niedziela, 25 września 2022

STEFCIA Z WIERZBINY - tom II Cz. 5.


 
STEFCIA Z WIERZBINY - ton II - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 5. (61.) Czerwiec 1976 r. Göteborg - Grażyna Orzeszyńska

Steffi i Liam już uzgodnili datę wyjazdu do Norwegii, a Liam „załatwił” transport, czyli jacht. Tymczasem w Göteborgu niektóre rzeczy działy się za ich plecami – Grażyna.
Grażyna poczuła, że jej nadzieja na pracę umiera. To też uradowała się, gdy przypadkowa klientka w sklepie zaproponowała jej sprzątanie mieszkania, niestety, tylko na kilka dni. Aż je po prostu sprzątnie. Zawiozła ją na miejsce samochodem – Grażynie wydało się to dość daleko, ale było uzgodnione, że ją później kobieta odwiezie do tego samego sklepu, skąd ją zabrała, więc milczała. Mieszkanie w sześciorodzinnym budynku na drugim piętrze. Po drodze dowiedziała się, że jest pięć pokoi, duża kuchnia, łazienka i obszerny hol. Ale od samego wejścia powiało grozą. Takiego brudu Grażyna w życiu swoim nie widziała. Jak na śmietnisku! Pod nogami walały się ubrania, gazety, książki i butelki, jakieś opakowania po różnych produktach, szczotki do włosów, jakieś klucze do majsterkowania – jednym słowem było tam wszystko. Podobnie na każdym meblu mającym kawałek powierzchni, na której można było cokolwiek postawić – na stole, krzesłach, na fotelach kanapie, parapetach bardzo brudnych okien, niemytych pewnie od pięciu lat. Do tego wszystkiego dochodziła warstwa kurzu i pajęczyna. Podobnie wyglądała kuchnia z zaschniętymi garnkami na płycie kuchennej i zeschniętymi na wiór kwiatkami pod parapetem. Grażyna nie czekając na przyzwolenie przeszła się po całym mieszkaniu, otworzyła każde drzwi. Tylko jeden pokój musiał być niedawno używany, na łóżku leżała czysta, ale skotłowana pościel, z boku stała nierozpakowana, za to otwarta torba. Grażyna miała wrażenie, że ktoś szczotką wymiótł z podłogi tak z grubsza śmieci i zostawił to obok pod drzwiami. Zaduchu w pomieszczeniach nie było, więc właścicielka zdążyła wszystko dobrze przewietrzyć. Łazienka była w miarę czysta, w tym sensie, że muszla i umywalka nosiły ślady świeżego szorowania, a wszystkie śmieci zgarnięte były pod jedną ścianę. Generalnie w głowie się nie mieściło, że ktoś mógł zostawić po sobie taki chlew. Grażyna oceniła, że na każde pomieszczenie musi mieć dwa dni, jeśli chce zrobić to porządnie. Czyli łącznie szesnaście dni pracy, plus siedemnasty na ewentualne dopieszczenie czegoś tam.
- Nie żartuj, moja panno. Trzy dni i ani dnia dłużej! - zawołała oburzona właścicielka.
- Tu jest zbyt brudno, aby zrobić to w trzy dni. Same wyrzucanie śmieci pewnie zajmie cały dzień. Nie mogę się podjąć takiej pracy na trzy dni. To jest nierealne.
- Przecież ja dobrze zapłacę!
- Dobrze, to znaczy ile?
Kiedy kobieta wymieniła kwotę, Grażyna zaśmiała się jej w twarz.
- Za takie pieniądze to niech pani wynajmie Szwedkę, bo Polka nie będzie tu sprzątać. Proszę mnie odwieźć.
- No dobrze, pięć dni, a ja dołożę trochę pieniędzy.
- Siedemnaście i dużo więcej pieniędzy, nie trochę.
- Nie, to niemożliwe.
- Więc proszę mnie odwieźć. Teraz.

- Chwileczkę, muszę zadzwonić – powiedziała właścicielka i znikał za drzwiami tego najbardziej czystego pokoju.
Jej nieobecność przeciągała się. Grażyna bezceremonialnie zrzuciła rzeczy z krzesła na podłogę i przysiadłą na brzeżku. Czuła się brudna przez samo przebywanie w takim syfie. Chciało się jej pić i już była głodna. Z rana wypiła tylko kawę, a chodząc zjadła jedno jabłko. To trochę za mało, jak na ciężarną. W zasadzie powinna zjeść tylko pół jabłka, a drugą połówkę zostawić na popołudnie. Miała sobie jeszcze kupić bułkę, najlepiej wczorajszą, czerstwą i przez to nieco tańszą. I też tak podzielić na pół. Starała się być poza domem w chwili, gdy dziewczęta jadły kolację. Nic od nich nie chciała, z wyjątkiem tej porannej kawy. A jak nie poza domem – to w łóżku, by przespać głód. Była wściekła sama na siebie za tą „wycieczkę” do Szwecji. W Polsce wszystko wydawało się takie proste, byle dojechać na miejsce. Nie wyobrażała sobie, że będzie tak wielki problem ze znalezieniem pracy. Wydawało się jej, że praca na nią czeka na każdym zakręcie. Nie czekała. Powinna spisać sobie adresy innych hoteli i kolejno je odwiedzić. Takie zadanie postawiła sobie na jutro. Gdzieś przecież musi na nią czekać praca. Los i do niej musi się uśmiechnąć! Ale na razie siedziała w brudnym salonie i nie wiedziała, co dalej. Zza drzwi nie dochodziły żadne głosy. Może już przestało to babsko rozmawiać? Ona siedzi już co najmniej piętnaście minut. Dość tego. Wstała i zapukała energicznie, ale kobieta się nie odezwała. Grażyna, ze struchlałym sercem nacisnęła klamkę i ostrożnie otworzyła drzwi. Kobieta zwinięta w kłębek leżała na łóżku. Chyba spała.
- Obiecała pani mnie odwieźć – powiedziała głośno Grażyna, ale nie było żadnej reakcji, więc podeszłą bliżej i potrząsnęła kobietę za ramię.
Kobieta otworzyła oczy i popatrzyła na nią nieprzytomnie.
- Proszę mnie odwieźć – powiedziała stanowczo Grażyna.
Właścicielka zamachała rękoma i odwróciła się na drugi bok.
- Idź sobie – wymruczała niewyraźnie.
- W takim razie proszę mi dać pieniądze na taksówkę.
- Pieniądze? Jakie pieniądze? Ja nie mam żadnych pieniędzy. Poczekaj na mego syna. On cię odwiezie.
- O rzesz ty suko – powiedziała ze złością Grażyna. Ale po polsku. I dalej po angielsku, podnosząc przy tym głos: – Już dawaj pieniądze, ty naciągaczko! Pieniądze na taksówkę. Ale już!
Kobieta naciągnęła kołdrę na głowę.
- A by cię pokręciło! - zawołała Grażyna poprawiając pasek torebki i zbierając się do wyjścia. Mocno trzasnęła drzwiami sypialni, ale drzwi zewnętrzne zamknęła zwyczajnie. Usiadła na schodach, nie wiedziała, gdzie jest i jak się dostać do mieszkania dziewcząt. Albo chociaż do pubu. Dramat! Przytuliła się do ściany, a z oczu popłynęły jej łzy. Z trudem opanowała się. Wyjęła mapę i zapukała do najbliższych drzwi. Wyszła kobieta w średnim wieku, z małym dzieckiem na ręku. Grażyna wyjaśniła o co jej chodzi, a kobieta wskazała jej drogę.
- Od tego miejsca jest autobus, ale najpierw trzeba iść pieszo jakieś trzy kilometry. A ta Mery to ma coś z głową. Nie jesteś tu pierwsza. Syn niby się nią opiekuje, ale też ma problemy z myśleniem. Dobrze, że go nie było, bo by cię jeszcze zgwałcił. To taka byle jaka rodzina.
- A lekarze, opieka społeczna, jakieś komisje...
- Nie znam się na tym.
- Dziękuję pani.
- A ty pewnie szukasz pracy?
- Tak. Słyszała pani...
- Nie, w tym ci nie pomogę. Siedzę w domu z dzieckiem córki, nie mam kontaktów.
- Dziękuję i do widzenia.
Żadna droga nie wydała się jej tak daleka, jak te trzy kilometry w upale. Ale przystanek znalazła. Teraz pozostało czekać na autobus. Gdzie się kupuje bilety? Ile kosztuje bilet? Nie miała pojęcia. Za przystankiem był sklep, a w jego cieniu ławeczka. Usiadła. Piekły jej stopy. I bardzo chciała pić. Mimo tego nie weszła do sklepu. Miała jeszcze trochę pieniędzy, ale wiedziała, że nie może wydać na zwykłe zachcianki. Nagle, boleśnie, zatęskniła za domem. Może jednak matka dałaby się ugłaskać? Niepotrzebnie odpyskowała matce, skoro wiedziała, że matka ma rację. Zawsze miała. Od początku mówiła, aby się nie zadawała z tym... I zostawił ją w ciąży, drań! Na co liczyła? Na ożenek? Chciała uciec od matki, nigdy się specjalnie nie dogadywały. Ale matka to matka. Dziś nie ma takich facetów, jakim był jej ojciec. Zmarł niemal w przeddzień jej matury. Był dentystą. Chyba się czymś zaraził, krótko chorował. Maturę zdała, ale nie dostała się na studia medyczne, jak chciała jej matka. Więc niech będzie filologia angielska, matce się wydawało, że to też takie eleganckie studia... Powinna przysiąść fałdów i zabrać się za tłumaczenie książek, ale nie mogła znaleźć tam dojścia. Miała rentę po ojcu, jakoś wiązała koniec z końcem nie oglądając się na matkę. A ta, gdy się na nowo zakochała, to stała się wręcz nieznośna! Świata za tym swoim ślicznym nie widziała. I dorosła córka w domu zaczęła jej przeszkadzać. Ale dom był po ojcu, więc miała do niego prawo. Gdy wróci do Polski jeszcze się o dom upomni. Nie puści tego płazem. Ot, mamuśka, co z domu wygania.
W cieniu było całkiem przyjemnie. Odpoczywała. Powoli mijało zdenerwowanie. Kto wie, może jeszcze nie raz nabierze się na taką „pracę” bez pracy. Gdyby jeszcze nie ten kawał drogi przed nią... Ależ ma gimnastykę w ciąży! I co jej nie pasowało w tej Polsce? Zachciało się Szwecji i super zarobków... Teraz ma za swoje. Nie, matki nie przeprosi. W zasadzie za co ma przepraszać? Za to, że zaszła w ciążę? To babska rzecz. Gdyby matka była dobrą matką, to by się o nią zatroszczyła, wspomogła, chociaż przytuliła. A ona kazała Grażynie iść precz. „W tym domu nie ma miejsca dla takiej latawicy jak ty!”. Do samej siebie miała największy żal – w końcu wcale tego Heńka nie kochała. Zagrały hormony? I tak głupio wpadła! Ponad rok ze sobą chodzili i nigdy się nie wydał, że jest żonaty. Miał mało czasu, to prawda. Ale i ona nie miała go za dużo, więc jakoś się dogadywali. Był bardziej „osobą towarzyszącą” nisz kochasiem. Lubił studenckie towarzystwo,
te wszystkie wyjścia do klubów i do kawiarni. Popisywał się. Brylował. Był duszą towarzystwa. A teraz ona musi za wszystko płacić swoim życiem. Czy będzie w stanie pokochać to dziecko? Na razie nic nie czuła do tej „fasolki”, która rozwijała się w jej łonie. Nic a nic. Chłopczyk? Dziewczynka? A jakie to ma znaczenie. Najgorsze jest to, że to dziecko Heńka, a ona, Grażyna, dziś Henryka nienawidzi. Nie, to nie jest nienawiść. Ma do niego żal. Czy taka niechęć może się przenieść na dziecko?
Na końcu ławki usiadł może pięćdziesięcioletni pan. W ręku trzymał dużą butelkę soku. Ależ by się napiła! Jeszcze godzina lub dwie, nie umrze z pragnienia. Musi wytrzymać. Jednak mężczyzna pochwycił jej spojrzenie i wyciągnął do niej rękę z odkręconą butelką. Zagadał po szwedzku.
- Nie rozumiem. Mówię po angielsku. I po polsku.
- Napij się, jeśli masz ochotę – powiedział mężczyzna dziwnie przekręcając słowa, ale go zrozumiała.
- Ślicznie dziękuję – bardzo chętnie się napiję – odpowiedziała i przyłożyła butelkę do ust. Nigdy w życiu nie piła czegoś równie dobrego! Po prostu nie mogła przestać pić. - Byłam bardzo spragniona. Przepraszam, że tak dużo panu wypiłam.
- Wypij do końca, na zdrowie. To wyjątkowa mieszanka soków. Chyba kupię ci jeszcze jedną taką butelkę, a druga dla siebie. W śródmieściu nie mają tego soku.
Więc jednak są dobrzy ludzie – pomyślała Grażyna, gdy mężczyzna zniknął w sklepie.
- Czekasz na autobus? - zapytał podając jej następną butelkę.
- Tak, czekam. Bardzo panu dziękuję. W zasadzie jestem bez pieniędzy i dlatego nie mogłam sobie nic kupić.
- A gdzie chcesz jechać?
Grażyna objaśniła mężczyznę przy pomocy mapy.
- To daleko, ale jadę w tamtą stronę samochodem i mógłbym cię zabrać. O ile nie boisz się jeździć z nieznajomymi.
- Boję się. Właśnie przeżyłam nieprzyjemną przygodę. Szukam pracy, a trafiłam na jakąś pomyloną kobietę, która mnie tu przywiozła. Pracy nie dostałam, muszę wrócić do swoich. Przy tym jestem w ciąży.
- Mnie nie musisz się bać. Nic ci nie zrobię, a odwiozę do domu. Mieszkam na wsi, przyjechałem do syna, ale on będzie wolny dopiero po trzeciej, więc mam trochę czasu. Wyglądasz na bardzo zmęczoną. O, tu masz moją wizytówkę, z adresem i numerem telefonu. Jestem Karol. Na wsi mam niewielki sad jabłoniowy. Ale pracy dla ciebie też nie mam. Będę potrzebował ludzi dopiero we wrześniu i w październiku. Lecz nawet wtedy to nie będzie praca dla kobiety w ciąży. Teraz zajedziemy po drodze do jakiegoś baru, to cię trochę podkarmię, bo wyglądasz także na głodną. Nie wszyscy Szwedzi są źli. Schowaj dobrze tę wizytówkę, bo się może przydać. Gdybyś naprawdę znalazła się w czarnej dziurze, to zadzwoń do mnie. Na pewno ci pomogę. Kogoś mi przypominasz... Przez pamięć tamtej osoby zrobię teraz co w mojej mocy. Chodź, dziecko. A jak ty się nazywasz?
- Grażyna Orzeszyńska.
- Och, tego nawet nie potrafię wymówić!
- Zapisze to panu na kartce, mam notes ze sobą. Ale na razie jestem bez adresu i bez telefonu. I to nie tylko tutaj, ale także w Polsce.
- Dlaczego?
- Przez to, że jestem w ciąży, matka kazała mi opuścić dom.
- A ojciec?
- Tato od pięciu lat nie żyje.
- Wsiadaj. Tak jak mówiłem, zatrzymamy się przy znajomym barze. Nie będzie elegancko, za to bardzo smacznie.
Zjadła wielki talerz kurczaka w wielowarzywnym pikantnym sosie, z górą mączno-ziemniaczanych kluseczek, podobnych do polskich kopytek. I miseczkę sałatki. Dawno się tak nie objadła!
W czasie posiłku rozmawiali. Karol pytał o dom i o to, jak dotarła do Szwecji. A Grażyna otworzyła się – mówiła więcej, niż chciała, tak to później w myślach oceniła. O matce w zasadzie nie powiedziała zbyt wiele. Mówiła głównie o czasach dzieciństwa, o swojej cudownej babci Broni, matce swego ojca. Zanim poszła do szkoły – spędzała z babcią czas od wiosny do późnej jesieni. To babcia Bronia nauczyła ją wszystkiego, co powinna umieć kobieta – gotować, sprzątać, szyć, chodzić przy kurach i dbać o warzywnik. Mieszkała na wsi, a Grażyna, gdy już poszła do szkoły, jeździła do niej kiedy tylko mogła, nie tylko na wakacje. Matka niemal przymusowo wysyłała ją na kolonie, a gdy była starsza – także na obozy. Ale reszta wakacji była u babci, która stała się jej najlepszą przyjaciółką i powiernicą. Grażyna miała na wsi także koleżanki, ale najlepiej było jej z babcią. Później ojciec zaczął zabierać babcię na „zimowy odpoczynek” do Krakowa. Kurki zostawały pod opieką sąsiadki. A babcia wygrzewała się w cieple kaloryferów. I na dobre uczyła już Grażynkę szycia. Dziewczynce największą trudność sprawiało wszywanie rękawów do sukienek, ale i to opanowała. Bardzo lubiła gotować razem z babcią. Zupy, sałatki, różne pasty do chleba, mnogość dań bezmięsnych, bo babcia chciała jeść jak najtaniej, za to bardzo smacznie. Grażynka miała do tego talent. Bardzo szybko chwyciła zasady doskonałego przyprawiania potraw, bo babcia wyjaśniała, jakie zioła do czego.
Śmierć babci była dla niej wstrząsającym wydarzeniem, długo nie mogła dojść do siebie. Gdy później odszedł także ojciec – jakoś łatwiej to zniosła, już tak nie dramatyzowała, nie łkała całymi nocami w poduszkę. Ale nie pozwoliła matce wyrzucić jego rzeczy – to była ich pierwsza bardzo poważna awantura. Grażyna wykorzystywała ubrania ojca, po przeróbce nosiła wiele rzeczy. Na przykład ze spodni szyła sobie spódniczki. I nawet teraz, jadąc do Szwecji, zabrała do plecaka trzy białe koszule po ojcu, bo wyobrażała sobie, że noszone na wierzch do spódnicy ukryją jej powiększający się brzuszek. Prawdę powiedziawszy na razie nie było go wcale widać.
Posiłek był skończony. Opowiadanie też. O Henryku nie wspomniała nawet słowem, a mężczyzna nie zapytał o ojca dziecka.
- Nie potrzebujesz iść do toalety? Jest za tamtą kotarą – mężczyzna wskazał Grażynie drogę. Gdy wróciła – stał przy ladzie bufetowej i rozmawiał. Widząc ją natychmiast przerwał rozmowę, wziął z lady pokaźnych rozmiarów torbę, pożegnał się i ruszyli do samochodu. - A może coś potrzebujesz, to powiedz mi śmiało – powiedział tuż przed drzwiami. - Tu zaraz jest sklep. Mógłbym coś kupić...
- Nie, nie, bardzo dziękuję. Już i tak wiele pan dla mnie zrobił. Jestem panu bardzo wdzięczna.
- Nie pan. Karol jestem.
- Oczywiście... Karolu.
W samochodzie rozmawiali niewiele, bo mężczyzna był skupiony na jeździe. Ale gdy dojechali na miejsce i Grażyna wskazała mu dom, Karol znów zaczął zadawać pytania. Nie, nie będzie tu mieszkać, co najwyżej kilka dni. Wszystko wskazuje na to, że zamieszka nad pubem, ale boi się nawet sprawdzić, jak tam postępują prace. A gdyby on chciał ją znaleźć za miesiąc lub dwa, to gdzie ma szukać? Chyba jednak w pubie – podała adres, pub nosił nazwę „Wstąp na Jednego”. Właścicielem jest Wiktor i u niego może o nią pytać. A dziewczyny będą tu mieszkać do końca wakacji, najdalej do końca września. One też powinny coś o niej wiedzieć. Ale pracują na zmiany, nawet mają dyżurne nocki. Zatem niech powie i dziewczynom, i temu Wiktorowi o nim, o Karolu, aby się nie dziwiły, gdy będzie o nią pytać.
- To idziemy – zadecydował mężczyzna i pierwszy wysiadł z auta. Zabrał ze sobą ciężką torbę z baru i zapomnianą przez Grażynę butelkę soku. Wszedł za dziewczyną do mieszkania i postawił wszystko na blacie w kuchni. - Jak się domyślasz, jest tu trochę jedzenia. Zajmij się nim, aby się nie podusiło – zaśmiał się cicho, jakoś bardzo miło. - A tu masz kilka
öre na dobry początek.
- Za jedzenie bardzo dziękuję, ale pieniędzy nie mogę przyjąć!
- Potraktuj to jako pożyczkę. Na razie mogą ci być bardzo potrzebne, więc raczej... Powodzenia, miła Polko. Myśl pozytywnie, a wszystko będzie dobrze. Trzymaj się. Będę o ciebie pytał za jakiś miesiąc lub dwa. Cześć.
- Bardzo ci dziękuję. Za wszystko. Mam nadzieję, że będę mogła oddać ci te pieniądze. Cześć.
Ale po chwili usłyszała dzwonek do drzwi – Karol.
- Coś jeszcze ci powiem – wszedł do środka. - Teraz mi się przypomniało. W Göteborgu jest takie duże miejskie gospodarstwo, hodujące kwiaty i krzewy na miejskie skwery i ogrody. Zajmuje kilkanaście hektarów. Z tego, co wiem, to tam zawsze jest praca. Umiesz chodzić przy zieleni? Lubisz grzebać w ziemi?
- Owszem – umiem i lubię.
- Teraz już nie mam czasu, więc cię tam nie zawiozę, ale popytaj w swoim pubie, może ktoś by cię tam podwiózł, bo to dość daleko. Jestem pewien, że tam byś dostała pracę. Ale musisz mieć zgodę na pracę w Szwecji, a ty pewnie takiej nie masz. Myślę, że szef pubu powinien wiedzieć, jak się to załatwia. Więc próbuj i... powodzenia! No to cześć.
- Dziękuję, Karolu. Także za to, że się o mnie troszczysz.
I Karol poszedł.
A ona rozpakowała torbę. Mniej więcej było tam po kilogramie smażonych ryb, smażonego kurczaka i smażonych kiełbasek z cebulką. Prócz tego góra klopsików w gęstym sosie i niesamowicie dużo kluseczek, które tak bardzo jej smakowały. Wszystko było jeszcze gorące, a więc nie do zapakowania do lodówki. Na razie więc przykryła gorące jedzenie kilkoma ściereczkami, na wierzch położyła złożony w kilkoro ręcznik kąpielowy. Może nie wystygnie do powrotu dziewcząt. Było jeszcze dwanaście bułeczek... Przeliczyła i schowała pieniądze – to było tyle, co półmiesięczna wypłata! Może wreszcie los się do niej uśmiechnie i dostanie pracę. Może to ten dzień, w którym wszystko zmienia się na lepsze?
Wzięła prysznic i się przebrała, bo miała wrażenie, że po wizycie u tej strasznej kobiety cała jest brudna, łącznie z ubraniem. Dziewczyny zrobią oczy na widok takiej góry jedzenia! Ale o pieniądzach postanowiła nie mówić. I tak będą ją podejrzewać o najgorsze, wiedziała z góry. Nie będzie się tym martwić. Nie dziś!
Przyszły i było bardzo dużo achów i ochów, a następnie totalne obżarstwo. Grażyna poprosiła, aby nie brały jej soku. Chciały wiedzieć, skąd ma to wszystko. I do tego takie pyszne!
- Tajemnica! Jedzcie, chwalcie kucharza, a mnie o nic nie pytajcie.
- A tam! Nie rób tajemnicy!
- No dobrze, uchylę wam rąbka. To wszystko jest za sprawą pana Karola. Obiecał, że mnie tu jeszcze odwiedzi, więc gdyby o mnie pytał...
- Jaki pan Karol?
- Tajemnica.
- Dostałaś pracę? - nareszcie Ada zadała właściwe pytanie.
- Niestety, nie. Ale idę dziś do Wiktora, dowiem się co z mieszkaniem. O ile dobrze liczę, to po jutrze wracasz do tego mieszkanka.
- Tak, już pojutrze. Stefcia z Liamem płyną do Norwegii.
- Ja też bym chciała mieć taką górę pieniędzy – westchnęła Elwira kończąc posiłek.
- Każdy by chciał. Ale i tak dzielą się z innymi szczodrą ręką – odpowiedziała Ada. - Słyszałam, że dziś albo jutro dostarczą ci jakieś spanko i to, co udało się wyczarować z tych połamanych mebli Wiktora. Będziesz miała ładniej niż my. I łazienkę ci robią. A jak dobrze pójdzie, to nawet salon będziesz miała.
- Nie zmyślaj, Ada. Tam jest za mało miejsca na salon. Ale łazienka? Tym to mnie bardzo ucieszyłaś.
- Stefcia dziś szukała w piwnicy jakichś szmat dla ciebie i chyba „Pod Różą” coś znalazła. Będziesz miała apartament! Poszłabym z tobą do pubu, ale jestem za bardzo zmęczona. Nasz hotelowy ekonom nieźle dał nam dzisiaj w kość.
- Ja też się dziś nachodziłam tak, że muszę najpierw poleżeć, jeśli mi pozwolicie. Chociaż godzinkę – poprosiła Grażyna, a dziewczyny błyskawicznie zrobiły jej miejsce na kanapie. Rozmawiały, opowiadały o hotelu, ale Grażynie prawie natychmiast zamknęły się oczy. Nawet nie zdążyła pomyśleć o „swoim” pokoiku nad pubem Wiktora – spała.

c.d.n.
fot. własne


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz