niedziela, 19 lutego 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz. 4.


 
STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - cz. 4. - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 4.

Święta były już niemal w progu, gdy jedna z pracownic banku przyszła do gabinetu Stefci i konspiracyjnym szeptem zapytała, czy i ona chce pieczoną, nadziewaną gęś na święta.
- Wiem, że pani jest samotna, to taka gęś może być za duża dla jednaj osoby – dodała, widząc, że Stefcia się zastanawia.
- A czym nadziewana? - zapytała przytomnie.
- Mięsem mielonym. To jest droższa wersja. Albo z jabłkami – to wersja dużo tańsza.
- A kiedy odbiór?
- W wigilię rano przywiezie nam pod bank.
- A co to za mięso mielone?
- Głównie króliki. Ale też kurczak, kaczka, trochę baraniny. Polecam z całego serca, bo ona takie pyszności robi, że palce lizać. Już od kilku lat tak piecze dla znajomych, od czasu jak się zaczęły te kłopoty z mięsem. Sama hoduje drób i króliki, tylko jagnięcinę kupuje gdzieś od górali. A przez cały rok ma różne pierogi mrożone. Pani nigdy od niej nie brała, bo nie wiedziała. Ma kobieta taki dar do kuchni. Teraz będą także uszka z pieczarkami. Może chce pani? Pół banku u niej kupuje i wszyscy chwalą. Nawet sam pan dyrektor! A nasza kadrowa to zawsze dwie gęsi zamawia, jedną z mięsem, a drugą z jabłkami. Podobno lepsza by była z pomarańczami, ale gdzie dziś pomarańcze dostać? Na samej gęsi to tego mięsa nie za wiele, dlatego ja zawsze zamawiam nadziewaną mięsem mielonym i już później nie troszczę się o żadne kotlety. W końcu to takie krótkie święta.
I Stefcia złożyła obfite zamówienie. Ufała, że faktycznie te frykasy będą bardzo dobre. Jednak nie miała jak powiadomić babci, bo to telefon zamiejscowy, więc nie chciała, by ktoś miał do niej jakieś pretensje. Tymczasem na drugi dzień zadzwonił Piotrek – ojciec jest w szpitalu – serce. A babcia przeziębiona i leży w łóżku. On jest teraz całym gospodarzem, dobrze, że Smulczyński wrócił z sanatorium.
- Ty mi nie gadaj o Smulczyńskim, tylko mów, co z tatą!
- O to chodzi, że nie do końca wiadomo. Codziennie dostaje kroplówkę, jest podłączony do jakichś urządzeń, serce jest cały czas monitorowane. Jeśli dobrze zrozumiałem, to są problemy z zastawkami, ale ja się na tym nie znam, mogłem coś przekręcić. Coś było wspominane o rozruszniku, ale to na zasadzie gdybania.
- A jak on się czuje? Co mówi?
- Nic nie mówi. Po prostu leży lub śpi. Wydaje mi się, że jest bardzo słaby, nawet nie jest w stanie nadrabiać miną. Tam jest taki młody lekarz, nie wiem, jak ma na nazwisko. Mówił, że być może wypuszczą tatę na przepustkę na święta, jeśli nie na dwa dni, to chociaż na jedną dobę.
- A babcia?
- Babcia jest chora przeze mnie i przez Tajkiego. Wiesz, teraz gdy ciebie nie ma, to babcia co rano wypuszcza tego mego drania na dwór, a potem robi tacie śniadanie. Za którymś razem Tajki nie chciał wrócić do domu, chociaż go wołała. Wyszła nieubrana na werandę, stała tam chwilę, chyba nawet wyszła całkiem na zewnątrz i aż przemoczyła kapcie, a ten łobuz i tak nie przyszedł. Później Smulczyński go przyprowadził. A babcia już na drugi dzień była chora. Był u niej lekarz z domową wizytą. Barnaba – znasz go? Tylko jakoś leki nie zadziałały, i leży teraz cały czas z temperaturą. Lekarz sam z siebie przyjeżdża do babci co dwa dni. A jak pogotowie zabrało tatę, to już całkiem się rozchorowała, chyba z nerwów. Zadzwoniła po mnie do szkoły do dyrektora, żebym natychmiast przyjechał. Do świąt mam już do szkoły nie wracać. Stefciu, proszę cię, ty w wigilię zaraz po pracy przyjeżdżaj do domu. Ja tu wszystko posprzątam. Lecę ze ścierką pokój za pokojem, to dla mnie nie problem. Ale sam kolacji wigilijnej nie przygotuję. Więc uszykuj co możesz u siebie i przywieź do domu już gotowe. W takiej sytuacji to nawet do stryjka Beli na wigilię nie możemy iść, choć zapraszał. Babcia z Karolinki obiecała, że przygotuje na wigilię co tylko będzie mogła i się z nami podzieli pół na pół. Niestety, żadnych ciast nie będzie, bo jej piekarnik się zepsuł i już nie zdąży naprawić. Może jakieś ciasto upiecze jej sąsiadka albo kuzynka, to wtedy się z nami też podzieli.
- Piotruś, co tam jedzenie! Może być nawet suchy chleb. Byle tylko babcia i tato do zdrowia wrócili...
Stefcia jeszcze chwilę rozmawiała z bratem usiłując pytaniami wyciągnąć z niego jak najwięcej. Oczy miała pełne łez i z trudem panowała nad sobą. Ostatnio zbyt łatwo się rozklejała... Zupełnie inaczej niż po śmierci Liama. Wtedy łzy piekły ją pod powiekami, a żadna nie chciała wypłynąć... Jej płacz nic tamtej dwójce nie pomoże! Musi się trzymać, robić sprawozdanie, nie pokazywać swej słabości bratu.
- Piotruchna, ty teraz dzwoń do mnie codziennie około południa, dobrze? Nie zapomnij. Dzwoń koniecznie, żebym tu nie umierała z niepokoju.
Zakończyła rozmowę z ciężkim sercem. Przed nią leżało sprawozdanie do GUS-u, musi się skupić, nie może być taka rozmemłana... Sytuacja w domu jest na tyle zła, że powinna wziąć urlop bezpłatny i natychmiast jechać do Wierzbiny! Ale sprawozdanie zajmie jej co najmniej dwa dni... Nie ma mowy o wcześniejszym wyjeździe!
Na drugi dzień Piotrek zakomunikował, że babcia ma obustronne zapalenie płuc.
- Wczoraj spadła jej temperatura do trzydziestu ośmiu stopni, to zaraz poszła pod prysznic, a ja zmieniłem jej pościel i trochę ogarnąłem pokój. Wysuszyłem jej włosy suszarką, bo wcale nie miała siły trzymać rąk w górze, wyobrażasz sobie? Pod wieczór przyszła jakaś kobieta przysłana przez doktora Barnabę i postawiła babci bańki. Leży teraz podparta pięcioma poduszkami, a w zasadzie bardziej siedzi niż leży, a ja mam ją dwa razy dziennie opukiwać. Przynajmniej dwa razy dziennie. Powiem ci, że to wszystko mnie przerasta. Barnaba pokazywał mi, jak się opukuje plecy, ale wcale nie wiem, czy dobrze to robię... Ciocia Basia się zreflektowała i przysłała domowy rosół, ale babcia tylko pomieszała łyżką, bardzo mało zjadła.
- A tato?
- Nad tatą pieczę trzyma stryj Bela. Odwiedza go trzy razy dziennie, nosi jakieś smakołyki, jakieś owoce, kaszkę mannę z utartym jabłkiem, ale tato też nie da rady jeść. Mówiłem mu, że trochę powinien przymusić się do jedzenia, bo skąd organizm ma mieć siły do przezwyciężenia choroby, ale on tylko na mnie popatrzył i nic nie powiedział. Wydaje mi się, że ma problemy z oddychaniem, i to większe, niż babcia.
- Piotruś... Trzeba wierzyć, że będzie dobrze. Nawet gdybym była w domu, to i tak nic bym nie mogła pomóc. Wszystko w rękach lekarzy. A jedzenie na święta przywiozę, nie martw się. Tylko chleb kup, bo tego już nie będę z Krakowa wiozła.
- Tak, chleb kupuję codziennie, aby babcia miała świeży, bo czasem trochę uskubnie. Za to ja mam jakiś szalony apetyt, tylko bym jadł i jadł. Po chleb chodzę wcześnie rano razem z Tajkim. Wiesz? Znów muszę sam mu gotować kaszę i takie tam...
- Młody jesteś, może akurat gwałtownie rośniesz.
- Chyba rosnę, bo jakoś wszystkie spodnie wydają się mi za krótkie. I rękawy przy bluzach też... Ale tak gwałtownie?
- Ktoś mi mówił, że chłopcy właśnie rosną tak skokowo, a dziewczynki systematycznie. Nie wiem, czy to prawda. Dobra – kończymy rozmowę, bo mam trochę pilnej pracy. Przyjadę najszybciej, jak to będzie możliwe. Podobno dyrektor w wigilię zwalnia kobiety do domu już w południe, więc będę jechała prosto z pracy, bez zajeżdżania do domu. Ale ty jutro znów dzwoń do mnie.
Zapowiadały się wyjątkowo smutne święta... Stefcia nie miała głowy do prezentów. Żałowała, że nie pomyślała o nich w październiku lub chociaż w listopadzie. Co mogła, to kupiła w peweksie, w księgarni i w Sukiennicach. Kamilowi zawiozła ciepłą czapkę i szalik – w sam raz na narty. Rozmawiali bardzo krótko, Stefcia nawet nie zdjęła kurtki, bo już leciała dalej w nadziei, że zdobędzie trochę czekoladowych słodyczy. Prawdziwych czekoladowych, a nie czekoladopodobnych. Niestety, straciła tylko czas, a nic nie udało się jej kupić. Jednakże Kamil – choć w biegu – to dowiedział się o problemach zdrowotnych Żaków.
- A czego ci na święta teraz najbardziej potrzeba? Może mógłbym coś załatwić, pomóc w jakikolwiek sposób? - dociekał już po pożegnalnych uściskach.
- Kamilku kochany, nic mi nie trzeba prócz zdrowia dla taty i babci. Cała reszta jest zupełnie mało ważna. Dyrektor, wspaniały człowiek, skądś się dowiedział, że w wigilię jadę do moich chorych i kazał mi przyjść z rana do pracy, podpisać listę obecności za wigilię i jeszcze za jeden dzień po świętach, a później zaraz jechać do domu. Mam zamówione dwie pieczone gęsi i pierogi do odebrania rano w wigilię, więc muszę być w pracy, bo to tam dostarczą mi to zamówienie. Jeszcze jakiś pasztet i pieczeń rzymską. Ale niech no się tylko rozwidni, to od razu ruszam w drogę, już do swego mieszkanka nie będę zajeżdżać. Trochę mało będzie ciasta na te święta, ale z drugiej strony – a kto to będzie jadł? Chyba tylko Piotruś. Kupiłam mu dżinsy w peweksie, mam nadzieję, że będą dobre, bo bardzo nam chłopak ostatnio wyrósł.
Uścisnęli się jeszcze raz i już Stefci nie było.
Ostatnie dni przed świętami było dla Stefci bardzo trudne. Miała dużo obowiązków w pracy, a nie chciała czegokolwiek zaniedbać. Nie ustawała też w zamartwianiu się o najbliższych. Radosna wiadomość była taka, że „za chwilę” i „na chwilę” miał przyjechać stryj Tomasz. Stan babci i ojca powoli się poprawiał. Przyszła też paczka od Dorotki, pełna słodkości, kawy, herbaty i kakao oraz bakalii. A dla babci był ciepły, biały, kaszmirowy szal. Cło było horrendalne!
Piotrek kupił i osadził żywą choinkę. Wygrzebał z piwnicznego ukrycia ozdoby choinkowe i nawet powiesił na czubku anioła. Reszta czekała na Stefcię.
W dzień wigilii, zaraz po godzinie ósmej, przyszła do Stefci jedna z pracownic Kamila.
- Coś z Kamilem? - jęknęła Stefcia na jej widok.
- Nie, nie! Wszystko w porządku. Dzień dobry. Mam dla pani przesyłkę od niego, ale lepiej by było tak z samochodu do samochodu... Oczywiście mogę przynieść na górę.
- Przesyłkę? - zdumiała się Stefcia. - Dzień dobry.
- To są trzy kartony ciastek, makowców, serników i nie wiem, co jeszcze, bo nie zaglądałam. Poza tym pan Kamil prosił, aby pani wstąpiła po drodze do Witka Tatara. Właśnie dlatego, że po drodze. Witek będzie na panią czekał, więc niech pani koniecznie zajedzie.
Zajechała – po duży pojemnik usmażonych pieczarek.
- Tak dużo? - po raz drugi zdumiała się Stefcia.
- Kamil dostarczył mi taki pojemnik i kazał nasmażyć do pełna. To usmażyliśmy. A tu świeża patelenka – proszę zjeść przed drogą, bo jak się domyślam jesteś tylko po kawie. A tu zapakowałem jeszcze specjalne bułeczki do tych pieczarek.

Stefcia była wzruszona taką troską, aż się jej zaszkliły oczy. Rzeczywiście nie zjadła dziś śniadania.
Podróż do Wierzbiny była ciężkawa mimo odgarniętego przez spychacze śniegu, ale dojechała szczęśliwie. Piotrek usłyszawszy jej auto na podjeździe zaraz wybiegł przed dom i z zapałem pomógł pownosić wszystko do domu. Babcia siedziała ubrana przed kominkiem, a gdy już Stefcia z bratem poustawiali wszystko na stole i na blatach w kuchni, przyszła pooglądać (te pierożki z truskawkami, to trzy poproszę mi podgrzać już teraz”), a nawet zarządziła, gdzie co pochować – lodówka, zamrażarka, piwnica – aby nic się nie zmarnowało. Bardzo się cieszyła z zakupów przywiezionych przez Stefcię. Sporą porcję wiktuałów dostarczono już z Karolinki, ku zaskoczeniu wszystkich nawet Tereska podesłała pół blachy sernika wiedeńskiego i pół ciasta zwanego skubańcem. A od cioci Basi była sałatka jarzynowa i krokiety z pieczarkami.
- Istny raj! Mamy wigilię i święta na bogato, a nawet palcem nie kiwnęłam – śmiała się babcia. - Może to i dobrze czasem zachorować. Tomek jak zwykle przywiózł sękacza!
Stryj Tomasz wraz z Belą pojechali do szpitala po Edwarda, podobno Edzio już lepiej się czuł. Prosto ze szpitala mieli jechać gdzieś na wieś po odbiór dużej porcji domowych wędzonek, które Edward zamówił na początku grudnia. Piotrek zajął się roznoszeniem i chowaniem potraw pod dyktando babci, a Stefcia z marszu zaczęła stroić choinkę, co wcale tak szybko nie szło! Zażyczyła sobie od Piotrka wielki kubek kawy – na wzmocnienie kreatywności, jak powiedziała.
- Słuchaj – z pewną nieśmiałością zagadnął Piotrek w trakcie ubierania choinki. Ale zaraz jego ton się zmienił. – Nie waż się do kolacji siadać bez makijażu! Masz wyglądać jak człowiek, a nie jak zombi. I jakąś biżuterię załóż, masz przecież tych świecidełek do jasnej cholery. Zacznij się ubierać, bo na razie to straszysz ludzi.
Stefcia aż usiadła na podłodze i patrzyła na brata zdumiona.
- Nie patrz tak na mnie. Jestem już facetem i wiem, co się podoba mężczyznom, a co nie. Masz wyglądać jak wystrzałowa laska, rozumiesz? Ojciec na twój widok ma się szeroko uśmiechać. To chyba jest dla ciebie jasne. Ubierz się tak, aby ojciec był zachwycony. I nie próbuj się wymigiwać.
- Dobrze – tylko na tyle zdobyła się Stefcia.
I tak święta były bardzo uśmiechnięte, a nikt się tego nie spodziewał. Był opłatek i kolędy, były wesołe rozmowy, a nawet kilka rozmów telefonicznych – dzwonili między innymi Wiktor i Viggo, a także Ada i Iga (przyjechała na święta do Polski i obiecała odwiedzić Stefcię w Krakowie). Zaś później była wspólna, rodzinna wyprawa na Pasterkę. Babcia z Edziem zostali w domu i oglądali w telewizji transmisję mszy świętej z Rzymu.
Stefcie wróciła do Krakowa niemal szczęśliwa. Przyłapała się na tym, że już nie myśli tak często o Liamie, co nie znaczy, że o nim zapomniała. Może te weselsze szmatki i makijaż tak na nią wpłynęły? - nie wiedziała. Była dwa razy na cmentarzu, ale jej myśli były wyraźnie spokojniejsze. Już się tak Liamowi nie skarżyła, może nawet wyciszyła ten żal związany z jego odejściem. Opowiadała mu o swoim nowym życiu, a tym, jak sobie radzi w pracy, jak z wolna temperuje Mariolę. I o tym, że dobrze się czuje w nowym mieszkaniu, że je lubi, choć smutno jest wracać po pracy do pustego mieszkania. Ale ma książki, czyta dobrze po szwedzku, ma układy w antykwariacie, gdzie wszystko co po szwedzku jest dla niej odkładane. Jednakże nie ma tego dużo. Nawet starała się nawiązać kontakt ze Szwedami mieszkającymi w Polsce, ale jakoś się jej nie ułożyło... Zabrała z domu wszystkie golfy, bo musi chronić gardło, nawet ten czerwony, który dostała od niego na ostatnią gwiazdkę, ale czy odważy się go nosić? Tego nie była pewna.
Bardzo ucieszyło ją spotkanie z Igą. Sypnęła szwedzkimi nowinkami jak z rękawa. Opowiadała o układach z Halvarem i Davidem, o szczęśliwej Grażynie i Wiktorze, nawet o Dorotce i Kasi , która teraz była bardzo zajęta powstającą lecznicą dla zwierząt. Znalazła kilku innych weterynarzy i do spółki organizowali szpital dla zwierząt, taki z prawdziwego zdarzenia. Kasia cała była tym pochłonięta, a Viggo dzielnie jej sekundował.
- A Hilmer? - zapytała Stefcia.
- Daj spokój... Dno. Zrobił się jakiś taki dziwny... Obleśny... Musiałam od niego odejść. Musiałam.
- Masz kogoś?
- Nie. I nie chcę mieć. Mam dosyć facetów. Dotarło do mnie, jak cudownie być singlem bez zobowiązań. Robię to, na co mam naprawdę ochotę. Jak chcę, to coś sobie ugotuję. Jak zechcę to sprzątnę, a jak nie, to też będzie dobrze. Nikt mnie nad ranem nie budzi, bo właśnie ma chęć na seks. Idę sama na spacer albo do kina. Wpadam do baru Wiktora. Czasem odwiedzam w domu Grażynkę. Z niej się zrobiła taka fajna mamuśka! Planuje otworzyć butik z przerabianymi przez siebie sukienkami, ale ciągle jej brakuje czasu. Najważniejsze, że jest szczęśliwa. A Wiktor uwielbia swoich chłopców i strasznie ich rozpuszcza. Mam małą grupkę własnych znajomych, których mogę do siebie zapraszać, a Hilmerowi nic do tego. Tak... Najważniejsze jest to, że nic nie muszę. Na tamte Boże Narodzenie urządziłam rodzicom salon. Kupiłam meble i dywan. Dałam za to horrendalną łapówkę, ale dopięłam swego. Bardzo mi na tym zależało. Teraz obstalowałam meble na wymiar do kuchni. Będą w połowie lutego. I nikt mi nie jęczy, że szastam mymi pieniędzmi. W końcu to są moi rodzice i robię co mogę, by umilić im życie. Już wcześniej pospłacałam wszystkie ich długi i kredyty. Braci też wspieram, ale im to wsparcie w zasadzie nie jest potrzebne. Obaj pracują i przyzwoicie zarabiają i też jak mogą, tak wspierają rodziców. Moi bracia... I tu jest właśnie ta sprawa, o której muszę z tobą porozmawiać. Pytałam cię przez telefon, czy idziesz gdzieś na sylwestra, a ty odpowiedziałaś, że nie. Otóż mylisz się. Idziesz z moim starszym bratem na bal.
Te słowa poderwały Stefcię z fotela, potrąciła stół, aż zadzwoniły filiżanki. I oszołomiona usiadła z powrotem.
- Nie wygaduj takich bzdur! - powiedziała surowo.
- To nie są bzdury. Idziesz i tu nie ma żadnej dyskusji. Zrobisz to dla mnie – bardzo cię o to proszę. Nie możesz mi odmówić.
Stefcia jeszcze raz zaprotestowała, ale Iga nie miała zamiaru ustąpić. A potem potoczyła się opowieść. Jej brat Aleksander chodził z dziewczyną blisko dwa lata i była już mowa o ślubie. Jednakże ostatnie pół roku było jakieś kiepskie. Dziewczyna często nie miała dla niego czasu, albo niespodziewanie twierdziła, że jest bardzo zmęczona. Więc Aleksander bocznymi dróżkami i przy współudziale brata oraz przyjaciół zaczął dociekać, co się dzieje. Okazało się, że dziewczyna poznała jakiego „dzianego” faceta i to z nim teraz „kręci lody”, ale nie ma dość odwagi, aby zerwać z Aleksandrem. A może, niepewna tego nowego chłopaka, trzyma jeszcze Aleksandra w odwodzie. I tuż przed świętami brat Igi z dziewczyną zerwał. Raz i ostatecznie. Nie ma mowy o powrocie, choćby się nie wiadomo co działo. Koniec. Jednakże Aleksander jest w komitecie organizującym bal i musi być na zabawie. A ona, Iga, nie chce, aby brat był sam. Obiecała, że załatwi mu taką dziewczynę, że tamtej pindzie kapcie spadną z nóg. Więc Stefcia nie może odmówić. Nie może, i już.
- Zatańczysz z nim pierwszy i ostatni taniec. Nic więcej od ciebie nie chcę. Będziesz na tym balu robić za gwiazdę. Niech się wszyscy gapią i zazdroszczą Aleksandrowi. Tylko o to chodzi. Mój brat jest przystojny, chociaż nie tak bardzo jak Liam. Nie jest zbyt wysoki, ale ma fajne, szerokie ramiona i nieźle tańczy. Jest przy tym miły i elokwentny. Nie będziesz się przy nim nudzić. Umie zadbać o dziewczynę. Tamten nowy palant przy moim bracie to zwykły burak. Brzydki i nieciekawy. Ale ma kasę, której brak memu bratu, mimo że jest teraz zastępcą dyrektora spółdzielni mleczarskiej, nieźle zarabia, tyle, że nie szasta pieniędzmi. Po zmarłej kuzynce odziedziczył stary dom, który ma zamiar wyremontować. Może to nawet nie dom, a domeczek. Ale jest przy nim ponad hektar ziemi i brat wie, co można z taką ziemią zrobić. Tymczasem tamta dziewucha chce do dużego miasta. A Aleksander nie ma zamiaru wyjeżdżać. I chyba właśnie tu jest ten najgorszy zgrzyt.
- Ale pakujesz mnie w... Co mam ci powiedzieć? Ja nie chcę żadnych zabaw, żadnych bali! Iga, ja wciąż kocham Liama i nie mogę o nim zapomnieć.
- A czy ktoś ci każe zapominać? Kochaj Liama ze wszystkich sił! Tylko przez ten jeden wieczór bądź miła dla mego brata. To wszystko.
- A twój drugi brat?
- Też będzie na balu. Przygruchał sobie taką młodą dziewuszkę. Jest jak laleczka, ale jeszcze nieobyta w świecie, bo bardzo młoda. Właśnie skończyła osiemnaście lat i to jej pierwszy bal. Potem mój brat ma być u niej na studniówce. Nasze rodziny znają się z dawien dawna. Jej rodzice i moi rodzice też będą na tym balu. Posiedzą sobie, popatrzą jak się młodzi bawią. Moi rodzice od lat nie opuścili żadnego sylwestra – wyobrażasz sobie? To co, zgodzisz się wreszcie?
- Rozumiem, że ciągle mogę odmówić...
- Nie, nie rób mi tego! Nie w tej sytuacji, proszę!
- Iga, ja się nawet nie mam w co ubrać. Nie mam tu żadnej stosownej sukienki. Wszystko jest w Wierzbinie. Już za późno, bym jechała po kieckę.
- A mogę popatrzeć co masz w szafie?
- No i kto mnie uczesze? Przecież Kamil jest na wyjeździe!

c.d.n.
fot. własne


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz