niedziela, 30 października 2022

STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - Cz. 10.


Cz. 10. (66.) Koniec czerwca 1976 r. Różne sprawy 

Steffi wcale nie była zadowolona z wyjazdu do Norwegii. Przede wszystkim przestraszyło ją wzburzone morze. To jeszcze nie był sztorm, ale... Liam śmiał się z niej, jednak i on nie miał okazji przywyknąć wcześniej do tak rozhuśtanego żywiołu. Wprawdzie był pewien, że jachcik wytrzyma napór fal, jednak szkoda mu było żony. Na morzu nie rozstawali się, niemal ciągle trzymał ją za rękę. Zakapturzeni wychodzili na pokład tylko po wpłynięciu do fiordu. Tu było znacznie spokojniej i było się czym zachwycać. Steffi wyobrażała sobie Norwegię od strony morza jako nieustające pasmo skał. Tymczasem wybrzeże tonęło w zieleni! Jej różne odcienie cieszyły oczy, były zachwycające! Strome zbocza pokryte gęstymi lasami czyniły niesamowite wrażenie. Ich niewielki jacht był przy potędze gór i wody ledwie łupinką. Skaliste szczyty były szare, w zasadzie srebrne, przy tym groźne, ale chciałoby się tam wejść i ogarnąć całość z wysokości. Czasem wydawało się, że płyną wprost na skały, a nagle otwierał się wąski przesmyk i wpływali do dalszej części fiordu. Gdzieniegdzie widać było domy, zazwyczaj pomalowane na czerwono, sprawiały wrażenie zabaweczek rozsypanych ręką dziecka. Życie tu musiało być trudne i Steffi była ciekawa, kto zamieszkuje te kolorowe domki.
Liam zapomniał wziąć ze sobą leków – saszetka z nimi została na łóżku w domu. Źle się czuł i musieli skrócić swój pobyt u przyjaciół. Zanim to nastąpiło - Arne i Ella obwieźli ich po okolicy, pokazali najciekawsze miejsca, cieszyli się ich wybuchami zachwytu. Radzi byli zatrzymać parę przyjaciół dłużej, ale brak leków spowodował przyspieszony powrót. Jedna tylko rzecz była pozytywna – Liam miał silniejszą erekcję, niż zazwyczaj. W jego przekonaniu to leki hamowały jego męską przypadłość. Obiecał sobie dłuższą rozmowę z lekarzem – koniecznie coś trzeba zmienić. Za to cierpiał na nieustanne bóle głowy, natomiast jakby zmalały bóle związane z kręgosłupem, mógł sprawniej poruszać się bez wózka inwalidzkiego.
Dom przyjaciół był obszerny, ale gościnnych pokoi miał niewiele, zaledwie sześć. Głównym źródłem utrzymania była praca Arniego w mleczarni. Zrywał się już o piątej rano i znikał aż do południa. Ella też nie poprzestawała na dogadzaniu gościom. Była ilustratorką książek dla dzieci, lecz obawiała się, że modna ostatnio kolorowa fotografia może wykluczyć ją z rynku. Na razie przyjmowała każde zlecenie. Oboje bardzo oszczędzali pieniądze, bo przyszłość wydawała się im niepewna. Powstawały nowe kompleksy hotelowe, pełne przeróżnych udogodnień dla gości, a to mogło uszczuplić napływ chętnych na taki sielski pobyt, jak u nich. Ella przy okazji opowiedziała o pewnej parze małżeńskiej, która uciekła z tego hotelowego luksusu do niej, bo dość już miała rozwrzeszczanych dzieciaków, głośnej młodzieży z wyjącymi radiami i rygorystycznie przestrzeganych pór posiłków. U Elli było swojsko, domowo, zacisznie. Tu było można słyszeć przyrodę i oddychać nią. Nie trzeba było daleko chodzić – wystarczyło usiąść na ławeczce przed domem i cieszyć się panoramą fiordu, szumem wiatru w koronach drzew, niepowtarzalnym zapachem żywicy i wody. Steffi tego w Göteborgu brakowało. Zatęskniła za Wierzbiną, nie tylko za ojcem, babcią i Piotrusiem, ale za całym niemal wiejskim otoczeniem. Musi się się wyrwać do swoich na kilka dni!
Siedziała na schodach wiodących na sam skraj fiordu i rozmyślała. Taka tęsknota dopadała ją od czasu do czasu, ale Liam umiał ją wyciągnąć z tego stanu. Zawsze bezbłędnie rozpoznawał melancholijne cienie na jej twarzy. Teraz zajęty rozmową z Arnim chyba tego nie dostrzegł, a ona wymknęła się cicho, by usiąść na schodach, podziwiać widok, a jednocześnie marzyć. I tęsknić za domem. Za ocienioną werandą, szczekaniem Tajkiego i herbatką babci. I drożdżowym ciastem ze śliwkami. Prawda, na śliwki było jeszcze za wcześnie...
- O czym tak rozmyślasz, dziewczyno?
Steffi nie zauważyła, kiedy nadeszła Ella. Przyniosła kocyk, bo siedzenie na zimnych jeszcze kamieniach nie było zbyt bezpieczne. Rozłożyła go i gestem zaprosiła Steffi.
- Zachwycam się przyrodą. Chyba po raz pierwszy zauważyłam, że zieleń ma tyle odcieni! Nie mogę nasycić oczu. Bardzo tu pięknie. Urwiska, nawet te bez drzew, też nie są szare, a pokryte mchem, wpadają do zatoki jak zielony strumień, jak wodospad. Odbijają się w wodzie, która przez to też staje się zielona, od czasu do czasu ze złotym refleksem słońca.
- A więc widzisz to, co niewielu zauważa – pokiwała głową Ella. - Dla większości zieleń to zieleń i kropka, a ty patrzysz duszą. A może sercem.
- Och tam – machnęła ręką Steffi, nagle zawstydzona słowami Elli.
- A jaka jest Polska?
- Bardzo różna. Lecz dla mnie najbliższa jest moja maleńka mieścina. Przez kilka lat mieszkałam w Krakowie. Bez przesady można powiedzieć, że to jedno z najpiękniejszych miast świata, nie tylko Polski. Jednak nie przywiązałam się do niego tak, jak do rodzinnej miejscowości. Kiedy wreszcie skończę studia, pomieszkamy w mojej Wierzbinie przynajmniej przez rok. Mam nadzieję, że Liam nie będzie przeciwny. Tylko tam mogę naładować swoje akumulatory. W tej chwili w moim domu rodzinnym trwa remont, więc musimy zaczekać do jego końca. Tato mówi, że już blisko, coraz bliżej. Mam nadzieję, że przed zimą skończy. Masz mało gości w tej chwili...
- Tak, tylko sześć osób i wasza dwójka. Sezon dopiero się zaczyna. Czasem pozwalamy rozbijać namioty za domem, ale to kłopotliwe... Przykro mi, że Liam zapomniał leków.
- Jutro wracamy, bo naprawdę boję się o jego zdrowie.
Ledwie wrócili do Göteborgu, a już zapowiedział się Wiktor – chciał kupić motocykl Liama.
- Ciągle nie podjąłem ostatecznej decyzji – powiedział Liam przyjacielowi. - Weź go i używaj, niech moja maszyna nie rdzewieje. Ale o sprzedaży porozmawiamy za rok.
- Chyba żartujesz. Jak to tak? - Wiktor był zaskoczony.
- Zwyczajnie. Ciągle mam nadzieję, że wrócę do zdrowia. Na początku lipca mam mieć ostatnią operację na kręgosłup. To znaczy mam nadzieję, że ostatnią. Podobno ukruszyła się jakaś odrobina cementu i lekarze będą znów się w tym grzebać. Ręce opadają... Ale mów, co tam u ciebie?
- Remont. Ciągle remont. Może to i dobrze, że w tym czasie, bo sporo znajomych już wyjechało na urlopy, więc pub świeciłby pustkami. A w deszczową jesień będą mieli u mnie przytulne miejsce.
- Ty też planowałeś jakiś wyjazd?
- Myślałem o wyskoczeniu na kilka dni do brata, dawno go nie widziałem. Jednak w tym roku już nie pojadę, bo będę stał za barem. Muszę.
- Powinieneś kogoś zatrudnić na to stanie za barem – wtrąciła się Steffi.
- Kiedy ja to lubię.
- Ale nie dbasz o siebie. Pracujesz po dwanaście, a nawet po szesnaście godzin na dobę!
- Jestem silny i zdrowy.
- I przynajmniej przez osiem godzin przebywasz w mocno zadymionej sali.
- To prawda. Teraz jednak zamówiłem lepszy system wentylacyjny, jeszcze mi nie założyli, ale już niedługo.
- Co wam zrobić do picia? - zapytała Steffi. - Może coś z alkoholem?
- Raczej nie. Wprawdzie przyszedłem do was pieszo, bo chciałem pooddychać czystym powietrzem, ale w każdej chwili muszę być sprawny. Może trzeba będzie jechać po Grazy, albo coś w tym stylu.
- No właśnie! A co tam u niej?
- Brzuszek jej się lekkuchno zaokrąglił i ślicznie teraz wygląda. Ona ostatnio ciężko pracuje, sprząta różne mieszkania, ma zlecenie za zleceniem. I mimo pracy jej twarz jakby... promienieje. Naprawdę ślicznie wygląda pomimo zmęczenia.
- A skąd się tyle zleceń nabrało?
- To chyba na zasadzie wymiany zdań między sąsiadkami i znajomymi. Wczoraj cały dzień prasowała u jakiejś starszej pani, dobrze, że nie było upalnie.
- To tu nie daje się prania do magla?
- Nie, nie. To była letnia garderoba tej pani. Podobno w ubiegłym roku w lato chodziła w dwóch kompletach ubrań na zmianę, takich nie wymagających prasowania, a ma całą szafę letnich ciuszków. No i Grazy się tym zajęła. Prasowała długo, do nocy, aż wszystko skończyła, bo dziś już musiała do sprzątania u innych ludzi. Wiecie, mnie nie wypada pytać, ile zarobiła, ale wróciła bardzo, ale to to bardzo zadowolona i miała ze sobą duży tobołek ciążowych ubrań po wnuczce tej kobiety. Bardzo się tym cieszyła. Wiem, że potrzebuje maszyny do szycia. Nie macie wy jakiegoś starego rupcia na zbyciu? Jej nie opłaci się kupować, bo zaraz wraca do Polski... Chyba już za dwa miesiące. Smutno będzie bez niej. Deskę do prasowania i żelazko sam jej pożyczę. Jednak maszyny kupować nie będę. Naprawdę chciałbym, aby została w Szwecji. Do Polski nic jej nie ciągnie. Wiem, że rozmawiała z matką. Najwyraźniej nikt tam za Grazy nie tęskni...
Później Steffi wyszła przygotować bezalkoholowe drinki, a panowie na dobre rozgadali się na temat motocykla. Liam przyniósł dokumenty i kluczyki, a także swój skórzany strój, który jednak okazał się za mały dla Wiktora.
- A jakiegoś zapasowego dla dziewczyny nie masz? Chciałbym, aby Grazy poczuła wiatr we włosach...
- Nie mam. Nie woziłem dziewczyn.
- Znając ciebie myślałem, że robiłeś to bardzo często.
- Jedną tylko woziłem, ale ona miała własny kombinezon – zaśmiał się Liam. - Stare dzieje, inny miałem motocykl i inne poglądy. Potem spoważniałem. Ta maszyna nie jest dla dziewczyn.
Mimo woli rozpętała się rozmowa o dawnych czasach. Steffi przysłuchiwała się z zainteresowaniem – Liam nigdy nie opowiadał tak obficie o swoich kawalerskich przygodach. Teraz się rozkręcił i mówił bez zahamowań. Wiktor zresztą też. Ale dość często wplatał jakieś zdanie o Grażynie. Najwyraźniej był dziewczyną zainteresowany i nie umiał tego ukryć. A gdzieś po godzinie wyznał, że chce odkupić swój stary dom.
- Już od dawna o tym myślę i odkładam na niego pieniądze. Nawet sporo uzbierałem, a nie ruszam ich nawet z powodu remontu. Twoje propozycja motocykla za darmochę jest mi w tej chwili bardzo na rękę. Ale to chwilowa sprawa, jak ruszy pub powinienem stanąć na nogi. Na razie nie musiałem się zapożyczać. Myśl o odkupieniu domu wwierca mi się w głowę coraz mocniej. Byłem tam ostatnio z Grazy. Jej się podobał.
- Ale po co ci dom, skoro masz świetne mieszkanie nad pubem? - nie wytrzymał Liam.
- Wiesz, w ten dom włożyłem dużo swojego potu. A mama urządziła ogród. Obecni właściciele tam nic, albo prawie nic, nie zmienili. Chciałbym mieć rodzinę. Taką prawdziwą. Ale żadna laska nie chce takiego brzydala, jak ja. Więc może poleciałaby choćby na fajny dom. A ten akurat dom jest naprawdę fajny. Nie chcę jakiegokolwiek domu, ale właśnie ten. Ojciec też był mocno zaangażowany w jego budowę. To część mojego życia... Co o tym sądzicie? Ja się starzeję, jeszcze trochę i wcale nie będę nadawał się do żeniaczki. A tak może bym znalazł jakąś kobietę z dzieckiem... I miałbym rodzinę. Miałbym po co i dla kogo żyć. Mieszkanie nad pubem można w każdej chwili wynająć, to nie problem. Jest w dobrym punkcie, urządzone i zadbane. Eve sprząta mi raz w tygodniu, nawet lodówkę zawsze „pozamiata”, to jest obmyje, wyrzuci, co już przeterminowane, odświeży. Zrobi mi pranie i poprasuje. Ale to nie jest to samo, co własny dom.
- Chłopie, ty już w duchu zadecydowałeś, że go kupisz. Nasza rada jest ci absolutnie zbędna! Chcesz mieć na stare lata ogródek i wygodną ławeczkę. Więc kupuj go, bo to cię uszczęśliwi.
Wiktor pochylił się do przodu, oparł łokcie na kolanach i przetarł dłońmi twarz, następnie sięgnął po szklankę. Wypił wszystko do dna i spojrzał na Stefcię.
- Już robię – powiedziała, zgarniając na tacę wszystkie szklanki.
Liam oparł się wygodniej i zapatrzył w okno. Obaj milczeli aż do powrotu Steffi.
- Ty się zakochałeś w Grażynie – powiedziała, podając mu drinka.
- Ale wymyśliłaś! - Oburzył się Wiktor. - Ja i miłość! Też coś! I to nawet pomijając fakt, że straszny ze mnie brzydal...
- Już któryś raz mówisz, że jesteś brzydki – przerwała mu Steffi. - Jesteś normalny. Ani brzydki, ani filmowy amant. Zwyczajny, jak to facet. Nie jedna by chciała mieć ciebie za męża, ale ty kłujesz niczym opuncja. Schowaj te swoje kocie pazury, a niejedna dziewczyna zawiśnie na twojej szyi.
Wiktor popatrzył na nią ze zdziwieniem.
- Nie jestem odrażający?
- Nie, nie jesteś.
- Ja się codziennie golę i codziennie patrzę w lustro, więc mi nie opowiadaj takich rzeczy.
- To idź do okulisty, bo masz jakąś poważną wadę wzroku.
- I zrób rozeznanie w sprawie domu – powiedział Liam. - Może nie zechcą ci go sprzedać. Musisz się zorientować w sytuacji. Ale według mnie to wszystko jest jedynie kwestią ceny. Zależy ci, więc go na pewno kupisz. Ile jest rzeczy, których tak naprawdę pragniesz?
- No, jeszcze kilka by się znalazło. W tym posiadanie rodziny. Fakt, że jestem niepłodny jest dla mnie teraz wielkim ciężarem. Kiedyś było fajnie, bo nie bałem się, że przypadkowa dziewczyna zajdzie w ciążę. Ale teraz wiele bym dał za jakąś ciążę...
- Od naszych kawalerskich czasów medycyna poszła bardzo do przodu. Wiele się zmieniło. Powinieneś znów zrobić badania. Może jest dla ciebie jakieś lekarstwo – Liam usiłował wlać w przyjaciela trochę nadziei. - Chcesz wypróbować motocykl? Przejechałbym się z tobą jako pasażer, co?
- Chcę. Jasne, że chcę! Ale na razie nie mógłbym wziąć go do siebie, bo garaż jest jako magazyn. Może za jakiś tydzień będzie wolny. Natomiast mały spacerek... O tak, bardzo chętnie.
Wyszli z mieszkania prawie natychmiast, nawet nie dopiwszy drinków.
Steffi siedziała zamyślona. Za dwa dni miała jechać do Polski i razem z babcią „i całą resztą” dalej, do Pineto. W ciągu tygodnia powinna wrócić do Göteborgu, bo Liam pójdzie do szpitala. Bała się tej operacji. On wierzył, że po zabiegu będzie już normalnie chodził. Żadnych wózków inwalidzkich, żadnych gorsetów. Co najwyżej laska. Bardzo tego dla niego chciała. W pewnym sensie także dla siebie. Liam źle się czuł ostatnio. Nie mógł się obyć bez przeciwbólowych tabletek. Nie powinien jechać na dzisiejszą przejażdżkę, ale spróbuj mu zabronić! Byli razem, jednak nie byli do końca szczęśliwi. Liam coraz częściej był mocno sfrustrowany, a i jej nie zawsze udawało się powściągnąć irytację z powodu drobiazgów. Nie – jakichś ważnych spraw, ale zwyczajnych błahostek. Mimo wyjazdu do Norwegii czuła się ostatnio przemęczona. Zrezygnowała z dalszych lekcji języka szwedzkiego, a do włoskiego miała wrócić po wakacjach. Tylko po których? Wszak miała jechać na rok do Polski i wreszcie skończyć studia.W hotelach nie działo się nic specjalnie złego, choć drobne problemy były zawsze i pewnie zawsze będą, jak to w miejscu, gdzie stykają się ludzie o różnym temperamencie i o różnym zaangażowaniu w pracę. Ale były i radosne momenty – kwiaty przysłane przez jednego z gości w podzięce za idealną obsługę, czy wiadomość, że Niklas jest już po udanej operacji. Na te kwiaty to Liam patrzył bardzo krzywym okiem. On sam nigdy nie spotkał się z takimi sympatycznymi gestami ze strony hotelowych gości. Przecież facetowi nikt nie będzie przysyłać kwiatów! To pokojówki dbały o to, by w sobotę w ich salonie postawić bukiet świeżych kwiatów. Ta wiązanka od obcego „natchnęła” Liama i teraz od czasu do czasu sam kupował ekstra bukiety dla Steffi. Ostatnio kupił jej trzy złote pierścionki, ale najwyraźniej kwiaty miały dla niej specjalne znaczenie... Zauważył, że żona nic sobie sama nie kupuje – ubrań, butów, biżuterii. Wyjątek stanowią kosmetyki, o które szczególnie dba, ale i tak kupuje z umiarem, podchodząc do tego jak do koniecznych leków. Ubrań miała dużo, nawet bardzo dużo, lecz nosiła na zmianę kilka ulubionych zestawów, a reszta czekała na lepsze czasy w szafie. Dopiero wiosna wymusiła na Steffi zmianę garderoby, czasem Liam ośmielał się prosić, by założyła którąś specjalnie przez niego lubianą sukienkę. Po ciepłej czapce zimowej nastał czas kapeluszy i, prawdę powiedziawszy, Steffi bez kapelusza czuła się jakby nie do końca ubrana. Blizny ciągle były widoczne na jej twarzy, każdego dnia oglądała je w lustrze, ukrywała jak mogła pod makijażem. Przywykła do nich na tyle, że już nie były dla niej dramatem. W miarę możliwości unikała słońca i ostrego jedzenia. To wszystko. Nie chodzili na przyjęcia, bo wszędzie pełno było schodów, w razie konieczności sami zapraszali kogoś do restauracji w swoim hotelu, czasem do swego apartamentu. Można powiedzieć, że ich życie było wygodne. Jednakże z biegiem czasu stawało się odrobinę nudne. I Liam wiedział, że musi coś zmienić, nie może pozwolić na rutynę, że to jest jego sprawa, jego zadanie, a nie żony. Ona goniła za pracą. Dzień dnia miała stertę dokumentów do przejrzenia i podpisania. Ostatnio jakby coraz więcej. Na szczęście hotel w Pineto nie sprawiał kłopotów. Co dwa dni miała sążniste raporty, w zasadzie nie chciała aż tak szczegółowych. Najważniejsze, że we wszystkich trzech hotelach było niemal pełne obłożenie. Natomiast Ana zazwyczaj dzwoniła raz w tygodniu, mówiła, co jest jej najbardziej potrzebne, a czego nie może dostać na miejscu, zdawała relację z obłożenia i – obowiązkowo – opowiadała o swoich kwiatach. Większość spraw załatwiała sama, nie angażując Steffi ani Liama, po prostu o drobiazgach nawet nie wspominała. Teraz, kiedy już było po operacji i jej mąż dobrze widział, obsługa gości lub wyjazdy do centrum po zakupy przestały być problemem. Nie mógł wprawdzie dźwigać, ale od tego miał syna. Ten niewielki hotel prawie nie sprawiał problemów.
Jeśli chodzi o rodziców Liama – ci od dłuższego czasu się nie odzywali. Podobno opływali dookoła Ocean Spokojny. I dobrze. Niech się cieszą wraz z przyjaciółmi, a zabrali na pokład jeszcze dwa małżeństwa.
Przed wyjazdem upewnili się, że młodzi nie zamierzają brać ślubu kościelnego - przynajmniej na razie. Steffi nadal twierdziła, że ślub kościelny będzie w Wierzbinie, ale dopiero po zakończeniu remontu rodzinnego domu. A Liam temu przyklaskiwał.
Telefon. Wzywano ją do Hotelu Pod Różą – pobiły się dwie pokojówki. Podobno przed kilkoma laty pobiło się tam kilku mężczyzn z obsługi. Ale kobiety? To było niesłychane! Steffi od razu wiedziała, że będzie musiała obie zwolnić. Zostawiła Liamowi krótki liścik na stole w salonie i pojechała „gasić pożar”.
Mężczyźni wrócili zadowoleni.

Jednak dla Wiktora później nastał dziwny czas. Miał wrażenie, że wszystko mu się w rękach rwie, jak nić podłej jakości. Ktoś coś zawalił, Oswaldowi zepsuła się jakaś maszyna i nie mógł dostać do niej części zamiennych, Viggo musiał gdzieś wyjechać, Grażyna – bywało – pracowała do dziesiątej wieczorem i ktoś inny ją przywoził do domu. Steffi wyjechała do Włoch, Liam trafił do szpitala na ostatnią operację – jak twierdził. Wiktor czuł się opuszczony i samotny. A już najgorsze było to, że znajomy Grażyny, ten Karol ze wsi, przyjechał do do niej z koszem owoców i innych wiktuałów. Musiał być z dziewczyną umówiony, bo zastał ją w domu i Wiktor słyszał, że długo rozmawiali, a Grażyna przy tym śmiałą się radośnie, a on uchylił swoje drzwi i bezczelnie podsłuchiwał... To wszystko razem bolało. I choć odsuwał od siebie myśl o kobiecie, szły za nim wspomnienia wspólnego popołudnia i tej miłej, szczerej rozmowy. Wydawało się, że powinien pochłaniać go remont i tysiąc innych spraw związanych z otwarciem pubu, jednak tak nie było. Dwukrotnie był w swoim dawnym domu, próbował namówić obecnych właścicieli do umyślonej przez siebie transakcji, ale tamci, choć rozumieli powody Wiktora, jakoś nie byli chętni. Nawet nie chcieli rozmawiać o pieniądzach, bo im się tu dobrze mieszka, przywykli i polubili się z sąsiadami, dzieci mają blisko do szkoły, więc po co coś zmieniać? Wiktor zostawił im swój numer telefonu, podał adres pubu i czekał na wiadomość. Ale w duchu postanowił, że jesienią znów tam wpadnie i jeszcze raz spróbuje, w końcu nic to go nie kosztuje, prócz garści nerwów.
Na razie dzień dnia był nerwowy, niespokojny, rozdrażniony. Przypuszczał, że to przez brak rutynowej pracy za kontuarem. Nie chciał dopuszczać myśli, że tak go dręczy osłabiony kontakt z Grażyną. Nie widywał jej po kilka dni, ale cały czas martwił się o nią. Wieczorami nasłuchiwał, czy już wraca do domu. Zapewne nadal nie była u lekarza i nie ma najmniejszego pojęcia, czy ciąża rozwija się prawidłowo. Poza tym każdego dnia ciężko pracuje. Już wiedział, że ta dziewczyna nie umie się oszczędzać, że należy do bardzo pracowitych osób. Miał wielką ochotę pod jej nieobecność sprawdzić, ile już uzbierała pieniędzy, jednak grzebanie w cudzy rzeczach było wbrew jego naturze.
Z ulgą powitał Viggo, który wreszcie się zjawił, gdy malarze pakowali swoje manatki. Lokal wyglądał nie tylko inaczej – był teraz pięknym, zadbanym miejscem. Wiktor zdobył się na gest i kupił szafę grającą. Wystawa obrazów na ścianach wyglądała imponująco. Nowe oświetlenie, nowe stoły i kanapy, wysokie stołki przy kontuarze, gabloty wystawowe i nowa zastawa – to wszystko razem sprawiało, że Wiktor we własnym lokalu na razie czuł się nie tylko obco, ale był nawet zagubiony. Zrobił „próbne otwarcie” pubu dla przyjaciół, był Liam z żoną, duża grupa kolegów, niektórzy nawet ze swoimi dziewczynami, Osa z kilkoma pracownikami i – jakże by inaczej – Kristina, autorka obrazów. Po dwudziestej dołączyła Grażyna. Wiktor natychmiast dostrzegł na jej twarzy zmęczenie. Specjalnie dla niej zrobił gorącą herbatę, bo choć to był lipiec, akurat ostatnie dni były nieco chłodniejsze. Pytał, czy zamówić jej jakieś jedzenie, ale powiedziała, że nie – że dziękuje, że jest po kolacji. Powinien się uspokoić, a nadal był rozdrażniony, choć lokal wyglądał pięknie i on, jako właściciel, miał powody do dumy. Goście dobrze się bawili, rozlegały się głośne śmiechy, chwalono nowy wystrój, zachwycano się obrazami, a Liam nawet dwa kupił – na dobry początek, jak powiedział Kristinie. Miał je zabrać dopiero po powrocie z miesięcznej rehabilitacji, na którą właśnie oczekiwał. Jego operacja się udała, pozbył się wózka inwalidzkiego, poruszał się teraz o dwóch kulach, a po rehabilitacji miał nadzieję, że i kule będzie mógł odrzucić. Natomiast Kristina obiecała Wiktorowi namalować dwa inne obrazy, które będzie mógł powiesić w miejsce kupionych przez Liama. Steffi również tryskała humorem, bo nie musiała już troszczyć się o mieszkanie z windą – w Krakowie. Ale i tak miała zamiar niedługo jechać do Polski, aby znaleźć jakieś lokum blisko uczelni. Kamil cały czas trzymał rękę na pulsie, śledził ogłoszenia mieszkaniowe i rozpytywał wśród znajomych. Na razie jednak turnus rehabilitacyjny Liama był najważniejszy. Steffi namawiała męża, aby natychmiast wykupił drugi turnus. I Liam na to przystał. Z Pineto od babci i „całej reszty” przychodziły dobre wiadomości. Piotrek, który trochę obawiał się oderwania od kolegów, znalazł grupkę młodych ludzi, z którymi dobrze się bawił, więc całym sercem cieszył się zagranicznymi wakacjami. Jedynie Edward w Wierzbinie prawdziwie tyrał, ale na szczęście prace remontowe nabrały tempa, więc miał nadzieję zakończyć wszystko przed zimą. Przypadkiem znalazł fachowca od renowacji drewnianych mebli. To była bardzo kosztowna sprawa, zatem potrzebował zgody córki „na takie szastanie jej pieniędzmi” - a ona zgodziła się bez wahania. W ten sposób i ona, i babcia miały nadzieję, że za rok, w czerwcu, odbędzie się ślub kościelny. Ojciec też tego pragnął. Ponieważ w Pineto wszyscy tak dobrze się czuli, Steffi zaproponowała, by spędzili tam jeszcze jeden miesiąc. Babcię to zaskoczyło, w zasadzie już tęskniła za Wierzbiną, ale Edward powiedział, że doskonale sobie daję radę przy pomocy dochodzącej pani Edytki, a nawet lepiej będzie, gdy dom nie będzie wypełniony stałymi mieszkańcami. Konserwator mebli będzie miał więcej swobody. Wobec tego postanowili wrócić do Wierzbiny w ostatnich dniach sierpnia i to bez pomocy Steffi!
Lecz nie wszędzie dobrze się działo.
W Kalixie Ana skręciła sobie nogę tak bardzo, że spuchła jej niesamowicie i kobieta wcale nie mogła chodzić. Czasem brała sobie do pomocy kogoś z miasteczka, miała takie trzy awaryjne pomocnice, jednakże teraz jedna wyjechała do syna, druga miała poważne problemy zdrowotne, a trzecia po prostu nie czuła się już na siłach. I tak Ana została z mężem i synem bez dodatkowych pomocnych rąk. Steffi natychmiast wysłała dwie dziewczyny z hotelu „R&R”, ale jedna po tygodniu wróciła i powiedziała, że w życiu tam więcej nie pojedzie. Wszystko przez Younga, któremu zebrało się na miłość, atakował dziewczynę bez przerwy, nic nie pomagały uspakajające leki i napomnienia rodziców. Steffi była w kłopocie. Wiedziała, że pierwsza lepsza dziewczyna nie poradzi sobie z chłopakiem, a nie miała na podorędziu osoby w starszym wieku.
- Ja pojadę – zgłosiła się dobrowolnie Iga. - Ale nie sama, bo z gotowaniem to u mnie tak sobie. Zatrudnij Grażynę. Ona jest dobra we wszystkim. A ciężarnej ten pacan nie ruszy. Zresztą, w razie czego ja jestem lepsza od tuzina ochroniarzy.
- No nie wiem... To jest kawał chłopa. To taki byczek z postury, na dodatek wyposzczony.
- Zaryzykuj. Masz mieć tam pełne obłożenie. Jedna osoba w kuchni to nawet za mało, na taką ilość ludzi. A jeszcze obsługa pokoi...
- Mniej bym się bała, gdybyś pojechała z Elwirą. Ale Grażyna?
- Jej się przyda stała, pewna praca. Niech już nie biega po domach.
- Ona nie ma zezwolenia na pracę i jest nieubezpieczona.
- Stefciu, ja bardzo cię proszę...
- Dobrze, o ile Grażyna zgodzi się z marszu, bez oporów. A w zasadzie nie – bo przecież musi się zastanowić, namyślić. I najpierw jeszcze musi usłyszeć jakie tam są warunki. To nie będzie łatwa wycieczka!
- Za to przyzwoite pieniądze. Stefciu, a takie chodzenie po domach to dla niej też nic dobrego. Zawsze może trafić na jakąś parszywą osobę. Przy tym sama w domu i mycie okien... To też nie jest bezpieczne dla dziewczyny w ciąży. A w tym hotelu miałaby tylko na głowie gotowanie i to pod okiem Any.
- Niby tak... Ale tam zawsze tylu mężczyzn... Jakoś kobiety nie przyjeżdżają towarzyszyć swoim facetom.
- A ja właśnie dla tych facetów tam chce jechać – zaśmiała się Iga, robiąc przy tym zabawną minkę.
- Jesteś niemożliwa!

fot. Władysław Zakrzewski


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz