STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - © Elżbieta Żukrowska
Cz.
6. (62.) Czerwiec 1976 r. Göteborg – polskie dziewczyny
Viggo wpadał do Wiktora każdego wieczoru i trzymał pieczę nad
remontem. Grażyny na razie nie było, nawet nie zaglądała do pubu.
Przypuszczał, że dzień dnia biegała za pracą.
Po
czterech dniach pokoik u Wiktora nadawał się do zamieszkania. Miał
nawet niewielkie okienko, gdyż okazało się, że kiedyś tam było,
ale zostało zamurowane, więc je przywrócono. A na korytarzu
wydzielono miejsce na małą łazienkę z prysznicem, umywalką i
muszlą ustępową, i już fachowiec nad tym pracował. To było
więcej, niż oczekiwała Steffi i spodziewała się Grażyna.
Konserwator z hotelu „R&R” naprawił dwa stoliki i prawie
wszystkie krzesła, a z pozostałych materiałów zrobił
sześciopoziomowy regalik z okrągłymi blatami. Ktoś obiecał
kanapę, ktoś miał na zbyciu szafę, ale okazała się za duża,
więc wymyślono stelażyk do wieszania ubrań na ramiączkach.
Wystarczyło dodać jakąś serwetkę, wazonik z kwiatami, a na
ścianę obrazek i pokoik nabrałby przytulnego wyglądu. Wiktor
podarował niewielki dywanik i od razu w sypialni zrobiło się
przytulniej. Mimo otwartego okna pokoik pachniał farbami i...
świeżością. Tylko pracy nadal nie było, chociaż Grażyna dzień
dnia obchodziła wszystkie pobliskie ulice w jej poszukiwaniu.
Zamieszkała „u siebie”, mimo tego, że dopiero kończono prace
w łazience i malowano korytarz prowadzący do jej pokoiku. Bo
korytarz miał być teraz salonem. Naprawdę! Miała łóżko i
pościel oraz tych kilka mebelków. Brakowało jej książek –
zawsze lubiła czytać. Jednak i tak oświetlenie było koszmarne,
więc z czytania wieczorami nic by nie wyszło. Zatem udzielała się
w pubie, by pracą płacić za wynajem. I za życzliwość Wiktora,
bo – trzeba to przyznać – troszczył się o dziewczynę niemal
jak o siostrę, podrzucał jej nawet owoce, bo „ciężarna musi
mieć witaminy”, a widział, że Grażyna w zasadzie nic sobie nie
kupuje, w każdym razie nie przynosi do domu żadnych zakupów. Ona
zaś, kręcąc się po sali, nadal podpytywała chłopaków o pracę
dla siebie. Dach nad głową to jednak nie wszystko... Miała mapę
Göteborga, zakreśliła na niej ołówkiem okręg i obchodziła
wewnątrz niego wszystkie ulice. Pytała i pytała. Nie ominęła
żadnych drzwi sklepu lub innego ogólnie dostępnego miejsca – na
przykład fryzjera, apteki, pracowni krawieckiej i złotnika. Zero.
Zwiększyła promień koła i szukała dalej. W zasadzie nic więcej
nie mogła zrobić. Poza tym oszczędzała, nie kupowała sobie nic z
wyjątkiem jabłek lub bananów. Wieczorami w pubie dożywiała się
krakersami i orzeszkami. Wiktor nabrał zwyczaju wołać ją z rana
na kawę. Z rana – to już raczej było po dziesiątej. Tak
naprawdę z rana załatwiał milion spraw związanych z prowadzeniem
pubu, telefony, dostawcy, odbiór piwa i innych produktów. Słyszała,
jak z głośnym tupotem w pośpiechu zbiega na dół. Odwracała się
na drugi bok i spała dalej. A w zasadzie leżała i myślała nad
swoim losem. Pieniądze od Karola ściskał mocną ręką, bo w razie
czego miałaby za co kupić bilet powrotny. Czy to już czas myśleć
o powrocie? Może jednak powinna... I ma wracać jak pies z
podkulonym ogonem? Lecz co więcej może zrobić?
Schodząc
do pubu zakładał białą ojcowską koszulę i kusą ciemną
spódniczkę. Wiedziała, że ma zgrabne nogi, niech sobie chłopaki
popatrzą. Bała się nosić brudne szklanki na tacy, więc nosiła w
misce. Wycierała na mokro blaty stolików, opróżniała
popielniczki, uśmiechała się do gości, chociaż wcale nie było
jej do śmiechu. Na zapleczu zdejmowała ojcowską koszulę,
zostawała w koszulce i myła dokładnie szklanki i kieliszki. Teraz
Wiktor już każdego wieczora miał szkło na czas. Jeśli tylko
przywieziono frytki - Wiktor zawsze pamiętał o niej. Nie chodziła
już głodna, ale czasami wspominała kuchnię babci... Jej
zawiesiste zupy, sałatki idealne do bułeczek, podsmażane kopytka i
gołąbki...
- Wiktor, a gdybym ja coś ugotowała dla
twoich gości? - zapytała któregoś wieczora. - Albo tylko dla nas
dwojga?
- A umiesz?
- Co tylko chcesz. W zasadzie
chyba umiem wszystko.
- Nie żartujesz?
- Zaczęłabym
od sałatki jarzynowej albo od kiełbasek przysmażonych z cebulką.
Mogą też być klopsiki w pikantnym sosie, a nawet fasola z
kiełbaskami na ostro, taka w sosie pomidorowym. Za rybami nie
przepadam, ale też umiem zrobić, tyle, że by się mocno
nasmrodziło... Tylko wcześniej należałoby kupić odpowiednie
produkty, jednorazowe talerzyki i widelczyki. Teraz jest pora na
młodą kapustę, więc może taką zasmażaną z kiełbaskami? Od
tego bym zaczęła. Garnki masz. Większość narzędzi też jest.
Może tylko podostrzyłbyś noże i bym spróbowała, co? Musiałbyś
jednak sam obliczyć ile kosztuje taka porcja, bo tego ja nie umiem.
Niestety, jeszcze przyprawy... Patrzyłam – to co w szafkach już
od dawna jest zwietrzałe i do wyrzucenia.
- Pomyślę nad
tym – obiecał, a ona poszła na taras ze swoją miską na brudne
szklanki. Śmiano się z niej, że zbiera do miski, ale nic sobie z
tego nie robiła, wolała do miski niż wywrotkę z tacą pełną
szkła.
Na drugi dzień przyszły do pubu wszystkie trzy
dziewczyny i usiadły na tarasie. Kelner przyniósł im owocowe
drinki – cztery! A po chwili przyszłą do nich Grażyna.
-
Ale ślicznie wyglądasz! - pochwaliła ją Iga.
- Bo w
białym wszystkim dziewczynom do twarzy – zawołał jakiś chłopak
z sąsiedztwa.
Grażyna podziękowała mu uśmiechem, ale
dalszą konwersację prowadziły już po polsku. Co w pracy? Jak tam
ich żandarm w spódnicy? W jakich parach pracują? Jak się okazało
rozdzielono je. Zmiany były w zasadzie codziennie. A Berit zawsze i
wszystko widziała – niestarty kurz z parapetu, ślady małych
paluszków na samym dole lustra, nieopróżniony kosz na śmieci - „a
była tam tylko jedna papierowa chusteczka do nosa”.
- Ona
nie patrzy, a wszystko widzi. Kontroluje nas na każdym kroku. Ale
jest sprawiedliwa i darmo się nie czepia – podsumowała Elwira.
- A miałyście już propozycje, te niewymowne, od facetów?
- Ja miałam – przyznała Iga. - Od Japończyka. Chociaż na
dobrą sprawę nie wiem, czy to była propozycja. Ile razy koło mnie
przechodzi, to puszcza oczko.
- Może on ma tylko taki
nerwowy tik – zasugerowała Ada.
- Może. Dlatego nie wiem,
czy to już propozycja, czy tylko taka zabawa.
- Ale
uważajcie! Podobno w niektórych hotelach podstawia się takich
różnych przystojniaczków, aby wyczuć jakie są pokojówki –
przypomniała Grażyna.
- E, tam. Stefcia i Liam są zbyt
prostolinijni.
- Teraz ich nie ma, wszystkim zarządza David
– Elwira odstawiła szklankę z drinkiem. - A ty? Wypytujesz nas, a
nie mówisz, jak tobie się tu mieszka.
- Jest cicho,
spokojnie i wygodnie. Bałam się, że nad barem będzie głośno, bo
przecież muzyka i tańce. Ale prawie tego nie słyszę. Wiktor
przykazał mi znikać z pubu przed północą, bo ciężarna musi się
wysypiać. Dziś mu zaproponowałam, że będę codziennie gotować
jakieś jedno danie. Co mi każe. Ale on to zbył milczeniem.
- A umiesz? - zdziwiła się Ada.
- Tak. W domu często
gotowałam. I lubię to. Ale nie mogę się narzucać.
- O,
idzie Viggo – ucieszyła się Iga.
- To mój przyjaciel –
z dumą podkreśliła Grażyna.
Viggo kolejno dziewczyny
wyściskał i wycałował.
- Dlaczego taż rzadko
przychodzicie?
- Praca, praca, praca – wyjaśniła Elwira.
- Byłyście już na górze, zobaczyć jak mieszka nasza
przyszła mateczka?
- Jeszcze nie zdążyłyśmy, ale mamy to
w planie – odpowiedziała Ada. - Siadaj z nami, chłopaku. Będzie
nam trochę raźniej.
- Nie mogę. Mam awarię w kuchni.
Wpadłem tylko po kumpla. Bawcie się dobrze i przybywajcie tu
zdecydowanie częściej. Wiktor będzie zachwycony! - cmoknął każdą
w policzek i już go nie było.
A dziewczęta podjęły
przerwany wątek. Były zadowolone, że mogą tak beztrosko
posiedzieć i pogadać. Wreszcie zdecydowały, że idą obejrzeć
„włości” Grażyny. Zawołały kelnera, ten jednak nie przyjął
od nich pieniędzy, kazał iść do Wiktora.
- Liam otworzył
dla was konto. Za nic nie musicie płacić – wyjaśnił właściciel
pubu.
- Ale jak to? - nie mogła zrozumieć Iga.
-
Dla ciebie też, Grazy – dodał Wiktor.
- Wytłumacz –
poprosiła Ada.
- Zapisuję wasze należności, a za wszystko
płaci Liam. Tak mi nakazał, a z Liamem, a w szczególności ze
Steffi, nie ma żartów i się nie dyskutuje. Za odnowienie tej
graciarni, za łazienkę i salon też oni płacą. Ja kupiłem
jedynie farby.
- O matuchno... - jęknęła Grażyna. A ona
w duchu myślała, że tamtych dwoje to skąpiradła.
-
Idziecie na górę? Filip za chwilę przyniesie wam herbatę i coś
do herbaty, więc czasem nie biegajcie nago, aby mi chłopaka nie
zauroczyć. Albo nie zgorszyć – zażartował jeszcze Wiktor.
- Już prędzej on by nas zgorszył! - odcięła się Elwira.
A na górze były zmiany, ale trzy dziewczyny nie miały o tym
wyobrażenia, bo wcześniej tu nie były. Wielki korytarz na piętrze
został oddzielony grubymi, szarymi kotarami, zawieszonymi tuż przy
drzwiach do mieszkania Wiktora i ciągnącymi się aż do samych
schodów. A zaraz za kotarami był ten niby salon Grażyny. Trochę
ciemny, bo małe okienko nie dawało dużo światła, poza tym był
już zmierzch. Grażyna pstryknęła włącznikiem na ścianie przed
kanapą – zapaliła się pod sufitem pojedyncza żarówka w
skromnym kloszu. Po lewej stronie na środku ściany stała szara
kanapa bez narzuty, na wprost niej okrągły stolik, taki jak w
barze, i trzy krzesła. W głębi, w prawym kącie, prostokąt
łazienki z drzwiami tuż przy ścianie sypialni Grażyny. A w
sypialni też ubożuchno – po lewej stronie łóżko rodem z
hotelu, też bez narzuty, za to z równo złożoną pościelą. Przy
wezgłowiu łóżka jedno z krzeseł i stolik. Drugie krzesło było
w kącie po prawej stronie drzwi, a na nim plecaczek. Obok niego
stelaż z kilkoma wieszakami zapełnionymi ubraniami Grażyny – nie
wiele tego było. Na ścianie na wprost łóżka niewielkie, gołe
okienko, teraz szeroko otwarte. A w prawym kącie regalik z okrągłymi
blatami, na których leżała bielizna Grażyny, zaś na samej górze
torebka. Przy regale następne dwa krzesła. Koło łóżka niewielki
dywanik, raczej chodnik, utrzymany w szarościach i beżach. Ściany
w obu pomieszczeniach były kremowo-żółte.
- Rewelacji to
tu nie widzę – powiedziała niemal szeptem Iga. - Jednak masz kąt
do spania i święty spokój.
- Najgorzej, że mam tylko
jeden ręcznik i w zasadzie już powinnam go uprać. Nigdy nie prałam
ręczników ręcznie... Upierze mi się?
- Może namocz go
wcześniej.
- A czym się będę wycierać?
- No tak,
to jest problem, a nawet nie możemy cię wspomóc, bo same nie mamy
nic w zapasie. A Berit o nic nie będę prosić, co innego rozmowa ze
Stefcią. Może Wiktor coś ci pożyczy na chwilę?
- Gdzie
można kupić tani ręcznik? Czy są tu jakieś tanie sklepy jak w
Ameryce? Najlepiej z używaną odzieżą?
- Może popytaj tę
dziewczynę, która tu sprząta.
- Tak zrobię. No nic,
siadajcie. Zaraz ma być herbata. Każdego dnia jestem czymś
zaskakiwana. Wzrusza mnie dobroć i przychylność ludzi. Niestety,
to się nie przekłada na pracę, a jej potrzebuję najbardziej.
Przyszedł Filip. Herbatę miał w termosie. Na tacy były
jeszcze filiżanki, cukier i pojedyncza łyżeczka.
- Musi
wam ta jedna wystarczyć – błysnął bielą zębów. Odstawił
tacę na brzeg kanapy. - Coś wam przyniosę od Wiktora, jeden
moment.
Rzeczywiście wrócił po dwóch minutach z talerzem
trójkącików z ciasta francuskiego, nadzianych morelami, a może
brzoskwiniami. Prócz tego położył na stoliku dużą tabliczkę
gorzkiej czekolady.
- To życzę smacznego – powiedział,
chwycił tacę i już go nie było.
- Muszę powiedzieć, że
fajne chłopaki tu pracują. Ten drugi, Moris?, jest trochę
poważniejszy, ale przystojniak jakich mało! No i sam Wiktor... Gęba
niby paskudna, ale ta klata, te bary... I co za uda! Cud-malina! A
jak popatrzy, to aż ciary na plecach! - zachwyciła się Ada
nalewając herbatę do wszystkich filiżanek.
- Facet nie
musi być piękny. Ważne aby miał to coś! Znam się na tym –
oznajmiła Iga. - Wiktor to bez wątpienia ma!
- Jakoś ci
nie do końca wierzę, jeśli chodzi o owo znanie się – Ada
„przewróciła oczami”.
- Ale musi ci być tu trochę
smutno samej, co? - Elwira zwróciła się do Grażyny.
- W
zasadzie w dzień na smutki wcale nie mam czasu, bo albo latam za
pracą, albo pomagam w barze. Dopiero gdy się kładę, osaczają
mnie czarne myśli. Przede wszystkim ta, czy już mam wracać do domu
– odpowiedziała Grażyna smutnie się uśmiechając. - Tylko że
ja nie mam domu. Nie mam do czego wracać.
- Nie możesz
jeszcze wracać – zaprotestowała Iga. - Chłopaki napracowali się
nad tym twoim lokum. Gdybyś teraz odjechała, byliby bardzo
zawiedzeni.
- Pewnie tak, ale ja muszę patrzeć na to, co
jest dobre dla mnie, a nie dla chłopaków. W ostatnim czasie tyle
przeszłam, tyle doświadczyłam, że mi na kilka lat takich
„dobroci” wystarczy!
- A ja myślę, że bez protekcji
nie dostaniesz żadnej roboty. Ktoś musi cię polecić. Poczekaj na
Stefcię. Ona, choć niby taka surowa, na pewno coś wymyśli. - Ada
wierzyła w swoją przyjaciółkę.
- Myśmy nawet
przepytywały dziewczyny pracujące w hotelu, czy czasem nie wiedzą
o jakiejś pracy dla ciebie. Bodaj na kilka dni, ale... – Iga
bezradnie rozłożyła ręce.
- Ada ma rację – wtrąciła
Elwira – bez protekcji nie dostaniesz żadnej roboty. Tacy są
Szwedzi.
- No, dosyć tego biadolenia – zaprotestowała
Grażyna. - Ty, Aduś, opowiedz mi, jak ci było mieszkać w hotelu u
Stefci. Dziewczyny wiedzą, a ja nic a nic.
- O, trzeba
uważać! Te ciastka się bardzo kruszą, a ty pewnie nie masz
odkurzacza! - zasmuciła się Iga, bo sporo okruszków spadło na
podłogę.
- Nie mam, to prawda. Ale Wiktor dał mi stary
podkoszulek na szmaty i jakoś sobie radzę.
- Muszę wam
powiedzieć, że Stefcia i Liam jakby mieli nieustający miesiąc
miodowy. Są w sobie niesamowicie zakochani. Nie pokazują tego przy
ludziach, jak choćby w pubie, ale w domu to jest zupełnie coś
innego – zaczęła opowieść Ada.
- To znaczy, że cały
czas się migdalą? Tego nam nie mówiłaś! - zdumiała się
Elwirka.
- Ależ skąd! To nie na tym polega! A ty mi nie
przerywaj, bo tracę wątek.
- Dobrze, dobrze, już mów.
- Oni się ciągle dotykają. Albo trzymają za ręce. Patrzą na
siebie. Właśnie - Liam co chwila całuje jej ręce. Wiecie, on nie
bardzo może wstawać, więc Stefcia mu ciągle coś do rąk podaje –
kawę, gazetę, książkę, obojętnie co. Wyprzedza jego myśli. A
on, jeśli się kładzie w salonie na kanapie, to tak, by mieć głowę
na jej kolanach. Telewizja ich nie interesuje. Oni ze sobą
rozmawiają. Rozumiecie? ROZMAWIAJĄ! Stefcia się uczy szwedzkiego,
codziennie z rana przychodzi taki nauczyciel, a później ona
dopytuje się o wiele słów u Liama. On poprawia jej wymowę. Ona
opowiada mu co w hotelu, bo każdego dnia siedzi nad rachunkami, wie
wszystko o kuchni, o dostawcach, o pokojówkach, i o gościach. O
gościach przede wszystkim. Pojęcia nie mam, skąd ona to wszystko
wie. Na przykład, że którejś pokojówki matka albo dziecko akurat
się gorzej czuje, że David ma jakieś problemy z samochodem, a
także jakieś inne, no wszystko. Tak jakby spojrzała na człowieka,
prześwietliła go oczami i już wie, jak ma zareagować, co
powiedzieć. Potrafi opieprzyć tak, że niby już kapcie pospadały,
a w ostatniej chwili tchnąć otuchę w pracownika i postawić go do
pionu, ale do uśmiechniętego pionu. Przecież ona ma tyle lat, co
my. Skąd ona to wszystko wie i umie? Zachowuje się tak, jakby na
hotelarstwie zjadła zęby! Prawda – obiadów przy mnie nie
gotowała, ale już o siódmej piętnaście były jajka na bekonie i
kawa. Jest właścicielką. Nie musi wstawać wcześnie, ale wstaje.
Sprząta! Szoruje łazienkę na wysoki połysk! Tylko z odkurzaczem
przychodzi pokojówka, ale to na wezwanie, nie codziennie. Dwukrotnie
widziałam posłańca z kwiatami, ale to zapewne sprawa Liama, tak
myślę. Chciałoby się powiedzieć, że ona jest cały czas otwarta
na Liama, a Liam na nią. Nigdy nie spotkałam takiego małżeństwa.
Nigdy! Ani młodego, ani starego. Oni oboje są zanurzeni w miłości!
- A o ślub kościelny pytałaś? - nie wytrzymałą Elwira.
- Nie tyle pytałam, co się po prostu zgadało. Ojciec Stefci
remontuje dom. I jak się upora z remontem to ślub kościelny będzie
w Wierzbinie, bez względu na to, czy Liam będzie stał, czy
siedział. Najlepiej jakby to było za rok w czerwcu – tak pragnie
Stefcia. Lecz co przyniesie życie? Wielka niewiadoma – jak zawsze.
- Ale to piękne – taka wielka miłość... - rozmarzyła
się Grażyna.
- No... - bardzo inteligentnie przytaknęła
Elwira.
I wszystkie cztery zaśmiały się jednocześnie.
- Kiedy ludzie mówią – zaczęła Iga – że jedno za
drugiego oddałoby życie, to nie bardzo w to wierzę. Ale w
przypadku tych dwojga to chyba prawda.
- Masz rację –
przytaknęła Ada. - Wiecie, ja tam byłam krótko, a jeszcze latałam
do pracy i do was. Tak wiele to raczej nie widziałam. Jednak
rozmawialiśmy. Byłam z nimi. Słuchałam, jak jedno drugiemu
przekazuje codzienne wiadomości... To ich zaangażowanie, ta ich
bliskość, to nastawienie na siebie – zdumiewające i bardzo
piękne. Gdybym z Danielem tak mogła... A chciałabym, oj, chciała!
Dać z siebie maksimum, niczego w zamian nie oczekując... To takie
piękne. I aż wzruszające. I ten ich obecny wyjazd. Stefcia chciała
wyrwać Liama z monotonii, a on chciał jej pokazać fiordy. Nie
wiadomo, kto czego bardziej dla drugiego pragnął.
- To aż
takie cukierkowe jest. Może się im za jakiś czas znudzić –
odezwała się pesymistka Elwira. - A ciekawe jak oni się kochają...
To znaczy fizycznie, skoro Liam ma tak zharatany kręgosłup...
- Elwirka! - oburzona Iga uderzyła koleżankę lekko po ramieniu.
- Dosyć tego obgadywania Stefci i Liama. Oni tam zamiast się
kochać, to mają głęboką czkawkę. A tak w ogóle to już chyba
czas na nas, co dziewuszki? - zapytała Ada zbierając filiżanki ze
stolika.
- Zostaw. Zaraz Filip wpadnie i wszystko zabierze.
On umie ganiać z takimi naczyniami – powiedziała Grażyna.
- Chyba masz rację. Ja to się zaraz mogę na schodach wyłożyć –
przytaknęła Ada.
- Zejdę z wami na dół. Może coś
jeszcze pomogę na zapleczu. Po tej naszej rozmowie myślę, że już
nie będę latać w poszukiwaniu pracy. Co ma być, to będzie –
Grażyna też podniosła się z krzesła. - Ktoś mi mówił o pracy
w zieleni miejskiej, ale to bardzo daleko i ta odległość mnie
powstrzymuje. I podobno trzeba mieć zgodę na pracę w Szwecji.
- Tak. Od tej zgody trzeba będzie zacząć. Stefcia powinna
wiedzieć, co i jak. Wstrzymaj się jeszcze kilka dni, do jej
powrotu.
c.d.n.
fot. własne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz