niedziela, 16 października 2022

STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - cz.8. (64) Czerwiec 1976 r.


 STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 8. (64.) Czerwiec 1976 r.

Przyjechał Oswald i plany Wiktora wzięły w łeb.
- Ty źle myślisz!Robimy cały parter, klatkę schodową, piwnicę, garaż i elewację. Żadnej sprzedaży w czasie remontu. Wynajmiesz kontener, masz plac, masz gdzie go postawić. Co tylko się da schowasz do kontenera. Mam dobrych hydraulików, zrobią ci porządek z wodą, tak, byś miał wodę także przy kontuarze. Zamówisz długie stoliki pod ścianę, takie z tapicerowanymi ławami, po osiem osób będzie do takiego stolika, nawet po dziesięć. Za jednym bałaganem zrobisz naprawdę porządek. Dwa lata temu robiłem ci mieszkanie, to teraz twego mieszkania nie ruszamy. Ale elewację – koniecznie, bo tak nie może być. To będzie elegancki pup, a nie nora. Chyba cię stać na takie zmiany, a w razie czego poczekam na kasę. Teraz obyś miał pieniądze na materiały, bo za to od razu płacisz sam. Zrób tak, nie będziesz żałował, a pewnie przez następne pięć, albo i osiem lat, będziesz miał spokój. Siadamy do stołu i obgadujemy pomieszczenie za pomieszczeniem. Zaraz ci wszystko wyrysuję. A twój kontuar powinien być tam, gdzie teraz masz mini parkiecik. Co o tym myślisz? Najważniejsze, abyś kontener załatwił od ręki. To jest sprawa priorytetowa, pierwszoplanowa. Z toaletami też zrobimy porządek. Dobrze ci radzę. Mam czas, mam trzy wolne ekipy. Lecimy po całości. Zaczynamy w poniedziałek, a ty od razu do telefonu i załatwiaj kontener, bo bez niego się nie obejdzie. W zasadzie kontuar też powinien być nowy, z niewielką przeszkloną gablotą. I może nawet nowsze lodówki, bardziej ekonomiczne. Z zaplecza to bym połowę rzeczy wyrzucił od razu na śmietnik, bo masz dziadostwo jeszcze po tamtej kawiarni, prawda? Zrób tu pub z prawdziwego zdarzenia, niech mówią o nim na mieście, niech się tu zleci młodzież z całego Göteborgu. Zamurowałbym to wyjście na klatkę schodową, a zrobił je z zaplecza. Przynajmniej nikt by się nie szwendał po prywatnych schodach. Garaż byśmy odnawiali na końcu, wykorzystując resztki farb. Otworzyłbyś mi konto w tym sklepie budowlanym, gdzie zawsze biorę materiały. Sam bym po nie jeździł, nie miałbyś kłopotu. Wiesz, że cię nie wprowadzę w błąd, ani nie naciągnę, na tyle mnie znasz. A ty i tak miałbyś kontrolę nad wszystkim, płacąc rachunki w sklepie tylko raz w tygodniu. To jak?
- A co ty, Viggo, o tym myślisz? - Wiktor zwrócił się do przyjaciela.
- Brak sprzedaży na tarasie nie byłby aż taki dla ciebie odczuwalny. Chyba liczy się koncentracja i szybkość działania... Osa, ile czasu zajmie ci zrobienie całości, tak jak ty to chcesz?
- Mniej niż miesiąc. Piętnastego, najdalej dwudziestego lipca otwierasz lokal. Nie trzyj tak tego czoła, bo ci skóra zejdzie!
- Liam chce sprzedać swój motocykl – niespodziewanie powiedział Patryk. Przysłuchiwał się rozmowie, ale się nie wtrącał, tylko potakiwał głową.
- To on już wrócił? - zdziwił się Viggo.
- Jeszcze nie, ale lada dzień wracają oboje. O motorze wiem od Davida. Bardzo żałuję, że to nie dla mnie maszyna. Naprawdę żałuję.
- SWÓJ MOTOCYKL? - nie wytrzymał Wiktor. - Musze go mieć!
- To by znaczyło, że...
- No właśnie. Z jego kręgosłupem jest gorzej, niż myśleliśmy.

Grażyna była zasmucona. Została bez pracy, a nawet bez tych drobnych napiwków. Miesiąc siedzenia w czterech ścianach... Będzie miała czas na spacery. I na niepotrzebne myślenie. Od kilku dni zastanawiała się, czy zadzwonić do matki. Jaka matka jest, taka jest. Nie musi iść jej śladami. Zadzwoni i powie, że żyje, że jest w Szwecji. A jeśli matka zapyta, gdzie pracuje, w ogóle co robi, gdzie mieszka...? Nie miała się czym chwalić. Była na łaskawym chlebie. Prawda – nic nie musi matce opowiadać. Tylko tyle, że jest w Szwecji i jeszcze oddycha. Kropka.
Była głodna. Z rana wypiła kawę z krakersami, później zjadła jabłko. Nic nie miała na kolację. Na dole był straszny ruch – waliły jakieś młoty, warczały maszyny, niosły się, zwielokrotnione echem pustych ścian, pokrzykiwania mężczyzn. Musi wyjść z domu. Zawsze mówiła Wiktorowi gdzie i po co idzie, więc teraz też odszukała go – a był aż w piwnicy – i powiedziała, że wychodzi na miasto coś zjeść.
- Zaczekaj, pójdę z tobą. Ganiam od rana tak, że zapomniałem o posiłku. Musze się tylko trochę obmyć. A w zasadzie do pojedziemy do Maxa. On ma najlepsze klopsiki. Patryk! Patryk, pójdziesz z nami?
„Nie stać mnie na Mxa!” - z przerażeniem pomyślała Grażyna.
- Myślałam o czymś znacznie tańszym – powiedziała rumieniąc się i spuszczając oczy. Wstydziła się swojej nędzy. Pieniądze od Karola leżały nie ruszone. W razie czego akurat na bilet powrotny.
- Przecież cię zapraszam! Nie myśl o pieniądzach – warknął zły Wiktor.
Wiktor był najwyższy spośród przyjaciół, miał potężne bary zapaśnika – podobno codziennie ćwiczył w domu, a raz lub dwa razy w tygodniu chodził na siłownię. Zwracały uwagę jego mocne uda – nosił spodnie, które to podkreślały. Oczywiście miał też wielkie dłonie, w przekonaniu Grażyny nie nadające się do mycia delikatnego szkła.
Patryk był jego przeciwieństwem. Niski, zaledwie o kilka centymetrów wyższy od Grażyny, był szczuplutki, wręcz filigranowy. Za to zaczynał mu się zarysowywać brzuszek – od nadmiaru piwa. Trudno było ocenić, czy ma ładną twarz, albowiem nosił długie, rozpuszczone włosy i dość długą brodę – wszystko rude. Włosy czasem związywał w kitkę, szczególnie w upalne dni, ale i wtedy jakoś jego twarz ginęła. Palił dużo papierosów. Mówiąc zawsze patrzył w oczy swego rozmówcy.
U Maxa było tłoczno. Wszystkie stoliki były zajęte, stała też niewielka grupka oczekujących. Grażyna ze swymi towarzyszami zatrzymała się na zewnątrz, a kelner miał dać znać, gdy zwolni się dla nich stolik. Patryk od razu sięgnął po papierosa, ale ustawił się tak, by dym nie leciał na Grażynę. Oczywiście rozmawiali o remoncie. Wiktor był nim poddenerwowany, taki zawsze spokojny - teraz był jak nie on. Niby wszystko szło dobrze, na razie nie było przykrych niespodzianek, jednak nie umiał pozbyć się dręczącego go niepokoju. Patryk wręcz przeciwnie – był przekonany, że nie będzie żadnych trudności. Każda praca wymaga wysiłku, ale przecież Wiktor nie jest sam. Rzeczywiście – Viggo, Patryk, Thorsten i jeszcze kilku innych mężczyzn przychodzili prawie codziennie po pracy i nie oszczędzali się, aż umieścili niemal cały „majdan” w kontenerze. Kuli ściany i sufit, usuwali gruz, każdego dnia sprzątali po grupach Oswalda, powszechnie zwanego Osą. Wiktor był od tego, by wskazywać palcem, co, kiedy i gdzie. Podobnie dyrygował Oswald. Działo się, ale na efekt należało poczekać.
- A ty, jak pub zamknięty, to się pewnie straszliwie nudzisz – powiedział Patryk do Grażyny.
- W pewnym sensie tak. Nawet nie chcę schodzić na dół, aby nie przeszkadzać. A pracy i tak nie ma. Już przestałam szukać. Tylko buty zniszczyłam przy tym chodzeniu – odpowiedziała ze smutną minką.
- A wiesz co, ja nawet miałbym dla ciebie pracę, taką na dwa, może trzy dni. W najgorszym wypadku na cztery.
- Dawaj! Biorę w ciemno!
- Trochę to jest dla mnie krępujące... Jednak ci powiem. Chodzi o moje mieszkanie. Ostatnio bardzo je zaniedbałem. Czy byś się podjęła?
- Natychmiast!
- Mówisz poważnie?
- Jak najpoważniej.
- Muszę ci je najpierw pokazać. Mam trzy pokoje, kuchnię i dużą łazienkę. A, jeszcze przedpokój. Już chyba ze dwa tygodnie nie odkurzałem nawet, a okna są niemyte od dwóch lat... Co za wstyd...
- Nawet bez oglądania ci powiem, że będą potrzebne miski lub wiadra, szmaty i trochę chemii. A ja zrobię ci mieszkanko na wysoki połysk. Ile mam czasu?
- Bez ograniczeń czasowych. Nie musisz się przemęczać. Czasu masz dowolnie dużo.
- Jeden warunek.
- Tego się właśnie bałem...
- Całkiem niegroźny. Mam poza zapłatą dostać ze dwa ręczniki, mogą być stare i zniszczone, ale czyste. Czy to jest do załatwienia?
- Dobrze trafiłaś! Ręczników u mnie jest ponad miarę, do wyboru, do koloru. Dostaniesz co najmniej sześć!
- To wieź mnie tam jak najszybciej!
- A co ty tak z tymi ręcznikami? - zainteresował się Wiktor.
- Przyjechałam tylko z plecakiem, miałam mało miejsca. Wzięłam z domu zaledwie jeden ręcznik. Już go nawet prałam w ręku, ale tak długo mi sechł...
- To czym się wycierałaś? - zdumiał się Wiktor.
- Mam dwie piżamy, więc ta grubsza służyła mi za ręcznik, ale to było bardzo niewygodne...
- I czemu mi nie powiedziałaś? U mnie też jest dużo ręczników.
- Wiktor, ty tak dużo dla mnie zrobiłeś, że już nie śmiałam cię nagabywać o więcej. Chyba rozumiesz.
- Słuchaj, maleńka – powiedział biorąc ją w ramiona i mocno przytulając – masz do mnie przychodzić ze wszystkim. Absolutnie ze wszystkim! Jak do ojca albo do brata. To nie do pomyślenia, że ty cierpisz tego typu niewygody, a ja mam na zbyciu potrzebne ci rzeczy! Obiecujesz? - Cmoknął ją w czoło i wreszcie puścił.
- Dziękuję Wiktorze. Jesteś bardzo dobrym człowiekiem.
- Wraz z przyjaciółmi jesteśmy jednego chowu. Mój ojciec mówił, że człowiek jest tyle wart, ile dobroci ma w sercu. Pod warunkiem, że się tą dobrocią dzieli z bliskimi. Z dalszymi też. Reasumując, jeden człowiek nie jest wart nawet złamanego centa, podczas gdy drugi jest aż bezcenny. W miarę możliwości staram się dosięgnąć ojcowskich ideałów. Choć różnie mi wychodzi... Szczególnie teraz, na starość... I szczególnie w kontaktach z kobietami... Boję się kobiet... A ty się wypchaj ze swymi ręcznikami!
- O, przepraszam. Ja byłem pierwszy! - zawadiacko sprzeciwił się Patryk. - A mówiąc serio, myślę, że po posiłku zaraz podjedziemy do mnie, co Wiktor? Podwieziesz nas? Moje autko pod domem na parkingu, bo miałem zamiar trochę wypić.. Ale tak to byśmy potem z Grazy podjechali do jakiegoś sklepu po chemię. Ciągoty alkoholowe zostawiłbym dziś na boku.
- Ale Grazy nie będzie u ciebie spała. Wybij to sobie z głowy! - surowo zapowiedział Wiktor.
- Myślę, że będzie spała tam, gdzie zechce – spokojnie odpowiedział Patryk, a w jego oczach zamigotały wesołe iskierki. Już wyciągał paczkę, by zapalić nowego papierosa, ale zawołał ich kelner. Jedzenie dostali błyskawicznie i błyskawicznie opróżnili swoje talerze, mało przy tym rozmawiając.
Później Wiktor zawiózł ich pod blok Patryka. Mieszkanie było na szóstym piętrze. Wiktor nie odpuścił i też poszedł razem. Grażyna spodziewała się, że pomieszczenia będą w gorszym stanie, a na pierwszy rzut oka już miała nadzieję, że ogarnie wszystko w trzy dni. Sporo czasu zajmie jej mycie okien, bo były duże i wysokie, na szczęście bez firan. Gdy zapytała o drabinę, Wiktor aż jęknął, na szczęście powstrzymał się od obszernego komentarza. Przy okazji drabiny okazało się, że jest jeszcze jedno pomieszczenie, którego Patryk nie uwzględnił w swojej wyliczance. Był to rodzaj długiego i stosunkowo wąskiego schowka, bez okna, który po jednej stronie miał regały (jak w piwnicy), w głębi stała drabina, a tuż przed nią jeden na drugim dwa kartony po bananach. Regał był od góry założony walizkami i torbami. Było tam też sporo (sądząc po obrazkach na nich) kartonów z narzędziami – na przykład wiertarka. Tuż przy drzwiach stał odkurzacz. W głębi były także wiadra, miski i szczotki. Patryk otworzył jeden z kartonów po bananach i pokazał jego zawartość – zawierał bogactwo różnych starych, już nie noszonych ubrań.
- Wszystko to jest do wyrzucenia, zostało jeszcze po moim bracie, a i swoje teraz też tam dokładam, nie wiadomo po co... Jakoś wygodniej mi tam, niż na śmietnik... Mam nadzieję, że znajdziesz coś, co się nada do mycia i szorowania, chociażby stare koszulki. W tym drugim kartonie są brzydkie kinkiety, żelazko z wyrwanym sznurem, jakieś nadbite kubki i nie wiem, co jeszcze. W zasadzie śmietnik, ale ze mnie taki chomik, więc odkładałem, bo może się przyda. Nie wiem tylko komu i do czego. Taka moja rupieciarnia. Pajęczyny omiotłem stosunkowo niedawno – zadarł do góry głowę i patrzył po kątach – jakoś jeszcze pająki leniuchują, a może niechcący je wybiłem. Boisz się pająków?
- Nie tyle boję, co brzydzę się, ale też ich nie zabijam. Tato nie kazał. Wyrzucam je przez okno albo przez balkon. Myślisz, że przeżyją?
- Ty tą drabinę od razu wyjmij, niech się dziewczyna jutro z nią nie szarpie – powiedział Wiktor.
- Już się robi, panie kierowniku – zażartował Patryk, a później kolejno pokazał wszystkie pomieszczenia. Salon, z którego się wchodziło do sypialni dla gości. Jego sypialnia. Jego „pokój do wszystkiego” („to była sypialnia mego brata”) z wyjściem na balkon (a pod balkonem zielony, uroczy skwer). Łazienka i kuchnia. Przedpokój był stosunkowo długi, a liczba drzwi (aż sześć plus wejściowe) powodowała, że był też nieustawny.
Grażynę najbardziej przeraziły dwie ściany w salonie – na jednej wisiało bardzo dużo zdjęć za szkłem, oprawionych w ramki, a na drugiej cztery duże obrazy. Ponadto na szafce (a może to była komoda?) stała zawrotna ilość bibelotów, jeden przy drugim, jeden przy drugim... Podobnie na pianinie. W całym mieszkaniu nie było ani jednego kwiatka, jedynie na parapecie w kuchni stała ponad półmetrowej długości ceramiczna doniczka pełna różnych ziół. Żywych, zielonych.
- Myślę, że te zioła wyniesiesz na balkon, przecież Grazy nie będzie ci dźwigać takich ciężarów! - groźnie powiedział Wiktor.
- Nie martw się, Wiktor. Postaram się być pomocny w każdej trudniejszej sprawie – poważnie odpowiedział Patryk. - A teraz zobaczcie, co mam z chemii, bo przecież to i owo mam, i pojedziemy na zakupy.

c.d.n.
fot. z internetu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz