STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 7. (63.)
Czerwiec 1976 r. Göteborg – ach, ci mężczyźni!
Przez to działanie na rzecz Grażyny Viggo bywał w pubie dzień
dnia. Jasnowłosy, z niebieskim oczami, wysoki, przystojny, zawsze w
białej koszuli z długimi rękawami, której mankietów jednak nigdy
nie zapinał. Był wesoły i dowcipny. Ale blizny na rękach nadal
miał bardzo wyraziste i wstydził się ich. Same dłonie też miał
pokiereszowane, już opalone, ale z wyraźnymi, grubymi bliznami,
najczęściej sinymi, dlatego często chował ręce do kieszeni
dżinsów. Przychodził do pubu na pogaduszki z kumplami, których
miał tu wielu. Pił umiarkowanie. Często był samochodem albo
motocyklem. Dziewczyny prosiły, aby je tym motocyklem powoził, ale
tylko wyjątkowo zgadzał się na to. Grażyna obserwowała go –
nie podrywał dziewcząt, do żadnej się nie tulił, nie zaglądał
w oczy. Traktował wszystkie jednakowo.
- A ty nie masz
ochoty na motocyklową przejażdżkę? - zapytał ją któregoś
dnia.
- Nie wiem, czy to dla mnie bezpieczne!
- Ze
mną zawsze bezpieczne, aż do ostatniego miesiąca przed porodem.
Jak ty się właściwie czujesz? Nigdy nie mówisz o sobie.
-
Ciążę znoszę dobrze. Nic mi nie dolega. Natomiast brak pracy...
Sam wiesz. Mam w sobie dużo energii, a nie mogę jej spożytkować.
Ktoś go zawołał, więc cmoknął Grażynę w policzek i
odszedł. A ona zauważyła jakieś dziwne spojrzenie Wiktora.
Podeszła do niego.
- Naucz mnie nalewać piwo do kufli.
- Tego nie trzeba się uczyć. Tak trzymasz kufel, tu odkręcasz
i samo leci. A później myk, zakręcasz. I gotowe. Dobra. Teraz ty.
Rzeczywiście – to było proste.
- Nudzisz się?
Widzę, że dziś nie szukasz pracy.
- Chyba już nie będę
szukać. I tak nic nie znajduję. Mówiono mi o pracy w zieleni
miejskiej...
- Dziewczyno! To jest na końcu świata! A i nie
ma dobrego dojazdu miejską komunikacją.
- Podobno trzeba
mieć zgodę na pracę w Szwecji...
- To jest do załatwienia.
Ale ja ciebie tam nie widzę.
- Wiktorze, nie mogę tak
siedzieć na łaskawym garnuszku. Mnie to bardzo krępuje.
-
Wiem, wiem... A co do tego gotowania, to sprawa wygląda tak. My
jesteśmy pubem, a tu się pije, a nie je. Je się w barach. Stąd
moje wątpliwości. Zaplecze mamy raczej słabe. Ty jesteś może
przyzwyczajona do minimalizmu, ja już nie bardzo. Zmieniając się w
bar musiałbym wiele rzeczy inaczej ustawić. Dla mnie to kłopotliwe.
Ale obiecuję ci, że będziesz gotować w weekendy, tylko jeszcze
nie w tej chwili. Muszę kilka spraw ogarnąć. Dobrze? Ja ten lokal
mam chyba od pięciu lat. Kiedyś była tu kawiarnia, stąd ten
podjazd dla wózków, bo matki z dziećmi przyjeżdżały na lody i
na drinka. Postarałem się o ten taras, to mi wydatnie zwiększa
latem obroty. Nie mam ochroniarza, a czasem zdarzają się burdy...
No widzisz więc... Takie sprawy. Ale jak tylko to i owo sobie
ustawię, to będziesz coś w weekendy serwować. Obiecuję –
powiedział i pogładził ją po głowie.
- A nie możesz
wymyślić jakiejś roboty dla mnie? Nie mam co zrobić z rękoma...
Nie musiałbyś za to płacić, byle bym miała jakieś zajęcie...
- Mogłabyś sprzątać zamiast Eve, ale... Nie mogę jej
zwolnić, by ty wrócisz za jakiś czas do siebie, a Eve już mnie
nie zechce. Chyba to rozumiesz. Nie mogę nawet ujmować jej pracy,
bo ona oczekuje takich samych zarobków. Mamy umowę.
- Tak.
Rozumiem.
- Eve ma problemy finansowe i dlatego pracuje na
dwóch etatach. Zrób sobie kawę albo herbatę. Możesz wziąć sok,
jeśli wolisz. Usiądź i pogadaj ze mną. Opowiedz mi o Polsce.
Niedługo zacznie się znowu większy ruch.
- Nie wiem, co
miałabym ci opowiedzieć o Polsce... To piękny kraj. Mamy wielką
różnorodność: morze i góry, rzeki, jeziora, jest się czym
zachwycać. Są piękne, przepastne lasy... I oczywiście pola
uprawne. To razem tworzy dużą różnorodność. Wsie są raczej
biedne i niezadbane – ludzie nie mają czasu, bo praca w polu jest
ważniejsza. Nie widziałam może zbyt dużo, ale pamiętam, że
morze zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Miałam wtedy chyba z pięć
lat i aż uciekłam do taty na ręce. Bałam się takiej wielkiej
wody! Byłam z rodzicami w Bieszczadach, to nasze niskie góry, tak
mi się podobało, że mogłabym tam zamieszkać. Jako znacznie
starsza, bo już nastolatka, poznałam Mazury – to nasza kraina
wielkich jezior, ogromnego bogactwa natury... Tam też mogłabym
zostać na stałe.
- A ludzie?
- Jak to ludzie, są
różni. Dobrzy i źli. Jak zawsze. Najbardziej nie podoba mi się
to, że ciągle mają skwaszone miny i na wszystko narzekają. Teraz
faktycznie trudno się u nas żyje, bo w sklepach albo szarzyzna,
albo całkowite pustki.. Jeśli chcesz kawałek dobrego mięsa na
obiad, to musisz w środku nocy ustawić się w kolejce. I ludzie
stoją. Narzekają i stoją. Są specjalne sklepy dla wojskowych i
dla milicji. Mówi się o nich „sklepy z żółtymi firankami”.
Tam jest i mięso, i wędliny. A w takim dla nich sklepie obok można
dostać skarpety, firany, kilka szmatek do ubrania. Ale i tak
wszystko takie nieciekawe, bardzo nędznej jakości. Mówi się, że
zakłady wyrabiają powyżej stu procent normy, więc gdzie są te
wszystkie towary? Tego nie wie nikt... Najgorzej, gdy brakuje nawet
pasty do zębów, proszku do prania, a za papierem toaletowym długa
kolejka. Taka smutna polska rzeczywistość. Wiele rodzin nawet ma
pieniądze. Cóż z tego, jak nie ma nic do kupienia.
- I
chcesz wrócić do Polski?
- Nie wiem. Ta nędza życia
przytłacza. Lecz gdzie jest moje miejsce? Naprawdę nie wiem.
- To zostań w Szwecji. Zacznij myśleć o Szwecji jak o domu.
- Sam widzisz, że ciągle nie mam punktu zaczepienia. W Polsce od
września zaczęłabym pracować jako nauczycielka. Bez dachu nad
głową. A tu dziecko w drodze. Nie mam w Polsce takich serdecznych
przyjaciółek, a matka mi nie pomoże. W zasadzie to ona wyrzuciła
mnie z domu. Nie mam przytuliska, żadnego spokojnego miejsca. Urodzę
dziecko i będę się tułać po ludziach.
- A ojciec
dziecka?
- Nawet nie wie, że będzie ojcem mego dziecka. W
tym samym mniej więcej czasie jego żona zaszła w ciążę. Nie
wiedziałam, że on jest żonaty... Więc nie powiedziałam mu, że
jestem w ciąży. Nie chcę go znać. Muszę sama sobie dać radę.
- Kochałaś go?
- Lubiłam. Myślałam, że jest moim
przyjacielem. Nie rozpaczałam po rozstaniu. A ty? Dlaczego nie
jesteś żonaty?
- Byłem. Musieliśmy się jednak rozstać.
Jestem rozwiedziony.
- Ale jakoś nie przychodzą do ciebie
kobiety...
- Nie mam czasu na kobiety. Haruję przez cały
tydzień. Miałem mieć zamknięte w poniedziałki, ale przyjaciele
mnie uprosili... Za pracujące poniedziałki płacę moim kelnerom
podwójnie, wolą pracować, niż mieć wolne. I tak się to kręci...
Nalej kilka piw, ja zaraz wrócę.
Grażyna lubiła stać za
barem i obserwować ludzi. Jednak gdy się robił duży ruch na takie
patrzenie nie było czasu. Podawała piwa, przyjmowała pieniądze,
goście zazwyczaj podawali już wyliczone kwoty. Bardzo się bała
wydawania reszty. Nie chowała pieniędzy do kasy, tylko zbierała na
kupkę, by Wiktor mógł sprawdzić, czy się kwota zgadza z ilością
wydanego piwa. Zazwyczaj pieniędzy było więcej, a Wiktor
skrupulatnie oddawał jej te napiwki – jak sam mówił. Grażyna
nie gardziła żadnym öre,
w istniejącej sytuacji nie mogła sobie
pozwolić na fochy i dumę. Teraz. Kiedy już wiedziała, jaka jest
różnica między pubem a barem, była spokojniejsza. To nie Wiktor
ją odrzucał.
Lubiła kiedy do pubu przychodzili najlepsi
przyjaciele Wiktora, to jest Viggo, a w szczególności Thorsten i
Patryk. Mieli swoje stałe miejsce przy końcu lady, gadali o
samochodach, o wyścigach, o piwie, o kobietach, w zasadzie o
wszystkim. A także wykrzykiwali coś do przyjaciół wewnątrz sali.
Najczęściej po szwedzku, więc za wiele nie rozumiała, czasem
tylko domyślała się kontekstu. Zazwyczaj to Thorsten nastawiał
magnetofon – o ile goście dopominali się o muzykę. Podest do
tańca był naprawdę maleńki, kiedyś siadywała na nim orkiestra.
Teraz mogło na nim tańczyć co najwyżej kilka par, i to takich,
które lubiły się przytulać. Wiktor już kilka razy chciał
zlikwidować podest, ale gościom za każdym razem udawało się go
ubłagać.
Wrócił za ladę. Jak zwykle skrupulatnie
obliczył, ile pieniędzy jest dla Grażyny – często dokładał
jej po kilka koron, ale tak, by ona tego nie zauważyła, potem sam
zajął się nalewaniem piwa – zadzwonił telefon. Konferencja
trwałą kilka minut.
- Mam problem – powiedział do
Grażyny, gdy odłożył słuchawkę. - Ekipa, która miała mi
odmalować pub jesienią ma akurat nieprzewidziane wolne. Chcą
przyjść do mnie za dwa dni. Chyba nie dam rady, jak myślisz?
Zatroskany pocierał ręką czoło.
- Dlaczego nie dasz
rady?
- Tak z marszu zamknąć pub na cały tydzień?
- A ile czasu potrzebujesz na przygotowanie sali do malowania?
- Gdybym miał pomocników, to jeden dzień wystarczy. Tylko gdzie
ja się teraz z tymi wszystkimi gratami podzieję?
Grażyna
natychmiast poczuła się winna zaistniałej sytuacji. Przecież to
przez nią „graciarnia” i korytarz były teraz zajęte.
- Nie musisz zamykać pubu – powiedziała, jednocześnie bała się,
czy nie wygłupia się z tym pomysłem. - Cały czas możesz
prowadzić sprzedaż na tarasie.
- Jak ty to sobie
wyobrażasz? Przecież nie będę gościom podawał ciepłego piwa!
- Postawisz tam dwie lodówki, jedną na butelki, a drugą na
puszki. Ze stolika zrobisz małą ladę. Usiądę przy nim i będę
sprzedawać. Nie będzie szklanek i kufli, ale to ci wybaczą. Ty
będziesz wolny, a ja trochę poflirtuję z chłopakami. Dam radę.
Zobaczysz. Tylko ujednolić cenę piwa tak, abym miała łatwo z
wydawaniem reszty. Pod ścianą postawisz rząd krzeseł, dalej
stoliki, ale o jeden rząd więcej, nic nie szkodzi, że będzie
ciaśniej. Kelnerom daj wolne, albo zagoń do pracy przy malowaniu.
Taki samoobsługowy tydzień w twoim pubie. Będę przypominała o
odnoszeniu butelek. Dam radę.
- A toaleta? Przecież wiesz,
że trzeba przechodzić przez cala salę.
- Toaleta o pełnej
godzinie i tylko dla dziesięciu facetów. Reszta czeka na następną
pełną godzinę. Chodzi o to, aby nie przeszkadzać malarzom.
- No dobrze, to ma sens... - znów ręką pocierał czoło. -
Ciekawe, co na to powie Viggo. O, chyba właśnie idzie.
Chwilę trwało, zanim Viggo do nich podszedł, bo zatrzymywał się
na powitania i krótkie rozmowy ze znajomymi.
- Mam
wrażenie, że jesteś trochę skwaszony – powiedział podając
Wiktorowi rękę przez całą szerokość lady. Okrążył ją i
podszedł do Grażyny – dla niej był buziak i krótkie
przytulenie.
Wiktor powiedział o ekipie malarzy. Jeśli
teraz zrezygnuje, to będzie musiał czekać nie wiadomo jak długo,
bo może nawet jesienią nie będą mogli u niego malować. A nie
chciał czekać. Oni mieli malować jakiś domek, ale właściciel
wylądował w szpitalu z problemami gastrycznymi, a jego żona sama
nie udźwignie ciężaru malowania i biegania do szpitala do męża.
Tak więc zrobiło się okienko i Oswald w tym czasie może pomalować
pub.
- Najtrudniej będzie przygotować salę. Sam nie dam
rady – zakończył. Na razie nie wspomniał o propozycji Grażyny.
- Przecież nie zostawię cię z tym samego! A i Thorsten
też na pewno nie odmówi ci pomocy. Tylko gdzie ty wstawisz
wszystkie graty? Bo te twoje pseudo dekoracje to chyba jednak
wyrzucisz. Podobnie jak kinkiety. Musisz pomyśleć o innym wystroju
wnętrza. Nie musi być tak ciemno i ponuro. Daj mi jeden kufelek.
Ciepło dziś. I od razu maluj zaplecze. Po prostu wszystko. Nie
odpuszczaj, bo drugi raz się do tego nie zabierzesz.
- Ty
posłuchaj teraz tego, co wymyśliła nasza Grazy – kontynuował
Wiktor nalewając piwo. I opowiedział szczegółowo o pomyśle
dziewczyny.
- To ma ręce i nogi – zgodził się Viggo. -
A z toaletą będzie mniejszy problem niż myślisz. Przecież oni
nie będą malować dłużej niż do dwudziestej. Po tym czasie droga
do toalety będzie wolna.
- Ale bez szklanek? Bez
kuflowego?
- To tylko tydzień. Wytrzymają! Komu się nie
spodoba, to zmieni lokal. Tak bardzo się nie przejmuj, bo i tak do
ciebie wróci.
- Najgorsze, że ja nie mam pomysłu na to,
jak mój pub ma wyglądać.
- Jasne ściany. Trochę
marynistycznych obrazów. Zwieszające się z sufitu białe kule
światła. I koniec.
- Tak minimalistycznie?
- A co?
To nie galeria! Ale... Może z tą galerią to nie jest taki zły
pomysł! Czekaj, niech pomyślę. Ale obrazy i tak mają być w
jednakowych ramach. Zresztą, nie muszą być marynistyczne. Ale znam
malarkę, która ma trochę takich obrazów na zbyciu. Przy okazji
zrobiłbyś dobry uczynek, bo dziewczyna zaczyna tracić wiarę w
siebie. Jakoś nikt jej prac nie kupuje. A pewnie sprzedałby je za
cenę farby i innych materiałów.
- To ile tu takich
obrazów trzeba?
- Co najmniej sześć – odpowiedział
Viggo rozglądając się po ścianach. - A nawet dwanaście.
- To z tymi obrazami zdaję się na ciebie. Nawet nie będę ich
oglądać. I tak się na tym nic a nic nie znam. Dwanaście. Już
możesz do niej dzwonić. Warunek – jednakowe ramy. A to czasem nie
obrazy Kristiny?
- Trafiłeś w samo sedno. Pojedziesz ze mną
wybrać obrazy? - Viggo zwrócił się teraz do Grażyny. - Dziś się
umówię, a jutro byśmy pojechali. Daj telefon bliżej. - Po
skończonej krótkiej rozmowie znów powiedział do Grażyny: -
Przyjadę do ciebie zaraz po pracy i pojedziemy do Kristiny. A
wieczorem weźmiemy się za demontaż pubu, do rana to co
najważniejsze powinno już być za nami. Zorganizuję kilku
chłopaków. Będziesz musiał postawić im piwo.
- Nie ma
problemu.
- A mnie się wydaje, że jest. Zmiana oświetlenie
pociągnie za sobą trochę „sufitowej” roboty.
-
Przestań! Przecież z zawodu jestem elektryk. Dla mnie to małe
piwo. Gorzej, że nie mam drabin... Ale coś wymyślę. Może Oswald
swoje podrzuci mi już jutro.
- No, to działaj. I przy tym
myśl. Ile tych kul będzie? W dwóch czy w trzech rzędach? Ty
decydujesz – Viggo błysnął zębami w uśmiechu.
Na drugi
dzień – jak się okazało – nie pojechali prosto do Kristiny,
ale najpierw do... babci. Na obiad. Po drodze Viggo kupił skromny
bukiet kwiatów, a wysiadając dał go Grażynie i podpowiedział, że
są dla babci. A babcia wyszła do nich aż przed dom. Musiała mieć
więcej niż osiemdziesiąt lat, jej twarz była jak pomarszczone
jabłuszko, uśmiechała się bardzo serdecznie. Szczególnie dużo
życzliwości było w oczach. Miała krótko obcięte białe włosy,
a na sobie brązową sukienkę i białą, długą rozpinaną
kamizelę. Była malutka. Grażynie aż się serce ścisnęło na
wspomnienie własnej babci. Gdyby jeszcze żyła zapewne wyglądałby
podobnie. Kobieta objęła Grażynkę i na krótko przytuliła do
siebie.
- To dla pani – powiedziała Grażyna podając
starowince kwiaty.
Babcia powiedziała coś po szwedzku, a
Viggo wyjaśnił, że babcia nie zna angielskiego, ale bardzo
dziękuje za bukiet.
Na obiad był duszony kurczak, tłuczone
ziemniaki i marchewka z groszkiem. A później herbata i ciasto z
malinami. Jedli w salonie. Viggo wszystko ponosił na stół, a
później z niego sprzątnął. Tak w ogóle babcia mówiła bardzo
dużo, a Viggo tylko z grubsza tłumaczył – że babcia rzadko
miewa gości, że jej ręce są na tyle niesprawne, że za wiele już
nie może zrobić, że nawet herbaty nie nalewa do pełna, bo boi
się, że nie doniesie, że ciasto jest ze sklepu, bo sama nie da
rady upiec. Zaraz po skończonym posiłku Viggo poszedł do kuchni
pomyć naczynia, a babcia pokazywała swoje ukochane kwiaty w
salonie, w sypialni i w jeszcze jednym pokoju, gdzie w szafach przy
ścianach pełno było książek. Grażyna w mowie migowej
dowiedziała się, że książki są miłością babci, ale od kilku
lat już nie może czytać ze względu na oczy. I jeszcze, że Viggo
nie jest jej rodzonym wnukiem, ale kocha go równie bardzo jak
rodzone. A może nawet bardziej, bo to bardzo, bardzo dobry chłopak.
I bardzo się o nią starą troszczy.
Grażynie rzuciło się
w oczy, że wszędzie było idealnie czysto. Nawet liście kwiatów
nie nosiły śladów kurzu. Wszystko było takie zadbane, wręcz
wypieszczone! Bardzo możliwe, że to Viggo...
Przyszedł z
kuchni i powiedział, że mogą jechać do Kristiny, a babcia teraz
niech się położy i odpocznie. Ale babcia powiedziała coś po
szwedzku i Viggo z najwyższej półki zdjął kilka książek.
- Babcia mówi, byś je wzięła.
Przed Grażyną leżały
stare wydania Jacka Londona „Biały Kieł”, „Księżycowa
dolina”, „Martin Eden” i Josepha Conrada „Jądro ciemności”,
„Smuga cienia” i „Korsarz”. Wszystko po angielsku.
-
Oczywiście nie musisz tego brać, ale możesz. Jednak radzę wziąć,
aby zrobić babci przyjemność.
- Ależ wezmę z największą
przyjemnością! - zawołała Grażyna i ucałowała babcine
pomarszczone policzki, a kobiecina wręcz się rozpromieniła.
Książki były duże, grube i ciężkie, Viggo zapakował je do
torby wiszącej w przedpokoju. Później pożegnali się z babcią,
która w ostatniej chwili zalała ich potokiem słów.
-
Babcia przykazała ci, byś ją znów odwiedziła i nie odkładała
odwiedzin w czasie z uwagi na jej wiek – już w drodze wyjaśnił
chłopak.
- Przyjadę z przyjemnością, o ile tylko
zechcesz mnie tu przywieźć – zapewniła Polka.
Po drodze
Viggo informował ją o ważniejszych obiektach, które właśnie
mijali, jednak i tak nie zdołała zbyt wiele zapamiętać. Chciała
z nim porozmawiać, wypytać o Wiktora i Thorstena, nawet o Patryka,
a przede wszystkim usłyszeć kilka zdań o samym Viggo. Jednak jak
na razie okoliczności nie były sprzyjające.
Kristina
miała swoją pracownię na samej górze dziesięciopiętrowego
budynku. Na szczęście była winda. Sama Kristina, na oko starsza od
Viggo o jakieś pięć lat, otworzyła im i zaprosiła gestem do
środka. W pomieszczeniu siedziało jeszcze dwoje młodych ludzi, ale
natychmiast wyszli. Sama Kristina już była przygotowana – jej
marynistyczne obrazy stały wzdłuż ścian i półek. Większość
nie miała ram.
- Siadajcie, patrzcie i wybierajcie, a ja
wam zrobię kawę.
Na Grażynie malarstwo Kristiny zrobiło
wrażenie. Z całą pewnością nie były to bohomazy, a bardzo
wyrafinowana, zachwycająca sztuka. Na niektórych płótnach dotyk
pędzla był delikatny, nieledwie motyli, na innych czuło się
skondensowaną energię, ciężar ręki malarza. Tu kolory pulsowały,
tam tworzyły grozę, czuć było uderzenia wiatru, a na innych,
lekko przymglonych, rozpoznawała zmysłowe, niemal erotyczne,
subtelne klimaty zamyślonej autorki. Jak choćby ten ślad na pisaku
obok złamanej kępy traw.
- Gdyby to ode mnie zależało,
to kupiłabym wszystkie. Są przepiękne. I dlaczego się nie
sprzedają? To aż nie do wiary!
- Dlatego, że są lepsi ode
mnie i bez problemu wystawiają swoje obrazy w galeriach. A mnie już
się nie chce walczyć o swoje miejsce. Zresztą wydaje mi się, że
teraz niewiele ludzi kupuje obrazy, tak ogólnie.
- Jestem
zachwycona! - podkreśliła Grażyna.
A Viggo nadal stał na
środku pomieszczenia i powoli się okręcał, oglądał, nie mógł
oderwać oczu.
- Ile tu ich jest? - zapytał w końcu.
- Dziewiętnaście.
- Czyli z siedmiu muszę zrezygnować,
ale, Bóg mi świadkiem, że nie wiem, z których...
- Kup
dwanaście, a siedem weź w komis. Może ktoś kupi, tylko od razu
trzeba do obrazu przyczepić cenę. Dojdzie jeszcze koszt ram, ale
mam znajomego, który ode mnie nie bierze zbyt drogo, a przynajmniej
wszystkie by były jednakowe.
- Jaka jest cena?
-
Hurtem czy detalicznie?
- Jeśli mają być w komis, to wolę
detalicznie. Nigdy nie wiadomo, który obraz spodoba się
ewentualnemu nabywcy. A bardzo bym chciał, abyś to ty na tym dobrze
wyszła. Zresztą, będziesz przy wieszaniu obrazów i w
najważniejszych sprawach dogadasz się z Wiktorem. Jednak już teraz
chciałbym wiedzieć, które z tych obrazów są najcenniejsze. A, to
nie koniec. Jeszcze dla siebie chcę dwa obrazy. Coś delikatnego z
dużą ilością żółci, tak aby rozświetlały pokój.
-
Siadajcie, a ja wam opowiem o tych obrazach. I pokażę inne. Teraz
jest czas na kawę.
Oni pili kawę, a Kristina z odkrytej
skrzyni wyjęła kilka obrazów i ustawiła je na podłodze. Były
przepiękne!
- Ten nazwałam „Syrena”. Spotkałam ją w
Santander, może jakieś sześć, siedem lat temu. Długo nie mogłam
jej namalować. Co namazałam, to było źle i źle. Ale nie
zamalowałam obrazu, czekałam na właściwy moment. I dopiero dwa
lata temu uzyskałam to, co naprawdę chciałam. Tamta dziewczyna
siedziała na skale zamyślona i smutna. Słońce zachodziło, jej
białą suknia miała w poświacie wiele barw. Usiadłam na innej
skale i długo na nią patrzyłam. Zapamiętywałam. I dziewczynę, i
słońce, i barwę oceanu. Nawet ptaki, ale ich nie namalowałam, bo
jakoś psuły mi efekt – robiło się kiczowato... Ten obraz
szczególnie polecam. Przyznam, że jest drogi memu sercu. A tu już
Włochy i „Pejzaż z mimozami”. Jest w nim to pierwsze tchnienie
wiosny, ten wiatr od morza... - Kristyna wyjmowała kolejne obrazy i
o każdym coś opowiadała. To było bardzo zajmujące. Na koniec
pokazała niewielki obraz – pojedynczy żonkil w szklanym,
przeźroczystym wazonie, i jego odbicie w lekko skrzywionym lustrze.
Na stoliku pod wazonem leżała koronkowa, delikatnie pofałdowana
serwetka, której namalowanie zapewne trwało dużo dłużej niż
malowanie reszty obrazu.
- I co? Który ci się najbardziej
podoba? - zapytał Viggo zwracając się do Grażyny.
-
Bardzo trudny wybór – westchnęła dziewczyna. - Wszystkie mi się
niezmiernie podobają. Jednak stawiam na tego żonkila i rude irysy,
przepraszam, nie pamiętam tytułu...
- „Łąka z irysami”
- podpowiedziała Kristina.
- To ja je kupuję –
oświadczył Viggo. - Proszę aby miały takie zielone wklęsłe
ramy, wiesz które...
- O takie ci chodzi?
- Tak.
Właśnie takie. Muszę ci powiedzieć, że cały mój dzisiejszy
zakup jest dzięki Grazy. To ona wpłynęła na Wiktora, no i się
teraz w pubie dzieje!
- W takim razie „Żonkil z lustrem”
będzie moim upominkiem dla ciebie, Grazy. A jakie ramki do niego? A
ty, Viggo, wybierz sobie inny obraz.
- Też zielone –
Viggo uprzedził odpowiedź Polki. Wyjął portfel i przez chwilę
liczył banknoty. - Tu masz zadatek, abyś miała na ramy i co tam
jeszcze trzeba. Na spokojnie wyceń obrazy, a resztę kasy dostaniesz
jak już będą gotowe. Zadzwoń do mnie. I tak z odbiorem obrazów
muszę czekać na zakończenie malowania. Obiecaj mi, że pomożesz
je dobrze powiesić. Liczę, że w tydzień się uwiniemy z pubem,
ale licho nie śpi... A dodatkowego obrazu już nie będę wybierał.
- A które ramy chcesz do pozostałych obrazów?
-
Ty decydujesz. Według mnie rama powinna podkreślać obraz, ale go
nie zdominować. Wiem, że dobrze wybierzesz. Polegam na tobie.
Wystarczy ci tych pieniędzy?
- Tak. Jasne... Viggo, jesteś
prawdziwym przyjacielem. Bardzo sobie cenię naszą znajomość.
Bardzo. Chodź, niech cię uściskam!
- I dołóż jeszcze
jeden obraz – niech razem tych do pubu będzie dwadzieścia.
Przecież po likwidacji podium tam będzie więcej miejsca także na
ścianach! Muszę pogadać z Patrykiem. Niech zrobi dobry plakat z
twoimi danymi, niewielki, ale kłujący w oczy. Niech wszyscy wiedzą,
czyje to malarstwo. Och, Kristina, jestem z ciebie taki dumny!
- Kiedy ostatnio sprzedałaś jakiś obraz? - zaciekawiła się
Grażyna.
- Och, średnio co miesiąc sprzedaję dwa, trzy
obrazy, ale gdybym nie miała innych dochodów, to bym z tego nie
wyżyła. Przy tym to się w czasie też różnie rozkłada. Pewnie i
tak nie powinnam narzekać. Ostatnio uczę w szkole, a i tu, w
pracowni, mam grupkę uczniów. Bardzo zdolna młodzież. Lubię te
korepetycje z nimi. Mają bardzo ciekawe, oryginalne pomysły i
bardzo wielką wrażliwość. Tylko trzeba im nieco poprawić
technikę, warsztat malarski. Wróżę im wielką przyszłość. W
gruncie rzeczy sama też ciągle się uczę. W lipcu jadę na
tygodniowy plener do Niemiec. Jak dobrze pójdzie to w sierpniu do
Danii. A na sam koniec sierpnia gdzieś u nas, ale to jest sprawa w
powijakach, więc nie wiem. Takie plenery dużo mi dają, więc nawet
gdy jest drogo to i tak jadę. Mimo wszystko. Na początku maja
byłam na takim króciutkim w Finlandii. Czy chcę, czy nie – muszę
malować morze!
c.d.n.
fot. obraz Hanny Moczydłowskiej-Wilińskiej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz