STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - cz. 4. - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 4.
Święta były
już niemal w progu, gdy jedna z pracownic banku przyszła do
gabinetu Stefci i konspiracyjnym szeptem zapytała, czy i ona chce
pieczoną, nadziewaną gęś na święta.
- Wiem, że pani
jest samotna, to taka gęś może być za duża dla jednaj osoby –
dodała, widząc, że Stefcia się zastanawia.
- A czym
nadziewana? - zapytała przytomnie.
- Mięsem mielonym. To
jest droższa wersja. Albo z jabłkami – to wersja dużo tańsza.
- A kiedy odbiór?
- W wigilię rano przywiezie nam pod
bank.
- A co to za mięso mielone?
- Głównie
króliki. Ale też kurczak, kaczka, trochę baraniny. Polecam z
całego serca, bo ona takie pyszności robi, że palce lizać. Już
od kilku lat tak piecze dla znajomych, od czasu jak się zaczęły te
kłopoty z mięsem. Sama hoduje drób i króliki, tylko jagnięcinę
kupuje gdzieś od górali. A przez cały rok ma różne pierogi
mrożone. Pani nigdy od niej nie brała, bo nie wiedziała. Ma
kobieta taki dar do kuchni. Teraz będą także uszka z pieczarkami.
Może chce pani? Pół banku u niej kupuje i wszyscy chwalą. Nawet
sam pan dyrektor! A nasza kadrowa to zawsze dwie gęsi zamawia, jedną
z mięsem, a drugą z jabłkami. Podobno lepsza by była z
pomarańczami, ale gdzie dziś pomarańcze dostać? Na samej gęsi to
tego mięsa nie za wiele, dlatego ja zawsze zamawiam nadziewaną
mięsem mielonym i już później nie troszczę się o żadne
kotlety. W końcu to takie krótkie święta.
I Stefcia
złożyła obfite zamówienie. Ufała, że faktycznie te frykasy będą
bardzo dobre. Jednak nie miała jak powiadomić babci, bo to telefon
zamiejscowy, więc nie chciała, by ktoś miał do niej jakieś
pretensje. Tymczasem na drugi dzień zadzwonił Piotrek – ojciec
jest w szpitalu – serce. A babcia przeziębiona i leży w łóżku.
On jest teraz całym gospodarzem, dobrze, że Smulczyński wrócił z
sanatorium.
- Ty mi nie gadaj o Smulczyńskim, tylko mów, co
z tatą!
- O to chodzi, że nie do końca wiadomo. Codziennie
dostaje kroplówkę, jest podłączony do jakichś urządzeń, serce
jest cały czas monitorowane. Jeśli dobrze zrozumiałem, to są
problemy z zastawkami, ale ja się na tym nie znam, mogłem coś
przekręcić. Coś było wspominane o rozruszniku, ale to na zasadzie
gdybania.
- A jak on się czuje? Co mówi?
- Nic nie
mówi. Po prostu leży lub śpi. Wydaje mi się, że jest bardzo
słaby, nawet nie jest w stanie nadrabiać miną. Tam jest taki młody
lekarz, nie wiem, jak ma na nazwisko. Mówił, że być może
wypuszczą tatę na przepustkę na święta, jeśli nie na dwa dni,
to chociaż na jedną dobę.
- A babcia?
- Babcia
jest chora przeze mnie i przez Tajkiego. Wiesz, teraz gdy ciebie nie
ma, to babcia co rano wypuszcza tego mego drania na dwór, a potem
robi tacie śniadanie. Za którymś razem Tajki nie chciał wrócić
do domu, chociaż go wołała. Wyszła nieubrana na werandę, stała
tam chwilę, chyba nawet wyszła całkiem na zewnątrz i aż
przemoczyła kapcie, a ten łobuz i tak nie przyszedł. Później
Smulczyński go przyprowadził. A babcia już na drugi dzień była
chora. Był u niej lekarz z domową wizytą. Barnaba – znasz go?
Tylko jakoś leki nie zadziałały, i leży teraz cały czas z
temperaturą. Lekarz sam z siebie przyjeżdża do babci co dwa dni. A
jak pogotowie zabrało tatę, to już całkiem się rozchorowała,
chyba z nerwów. Zadzwoniła po mnie do szkoły do dyrektora, żebym
natychmiast przyjechał. Do świąt mam już do szkoły nie wracać.
Stefciu, proszę cię, ty w wigilię zaraz po pracy przyjeżdżaj do
domu. Ja tu wszystko posprzątam. Lecę ze ścierką pokój za
pokojem, to dla mnie nie problem. Ale sam kolacji wigilijnej nie
przygotuję. Więc uszykuj co możesz u siebie i przywieź do domu
już gotowe. W takiej sytuacji to nawet do stryjka Beli na wigilię
nie możemy iść, choć zapraszał. Babcia z Karolinki obiecała, że
przygotuje na wigilię co tylko będzie mogła i się z nami podzieli
pół na pół. Niestety, żadnych ciast nie będzie, bo jej
piekarnik się zepsuł i już nie zdąży naprawić. Może jakieś
ciasto upiecze jej sąsiadka albo kuzynka, to wtedy się z nami też
podzieli.
- Piotruś, co tam jedzenie! Może być nawet
suchy chleb. Byle tylko babcia i tato do zdrowia wrócili...
Stefcia jeszcze chwilę rozmawiała z bratem usiłując pytaniami
wyciągnąć z niego jak najwięcej. Oczy miała pełne łez i z
trudem panowała nad sobą. Ostatnio zbyt łatwo się rozklejała...
Zupełnie inaczej niż po śmierci Liama. Wtedy łzy piekły ją pod
powiekami, a żadna nie chciała wypłynąć... Jej płacz nic tamtej
dwójce nie pomoże! Musi się trzymać, robić sprawozdanie, nie
pokazywać swej słabości bratu.
- Piotruchna, ty teraz
dzwoń do mnie codziennie około południa, dobrze? Nie zapomnij.
Dzwoń koniecznie, żebym tu nie umierała z niepokoju.
Zakończyła rozmowę z ciężkim sercem. Przed nią leżało
sprawozdanie do GUS-u, musi się skupić, nie może być taka
rozmemłana... Sytuacja w domu jest na tyle zła, że powinna wziąć
urlop bezpłatny i natychmiast jechać do Wierzbiny! Ale sprawozdanie
zajmie jej co najmniej dwa dni... Nie ma mowy o wcześniejszym
wyjeździe!
Na drugi dzień Piotrek zakomunikował, że
babcia ma obustronne zapalenie płuc.
- Wczoraj spadła jej
temperatura do trzydziestu ośmiu stopni, to zaraz poszła pod
prysznic, a ja zmieniłem jej pościel i trochę ogarnąłem pokój.
Wysuszyłem jej włosy suszarką, bo wcale nie miała siły trzymać
rąk w górze, wyobrażasz sobie? Pod wieczór przyszła jakaś
kobieta przysłana przez doktora Barnabę i postawiła babci bańki.
Leży teraz podparta pięcioma poduszkami, a w zasadzie bardziej
siedzi niż leży, a ja mam ją dwa razy dziennie opukiwać.
Przynajmniej dwa razy dziennie. Powiem ci, że to wszystko mnie
przerasta. Barnaba pokazywał mi, jak się opukuje plecy, ale wcale
nie wiem, czy dobrze to robię... Ciocia Basia się zreflektowała i
przysłała domowy rosół, ale babcia tylko pomieszała łyżką,
bardzo mało zjadła.
- A tato?
- Nad tatą pieczę
trzyma stryj Bela. Odwiedza go trzy razy dziennie, nosi jakieś
smakołyki, jakieś owoce, kaszkę mannę z utartym jabłkiem, ale
tato też nie da rady jeść. Mówiłem mu, że trochę powinien
przymusić się do jedzenia, bo skąd organizm ma mieć siły do
przezwyciężenia choroby, ale on tylko na mnie popatrzył i nic nie
powiedział. Wydaje mi się, że ma problemy z oddychaniem, i to
większe, niż babcia.
- Piotruś... Trzeba wierzyć, że
będzie dobrze. Nawet gdybym była w domu, to i tak nic bym nie mogła
pomóc. Wszystko w rękach lekarzy. A jedzenie na święta przywiozę,
nie martw się. Tylko chleb kup, bo tego już nie będę z Krakowa
wiozła.
- Tak, chleb kupuję codziennie, aby babcia miała
świeży, bo czasem trochę uskubnie. Za to ja mam jakiś szalony
apetyt, tylko bym jadł i jadł. Po chleb chodzę wcześnie rano
razem z Tajkim. Wiesz? Znów muszę sam mu gotować kaszę i takie
tam...
- Młody jesteś, może akurat gwałtownie rośniesz.
- Chyba rosnę, bo jakoś wszystkie spodnie wydają się mi za
krótkie. I rękawy przy bluzach też... Ale tak gwałtownie?
- Ktoś mi mówił, że chłopcy właśnie rosną tak skokowo, a
dziewczynki systematycznie. Nie wiem, czy to prawda. Dobra –
kończymy rozmowę, bo mam trochę pilnej pracy. Przyjadę
najszybciej, jak to będzie możliwe. Podobno dyrektor w wigilię
zwalnia kobiety do domu już w południe, więc będę jechała
prosto z pracy, bez zajeżdżania do domu. Ale ty jutro znów dzwoń
do mnie.
Zapowiadały się wyjątkowo smutne święta...
Stefcia nie miała głowy do prezentów. Żałowała, że nie
pomyślała o nich w październiku lub chociaż w listopadzie. Co
mogła, to kupiła w peweksie, w księgarni i w Sukiennicach.
Kamilowi zawiozła ciepłą czapkę i szalik – w sam raz na narty.
Rozmawiali bardzo krótko, Stefcia nawet nie zdjęła kurtki, bo już
leciała dalej w nadziei, że zdobędzie trochę czekoladowych
słodyczy. Prawdziwych czekoladowych, a nie czekoladopodobnych.
Niestety, straciła tylko czas, a nic nie udało się jej kupić.
Jednakże Kamil – choć w biegu – to dowiedział się o
problemach zdrowotnych Żaków.
- A czego ci na święta
teraz najbardziej potrzeba? Może mógłbym coś załatwić, pomóc w
jakikolwiek sposób? - dociekał już po pożegnalnych uściskach.
- Kamilku kochany, nic mi nie trzeba prócz zdrowia dla taty i
babci. Cała reszta jest zupełnie mało ważna. Dyrektor, wspaniały
człowiek, skądś się dowiedział, że w wigilię jadę do moich
chorych i kazał mi przyjść z rana do pracy, podpisać listę
obecności za wigilię i jeszcze za jeden dzień po świętach, a
później zaraz jechać do domu. Mam zamówione dwie pieczone gęsi i
pierogi do odebrania rano w wigilię, więc muszę być w pracy, bo
to tam dostarczą mi to zamówienie. Jeszcze jakiś pasztet i pieczeń
rzymską. Ale niech no się tylko rozwidni, to od razu ruszam w
drogę, już do swego mieszkanka nie będę zajeżdżać. Trochę
mało będzie ciasta na te święta, ale z drugiej strony – a kto
to będzie jadł? Chyba tylko Piotruś. Kupiłam mu dżinsy w
peweksie, mam nadzieję, że będą dobre, bo bardzo nam chłopak
ostatnio wyrósł.
Uścisnęli się jeszcze raz i już
Stefci nie było.
Ostatnie dni przed świętami było dla
Stefci bardzo trudne. Miała dużo obowiązków w pracy, a nie
chciała czegokolwiek zaniedbać. Nie ustawała też w zamartwianiu
się o najbliższych. Radosna wiadomość była taka, że „za
chwilę” i „na chwilę” miał przyjechać stryj Tomasz. Stan
babci i ojca powoli się poprawiał. Przyszła też paczka od
Dorotki, pełna słodkości, kawy, herbaty i kakao oraz bakalii. A
dla babci był ciepły, biały, kaszmirowy szal. Cło było
horrendalne!
Piotrek kupił i osadził żywą choinkę.
Wygrzebał z piwnicznego ukrycia ozdoby choinkowe i nawet powiesił
na czubku anioła. Reszta czekała na Stefcię.
W dzień
wigilii, zaraz po godzinie ósmej, przyszła do Stefci jedna z
pracownic Kamila.
- Coś z Kamilem? - jęknęła Stefcia na
jej widok.
- Nie, nie! Wszystko w porządku. Dzień dobry.
Mam dla pani przesyłkę od niego, ale lepiej by było tak z
samochodu do samochodu... Oczywiście mogę przynieść na górę.
- Przesyłkę? - zdumiała się Stefcia. - Dzień dobry.
- To są trzy kartony ciastek, makowców, serników i nie wiem, co
jeszcze, bo nie zaglądałam. Poza tym pan Kamil prosił, aby pani
wstąpiła po drodze do Witka Tatara. Właśnie dlatego, że po
drodze. Witek będzie na panią czekał, więc niech pani koniecznie
zajedzie.
Zajechała – po duży pojemnik usmażonych
pieczarek.
- Tak dużo? - po raz drugi zdumiała się
Stefcia.
- Kamil dostarczył mi taki pojemnik i kazał
nasmażyć do pełna. To usmażyliśmy. A tu świeża patelenka –
proszę zjeść przed drogą, bo jak się domyślam jesteś tylko po
kawie. A tu zapakowałem jeszcze specjalne bułeczki do tych
pieczarek.
Stefcia była wzruszona taką
troską, aż się jej zaszkliły oczy. Rzeczywiście nie zjadła dziś
śniadania.
Podróż do Wierzbiny była ciężkawa mimo
odgarniętego przez spychacze śniegu, ale dojechała szczęśliwie.
Piotrek usłyszawszy jej auto na podjeździe zaraz wybiegł przed dom
i z zapałem pomógł pownosić wszystko do domu. Babcia siedziała
ubrana przed kominkiem, a gdy już Stefcia z bratem poustawiali
wszystko na stole i na blatach w kuchni, przyszła pooglądać (te
pierożki z truskawkami, to trzy poproszę mi podgrzać już teraz”),
a nawet zarządziła, gdzie co pochować – lodówka, zamrażarka,
piwnica – aby nic się nie zmarnowało. Bardzo się cieszyła z
zakupów przywiezionych przez Stefcię. Sporą porcję wiktuałów
dostarczono już z Karolinki, ku zaskoczeniu wszystkich nawet Tereska
podesłała pół blachy sernika wiedeńskiego i pół ciasta zwanego
skubańcem. A od cioci Basi była sałatka jarzynowa i krokiety z
pieczarkami.
- Istny raj! Mamy wigilię i święta na
bogato, a nawet palcem nie kiwnęłam – śmiała się babcia. -
Może to i dobrze czasem zachorować. Tomek jak zwykle przywiózł
sękacza!
Stryj Tomasz wraz z Belą pojechali do szpitala po
Edwarda, podobno Edzio już lepiej się czuł. Prosto ze szpitala
mieli jechać gdzieś na wieś po odbiór dużej porcji domowych
wędzonek, które Edward zamówił na początku grudnia. Piotrek
zajął się roznoszeniem i chowaniem potraw pod dyktando babci, a
Stefcia z marszu zaczęła stroić choinkę, co wcale tak szybko nie
szło! Zażyczyła sobie od Piotrka wielki kubek kawy – na
wzmocnienie kreatywności, jak powiedziała.
- Słuchaj – z
pewną nieśmiałością zagadnął Piotrek w trakcie ubierania
choinki. Ale zaraz jego ton się zmienił. – Nie waż się do
kolacji siadać bez makijażu! Masz wyglądać jak człowiek, a nie
jak zombi. I jakąś biżuterię załóż, masz przecież tych
świecidełek do jasnej cholery. Zacznij się ubierać, bo na razie
to straszysz ludzi.
Stefcia aż usiadła na podłodze i
patrzyła na brata zdumiona.
- Nie patrz tak na mnie. Jestem
już facetem i wiem, co się podoba mężczyznom, a co nie. Masz
wyglądać jak wystrzałowa laska, rozumiesz? Ojciec na twój widok
ma się szeroko uśmiechać. To chyba jest dla ciebie jasne. Ubierz
się tak, aby ojciec był zachwycony. I nie próbuj się wymigiwać.
- Dobrze – tylko na tyle zdobyła się Stefcia.
I
tak święta były bardzo uśmiechnięte, a nikt się tego nie
spodziewał. Był opłatek i kolędy, były wesołe rozmowy, a nawet
kilka rozmów telefonicznych – dzwonili między innymi Wiktor i
Viggo, a także Ada i Iga (przyjechała na święta do Polski i
obiecała odwiedzić Stefcię w Krakowie). Zaś później była
wspólna, rodzinna wyprawa na Pasterkę. Babcia z Edziem zostali w
domu i oglądali w telewizji transmisję mszy świętej z Rzymu.
Stefcie wróciła do Krakowa niemal szczęśliwa. Przyłapała
się na tym, że już nie myśli tak często o Liamie, co nie znaczy,
że o nim zapomniała. Może te weselsze szmatki i makijaż tak na
nią wpłynęły? - nie wiedziała. Była dwa razy na cmentarzu, ale
jej myśli były wyraźnie spokojniejsze. Już się tak Liamowi nie
skarżyła, może nawet wyciszyła ten żal związany z jego
odejściem. Opowiadała mu o swoim nowym życiu, a tym, jak sobie
radzi w pracy, jak z wolna temperuje Mariolę. I o tym, że dobrze
się czuje w nowym mieszkaniu, że je lubi, choć smutno jest wracać
po pracy do pustego mieszkania. Ale ma książki, czyta dobrze po
szwedzku, ma układy w antykwariacie, gdzie wszystko co po szwedzku
jest dla niej odkładane. Jednakże nie ma tego dużo. Nawet starała
się nawiązać kontakt ze Szwedami mieszkającymi w Polsce, ale
jakoś się jej nie ułożyło... Zabrała z domu wszystkie golfy, bo
musi chronić gardło, nawet ten czerwony, który dostała od niego
na ostatnią gwiazdkę, ale czy odważy się go nosić? Tego nie była
pewna.
Bardzo ucieszyło ją spotkanie z Igą. Sypnęła
szwedzkimi nowinkami jak z rękawa. Opowiadała o układach z
Halvarem i Davidem, o szczęśliwej Grażynie i Wiktorze, nawet o
Dorotce i Kasi , która teraz była bardzo zajęta powstającą
lecznicą dla zwierząt. Znalazła kilku innych weterynarzy i do
spółki organizowali szpital dla zwierząt, taki z prawdziwego
zdarzenia. Kasia cała była tym pochłonięta, a Viggo dzielnie jej
sekundował.
- A Hilmer? - zapytała Stefcia.
- Daj
spokój... Dno. Zrobił się jakiś taki dziwny... Obleśny...
Musiałam od niego odejść. Musiałam.
- Masz kogoś?
- Nie. I nie chcę mieć. Mam dosyć facetów. Dotarło do mnie,
jak cudownie być singlem bez zobowiązań. Robię to, na co mam
naprawdę ochotę. Jak chcę, to coś sobie ugotuję. Jak zechcę to
sprzątnę, a jak nie, to też będzie dobrze. Nikt mnie nad ranem
nie budzi, bo właśnie ma chęć na seks. Idę sama na spacer albo
do kina. Wpadam do baru Wiktora. Czasem odwiedzam w domu Grażynkę.
Z niej się zrobiła taka fajna mamuśka! Planuje otworzyć butik z
przerabianymi przez siebie sukienkami, ale ciągle jej brakuje czasu.
Najważniejsze, że jest szczęśliwa. A Wiktor uwielbia swoich
chłopców i strasznie ich rozpuszcza. Mam małą grupkę własnych
znajomych, których mogę do siebie zapraszać, a Hilmerowi nic do
tego. Tak... Najważniejsze jest to, że nic nie muszę. Na tamte
Boże Narodzenie urządziłam rodzicom salon. Kupiłam meble i dywan.
Dałam za to horrendalną łapówkę, ale dopięłam swego. Bardzo mi
na tym zależało. Teraz obstalowałam meble na wymiar do kuchni.
Będą w połowie lutego. I nikt mi nie jęczy, że szastam mymi
pieniędzmi. W końcu to są moi rodzice i robię co mogę, by umilić
im życie. Już wcześniej pospłacałam wszystkie ich długi i
kredyty. Braci też wspieram, ale im to wsparcie w zasadzie nie jest
potrzebne. Obaj pracują i przyzwoicie zarabiają i też jak mogą,
tak wspierają rodziców. Moi bracia... I tu jest właśnie ta
sprawa, o której muszę z tobą porozmawiać. Pytałam cię przez
telefon, czy idziesz gdzieś na sylwestra, a ty odpowiedziałaś, że
nie. Otóż mylisz się. Idziesz z moim starszym bratem na bal.
Te słowa poderwały Stefcię z fotela, potrąciła stół, aż
zadzwoniły filiżanki. I oszołomiona usiadła z powrotem.
- Nie wygaduj takich bzdur! - powiedziała surowo.
- To nie
są bzdury. Idziesz i tu nie ma żadnej dyskusji. Zrobisz to dla mnie
– bardzo cię o to proszę. Nie możesz mi odmówić.
Stefcia jeszcze raz zaprotestowała, ale Iga nie miała zamiaru
ustąpić. A potem potoczyła się opowieść. Jej brat Aleksander
chodził z dziewczyną blisko dwa lata i była już mowa o ślubie.
Jednakże ostatnie pół roku było jakieś kiepskie. Dziewczyna
często nie miała dla niego czasu, albo niespodziewanie twierdziła,
że jest bardzo zmęczona. Więc Aleksander bocznymi dróżkami i
przy współudziale brata oraz przyjaciół zaczął dociekać, co
się dzieje. Okazało się, że dziewczyna poznała jakiego
„dzianego” faceta i to z nim teraz „kręci lody”, ale nie ma
dość odwagi, aby zerwać z Aleksandrem. A może, niepewna tego
nowego chłopaka, trzyma jeszcze Aleksandra w odwodzie. I tuż przed
świętami brat Igi z dziewczyną zerwał. Raz i ostatecznie. Nie ma
mowy o powrocie, choćby się nie wiadomo co działo. Koniec.
Jednakże Aleksander jest w komitecie organizującym bal i musi być
na zabawie. A ona, Iga, nie chce, aby brat był sam. Obiecała, że
załatwi mu taką dziewczynę, że tamtej pindzie kapcie spadną z
nóg. Więc Stefcia nie może odmówić. Nie może, i już.
- Zatańczysz z nim pierwszy i ostatni taniec. Nic więcej od ciebie
nie chcę. Będziesz na tym balu robić za gwiazdę. Niech się
wszyscy gapią i zazdroszczą Aleksandrowi. Tylko o to chodzi. Mój
brat jest przystojny, chociaż nie tak bardzo jak Liam. Nie jest zbyt
wysoki, ale ma fajne, szerokie ramiona i nieźle tańczy. Jest przy
tym miły i elokwentny. Nie będziesz się przy nim nudzić. Umie
zadbać o dziewczynę. Tamten nowy palant przy moim bracie to zwykły
burak. Brzydki i nieciekawy. Ale ma kasę, której brak memu bratu,
mimo że jest teraz zastępcą dyrektora spółdzielni mleczarskiej,
nieźle zarabia, tyle, że nie szasta pieniędzmi. Po zmarłej
kuzynce odziedziczył stary dom, który ma zamiar wyremontować. Może
to nawet nie dom, a domeczek. Ale jest przy nim ponad hektar ziemi i
brat wie, co można z taką ziemią zrobić. Tymczasem tamta
dziewucha chce do dużego miasta. A Aleksander nie ma zamiaru
wyjeżdżać. I chyba właśnie tu jest ten najgorszy zgrzyt.
- Ale pakujesz mnie w... Co mam ci powiedzieć? Ja nie chcę żadnych
zabaw, żadnych bali! Iga, ja wciąż kocham Liama i nie mogę o nim
zapomnieć.
- A czy ktoś ci każe zapominać? Kochaj Liama
ze wszystkich sił! Tylko przez ten jeden wieczór bądź miła dla
mego brata. To wszystko.
- A twój drugi brat?
- Też
będzie na balu. Przygruchał sobie taką młodą dziewuszkę. Jest
jak laleczka, ale jeszcze nieobyta w świecie, bo bardzo młoda.
Właśnie skończyła osiemnaście lat i to jej pierwszy bal. Potem
mój brat ma być u niej na studniówce. Nasze rodziny znają się z
dawien dawna. Jej rodzice i moi rodzice też będą na tym balu.
Posiedzą sobie, popatrzą jak się młodzi bawią. Moi rodzice od
lat nie opuścili żadnego sylwestra – wyobrażasz sobie? To co,
zgodzisz się wreszcie?
- Rozumiem, że ciągle mogę
odmówić...
- Nie, nie rób mi tego! Nie w tej sytuacji,
proszę!
- Iga, ja się nawet nie mam w co ubrać. Nie mam tu
żadnej stosownej sukienki. Wszystko jest w Wierzbinie. Już za
późno, bym jechała po kieckę.
- A mogę popatrzeć co
masz w szafie?
- No i kto mnie uczesze? Przecież Kamil jest
na wyjeździe!
c.d.n.
fot. własne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz