sobota, 11 lutego 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.3.


 STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 3. Wielkie zmiany

Grzesiek Wiśniewski zadzwonił zaraz po ósmej rano z okrzykiem, że jest praca. Niech przyjeżdża jak najszybciej. Ma wskoczyć na jego miejsce, bo on wreszcie wyjeżdża, lecz nie do Wrocławia, ale aż do Jeleniej Góry. I na dodatek na początek będzie miał służbowe mieszkanie. Ma tylko bieżący i następny tydzień na zamknięcie swoich spraw w Krakowie. Im szybciej Stefcia podejmie pracę, tym więcej będzie miał czasu na zapoznanie jej z najważniejszymi zagadnieniami.
- To kiedy zaczynasz? - padło pytanie.
- Jutro rano. - odpowiedziała śmiało.
- A masz mieszkanie?
- Najwyżej zatrzymam się na kilka dni w hotelu.
- Optymistka z ciebie... To zbierz wszystkie swoje dokumenty i melduj się u mnie o siódmej rano. Dyrektor o tobie wie i cię akceptuje. Ale dokumenty muszą być. Mam nadzieję, że na początku przyjedziesz samochodem, bo będzie trochę latania po urzędach, wiesz, skierowanie do pracy z pośredniaka i takie tam duperele.
W tej sytuacji Kamil wydawał się jej ostatnią deską ratunku. Jego salon był otwarty od ósmej rano, ale on sam jeszcze tam nie dotarł. Telefon odebrała jedna z pracownic. Stefcia poprosiła, aby Kamil zadzwonił do niej jak tylko przyjdzie do salonu, bo ona szuka na gwałt mieszkania. Od jutra ma pracę w Krakowie. Już nie dodała, że hotel potrzebny natychmiast, od dziś.
A Kamil po pierwsze ucieszył się, że Stefcia ma pracę, a po drugie wykluczył wszelkie hotele – po prostu na kilka dni zatrzyma się u niego, a jak będzie trzeba to i na miesiąc. Przecież ma wolny pokój. On już leci po aktualne gazety i obdzwoni mieszkania z ewentualnych ogłoszeń, o ile tylko będą podane numery telefonów.
Życie Stefci niespodziewanie przyspieszyło!
Kamil obiecał pomoc – jak zawsze niezawodny!
Znalezienie mieszkania zajęło jej dziesięć dni, bo do Krakowa już zjechali studenci i wszystko co lepsze „wykupili na pniu”. To lokum, które zaakceptowała, było w starym budownictwie – dość duży pokój, bardzo duża kuchnia, nieogrzewana łazienka, do której wchodziło się z kuchni. Zresztą do pokoju też wchodziło się poprzez kuchnię. Była jeszcze maleńka komóreczka, gdzie można była trzymać torby, buty, ewentualnie słoiki z przetworami, bo też nie miała kaloryfera. No i kwadratowy, niewielki przedpokój z głęboką szafą wbudowaną we wnękę. Stefcia zaakceptowała to mieszkanie tylko dlatego, że miała stąd do pracy zaledwie pięć minut spacerkiem. Lecz lokal był zaniedbany, bez lodówki, odkurzacza i bez pralki, nawet bez stołu w kuchni i ze zniszczoną wersalką w pokoju. Całość powinno się najpierw odmalować... Po kilku dniach mieszkania tam już wiedziała, że okno w łazience jest bardzo nieszczelne, podłoga w kuchni jest tak poplamiona, że nie da się domyć, a od spania na zniszczonej wersalce rankiem wstaje zupełnie połamana. Od Grześka dostała jego wielkie biurko, ciężkie, masywne, drewniane, był kłopot z wniesieniem go na drugie piętro i dalej do pokoju. Stół z pokoju powędrował do kuchni. Dywan z pokoju oddała do pralni i nawet udało się go fachowcom doczyścić. Dzięki ojcu i jego pracownikom (przywoził ich w każdy piątek i pracował wraz z nimi przez sobotę i niedzielę), w ciągu najbliższego miesiąca udało się przywrócić mieszkaniu w miarę dobry wygląd. Po wielkich korowodach z właścicielką zamontowano w łazience kaloryfer i wymieniono okno. Starą wersalkę upchnięto w kuchni, a do spania Stefcia dostała wersalkę z Wierzbiny, przywieziono też jej starą pralkę franię, a ojciec odkupił od kogoś z okolic Wierzbiny używaną lodówkę, która dzięki rękom fachowca odzyskała swą sprawność. Chwilowo pożyczono od kogoś odkurzacz, ale Edward już czekał na nowy... Sprzedaż chryzantem całkiem spadła na Smulczyńskiego i dziadka Mariana, bo Stefcia była najważniejsza. Stolarz z ojcowskiej spółdzielni zrobił jej kilka szafek i stół do kuchni, a co najważniejsze – gęstą kratownicę, która po zawieszeniu u sufitu oddzielała część teraz jakby pokojową od części prawdziwie kuchennej. Kratownicę usztywniały dodatkowo półki – po jednej z każdej strony, na razie nie wiadomo czy na kwiaty, czy na ozdoby, a od strony kuchennej najprawdopodobniej na przyprawy. Mieszkanie nabierało wyglądu, choć nadal były duże braki. Stefcia usiłowała kupić coś na podłogę w kuchni i dywaniki do łazienki.
Grzesiek, zanim wyjechał, mocno zaangażował się w szkolenie Stefci, bo obiecał dyrektorowi, że nie odczuje różnicy na zmianie osób. Sam dyrektor ucieszył się, że Stefcia zna język angielski, szwedzki i nawet włoski. Ona sama nie miała wysokiego mniemania o tej swojej znajomości języków. Od razu podkreśliła, że najgorzej jest z włoskim, że ledwie „duka” w tym języku. A dyrektor na to: dobre i tyle, gdyby tak jeszcze zechciała poznać niemiecki i japoński...
- Nie za wiele pan ode mnie wymaga? Japońskiego to już na pewno uczyć się nie będę! - zaśmiała się Stefcia. A jednak o niemieckim pomyślała serio. Kto wie? Na razie miała kilka książek beletrystycznych w języku włoskim i szwedzkim, i codziennie czytała po (przynajmniej) kilka stron. Najczęściej na głos.
Przy okazji przewożenia biurka „z nory” do mieszkania Stefci, Grzesiek obejrzał dokładnie lokal, zajrzał w każdy kąt, takie jeszcze „nie odszykowane” i w trakcie prac remontowych, a pierwsze co powiedział, to „zmień zamki i zamontuj wizjer”. Na razie zamek był tylko jeden. I mizerny haczyk jako wewnętrzne dodatkowe zabezpieczenie. W ferworze różnych późniejszych zmian zapomniała o tej uwadze Grześka. Zaproponowała kawę i świeże precle – przy stole w części jeszcze kuchennej, który natychmiast przykryła serwetką. Rozmawiali o pracy. Grześ ciągle jeszcze udzielał jej zbawiennych rad. Chodziło o Mariolę, z którą Stefcia musiała współpracować, a dziewczyna, bardzo młoda, była nieodpowiedzialna, spóźniała się z dokumentami, na bazie których – między innymi – Stefcia musiała sporządzać sprawozdania do GUS-u. Tu terminy były nieprzekraczalne. Z innymi pracownikami nie było podobnych kłopotów.
- A co na to dyrektor? - zapytała zaniepokojona Stefcia.
- Nie, nie możesz iść na skargę do dyrektora! To jego pupilka! Jej matka jest jego kochanką. Nic nie wskórasz. Musisz sama wywalczyć terminowość.
- Ale jak? - zmartwiła się Stefcia.
- Nie wiem. Ja nie miałem na nią sposobu. Kilka razy sam musiałem zająć się jej dokumentami, prawie za nią zrobić. Nawet jeśli przyniesie je tak sama z siebie, to musisz wszystko dokładnie przefiltrować, bo robi okropne błędy. To, co będzie pochodziło od niej, bierz trzykrotnie pod lupę. A już w szczególności ten okropny druk Bts-szesnaście.
- Zapamiętam – obiecała Stefcia.
- A ja tymczasem mam problem osobisty i gryzę się tym od wczoraj. Jutro ostatni dzień w pracy, wyjeżdżam, a zostawiam niezałatwioną własną sprawę... Bo też i nie wiem, jak ją załatwić. Gdyby nie to, że tam czekają na mnie praca i mieszkanie, to chyba jednak bym nie wyjechał.
- Możesz powiedzieć coś więcej? Widziałam, że byłeś w pracy przygaszony, ale myślałam, że to w związku z wyjazdem...
Grzesiek siedział przy stole na wersalce. Teraz dość gwałtownie odstawił filiżankę, przetarł twarz rękoma, a później złączone ręce zacisnął w pięści. Jego twarz wyrażała złość, wręcz wściekłość, ale też i jakąś determinację.
- Widziałaś, że wczoraj pod bank przyszła do mnie moja była? - zapytał agresywnie.
- Widziałam, że podeszła do ciebie jakaś kobieta, ale nie wiedziałam, że to była żona.
- Oświadczyła, że będziemy mieli dziecko. Że jest ze mną w ciąży! Wyobrażasz sobie?
- Ale przecież... Jak to? To jednak spotykałeś się z nią?
Grzesiek nie odpowiedział od razu. Gwałtownie odchylił się na oparcie wersalki i szeroko rozłożył na niej ręce.
- Jakiś czas temu zadzwoniła do mnie, bo zepsuł się jej telewizor. - Powiedział w końcu i przeczesał palcami swoje włosy. - Był piątek, a ona coś ważnego chciała obejrzeć w sobotę. Nie umiałem odmówić, choć wiedziałem, że robię błąd, że z tego mogą być kłopoty, bo ona taka jest. Później... no wiesz... Ale się zabezpieczyłem, nie powinno być dziecka! A ona mi mówi o ciąży!
- Chcesz kielicha? Mam tu jakiś bimber, pracownicy ojca zostawili. Muszę kupić coś poczciwego, choćby na lekarstwo.
- Daj. Jestem wściekły na siebie. Sam sobie strzeliłbym w pysk. A na razie strzeliłem w kolano... Głupek. Ostatni idiota!
Stefcia wstała, zakręciła się po mieszkaniu, wróciła z kieliszkiem i butelką do połowy wypełnioną alkoholem. Nalała duży kieliszek wódki i postawiła przed kolegą.
- Wypij, proszę. Może ci nerwy trochę puszczą.
- A ty?
- Ja nie. To jest prawdziwy samogon i podobno bardzo mocny.
Bez certolenia się wypił od razu całą miarkę, uskubał trochę precla i zagryzł. Stefcia przy kuchence zajęła się parzeniem świeżej herbaty.
- Co teraz zrobisz? - zapytała ze smutkiem. Temat dziecka poruszył ją do głębi.
- Według mnie to nie jest moje dziecko. Zadbałem o bezpieczeństwo. Naprawdę. Myślę, że ona mnie wrabia. Po prostu wrabia. Nic ci w pracy nie mówiłem, bo tam ściany potrafią mieć uszy. O tym też musisz pamiętać – powiedział opierając oba łokcie na blacie stołu. - Jak masz coś tajnego to nie mów tego w swoim biurze.
- Jakieś konkrety?

- Nie, tylko podejrzenia. O, czuję, jak mnie już grzeje. Nie mówiłem o mojej byłej, bo choć przespałem się z tym problemem, to nadal nie wiedziałem co dalej. Nie wiem, co mam robić. Nie wiem co mam robić! Czy możesz nalać mi jeszcze jeden kieliszek? Ale tak do połowy, bo to bardzo duża miarka.
Stefcia natychmiast nalała mu na życzenie, a później się zamyśliła.
- A dlaczego sądzisz, że to niekoniecznie jest twoje dziecko? - zapytała obracając w palcach nadgryziony precel.
- Widzisz, współżyliśmy ze sobą tyle czasu i jakoś ciąży nie było. Jestem przekonany, że umiem o te sprawy zadbać. Ona ma paskudny charakter. Jestem gotów uwierzyć w to, że zaszła w ciążę z kimś innym, a teraz mnie próbuje wrobić w dziecko... Po to zaprosiła mnie do swego mieszkania. A ja, od dawna wyposzczony, uległem bez żadnego trudu.
- Było coś dziwnego w jej zachowaniu? - dociekała Stefcia.
- Pytasz niemal jak sam Colombo! Nie, w zasadzie nic szczególnego. Zrobiłem jej ten telewizor, wypiliśmy kawę, potem ona zaproponowała mi, abym został na kolację, bo ma pyszną zapiekankę, tylko podgrzać, a sama nie może jeść, bo czymś się zatruła w zakładowej stołówce. I nawet chętnie by się do mnie przytuliła, bo to zawsze jej dobrze robiło, gdy nie najlepiej się czuła. W istocie tak kiedyś bywało. Trochę mnie teraz pokokietowała, no i wiesz...
- Mówiłeś o tym jeszcze komuś, na przykład temu przyjacielowi od prania? Wymiotowała może w czasie twojej tam bytność?
- Chyba tak, ale nie jestem tego pewien... Sądzisz...? Gorzka herbata i krakersy... Takie proste rozwiązanie? A jeśli jestem w błędzie? Jeśli to naprawdę mojej dziecko? - Wpatrzył się pilnie w Stefcię, jakby czekał od niej ratunku. - Nikomu nie mówiłem – dodał po chwili. - To bardzo świeża sprawa.
- Masz czas do końca ciąży – odpowiedziała z wahaniem w głosie. - Zanotuj sobie dokładną datę tamtej nocy i czekaj na rozwój wydarzeń. Jeśli się urodzi dokładnie w terminie, to już nie będziesz mieć wątpliwości. A w żadne tam wcześniaki nie musisz wierzyć. I pamiętaj, że dziś wszystko można podrobić, a już na pewno świadectwo lekarskie. Albo i kupić takie z właściwymi datami. Musisz być czujny. Czy ona wie, że ty zmieniasz pracę i mieszkanie?
- Tak, wie. Tak trochę z przekory nie podałem jej adresu, chociaż go znam. A prosiła. Nie chcę, aby mnie nachodziła, w końcu po to wyjeżdżam.
- Jeśli możesz zdradzić mi... korzystasz na tej zamianie finansowo? - zapytała nieśmiało Stefcia.
- I tak, i nie. Tam są jakieś dziwne widełki premiowe, nie bardzo zrozumiałe dla mnie, za dużo uznaniowości. Natomiast zakład pokrywa wszelkie koszty związane z mieszkaniem, to jest czynsz, energię, gaz i inne media, bo mam nadzieję, że zaraz powinienem mieć także telefon. Ale telewizor sam muszę sobie kupić. Daj jakąś kartkę, to ci zapiszę i adres i numer telefonu do pracy. Ale to tylko dla twojej wiadomości. Gadam jak najęty o sobie, a ty? Co u ciebie?
Stefcia po chwili przyniosła notatnik i długopis. Znów usiadła na krześle na wprost Grześka.
- Przecież wiesz. Najważniejsze, że mam pracę. To odrywa moje myśli od spraw minionych...
- Ciągle wspominasz Liama?
- Myślę, że już do końca życia będę o nim myśleć. Ale praca ogranicza mój czas i przez to nie poświęcam go aż tak dużo na wspomnienia. Teraz usiłuję jakoś zadbać o to mieszkanie. Jeszcze dwa-trzy przyjazdy ojca i będzie wyglądać przyzwoicie. Na pewno przed świętami dopnę wszystko. Taką mam nadzieję. Może będę mogła zaprosić do siebie starych znajomych, a wówczas i sama do kogoś pójdę z wizytą. Wieczorami trochę czytam, trochę myślę, co by tu jeszcze zmienić w mieszkaniu... Na Wszystkich Świętych pojadę do Wierzbiny... I tak czas leci. Szybko leci. Na razie dzień dnia kładę się zmęczona. I trochę podduszona krakowskim powietrzem. Ale z biegiem czasu przywyknę.
- Nie masz nawet telewizora...
- Bo nie lubię telewizji. Ale jakieś małe radio sobie kupię, niech coś tam brzęczy. Chciałabym mieć psa. Albo dziecko.
- Dziecko?
- Tak. Dziecko. Ciągle żałuję, że nam, Liamowi i mnie, nie udało się z dzieckiem. Dziecko jest moim wielkim pragnieniem... Ale to bardzo egoistyczne chować dziecko bez ojca, to krzywda dla dziecka, nie uważasz?
- Dziecko to nie problem. Jak chcesz, to z marszu moglibyśmy postarać się o dzidziusia...
- No, no! Nie pozwalaj sobie! - odpowiedziała niby ostro, ale aż się zaśmiała. - Materiał na ojca w tobie jest, ale ja nie chcę w ten sposób. Dziecko powinno być poczęte z miłości. I w miłości wychowywane. Ja bardzo wcześnie straciłam mamę... Więc dobrze wiem, jak to jest, gdy nie ma się pełnej rodziny. Wprawdzie babcia robiła wszystko, by mi mamę zastąpić, to jednak nie to. A poza tym nie jest powiedziane, że tak od razu będzie dziecko. Znam małżeństwa, które po kilka lat się starają. Nawet więcej niż dziesięć. Taka Helena i Orwor czekali na dziecko cztery lata... Myśmy z Liamem też czekali... Daremnie...
- Daj ten notes – powiedział Grzesiek wyciągając rękę. - Zapiszę ci co trzeba i już będę leciał. Na jutro zamówiłem samochód dostawczy. Mam całą masę gratów w kartonach. Dużo książek. Zaraz po pracy ładuję się i wyjeżdżam.
- Strzemiennego?
- Nie, dziękuję. Trochę mi odpuściło i to wystarczy. Trzymaj się dobra duszyczko. Rozmowa z tobą bardzo mi pomogła. Uspokoiłem się. Bądźmy w częstym kontakcie. Jesteś świetną przyjaciółką. I wspaniałą dziewczyną, wartą tego, by znów spotkać szczęście. Mam nadzieję, że to ci się wkrótce uda. Chodź, skarbie, niech cię uścisnę. Nie będę tego robił jutro w biurze.
Z dnia na dzień mieszkanie Stefci piękniało. Często bywała na Kleparzu i wynajdywała tam różne starocie, które po wyczyszczeniu zdobiły mieszkanie. Przed wyjazdem do Wierzbiny zawsze starała się „upolować” jakieś artykuły dla rodzinnego domu – kawę, herbatę, cytrusy, konserwy mięsne, bakalie, trochę słodyczy lub domowej chemii. Od czasu do czasu kupowała nawet w peweksie, szczególnie właśnie herbatę i kakao oraz dla siebie kosmetyki. Czy przywiozła coś, czy przyjechała z pustą ręką – babcia zawsze bardzo cieszyła się z jej przyjazdu. Z zadowoleniem obserwowała zmiany zachodzące we wnuczce - bo Stefcia ożyła, nie miała już takiego pustego wzroku, nawet uśmiechała się. „Wraca do żywych” - oceniała w myślach babcia. Natomiast ciągle zapracowany Edward wymagał dłuższego odpoczynku, a może nawet specjalistycznego leczenia – to też widziała i martwiła się o syna. Powinien pojechać do Tomka, brat by go uzdrowił...
Stefcia w końcu listopada uznała, że może swoje mieszkanko pokazać przyjaciołom. Na początek zaprosiła Kamila. Obiecał pokazać się wkrótce, w tej chwili nie mógł, bo pracownice na zmianę chorowały, więc miał przez to ręce pełne roboty, czasem aż do dwudziestej pierwszej. Wreszcie przyszedł i to bez wcześniejszej zapowiedzi. Był piąty grudnia. Ku zaskoczeniu przydźwigał na ramieniu prezent – dywan do niby saloniku. Wprawdzie używany, ale w dobrym stanie i świeżo uprany. Stefci od razu się spodobał – szary, że słonecznymi żółtymi refleksami. Wyściskała przyjaciela w podzięce i zaproponowała kawę. Kawę z domowymi pierniczkami, które dzień wcześniej sama upiekła.
- Poczekaj, kochana. Może najpierw rozłożymy dywan.
- To musiałabym zacząć od zmycia podłogi...
- I chyba przestawimy meble... Co byś powiedziała, na ustawienie kanapy pod tą kratownicą?
I już pokazywał, gdzie stół, gdzie tak zwany „pomocnik” czyli niską, długą szafkę z zastawą stołową i obrusami. Zmiany wydały się Stefci interesujące.
- To ja lecę po wiadro z wodą i po ścierką, a ty pooglądaj całe mieszkanie. Możesz zajrzeć w każdy kąt. Pomożesz mi tylko przesunąć stół... Niepotrzebnie zdejmowałeś buty!
- Potrzebnie, potrzebnie. Przecież wiesz, jaka jest plucha na dworze.
Cała ta operacja trwała krócej niż pół godziny. Stefcia aż się spociła, więc teraz musiała się umyć i zmienić bluzkę. A później siedzieli na kanapie blisko siebie i pogadywali o zawodowych sprawach. Kamil wypytywał Stefcie o pracę, o stosunki z pracownikami, o ewentualnych nowych adoratorów, o największe trudności w pracy, a przede wszystkim o stosunek dyrektora do niej. Pytał także o rodzinę, o to, co słychać w Wierzbinie. Ale odmówił przyjazdu na święta, bo coś tam zaplanował ze swoim partnerem – narty! Jechali na kilka dni w okolice Szklarskiej Poręby. Jego przyjaciel miał tam rodzinę, więc lokum mieli zapewnione.
W pewnym momencie rozmowa się urwała, jakby oboje szukali w pamięci, co by tu jeszcze powiedzieć.
- O, zapomniałem ci powiedzieć, że Marek Żak mnie odwiedził.
Stefcia wzruszyła ramionami, bo cóż to ją mogło obchodzić.
- Pytał o ciebie. Powiedziałem mu, że znów jesteś w Krakowie, że tu pracujesz i mieszkasz. Ale nie dopytywał się, gdzie. Znów będzie prowadził moje rachunki, bo ta moja dotychczasowa pani jakoś mnie źle traktuje... Chyba za mało jej płaciłem. Zatem możliwe, że kiedyś się z Markiem u mnie spotkacie. Nadal jest wolnym strzelcem, nie ożenił się. A włosy miał tak zniszczone... Szkoda gadać! Ale już się za nie wziąłem.
- Nadal są takie pięknie rude?
- O tak. Kolor pozostał.
- Można by się spotkać gdzieś na kawie... Moja obecność w Krakowie nie jest żadną tajemnicą. Przyszedłbyś ze swoim chłopakiem. Chciałabym go poznać.
- Co to – to nie! - zaprzeczył gwałtownie Kamil. - Można powiedzieć, że chłopak się cokolwiek ukrywa.
- No tak... nawet nie zdradzasz jego imienia... I niech tak zostanie. Ale nadal jest między wami dobrze?
- Chyba nie do końca. Według mnie szykuje się zmiana. Na wszelki wypadek milczę. Doszedłem do wniosku, że Stasia nikt nie zastąpi. Staś był tylko jeden. Szkoda, że nie masz tu telefonu – dodał, aby zmienić temat.
- Byłam nawet w urzędzie telekomunikacji w tej sprawie. Obiecali telefon za dziesięć lat. Wyobrażasz sobie?
- Szkoda, że nie masz pod ręką Igi. O ile dobrze pamiętam dla niej nie ma rzeczy niemożliwych – zaśmiał się cicho Kamil. - No, na mnie już czas. Muszę do studia, bo i kasa, a i pozamykać muszę. Jak usłyszę, że następna dziewczyna chora to się sam rozchoruję. Z nerwów! - Pozbierał się szybko, odebrał ponowne podziękowania Stefci za dywan, a już całkiem przy drzwiach zatrzymał się wpatrzony w drzwi. - Marne masz te zamknięcia. Załóż nowe zamki. To znaczy ten wymień i załóż jeszcze jeden.
- Sądzisz, że to konieczne?
- Nawet bardzo.
- Nie mam tu nic nadzwyczaj cennego.
- To ty jesteś nadzwyczaj cenna! Żarty na bok. O której jutro będziesz w domu? Przyślę ci fachowca wraz z zamkami. Tylko miej jakiś grosz, bo będę sprawę załatwiał telefonicznie, a on ci od razu kupi nowe zamki.
- Po siedemnastej będę na pewno. Chociaż myślę, że wcześniej.
- Dobra. Umówię was na siedemnastą, albo kilka minut po. Gdyby coś nie wyszło, to zadzwonię do ciebie do pracy.
- Dzięki. Cieszę się, że mam takiego przyjaciela.
- A ja cieszę się z takiej przyjaciółki. Z żadną dziewczyną nie byłem w tak ciepłym, serdecznym kontakcie, jak z tobą. Masz ujmujący sposób bycia. Nigdy nie zapomnę naszego poznania się U Tatara. To już tyle lat... Zaglądasz czasem do Witka?
- Ostatnio nawet często. Zawsze, gdy nie chce mi się gotować obiadu.
- Wiesz, że on jest chory? Nowotwór prostaty... Ostatnio trochę go podleczyli, ale nie jest dobrze. Martwi się o lokal. Czasem był tak słaby, że nie dał rady obsługiwać klientów. Ot, siedział sobie za ladą. Na szczęście zaczął wierzyć, że go z tego wyciągną. Oby.
- On mnie nie poznaje, a ja się nie napraszam z odnowieniem znajomości. Przychodzę, jem i wychodzę. Ale z całego serca życzę mu powrotu do zdrowia.

c.d.n.
fot. z internetu


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz