niedziela, 18 grudnia 2022

STEFCIA Z WIERZBINY - cz.18.


 STEFCIA Z WIERZBINY - Cz.18 - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 18. (74.) Koniec sierpnia 1976 r. Wiktor i Grażyna w Polsce

Pakowanie, wciśnięcie tylu rzeczy do auta, - „Chyba resory już jęczą!”, jeszcze jedna noc w Göteborgu - cudna, niezapomniana noc! - i wreszcie wyjazd do Ystad i dalej do Polski. Rzeczywiście w czasie podróży dużo rozmawiali.
- Odkrywam życie na nowo – zapewniał Wiktor.
- A ja nie wyobrażam sobie, jak wytrzymam tyle miesięcy bez ciebie.
- Przyjadę, gdy tylko będę mógł – obiecywał, choć wiedział, że będzie musiał bardziej skupić się na sprawach pubu, to było przecież jedyne jego źródło utrzymania, a miał teraz pod opieką Grażynę i dwójkę dzieci. Lecz co jeszcze mógł zrobić, by przyciągnąć większą ilość gości?
Podróż przez Polskę była trudna z uwagi na liche drogi. I tak mieli szczęście, że nie trafiali na korki. Pierwszy (i ostatni) zaliczyli za Warszawą, gdzie w wyniku wypadku drogowego zablokowana była jedna nitka drogi. Milicja przepuszczała samochody ruchem wahadłowym. Trafił się też objazd, gdzie nieomal zabłądzili, ale dzięki temu znaleźli niepokaźną restauracyjkę, w której niemal natychmiast dostali schabowego z tłuczonymi ziemniakami okraszonymi skwarkami z cebulką, a do tego surówkę ze świeżo ukiszonej kapusty. Wiktor do surówki podszedł bardzo nieufnie, ale gdy już spróbował, to jadł ze smakiem.
Później przez dwie godziny Grażyna siedziała za kierownicą, a Wiktor odpoczywał, nawet się zdrzemnął. Grażyna na polskich drogach, mimo ich złej jakości, czuła się całkiem pewnie.
Do Krakowa dotarli wieczorem, już po dwudziestej drugiej, sam przejazd przez miasto zajął im niespełna pół godziny. Grażyna okazała się doskonałym przewodnikiem, a i ruchu na ulicach prawie nie było. Matka z ojczymem czekali na nich. Chwila powitania była dość sztywna, jakby matka nie wiedziała, jak się zachować. Marian był swobodniejszy, pomógł Wiktorowi przenieść bagaże do domu, oprowadził szybko po ważniejszych pomieszczeniach (salon, kuchnia, toaleta i pokój Grażyny), a następnie zaproponował gorący posiłek – była zupa jarzynowa i pieczona kaczka oraz buraczki – również na gorąco. A do kolacji kilka kieliszków białej polskiej wódki.
Wiktor był wyłączony z głównego nurtu rozmowy, bo ani Julianna, ani Marian nie mówili po angielsku. Grażyna sporo tłumaczyła, jednak nie wszystko. Oboje – on i Grażyna – byli zmęczeni podróżą, więc nie rozpakowywali bagaży, wręczyli tylko przywiezione upominki. Dla matki, między innymi, były dwie sukienki ciążowe, wprawdzie używane, ale w doskonałym stanie, które kobietę bardzo ucieszyły.
- Więc będziecie razem spali? - dopytywała się Grażyny. - Przecież to nie wypada!
- Mamo, ja już jestem w ciąży, więc po co udawać świętoszkę?
- No tak, no tak. Na kiedy planujecie ten wasz ślub?
- Zobaczymy jakie terminy są wolne w urzędzie stanu cywilnego. Nic na przód nie możemy planować. Chcemy jak najszybciej. Ale jednocześnie tak, by mógł przyjechać brat Wiktora, który mieszka w Kanadzie.
- A dlaczego tylko ślub cywilny? - dopytywała się matka.
- Wiktor jest protestantem. Nad kościelnym jeszcze się zastanowimy. - Nie powiedziała na razie, że jest rozwiedziony, jak i o tym, że jej ciąża jest bliźniacza. Uznała, że na taką szczerość ma jeszcze czas. Przez telefon jakoś łatwiej było im rozmawiać, teraz znów wyczuwała wrogość matki, skrywaną, a jednak... - Mamo, jesteśmy zmęczeni, więc jak najszybciej chcielibyśmy się położyć. Wiktor już nie może pohamować ziewania.
- Cały dzień za kierownicą, to ma prawo być zmęczony – stwierdził Marian. - My z Julianką posprzątamy, nie martwcie się tym, a wy do łazienki i spać.
Jednak młodzi ponosili część naczyń do kuchni, bo wiedzieli, że rodzice też byli zmęczeni.
I spali grzecznie wtuleni w siebie. Wiktor budził się w nocy kilka razy, nie było mu najwygodniej, ale obecność Grażyny, jej zapach, ciało wtulone w niego – uspokajało i usypiał ponownie niemal natychmiast. Obudził się nad ranem czując słodki ciężar kobiety na swojej piersi. Grażyna pieściła go i ocierała się zachęcająco. Kochali się niespiesznie, szczęśliwi, że mają siebie, że przepełnia ich tak wielka miłość. Usnęli przytuleni, nasyceni miłością.
Przy śniadaniu, które jedli w kuchni wraz z matką (Marian już pojechał do pracy), omawiali liczbę przewidzianych do zaproszenia gości. Była to niewielka garstka, a Wiktor jeszcze nie wiedział, kto z jego przyjaciół zdecyduje się przyjechać na uroczystość. Viggo – na pewno. A kto jeszcze? Może Thorsten, jeśli zdąży wrócić do Szwecji. Oczywiście brat z żoną – zapowiedział, że będą bez dzieci. Ale i tak trzeba zawczasu zamówić dla wszystkich hotel. I restaurację. Obiad na dwadzieścia osób, chociaż przypuszczalnie gości będzie mniej. Grażyna spisała nazwiska na kartce. Steffi i Liam w pierwszej kolejności. Ada z Danielem. Matka i ojczym. Matka chciała zaprosić swoją przyjaciółkę z mężem, ale Grażyna się sprzeciwiła.
- Pokażesz jej zdjęcia ze ślubu i to będzie musiało wystarczyć.
- To nawet Jacka nie zaprosisz? - zdumiała się matka.
- Ano nie. Uroczystość będzie bardzo kameralna. Bez pompy. Chciałam aby Iga była na naszym ślubie, ale ona nie będzie mogła przyjechać w tym czasie do Polski. Ma wpaść dopiero na Boże Narodzenie. Mamy paczkę dla jej rodziców. Pojedziemy tam jutro. Dziś musimy odwiedzić przyjaciela Stefci, takiego Kamila fryzjera. Będziemy u niego dłużej, bo ma zadbać o nasze włosy. Och, na dziś chyba dosyć tych spraw do załatwienia! Urząd Stanu Cywilnego, fryzjer, restauracja, hotel.
- I lekarz! - przypomniał Wiktor, któremu Grażyna przetłumaczyła część rozmowy z matką.
- Nie dziś. Lekarza zostawmy na inny dzień, może w tym czasie poprawią się moje wyniki.
- To mi przypomina, że czas zrobić ci soczek. A potem możemy jechać. Ty wybierz owoce, a ja przygotuję urządzenie.
- Mamo, ty też się napijesz?
- Tak. Ale już lecę pomóc ci obierać tę marchewkę, bo muszę zdążyć do pracy! A z pracy zadzwonię do przychodni i dowiem się, w jakich godzinach najlepiej do ginekologa, albo nawet cię zarejestruje, o ile akurat będzie tam moja znajoma. A swoją drogę powinnaś wpaść jeszcze do tej swojej szkoły i się tam „zameldować”, że jesteś gotowa do pracy.
- O tak. I to natychmiast po USC! Dobrze, że mi podpowiedziałaś!
Termin w USC z konieczności przypadł na siódmego października, to jest w czwartek. Nie było wolnych najbliższych sobót, czym Wiktor wcale się nie zmartwił. Natomiast dyrektor szkoły przyjął to ze zrozumieniem i wesoło oświadczył, że Grażyna będzie miała wolny i czwartek, i piątek, a ona, trochę niepewna, zaprosiła dyrektora na uroczystość. W zasadzie nie wypadało inaczej.
- A kiedy będzie ślub kościelny? - zapytał ją.
- Kościelnego ślubu nie będzie. Mój przyszły mąż jest protestantem. Zobaczymy, jak się to w przyszłości ułoży – wyjaśniła Grażyna.
Dyrektor pytała ją jeszcze kiedy spodziewa się rozwiązania, a na koniec dodał, że musi jej dać wychowawstwo w najstarszej klasie. Czy sobie poradzi?
- Mam taką nadzieję, choć najstarsza klasa (maturalna!) trochę mnie przeraża z uwagi na brak doświadczenia.
- A ja myślę, że - z uwagi na swoją młodość - bardzo szybko złapie pani kontakt z młodzieżą. Byle nie robiła im pani za wiele klasówek! To czekamy jutro na panią, by uzgodnić dalsze sprawy. Oczywiście będę na waszym ślubie, bo jakże by inaczej!
Następny był Kamil. Uprzedzony telefonicznie już czekał na nich. Kawa i kremówka, a następnie włosy. Zobowiązał Grażynę, by do ślubu często go odwiedzała, bo jej włosy wymagają trochę pracy. Osobiście ją uczesze na ślub. Gdy Kamil zajął się włosami Wiktora – ona samochodem narzeczonego pojechała do Jacka do pracy. Miało nie być tajemnic, jednakże Grażyna nie chciała, aby Wiktor był świadkiem tej rozmowy. Mówienie o pieniądzach przy Wiktorze wydawało się jej bardzo niezręczne. Poza zwrotem długu zostawiła Jackowi sporo dewiz do spieniężenia, musiała mieć jak najszybciej polskie złotówki. Wiedziała, że zamawiając restaurację powinna dać szefowi spory zadatek. Kamil doradził im, którą restaurację wybrać, aby było smacznie i nie drogo.
Oboje po fryzjerskich zabiegach Kamila byli jak odmienieni. Skrócone włosy Grażyny nabrały lekkości i puszystości, a Wiktor, który nosił na tyle długie włosy, że można je było wiązać w kitkę, teraz miał je przycięte do kołnierzyka. Fachowe strzyżenie, a może i inne zabiegi, ujawniły ich naturalną skłonność do lekkiego falowania, co Grażynie szalenie się podobało. Obiecała, że przyjdą oboje jeszcze raz tuż przed wyjazdem Wiktora do Szwecji.
- Bardzo dobrze, bo będę miał upominek dla naszej Stefci – odpowiedział Kamil.
Grażyna chciała od razu jechać do restauracji, która polecił im Kamil, aby zamówić obiad dla ślubnych gości, jednak Wiktor się sprzeciwił.
- Jesteś już za bardzo zmęczona. Wrócimy do domu i trochę poleżysz. Restaurację zamówimy jutro. Jeden dzień zwłoki, więc nic się nie stanie.
Miał rację – była nie tylko zmęczona, ale i głodna. A w domu był już ojczym.
- Urwałem się z pracy na dwie godziny. W końcu mamy ważnych gości – powiedział, uśmiechając się szeroko. - Niedługo pojadę po Juliankę, ona dziś też urwie się z pracy. Dobrze, że już wróciliście. Grażynko, mam nadzieję, że za jakieś dwadzieścia minut włączysz piekarnik i wstawisz tam te dwie kaczusie, gdy już się piekarnik nagrzeje. Co ci będę tłumaczył – znasz się na tym. A ja zaraz pojadę po żonę.
- A co się stało, że tyle kaczek...?
- A Zdzisiek mi podrzucił kilka sztuk. Resztę zamroziłem, będą na inny czas. - Zdzisiek to był kuzyn Mariana, który miał niewielką fermę drobiu. - No i zupkę gotuję. Dziś będzie kurkowa, bo na rynku dostałem bardzo piękne drobne kurki. Mam nadzieję, że będzie wam smakować. Już próbowałem i chyba więcej dosmaczać nie trzeba, ale jeszcze chwilę musi się podgotować. Czosnku nie dawałem, bo ostatnio Jula go nie znosi, ale pod koniec gotowania dodam dużo koperku. Już go posiekałem. Właśnie – a zupę będzie można za pół godziny wyłączyć.
- A mogę skubnąć coś drobnego? Bo strasznie zgłodniałam – poskarżyła się Grażyna.
- Ciasto czy bułeczkę?
- Bułeczkę. Może jest twaróg? W Szwecji nie ma takiego, jak nasz. A ty też coś przegryziesz, Wiktor? A później się położę. I będę pilnować kaczek, żeby nie wyfrunęły.
- Jest twaróg. Już wam robię herbatę.
Zjedli w kuchni. Marian w tym czasie obrał ziemniaki. Później Grażyna się położyła, ale tylko na piętnaście minut, bo chciała sama zrobić mizerię, taką jak zawsze robiła babcia. W drugiej miseczce miała zamiar przygotowała pomidory ze śmietaną. Wiktor starał się jej pomagać. Złożył schnącą na suszarce maszynkę do soków, przygotował kilka jabłek, jeden niewielki buraczek i solidny plaster selera oraz trzy marchewki.
- Tak będzie dobrze?
- Nie mam pojęcia. Dopiero będę uczyć się tych smaków. Dołóż jeszcze ze dwa jabłka, aby i dla mamy wystarczyło soku.
- I pomarańczę.
- Nie! Pomarańczę zjem samą, nie trzeba jej tam mieszać.
- Dla zapachu, dla smaku – przekomarzał się Wiktor.
- Ani mi się waż! - odkrzyknęła, udając bardzo groźną.
Pocałował ją w szyję i przytulił mocno.
- Po obiedzie będziemy się kochać – zamruczał obiecująco.
- Zapomnij! Będziemy musieli siedzieć przy stole. Ty z Marianem będziesz pił wódkę, a my z mamą będziemy gadać o Szwecji. Czas się rozpakować.
- I powiesz wreszcie o bliźniętach i o tym, że ja jestem ojcem tych dzieci.
- Dobrze – zgodziła się łatwo.
- Musisz dużo więcej jeść. Twoja mama ma większy brzuch od ciebie.
- Ale jest też trochę ode mnie wyższa. I zawsze była o parę kilogramów tęższa.
- A ty teraz musisz to nadrobić – kąsał delikatnie jej szyję i ucho. - I wszystko inne też musimy nadrobić. Nie, nie będę pił. Może lepiej pojedźmy do rodziców Igi. Zawsze coś następnego by było za nami. A ja będę miał wymówkę od alkoholu. Zresztą za jednym zamachem możemy też i do matki Ady. Już pewnie na nas czekają.
Później oboje się położyli i – kontrolując zegarek – pogadywali o przyszłości. Wiktor chciał, aby po porodzie Grażyna już na stałe została w Szwecji. Przyznał się, że planował kupić jeszcze jeden lokal, gdzieś w pobliżu stoczni, a także dom, ten który jej pokazywał. Na ten lokal czaił się już od blisko dwóch lat. Teraz, gdy ma rodzinę i musi myśleć także o przyszłości dzieci, ma zamiar „trochę się rozwinąć” - docelowo mieć przynajmniej trzy, a to cztery puby.

- Ale ja nie chcę, aby cię ciągle nie było w domu! - buntowała się zawczasu Grażyna.
- Kochanie, pewnie przez jakiś czas będę musiał być bardziej zaangażowany w pracę, tym bardziej, że ty po porodzie nie będziesz mogła iść od razu do pracy! Będziemy musieli odchować dzieci. Razem. A jak dzieci będą mogły iść do przedszkola – ty będziesz mogła iść do pracy.
- Zostanę u ciebie kelnerką – oświadczyła stanowczo, choć nie do końca poważnie. Czas „do przedszkola” wydał się jej niesłychanie odległy!
- O nie! Ty będziesz moją szefową!
- Dom... - rozmarzyła się nagle Grażyna, jakby to słowo dopiero teraz do niej dotarło. - Dom – powtórzyła uśmiechając się do Wiktora. - W zasadzie dom to nie jest budynek, ale miejsce, gdzie jest dużo miłości. A u nas będzie.
- Będzie. Nie może być inaczej.
- No nic, muszę iść do kuchni i nagrzać piekarnik.
- Twój ojczym zawsze gotował? - zapytał podnosząc się Wiktor. Leżał z brzegu kanapy i musiał zrobić miejsce dla wstającej Grażyny.
- Dobrze nie wiem. Ale przez lata był sam, więc pewnie musiał się nauczyć.
- A ze mnie żaden kucharz, niestety. Umiem usmażyć jajka, zagotować wodę i zrobić kawę. A też przez długi czas byłem sam. Jakoś gotowanie nigdy mnie nie pociągało. Wielekroć nawet zapominałem o koniecznych zakupach, na przykład o chlebie. Ale to mi dobrze zrobiło, bo byłem ciut za gruby. Jadłem ser i wędliny zawinięte w liść sałaty i sam nie wiem, kiedy zgubiłem zbędne kilogramy. Do dziś lubię takie kanapki bez chleba.
- A ja muszę zrezygnować ze wszystkich słodyczy. Koniecznie!
- Żadna przesada nie jest dobra.
Po obiedzie rzeczywiście pojechali do matki Ady, a następnie do rodziców Igi. I dobrze, że w takiej kolejności, albowiem tam zabawili dłużej. Ciocia Ignatowska, czyli matka Igi, chociaż kuzynka Juliany, była jej przeciwieństwem – niewysoka, za to okrąglutka i w grubych szkłach na nosie. Ojciec, mężczyzna średniego wzrostu i nad wyraz chudy, miał duże kłopoty ze słuchem. Siedział przy stole i palił papierosy, przed nim leżała paczka „sportów”. Grażyna grzecznościowo zapytała o resztę dzieci – mieli dwóch synów i Igę. Wiktor rozglądał się ciekawie, mieszkanie wydało mu się nader skromne, aby nie powiedzieć ubogie. Siedząc w dużym, słonecznym pokoju (w zasadzie już zbliżał się zachód) i nie mógł się nadziwić, że tak śliczna dziewczyna jak Iga ma tak nieciekawych (po prawdzie – brzydkich) rodziców. Matka przyniosła dwa naręcza rzeczy Igi, a dodatkowo kilka par butów. Nic nie było spakowane, mało tego, matka nie bardzo wiedziała, co spakowane być powinno. Grażyna w ogólnym zarysie wiedziała co ma Wiktor zawieźć do Szwecji, ale przecież aż tak detalicznie nie znała ciuszków kuzynki. Dlatego oglądała rzecz po rzeczy i „brała na swój rozum” co może być Idze przydatne. Takie przebieranie-wybieranie musiało siłą rzeczy zająć dłuższy czas. A tymczasem rodzice cieszyli się tym, co im przysłała córka, oglądali rzeczy dokładnie, nie kryli swego zachwytu.
- Ciociu, masz może herbatę? - zapytała w pewnym momencie Grażyna, cokolwiek zawstydzona brakiem gościnności wujostwa. Miała już za sobą ponad połowę pracy - Zmęczyłam się i chce mi się pić.
Matka Igi, skonfundowana, niemal biegiem rzuciła się do kuchni. W krótkim czasie podała nie tylko herbatę, ale także murzynka z połówkami gruszek, a do tego w dzbanuszku specjalny słodki sos migdałowy – prawdziwe pyszności.
- Tak się przejęłam waszym przyjazdem, że całkiem zapomniałam o dobrych obyczajach – tłumaczyła się okrąglutka pani domu. - A przecież spodziewając się was specjalnie upiekłam ciasto. To ulubione Igi, ale rozumiem, że nie możecie dla niej zabrać.
- Ano nie, bo Wiktor wyjeżdża dopiero za kilka dni.
- Jednak weźmiecie trochę ze sobą dla Julci. Jak ona znosi ciążę? Odważna jest, że w takim wieku zdecydowała się na dziecko. Podziwiam ją. Lecz opowiedz nam co słychać u Igi. Jak ona tam sobie radzi? Nadal jest taka szalona? No i dlaczego zostaje w Szwecji na dłużej?
- A ja myślałam, że ona cioci wszystko sama już powiedziała.
- Nie, tylko list napisała, ale w liście wszystkiego nie ma. Wiesz, my nie mamy telefonu, jak ona dzwoni do Stefańskich (sąsiedzi), to ktoś nas woła, ale jaka może być rozmowa przy obcych?
- Według mnie to bardzo dobrze, że ona zostaje w Szwecji, niechby tam nawet na stałe została. Pracę ma zapewnioną i bardzo przyzwoite zarobki. Już nieźle mówi po szwedzku, ciągle się uczy. Ta nasza znajoma Stefania ma podobno dla niej jakąś nieprawdopodobnie dobrą propozycję dalszej pracy, ale ja nie znam szczegółów.
I Grażyna z grubsza opowiadała o pracy i życiu w Szwecji, przygłuchy wuj nie wszystko dosłyszał, a Wiktor bez znajomości języka polskiego też mało rozumiał, choć Grażyna od czasu do czasu rzucała mu jakieś angielskie zdanie, a nawet pytała, co sądzi o konkretnym ciuszku. Wiktor za każdym razem kręcił przecząco głową. Polskie ubrania zupełnie mu się nie podobały. W efekcie Grażyna odrzuciła jedną trzecią ubrań, za to zabrała wszystkie buty i to, co matka kupiła w ostatnim czasie – oczywiście spod lady – rajstopy, majtki, ciepłe kapcie, trzy białe bluzki i biały, gruby golf oraz dwie nocne koszule.
- Ciociu, daj nożyczki, bo muszę poobcinać wszystkie metki – poprosiła Grażyna, kolejno pakując zaakceptowane rzeczy do olbrzymiej, chociaż zwykłej, zakupowej torby. Zaczęła od butów i była zadowolona, że wszystko się zmieściło w jednym pakunku.
W drodze powrotnej Grażyna powiedziała, że bardzo się cieszy, że ciotka nie pytała o ich ślub. Może pomyślała, że są już po ślubie? W Polsce panna z dzieckiem należy do rzadkości. Wstyd jest mieć panieńskie dziecko.
- Powiedz mi, moja kochana Grazy, co my mamy jeszcze do załatwienia. Oprócz lekarza. Zaczynam się gubić!
- Z rana muszę być w szkole. Chociaż nie – najpierw muszę być w laboratorium, bo mama przyniosła mi skierowanie na badania. A potem do szkoły, bo o dziewiątej będzie jakaś narada i podobno ma też być ostateczna wersja planu lekcji. Następnie załatwiamy restaurację i wreszcie pokażę ci trochę starego Krakowa. I to już chyba wszystko. A, jeszcze hotel. Wiesz co? To laboratorium odłożę na za tydzień. Nie będę się tak spieszyć z badaniami.
- Powinnaś też kupić suknię do ślubu i jakieś buciki stosowne...
- Na razie wcale o tym nie myślałam. Sukienkę uszyję sobie sama. Nie ma co się spieszyć, bo moja figura ciągle się zmienia. Muszę przejrzeć te przywiezione ze Szwecji rzeczy, bo wydaje mi się, że już mam coś całkiem w sam raz, po małej przeróbce będzie idealnie. Natomiast powinnam sobie kupić żakiet do tej sukienki, bo może być chłodno... Teraz u nas są takie sklepy zwane komisami, gdzie można kupić całkiem fajne ubrania i nie tylko ubrania. Ale trzeba trafić.
- A mnie Steffi podpowiedziała, że są tu także takie sklepy za dewizy. Gdybym czegoś nie mógł kupić w normalnym sklepie, a koniecznie tego potrzebował, to mam się tam udać...
- Peweksy. Zawsze to jakieś wyjście.
- Będziesz ubrana na biało?
- Nie, nie wypada. W ciąży i na biało? To nie pasuje.
- To kiedy nałożysz taką piękną, długą białą suknię? Czy bez takiej sukni w ogóle ślub będzie ważny? - zażartował.
- Taka suknia to do ślubu kościelnego. Ale ty jesteś rozwiedziony, więc nie możemy wziąć kościelnego ślubu.
- Ale ja miałem tylko ślub cywilny. Więc jak najbardziej możemy.
- Jesteśmy różnych wyznań...
- No tak. Tu musimy się jakoś dogadać. Musimy się zastanowić. Jedno z nas będzie musiało zmienić wyznanie. Chyba. Bo i dzieci trzeba wychowywać w odpowiednim duchu... Nie jestem specjalnie religijny, ale to raczej poważny problem.
- Wiem, że protestanci nie czczą Matki Jezusa. A dla mnie Matka Boska jest bardzo ważna. Tak, mamy pierwszy poważny problem. Chciałabym pokazać ci Jasną Górę. To jest miejsce wielkiej czci dla Matki Bożej. Jest tam obraz Maryi, zwany u nas Czarną Madonną lub Panią Jasnogórską, albo Matką Boską Częstochowską. Chciałabym, abyś zobaczył ten obraz, stanął przed nim. Żałuję, że nie mogę pojechać tam z tobą przed ślubem. To niezwykłe miejsce. Mówiąc twoim językiem – tam się dzieje magia. Ale możesz sam pojechać przez Częstochowę i wstąpić na Jasną Górę. Tam zawsze są tłumy ludzi. A sam obraz słynie cudami. I naprawdę dzieją się cuda. Byłam tam kilka razy i chętnie znów bym pojechała. Tamto miejsce uzdrawia i oczyszcza. Tak to odbierałam. Chociaż zapewne każdy inaczej przeżywa spotkanie z Czarną Madonną. W Polsce jest wiele miejsc kultu Maryi, ale Jasna Góra jest najważniejsza.
- Chociaż nie zdążymy przed ślubem, to obiecuję, że kiedyś tam razem pojedziemy, a w każdym razie przed ostateczną decyzję co do zmiany wyznania przez jedno z nas.


x.d.n.
fot. z internetu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz