Cz.
10. (66.) Koniec czerwca 1976 r. Różne sprawy
Steffi wcale nie była
zadowolona z wyjazdu do Norwegii. Przede wszystkim przestraszyło ją
wzburzone morze. To jeszcze nie był sztorm, ale... Liam śmiał się
z niej, jednak i on nie miał okazji przywyknąć wcześniej do tak
rozhuśtanego żywiołu. Wprawdzie był pewien, że jachcik wytrzyma
napór fal, jednak szkoda mu było żony. Na morzu nie rozstawali
się, niemal ciągle trzymał ją za rękę. Zakapturzeni wychodzili
na pokład tylko po wpłynięciu do fiordu. Tu było znacznie
spokojniej i było się czym zachwycać. Steffi wyobrażała sobie
Norwegię od strony morza jako nieustające pasmo skał. Tymczasem
wybrzeże tonęło w zieleni! Jej różne odcienie cieszyły oczy,
były zachwycające! Strome zbocza pokryte gęstymi lasami czyniły
niesamowite wrażenie. Ich niewielki jacht był przy potędze gór i
wody ledwie łupinką. Skaliste szczyty były szare, w zasadzie
srebrne, przy tym groźne, ale chciałoby się tam wejść i ogarnąć
całość z wysokości. Czasem wydawało się, że płyną wprost na
skały, a nagle otwierał się wąski przesmyk i wpływali do dalszej
części fiordu. Gdzieniegdzie widać było domy, zazwyczaj
pomalowane na czerwono, sprawiały wrażenie zabaweczek rozsypanych
ręką dziecka. Życie tu musiało być trudne i Steffi była
ciekawa, kto zamieszkuje te kolorowe domki.
Liam zapomniał
wziąć ze sobą leków – saszetka z nimi została na łóżku w
domu. Źle się czuł i musieli skrócić swój pobyt u przyjaciół.
Zanim to nastąpiło - Arne i Ella obwieźli ich po okolicy, pokazali
najciekawsze miejsca, cieszyli się ich wybuchami zachwytu. Radzi
byli zatrzymać parę przyjaciół dłużej, ale brak leków
spowodował przyspieszony powrót. Jedna tylko rzecz była pozytywna
– Liam miał silniejszą erekcję, niż zazwyczaj. W jego
przekonaniu to leki hamowały jego męską przypadłość. Obiecał
sobie dłuższą rozmowę z lekarzem – koniecznie coś trzeba
zmienić. Za to cierpiał na nieustanne bóle głowy, natomiast jakby
zmalały bóle związane z kręgosłupem, mógł sprawniej poruszać
się bez wózka inwalidzkiego.
Dom przyjaciół był
obszerny, ale gościnnych pokoi miał niewiele, zaledwie sześć.
Głównym źródłem utrzymania była praca Arniego w mleczarni.
Zrywał się już o piątej rano i znikał aż do południa. Ella też
nie poprzestawała na dogadzaniu gościom. Była ilustratorką
książek dla dzieci, lecz obawiała się, że modna ostatnio
kolorowa fotografia może wykluczyć ją z rynku. Na razie
przyjmowała każde zlecenie. Oboje bardzo oszczędzali pieniądze,
bo przyszłość wydawała się im niepewna. Powstawały nowe
kompleksy hotelowe, pełne przeróżnych udogodnień dla gości, a to
mogło uszczuplić napływ chętnych na taki sielski pobyt, jak u
nich. Ella przy okazji opowiedziała o pewnej parze małżeńskiej,
która uciekła z tego hotelowego luksusu do niej, bo dość już
miała rozwrzeszczanych dzieciaków, głośnej młodzieży z wyjącymi
radiami i rygorystycznie przestrzeganych pór posiłków. U Elli było
swojsko, domowo, zacisznie. Tu było można słyszeć przyrodę i
oddychać nią. Nie trzeba było daleko chodzić – wystarczyło
usiąść na ławeczce przed domem i cieszyć się panoramą fiordu,
szumem wiatru w koronach drzew, niepowtarzalnym zapachem żywicy i
wody. Steffi tego w Göteborgu brakowało. Zatęskniła za Wierzbiną,
nie tylko za ojcem, babcią i Piotrusiem, ale za całym niemal
wiejskim otoczeniem. Musi się się wyrwać do swoich na kilka dni!
Siedziała na schodach wiodących na sam skraj fiordu i
rozmyślała. Taka tęsknota dopadała ją od czasu do czasu, ale
Liam umiał ją wyciągnąć z tego stanu. Zawsze bezbłędnie
rozpoznawał melancholijne cienie na jej twarzy. Teraz zajęty
rozmową z Arnim chyba tego nie dostrzegł, a ona wymknęła się
cicho, by usiąść na schodach, podziwiać widok, a jednocześnie
marzyć. I tęsknić za domem. Za ocienioną werandą, szczekaniem
Tajkiego i herbatką babci. I drożdżowym ciastem ze śliwkami.
Prawda, na śliwki było jeszcze za wcześnie...
- O czym
tak rozmyślasz, dziewczyno?
Steffi nie zauważyła, kiedy
nadeszła Ella. Przyniosła kocyk, bo siedzenie na zimnych jeszcze
kamieniach nie było zbyt bezpieczne. Rozłożyła go i gestem
zaprosiła Steffi.
- Zachwycam się przyrodą. Chyba po raz
pierwszy zauważyłam, że zieleń ma tyle odcieni! Nie mogę nasycić
oczu. Bardzo tu pięknie. Urwiska, nawet te bez drzew, też nie są
szare, a pokryte mchem, wpadają do zatoki jak zielony strumień, jak
wodospad. Odbijają się w wodzie, która przez to też staje się
zielona, od czasu do czasu ze złotym refleksem słońca.
- A
więc widzisz to, co niewielu zauważa – pokiwała głową Ella. -
Dla większości zieleń to zieleń i kropka, a ty patrzysz duszą. A
może sercem.
- Och tam – machnęła ręką Steffi, nagle
zawstydzona słowami Elli.
- A jaka jest Polska?
-
Bardzo różna. Lecz dla mnie najbliższa jest moja maleńka
mieścina. Przez kilka lat mieszkałam w Krakowie. Bez przesady można
powiedzieć, że to jedno z najpiękniejszych miast świata, nie
tylko Polski. Jednak nie przywiązałam się do niego tak, jak do
rodzinnej miejscowości. Kiedy wreszcie skończę studia, pomieszkamy
w mojej Wierzbinie przynajmniej przez rok. Mam nadzieję, że Liam
nie będzie przeciwny. Tylko tam mogę naładować swoje akumulatory.
W tej chwili w moim domu rodzinnym trwa remont, więc musimy zaczekać
do jego końca. Tato mówi, że już blisko, coraz bliżej. Mam
nadzieję, że przed zimą skończy. Masz mało gości w tej
chwili...
- Tak, tylko sześć osób i wasza dwójka. Sezon
dopiero się zaczyna. Czasem pozwalamy rozbijać namioty za domem,
ale to kłopotliwe... Przykro mi, że Liam zapomniał leków.
- Jutro wracamy, bo naprawdę boję się o jego zdrowie.
Ledwie wrócili do Göteborgu, a już zapowiedział się Wiktor –
chciał kupić motocykl Liama.
- Ciągle nie podjąłem
ostatecznej decyzji – powiedział Liam przyjacielowi. - Weź go i
używaj, niech moja maszyna nie rdzewieje. Ale o sprzedaży
porozmawiamy za rok.
- Chyba żartujesz. Jak to tak? -
Wiktor był zaskoczony.
- Zwyczajnie. Ciągle mam nadzieję,
że wrócę do zdrowia. Na początku lipca mam mieć ostatnią
operację na kręgosłup. To znaczy mam nadzieję, że ostatnią.
Podobno ukruszyła się jakaś odrobina cementu i lekarze będą znów
się w tym grzebać. Ręce opadają... Ale mów, co tam u ciebie?
- Remont. Ciągle remont. Może to i dobrze, że w tym czasie, bo
sporo znajomych już wyjechało na urlopy, więc pub świeciłby
pustkami. A w deszczową jesień będą mieli u mnie przytulne
miejsce.
- Ty też planowałeś jakiś wyjazd?
-
Myślałem o wyskoczeniu na kilka dni do brata, dawno go nie
widziałem. Jednak w tym roku już nie pojadę, bo będę stał za
barem. Muszę.
- Powinieneś kogoś zatrudnić na to stanie
za barem – wtrąciła się Steffi.
- Kiedy ja to lubię.
- Ale nie dbasz o siebie. Pracujesz po dwanaście, a nawet po
szesnaście godzin na dobę!
- Jestem silny i zdrowy.
- I przynajmniej przez osiem godzin przebywasz w mocno zadymionej
sali.
- To prawda. Teraz jednak zamówiłem lepszy system
wentylacyjny, jeszcze mi nie założyli, ale już niedługo.
- Co wam zrobić do picia? - zapytała Steffi. - Może coś z
alkoholem?
- Raczej nie. Wprawdzie przyszedłem do was
pieszo, bo chciałem pooddychać czystym powietrzem, ale w każdej
chwili muszę być sprawny. Może trzeba będzie jechać po Grazy,
albo coś w tym stylu.
- No właśnie! A co tam u niej?
- Brzuszek jej się lekkuchno zaokrąglił i ślicznie teraz
wygląda. Ona ostatnio ciężko pracuje, sprząta różne mieszkania,
ma zlecenie za zleceniem. I mimo pracy jej twarz jakby...
promienieje. Naprawdę ślicznie wygląda pomimo zmęczenia.
- A skąd się tyle zleceń nabrało?
- To chyba na zasadzie
wymiany zdań między sąsiadkami i znajomymi. Wczoraj cały dzień
prasowała u jakiejś starszej pani, dobrze, że nie było upalnie.
- To tu nie daje się prania do magla?
- Nie, nie. To
była letnia garderoba tej pani. Podobno w ubiegłym roku w lato
chodziła w dwóch kompletach ubrań na zmianę, takich nie
wymagających prasowania, a ma całą szafę letnich ciuszków. No i
Grazy się tym zajęła. Prasowała długo, do nocy, aż wszystko
skończyła, bo dziś już musiała do sprzątania u innych ludzi.
Wiecie, mnie nie wypada pytać, ile zarobiła, ale wróciła bardzo,
ale to to bardzo zadowolona i miała ze sobą duży tobołek
ciążowych ubrań po wnuczce tej kobiety. Bardzo się tym cieszyła.
Wiem, że potrzebuje maszyny do szycia. Nie macie wy jakiegoś
starego rupcia na zbyciu? Jej nie opłaci się kupować, bo zaraz
wraca do Polski... Chyba już za dwa miesiące. Smutno będzie bez
niej. Deskę do prasowania i żelazko sam jej pożyczę. Jednak
maszyny kupować nie będę. Naprawdę chciałbym, aby została w
Szwecji. Do Polski nic jej nie ciągnie. Wiem, że rozmawiała z
matką. Najwyraźniej nikt tam za Grazy nie tęskni...
Później Steffi wyszła przygotować bezalkoholowe drinki, a panowie
na dobre rozgadali się na temat motocykla. Liam przyniósł
dokumenty i kluczyki, a także swój skórzany strój, który jednak
okazał się za mały dla Wiktora.
- A jakiegoś zapasowego
dla dziewczyny nie masz? Chciałbym, aby Grazy poczuła wiatr we
włosach...
- Nie mam. Nie woziłem dziewczyn.
-
Znając ciebie myślałem, że robiłeś to bardzo często.
-
Jedną tylko woziłem, ale ona miała własny kombinezon – zaśmiał
się Liam. - Stare dzieje, inny miałem motocykl i inne poglądy.
Potem spoważniałem. Ta maszyna nie jest dla dziewczyn.
Mimo woli rozpętała się rozmowa o dawnych czasach. Steffi
przysłuchiwała się z zainteresowaniem – Liam nigdy nie opowiadał
tak obficie o swoich kawalerskich przygodach. Teraz się rozkręcił
i mówił bez zahamowań. Wiktor zresztą też. Ale dość często
wplatał jakieś zdanie o Grażynie. Najwyraźniej był dziewczyną
zainteresowany i nie umiał tego ukryć. A gdzieś po godzinie
wyznał, że chce odkupić swój stary dom.
- Już od dawna o
tym myślę i odkładam na niego pieniądze. Nawet sporo uzbierałem,
a nie ruszam ich nawet z powodu remontu. Twoje propozycja motocykla
za darmochę jest mi w tej chwili bardzo na rękę. Ale to chwilowa
sprawa, jak ruszy pub powinienem stanąć na nogi. Na razie nie
musiałem się zapożyczać. Myśl o odkupieniu domu wwierca mi się
w głowę coraz mocniej. Byłem tam ostatnio z Grazy. Jej się
podobał.
- Ale po co ci dom, skoro masz świetne
mieszkanie nad pubem? - nie wytrzymał Liam.
- Wiesz, w ten
dom włożyłem dużo swojego potu. A mama urządziła ogród. Obecni
właściciele tam nic, albo prawie nic, nie zmienili. Chciałbym mieć
rodzinę. Taką prawdziwą. Ale żadna laska nie chce takiego
brzydala, jak ja. Więc może poleciałaby choćby na fajny dom. A
ten akurat dom jest naprawdę fajny. Nie chcę jakiegokolwiek domu,
ale właśnie ten. Ojciec też był mocno zaangażowany w jego
budowę. To część mojego życia... Co o tym sądzicie? Ja się
starzeję, jeszcze trochę i wcale nie będę nadawał się do
żeniaczki. A tak może bym znalazł jakąś kobietę z dzieckiem...
I miałbym rodzinę. Miałbym po co i dla kogo żyć. Mieszkanie nad
pubem można w każdej chwili wynająć, to nie problem. Jest w
dobrym punkcie, urządzone i zadbane. Eve sprząta mi raz w tygodniu,
nawet lodówkę zawsze „pozamiata”, to jest obmyje, wyrzuci, co
już przeterminowane, odświeży. Zrobi mi pranie i poprasuje. Ale to
nie jest to samo, co własny dom.
- Chłopie, ty już w
duchu zadecydowałeś, że go kupisz. Nasza rada jest ci absolutnie
zbędna! Chcesz mieć na stare lata ogródek i wygodną ławeczkę.
Więc kupuj go, bo to cię uszczęśliwi.
Wiktor pochylił
się do przodu, oparł łokcie na kolanach i przetarł dłońmi
twarz, następnie sięgnął po szklankę. Wypił wszystko do dna i
spojrzał na Stefcię.
- Już robię – powiedziała,
zgarniając na tacę wszystkie szklanki.
Liam oparł się
wygodniej i zapatrzył w okno. Obaj milczeli aż do powrotu Steffi.
- Ty się zakochałeś w Grażynie – powiedziała, podając
mu drinka.
- Ale wymyśliłaś! - Oburzył się Wiktor. - Ja
i miłość! Też coś! I to nawet pomijając fakt, że straszny ze
mnie brzydal...
- Już któryś raz mówisz, że jesteś
brzydki – przerwała mu Steffi. - Jesteś normalny. Ani brzydki,
ani filmowy amant. Zwyczajny, jak to facet. Nie jedna by chciała
mieć ciebie za męża, ale ty kłujesz niczym opuncja. Schowaj te
swoje kocie pazury, a niejedna dziewczyna zawiśnie na twojej szyi.
Wiktor popatrzył na nią ze zdziwieniem.
- Nie jestem
odrażający?
- Nie, nie jesteś.
- Ja się
codziennie golę i codziennie patrzę w lustro, więc mi nie
opowiadaj takich rzeczy.
- To idź do okulisty, bo masz
jakąś poważną wadę wzroku.
- I zrób rozeznanie w
sprawie domu – powiedział Liam. - Może nie zechcą ci go
sprzedać. Musisz się zorientować w sytuacji. Ale według mnie to
wszystko jest jedynie kwestią ceny. Zależy ci, więc go na pewno
kupisz. Ile jest rzeczy, których tak naprawdę pragniesz?
-
No, jeszcze kilka by się znalazło. W tym posiadanie rodziny. Fakt,
że jestem niepłodny jest dla mnie teraz wielkim ciężarem. Kiedyś
było fajnie, bo nie bałem się, że przypadkowa dziewczyna zajdzie
w ciążę. Ale teraz wiele bym dał za jakąś ciążę...
- Od naszych kawalerskich czasów medycyna poszła bardzo do przodu.
Wiele się zmieniło. Powinieneś znów zrobić badania. Może jest
dla ciebie jakieś lekarstwo – Liam usiłował wlać w przyjaciela
trochę nadziei. - Chcesz wypróbować motocykl? Przejechałbym się
z tobą jako pasażer, co?
- Chcę. Jasne, że chcę! Ale na
razie nie mógłbym wziąć go do siebie, bo garaż jest jako
magazyn. Może za jakiś tydzień będzie wolny. Natomiast mały
spacerek... O tak, bardzo chętnie.
Wyszli z mieszkania
prawie natychmiast, nawet nie dopiwszy drinków.
Steffi
siedziała zamyślona. Za dwa dni miała jechać do Polski i razem z
babcią „i całą resztą” dalej, do Pineto. W ciągu tygodnia
powinna wrócić do Göteborgu, bo Liam pójdzie do szpitala. Bała
się tej operacji. On wierzył, że po zabiegu będzie już normalnie
chodził. Żadnych wózków inwalidzkich, żadnych gorsetów. Co
najwyżej laska. Bardzo tego dla niego chciała. W pewnym sensie
także dla siebie. Liam źle się czuł ostatnio. Nie mógł się
obyć bez przeciwbólowych tabletek. Nie powinien jechać na
dzisiejszą przejażdżkę, ale spróbuj mu zabronić! Byli razem,
jednak nie byli do końca szczęśliwi. Liam coraz częściej był
mocno sfrustrowany, a i jej nie zawsze udawało się powściągnąć
irytację z powodu drobiazgów. Nie – jakichś ważnych spraw, ale
zwyczajnych błahostek. Mimo wyjazdu do Norwegii czuła się ostatnio
przemęczona. Zrezygnowała z dalszych lekcji języka szwedzkiego, a
do włoskiego miała wrócić po wakacjach. Tylko po których? Wszak
miała jechać na rok do Polski i wreszcie skończyć studia.W
hotelach nie działo się nic specjalnie złego, choć drobne
problemy były zawsze i pewnie zawsze będą, jak to w miejscu, gdzie
stykają się ludzie o różnym temperamencie i o różnym
zaangażowaniu w pracę. Ale były i radosne momenty – kwiaty
przysłane przez jednego z gości w podzięce za idealną obsługę,
czy wiadomość, że Niklas jest już po udanej operacji. Na te
kwiaty to Liam patrzył bardzo krzywym okiem. On sam nigdy nie
spotkał się z takimi sympatycznymi gestami ze strony hotelowych
gości. Przecież facetowi nikt nie będzie przysyłać kwiatów! To
pokojówki dbały o to, by w sobotę w ich salonie postawić bukiet
świeżych kwiatów. Ta wiązanka od obcego „natchnęła” Liama i
teraz od czasu do czasu sam kupował ekstra bukiety dla Steffi.
Ostatnio kupił jej trzy złote pierścionki, ale najwyraźniej
kwiaty miały dla niej specjalne znaczenie... Zauważył, że żona
nic sobie sama nie kupuje – ubrań, butów, biżuterii. Wyjątek
stanowią kosmetyki, o które szczególnie dba, ale i tak kupuje z
umiarem, podchodząc do tego jak do koniecznych leków. Ubrań miała
dużo, nawet bardzo dużo, lecz nosiła na zmianę kilka ulubionych
zestawów, a reszta czekała na lepsze czasy w szafie. Dopiero wiosna
wymusiła na Steffi zmianę garderoby, czasem Liam ośmielał się
prosić, by założyła którąś specjalnie przez niego lubianą
sukienkę. Po ciepłej czapce zimowej nastał czas kapeluszy i,
prawdę powiedziawszy, Steffi bez kapelusza czuła się jakby nie do
końca ubrana. Blizny ciągle były widoczne na jej twarzy, każdego
dnia oglądała je w lustrze, ukrywała jak mogła pod makijażem.
Przywykła do nich na tyle, że już nie były dla niej dramatem. W
miarę możliwości unikała słońca i ostrego jedzenia. To
wszystko. Nie chodzili na przyjęcia, bo wszędzie pełno było
schodów, w razie konieczności sami zapraszali kogoś do restauracji
w swoim hotelu, czasem do swego apartamentu. Można powiedzieć, że
ich życie było wygodne. Jednakże z biegiem czasu stawało się
odrobinę nudne. I Liam wiedział, że musi coś zmienić, nie może
pozwolić na rutynę, że to jest jego sprawa, jego zadanie, a nie
żony. Ona goniła za pracą. Dzień dnia miała stertę dokumentów
do przejrzenia i podpisania. Ostatnio jakby coraz więcej. Na
szczęście hotel w Pineto nie sprawiał kłopotów. Co dwa dni miała
sążniste raporty, w zasadzie nie chciała aż tak szczegółowych.
Najważniejsze, że we wszystkich trzech hotelach było niemal pełne
obłożenie. Natomiast Ana zazwyczaj dzwoniła raz w tygodniu,
mówiła, co jest jej najbardziej potrzebne, a czego nie może dostać
na miejscu, zdawała relację z obłożenia i – obowiązkowo –
opowiadała o swoich kwiatach. Większość spraw załatwiała sama,
nie angażując Steffi ani Liama, po prostu o drobiazgach nawet nie
wspominała. Teraz, kiedy już było po operacji i jej mąż dobrze
widział, obsługa gości lub wyjazdy do centrum po zakupy przestały
być problemem. Nie mógł wprawdzie dźwigać, ale od tego miał
syna. Ten niewielki hotel prawie nie sprawiał problemów.
Jeśli chodzi o rodziców Liama – ci od dłuższego czasu się nie
odzywali. Podobno opływali dookoła Ocean Spokojny. I dobrze. Niech
się cieszą wraz z przyjaciółmi, a zabrali na pokład jeszcze dwa
małżeństwa. Przed
wyjazdem upewnili się, że młodzi nie zamierzają brać ślubu
kościelnego - przynajmniej na razie. Steffi nadal twierdziła, że
ślub kościelny będzie w Wierzbinie, ale dopiero po zakończeniu
remontu rodzinnego domu. A Liam temu przyklaskiwał.
Telefon. Wzywano ją do Hotelu Pod Różą – pobiły się dwie
pokojówki. Podobno przed kilkoma laty pobiło się tam kilku
mężczyzn z obsługi. Ale kobiety? To było niesłychane! Steffi od
razu wiedziała, że będzie musiała obie zwolnić. Zostawiła
Liamowi krótki liścik na stole w salonie i pojechała „gasić
pożar”.
Mężczyźni wrócili zadowoleni.
Jednak dla Wiktora później nastał dziwny czas. Miał wrażenie,
że wszystko mu się w rękach rwie, jak nić podłej jakości. Ktoś
coś zawalił, Oswaldowi zepsuła się jakaś maszyna i nie mógł
dostać do niej części zamiennych, Viggo musiał gdzieś wyjechać,
Grażyna – bywało – pracowała do dziesiątej wieczorem i ktoś
inny ją przywoził do domu. Steffi wyjechała do Włoch, Liam trafił
do szpitala na ostatnią operację – jak twierdził. Wiktor czuł
się opuszczony i samotny. A już najgorsze było to, że znajomy
Grażyny, ten Karol ze wsi, przyjechał do do niej z koszem owoców i
innych wiktuałów. Musiał być z dziewczyną umówiony, bo zastał
ją w domu i Wiktor słyszał, że długo rozmawiali, a Grażyna przy
tym śmiałą się radośnie, a on uchylił swoje drzwi i bezczelnie
podsłuchiwał... To wszystko razem bolało. I choć odsuwał od
siebie myśl o kobiecie, szły za nim wspomnienia wspólnego
popołudnia i tej miłej, szczerej rozmowy. Wydawało się, że
powinien pochłaniać go remont i tysiąc innych spraw związanych z
otwarciem pubu, jednak tak nie było. Dwukrotnie był w swoim dawnym
domu, próbował namówić obecnych właścicieli do umyślonej przez
siebie transakcji, ale tamci, choć rozumieli powody Wiktora, jakoś
nie byli chętni. Nawet nie chcieli rozmawiać o pieniądzach, bo im
się tu dobrze mieszka, przywykli i polubili się z sąsiadami,
dzieci mają blisko do szkoły, więc po co coś zmieniać? Wiktor
zostawił im swój numer telefonu, podał adres pubu i czekał na
wiadomość. Ale w duchu postanowił, że jesienią znów tam wpadnie
i jeszcze raz spróbuje, w końcu nic to go nie kosztuje, prócz
garści nerwów.
Na razie dzień dnia był nerwowy,
niespokojny, rozdrażniony. Przypuszczał, że to przez brak
rutynowej pracy za kontuarem. Nie chciał dopuszczać myśli, że tak
go dręczy osłabiony kontakt z Grażyną. Nie widywał jej po kilka
dni, ale cały czas martwił się o nią. Wieczorami nasłuchiwał,
czy już wraca do domu. Zapewne nadal nie była u lekarza i nie ma
najmniejszego pojęcia, czy ciąża rozwija się prawidłowo. Poza
tym każdego dnia ciężko pracuje. Już wiedział, że ta dziewczyna
nie umie się oszczędzać, że należy do bardzo pracowitych osób.
Miał wielką ochotę pod jej nieobecność sprawdzić, ile już
uzbierała pieniędzy, jednak grzebanie w cudzy rzeczach było wbrew
jego naturze.
Z ulgą powitał Viggo, który wreszcie się
zjawił, gdy malarze pakowali swoje manatki. Lokal wyglądał nie
tylko inaczej – był teraz pięknym, zadbanym miejscem. Wiktor
zdobył się na gest i kupił szafę grającą. Wystawa obrazów na
ścianach wyglądała imponująco. Nowe oświetlenie, nowe stoły i
kanapy, wysokie stołki przy kontuarze, gabloty wystawowe i nowa
zastawa – to wszystko razem sprawiało, że Wiktor we własnym
lokalu na razie czuł się nie tylko obco, ale był nawet zagubiony.
Zrobił „próbne otwarcie” pubu dla przyjaciół, był Liam z
żoną, duża grupa kolegów, niektórzy nawet ze swoimi
dziewczynami, Osa z kilkoma pracownikami i – jakże by inaczej –
Kristina, autorka obrazów. Po dwudziestej dołączyła Grażyna.
Wiktor natychmiast dostrzegł na jej twarzy zmęczenie. Specjalnie
dla niej zrobił gorącą herbatę, bo choć to był lipiec, akurat
ostatnie dni były nieco chłodniejsze. Pytał, czy zamówić jej
jakieś jedzenie, ale powiedziała, że nie – że dziękuje, że
jest po kolacji. Powinien się uspokoić, a nadal był rozdrażniony,
choć lokal wyglądał pięknie i on, jako właściciel, miał powody
do dumy. Goście dobrze się bawili, rozlegały się głośne
śmiechy, chwalono nowy wystrój, zachwycano się obrazami, a Liam
nawet dwa kupił – na dobry początek, jak powiedział Kristinie.
Miał je zabrać dopiero po powrocie z miesięcznej rehabilitacji, na
którą właśnie oczekiwał. Jego operacja się udała, pozbył się
wózka inwalidzkiego, poruszał się teraz o dwóch kulach, a po
rehabilitacji miał nadzieję, że i kule będzie mógł odrzucić.
Natomiast Kristina obiecała Wiktorowi namalować dwa inne obrazy,
które będzie mógł powiesić w miejsce kupionych przez Liama.
Steffi również tryskała humorem, bo nie musiała już troszczyć
się o mieszkanie z windą – w Krakowie. Ale i tak miała zamiar
niedługo jechać do Polski, aby znaleźć jakieś lokum blisko
uczelni. Kamil cały czas trzymał rękę na pulsie, śledził
ogłoszenia mieszkaniowe i rozpytywał wśród znajomych. Na razie
jednak turnus rehabilitacyjny Liama był najważniejszy. Steffi
namawiała męża, aby natychmiast wykupił drugi turnus. I Liam na
to przystał. Z Pineto od babci i „całej reszty” przychodziły
dobre wiadomości. Piotrek, który trochę obawiał się oderwania od
kolegów, znalazł grupkę młodych ludzi, z którymi dobrze się
bawił, więc całym sercem cieszył się zagranicznymi wakacjami.
Jedynie Edward w Wierzbinie prawdziwie tyrał, ale na szczęście
prace remontowe nabrały tempa, więc miał nadzieję zakończyć
wszystko przed zimą. Przypadkiem znalazł fachowca od renowacji
drewnianych mebli. To była bardzo kosztowna sprawa, zatem
potrzebował zgody córki „na takie szastanie jej pieniędzmi” -
a ona zgodziła się bez wahania. W ten sposób i ona, i babcia miały
nadzieję, że za rok, w czerwcu, odbędzie się ślub kościelny.
Ojciec też tego pragnął. Ponieważ w Pineto wszyscy tak dobrze się
czuli, Steffi zaproponowała, by spędzili tam jeszcze jeden miesiąc.
Babcię to zaskoczyło, w zasadzie już tęskniła za Wierzbiną, ale
Edward powiedział, że doskonale sobie daję radę przy pomocy
dochodzącej pani Edytki, a nawet lepiej będzie, gdy dom nie będzie
wypełniony stałymi mieszkańcami. Konserwator mebli będzie miał
więcej swobody. Wobec tego postanowili wrócić do Wierzbiny w
ostatnich dniach sierpnia i to bez pomocy Steffi!
Lecz nie
wszędzie dobrze się działo.
W Kalixie Ana skręciła
sobie nogę tak bardzo, że spuchła jej niesamowicie i kobieta wcale
nie mogła chodzić. Czasem brała sobie do pomocy kogoś z
miasteczka, miała takie trzy awaryjne pomocnice, jednakże teraz
jedna wyjechała do syna, druga miała poważne problemy zdrowotne, a
trzecia po prostu nie czuła się już na siłach. I tak Ana została
z mężem i synem bez dodatkowych pomocnych rąk. Steffi natychmiast
wysłała dwie dziewczyny z hotelu „R&R”, ale jedna po
tygodniu wróciła i powiedziała, że w życiu tam więcej nie
pojedzie. Wszystko przez Younga, któremu zebrało się na miłość,
atakował dziewczynę bez przerwy, nic nie pomagały uspakajające
leki i napomnienia rodziców. Steffi była w kłopocie. Wiedziała,
że pierwsza lepsza dziewczyna nie poradzi sobie z chłopakiem, a nie
miała na podorędziu osoby w starszym wieku.
- Ja pojadę –
zgłosiła się dobrowolnie Iga. - Ale nie sama, bo z gotowaniem to u
mnie tak sobie. Zatrudnij Grażynę. Ona jest dobra we wszystkim. A
ciężarnej ten pacan nie ruszy. Zresztą, w razie czego ja jestem
lepsza od tuzina ochroniarzy.
- No nie wiem... To jest kawał
chłopa. To taki byczek z postury, na dodatek wyposzczony.
-
Zaryzykuj. Masz mieć tam pełne obłożenie. Jedna osoba w kuchni to
nawet za mało, na taką ilość ludzi. A jeszcze obsługa pokoi...
- Mniej bym się bała, gdybyś pojechała z Elwirą. Ale
Grażyna?
- Jej się przyda stała, pewna praca. Niech już
nie biega po domach.
- Ona nie ma zezwolenia na pracę i
jest nieubezpieczona.
- Stefciu, ja bardzo cię proszę...
- Dobrze, o ile Grażyna zgodzi się z marszu, bez oporów. A w
zasadzie nie – bo przecież musi się zastanowić, namyślić. I
najpierw jeszcze musi usłyszeć jakie tam są warunki. To nie będzie
łatwa wycieczka!
- Za to przyzwoite pieniądze. Stefciu, a
takie chodzenie po domach to dla niej też nic dobrego. Zawsze może
trafić na jakąś parszywą osobę. Przy tym sama w domu i mycie
okien... To też nie jest bezpieczne dla dziewczyny w ciąży. A w
tym hotelu miałaby tylko na głowie gotowanie i to pod okiem Any.
- Niby tak... Ale tam zawsze tylu mężczyzn... Jakoś kobiety
nie przyjeżdżają towarzyszyć swoim facetom.
- A ja
właśnie dla tych facetów tam chce jechać – zaśmiała się Iga,
robiąc przy tym zabawną minkę.
- Jesteś niemożliwa!
fot. Władysław Zakrzewski
niedziela, 30 października 2022
STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - Cz. 10.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz