Zdarzyło się naprawdę...
Zdarzyło się któregoś dnia.
Nasi niemieccy przyjaciele to Elisa i Herman B. Mieszkali w przepięknej okolicy w ogromnym zabytkowym domu krytym trzciną. Atmosfera tego domu była niepowtarzalna! Poza tym nasi gospodarze chyba tylko łazienki i w połowie kuchnię mieli nowoczesne, z pewnością także kotłownię. Reszta była sprzed przynajmniej wieku! Wszystko zadbane, wychuchane, sprawne – czekało na przyjęcie gości.
(9273)
Elisa i Herman obwozili nas po całej okolicy – nigdy się nam nie znudziło. Było wiele miejsc widokowych – także z podjazdami dla wózków inwalidzkich.
To właśnie tam widziałam dużo drapieżnych ptaków, wielkich i majestatycznych. Pięknych! Tam widziałam polującego w locie jastrzębia. W którymś z moich wierszy wspominam o rarogu – faktycznie to go widziałam tylko na obrazku i w tv. Za to widziałam na żywo orły bieliki – wiele razy – jednak na terenie Polski, głównie nad Odrą i Wartą. A w Niemczech napatrzyłam się na dzikie zwierzęta, ale jakby na wpół oswojone. Sarny i daniele spacerowały po kartofliskach nie uciekając przed rolniczymi maszynami. A drapieżne ptaki przysiadały na najwyższych gałęziach drzew owocowych, jakimi ciągle są tam obsadzone pola. Ani razu nie widziałam lisa i kuropatw – tak często występujących na naszym Podlasiu.
Jeszcze dwa zdania o jedzeniu. Do dziś pozostaję w przekonaniu, że niemieckie kobietki marnują produkty spożywcze... A Elisa robiła to koncertowo. W życiu nie podałabym gościom takiej zupy... A kto jadł galaretę (zimne nóżki) z gorącymi ziemniakami, jako danie główne? Tymczasem – jak słyszałam – to niemieckie danie regionalne... Prawdopodobnie z tych samych produktów, co Elisa, mogłabym podać obiad "palce lizać"!
Jednakże wyprawy "w teren" były dla nas ważniejsze od jedzenia. Kiedyś wracając z takiej wyprawy nasi gospodarze kupili bezpośrednio u zaprzyjaźnionego producenta wędzone pstrągi. Pstrągi uwielbiam pod każdą postacią, jadłam nawet ze smakiem "tatara" z pstrąga (ale nie znam przepisu) – czyli rybę na surowo. Tymczasem przy posiłku Elisa namawiała mnie bym koniecznie do pstrąga dodała chrzanu. KONIECZNIE ! Jak można niszczyć smak – wyborny smak! - świeżutkiego, pachnącego, delikatnego wędzonego pstrąga czymś tak ostrym jak chrzan!? Toż to profanacja! Ale i Herman przyłączył się do nalegania. Bariera językowa okropna! Aż RĘCE BOLAŁY od gadania! Uległam – tylko dlatego, aby nie robić przykrości naszym gospodarzom…
Kochani! Tylko z chrzanem!
Jeśli będziecie mieć okazję – koniecznie z chrzanem niemieckim. Okazało się, że on nie zabija, a tylko podkreśla smak ryby! Danie było – według powiedzenia Pana Makłowicza – GENIALNE !!!
W niemieckich kuchniach nadal serwowana jest brukiew. Koszmar dla podniebienia! Nie polecam – tfu... Choć z całą pewnością znajdzie się ktoś, kto to polubi. A może już nawet lubi. A barszczu, naszego poczciwego czerwonego barszczu chyba wcale nie znają! Usłyszałam : "Jak można jeść taką obrzydliwie różową zupę!".
Sznapsa piliśmy na stojąco w kuchni "dla zdrowotności" – na jedną i na drugą nogę. W żadnym wypadku na czwartą....(!) Żadnej zakąski lub popitki... Posiłek w jadalni – bez kropli alkoholu…
Co za obyczaje...
Niby bliscy sasiedzi,bardzo bliscy .a tradycja całkiem inna.Dla nas ich obyczaje dziwaczne ,a dla nich nasze :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
koko
OdpowiedzUsuńDobrze, że się różnimy
Dziękuję za komentarz.
Pozdrawiam cieplutko!
W Niemczech kuchnia dość zróżnicowana, ale generalnie mnie ona odpowiada, tylko porcje jak dla mnie to za wielkie.A chrzan wcale nie musi być ostry i mnie też on do wielu potraw pasuje, do ryb również.Najwięcej podobało mi się,że w święta nie siedzi się całymi godzinami przy uginającym się od jedzenia stole.Gdy byliśmy na Wielkanoc to zjedliśmy szybko śniadanie i w drogę, na zieloną trawkę, bo pogoda była cudna.
OdpowiedzUsuńWróciliśmy na obiad, na który pani domu podała wędzony schab w sosie pieczarkowym - był rewelacyjny- soczysty, mięciutki i rozpływał się w ustach. Podoba mi się jeszcze jedna rzecz- zawsze jedliśmy w kuchni, tylko to śniadanie wielkanocne było w jadalni. I tam też jadłam szynkę robioną w domu, taką peklowaną
przez 30 dni, wędzoną w prawdziwej wędzarni a potem pieczona.Znikała w obłędnym tempie, mnie
wystarczył do niej właśnie łagodny, domowy chrzan na soku cytrynowym.Pieczywa nie jadłam.
Miłego, :)
Anabell
OdpowiedzUsuńDziękuję za opowieść. To zupełnie inne doświadczenia!
Nie mam skali porównawczej, bo tylko w tym jednym miejscu, choć kiedyś, bardzo dawno temu, na zasadzie współpracy miast też miałam "obiadowe" kontakty, które wolały o zgrozę!Ale tylko dwa razy tam byłam, a nazwa miasta taka, że wypowiedzieć nie potrafię...:)
Pozdrawiam serdecznie, :)
Nie byłam nigdy w Niemczech.Ale nie żałuję.Nie lubię słuchać tego języka.Spotykałam niejednokrotnie się z osobami przyjeżdżającymi do nas.Były to osoby sympatyczne ale ich zbyt głośny sposób bycia mi nie odpowiadał.W ich towarzystwie się po prostu męczyłam.Być może Oni w moim również.Co do spraw kulinarnych mam w rodzinie osoby które spędzały w Niemczech sporo czasu.Opinii nie będę przytaczała bo są bardzo negatywne.Nie podoba mi się ich gust.Chodzi o ubiór pań.Zawsze miałam wrażenie, że mając tak wspaniałe materiały są one marnowane.Po prostu nadaję na zupełnie innych falach.To jest moja indywidualna opinia do której tak samo jak Oni mam prawo.A że TY potrafisz sprowokować no to napisałam co "myślę sobie"
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo cieplutko i posyłam kilka promyków słonka.
Jutuś,
OdpowiedzUsuńmilo, ześ napisala.
Wyrzucilaś to z siebie i już!
Oczywiście, że jest wiele i różnych opinii. Mamy w końcu się różnić z wielu powodów.
Sloneczko z zlapalam i zazdrośnie schowalam - co by mieć na wylączność:)
Uściski!
Ładnie tu u Ciebie Eluniu, Gratuluję, wiersze i obrazy cudowne, jeden kradnę
OdpowiedzUsuńDziękuję Leszku. Miłe słowa.
OdpowiedzUsuń