Cz. 5. I był bal...
Babcia zadzwoniła z radosną
nowiną – Edzia wypisują już do domu. Będzie miał dwa tygodnie
zwolnienia lekarskiego i będzie czekał na sanatorium. Według
prognoz powinien je dostać w lutym lu w marcu.
- A co u
ciebie, wnusiu?
- Cieszę się, że tato wychodzi. To znaczy,
że mu ta przepustka nie zaszkodziła, Bogu dzięki.
- Tomek
dziś już odjeżdża nocnym pociągiem. Jeszcze raz położy swoje
ręce na Edziu. Ale co u ciebie? Przyjedziesz na Nowy Rok?
-
No właśnie nie wiem. Dostałam zaproszenie na bal sylwestrowy, ale
nie mam się w co ubrać. Wszystkie moje suknie są w Wierzbinie.
- Na bal? Gdzie i z kim?
Stefcia opowiedziała. Dodała,
że nie mogła odmówić.
- Sukienkami się nie przejmuj.
Zaraz spakuję, co trzeba i jutro Bela lub Hubert przywiozą ci do
domu. Pogrzebie w twojej biżuterii, żebyś nie poszła na nago... -
zachichotała babcia. - Najgorzej, że to bal składkowy. Co ty
weźmiesz? Może ci coś przygotować?
- Kupię te ciastka
pyszne, wiesz które, i to musi wystarczyć. Iga mówiła, abym się
całkiem tym nie przejmowała, bo ona ugotuje bigos i upiecze
kurczaki. Któraś dziewczyna robi sałatkę, inna śledzie, jeszcze
inna ma zrobić kotlety mielone. Obyśmy się od tej różnej kuchni
nie pochorowały!
- Może dam ci tych domowych wędlin,
wiesz, tych co Edzio załatwił.
- Ani mi się waż!
Myślałam, aby zrobić risotto, ale zrezygnowałam, bo to na zimno
nie będzie dobre, a nikt nie będzie ganiał do państwa
Ignatowiczów, aby podgrzać. Zresztą my idziemy tam tańczyć, a
nie się obżerać.
- Może bym upiekła karpatkę albo
chociaż keks?
- Dobrze. Zgadzam się na keks, ale nic
więcej. Jesteś po chorobie, jeszcze nie wydobrzałaś, a już się
chcesz rzucać w wir pracy. Tylko keks. Nic więcej. Pamiętaj! Czy w
ogóle przy wódce będzie szło ciasto?
- Coś musicie jeść.
Trzeba mieć siły, aby tańczyć.
- Ja tam bardziej będę
siedzieć niż tańczyć. Obiecałam jedynie zatańczyć pierwszy i
ostatni taniec.
- Nie wygłupiaj się. Chłopakowi będzie
przykro. Idź i tańcz ile się tylko da. Po to są bale. A ty dawno
nie tańczyłaś. Zaraz na początku wypij ze dwa kieliszki wódki,
to tak na rozluźnienie stawów. Najgorsze są biodrowe. A później
już więcej nie pij, bo jak będziesz wracać do Krakowa? Chyba, że
będziesz spała u Igi.
- Właśnie nie chcę u nikogo spać.
Myślałam tylko o łyku szampana o północy.
- Tak czy tak
z alkoholem musisz uważać. On tobie nie służy. Dobrze. To chyba
wszystko mamy obgadane. A chłopaki ci jutro przywiozą sukienki, to
sobie wybierzesz.
Przywieźli. Także keks i domowy pasztet
oraz kilka innych smakołyków. A przede wszystkim cztery doniczki
gwiazdy betlejemskiej, których nie udało się przed świętami
sprzedać.
- Babcia mówiła, że ty wcale nie masz kwiatów
– powiedział Bela rozsiadając się na kanapie w szarym pokoju.
Hubert w tym czasie oglądał mieszkanie.
- Fajne
rozwiązanie z tą kratownicą – nie ukrywał swego zachwytu. - Ale
kwiaty rzeczywiście są tu potrzebne.
- O kwiaty miałam
zadbać wiosną. Piotrek miał dla mnie przygotować coś ekstra.
Podobno nawet już posadził jakieś szczepki. Chcecie kawy czy
herbaty?
- Poproszę dwa litry herbaty – zażartował Bela.
- To ogrzewanie w samochodzie jakoś tak bardzo mnie wysusza. Chwilę
odpocznę i też obejrzę twoje włości. Już na pierwszy rzut oka
widać, że się fajnie urządziłaś. To ten dywan dostałaś od
Kamila? To bardzo sympatyczne, że tak o ciebie dba. Dobrze jest mieć
takich przyjaciół.
Stefcia przygotowała nie tylko herbatę,
ale także przekąski. A później siedzieli przy stole i gawędzili.
- To dobry pomysł nie mieć telewizora. U ciebie jest jak
zwykle cisza i spokój. Bardzo mi to odpowiada. Tylko nie ma gdzie
zapalić. Ani tarasu, ani nawet balkoniku małego – poskarżył się
Bela.
- Ależ stryju, proszę spokojnie zapalić! Niech i u
mnie zapachnie mężczyzną. - odpowiedziała żartem Stefcia.
Omijali wspomnienie Liama i w ogóle Szwecję. Po dwóch godzinach
panowie zaczęli się zbierać. Na dworze już było ciemno. A
Stefcia zaczęła robić przegląd przywiezionych przez krewnych
sukienek. Trudno było się jej zdecydować. Wreszcie padło na
ciemnoszarą sukienkę z lekkim niebieskawym połyskiem. Klasyczny
krój, rękaw trzy czwarte, dołem lekko rozkloszowana. I czarne
pantofelki. Później długo patrzyła na swoją biżuterię. Nigdy
nie miała na sobie tych ostatnich klejnotów od Liama – wisiorek z
kilku turkusów, kolczyki i bransoletka, bardzo ładny, delikatny
wyrób. Kamienie idealnie niebieskie, jak niebo, wszystko osadzone w
białym złocie. Kto się nie znał, mógł pomyśleć, że to
plastikowa tandeta. Ale to może i dobrze, bo Steffi nie chciała
popisywać się swoimi brylantami ani szmaragdami. Niech sobie
będzie, że tandeta. Iga obiecała, że przyjedzie z bratem po nią.
Nie chciała, aby Stefcia sama prowadziła. Temperatura utrzymywała
się blisko zera, mogła być gołoledź... A nie daj Boże złapania
gumy – i co dziewczyna w wieczorowej sukni sama zrobi na pustej
drodze? A poza tym chwila rozmowy z Aleksandrem nico zbliży ich do
siebie, nie będą już tak dramatycznie obcy. Iga powiedziała
wprost, że chce, aby sprawiali wrażenie bardzo zaprzyjaźnionych.
- To nie będzie takie proste! - powiedziała szczerze Steffi. -
Chyba jestem za bardzo sztywna.
- Pomogę zlikwidować tę
barierę. Będę się bardzo starał – zapewnił Aleksander. -
Ślicznie wyglądasz. Wszyscy będą mi ciebie zazdrościć. Ale nie
daj się porwać najgorszym zbójom, a na pewno będą chcieli cię
wyrwać chociaż do tańca.
- Tańczę tylko z tobą –
zapewniła Stefcia, uśmiechając się i patrząc na Aleksandra
zalotnie.
Uf! Ona też się starała. Całe wieki nie
flirtowała, a jeżeli już – to tylko z Liamem. Jaki będzie ten
wieczór? I noc? Jak się odnajdzie w nowym, tak bardzo obcym
środowisku?
- A mnie się wydaje, że lepiej byś wyglądała
w tej złotej. Masz ją tutaj? - dociekała Iga.
- Mam.
Jednak nie podoba mi się teraz. Lepsza by była ta mała czarna, ale
ma za bardzo gołe plecy. Nie chcę, aby mnie tam ktoś dotykał
spoconymi rękoma.
- A załóż ją. Niech popatrzę –
poprosiła Iga.
- Nie marudź. Ta jest dobra. Ale i tak ją
na razie zdejmę, bo na drogę założę dżinsy i golf.
-
Ten czerwony! On jest taki mięciutki!
- Widzę, że znasz
moją garderobę lepiej ode mnie! - zaśmiała się Stefcia. -
Dobrze, niech będzie czerwony. Też go lubię. Tylko ciągle nie mam
odwagi nosić. Może się właśnie przełamię. Aha, kupiłam
ciastka na ten bal. Zrobiono specjalnie dla mnie maleńkie ptysie i
eklerki. Mam jeszcze domowy pasztet, wiesz, babciny wyrób. No i keks
też od babci. Nigdy nie byłam na takim składkowym balu.
-
Dlatego radzę próbować różnych potraw po ociupince, bo nigdy nie
wiadomo, co ci posmakuje. Albo od czego zachorujesz – wtrącił
Aleksander.
- Ja mam bigos i kurczaki. Dobra, kochani.
Zbierajmy się, bo czas nie czeka. A dobrze by było poleżeć trochę
przed zabawą.
- Nie wszyscy będą mogli poleżeć. Mnie
czeka ostatnie spojrzenie na salę i dopięcie tego, co być może
przegapiłem. Nawet nie zgadniecie, czego obawiam się
najbardziej...
- Czego? - Stefcia spojrzała na niego z
ciekawością.
- Że zabraknie papieru toaletowego, albo że
ktoś zatka toalety. To by była masakra! Mam dyżurnych panów od
takiej roboty, jednak na brak papieru nic nie będę mógł poradzić.
Jest, ile jest. I więcej nie będzie.
Stefcia wyjęła z
lodówki ciastka w kartonach i zapakowany już pasztet i keks. Dla
mamy Igi miała duży bukiet herbacianych róż – tylko one
pachniały, inne róże były w kwiaciarni jak martwe. A dla ojca -
„wagonik” cameli.
Aleksander usadził Stefcię z przodu,
obok siebie. Dziewczyna mu się podobała i miał nadzieję, że
dzięki niej będzie miał ładne wspomnienia z tego balu. Za wiele
sobie nie obiecywał. W każdym bądź razie jego była Róża
przekona się, że stać go na wystrzałową dziewczynę.
-
A ty mi nie powiedziałaś, kogo masz za partnera? Mów szybko –
zagadnęła Stefcia już po wyjeździe za Kraków. Padał drobny
śnieg, ale droga była dobra, silnik mercedesa cicho szumiał.
Całkiem przyjemna podróż.
- Idę z kuzynem Wacusiem. To
bardzo dalekie pokrewieństwo. Tak dalekie, że nikt już nawet nie
usiłuje dociec całej tej zagmatwanej genealogii. Wacuś ma około
czterdziestki i jest wdowcem od kilku lat. W tym roku po raz pierwszy
od śmierci żony zdecydował się na bal. Dokładniej rzecz biorąc
to ja go do tego przymusiłam. Nie mógł mi odmówić. Ja na ten bal
idę ze względu na ciebie, Stefciu. A sama iść nie mogłam. Ty
idziesz dla Aleksandra. Wacuś mi uległ. Musiał mi ustąpić. On
robi nagrobki. Z daleka do niego przyjeżdżają i zamawiają
pomniki. Jest w tym bardzo dobry. Ma dwie dorastające córki. Moja
mama trochę mu pomagała. Kiedyś ci opowiem. Historia jest
nadzwyczaj smutna, a nie chcę nikomu psuć humoru.
- Oj
tam, oj tam – wtrącił się Aleksander. - Jego żonie coś
pomieszało się w głowie, a może miała wypadek, dość, że
zniknęła z domu i ślad po niej zaginął. Ktoś od nas natknął
się na nią w Warszawie na Dworcu Centralnym, rozpoznał ją i
przywiózł do domu. Dobrze, że się dała przywieźć! Jakoś około
trzech lat jej nie było. Nie wiadomo, co w tym czasie robiła, nigdy
o tym nie opowiadała. Była bezdomna – to akurat jest pewne.
Zresztą wróciła zakręcona, jakby dalej miała amnezję. I nią i
dziećmi opiekowała się babka Wacusia, ale to starowina była, więc
nasza mama im pomagała. Mama była wówczas nauczycielką w
podstawówce – język rosyjski i geografia. Opiekowała się tymi
dziećmi, gdy było trzeba zabierała je do siebie na lekcje, aby nie
pętały się gdzieś po dworze bez opieki. Przyprowadzała do nas do
domu, karmiła. Ale tam i ta Zosia potrzebowała opieki, bo strach
było zostawić ją samą w domu. Wiesz – pożar, otwarte drzwi i
podobne rzeczy. Znów by mogła zaginąć. Gdy zabrakło babci Wacuś
często zabierał Zosię ze sobą do warsztatu, aby mieć na nią
oko. A później zaczęła się skarżyć na bóle głowy. Okazało
się, że to glejak, nowotwór mózgu, nieuleczalny. Zosia okropnie
cierpiała. Ostatnie miesiące cały czas na morfinie, no, dużo była
w szpitalu... Wacuś postawił jej piękny nagrobek. Naprawdę
piękny. I to cała historia.
- Tak. Były takie przebłyski,
że poznawała córeczki i męża. Ale to krótkie chwile. Wacuś
mówił, że była jak mały psiak, czekała na męża, że ją
przytuli i pogłaszcze. Wtedy się uspokajała i spała. -
dopowiedziała Iga.
- Pomyślałem, że lepiej abyś o tym
wiedziała, aby uniknąć jakichś niezręczności w rozmowie.
- A wasz brat? Nawet nie wiem, jak ma na imię.
- Olgierd.
Ale często mówimy na niego Ira. Jedziemy jego mercedesem. Ja się
jeszcze nie dorobiłem samochodu. To znaczy kiedyś miałem, ale już
poszedł na złom. Teraz najczęściej jeżdżę służbowym autem. I
to z kierowcą! A poza tym, dobrze mi się spaceruje, tak dla
zdrowia. Nie chcę być otyły, a w pracy mam za mało ruchu.
Wszędzie gdzie można chodzę pieszo. Wracając do Olgierda – to
jest wolny ptak. Dziś tu, jutro tam, nie nadążysz za nim. Ostatnio
ma stałą pracę, a jednocześnie wciąż studiuje. W domu jest
rzadko. Dla niego Łódź jest domem. Rodzice już do tego przywykli,
ja – nie. Zawsze lubiłem mieć go blisko siebie. Długo byliśmy
takie papużki nierozłączki. Palca byś między nas nie wcisnęła.
Rozumieliśmy się bez słów, wystarczyło spojrzenie. A później
się wszystko zmieniło. Chłopak wydoroślał i poszedł w świat...
Iga też ma taki niezależny charakter, A w zasadzie charakterek.
- Zejdź ze mnie, bo mi duszno! - zażartowała Iga.
A
później był bal.
„Bal” to tylko szumna nazwa. Duża
sala – świetlica zakładowa - ustrojona balonikami i
serpentynami. Pod jedną ścianą stoliki, każdy przygotowany na
dwanaście osób. Stoliki także w obszernym holu. Podium dla
orkiestry, która już stroiła instrumenty. Ludzie zaczęli się
schodzić. Iga rozstawiła na stole przyniesione rzeczy, dziewczęta
jej pomagały, wykładały swoje półmiski pełne różnego mięsiwa.
Każdy musiał przynieść własne talerze, sztućce, kieliszki i
szklanki. Mężczyźni przynieśli alkohol i zimne napoje. Rodzice
Igi mieli stolik daleko od nich. Olgierd zabrał kluczyki od brata i
pojechał po swoją dziewczynę, Beatę. Zaraz też wrócił wraz z
nią. Doszli też inni goście do stolika: chmurny Edmund z niewielką
czarną bródką i wąsem w towarzystwie jasnowłosej Małgosi, chudy
jak szczapka Michał z pulchniutką Krysią i rozczochrany, niemal
rudy, January (ale wołano go Janu) z Jolą w bardzo wymyślnej
fryzurze. Dla Stefci był przygotowany fotel (bardzo wąski) w
szczycie stołu, pod samą ścianą. Obok, też w szczycie, było
miejsce dla Aleksandra. Generalnie było bardzo ciasno, ale to młodym
nie przeszkadzało. Aleksander uprzedził Stefcię, że będzie
musiał oficjalnie rozpocząć bal krótką przemową, a później
zatańczy ze swoją matką, ale krótko, tylko jedno kółeczko wokół
sali.
- Nie ma mojego dyrektora i część jego obowiązków
spada na mnie. Później, już w trakcie balu będę musiał
zatańczyć z dwoma moimi dawnymi nauczycielkami i naszą panią od
toalet. Takie tu mamy zwyczaje. Myślę, że się nie obrazisz. Nie
będę w ogóle pił, aby móc cię z rana odwieźć do Krakowa.
Oczywiście nie musisz jechać aż tak rano, możesz przenocować u
moich rodziców. Przyszedłbym cię przytulić...
- No, no!
Nie rozmarzaj się za bardzo! - zaśmiała się Stefcia. Ale było
jej miło, że tak powiedział.
Później, gdy już na dobre
rozpoczęły się tańce, to ona rozmarzyła się w ramionach
Aleksandra. Przypomniał się jej Liam... Aleksander pachniał jakoś
podobnie do Liama i przez moment odpłynęła w przeszłość, aż
pod powiekami zapiekły ją łzy, z trudem je powstrzymała. Oparła
głowę na ramieniu Aleksandra, chowając twarz.
- Wszystko w
porządku – zapytał ją nachylając się do ucha.
- Tak,
tak – potwierdziła. Nie powiedziała, że przez moment była we
władzy wspomnień. Wyprostowała się.
- Twoja bliskość
cokolwiek mnie oszałamia. Jesteś wspaniałą dziewczyną. Wszyscy
faceci już mi zazdroszczą.
- A twoja była dziewczyna?
- Od czasu do czasu śledzi nas wzrokiem, ale cóż mnie ona
obchodzi? Mam nadzieję, że nie podejdzie do naszego stołu.
- Ty też na nią patrzysz...
- Patrzę po całej sali, a
nie specjalnie na nią. Wiesz, muszę mieć oczy dookoła głowy,
taką dziś mam rolę. Choć wolałbym zatracić się w tym tańcu z
tobą... Jesteś wspaniała!
- Jesteś bardzo przystojny i
doskonale tańczysz. Doceniam to.
W tańcu nie bardzo dało
się rozmawiać, bo jednak muzyka była głośna. Natomiast przy
stoliku rozmowa od razu stawała się ogólna. Olgierd i Janu z
rozwianą fryzurą prześcigali się w politycznych dowcipach, które
natychmiast nagradzano salwami śmiechu. Alkohol pito umiarkowanie,
jak się okazało Olgierd po dwóch kieliszkach na samym początku
zabawy później już nie pił. Aleksander w ogóle nie dotykał
kieliszka. Stefcia wypiła dwa kieliszki na początku, tak, jak jej
radziła babcia, bo stawy biodrowe były rzeczywiście sztywne,
niemal bolesne. Po kilku tańcach na szczęście ten dyskomfort
ustąpił. Tańczyła ze wszystkimi panami ze swego stolika,
przychodzili i inni panowie prosić ją do tańca, ale zdecydowanie
odmawiała. Żartując mówiła, że Aleksander pozwolił jej tańczyć
jedynie z chłopakami z jej stolika. A kiedy jakiś uparciuch zwracał
się po zgodę do Aleksandra – ten niby żartem, ale też dawał do
zrozumienia, że swojej dziewczyny nie da w obce ręce.
- Czy
jesteś zadowolona? - zapytała ją Iga, gdy zdarzył się stosowny
moment.
- Tak. Bawię się doskonale, a twój brat jest
idealnym, wspaniałym partnerem. Miło jest mi być w waszym
towarzystwie.
- A wiesz, która to ta była Róża?
- Wacuś mi pokazał. Ładna dziewczyna.
- Owszem. Ale
okazała się pusta. Dobrze, że się rozstali. A ten jej Dzidzi
Amoroso już jest prawie pijany. Za długo tu nie pobędą.
- O czym tak szepczecie? - zapytał nachylając się do nich
Aleksander.
- Głównie o tobie – odpowiedziała Iga.
- Jest bardzo źle?
- Jest bardzo dobrze! - Stefcia
uprzedziła Igę.
- A mówiłaś mi, że depcze ci po
palcach – zażartował Iga.
- Skoro tak, to będę cię
teraz nosił na rękach!
- Jestem za ciężka!
-
Takiemu ciężarowi to jeszcze uradzę – zapewnił Aleksander. A
później dodał całkiem serio: - Miał być wodzirej, wtedy bal
nabrałby rumieńców, bo Tadzio jest w tym dobry. Ale rozchorował
się nam chłopak na grypę i tylko prosił, by kielicha za jego
zdrowie wypić. Jutro pod wieczór go odwiedzę.
- Nawet nie
myśl o tym! - zaprotestowała Iga. - Jeszcze się od niego zarazisz!
A jesteś potrzebny w domu. Może jeszcze uda się nam odwiedzić
Stefcię w Krakowie. No i do Warszawy będziesz musiał mnie odwieźć.
Musisz być zdrowy!
- To jest argument nie do odparcia!
Orkiestra grała bardzo dobrze, a przerwy robiła krótkie. Po
jakimś czasie Stefcia poczuła się zmęczona. Nie przywykła do
takich tańców! Aleksander zauważył, że dziewczynie potrzebny
odpoczynek i zarządził „spacer” do jego gabinetu na pierwszym
piętrze. Poszli w szóstkę – Ira z Beatą, Iga z Wacusiem i ich
dwoje. Dziewczyny skorzystały z toalety i poprawiły makijaż. W tym
czasie Aleksander przygotował dla wszystkich kawę, bo ta na dole
jakoś nie była najsmaczniejsza. Olgierd usadowił się w fotelu i
zgarnął Beatkę na swoje kolana, Iga zajęła drugi fotel,
przekładając nogi przez poręcz i zsuwając z nóg pantofelki.
Wacuś usiadł obok niej i intensywnie dmuchał w swoją kawę, aby
ją jak najszybciej ostudzić. Aleksander stanął za fotelem Stefci
i pochylając się oparł dłonie na jej ramionach. Iga zaczęła się
wygłupiać. Opowiadała zabawne historyjki z przeszłości, a Wacuś
co chwila wpadał jej w słowa, poprawiał, dopowiadał to, o czym
dziewczyna chciała przemilczeć.
- Masz przepiękną linię
karku – szepnął Aleksander do ucha Stefci. - Chciałbym go
całować bez końca... Ciebie całą całować... Będę musiał to
zrobić na sali, publicznie, tak aby ludzie widzieli. Wolę cię
najpierw zapytać o zgodę, bo nie chcę oberwać po twarzy...
Pozwolisz?
- Pocałuj mnie teraz, niech zobaczę, czy mi się
to spodoba – odpowiedziała kokieteryjnie.
- A wiesz, że
nie mam odwagi?
- A taki z ciebie kozak!
- Iga, czy
ja mogę ucałować twoją przyjaciółkę? - Aleksander zwrócił
się do siostry.
- Może nie tak ostro, braciszku. Nie tak
ostro! Miały być tylko dwa tańce, a już dużo z tobą tańczyła.
Z całowaniem bym się jednak wstrzymała. To może być
niebezpieczne!
Ale Stefcia wyciągnęła wysoko ręce i
objęła głowę Aleksandra, przyciągnęła ją do siebie i
pocałowała w policzek.
- To na dobry początek –
powiedziała. - Możesz. Oczywiście, że możesz. Przecież tu dla
wszystkich jesteśmy parą. Ale nie nadużywaj mego przyzwolenia.
Lubię dyskrecję.
Zeszli na dół i znów tańczyli, ale już
zaraz była północ i rozpoczął się szał ze strzelaniem korków
od szampana, z bieganiem od stolika do stolika, by złożyć znajomym
życzenia. A znali się niemal wszyscy. Aleksander z jednej strony, a
Wacuś z drugiej bronili dostępu do Stefci, wystarczyło, ze podała
rękę, nawet nie wstawała. Dopiero gdy Aleksander odszedł na
chwilę do rodziców przypętał się jakiś mocno podchmielony facet
i składał jej długie życzenia, Wacuś dzielnie go odsuwał od
Stefci, ale kilku pocałunków w policzek już nie mogła uniknąć.
Prawie godzinę trwało to składanie życzeń, a orkiestra w tym
czasie odpoczywała. Później zaczęła grać z nową werwą.
Stefci było dobrze w ramionach Aleksandra. Czasem ją delikatnie
przytulał, czasem zaglądał w oczy lub szeptał do ucha miłe
głupstwa. Całował we włosy. Wtedy uśmiechała się do niego. W
którymś momencie zarzuciła mu ręce na szyję, a wówczas
przytulił ją całkiem mocno i kilka razy musnął usta. Było jej
miło. Lecz w duchu mówiła do siebie – jak łatwo jest się
zapomnieć. A ona nie chciała się tak zapominać. Chłopak budził
w niej pożądanie, ale to nie była miłość i Stefcia miała tego
świadomość. A jednak pozwalała, by kołysał ją w swoich
ramionach czule, bezpiecznie i ciepło. Romantycznie. Zapomniała, że
tak może być. Dobrze, spokojnie i radośnie. Może tego jej od
dawna brakowało? Przez cały wieczór adorował ją dyskretnie.
Granice między nimi z wolna się zacierały. Stawał się bliskim
przyjacielem. Jak bliskim?
Ale bal się skończył. Trzeba
było uprzątnąć wszystko ze stołu, łącznie z obrusem. Wacuś
pozbierał odpadki dla swego psa (trzymał go przy warsztacie),
dziewczyny pakowały swoje naczynia do siatek i koszyków (Iga), nie
obyło się bez stłuczek. Olgierd odszedł na chwilę do rodziców,
bo chciał ich odwieźć do domu jako pierwszych. Później kolejno
porozwoził całą resztę. Ulitował się nawet nad Różą i jej
pijanym partnerem. Aleksander tego nie skomentował, ale był na
brata wyraźnie zły. Stefcia rozpaczliwie chciała poprawić mu
humor. Przytuliła się i pocałowała go w usta, a Aleksander
natychmiast skupił się na niej. Jego pocałunek był dużo dłuższy
i bardziej namiętny, jednak nie szarżował.
W domu matka
zarządziła spanie. Dla wszystkich.
- Aleksander nie spał
prawie dwie noce. Nie pozwolę, by jechał tak z marszu. Nigdzie się
wam nie spieszy. Odpoczniecie i wtedy pojedziecie. Dziś na drogach
może być sporo podpitych kierowców, lepiej nie wywoływać wilka z
lasu. Nie musicie się rozbierać, pokładźcie się na kanapach,
gdzie kto może i prześpijcie się choć ze dwie godziny.
Stefcia ułożyła się w salonie, już przebrana w dżinsy. Gdy w
domu ucichło Aleksander przyszedł do niej, zrobiła mu miejsce obok
siebie, na szczęście kanapa była dość szeroka. Objął Stefcię,
przytulił, pocałował kilka razy, a potem, szczęśliwy, szybko
usnął. Zresztą ona też.
c.d.n.
fot. własna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz