poniedziałek, 24 października 2022

STEFCIA Z WIERZBINY - tom II -


 STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - © Elżbieta Żukrowska


Cz.9. (65.) Czerwiec 1976 r. Göteborg. Czas zwierzeń

Uliczka była cicha i spokojna. Po obydwu jej stronach domy tonęły w zieleni. Nie słychać było dzieci. Tylko dwa razy przejechał koło nich samochód.
- Prawie jak na wsi – powiedziała Grażyna. - Ładna okolica i ta urzekająca cisza...
- Tak. Chciałem ci coś pokazać. To znaczy mój pierwszy dom. Och, nic nadzwyczajnego, zwykły sześcian z wieżyczką i sporym balkonem od strony ogrodu – dodał Wiktor, spoglądając z boku na Grażynę.
- Wieżyczka?
- To taki kaprys. Pasuje jak kwiatek do kożucha... - zachichotał. - Jest tam miniaturowy pokoik, w którym lubiłem siadywać wieczorem i oglądać gwiazdy, jeśli akurat było bezchmurne niebo. Nawet marzyłem o teleskopie, ale na marzeniach się skończyło. O, to ten. Wejście zostało bez zmian – ten półokrągły witraż też był moim marzeniem. Wschodzące słońce, promienie żółte i pomarańczowe, a u podstawy zieleń. Nic nadzwyczajnego. A ta zieleń wokół domu jest zasługą mojej matki. To ona założyła ogród. Włożyła w to naprawdę dużo pracy... I miłości... W zasadzie zawsze żałowałem, że sprzedałem ten dom. Wiem, że mojej matce było wtedy bardzo przykro. Nie umiałem jej tego wynagrodzić.
- Z kim tu mieszkałeś?
- Sam.
Wiktor zatrzymał się. Przez chwilę trzymał ręce w kieszeniach, wreszcie wyjął je i chwycił w obie dłonie metalowe pręty wysokiego, kutego płotu. Chciwie wpatrzył się w dom i jego otoczenie. Grażyna milczała, nie chcąc mącić jego wspomnień. Musiało to być coś ważnego. Chyba zapomniał o obecności Grażyny. Odczekała długą chwilę zanim położyła swoją rękę na jego zaciśniętych palcach. Spojrzał na nią tak, jakby się budził ze snu.
- Tu niedaleko jest miniaturowy skwerek, usiądziemy tam, dobrze? Przydałby się kubek kawy.
Ujął jej rękę i szli dalej wolnym, spacerowym krokiem. Dlaczego ją tu przywiózł? Jednak nie zapytała, wiedziała, domyślała się – dla swoich wspomnień. Z jakiegoś powodu nie chciał tu być sam. A skwer był rzeczywiście niewielki, same stare drzewa, graby, buki, kilka klonów, najwięcej brzóz. Wypucowane, czyste alejki i równo ustawione drewniane ławki, obok nich kosze na śmieci. Usiedli mniej więcej w środku. Objął ich głęboki, przyjemny cień. Skwer był pusty, żadnego człowieka. Niedaleko nich przebiegła wiewiórka, po chwili jeszcze jedna. Nie mieli orzeszków. Świergotały jakieś ptaki, wiaterek leniwie chwiał wierzchołkami drzew. Chciała zapytać Wiktora o remont, ale to mogłoby zniszczyć nastrój. Mężczyzna nadal był tylko na wpół obecny, więc milczała. Miała ochotę usiąść bliżej i oprzeć się o niego. Był taki silny! Mój Boże! Zapragnęła ramion mężczyzny...! Mógłby ją objąć i przytulić. Naprawdę nie miałaby nic przeciwko temu! Ale nie mogła sama zrobić tego pierwszego kroku.
Była zmęczona po drugim dniu pracy u Patryka. Dobrze jej szło, choć dziś z rana dopadły ją zakwasy. Dużo już zrobiła, ale wiedziała, że jeszcze musi tak pracować co najmniej przez dwa dni. Ta ściana ze zdjęciami! To dopiero koszmarek! Z żyrandolami sobie poradziła. Okna, choć bardzo brudne, „poszły” jej całkiem gładko, już wszystkie były pomyte. Starała się pracować po trzy godziny, potem pół godziny przerwy, jakaś przegryzka w trakcie, najlepiej na balkonie, i następne trzy godziny pracy. Nie oszczędzała się. Nie myślała o dziecku. W tyle głowy majaczył powrót do Polski. Ciągle jeszcze nie zadzwoniła do matki. Może zadzwoni dziś. Nie jest tak nieludzko zmęczona, jak wczoraj. Wiktor nie pozwolił jej dłużej pracować, choć miała zamiar „walczyć” z kuchnią przez najbliższe trzy godziny. Przyjechał bez zapowiedzi. Przywiózł gorące jedzenie. Kazał wziąć prysznic i przebrać się do wyjścia.
- Jeszcze trzy godziny! - upierała się.
- Nawet o tym nie myśl. Widziałem, że wczoraj tak późno wróciłaś. Musisz myśleć o dziecku i o sobie. Nie możesz się aż tak przemęczać.
A teraz siedziała z nim na skwerze i odpoczywała. Dawno nie była na spacerze. Na prawdziwym spacerze, a nie lataniu w poszukiwaniu pracy.
- Tęsknisz za Polską? - zapytał niespodzianie.
- Tęsknie. Ale Polska oznacza dla mnie także kłopoty. Tam też nie mam gdzie mieszkać. Jeszcze nie wiem, jak to rozwiążę. Muszę zadzwonić do matki, jednakże aż skóra mi cierpnie na myśl o tym. Boję się tej rozmowy.
- Dlaczego? Przecież to twoja matka.
- Są różne matki. - Nie chciała się skarżyć. Nie chciała się zwierzać. A nawet z tej odległości jej kłopoty nie malały. Nie powinna była unosić się honorem i opuszczać domu. Matka nie miała prawa jej do tego zmuszać. Ale ona, Grażyna, była wtedy sama i nie miała w nikim oparcia. Nawet dobrego doradcy. Nie miała komu zwierzyć się ze swoich problemów, szukać właściwego rozwiązania. Była przerażona ciążą, choć nie do końca pojmowała ciężar konsekwencji. Myślała o sobie, nie o dziecku. Nadal nie zaakceptowała jego obecności. Ale przecież ani razu nie pomyślała o aborcji! Pytała siebie, co dalej, lecz odpowiedzi nie było. „Jestem bluszczem, który musi mieć podporę. Jeśli będę pełzła po ziemi – ludzie mnie zadepczą”. Bała się, że wyląduje gdzieś w polskich slamsach – barakach dla biedoty, na ulicach, po których strach chodzić po zmierzchu. Albo w najgłuchszej wsi. - Jednak muszę do niej zadzwonić. Niech wie, że żyję. Nic więcej nie muszę mówić.
Wiktor pokręcił głową. Pomyślała, że musiał mieć dobrą matkę, skoro urządziła mu ogród.
- Opowiesz mi o swoich rodzicach? - zapytała i natychmiast pożałowała tego pytania. Nie może wcinać się w jego życie!
- Nie wiem, co miałbym ci powiedzieć. To byli fajni, dobrzy ludzie. Wychowali brata i mnie na przyzwoitych ludzi. Mam nadzieję, że taki właśnie jestem. Ojciec był budowlańcem. Znalazł mi ten plac pod budowę, chociaż wtedy wcale nie myślałem o własnym domu. A tu się wszyscy budowali. Dom za domem, posesja za posesją. W pewnym sensie namówił mnie na budowę. Chodził po placu, krokami odmierzał odległości, wtykał w ziemię patyczki i mówił, że tu będzie salon, a tu będzie kuchnia. Pod oknem kuchni mały placyk zabaw dla dziecka. I tak mi to kładł w głowę, aż uwierzyłem, że chcę tego domu. A później kupił dla mnie ten plac i się zaczęło na dobre. Kopałem rowy pod fundamenty. Pomagali mi koledzy. Najwięcej Liam i Dzik. Dzik mieszka teraz gdzieś w Arizonie. O, i John, tak nazywaliśmy Gustawa. On wyjechał do Kanady, zbudował w dziczy dom z drewnianych bali i mieszkam tam do dziś. Ale stracił swoją ukochaną dziewczynę. Pojechała do niego zobaczyć dom i orzekła, że sto kilometrów do najbliższego lekarza, do sklepu i fryzjera, to dla niej jednak trochę za daleko. John poślubił Kanadyjkę i podobno są bardzo szczęśliwym małżeństwem do dziś. Dołączył się do mnie Viggo i Thorsten. Patryk, który wraz z bratem rozkręcał właśnie firmę transportową, dowoził mi materiały budowlane. W zasadzie dzięki temu go poznałem. Sam często siadał za kierownicą swoich wielkich aut. W zasadzie ten dom powstawał rękoma moich przyjaciół. Nie opuścili mnie ani na chwilę. Ojciec był już wtedy po wypadku i tylko nadzorował. Śmieliśmy się, że trzyma za nas pion. Trochę ta budowa trwała, bo byłem bez pieniędzy, ale mimo tego robota szła do przodu. Ten dom powstawał jakby z niczego. Może dlatego mam do niego taki sentyment. Ale moja ówczesna dziewczyna, z którą miałem się zaraz ożenić, powiedziała, że na takim wygwizdowiu to ona mieszkać nie będzie i rozstała się ze mną. W pobliżu nie było szkoły, przychodni lekarskiej, ani nawet osiedlowego sklepiku. Wszędzie daleko. Wiesz, Grazy, ja codziennie rano goląc się patrzę na własną gębę i wiem, że daleko mi do filmowego amanta. Kiedy ona mnie zostawiła pomyślałem, że już nie znajdę sobie dziewczyny. Wcześniej były dwie, z których jedna była naprawdę licząca się w moich planach matrymonialnych.
- A ta pierwsza?
- To było takie szczeniackie zauroczenie w siostrze mego kolegi, starszej ode mnie o trzy lata. Od początku wiedziałem, że to nie jest dziewczyna dla mnie, ale serce nie sługa. Podkochiwałem się w niej uparcie i długo. A ona postawiła mnie na nogi z geometrii, bo była w tym bardzo dobra. Obu nas postawiła. A później wyszła szybko za mąż za adwokata, faceta starszego od siebie o dwadzieścia lat i urodziła mu szóstkę dzieciaków... Tej drugiej już tak nie kochałem i rozstanie nie zrobiło na mnie piorunującego wrażenia. Nie – to nie. Nie płakałem po niej. Wykończyłem kuchnię, sypialnię i przedpokój. Długo walczyłem z łazienką. W tym czasie moja mama rozsiewała swój czar w ogrodzie. Kiedy któregoś dnia zobaczyłem, że jest już piaskownica dla dziecka, to się zwyczajnie rozpłakałem. A później spiłem się do nieprzytomności. Przez kilka tygodni nie mogłem się otrząsnąć z przygnębienia, może to był rodzaj depresji, nie wiem. W jakiś czas potem spotkałem starą znajomą, jeszcze ze szkolnej ławy, Ursulę. Poszliśmy na drinka. I tak się to zaczęło. Miałem małe mieszkanko w centrum, a o tym domu wcale jej nie mówiłem. Spotykaliśmy się w weekendy. Chodziliśmy do pubu, do kina, na spacer. W pozostałe dni tygodnia pracowałem w tym nowym domu do późnej nocy. Czasem nawet spałem na podłodze w śpiworze. Poznałem Oswalda. Pomógł mi po przyjacielsku z wykończeniówką. Bardzo dużo podpowiedział, nauczył, pomagał w wyborze materiałów. Obiecałem sobie, że pokażę dom Ursuli dopiero wtedy, gdy będzie gotowy, wiesz, wszystkie okna, drzwi, wieżyczka, także podłogi i biała armatura. Tylko ogród już cieszył zielenią. Zachorowała moja matka. Coś dźwignęła ponad siły. Być może nawet w moim ogrodzie. Dołączyło się zapalenie płuc i już był pogrzeb. Mój ojciec się załamał. Brat w tym czasie już mieszkał w Kanadzie i tam założył rodzinę. Postanowił zabrać ojca do siebie, mówił, że dwoje wnucząt wniesie ożywienie w jego życie. Nic z tego. Ojciec zapadał się w siebie, tonął w mrokach. Przypuszczalnie odebrał sobie życie, choć zrobił to na tyle sprytnie, że nikt go nie posądził o samobójstwo. Nie było żadnej sekcji zwłok. Tylko zwyczajny pogrzeb.
- Często widujesz się z bratem?
- Nie ma regularności w naszych kontaktach. On jest dobrym architektem, nosi go po świecie. Ma swoją pracownię w Montrealu, ale wiem, że spędził dwa lata w Emiratach Arabskich, że miał kontrakt w Buenos Aires, gdzieś tam jeszcze, gdzieś dalej. Jest ceniony i poszukiwany. Nie bardzo mamy dla siebie czas. Ale zazdroszczę mu rodziny. Też chciałbym ją mieć. Ostatnio samotność zaczyna mi mocno doskwierać. Czuję się opuszczony i zaniedbany. Odżywam dopiero w pubie. Cieszę się, że interes dobrze mi idzie i z niecierpliwością oczekuję otwarcia po remoncie. Dla mnie w tej chwili pub jest jak rodzina... Ale to nie jest dobrze... Grazy, proszę cię, te moje zwierzenia... Niech to wszystko zostanie między nami. Głupio mi, że ci tyle naopowiadałem. Wybacz. Tak jakbyś otworzyła worek i się z niego wysypało dobre i niedobre.
- Jasne. Nie będę nikomu opowiadać, tego możesz być pewny. Ale ucieszyło mnie, że masz do mnie zaufanie. Dziękuję, Wiktorze. Kiedy tak słucham ciebie... Wiesz, te różne dalekie kraje... A my w Polsce tacy pozamykani! Nawet nie każdy dostanie paszport. A po powrocie z zagranicy trzeba paszport zdać w odpowiednich organach, nawet nie wolno trzymać go w domu! Jesteśmy odcięci od świata. Nie możemy za dużo widzieć. Nie wolno nam wiedzieć, że gdzieś w świecie ludzie żyją zupełnie inaczej. Że są wolni!
- Nie czujesz się wolna w Polsce?
- Jest cała sieć zakazów i nakazów... Ale nie mówmy o tym. Czy gdzieś w pobliżu jest jakaś toaleta? Bo muszę tam bardzo pilnie...
Wiktor rozejrzał się wokół, ale i tak wiedział, że żadnej toalety tu nie ma.
- Musi wystarczyć ci drzewko...
- Nie jestem facetem!
- Mam pędzić po auto? Lepiej kucnij sobie pod drzewkiem. Widzisz, że nikogo nie ma.
- No coś ty! W publicznym miejscu? Leć po auto.
- Kucnij między ławką a drzewem, ja cię osłonię z dowolnej strony. Nie krępuj się. To zwyczajna rzecz. Każdy musi się od czasu do czasu wysikać.
- Wiktor!
- No już idę, idę – zaburczał nieco obrażony, ale i rozbawiony jednocześnie. - A ty idź tą alejką do końca, bo tam podjadę – wskazał ręką.
Grażyna zacisnęła kolana. Nie wytrzyma! Musi się wysikać natychmiast! Nigdy nie miała tego rodzaju sensacji. Czyżby ciąża? Jak duże jest to maleńkie COŚ w niej? Jak pestka śliwki? Może już jak duża śliwka...? To niemożliwe, by aż tak bardzo uciskało pęcherz! Obejrzała się za Wiktorem – biegł „na szagę”, nie pilnował alejek. Skwerek nadal był wyludniony. Musi! Nie może czekać! Ukucnęła między ławką a drzewem. Jeszcze raz skontrolowała okolicę – ani żywego ducha. Ale kiedy już poprawiała spódniczkę na skwerek wbiegła rozchichotana grupa młodzieży. „Na szczęście zdążyłam”.
Poszła wolno we skazanym przez Wiktora kierunku. I tak była szybciej od niego.
- Wskakuj – zawołał otwierając drzwi.
- Już to załatwiłam – powiedziała zawstydzona. - Czy masz może wodę w butelce? Chciałabym umyć ręce.
- Chyba mam. Do picia się nie nadaje, bo bardzo stara, ale ręce umyć można. - Wysiadł z samochodu i w czeluściach bagażnika znalazł napoczętą butelkę. - Chodź na trawnik. A tak w ogóle to grzeczna z ciebie dziewczynka. Dostaniesz za to loda!
- A zamiast loda może być sok?
- Może. Może też być i sok, i lody.
- Znam sklep, w którym jest sok, jakiego w centrum nie znajdziesz.
- Znasz drogę?
- Nie bardzo. Ale mam mapę i pokażę ci, gdzie to jest.
- O, to daleko – powiedział zapoznawszy się z mapą. - Ale czego się nie robi dla grzecznej dziewczynki. A swoją drogą już ci mówiłem, że masz mnie traktować jak krewnego, którego nie trzeba się wstydzić. Nawet jeśli chodzi o sikanie.
- A ty pewnie to teraz rozgadasz wszystkim w pubie!
- Tego na pewno ci nie zrobię, możesz być pewna!
- Wiktor, czy ty wiesz, jak duże może być... moje dziecko w tej chwili? Właśnie kończy się trzeci miesiąc...
- Za dużo to ja na ten temat nie wiem, ale myślę, że może mieć od pięciu do dziesięciu centymetrów wysokości. Jak zapewne wiesz nie mam dzieci... Co gorsza - nigdy nie będę miał. Są dni, że świadomość tego mnie dławi... Wręcz zabija. Zbudowałem dom. Posadziłem drzewo. Nawet kilka drzew. A nigdy nie będę miał syna. Zastanawiam się nocami po co ja żyję? Dla kogo ta moja praca, starania o portfel, o jakieś godne życie? No jak ten pajac jedzie? Czy on w ogóle ma prawo jazdy?? - zdenerwował się na kierowce audi, który zajechał mu drogę. - Ale zrobił się nam dzień zwierzeń!
- Czasem tak trzeba. Bywa, że to, co zebrane w naszym wnętrzu próbuje nas rozsadzić. Dobrze jest się wtedy wygadać.

Dużo miałaś chłopaków? Przepraszam, nie powinienem pytać. Wybacz! Cofam to pytanie.
- Szczerość za szczerość. Nie, nie jestem latawicą, jakby to niektórzy chcieli. Miałam niespełna siedemnaście lat, gdy był mój „pierwszy raz”. Zostałam wzięta prawie siłą. Nie chciałam, ale nie umiałam się obronić. To było takie wstrętne, że nigdy więcej nie dopuściłam do podobnej sytuacji. Ale od początku poznania ojca mego dziecka wiedziałam, że będę z nim współżyć. Może dojrzałam już do seksu? Nie wiem. Dobrze się z nim czułam, choć dziś śmiało mogę powiedzieć, że to nie była miłość. Spotykaliśmy się i bawili. Kino, kawiarnia, spacery, czasem kabaret. On mi nawet nie imponował. Po prostu był. Mówił, że ma dodatkową pracę i dlatego weekendy ma zajęte. Nie dociekałam. W zasadzie on wcale nie nalegał na seks. Trochę mnie przytulał, trochę pieścił, dużo całował. Czułam się przy nim bezpiecznie. Lubiłam, gdy brylował w studenckim towarzystwie. Był oczytany, dużo wiedział. Dziewczyny zazdrościły mi takiego faceta. Gdy kiedyś powiedziałam koleżankom, że my jeszcze nigdy... to mi nie uwierzyły. Taki świetny facet i jest ze mną bez seksu? To niemożliwe. Kiedyś powiedział, że musi podlać kwiaty w mieszkaniu kolegi, który gdzieś wyjechał na dłużej. Czy pójdę z nim? Poszłam. No i wtedy... Bardzo dbał o to, bym była zaspokojona. Zawsze używał prezerwatyw. Nie współżyliśmy często – raz na miesiąc, albo nawet na dwa miesiące. Zawsze w mieszkaniu tego kolegi. Aż raz powiedział, że chce mi pokazać jak wygląda seks bez prezerwatywy. Mam się nie bać ciąży, bo on w odpowiednim czasie się wycofa. Jak widzisz nie dość się wycofać. Wystarczy mniej niż kropla nasienia i kobieta może zajść w ciążę. Tak było ze mną. Nie powiedziałam mu, że jestem w ciąży. Sama o tym nie wiedziałam. Czasem spóźniała mi się miesiączka, więc nie robiłam problemów. Nie miałam żadnych ciążowych objawów. Kompletnie nic. Dopiero kiedyś mama powiedziała, że ostatnio jestem bardzo blada. Innym razem zdziwiła się, że zrobiłam sobie kisiel, którego normalnie nie znoszę. Jeden jedyny raz! Jak po czymś takim można wnioskować o ciąży? Kazała mi iść do ginekologa i usunąć ciążę. Oburzyłam się – jaki ginekolog? Jaka ciąża? Sprawdziłam w kalendarzyku – rzeczywiście, mogłam być w ciąży. Zamurowało mnie. Wpadłam w popłoch. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Postanowiłam porozmawiać z... z nim. Poszliśmy wtedy do kina, nawet nie pamiętam, co to był za film. Wydawało mi się, że gdy mu powiem o ciąży, on natychmiast zaproponuje ślub. Nawet tego chciałam, bo chciałam się odseparować od matki. Nabrała nawyku codziennego dokuczania mi na temat ciąży. Przez cały film myślałam, jak mam mu o tej ciąży powiedzieć. Odprowadził mnie do domu, nie było na co dłużej czekać. A tymczasem to on pierwszy mówi, że musi mi coś powiedzieć i przeprasza, że to będzie dla mnie takie przykre. Jest żonaty, a jego żona właśnie spodziewa się dziecka. Przez chwilę nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Nie pamiętam jak otworzyłam drzwi i weszłam do domu. Oprzytomniałam nieco później, leżałam w ubraniu, nawet w płaszczu, na swoim łóżku i czułam wokół siebie, ale także w sobie, w środku, przerażającą pustkę. Tak jakby czas się zatrzymał w jakimś horrorze, a do mnie leciało samo zło. Zło w czystej postaci. I to zło miało wypełnić wszystkie puste miejsca we mnie... Nie, nie umiem tego opowiedzieć. Zatem jestem w ciąży, jestem z tym sama, a obok wrogo nastawiona do mnie matka. W ten sposób poznałam, jak to jest współżyć bez zabezpieczenia... W zasadzie powinnam znienawidzić tego człowieka, ale tak się nie stało. Znikł z mego życia, wiatr go zmiótł. Nie zatrułam się goryczą. Szukałam jedynie wyjścia z sytuacji. O aborcji nawet nie pomyślałam. Wyjazd do Szwecji był absolutnie nieprzemyślany. Miałam już wyrobiony paszport, bo ze studencką wycieczką byłam w Londynie. Taki impuls. Nie myślałam, że tak trudno dostać tu pracę. Byłam pewna, że zamieszkam z koleżankami, że to jest łatwe do załatwienia. A tu nic z tego. Nie mogłam tam mieszkać i nie znalazłam pracy. Mój przyjazd do Szwecji był zupełnie bez sensu! Nie oczekiwałam cudu. Chciałam tylko zarobić trochę pieniędzy, aby mieć na początek, gdy urodzi się dziecko. No, to teraz wiesz o mnie wszystko. O wiele za dużo. Ale tak jak mówiłam – szczerość za szczerość.
Siedzieli na ławce przed sklepem i pili sok. Upał już wyraźnie zelżał. Do sklepu cały czas przychodzili ludzie. Było gwarno i wesoło. Jakaś kobieta poprosiła, by przypilnowali jej kilkuletniego synka.
- Bolą mu nogi, chcę, aby chwilę odpoczął – wyjaśniła. Malec bardzo grzecznie siedział między Grażyną a Wiktorem aż do powrotu matki.
- Odważna kobieta – tak zostawiać dziecko z obcymi – pokręcił głową Wiktor. - Ty nigdy tak nie zostawiaj swego dziecka. Obiecaj mi to już dziś.
- Obiecuję – serio odpowiedziała Grażyna.
- W naszym życiu tak dużo jest goryczy – dodał Wiktor lekko kręcąc głową. - Chwile radości są raptem jak rozbłysk iskry z ogniska, a dalej znów szarość... Lecz trzeba wierzyć, że będzie lepiej, że spotka nas coś miłego. Mnie właśnie spotkało – dziewczyna taka, jak ty. Dobrze mi się z tobą rozmawia. Chciałem odpocząć od remontu. Choć może bardziej chciałem, abyś to ty odpoczęła od sprzątania. Bardzo jesteś zmęczona?
- Czy bardzo? Raczej nie – spojrzała na niego przelotnie. - Raczej bardzo zadowolona, że mam pracę. Żałuję, że ledwie na kilka dni. Chciałabym tak iść od mieszkania do mieszkania. Mam w sobie dużo energii, nie mogę siedzieć bezczynnie! Babcia mówiła, że kobieta powinna mieć zawsze zajęte ręce, wtedy w głowie układają się dobre myśli. I jestem przekonana, że miała rację. Była moją najlepszą przyjaciółką. Do nikogo więcej już tak się nie przywiązałam. Miałam i mam koleżanki, ale to nie są przyjaciółki. Mam znajomych, krewnych, w sumie bardzo dobrych ludzi, ale każdy jest teraz zajęty swoimi sprawami. Życie w Polsce nie należy do łatwych.
- To zostań w Szwecji!
- Doskonały pomysł! Ale nie mam punktu zaczepienia. Nie mam pracy. Nie mam zezwolenia na pobyt stały, o ile takie jest potrzebne, bo nawet nie wiem. No i nie znam języka, choć z tym na pewno bym sobie szybko poradziła, już teraz, jakoś tak nie starając się specjalnie, znam sporo słów. Chwyciłam je w pubie nawet nie wiem kiedy! Patryk wie, że przyjechałeś po mnie?
- Tak. Uzgodniłem to z nim telefonicznie, przynajmniej nie musi wyrywać się szybko z pracy. Ta jego firma transportowa była kiedyś spółką – jego i brata bliźniaka. Karol mu było na imię. Już nie żyje, wypadek na morzu. Zginął razem ze swoją dziewczyną. Oni byli na jachcie jej ojca, podobno zaciął się ster, czy coś w tym stylu. I staranował ich prom pasażerski. To była bardzo głośna sprawa. Wszystkie gazety o tym pisały. Patryk bardzo to przeżył. Podobno bliźniacy albo się bardzo kochają, albo serdecznie nienawidzą. Oni się kochali. Całą drogę życia przebyli razem. Wiesz – nauka, studia, praca w Volvo, a później w Scanii, razem kupili to mieszkanie, nawet zakochali się razem i w tej samej dziewczynie, ale ona wybrała Karola. Założyli firmę. To znaczy najpierw kupili kilka starych samochodów dostawczych i doprowadzili do stanu używalności. Następne były wywrotki, bo ludzie się budowali, a tych aut wciąż było zbyt mało. A później to już różnie, zależało od tego, jaki wrak popadł się w ich ręce. Naprawiali i malowali. Jeździli po całej Europie. Gdy brakowało im kierowców – sami siadali za kierownicą. Biuro było czynne od szóstej rano do nocy. Wydawało się, że po śmierci Karola Patryk się rozsypie. Pomogli mu zatrudnieni u niego kierowcy. Mówili, że firma nie może zbankrutować, bo oni już pobrali kredyty mieszkaniowe, związali się z firmą na dobre i na złe, ale tego „na złe” nie chcieli. Więc wyciągali Patryka z najgorszej zapaści i udało się, Patryk ożył. Nadal pracuje po dwanaście godzin na dobę, ma dziewczynę od telefonów i „rzeczy nagłych”, ma dobrych mechaników, ale to on sam ciągle szuka nowych klientów, świeżych zleceń i reklamuje się, gdzie się tylko da. Ostatnio mówił, że już nie będzie powiększał taboru, ale nie bardzo mu wierzę. Zarabia całkiem nieźle, więc co będzie robił z pieniędzmi? On nie trzyma forsy w skarpecie, ciągle nimi obraca. Tylko – niestety – za dużo pije. Jemu potrzebna jest kobieta, rodzina. Musi mieć dla kogo się starać. Wiesz, my w pubie jesteśmy jak klub starych kawalerów, no, takich samotnych facetów. Jak któryś jest żonaty, to wpada do nas nie częściej, niż raz w tygodniu. A my, jak te samotne samce, trzymamy się razem i spotykamy często. Chociaż ja w zasadzie tylko z racji pracy. A na ciebie to co najmniej dwóch gapi się stanowczo zbyt często!
- No nie! Którzy to? - zapytała Grażyna nagle rozbawiona.
- Pokażę ci ich, jak już pub ruszy, bo na pewno będą dalej przychodzić.
- A znasz ich?
- Nie bardzo. Ot, tak z widzenia. Są w twoim wieku. Same przystojniaki. Będę zazdrosny! Już jestem zazdrosny.
- Nie żartuj, Wiktorze. Ja nie szukam chwilowej rozrywki.
Patrzył na nią przez długą chwilę, zadumany i jakby zatroskany.
- Będę za tobą tęsknił, gdy wrócisz do Polski – powiedział bardzo poważnie. - Mnie też... - zaczął, ale nie dokończył. Nie odgadła, co chciał jej powiedzieć. - A jakie są twoje plany na przyszłość?
- Rzecz w tym, że nie mam żadnych planów. Wszystko się rozsypało. Miałam nadzieję zostać na uczelni. Nawet mi to proponowano. Mogłabym się wówczas doktoryzować. Załapać na zagraniczne stypendium, na czym mi kiedyś bardzo zależało. Wiesz, taki wyjazd do Anglii wiele dla mnie znaczył. Później mogłabym zostać nawet tłumaczem przysięgłym... Ale to dziecko wszystko zmieniło. Pracy jako nauczyciel języka w Krakowie raczej nie dostanę. Wszystkie miejsca od dawna zaklepane. Pozostaje praca w małym miasteczku. Przyjmę ją, pod warunkiem, że zapewnią mi mieszkanie. Ale jeśli nie, to doprawdy nie wiem, co zrobię.
Wiktor położył rękę na oparciu ławki, jakby miał zamiar objąć Grażynę. Chciała, aby ją przytulił. Lubiła jego zapach. Czuła bijące od mężczyzny ciepło... Oprzeć głowę na jego ramieniu... W tej chwili „Wiktor” znaczyło dla niej tyle, co bezpieczeństwo, spokój, wytchnienie. Pochyliła nisko głowę i włosy przysłoniły jej twarz. Miała łzy w oczach. Co ją tak niespodziewanie wzruszyło? Jego zainteresowanie? Jego troska? „Będę tęsknił”?
- A ten dom, w którym mieszka twoja matka... Rodzice wybudowali go razem?
- Nie, to jest dość stary dom. Mieszkał tam dentysta i miał w domu prywatny gabinet. Mój ojciec miał u niego praktyki. Ten stary dentysta zrezygnował z pracy, podobno za bardzo drżały mu ręce – tato przejął jego pacjentów i dalej tam przyjmował. Ale staruszkowi się zmarło, natomiast jego żona przeniosła się gdzieś do dzieci. Zaproponowała ojcu kupno domu na bardzo przyzwoitych warunkach. No i tato zadłużył się, ale dom kupił. Był młody i silny. Pracował od rana w przychodni, a popołudniami w tym domu przyjmował pacjentów aż do ostatniego, taka prywatna praktyka. Czasem nawet było już po północy. Spłacił swoje zadłużenia zanim się ożenił – mama była jego pacjentką. Mówił, że gdyby nie to, nie miał by czasu na poznanie dziewczyny. Żadnej dziewczyny. Mama wymogła na nim, by nie pracował aż tyle, więc tato udostępniał gabinet jakiemuś koledze, który przyjmował w środy, soboty i w niedzielę. Tak, nawet w niedzielę i to od rana do wieczora.
- Więc ty masz prawo do tego domu! I to większe od matki. Jej się należy zaledwie jedna czwarta, a tobie cała reszta.
- No nie wiem... Nie wiem, jakie prawo jest w Polsce. Sądzisz, że powinnam zawalczyć?
- Koniecznie! Chociaż ja mam dla ciebie zupełnie inną propozycję, ale na razie boję się mówić. W każdym razie chodzi o to, byś została w Szwecji.
- Już ci mówiłam – nie mam tu punktu zaczepienia. Jeszcze dwa miesiące i muszę wracać... Mój Boże! Nawet nie wiem, gdzie wracać! Gdzie przespać pierwszą noc po powrocie do Polski... I tak dobrze, że mam pieniądze na bilet powrotny. Ale co dalej? Chwilami tak bardzo się boje, Wiktor, tak bardzo! - na moment przytuliła twarz do jego ramienia. Natychmiast ją objął i nie pozwolił się odsunąć, choć próbowała.
- Nie martw się. Pomogę ci. Jeśli pozwolisz, przejdziemy przez to razem.
Nie miała pojęcia, co Wiktor ma na myśli, nie zapytała, bo nagle się wystraszyła, że jej przypuszczenia idą za daleko.
Zdecydowanym ruchem odsunęła się od Wiktora – przestraszyła się! Ta rozmowa stawała się niebezpieczna! I na dodatek budziła w niej jakieś nadzieje, jeszcze nie do końca sprecyzowane.
- Wracajmy już – poprosiła.


fot. własne

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz