STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 8. (64.)
Czerwiec 1976 r.
Przyjechał Oswald i plany Wiktora
wzięły w łeb.
- Ty źle myślisz!Robimy cały parter,
klatkę schodową, piwnicę, garaż i elewację. Żadnej sprzedaży w
czasie remontu. Wynajmiesz kontener, masz plac, masz gdzie go
postawić. Co tylko się da schowasz do kontenera. Mam dobrych
hydraulików, zrobią ci porządek z wodą, tak, byś miał wodę
także przy kontuarze. Zamówisz długie stoliki pod ścianę, takie
z tapicerowanymi ławami, po osiem osób będzie do takiego stolika,
nawet po dziesięć. Za jednym bałaganem zrobisz naprawdę porządek.
Dwa lata temu robiłem ci mieszkanie, to teraz twego mieszkania nie
ruszamy. Ale elewację – koniecznie, bo tak nie może być. To
będzie elegancki pup, a nie nora. Chyba cię stać na takie zmiany,
a w razie czego poczekam na kasę. Teraz obyś miał pieniądze na
materiały, bo za to od razu płacisz sam. Zrób tak, nie będziesz
żałował, a pewnie przez następne pięć, albo i osiem lat,
będziesz miał spokój. Siadamy do stołu i obgadujemy pomieszczenie
za pomieszczeniem. Zaraz ci wszystko wyrysuję. A twój kontuar
powinien być tam, gdzie teraz masz mini parkiecik. Co o tym myślisz?
Najważniejsze, abyś kontener załatwił od ręki. To jest sprawa
priorytetowa, pierwszoplanowa. Z toaletami też zrobimy porządek.
Dobrze ci radzę. Mam czas, mam trzy wolne ekipy. Lecimy po całości.
Zaczynamy w poniedziałek, a ty od razu do telefonu i załatwiaj
kontener, bo bez niego się nie obejdzie. W zasadzie kontuar też
powinien być nowy, z niewielką przeszkloną gablotą. I może nawet
nowsze lodówki, bardziej ekonomiczne. Z zaplecza to bym połowę
rzeczy wyrzucił od razu na śmietnik, bo masz dziadostwo jeszcze po
tamtej kawiarni, prawda? Zrób tu pub z prawdziwego zdarzenia, niech
mówią o nim na mieście, niech się tu zleci młodzież z całego
Göteborgu. Zamurowałbym to wyjście na klatkę schodową, a zrobił
je z zaplecza. Przynajmniej nikt by się nie szwendał po prywatnych
schodach. Garaż byśmy odnawiali na końcu, wykorzystując resztki
farb. Otworzyłbyś mi konto w tym sklepie budowlanym, gdzie zawsze
biorę materiały. Sam bym po nie jeździł, nie miałbyś kłopotu.
Wiesz, że cię nie wprowadzę w błąd, ani nie naciągnę, na tyle
mnie znasz. A ty i tak miałbyś kontrolę nad wszystkim, płacąc
rachunki w sklepie tylko raz w tygodniu. To jak?
- A co ty,
Viggo, o tym myślisz? - Wiktor zwrócił się do przyjaciela.
- Brak sprzedaży na tarasie nie byłby aż taki dla ciebie
odczuwalny. Chyba liczy się koncentracja i szybkość działania...
Osa, ile czasu zajmie ci zrobienie całości, tak jak ty to chcesz?
- Mniej niż miesiąc. Piętnastego, najdalej dwudziestego lipca
otwierasz lokal. Nie trzyj tak tego czoła, bo ci skóra zejdzie!
- Liam chce sprzedać swój motocykl – niespodziewanie
powiedział Patryk. Przysłuchiwał się rozmowie, ale się nie
wtrącał, tylko potakiwał głową.
- To on już wrócił?
- zdziwił się Viggo.
- Jeszcze nie, ale lada dzień wracają
oboje. O motorze wiem od Davida. Bardzo żałuję, że to nie dla
mnie maszyna. Naprawdę żałuję.
- SWÓJ MOTOCYKL? - nie
wytrzymał Wiktor. - Musze go mieć!
- To by znaczyło, że...
- No właśnie. Z jego kręgosłupem jest gorzej, niż
myśleliśmy.
Grażyna była zasmucona. Została bez
pracy, a nawet bez tych drobnych napiwków. Miesiąc siedzenia w
czterech ścianach... Będzie miała czas na spacery. I na
niepotrzebne myślenie. Od kilku dni zastanawiała się, czy
zadzwonić do matki. Jaka matka jest, taka jest. Nie musi iść jej
śladami. Zadzwoni i powie, że żyje, że jest w Szwecji. A jeśli
matka zapyta, gdzie pracuje, w ogóle co robi, gdzie mieszka...? Nie
miała się czym chwalić. Była na łaskawym chlebie. Prawda – nic
nie musi matce opowiadać. Tylko tyle, że jest w Szwecji i jeszcze
oddycha. Kropka.
Była głodna. Z rana wypiła kawę z
krakersami, później zjadła jabłko. Nic nie miała na kolację. Na
dole był straszny ruch – waliły jakieś młoty, warczały
maszyny, niosły się, zwielokrotnione echem pustych ścian,
pokrzykiwania mężczyzn. Musi wyjść z domu. Zawsze mówiła
Wiktorowi gdzie i po co idzie, więc teraz też odszukała go – a
był aż w piwnicy – i powiedziała, że wychodzi na miasto coś
zjeść.
- Zaczekaj, pójdę z tobą. Ganiam od rana tak, że
zapomniałem o posiłku. Musze się tylko trochę obmyć. A w
zasadzie do pojedziemy do Maxa. On ma najlepsze klopsiki. Patryk!
Patryk, pójdziesz z nami?
„Nie stać mnie na Mxa!” - z
przerażeniem pomyślała Grażyna.
- Myślałam o czymś
znacznie tańszym – powiedziała rumieniąc się i spuszczając
oczy. Wstydziła się swojej nędzy. Pieniądze od Karola leżały
nie ruszone. W razie czego akurat na bilet powrotny.
-
Przecież cię zapraszam! Nie myśl o pieniądzach – warknął zły
Wiktor.
Wiktor był najwyższy spośród przyjaciół, miał
potężne bary zapaśnika – podobno codziennie ćwiczył w domu, a
raz lub dwa razy w tygodniu chodził na siłownię. Zwracały uwagę
jego mocne uda – nosił spodnie, które to podkreślały.
Oczywiście miał też wielkie dłonie, w przekonaniu Grażyny nie
nadające się do mycia delikatnego szkła.
Patryk był jego
przeciwieństwem. Niski, zaledwie o kilka centymetrów wyższy od
Grażyny, był szczuplutki, wręcz filigranowy. Za to zaczynał mu
się zarysowywać brzuszek – od nadmiaru piwa. Trudno było ocenić,
czy ma ładną twarz, albowiem nosił długie, rozpuszczone włosy i
dość długą brodę – wszystko rude. Włosy czasem związywał w
kitkę, szczególnie w upalne dni, ale i wtedy jakoś jego twarz
ginęła. Palił dużo papierosów. Mówiąc zawsze patrzył w oczy
swego rozmówcy.
U Maxa było tłoczno. Wszystkie stoliki
były zajęte, stała też niewielka grupka oczekujących. Grażyna
ze swymi towarzyszami zatrzymała się na zewnątrz, a kelner miał
dać znać, gdy zwolni się dla nich stolik. Patryk od razu sięgnął
po papierosa, ale ustawił się tak, by dym nie leciał na Grażynę.
Oczywiście rozmawiali o remoncie. Wiktor był nim poddenerwowany,
taki zawsze spokojny - teraz był jak nie on. Niby wszystko szło
dobrze, na razie nie było przykrych niespodzianek, jednak nie umiał
pozbyć się dręczącego go niepokoju. Patryk wręcz przeciwnie –
był przekonany, że nie będzie żadnych trudności. Każda praca
wymaga wysiłku, ale przecież Wiktor nie jest sam. Rzeczywiście –
Viggo, Patryk, Thorsten i jeszcze kilku innych mężczyzn
przychodzili prawie codziennie po pracy i nie oszczędzali się, aż
umieścili niemal cały „majdan” w kontenerze. Kuli ściany i
sufit, usuwali gruz, każdego dnia sprzątali po grupach Oswalda,
powszechnie zwanego Osą. Wiktor był od tego, by wskazywać palcem,
co, kiedy i gdzie. Podobnie dyrygował Oswald. Działo się, ale na
efekt należało poczekać.
- A ty, jak pub zamknięty, to
się pewnie straszliwie nudzisz – powiedział Patryk do Grażyny.
- W pewnym sensie tak. Nawet nie chcę schodzić na dół, aby
nie przeszkadzać. A pracy i tak nie ma. Już przestałam szukać.
Tylko buty zniszczyłam przy tym chodzeniu – odpowiedziała ze
smutną minką.
- A wiesz co, ja nawet miałbym dla ciebie
pracę, taką na dwa, może trzy dni. W najgorszym wypadku na cztery.
- Dawaj! Biorę w ciemno!
- Trochę to jest dla mnie
krępujące... Jednak ci powiem. Chodzi o moje mieszkanie. Ostatnio
bardzo je zaniedbałem. Czy byś się podjęła?
-
Natychmiast!
- Mówisz poważnie?
- Jak najpoważniej.
- Muszę ci je najpierw pokazać. Mam trzy pokoje, kuchnię
i dużą łazienkę. A, jeszcze przedpokój. Już chyba ze dwa
tygodnie nie odkurzałem nawet, a okna są niemyte od dwóch lat...
Co za wstyd...
- Nawet bez oglądania ci powiem, że będą
potrzebne miski lub wiadra, szmaty i trochę chemii. A ja zrobię ci
mieszkanko na wysoki połysk. Ile mam czasu?
- Bez ograniczeń
czasowych. Nie musisz się przemęczać. Czasu masz dowolnie dużo.
- Jeden warunek.
- Tego się właśnie bałem...
- Całkiem niegroźny. Mam poza zapłatą dostać ze dwa ręczniki,
mogą być stare i zniszczone, ale czyste. Czy to jest do
załatwienia?
- Dobrze trafiłaś! Ręczników u mnie jest
ponad miarę, do wyboru, do koloru. Dostaniesz co najmniej sześć!
- To wieź mnie tam jak najszybciej!
- A co ty tak z tymi
ręcznikami? - zainteresował się Wiktor.
- Przyjechałam
tylko z plecakiem, miałam mało miejsca. Wzięłam z domu zaledwie
jeden ręcznik. Już go nawet prałam w ręku, ale tak długo mi
sechł...
- To czym się wycierałaś? - zdumiał się
Wiktor.
- Mam dwie piżamy, więc ta grubsza służyła mi
za ręcznik, ale to było bardzo niewygodne...
- I czemu mi
nie powiedziałaś? U mnie też jest dużo ręczników.
-
Wiktor, ty tak dużo dla mnie zrobiłeś, że już nie śmiałam cię
nagabywać o więcej. Chyba rozumiesz.
- Słuchaj, maleńka
– powiedział biorąc ją w ramiona i mocno przytulając – masz
do mnie przychodzić ze wszystkim. Absolutnie ze wszystkim! Jak do
ojca albo do brata. To nie do pomyślenia, że ty cierpisz tego typu
niewygody, a ja mam na zbyciu potrzebne ci rzeczy! Obiecujesz? -
Cmoknął ją w czoło i wreszcie puścił.
- Dziękuję
Wiktorze. Jesteś bardzo dobrym człowiekiem.
- Wraz z
przyjaciółmi jesteśmy jednego chowu. Mój ojciec mówił, że
człowiek jest tyle wart, ile dobroci ma w sercu. Pod warunkiem, że
się tą dobrocią dzieli z bliskimi. Z dalszymi też. Reasumując,
jeden człowiek nie jest wart nawet złamanego centa, podczas gdy
drugi jest aż bezcenny. W miarę możliwości staram się dosięgnąć
ojcowskich ideałów. Choć różnie mi wychodzi... Szczególnie
teraz, na starość... I szczególnie w kontaktach z kobietami...
Boję się kobiet... A ty się wypchaj ze swymi ręcznikami!
- O, przepraszam. Ja byłem pierwszy! - zawadiacko sprzeciwił się
Patryk. - A mówiąc serio, myślę, że po posiłku zaraz
podjedziemy do mnie, co Wiktor? Podwieziesz nas? Moje autko pod domem
na parkingu, bo miałem zamiar trochę wypić.. Ale tak to byśmy
potem z Grazy podjechali do jakiegoś sklepu po chemię. Ciągoty
alkoholowe zostawiłbym dziś na boku.
- Ale Grazy nie
będzie u ciebie spała. Wybij to sobie z głowy! - surowo
zapowiedział Wiktor.
- Myślę, że będzie spała tam,
gdzie zechce – spokojnie odpowiedział Patryk, a w jego oczach
zamigotały wesołe iskierki. Już wyciągał paczkę, by zapalić
nowego papierosa, ale zawołał ich kelner. Jedzenie dostali
błyskawicznie i błyskawicznie opróżnili swoje talerze, mało przy
tym rozmawiając.
Później Wiktor zawiózł ich pod blok
Patryka. Mieszkanie było na szóstym piętrze. Wiktor nie odpuścił
i też poszedł razem. Grażyna spodziewała się, że pomieszczenia
będą w gorszym stanie, a na pierwszy rzut oka już miała nadzieję,
że ogarnie wszystko w trzy dni. Sporo czasu zajmie jej mycie okien,
bo były duże i wysokie, na szczęście bez firan. Gdy zapytała o
drabinę, Wiktor aż jęknął, na szczęście powstrzymał się od
obszernego komentarza. Przy okazji drabiny okazało się, że jest
jeszcze jedno pomieszczenie, którego Patryk nie uwzględnił w
swojej wyliczance. Był to rodzaj długiego i stosunkowo wąskiego
schowka, bez okna, który po jednej stronie miał regały (jak w
piwnicy), w głębi stała drabina, a tuż przed nią jeden na drugim
dwa kartony po bananach. Regał był od góry założony walizkami i
torbami. Było tam też sporo (sądząc po obrazkach na nich)
kartonów z narzędziami – na przykład wiertarka. Tuż przy
drzwiach stał odkurzacz. W głębi były także wiadra, miski i
szczotki. Patryk otworzył jeden z kartonów po bananach i pokazał
jego zawartość – zawierał bogactwo różnych starych, już nie
noszonych ubrań.
- Wszystko to jest do wyrzucenia, zostało
jeszcze po moim bracie, a i swoje teraz też tam dokładam, nie
wiadomo po co... Jakoś wygodniej mi tam, niż na śmietnik... Mam
nadzieję, że znajdziesz coś, co się nada do mycia i szorowania,
chociażby stare koszulki. W tym drugim kartonie są brzydkie
kinkiety, żelazko z wyrwanym sznurem, jakieś nadbite kubki i nie
wiem, co jeszcze. W zasadzie śmietnik, ale ze mnie taki chomik, więc
odkładałem, bo może się przyda. Nie wiem tylko komu i do czego.
Taka moja rupieciarnia. Pajęczyny omiotłem stosunkowo niedawno –
zadarł do góry głowę i patrzył po kątach – jakoś jeszcze
pająki leniuchują, a może niechcący je wybiłem. Boisz się
pająków?
- Nie tyle boję, co brzydzę się, ale też ich
nie zabijam. Tato nie kazał. Wyrzucam je przez okno albo przez
balkon. Myślisz, że przeżyją?
- Ty tą drabinę od razu
wyjmij, niech się dziewczyna jutro z nią nie szarpie – powiedział
Wiktor.
- Już się robi, panie kierowniku – zażartował
Patryk, a później kolejno pokazał wszystkie pomieszczenia. Salon,
z którego się wchodziło do sypialni dla gości. Jego sypialnia.
Jego „pokój do wszystkiego” („to była sypialnia mego brata”)
z wyjściem na balkon (a pod balkonem zielony, uroczy skwer).
Łazienka i kuchnia. Przedpokój był stosunkowo długi, a liczba
drzwi (aż sześć plus wejściowe) powodowała, że był też
nieustawny.
Grażynę najbardziej przeraziły dwie ściany w
salonie – na jednej wisiało bardzo dużo zdjęć za szkłem,
oprawionych w ramki, a na drugiej cztery duże obrazy. Ponadto na
szafce (a może to była komoda?) stała zawrotna ilość bibelotów,
jeden przy drugim, jeden przy drugim... Podobnie na pianinie. W
całym mieszkaniu nie było ani jednego kwiatka, jedynie na parapecie
w kuchni stała ponad półmetrowej długości ceramiczna doniczka
pełna różnych ziół. Żywych, zielonych.
- Myślę, że
te zioła wyniesiesz na balkon, przecież Grazy nie będzie ci
dźwigać takich ciężarów! - groźnie powiedział Wiktor.
- Nie martw się, Wiktor. Postaram się być pomocny w każdej
trudniejszej sprawie – poważnie odpowiedział Patryk. - A teraz
zobaczcie, co mam z chemii, bo przecież to i owo mam, i pojedziemy
na zakupy.
fot. z internetu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz