niedziela, 27 listopada 2011

GRZYBY - zdarzylo się naprawdę (5)

Pewnego dnia…
Zdarzyło się naprawdę!


Pasją jesienną było grzybobrania.
W lesie zawsze czułam się bardzo dobrze i - szczęśliwie - nie traciłam nigdy orientacji - dzięki naukom mego taty.
Przyjechałam na Pomorze Zachodnie.
Początkowo mieszkałam blisko lasu. Przez drogę miałam cmentarz, za cmentarzem las, a za lasem „ruski poligon”, gdzie nawet nie starałam się zbliżać. W leśnym pasie za cmentarzem i później dalej już szerokim pasmem były bardzo grzybne miejsca. Jednocześnie na drugi rok mojego tam pobytu trafił się taki „grzybny” rok. Cięło się grzyby w niesamowitych ilościach.
(9243)


Nie wiem już po co były mi takie ilości grzybów. Starych „kapci” nawet nie dotykałam. Jednakże nie miałam szczęścia do prawdziwków…
I znów byłam w lesie. Znów pełen kosz. Nie wiem dlaczego za cmentarz nie przychodzili nigdy inni grzybiarze. Nie pamiętam, abym tam kogoś spotkała. Chcę z tym moim pełnym koszem do domu , kieruję się na cmentarz, potem w prawo - w ten sposób powinnam wyjść za cmentarzem, bardziej w stronę Gorzowa, tuż za siatką przejść do szosy i drogą już wrócić do domu. Tymczasem co się skieruję na cmentarz - trafiam na olbrzymie paprocie, ani nie mogę dojść do siatki! Nigdy nie byłam w tym miejscu! Słyszę blisko samochody, kosz stał się bardzo ciężki, ogarnia mnie panika… Próbuję trzeci, czwarty, piąty raz. Już naprawdę się boję! Paprocie są jak zwarta ściana, wyobraźnia galopuję! Pamiętam - w jednej chwili - wszystkie opowiadania o wampirach i innych przeokropnych rzeczach, jak choćby niespodziewanych wyjściach z grobu, zjawach, duszach potępionych! Wyobraźnia przyspiesza z każdą chwilą - choć wydawało się to absolutnie niemożliwe… Ja, która się nigdy nie bałam horrorów - prawie krzyczę ze strachu!
Na szczęście nie rezygnuję, szukam cały czas końca paproci, widoku siatki, dojścia do drogi… Jest…
Aż nie wiem, czy dla ścisłości to dopisać - bo chwalić się to nie ma czym - byłam wtedy w bardzo zaawansowanej ciąży,,,

Nienawidzę horrorów do dziś!

W kilka dni później wraz ze Ślubnym nacięliśmy tyle malutkich grzybków w innym lesie, że po wysypaniu zajęły całą wannę.
Tylko ten jeden raz miałam grzyby w wannie i tylko ten jeden raz zbierałam na kolanach, wcale nie wstając - aż do zapełnienia zabranych naczyń, a nawet więcej - do koca!
Zdążyłam je przerobić, a 17 września urodził się mój pierworodny

7 komentarzy:

  1. Całkiem nie dawno mieszkałam w Gorzowie i chodzilismy na grzyby.Tyle prawdziwków co w tamtym rejonie nie ma chyba nigdzie! W lesie zawsze trzymam sie męża bo kiedys miałam podobna historię i teraz strasznie panikuję.Dziwne uczucie nie wiedziec gdzie się czlowiek znajduje.... Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Koko
    Doskonale to rozumiem.
    Tak, właśnie mieszkałam blisko Gorzowa.
    Ostatnie jeździłam na grzybobrania do Lipek Wielkich - tam są takie, że KLĘKAJCIE NARODY.
    Az żałuje, że z uwagi na stan zdrowia wszelkie grzybobrania są już po za mną...
    Serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Coś niesamowitego.Uwierz mi,że bardzo podobną historię przeżyłam będąc w ciąży w lasach mazurskich.Nie zabłądziłam co prawda sama ,tylko z córką gospodarzy (miała świetnie znać przepastne lasy). Ale strach był bardzo podobny.Uwielbiam łazić po lesie, ale nie zbierać grzyby:)))))
    Pozdrawiam serdecznie.
    Zaglądam czytając prawie na bieżąco.Mam jednak problemy czasowe z pozostawianiem od razu komentarzy.Wybacz.Wszystkiemu winien kiermasz,który będzie 10-go grudnia:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam grzybobranie, ale nigdy, przenigdy nie chodziłam do lasu sama- tak mam zakodowane z dzieciństwa.Bo gdy jesteś sama to nawet zwykłe skręcenie kostki może zle się skończyć.Podobnie mam z górami- nigdy sama.Przy grzybobraniu dość łatwo się zgubić, bo ma się uwagę nieco odwróconą od drogi. Najlepsze grzybobranie miałam w Borach Tucholskich, na terenie nieczynnego lotniska rolniczego.Ale byłam świeżo po operacji kolana i musiałam mocno patrzeć pod nogi, żeby nie uszkodzić kolana, więc chodziłam b.wolno i dostojnie. Do koszy zbieraliśmy same kapelusze, żeby więcej się zmieściło.Wtedy przywiozłam do domu chyba z 1 kg suszonych grzybów. W Tleniu była suszarnia. Marzę, żeby znów na takie grzybobranie pojechać. A po lesie mogę łazić kilometrami.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jutuś!
    A zatem TO się zdarza! Do dziś pamiętam ten paniczny strach. Przecież ja cały czas słyszalam jadące samochody! Dobrze wiedzialam, gdzie bylam, a las nagla stal się taki zaczarowany... Nie trzeba być dzieckiem, by uwioerzyc w ... magię lasu.
    Usmiechy serdeczne!

    OdpowiedzUsuń
  6. Anabell
    A mnie jakoś nikt tego do głowy nie włożył... I tak już zostało... Jakaś mało strachliwa byłam. A teraz mam tylko wspomnienia. A one są - jakie są...
    Serdeczności wielkie!

    OdpowiedzUsuń
  7. Około 15-scie lat temu,gdy organizowane były zakładowe grzybobrania odbyła się wycieczka do Puszczy Drawskiej.Zgubiła się w lesie kobitka.
    Oczywiście wpadła w panikę.Po kilku godzinach
    koszmaru trafiła na szosę.Płacząc całowała ją,
    z nadzieją,że kiedyś dojdzie do ludzi.
    Ta szosa prowadziła do Dobiegniewa.

    OdpowiedzUsuń