana
Grazy, co my mamy jeszcze do załatwienia. Oprócz lekarza. Zaczynam
się gubić!
- Z rana muszę być w szkole. Chociaż nie –
najpierw muszę być w laboratorium, bo mama przyniosła mi
skierowanie na badania. A potem do szkoły, bo o dziewiątej będzie
jakaś narada i podobno ma też być ostateczna wersja planu lekcji.
Następnie załatwiamy restaurację i wreszcie pokażę ci trochę
starego Krakowa. I to już chyba wszystko. A, jeszcze hotel. Wiesz
co? To laboratorium odłożę na za tydzień. Nie będę się tak
spieszyć z badaniami.
- Powinnaś też kupić suknię do
ślubu i jakieś buciki stosowne...
- Na razie wcale o tym
nie myślałam. Sukienkę uszyję sobie sama. Nie ma co się
spieszyć, bo moja figura ciągle się zmienia. Muszę przejrzeć te
przywiezione ze Szwecji rzeczy, bo wydaje mi się, że już mam coś
całkiem w sam raz, po małej przeróbce będzie idealnie. Natomiast
powinnam sobie kupić żakiet do tej sukienki, bo może być
chłodno... Teraz u nas są takie sklepy zwane komisami, gdzie można
kupić całkiem fajne ubrania i nie tylko ubrania. Ale trzeba trafić.
- A mnie Steffi podpowiedziała, że są tu także takie
sklepy za dewizy. Gdybym czegoś nie mógł kupić w normalnym
sklepie, a koniecznie tego potrzebował, to mam się tam udać...
- Peweksy. Zawsze to jakieś wyjście.
- Będziesz
ubrana na biało?
- Nie, nie wypada. W ciąży i na biało?
To nie pasuje.
- To kiedy nałożysz taką piękną, długą
białą suknię? Czy bez takiej sukni w ogóle ślub będzie ważny?
- zażartował.
- Taka suknia to do ślubu kościelnego. Ale
ty jesteś rozwiedziony, więc nie możemy wziąć kościelnego
ślubu.
- Ale ja miałem tylko ślub cywilny. Więc jak
najbardziej możemy.
- Jesteśmy różnych wyznań...
- No tak. Tu musimy się jakoś dogadać. Musimy się zastanowić.
Jedno z nas będzie musiało zmienić wyznanie. Chyba. Bo i dzieci
trzeba wychowywać w odpowiednim duchu... Nie jestem specjalnie
religijny, ale to raczej poważny problem.
- Wiem, że
protestanci nie czczą Matki Jezusa. A dla mnie Matka Boska jest
bardzo ważna. Tak, mamy pierwszy poważny problem. Chciałabym
pokazać ci Jasną Górę. To jest miejsce wielkiej czci dla Matki
Bożej. Jest tam obraz Maryi, zwany u nas Czarną Madonną lub Panią
Jasnogórską, albo Matką Boską Częstochowską. Chciałabym, abyś
zobaczył ten obraz, stanął przed nim. Żałuję, że nie mogę
pojechać tam z tobą przed ślubem. To niezwykłe miejsce. Mówiąc
twoim językiem – tam się dzieje magia. Ale możesz sam pojechać
przez Częstochowę i wstąpić na Jasną Górę. Tam zawsze są
tłumy ludzi. A sam obraz słynie cudami. I naprawdę dzieją się
cuda. Byłam tam kilka razy i chętnie znów bym pojechała. Tamto
miejsce uzdrawia i oczyszcza. Tak to odbierałam. Chociaż zapewne
każdy inaczej przeżywa spotkanie z Czarną Madonną. W Polsce jest
wiele miejsc kultu Maryi, ale Jasna Góra jest najważniejsza.
- Chociaż nie zdążymy przed ślubem, to obiecuję, że kiedyś
tam razem pojedziemy, a w każdym razie przed ostateczną decyzję co
do zmiany wyznania przez jedno z nas.
x.d.n.
fot. z internetu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz