sobota, 25 lutego 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.5.


 

Cz. 5. I był bal...

Babcia zadzwoniła z radosną nowiną – Edzia wypisują już do domu. Będzie miał dwa tygodnie zwolnienia lekarskiego i będzie czekał na sanatorium. Według prognoz powinien je dostać w lutym lu w marcu.
- A co u ciebie, wnusiu?
- Cieszę się, że tato wychodzi. To znaczy, że mu ta przepustka nie zaszkodziła, Bogu dzięki.
- Tomek dziś już odjeżdża nocnym pociągiem. Jeszcze raz położy swoje ręce na Edziu. Ale co u ciebie? Przyjedziesz na Nowy Rok?
- No właśnie nie wiem. Dostałam zaproszenie na bal sylwestrowy, ale nie mam się w co ubrać. Wszystkie moje suknie są w Wierzbinie.
- Na bal? Gdzie i z kim?
Stefcia opowiedziała. Dodała, że nie mogła odmówić.
- Sukienkami się nie przejmuj. Zaraz spakuję, co trzeba i jutro Bela lub Hubert przywiozą ci do domu. Pogrzebie w twojej biżuterii, żebyś nie poszła na nago... - zachichotała babcia. - Najgorzej, że to bal składkowy. Co ty weźmiesz? Może ci coś przygotować?
- Kupię te ciastka pyszne, wiesz które, i to musi wystarczyć. Iga mówiła, abym się całkiem tym nie przejmowała, bo ona ugotuje bigos i upiecze kurczaki. Któraś dziewczyna robi sałatkę, inna śledzie, jeszcze inna ma zrobić kotlety mielone. Obyśmy się od tej różnej kuchni nie pochorowały!
- Może dam ci tych domowych wędlin, wiesz, tych co Edzio załatwił.
- Ani mi się waż! Myślałam, aby zrobić risotto, ale zrezygnowałam, bo to na zimno nie będzie dobre, a nikt nie będzie ganiał do państwa Ignatowiczów, aby podgrzać. Zresztą my idziemy tam tańczyć, a nie się obżerać.
- Może bym upiekła karpatkę albo chociaż keks?
- Dobrze. Zgadzam się na keks, ale nic więcej. Jesteś po chorobie, jeszcze nie wydobrzałaś, a już się chcesz rzucać w wir pracy. Tylko keks. Nic więcej. Pamiętaj! Czy w ogóle przy wódce będzie szło ciasto?
- Coś musicie jeść. Trzeba mieć siły, aby tańczyć.
- Ja tam bardziej będę siedzieć niż tańczyć. Obiecałam jedynie zatańczyć pierwszy i ostatni taniec.
- Nie wygłupiaj się. Chłopakowi będzie przykro. Idź i tańcz ile się tylko da. Po to są bale. A ty dawno nie tańczyłaś. Zaraz na początku wypij ze dwa kieliszki wódki, to tak na rozluźnienie stawów. Najgorsze są biodrowe. A później już więcej nie pij, bo jak będziesz wracać do Krakowa? Chyba, że będziesz spała u Igi.
- Właśnie nie chcę u nikogo spać. Myślałam tylko o łyku szampana o północy.
- Tak czy tak z alkoholem musisz uważać. On tobie nie służy. Dobrze. To chyba wszystko mamy obgadane. A chłopaki ci jutro przywiozą sukienki, to sobie wybierzesz.
Przywieźli. Także keks i domowy pasztet oraz kilka innych smakołyków. A przede wszystkim cztery doniczki gwiazdy betlejemskiej, których nie udało się przed świętami sprzedać.
- Babcia mówiła, że ty wcale nie masz kwiatów – powiedział Bela rozsiadając się na kanapie w szarym pokoju.
Hubert w tym czasie oglądał mieszkanie.
- Fajne rozwiązanie z tą kratownicą – nie ukrywał swego zachwytu. - Ale kwiaty rzeczywiście są tu potrzebne.
- O kwiaty miałam zadbać wiosną. Piotrek miał dla mnie przygotować coś ekstra. Podobno nawet już posadził jakieś szczepki. Chcecie kawy czy herbaty?
- Poproszę dwa litry herbaty – zażartował Bela. - To ogrzewanie w samochodzie jakoś tak bardzo mnie wysusza. Chwilę odpocznę i też obejrzę twoje włości. Już na pierwszy rzut oka widać, że się fajnie urządziłaś. To ten dywan dostałaś od Kamila? To bardzo sympatyczne, że tak o ciebie dba. Dobrze jest mieć takich przyjaciół.
Stefcia przygotowała nie tylko herbatę, ale także przekąski. A później siedzieli przy stole i gawędzili.
- To dobry pomysł nie mieć telewizora. U ciebie jest jak zwykle cisza i spokój. Bardzo mi to odpowiada. Tylko nie ma gdzie zapalić. Ani tarasu, ani nawet balkoniku małego – poskarżył się Bela.
- Ależ stryju, proszę spokojnie zapalić! Niech i u mnie zapachnie mężczyzną. - odpowiedziała żartem Stefcia.
Omijali wspomnienie Liama i w ogóle Szwecję. Po dwóch godzinach panowie zaczęli się zbierać. Na dworze już było ciemno. A Stefcia zaczęła robić przegląd przywiezionych przez krewnych sukienek. Trudno było się jej zdecydować. Wreszcie padło na ciemnoszarą sukienkę z lekkim niebieskawym połyskiem. Klasyczny krój, rękaw trzy czwarte, dołem lekko rozkloszowana. I czarne pantofelki. Później długo patrzyła na swoją biżuterię. Nigdy nie miała na sobie tych ostatnich klejnotów od Liama – wisiorek z kilku turkusów, kolczyki i bransoletka, bardzo ładny, delikatny wyrób. Kamienie idealnie niebieskie, jak niebo, wszystko osadzone w białym złocie. Kto się nie znał, mógł pomyśleć, że to plastikowa tandeta. Ale to może i dobrze, bo Steffi nie chciała popisywać się swoimi brylantami ani szmaragdami. Niech sobie będzie, że tandeta. Iga obiecała, że przyjedzie z bratem po nią. Nie chciała, aby Stefcia sama prowadziła. Temperatura utrzymywała się blisko zera, mogła być gołoledź... A nie daj Boże złapania gumy – i co dziewczyna w wieczorowej sukni sama zrobi na pustej drodze? A poza tym chwila rozmowy z Aleksandrem nico zbliży ich do siebie, nie będą już tak dramatycznie obcy. Iga powiedziała wprost, że chce, aby sprawiali wrażenie bardzo zaprzyjaźnionych.
- To nie będzie takie proste! - powiedziała szczerze Steffi. - Chyba jestem za bardzo sztywna.
- Pomogę zlikwidować tę barierę. Będę się bardzo starał – zapewnił Aleksander. - Ślicznie wyglądasz. Wszyscy będą mi ciebie zazdrościć. Ale nie daj się porwać najgorszym zbójom, a na pewno będą chcieli cię wyrwać chociaż do tańca.
- Tańczę tylko z tobą – zapewniła Stefcia, uśmiechając się i patrząc na Aleksandra zalotnie.
Uf! Ona też się starała. Całe wieki nie flirtowała, a jeżeli już – to tylko z Liamem. Jaki będzie ten wieczór? I noc? Jak się odnajdzie w nowym, tak bardzo obcym środowisku?
- A mnie się wydaje, że lepiej byś wyglądała w tej złotej. Masz ją tutaj? - dociekała Iga.
- Mam. Jednak nie podoba mi się teraz. Lepsza by była ta mała czarna, ale ma za bardzo gołe plecy. Nie chcę, aby mnie tam ktoś dotykał spoconymi rękoma.
- A załóż ją. Niech popatrzę – poprosiła Iga.
- Nie marudź. Ta jest dobra. Ale i tak ją na razie zdejmę, bo na drogę założę dżinsy i golf.
- Ten czerwony! On jest taki mięciutki!
- Widzę, że znasz moją garderobę lepiej ode mnie! - zaśmiała się Stefcia. - Dobrze, niech będzie czerwony. Też go lubię. Tylko ciągle nie mam odwagi nosić. Może się właśnie przełamię. Aha, kupiłam ciastka na ten bal. Zrobiono specjalnie dla mnie maleńkie ptysie i eklerki. Mam jeszcze domowy pasztet, wiesz, babciny wyrób. No i keks też od babci. Nigdy nie byłam na takim składkowym balu.
- Dlatego radzę próbować różnych potraw po ociupince, bo nigdy nie wiadomo, co ci posmakuje. Albo od czego zachorujesz – wtrącił Aleksander.
- Ja mam bigos i kurczaki. Dobra, kochani. Zbierajmy się, bo czas nie czeka. A dobrze by było poleżeć trochę przed zabawą.
- Nie wszyscy będą mogli poleżeć. Mnie czeka ostatnie spojrzenie na salę i dopięcie tego, co być może przegapiłem. Nawet nie zgadniecie, czego obawiam się najbardziej...
- Czego? - Stefcia spojrzała na niego z ciekawością.
- Że zabraknie papieru toaletowego, albo że ktoś zatka toalety. To by była masakra! Mam dyżurnych panów od takiej roboty, jednak na brak papieru nic nie będę mógł poradzić. Jest, ile jest. I więcej nie będzie.
Stefcia wyjęła z lodówki ciastka w kartonach i zapakowany już pasztet i keks. Dla mamy Igi miała duży bukiet herbacianych róż – tylko one pachniały, inne róże były w kwiaciarni jak martwe. A dla ojca - „wagonik” cameli.
Aleksander usadził Stefcię z przodu, obok siebie. Dziewczyna mu się podobała i miał nadzieję, że dzięki niej będzie miał ładne wspomnienia z tego balu. Za wiele sobie nie obiecywał. W każdym bądź razie jego była Róża przekona się, że stać go na wystrzałową dziewczynę.
- A ty mi nie powiedziałaś, kogo masz za partnera? Mów szybko – zagadnęła Stefcia już po wyjeździe za Kraków. Padał drobny śnieg, ale droga była dobra, silnik mercedesa cicho szumiał. Całkiem przyjemna podróż.
- Idę z kuzynem Wacusiem. To bardzo dalekie pokrewieństwo. Tak dalekie, że nikt już nawet nie usiłuje dociec całej tej zagmatwanej genealogii. Wacuś ma około czterdziestki i jest wdowcem od kilku lat. W tym roku po raz pierwszy od śmierci żony zdecydował się na bal. Dokładniej rzecz biorąc to ja go do tego przymusiłam. Nie mógł mi odmówić. Ja na ten bal idę ze względu na ciebie, Stefciu. A sama iść nie mogłam. Ty idziesz dla Aleksandra. Wacuś mi uległ. Musiał mi ustąpić. On robi nagrobki. Z daleka do niego przyjeżdżają i zamawiają pomniki. Jest w tym bardzo dobry. Ma dwie dorastające córki. Moja mama trochę mu pomagała. Kiedyś ci opowiem. Historia jest nadzwyczaj smutna, a nie chcę nikomu psuć humoru.
- Oj tam, oj tam – wtrącił się Aleksander. - Jego żonie coś pomieszało się w głowie, a może miała wypadek, dość, że zniknęła z domu i ślad po niej zaginął. Ktoś od nas natknął się na nią w Warszawie na Dworcu Centralnym, rozpoznał ją i przywiózł do domu. Dobrze, że się dała przywieźć! Jakoś około trzech lat jej nie było. Nie wiadomo, co w tym czasie robiła, nigdy o tym nie opowiadała. Była bezdomna – to akurat jest pewne. Zresztą wróciła zakręcona, jakby dalej miała amnezję. I nią i dziećmi opiekowała się babka Wacusia, ale to starowina była, więc nasza mama im pomagała. Mama była wówczas nauczycielką w podstawówce – język rosyjski i geografia. Opiekowała się tymi dziećmi, gdy było trzeba zabierała je do siebie na lekcje, aby nie pętały się gdzieś po dworze bez opieki. Przyprowadzała do nas do domu, karmiła. Ale tam i ta Zosia potrzebowała opieki, bo strach było zostawić ją samą w domu. Wiesz – pożar, otwarte drzwi i podobne rzeczy. Znów by mogła zaginąć. Gdy zabrakło babci Wacuś często zabierał Zosię ze sobą do warsztatu, aby mieć na nią oko. A później zaczęła się skarżyć na bóle głowy. Okazało się, że to glejak, nowotwór mózgu, nieuleczalny. Zosia okropnie cierpiała. Ostatnie miesiące cały czas na morfinie, no, dużo była w szpitalu... Wacuś postawił jej piękny nagrobek. Naprawdę piękny. I to cała historia.
- Tak. Były takie przebłyski, że poznawała córeczki i męża. Ale to krótkie chwile. Wacuś mówił, że była jak mały psiak, czekała na męża, że ją przytuli i pogłaszcze. Wtedy się uspokajała i spała. - dopowiedziała Iga.
- Pomyślałem, że lepiej abyś o tym wiedziała, aby uniknąć jakichś niezręczności w rozmowie.
- A wasz brat? Nawet nie wiem, jak ma na imię.
- Olgierd. Ale często mówimy na niego Ira. Jedziemy jego mercedesem. Ja się jeszcze nie dorobiłem samochodu. To znaczy kiedyś miałem, ale już poszedł na złom. Teraz najczęściej jeżdżę służbowym autem. I to z kierowcą! A poza tym, dobrze mi się spaceruje, tak dla zdrowia. Nie chcę być otyły, a w pracy mam za mało ruchu. Wszędzie gdzie można chodzę pieszo. Wracając do Olgierda – to jest wolny ptak. Dziś tu, jutro tam, nie nadążysz za nim. Ostatnio ma stałą pracę, a jednocześnie wciąż studiuje. W domu jest rzadko. Dla niego Łódź jest domem. Rodzice już do tego przywykli, ja – nie. Zawsze lubiłem mieć go blisko siebie. Długo byliśmy takie papużki nierozłączki. Palca byś między nas nie wcisnęła. Rozumieliśmy się bez słów, wystarczyło spojrzenie. A później się wszystko zmieniło. Chłopak wydoroślał i poszedł w świat... Iga też ma taki niezależny charakter, A w zasadzie charakterek.
- Zejdź ze mnie, bo mi duszno! - zażartowała Iga.
A później był bal.
„Bal” to tylko szumna nazwa. Duża sala – świetlica zakładowa - ustrojona balonikami i serpentynami. Pod jedną ścianą stoliki, każdy przygotowany na dwanaście osób. Stoliki także w obszernym holu. Podium dla orkiestry, która już stroiła instrumenty. Ludzie zaczęli się schodzić. Iga rozstawiła na stole przyniesione rzeczy, dziewczęta jej pomagały, wykładały swoje półmiski pełne różnego mięsiwa. Każdy musiał przynieść własne talerze, sztućce, kieliszki i szklanki. Mężczyźni przynieśli alkohol i zimne napoje. Rodzice Igi mieli stolik daleko od nich. Olgierd zabrał kluczyki od brata i pojechał po swoją dziewczynę, Beatę. Zaraz też wrócił wraz z nią. Doszli też inni goście do stolika: chmurny Edmund z niewielką czarną bródką i wąsem w towarzystwie jasnowłosej Małgosi, chudy jak szczapka Michał z pulchniutką Krysią i rozczochrany, niemal rudy, January (ale wołano go Janu) z Jolą w bardzo wymyślnej fryzurze. Dla Stefci był przygotowany fotel (bardzo wąski) w szczycie stołu, pod samą ścianą. Obok, też w szczycie, było miejsce dla Aleksandra. Generalnie było bardzo ciasno, ale to młodym nie przeszkadzało. Aleksander uprzedził Stefcię, że będzie musiał oficjalnie rozpocząć bal krótką przemową, a później zatańczy ze swoją matką, ale krótko, tylko jedno kółeczko wokół sali.
- Nie ma mojego dyrektora i część jego obowiązków spada na mnie. Później, już w trakcie balu będę musiał zatańczyć z dwoma moimi dawnymi nauczycielkami i naszą panią od toalet. Takie tu mamy zwyczaje. Myślę, że się nie obrazisz. Nie będę w ogóle pił, aby móc cię z rana odwieźć do Krakowa. Oczywiście nie musisz jechać aż tak rano, możesz przenocować u moich rodziców. Przyszedłbym cię przytulić...
- No, no! Nie rozmarzaj się za bardzo! - zaśmiała się Stefcia. Ale było jej miło, że tak powiedział.
Później, gdy już na dobre rozpoczęły się tańce, to ona rozmarzyła się w ramionach Aleksandra. Przypomniał się jej Liam... Aleksander pachniał jakoś podobnie do Liama i przez moment odpłynęła w przeszłość, aż pod powiekami zapiekły ją łzy, z trudem je powstrzymała. Oparła głowę na ramieniu Aleksandra, chowając twarz.
- Wszystko w porządku – zapytał ją nachylając się do ucha.
- Tak, tak – potwierdziła. Nie powiedziała, że przez moment była we władzy wspomnień. Wyprostowała się.
- Twoja bliskość cokolwiek mnie oszałamia. Jesteś wspaniałą dziewczyną. Wszyscy faceci już mi zazdroszczą.
- A twoja była dziewczyna?
- Od czasu do czasu śledzi nas wzrokiem, ale cóż mnie ona obchodzi? Mam nadzieję, że nie podejdzie do naszego stołu.
- Ty też na nią patrzysz...
- Patrzę po całej sali, a nie specjalnie na nią. Wiesz, muszę mieć oczy dookoła głowy, taką dziś mam rolę. Choć wolałbym zatracić się w tym tańcu z tobą... Jesteś wspaniała!
- Jesteś bardzo przystojny i doskonale tańczysz. Doceniam to.
W tańcu nie bardzo dało się rozmawiać, bo jednak muzyka była głośna. Natomiast przy stoliku rozmowa od razu stawała się ogólna. Olgierd i Janu z rozwianą fryzurą prześcigali się w politycznych dowcipach, które natychmiast nagradzano salwami śmiechu. Alkohol pito umiarkowanie, jak się okazało Olgierd po dwóch kieliszkach na samym początku zabawy później już nie pił. Aleksander w ogóle nie dotykał kieliszka. Stefcia wypiła dwa kieliszki na początku, tak, jak jej radziła babcia, bo stawy biodrowe były rzeczywiście sztywne, niemal bolesne. Po kilku tańcach na szczęście ten dyskomfort ustąpił. Tańczyła ze wszystkimi panami ze swego stolika, przychodzili i inni panowie prosić ją do tańca, ale zdecydowanie odmawiała. Żartując mówiła, że Aleksander pozwolił jej tańczyć jedynie z chłopakami z jej stolika. A kiedy jakiś uparciuch zwracał się po zgodę do Aleksandra – ten niby żartem, ale też dawał do zrozumienia, że swojej dziewczyny nie da w obce ręce.
- Czy jesteś zadowolona? - zapytała ją Iga, gdy zdarzył się stosowny moment.
- Tak. Bawię się doskonale, a twój brat jest idealnym, wspaniałym partnerem. Miło jest mi być w waszym towarzystwie.
- A wiesz, która to ta była Róża?
- Wacuś mi pokazał. Ładna dziewczyna.
- Owszem. Ale okazała się pusta. Dobrze, że się rozstali. A ten jej Dzidzi Amoroso już jest prawie pijany. Za długo tu nie pobędą.
- O czym tak szepczecie? - zapytał nachylając się do nich Aleksander.
- Głównie o tobie – odpowiedziała Iga.
- Jest bardzo źle?
- Jest bardzo dobrze! - Stefcia uprzedziła Igę.
- A mówiłaś mi, że depcze ci po palcach – zażartował Iga.
- Skoro tak, to będę cię teraz nosił na rękach!
- Jestem za ciężka!
- Takiemu ciężarowi to jeszcze uradzę – zapewnił Aleksander. A później dodał całkiem serio: - Miał być wodzirej, wtedy bal nabrałby rumieńców, bo Tadzio jest w tym dobry. Ale rozchorował się nam chłopak na grypę i tylko prosił, by kielicha za jego zdrowie wypić. Jutro pod wieczór go odwiedzę.
- Nawet nie myśl o tym! - zaprotestowała Iga. - Jeszcze się od niego zarazisz! A jesteś potrzebny w domu. Może jeszcze uda się nam odwiedzić Stefcię w Krakowie. No i do Warszawy będziesz musiał mnie odwieźć. Musisz być zdrowy!
- To jest argument nie do odparcia!
Orkiestra grała bardzo dobrze, a przerwy robiła krótkie. Po jakimś czasie Stefcia poczuła się zmęczona. Nie przywykła do takich tańców! Aleksander zauważył, że dziewczynie potrzebny odpoczynek i zarządził „spacer” do jego gabinetu na pierwszym piętrze. Poszli w szóstkę – Ira z Beatą, Iga z Wacusiem i ich dwoje. Dziewczyny skorzystały z toalety i poprawiły makijaż. W tym czasie Aleksander przygotował dla wszystkich kawę, bo ta na dole jakoś nie była najsmaczniejsza. Olgierd usadowił się w fotelu i zgarnął Beatkę na swoje kolana, Iga zajęła drugi fotel, przekładając nogi przez poręcz i zsuwając z nóg pantofelki. Wacuś usiadł obok niej i intensywnie dmuchał w swoją kawę, aby ją jak najszybciej ostudzić. Aleksander stanął za fotelem Stefci i pochylając się oparł dłonie na jej ramionach. Iga zaczęła się wygłupiać. Opowiadała zabawne historyjki z przeszłości, a Wacuś co chwila wpadał jej w słowa, poprawiał, dopowiadał to, o czym dziewczyna chciała przemilczeć.
- Masz przepiękną linię karku – szepnął Aleksander do ucha Stefci. - Chciałbym go całować bez końca... Ciebie całą całować... Będę musiał to zrobić na sali, publicznie, tak aby ludzie widzieli. Wolę cię najpierw zapytać o zgodę, bo nie chcę oberwać po twarzy... Pozwolisz?
- Pocałuj mnie teraz, niech zobaczę, czy mi się to spodoba – odpowiedziała kokieteryjnie.
- A wiesz, że nie mam odwagi?
- A taki z ciebie kozak!
- Iga, czy ja mogę ucałować twoją przyjaciółkę? - Aleksander zwrócił się do siostry.
- Może nie tak ostro, braciszku. Nie tak ostro! Miały być tylko dwa tańce, a już dużo z tobą tańczyła. Z całowaniem bym się jednak wstrzymała. To może być niebezpieczne!
Ale Stefcia wyciągnęła wysoko ręce i objęła głowę Aleksandra, przyciągnęła ją do siebie i pocałowała w policzek.
- To na dobry początek – powiedziała. - Możesz. Oczywiście, że możesz. Przecież tu dla wszystkich jesteśmy parą. Ale nie nadużywaj mego przyzwolenia. Lubię dyskrecję.
Zeszli na dół i znów tańczyli, ale już zaraz była północ i rozpoczął się szał ze strzelaniem korków od szampana, z bieganiem od stolika do stolika, by złożyć znajomym życzenia. A znali się niemal wszyscy. Aleksander z jednej strony, a Wacuś z drugiej bronili dostępu do Stefci, wystarczyło, ze podała rękę, nawet nie wstawała. Dopiero gdy Aleksander odszedł na chwilę do rodziców przypętał się jakiś mocno podchmielony facet i składał jej długie życzenia, Wacuś dzielnie go odsuwał od Stefci, ale kilku pocałunków w policzek już nie mogła uniknąć. Prawie godzinę trwało to składanie życzeń, a orkiestra w tym czasie odpoczywała. Później zaczęła grać z nową werwą.
Stefci było dobrze w ramionach Aleksandra. Czasem ją delikatnie przytulał, czasem zaglądał w oczy lub szeptał do ucha miłe głupstwa. Całował we włosy. Wtedy uśmiechała się do niego. W którymś momencie zarzuciła mu ręce na szyję, a wówczas przytulił ją całkiem mocno i kilka razy musnął usta. Było jej miło. Lecz w duchu mówiła do siebie – jak łatwo jest się zapomnieć. A ona nie chciała się tak zapominać. Chłopak budził w niej pożądanie, ale to nie była miłość i Stefcia miała tego świadomość. A jednak pozwalała, by kołysał ją w swoich ramionach czule, bezpiecznie i ciepło. Romantycznie. Zapomniała, że tak może być. Dobrze, spokojnie i radośnie. Może tego jej od dawna brakowało? Przez cały wieczór adorował ją dyskretnie. Granice między nimi z wolna się zacierały. Stawał się bliskim przyjacielem. Jak bliskim?
Ale bal się skończył. Trzeba było uprzątnąć wszystko ze stołu, łącznie z obrusem. Wacuś pozbierał odpadki dla swego psa (trzymał go przy warsztacie), dziewczyny pakowały swoje naczynia do siatek i koszyków (Iga), nie obyło się bez stłuczek. Olgierd odszedł na chwilę do rodziców, bo chciał ich odwieźć do domu jako pierwszych. Później kolejno porozwoził całą resztę. Ulitował się nawet nad Różą i jej pijanym partnerem. Aleksander tego nie skomentował, ale był na brata wyraźnie zły. Stefcia rozpaczliwie chciała poprawić mu humor. Przytuliła się i pocałowała go w usta, a Aleksander natychmiast skupił się na niej. Jego pocałunek był dużo dłuższy i bardziej namiętny, jednak nie szarżował.
W domu matka zarządziła spanie. Dla wszystkich.
- Aleksander nie spał prawie dwie noce. Nie pozwolę, by jechał tak z marszu. Nigdzie się wam nie spieszy. Odpoczniecie i wtedy pojedziecie. Dziś na drogach może być sporo podpitych kierowców, lepiej nie wywoływać wilka z lasu. Nie musicie się rozbierać, pokładźcie się na kanapach, gdzie kto może i prześpijcie się choć ze dwie godziny.
Stefcia ułożyła się w salonie, już przebrana w dżinsy. Gdy w domu ucichło Aleksander przyszedł do niej, zrobiła mu miejsce obok siebie, na szczęście kanapa była dość szeroka. Objął Stefcię, przytulił, pocałował kilka razy, a potem, szczęśliwy, szybko usnął. Zresztą ona też.

c.d.n.
fot. własna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz