STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - © Elżbieta Żukrowska
Cz.9. (65.)
Czerwiec 1976 r. Göteborg. Czas zwierzeń
Uliczka była
cicha i spokojna. Po obydwu jej stronach domy tonęły w zieleni. Nie
słychać było dzieci. Tylko dwa razy przejechał koło nich
samochód.
- Prawie jak na wsi – powiedziała Grażyna. -
Ładna okolica i ta urzekająca cisza...
- Tak. Chciałem ci
coś pokazać. To znaczy mój pierwszy dom. Och, nic nadzwyczajnego,
zwykły sześcian z wieżyczką i sporym balkonem od strony ogrodu –
dodał Wiktor, spoglądając z boku na Grażynę.
-
Wieżyczka?
- To taki kaprys. Pasuje jak kwiatek do
kożucha... - zachichotał. - Jest tam miniaturowy pokoik, w którym
lubiłem siadywać wieczorem i oglądać gwiazdy, jeśli akurat było
bezchmurne niebo. Nawet marzyłem o teleskopie, ale na marzeniach się
skończyło. O, to ten. Wejście zostało bez zmian – ten
półokrągły witraż też był moim marzeniem. Wschodzące słońce,
promienie żółte i pomarańczowe, a u podstawy zieleń. Nic
nadzwyczajnego. A ta zieleń wokół domu jest zasługą mojej matki.
To ona założyła ogród. Włożyła w to naprawdę dużo pracy... I
miłości... W zasadzie zawsze żałowałem, że sprzedałem ten dom.
Wiem, że mojej matce było wtedy bardzo przykro. Nie umiałem jej
tego wynagrodzić.
- Z kim tu mieszkałeś?
- Sam.
Wiktor zatrzymał się. Przez chwilę trzymał ręce w
kieszeniach, wreszcie wyjął je i chwycił w obie dłonie metalowe
pręty wysokiego, kutego płotu. Chciwie wpatrzył się w dom i jego
otoczenie. Grażyna milczała, nie chcąc mącić jego wspomnień.
Musiało to być coś ważnego. Chyba zapomniał o obecności
Grażyny. Odczekała długą chwilę zanim położyła swoją rękę
na jego zaciśniętych palcach. Spojrzał na nią tak, jakby się
budził ze snu.
- Tu niedaleko jest miniaturowy skwerek,
usiądziemy tam, dobrze? Przydałby się kubek kawy.
Ujął
jej rękę i szli dalej wolnym, spacerowym krokiem. Dlaczego ją tu
przywiózł? Jednak nie zapytała, wiedziała, domyślała się –
dla swoich wspomnień. Z jakiegoś powodu nie chciał tu być sam. A
skwer był rzeczywiście niewielki, same stare drzewa, graby, buki,
kilka klonów, najwięcej brzóz. Wypucowane, czyste alejki i równo
ustawione drewniane ławki, obok nich kosze na śmieci. Usiedli mniej
więcej w środku. Objął ich głęboki, przyjemny cień. Skwer był
pusty, żadnego człowieka. Niedaleko nich przebiegła wiewiórka, po
chwili jeszcze jedna. Nie mieli orzeszków. Świergotały jakieś
ptaki, wiaterek leniwie chwiał wierzchołkami drzew. Chciała
zapytać Wiktora o remont, ale to mogłoby zniszczyć nastrój.
Mężczyzna nadal był tylko na wpół obecny, więc milczała. Miała
ochotę usiąść bliżej i oprzeć się o niego. Był taki silny!
Mój Boże! Zapragnęła ramion mężczyzny...! Mógłby ją objąć
i przytulić. Naprawdę nie miałaby nic przeciwko temu! Ale nie
mogła sama zrobić tego pierwszego kroku.
Była zmęczona
po drugim dniu pracy u Patryka. Dobrze jej szło, choć dziś z rana
dopadły ją zakwasy. Dużo już zrobiła, ale wiedziała, że
jeszcze musi tak pracować co najmniej przez dwa dni. Ta ściana ze
zdjęciami! To dopiero koszmarek! Z żyrandolami sobie poradziła.
Okna, choć bardzo brudne, „poszły” jej całkiem gładko, już
wszystkie były pomyte. Starała się pracować po trzy godziny,
potem pół godziny przerwy, jakaś przegryzka w trakcie, najlepiej
na balkonie, i następne trzy godziny pracy. Nie oszczędzała się.
Nie myślała o dziecku. W tyle głowy majaczył powrót do Polski.
Ciągle jeszcze nie zadzwoniła do matki. Może zadzwoni dziś. Nie
jest tak nieludzko zmęczona, jak wczoraj. Wiktor nie pozwolił jej
dłużej pracować, choć miała zamiar „walczyć” z kuchnią
przez najbliższe trzy godziny. Przyjechał bez zapowiedzi. Przywiózł
gorące jedzenie. Kazał wziąć prysznic i przebrać się do
wyjścia.
- Jeszcze trzy godziny! - upierała się.
- Nawet o tym nie myśl. Widziałem, że wczoraj tak późno
wróciłaś. Musisz myśleć o dziecku i o sobie. Nie możesz się aż
tak przemęczać.
A teraz siedziała z nim na skwerze i
odpoczywała. Dawno nie była na spacerze. Na prawdziwym spacerze, a
nie lataniu w poszukiwaniu pracy.
- Tęsknisz za Polską? -
zapytał niespodzianie.
- Tęsknie. Ale Polska oznacza dla
mnie także kłopoty. Tam też nie mam gdzie mieszkać. Jeszcze nie
wiem, jak to rozwiążę. Muszę zadzwonić do matki, jednakże aż
skóra mi cierpnie na myśl o tym. Boję się tej rozmowy.
-
Dlaczego? Przecież to twoja matka.
- Są różne matki. -
Nie chciała się skarżyć. Nie chciała się zwierzać. A nawet z
tej odległości jej kłopoty nie malały. Nie powinna była unosić
się honorem i opuszczać domu. Matka nie miała prawa jej do tego
zmuszać. Ale ona, Grażyna, była wtedy sama i nie miała w nikim
oparcia. Nawet dobrego doradcy. Nie miała komu zwierzyć się ze
swoich problemów, szukać właściwego rozwiązania. Była
przerażona ciążą, choć nie do końca pojmowała ciężar
konsekwencji. Myślała o sobie, nie o dziecku. Nadal nie
zaakceptowała jego obecności. Ale przecież ani razu nie pomyślała
o aborcji! Pytała siebie, co dalej, lecz odpowiedzi nie było.
„Jestem bluszczem, który musi mieć podporę. Jeśli będę pełzła
po ziemi – ludzie mnie zadepczą”. Bała się, że wyląduje
gdzieś w polskich slamsach – barakach dla biedoty, na ulicach, po
których strach chodzić po zmierzchu. Albo w najgłuchszej wsi. -
Jednak muszę do niej zadzwonić. Niech wie, że żyję. Nic więcej
nie muszę mówić.
Wiktor pokręcił głową. Pomyślała,
że musiał mieć dobrą matkę, skoro urządziła mu ogród.
- Opowiesz mi o swoich rodzicach? - zapytała i natychmiast
pożałowała tego pytania. Nie może wcinać się w jego życie!
- Nie wiem, co miałbym ci powiedzieć. To byli fajni, dobrzy
ludzie. Wychowali brata i mnie na przyzwoitych ludzi. Mam nadzieję,
że taki właśnie jestem. Ojciec był budowlańcem. Znalazł mi ten
plac pod budowę, chociaż wtedy wcale nie myślałem o własnym
domu. A tu się wszyscy budowali. Dom za domem, posesja za posesją.
W pewnym sensie namówił mnie na budowę. Chodził po placu, krokami
odmierzał odległości, wtykał w ziemię patyczki i mówił, że tu
będzie salon, a tu będzie kuchnia. Pod oknem kuchni mały placyk
zabaw dla dziecka. I tak mi to kładł w głowę, aż uwierzyłem, że
chcę tego domu. A później kupił dla mnie ten plac i się zaczęło
na dobre. Kopałem rowy pod fundamenty. Pomagali mi koledzy.
Najwięcej Liam i Dzik. Dzik mieszka teraz gdzieś w Arizonie. O, i
John, tak nazywaliśmy Gustawa. On wyjechał do Kanady, zbudował w
dziczy dom z drewnianych bali i mieszkam tam do dziś. Ale stracił
swoją ukochaną dziewczynę. Pojechała do niego zobaczyć dom i
orzekła, że sto kilometrów do najbliższego lekarza, do sklepu i
fryzjera, to dla niej jednak trochę za daleko. John poślubił
Kanadyjkę i podobno są bardzo szczęśliwym małżeństwem do dziś.
Dołączył się do mnie Viggo i Thorsten. Patryk, który wraz z
bratem rozkręcał właśnie firmę transportową, dowoził mi
materiały budowlane. W zasadzie dzięki temu go poznałem. Sam
często siadał za kierownicą swoich wielkich aut. W zasadzie ten
dom powstawał rękoma moich przyjaciół. Nie opuścili mnie ani na
chwilę. Ojciec był już wtedy po wypadku i tylko nadzorował.
Śmieliśmy się, że trzyma za nas pion. Trochę ta budowa trwała,
bo byłem bez pieniędzy, ale mimo tego robota szła do przodu. Ten
dom powstawał jakby z niczego. Może dlatego mam do niego taki
sentyment. Ale moja ówczesna dziewczyna, z którą miałem się
zaraz ożenić, powiedziała, że na takim wygwizdowiu to ona
mieszkać nie będzie i rozstała się ze mną. W pobliżu nie było
szkoły, przychodni lekarskiej, ani nawet osiedlowego sklepiku.
Wszędzie daleko. Wiesz, Grazy, ja codziennie rano goląc się patrzę
na własną gębę i wiem, że daleko mi do filmowego amanta. Kiedy
ona mnie zostawiła pomyślałem, że już nie znajdę sobie
dziewczyny. Wcześniej były dwie, z których jedna była naprawdę
licząca się w moich planach matrymonialnych.
- A ta
pierwsza?
- To było takie szczeniackie zauroczenie w
siostrze mego kolegi, starszej ode mnie o trzy lata. Od początku
wiedziałem, że to nie jest dziewczyna dla mnie, ale serce nie
sługa. Podkochiwałem się w niej uparcie i długo. A ona postawiła
mnie na nogi z geometrii, bo była w tym bardzo dobra. Obu nas
postawiła. A później wyszła szybko za mąż za adwokata, faceta
starszego od siebie o dwadzieścia lat i urodziła mu szóstkę
dzieciaków... Tej drugiej już tak nie kochałem i rozstanie nie
zrobiło na mnie piorunującego wrażenia. Nie – to nie. Nie
płakałem po niej. Wykończyłem kuchnię, sypialnię i przedpokój.
Długo walczyłem z łazienką. W tym czasie moja mama rozsiewała
swój czar w ogrodzie. Kiedy któregoś dnia zobaczyłem, że jest
już piaskownica dla dziecka, to się zwyczajnie rozpłakałem. A
później spiłem się do nieprzytomności. Przez kilka tygodni nie
mogłem się otrząsnąć z przygnębienia, może to był rodzaj
depresji, nie wiem. W jakiś czas potem spotkałem starą znajomą,
jeszcze ze szkolnej ławy, Ursulę. Poszliśmy na drinka. I tak się
to zaczęło. Miałem małe mieszkanko w centrum, a o tym domu wcale
jej nie mówiłem. Spotykaliśmy się w weekendy. Chodziliśmy do
pubu, do kina, na spacer. W pozostałe dni tygodnia pracowałem w tym
nowym domu do późnej nocy. Czasem nawet spałem na podłodze w
śpiworze. Poznałem Oswalda. Pomógł mi po przyjacielsku z
wykończeniówką. Bardzo dużo podpowiedział, nauczył, pomagał w
wyborze materiałów. Obiecałem sobie, że pokażę dom Ursuli
dopiero wtedy, gdy będzie gotowy, wiesz, wszystkie okna, drzwi,
wieżyczka, także podłogi i biała armatura. Tylko ogród już
cieszył zielenią. Zachorowała moja matka. Coś dźwignęła ponad
siły. Być może nawet w moim ogrodzie. Dołączyło się zapalenie
płuc i już był pogrzeb. Mój ojciec się załamał. Brat w tym
czasie już mieszkał w Kanadzie i tam założył rodzinę.
Postanowił zabrać ojca do siebie, mówił, że dwoje wnucząt
wniesie ożywienie w jego życie. Nic z tego. Ojciec zapadał się w
siebie, tonął w mrokach. Przypuszczalnie odebrał sobie życie,
choć zrobił to na tyle sprytnie, że nikt go nie posądził o
samobójstwo. Nie było żadnej sekcji zwłok. Tylko zwyczajny
pogrzeb.
- Często widujesz się z bratem?
- Nie ma
regularności w naszych kontaktach. On jest dobrym architektem, nosi
go po świecie. Ma swoją pracownię w Montrealu, ale wiem, że
spędził dwa lata w Emiratach Arabskich, że miał kontrakt w Buenos
Aires, gdzieś tam jeszcze, gdzieś dalej. Jest ceniony i
poszukiwany. Nie bardzo mamy dla siebie czas. Ale zazdroszczę mu
rodziny. Też chciałbym ją mieć. Ostatnio samotność zaczyna mi
mocno doskwierać. Czuję się opuszczony i zaniedbany. Odżywam
dopiero w pubie. Cieszę się, że interes dobrze mi idzie i z
niecierpliwością oczekuję otwarcia po remoncie. Dla mnie w tej
chwili pub jest jak rodzina... Ale to nie jest dobrze... Grazy,
proszę cię, te moje zwierzenia... Niech to wszystko zostanie między
nami. Głupio mi, że ci tyle naopowiadałem. Wybacz. Tak jakbyś
otworzyła worek i się z niego wysypało dobre i niedobre.
- Jasne. Nie będę nikomu opowiadać, tego możesz być pewny. Ale
ucieszyło mnie, że masz do mnie zaufanie. Dziękuję, Wiktorze.
Kiedy tak słucham ciebie... Wiesz, te różne dalekie kraje... A my
w Polsce tacy pozamykani! Nawet nie każdy dostanie paszport. A po
powrocie z zagranicy trzeba paszport zdać w odpowiednich organach,
nawet nie wolno trzymać go w domu! Jesteśmy odcięci od świata.
Nie możemy za dużo widzieć. Nie wolno nam wiedzieć, że gdzieś w
świecie ludzie żyją zupełnie inaczej. Że są wolni!
-
Nie czujesz się wolna w Polsce?
- Jest cała sieć zakazów
i nakazów... Ale nie mówmy o tym. Czy gdzieś w pobliżu jest jakaś
toaleta? Bo muszę tam bardzo pilnie...
Wiktor rozejrzał
się wokół, ale i tak wiedział, że żadnej toalety tu nie ma.
- Musi wystarczyć ci drzewko...
- Nie jestem facetem!
- Mam pędzić po auto? Lepiej kucnij sobie pod drzewkiem.
Widzisz, że nikogo nie ma.
- No coś ty! W publicznym
miejscu? Leć po auto.
- Kucnij między ławką a drzewem,
ja cię osłonię z dowolnej strony. Nie krępuj się. To zwyczajna
rzecz. Każdy musi się od czasu do czasu wysikać.
-
Wiktor!
- No już idę, idę – zaburczał nieco obrażony,
ale i rozbawiony jednocześnie. - A ty idź tą alejką do końca, bo
tam podjadę – wskazał ręką.
Grażyna zacisnęła
kolana. Nie wytrzyma! Musi się wysikać natychmiast! Nigdy nie miała
tego rodzaju sensacji. Czyżby ciąża? Jak duże jest to maleńkie
COŚ w niej? Jak pestka śliwki? Może już jak duża śliwka...? To
niemożliwe, by aż tak bardzo uciskało pęcherz! Obejrzała się za
Wiktorem – biegł „na szagę”, nie pilnował alejek. Skwerek
nadal był wyludniony. Musi! Nie może czekać! Ukucnęła między
ławką a drzewem. Jeszcze raz skontrolowała okolicę – ani żywego
ducha. Ale kiedy już poprawiała spódniczkę na skwerek wbiegła
rozchichotana grupa młodzieży. „Na szczęście zdążyłam”.
Poszła wolno we skazanym przez Wiktora kierunku. I tak była
szybciej od niego.
- Wskakuj – zawołał otwierając
drzwi.
- Już to załatwiłam – powiedziała zawstydzona. -
Czy masz może wodę w butelce? Chciałabym umyć ręce.
-
Chyba mam. Do picia się nie nadaje, bo bardzo stara, ale ręce umyć
można. - Wysiadł z samochodu i w czeluściach bagażnika znalazł
napoczętą butelkę. - Chodź na trawnik. A tak w ogóle to grzeczna
z ciebie dziewczynka. Dostaniesz za to loda!
- A zamiast loda
może być sok?
- Może. Może też być i sok, i lody.
- Znam sklep, w którym jest sok, jakiego w centrum nie
znajdziesz.
- Znasz drogę?
- Nie bardzo. Ale mam
mapę i pokażę ci, gdzie to jest.
- O, to daleko –
powiedział zapoznawszy się z mapą. - Ale czego się nie robi dla
grzecznej dziewczynki. A swoją drogą już ci mówiłem, że masz
mnie traktować jak krewnego, którego nie trzeba się wstydzić.
Nawet jeśli chodzi o sikanie.
- A ty pewnie to teraz
rozgadasz wszystkim w pubie!
- Tego na pewno ci nie zrobię,
możesz być pewna!
- Wiktor, czy ty wiesz, jak duże może
być... moje dziecko w tej chwili? Właśnie kończy się trzeci
miesiąc...
- Za dużo to ja na ten temat nie wiem, ale
myślę, że może mieć od pięciu do dziesięciu centymetrów
wysokości. Jak zapewne wiesz nie mam dzieci... Co gorsza - nigdy nie
będę miał. Są dni, że świadomość tego mnie dławi... Wręcz
zabija. Zbudowałem dom. Posadziłem drzewo. Nawet kilka drzew. A
nigdy nie będę miał syna. Zastanawiam się nocami po co ja żyję?
Dla kogo ta moja praca, starania o portfel, o jakieś godne życie?
No jak ten pajac jedzie? Czy on w ogóle ma prawo jazdy?? -
zdenerwował się na kierowce audi, który zajechał mu drogę. - Ale
zrobił się nam dzień zwierzeń!
- Czasem tak trzeba. Bywa,
że to, co zebrane w naszym wnętrzu próbuje nas rozsadzić. Dobrze
jest się wtedy wygadać.
Dużo
miałaś chłopaków? Przepraszam, nie powinienem pytać. Wybacz!
Cofam to pytanie.
- Szczerość za szczerość. Nie, nie jestem
latawicą, jakby to niektórzy chcieli. Miałam niespełna
siedemnaście lat, gdy był mój „pierwszy raz”. Zostałam wzięta
prawie siłą. Nie chciałam, ale nie umiałam się obronić. To było
takie wstrętne, że nigdy więcej nie dopuściłam do podobnej
sytuacji. Ale od początku poznania ojca mego dziecka wiedziałam, że
będę z nim współżyć. Może dojrzałam już do seksu? Nie wiem.
Dobrze się z nim czułam, choć dziś śmiało mogę powiedzieć, że
to nie była miłość. Spotykaliśmy się i bawili. Kino, kawiarnia,
spacery, czasem kabaret. On mi nawet nie imponował. Po prostu był.
Mówił, że ma dodatkową pracę i dlatego weekendy ma zajęte. Nie
dociekałam. W zasadzie on wcale nie nalegał na seks. Trochę mnie
przytulał, trochę pieścił, dużo całował. Czułam się przy nim
bezpiecznie. Lubiłam, gdy brylował w studenckim towarzystwie. Był
oczytany, dużo wiedział. Dziewczyny zazdrościły mi takiego
faceta. Gdy kiedyś powiedziałam koleżankom, że my jeszcze
nigdy... to mi nie uwierzyły. Taki świetny facet i jest ze mną bez
seksu? To niemożliwe. Kiedyś powiedział, że musi podlać kwiaty w
mieszkaniu kolegi, który gdzieś wyjechał na dłużej. Czy pójdę
z nim? Poszłam. No i wtedy... Bardzo dbał o to, bym była
zaspokojona. Zawsze używał prezerwatyw. Nie współżyliśmy często
– raz na miesiąc, albo nawet na dwa miesiące. Zawsze w mieszkaniu
tego kolegi. Aż raz powiedział, że chce mi pokazać jak wygląda
seks bez prezerwatywy. Mam się nie bać ciąży, bo on w odpowiednim
czasie się wycofa. Jak widzisz nie dość się wycofać. Wystarczy
mniej niż kropla nasienia i kobieta może zajść w ciążę. Tak
było ze mną. Nie powiedziałam mu, że jestem w ciąży. Sama o tym
nie wiedziałam. Czasem spóźniała mi się miesiączka, więc nie
robiłam problemów. Nie miałam żadnych ciążowych objawów.
Kompletnie nic. Dopiero kiedyś mama powiedziała, że ostatnio
jestem bardzo blada. Innym razem zdziwiła się, że zrobiłam sobie
kisiel, którego normalnie nie znoszę. Jeden jedyny raz! Jak po
czymś takim można wnioskować o ciąży? Kazała mi iść do
ginekologa i usunąć ciążę. Oburzyłam się – jaki ginekolog?
Jaka ciąża? Sprawdziłam w kalendarzyku – rzeczywiście, mogłam
być w ciąży. Zamurowało mnie. Wpadłam w popłoch. Nie
wiedziałam, co powinnam zrobić. Postanowiłam porozmawiać z... z
nim. Poszliśmy wtedy do kina, nawet nie pamiętam, co to był za
film. Wydawało mi się, że gdy mu powiem o ciąży, on natychmiast
zaproponuje ślub. Nawet tego chciałam, bo chciałam się
odseparować od matki. Nabrała nawyku codziennego dokuczania mi na
temat ciąży. Przez cały film myślałam, jak mam mu o tej ciąży
powiedzieć. Odprowadził mnie do domu, nie było na co dłużej
czekać. A tymczasem to on pierwszy mówi, że musi mi coś
powiedzieć i przeprasza, że to będzie dla mnie takie przykre. Jest
żonaty, a jego żona właśnie spodziewa się dziecka. Przez chwilę
nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Nie pamiętam jak otworzyłam
drzwi i weszłam do domu. Oprzytomniałam nieco później, leżałam
w ubraniu, nawet w płaszczu, na swoim łóżku i czułam wokół
siebie, ale także w sobie, w środku, przerażającą pustkę. Tak
jakby czas się zatrzymał w jakimś horrorze, a do mnie leciało
samo zło. Zło w czystej postaci. I to zło miało wypełnić
wszystkie puste miejsca we mnie... Nie, nie umiem tego opowiedzieć.
Zatem jestem w ciąży, jestem z tym sama, a obok wrogo nastawiona do
mnie matka. W ten sposób poznałam, jak to jest współżyć bez
zabezpieczenia... W zasadzie powinnam znienawidzić tego człowieka,
ale tak się nie stało. Znikł z mego życia, wiatr go zmiótł. Nie
zatrułam się goryczą. Szukałam jedynie wyjścia z sytuacji. O
aborcji nawet nie pomyślałam. Wyjazd do Szwecji był absolutnie
nieprzemyślany. Miałam już wyrobiony paszport, bo ze studencką
wycieczką byłam w Londynie. Taki impuls. Nie myślałam, że tak
trudno dostać tu pracę. Byłam pewna, że zamieszkam z koleżankami,
że to jest łatwe do załatwienia. A tu nic z tego. Nie mogłam tam
mieszkać i nie znalazłam pracy. Mój przyjazd do Szwecji był
zupełnie bez sensu! Nie oczekiwałam cudu. Chciałam tylko zarobić
trochę pieniędzy, aby mieć na początek, gdy urodzi się dziecko.
No, to teraz wiesz o mnie wszystko. O wiele za dużo. Ale tak jak
mówiłam – szczerość za szczerość.
Siedzieli na ławce
przed sklepem i pili sok. Upał już wyraźnie zelżał. Do sklepu
cały czas przychodzili ludzie. Było gwarno i wesoło. Jakaś
kobieta poprosiła, by przypilnowali jej kilkuletniego synka.
- Bolą mu nogi, chcę, aby chwilę odpoczął – wyjaśniła. Malec
bardzo grzecznie siedział między Grażyną a Wiktorem aż do
powrotu matki.
- Odważna kobieta – tak zostawiać dziecko
z obcymi – pokręcił głową Wiktor. - Ty nigdy tak nie zostawiaj
swego dziecka. Obiecaj mi to już dziś.
- Obiecuję –
serio odpowiedziała Grażyna.
- W naszym życiu tak dużo
jest goryczy – dodał Wiktor lekko kręcąc głową. - Chwile
radości są raptem jak rozbłysk iskry z ogniska, a dalej znów
szarość... Lecz trzeba wierzyć, że będzie lepiej, że spotka nas
coś miłego. Mnie właśnie spotkało – dziewczyna taka, jak ty.
Dobrze mi się z tobą rozmawia. Chciałem odpocząć od remontu.
Choć może bardziej chciałem, abyś to ty odpoczęła od
sprzątania. Bardzo jesteś zmęczona?
- Czy bardzo? Raczej
nie – spojrzała na niego przelotnie. - Raczej bardzo zadowolona,
że mam pracę. Żałuję, że ledwie na kilka dni. Chciałabym tak
iść od mieszkania do mieszkania. Mam w sobie dużo energii, nie
mogę siedzieć bezczynnie! Babcia mówiła, że kobieta powinna mieć
zawsze zajęte ręce, wtedy w głowie układają się dobre myśli. I
jestem przekonana, że miała rację. Była moją najlepszą
przyjaciółką. Do nikogo więcej już tak się nie przywiązałam.
Miałam i mam koleżanki, ale to nie są przyjaciółki. Mam
znajomych, krewnych, w sumie bardzo dobrych ludzi, ale każdy jest
teraz zajęty swoimi sprawami. Życie w Polsce nie należy do
łatwych.
- To zostań w Szwecji!
- Doskonały
pomysł! Ale nie mam punktu zaczepienia. Nie mam pracy. Nie mam
zezwolenia na pobyt stały, o ile takie jest potrzebne, bo nawet nie
wiem. No i nie znam języka, choć z tym na pewno bym sobie szybko
poradziła, już teraz, jakoś tak nie starając się specjalnie,
znam sporo słów. Chwyciłam je w pubie nawet nie wiem kiedy! Patryk
wie, że przyjechałeś po mnie?
- Tak. Uzgodniłem to z nim
telefonicznie, przynajmniej nie musi wyrywać się szybko z pracy. Ta
jego firma transportowa była kiedyś spółką – jego i brata
bliźniaka. Karol mu było na imię. Już nie żyje, wypadek na
morzu. Zginął razem ze swoją dziewczyną. Oni byli na jachcie jej
ojca, podobno zaciął się ster, czy coś w tym stylu. I staranował
ich prom pasażerski. To była bardzo głośna sprawa. Wszystkie
gazety o tym pisały. Patryk bardzo to przeżył. Podobno bliźniacy
albo się bardzo kochają, albo serdecznie nienawidzą. Oni się
kochali. Całą drogę życia przebyli razem. Wiesz – nauka,
studia, praca w Volvo, a później w Scanii, razem kupili to
mieszkanie, nawet zakochali się razem i w tej samej dziewczynie, ale
ona wybrała Karola. Założyli firmę. To znaczy najpierw kupili
kilka starych samochodów dostawczych i doprowadzili do stanu
używalności. Następne były wywrotki, bo ludzie się budowali, a
tych aut wciąż było zbyt mało. A później to już różnie,
zależało od tego, jaki wrak popadł się w ich ręce. Naprawiali i
malowali. Jeździli po całej Europie. Gdy brakowało im kierowców –
sami siadali za kierownicą. Biuro było czynne od szóstej rano do
nocy. Wydawało się, że po śmierci Karola Patryk się rozsypie.
Pomogli mu zatrudnieni u niego kierowcy. Mówili, że firma nie może
zbankrutować, bo oni już pobrali kredyty mieszkaniowe, związali
się z firmą na dobre i na złe, ale tego „na złe” nie chcieli.
Więc wyciągali Patryka z najgorszej zapaści i udało się, Patryk
ożył. Nadal pracuje po dwanaście godzin na dobę, ma dziewczynę
od telefonów i „rzeczy nagłych”, ma dobrych mechaników, ale to
on sam ciągle szuka nowych klientów, świeżych zleceń i reklamuje
się, gdzie się tylko da. Ostatnio mówił, że już nie będzie
powiększał taboru, ale nie bardzo mu wierzę. Zarabia całkiem
nieźle, więc co będzie robił z pieniędzmi? On nie trzyma forsy w
skarpecie, ciągle nimi obraca. Tylko – niestety – za dużo pije.
Jemu potrzebna jest kobieta, rodzina. Musi mieć dla kogo się
starać. Wiesz, my w pubie jesteśmy jak klub starych kawalerów, no,
takich samotnych facetów. Jak któryś jest żonaty, to wpada do nas
nie częściej, niż raz w tygodniu. A my, jak te samotne samce,
trzymamy się razem i spotykamy często. Chociaż ja w zasadzie tylko
z racji pracy. A na ciebie to co najmniej dwóch gapi się stanowczo
zbyt często!
- No nie! Którzy to? - zapytała Grażyna
nagle rozbawiona.
- Pokażę ci ich, jak już pub ruszy, bo
na pewno będą dalej przychodzić.
- A znasz ich?
-
Nie bardzo. Ot, tak z widzenia. Są w twoim wieku. Same
przystojniaki. Będę zazdrosny! Już jestem zazdrosny.
- Nie
żartuj, Wiktorze. Ja nie szukam chwilowej rozrywki.
Patrzył
na nią przez długą chwilę, zadumany i jakby zatroskany.
-
Będę za tobą tęsknił, gdy wrócisz do Polski – powiedział
bardzo poważnie. - Mnie też... - zaczął, ale nie dokończył. Nie
odgadła, co chciał jej powiedzieć. - A jakie są twoje plany na
przyszłość?
- Rzecz w tym, że nie mam żadnych planów.
Wszystko się rozsypało. Miałam nadzieję zostać na uczelni. Nawet
mi to proponowano. Mogłabym się wówczas doktoryzować. Załapać
na zagraniczne stypendium, na czym mi kiedyś bardzo zależało.
Wiesz, taki wyjazd do Anglii wiele dla mnie znaczył. Później
mogłabym zostać nawet tłumaczem przysięgłym... Ale to dziecko
wszystko zmieniło. Pracy jako nauczyciel języka w Krakowie raczej
nie dostanę. Wszystkie miejsca od dawna zaklepane. Pozostaje praca w
małym miasteczku. Przyjmę ją, pod warunkiem, że zapewnią mi
mieszkanie. Ale jeśli nie, to doprawdy nie wiem, co zrobię.
Wiktor położył rękę na oparciu ławki, jakby miał zamiar objąć
Grażynę. Chciała, aby ją przytulił. Lubiła jego zapach. Czuła
bijące od mężczyzny ciepło... Oprzeć głowę na jego ramieniu...
W tej chwili „Wiktor” znaczyło dla niej tyle, co bezpieczeństwo,
spokój, wytchnienie. Pochyliła nisko głowę i włosy przysłoniły
jej twarz. Miała łzy w oczach. Co ją tak niespodziewanie
wzruszyło? Jego zainteresowanie? Jego troska? „Będę tęsknił”?
- A ten dom, w którym mieszka twoja matka... Rodzice wybudowali
go razem?
- Nie, to jest dość stary dom. Mieszkał tam
dentysta i miał w domu prywatny gabinet. Mój ojciec miał u niego
praktyki. Ten stary dentysta zrezygnował z pracy, podobno za bardzo
drżały mu ręce – tato przejął jego pacjentów i dalej tam
przyjmował. Ale staruszkowi się zmarło, natomiast jego żona
przeniosła się gdzieś do dzieci. Zaproponowała ojcu kupno domu na
bardzo przyzwoitych warunkach. No i tato zadłużył się, ale dom
kupił. Był młody i silny. Pracował od rana w przychodni, a
popołudniami w tym domu przyjmował pacjentów aż do ostatniego,
taka prywatna praktyka. Czasem nawet było już po północy. Spłacił
swoje zadłużenia zanim się ożenił – mama była jego pacjentką.
Mówił, że gdyby nie to, nie miał by czasu na poznanie dziewczyny.
Żadnej dziewczyny. Mama wymogła na nim, by nie pracował aż tyle,
więc tato udostępniał gabinet jakiemuś koledze, który przyjmował
w środy, soboty i w niedzielę. Tak, nawet w niedzielę i to od rana
do wieczora.
- Więc ty masz prawo do tego domu! I to
większe od matki. Jej się należy zaledwie jedna czwarta, a tobie
cała reszta.
- No nie wiem... Nie wiem, jakie prawo jest w
Polsce. Sądzisz, że powinnam zawalczyć?
- Koniecznie!
Chociaż ja mam dla ciebie zupełnie inną propozycję, ale na razie
boję się mówić. W każdym razie chodzi o to, byś została w
Szwecji.
- Już ci mówiłam – nie mam tu punktu
zaczepienia. Jeszcze dwa miesiące i muszę wracać... Mój Boże!
Nawet nie wiem, gdzie wracać! Gdzie przespać pierwszą noc po
powrocie do Polski... I tak dobrze, że mam pieniądze na bilet
powrotny. Ale co dalej? Chwilami tak bardzo się boje, Wiktor, tak
bardzo! - na moment przytuliła twarz do jego ramienia. Natychmiast
ją objął i nie pozwolił się odsunąć, choć próbowała.
- Nie martw się. Pomogę ci. Jeśli pozwolisz, przejdziemy przez
to razem.
Nie miała pojęcia, co Wiktor ma na myśli, nie
zapytała, bo nagle się wystraszyła, że jej przypuszczenia idą za
daleko.
Zdecydowanym ruchem odsunęła się od Wiktora –
przestraszyła się! Ta rozmowa stawała się niebezpieczna! I na
dodatek budziła w niej jakieś nadzieje, jeszcze nie do końca
sprecyzowane.
- Wracajmy już – poprosiła.
fot. własne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz