sobota, 4 lutego 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III cz.2



Stefcia z Wierzbiny - III tom - © Elżbieta Żukrowska

Cz.2. Czas nie chce stać w miejscu...

Po powrocie ze Szwecji Stefcia pierwszy rok, a w zasadzie niemal półtora roku, spędziła w Wierzbinie. Miała dość pieniędzy, by żyjąc w miarę oszczędnie, nie pracować już do końca życia. Ale nie wyobrażała sobie takiego bezczynnego siedzenia w domowych pieleszach. Krzątanie się po domu nie było jej pasją. Nie miała też planów na przyszłość. Nie miała marzeń. Od czasu do czasu jeździła do Krakowa, utrzymywała stare znajomości, wiedziała, że zazdroszczono jej tej swobody. Z czasem zaczęła myśleć o podjęciu pracy w Krakowie, ale o pracę było trudno, nadal zwalniano ludzi, a w większych zakładach wprowadzano komputeryzację. Komputer... To ją zainteresowało. Jednak nie poczyniła na razie żadnych kroków, by się uczyć informatyki. Dużo czytała. Jedną z pierwszych rzeczy po przyjeździe do Wierzbiny było zamówienie niewielkiej tablicy na grób rodzinny, która to upamiętniła śmierć Liama. Drugą było zmniejszenie złotego sygnetu Liama z czarnym, brylantowym oczkiem. Liam nie lubił biżuterii, więc go nie nosił. A Steffi odrzuciła inne błyskotki właśnie na rzecz tego sygnetu. Nosiła także złoty łańcuszek z medalikiem – pamiątkę po swojej mamie. Tych dwóch rzeczy niemal nie zdejmowała.
Niektóre z jej szkolnych koleżanek pracowały w Wierzbinie, spotykała je w sklepach i na ulicy, rozmawiały, jednak Stefcia ciągle pozostawała jakby odizolowana. Nie było żadnego „wpadnij na kawę”. Zawsze była elegancka, a to onieśmielało nawet jej dawne koleżanki. „Może powinnam przestać nosić kapelusze?” - czasem przemykało jej przez myśl. Ale w kapeluszach dobrze się czuła i nawet sprawiła sobie następne dwa, również czarne. Babcia podpowiadała, że powinna zaprzestać noszenia żałoby, ale jakoś ciągle nie mogła przestawić się bodaj na głębokie szarości lub ciemną zieleń. Jeśli zakładała dżinsy – to też wyłącznie czarne. Nawet ojciec się krzywił na te czernie.
„Jakbyś już nie miała się w co ubrać!”.
- Ty to masz dobrze – powiedziała kiedyś Irenka Modlińska, wydając jej resztę za prasowe zakupy.
- Dlaczego tak sądzisz? Takie siedzenie w domu jest nudne – odpowiedziała.
- A tam nudne! Leżenie do góry brzuchem nie może być nudne! To relaks o którym marzę! Ja przy dwojgu dzieciach nie wiem, gdzie ręce włożyć. Mąż mi w domu wcale nie pomaga, bo wciąż goni za pracą.
Takie rozmowy zdarzały się od czasu do czasu. Te koleżanki nie wiedziały, jak bardzo Stefcia zazdrości im dzieci. Nie męża, pracy, ale właśnie dzieci. Chciałaby poznać kogoś sensownego, kogoś, kto dałby jej dziecko... Osaczona takimi myślami jechała do Krakowa. Kamil odprawiał tam czary nad jej włosami, częstował kawą i kremówkami, namawiał na osiedlenie się na dobre w Krakowie.
- Zanudzisz się na prowincji. Jesteś coraz bardziej zgaszona! Kraków by cię rozruszał! Masz jakieś plany? Ty jesteś kobietą czynu. Nie powinnaś zamykać się w Wierzbinie.
- Nie mam. Boję się przy tym, że zapomnę wszystkiego, czego się dotychczas nauczyłam. Nawet szwedzkiego języka! - poprawiła się na krześle i założyła nogę na nogę.
- A masz jakiś kontakt z Rybbingami?
- Dzwonię do nich raz na kilka miesięcy, ale... Tak z obowiązku dzwonię. Postanowiłam, że teraz będę dzwonić tylko raz w roku, na Boże Narodzenie. Tam nikt za mną nie tęskni. Mam dobry kontakt z Wiktorem i moimi kuzynkami. Ale na razie do Szwecji się nie wybieram, mimo że mnie zapraszają. Niedawno rozmawiałam z Davidem. On też ma zamiar znaleźć sobie coś innego. Z moim teściem dogaduje się bez problemu, ale od czasu do czasu wpada tam Kaisa i robi w hotelu kipisz. David twierdzi, że to jest nie do wytrzymania. A ja teraz mam w Wierzbinie namiastkę grobu Liama i to musi mi wystarczyć. Kamil, powiedz mi – czy ty nie chciałbyś mieć dziecka?
Spojrzał na nią zaskoczony, a później wpatrzył się w swoją kawę. Siedział na wprost Stefci, trzymając oburącz filiżankę kawy między rozsuniętymi kolanami. Zgarbił się mocniej i długo nie odpowiadał.
- Sam nie wiem. Kiedyś o tym myślałem. Ale kobieta i ja... Nie, to nie dla mnie. A ty myślisz o dziecku?
- Tak. Stosunkowo często. Jednak nie wyobrażam sobie, bym poszła do łóżka z przypadkowym facetem. Musiałabym coś do niego czuć. Bodaj jakieś przywiązanie, jakąś przyjaźń... Ale dziecko chciałabym mieć. Bardzo. Mój zegar biologiczny coraz głośniej tyka, lecz niedługo zamilknie na zawsze...
- Nie wszyscy moi znajomi są gejami. Jest kilku wolnych facetów, z którymi mógłbym cię poznać. O ile byś chciała.
- Jak pomyślę, że to miałaby być znajomość tylko dla prokreacji, to od razu mnie odrzuca. Lepiej mnie z nikim nie poznawaj!
- Chyba masz rację. Większość rzeczy dzieje się przypadkiem – zauważyłaś? Ale i przypadkowi trzeba pomóc. Nie możesz wygrać w totolotka, skoro nigdy nie grasz. Więc daj sobie szansę. Zobacz, Staś nie żyje. Nie zapomniałem o nim. A jednak jestem z nowym partnerem i dobrze się nam układa.
- Znam go?
- Nie sądzę.
- Ale jesteś szczęśliwy?
- Może nie tak do końca, ale nie mam powodów do narzekań. On jest bardzo młody i gdzieś tam z tyłu głowy mam zawsze myśl, że mnie porzuci dla kogoś innego. Nie mogę tego wykluczyć. Więc z mojej strony wszystko jest na pół gwizdka, rozumiesz? Boję się zaangażować tak bez reszty. A przecież wiem, że życie jest jednorazową ofertą. Gdzieś to usłyszałem i w pełni się z tym zgadzam. Jeśli nie wykorzystam swojej szansy – zawsze będę żałował.
- Ten brak mocnego zaangażowania to chyba nie jest dobre założenie. No nic – ja muszę się zbierać, bo mi pociąg ucieknie.
- Nie spiesz się. Odwiozę cię na dworzec.
W czasie innej bytności w Krakowie wpadła na Grzesia Wiśniewskiego i dała się zaprosić na kawę do kawiarni. Grzesiek był już rozwiedziony – po trzech latach małżeństwa! Opowiadał o swoich małżeńskich czasach. Sam sobie nie mógł się nadziwić, że zdecydował się na ślub z tak nieodpowiednią osobą!
- Teraz każdemu chłopakowi mówię – jak się żenisz, to najpierw poznaj się dobrze z teściową. Za jakiś czas twoja przyszłą żona będzie toczka w toczkę jak teściowa – perorował Grzesiek między jednym a drugim łykiem kawy. - A ty co? Dalej jesteś samotna? - Oparł łokcie na stoliku i wpatrywał się badawczo w Stefcię.
- Jestem. Po prostu męski ród mnie nie pociąga.
- Świetnie wyglądasz. Zostałaś lesbijką? Zapewne podobasz się wielu mężczyznom. I nic nigdzie nie iskrzy?
- Nie iskrzy. W moim środowisku nie ma odpowiednich facetów. Tato nawet usiłował mnie z kimś poznać, ale nie jestem zainteresowana nowymi znajomościami.
- Bo ty pewnie chcesz takiego błysku, jak to było z Liamem. Wasza miłość była wyjątkowa. Nie licz, że następna będzie też taka ognista!
Stefcia wytarła dokładnie usta serwetką, aż na jej wargach pozostało niewiele szminki. Zwlekała z odpowiedzią. Co zresztą mogła powiedzieć? Że na żadną miłość już nie liczy?
- A gdzie teraz mieszkasz? - Zapytała, aby zmienić temat.
- Aż wstyd mówić – w piwnicy z malutkim okienkiem. W norze. To jedno dobre, że mogę tam palić papierosy. Ale właśnie rzuciłem palenie. Wiesz, jestem głównym ekonomistą i mam dobre zarobki, a mieszkam niemal jak kloszard. Jednak chcę wyjechać z Krakowa. Nie chcę nawet przypadkiem spotykać mojej byłej. Kuzyn obiecał znaleźć mi coś odpowiedniego we Wrocławiu. Zatrzymałem się w tej dziupli, bo im gorsza – tym szybciej stąd wyjadę, nie będę szukać wykrętów. Ale nie chcę pracy gorszej niż mam. Dlatego trzeba czekać. Mam wyrko i biurko. Koszule trzymam w walizce. Garnitury w pokrowcach na hakach na drzwiach. Jest tam okropnie. Ale gospodyni dobrze gotuje. Z rana dostaję kawę, a po pracy obiad. To tanie mieszkanie. I to mnie trzyma. Pranie robię u Zdziśka. Pamiętasz Zdziśka Gołąbczyka? Tam piorę, suszę i prasuję. Mam już dość takiego życia. Nawet nie mogę nikogo zaprosić do domu. No, bo to nie jest dom, ale nora. Dziura w ziemi. Mam nadzieję, że kuzyn szybko mi coś znajdzie. Naciskam go co tydzień.
- A dlaczego się wyprowadziłeś od swojej eks?
- To była jej panieńska kawalerka. A ja miałem dość awantur. Aha, daj mi swój numer telefonu do... Patrz, nie pamiętam, gdzie ty teraz mieszkasz... - Grzesiek wyjął maleńki notesik i starannie zanotował podany numer. - Nie zdziw się jak zadzwonię. Ale mogę dzwonić tylko z pracy, bo w tym niby-mieszkaniu nie mam telefonu. To nawet dobrze, bo spokojnie śpię. Ale czasem chce mi się pogadać z kimś życzliwym.
- A czemu sam nie pojedziesz i nie poszukasz?
- Myślisz, że przyjmą obcego, ot tak - faceta z ulicy?
- Przecież miałbyś jakieś referencje.
- Oprócz referencji potrzebne są plecy!
- Już zapomniałam, że u nas tak jest... Chyba się jednak i ja rozejrzę za pracą tu, w Krakowie. Tu mam najwięcej znajomości. No i nadal są duże zakłady. Wiesz, pracowałam u takiej jednej pani w Wierzbinie...
I opowiedziała o tym, jak niespodziewanie dostała propozycję pracy na dwa-trzy miesiące u pani Modlińskiej, matki jej szkolnej koleżanki. Modlińska prowadziła biuro rachunkowe razem z synem, ale on zachorował na żółtaczkę, więc szefowa koniecznie musiała kogoś zatrudnić „na chwilę”, zanim syn nie wyjdzie ze szpitala. Chciała aby ktoś był w biurze, odbierał telefony, bo ona często jeździła pod zakaźny szpital. A tymczasem syn chorował bardzo długo, bo wywiązały się jakieś komplikacje. Oczywiście zatrudniając Stefcię nie miała pojęcia, że do komplikacji dojdzie. I tak z miesiąca pracy zrobiło się aż siedem miesięcy. Na początku miała tylko odbierać telefony, z biegiem czasu wciągnęła się w rozliczenia i to się jej nawet podobało. Wynagrodzenie miała mizerne, ojciec się śmiał, że ledwie na sól do śledzi, ale akurat na pieniądzach Stefci nie zależało.
- Będę o tobie pamiętał – zapewnił ją Grzesiek na pożegnanie. - Ale ty zawczasu rozejrzyj się za jakimś mieszkaniem, bo w ostatniej chwili nic nie znajdziesz.
W tym samym dniu Stefcia wstąpiła jeszcze do pieczarkarni „U Tatara”. Za każdym razem wchodziła tam ostrożnie, bo bała się spotkać Marka Żaka. Witek jej nie poznawał. Sama wiedziała, że bardzo się zmieniła. Nie usiłowała się przypominać Witkowi. Zjadała swoją porcję, popijała herbatą i szła dalej. Była tu kilka razy z Liamem, gdy oboje mieszkali w Krakowie. Teraz lubiła odwiedzać te miejsca, które wspólnie poznawali, alejki, którymi spacerowali, a nawet odpoczywać na jednej specjalnie ulubionej ławeczce na plantach. Gwar wielkiego miasta wydawał się jej być idealnym tłem dla wspomnień. Ojciec pytał, po co jedzie do Krakowa. W zasadzie sama nie wiedziała. Dla wspomnień? Może i dla wspomnień. Najlepszą wymówką był jednak Kamil - „jadę do mego fryzjera”. Czasem coś udawało się jej kupić – na przykład zielone kubańskie pomarańcze, jakieś wyroby garmażeryjne, trochę słodyczy, a nawet piżamę dla ojca i dla babci rajstopy. A dla siebie te dwa czarne kapelusze. Jakoś nigdy nie miała pomysłu na upominek dla Piotrka, więc jeśli już – to przywoziła mu książki (głównie z antykwariatu) lub płyty.
Babcia zżymała się na czarne stroje. Prosiła, aby przestała ubierać się na czarno. Przecież czas żłoby skończył się dawno temu.
- A co ci to przeszkadza? - pytała retorycznie Stefcia.
- A przeszkadza! I to coraz bardziej! Dość już tej niekończącej się żałoby.
- Dobrze mi w czarnym.
- I zacznij się w końcu malować!
Nie zaczęła.
Praca u pani Modlińskiej poszerzyła znacznie krąg jej znajomych, a niektóre znajomości po prostu odnowiła. Co miesiąc przybywało nowych klientów, przyjmowanie telefonów zamieniło się w rozliczanie podatków, w wyszukiwanie ulg, a nawet kruczków prawnych, umożliwiających obniżenie należności dla skarbówki. Stefcia była w tym dobra. Zdarzało się, że nawet na mieście ktoś ją zaczepiał i prosił o poradę, a w niedzielę po mszy świętej podchodził by ot, tak sobie pogadać.
- Tego młodego Kaszkowskiego to mogłabyś zaprosić do domu nawet na kawę – podpowiadała babcia.
- A on mi po co? Nie żartuj, babciu!
- Bardzo przystojny młody człowiek i tak na ciebie patrzy...
- Jak patrzy? Babciu, on mnie wcale nie obchodzi!
- A bo to źle, że nikt ciebie nie odwiedza. Przecież nie jesteś zakonnicą!
- Daj spokój babciu! Takie zażyłości wcale mi nie są potrzebne.
- Bo ty tylko Liam, Liam, Liam. Liama już nie ma, a żyć jakoś trzeba.
Pewnie, że trzeba, sama o tym wiedziała. Jednak żaden ze znajomych nie zajmował jej myśli na tyle, by się z nim umawiać i randkować Ale bez tego nie będzie dziecka! Nie, nie wyobrażała sobie, by mogła z obcym facetem pójść do łóżka! A ci wszyscy znajomi panowie – o czym by z nimi rozmawiała? Z Liamem miała miliony tematów do przedyskutowania. Każdą myślą mogła się z nim podzielić. Dyskutowali nie tylko o hotelach i pracownikach, ale o książkach, o wspólnie oglądanych filmach, nie raz wspólnie zanurzali się we wspomnienia. Tu wszyscy mężczyźni byli obcy, dalecy, w większości nawet nieciekawi. Zwykli zapracowani faceci goniący za pieniądzem. Drobni ciułacze z tysiącem zmartwień. Niektórzy bardzo zarozumiali, pewni siebie, rozpoczynając rozmowę co drugie zdanie zaczynali od „ja” - ja to tak zrobiłem, powiedziałem, uważam, mam. Szczególnie drażniło ją podkreślanie owego „ja mam”.
- Kobieta musi mieć adoratorów – powiedziała babcia, gdy we troje pili w kuchni herbatę. - Musi trochę flirtować, uśmiechać się, być doceniana. Powiedz, Edziu, czy nie mam racji?
- Nie bardzo się na tym znam, ale skoro tak mówisz... Lecz nasza Stefcia nie pozwala się adorować.
- Ale żeście temat znaleźli! Aż mi duszno od waszego gadania – wzburzyła się Stefcia.
- Mamo, dajmy spokój. Stefcia sama musi do tych adoratorów dojrzeć. Chociaż Baranowski pytał mnie, dlaczego tak długo nosisz żałobę.
- Nie jego sprawa – burknęła ze złością Stefcia i zabrawszy kubek z herbatą poszła do swego pokoju.
Babcia wzruszyła ramionami, a Edward z dezaprobatą pokręcił głową.
- Nic nie możemy zrobić. Żadne słowa do niej nie docierają. Czy ty, mamo, nie możesz zabrać jej tych wszystkich czarnych szmat i gdzieś spalić? Albo chociaż schować?
- Nie zrobię tego. Wczoraj znów kupiła sobie czarny golf i czarne rajstopy. Pokazywała mi. Nie ma na nią siły.
- Zastanawiam się, co się dzieje w jej głowie. Nawet nam nic o sobie nie mówi. Toż to już tyle czasu minęło, a ona tylko na cmentarz chodzi i zdjęcia ogląda.
- Nie może się odciąć od tamtej miłości. A nam się w pierwszej chwili zdawało, że to tylko takie młodzieńcze zadurzenie. Ale jest trzeźwa. Pracuje, pomaga w domu, można nawet powiedzieć, że to ona prowadzi dom, a ja tyle co ugotuję. Pierze, sprząta, prasuje, zamiata podwórko. Całą ubiegłą zimę to ona odgarniała śnieg, bo Władeczek miał szczególne problemy z ręką. Jest pracowita. A później idzie do siebie i albo czyta, albo ogląda zdjęcia... Nic jej nie mogę powiedzieć, bo w domu wszystko jest zrobione na czas. Jakby jakiś schemat miała w głowie. Nie zdążę pomyśleć, a już jest zrobione.
- Myślałem, że jak pójdzie do pracy, to się coś zmieni. Przecież nie musi być aż taka akuratna! A ona ostatnio nawet Tajkiego zabiera na przebieżkę. Na cmentarz prawie zawsze z psem chodzi. I izoluje się od ludzi.
- A ty pamiętasz, że Władeczek do sanatorium jedzie? - pani Stefania bystro spojrzała na syna, ciekawa jego reakcji.
- Będę musiał wziąć urlop. Nie mam wyjścia. - Edward wstał i zaczął spacerować po kuchni. - Może nawet zaangażuję Stefcię do pomocy. Co o tym sądzisz?
- Nie pochwalam, ale zrobisz, jak będziesz uważał. Jeszcze trochę warzyw będzie do sprzedania na giełdzie... Mogłaby zastąpić cię na miejscu... Kiedy ostatnio byłeś na Mokradełku?
- W piątek. Nic się tam nie dzieje. A gdzie w tym roku wysyłają Władka do sanatorium? O, zapomniałem ci powiedzieć – był u mnie w biurze w piątek Zaręba. Magda zrobiła nam kawę i chwilę rozmawialiśmy. Ma robotę dla moich posadzkarzy. Chce u siebie w zakładzie wyremontować wszystkie toalety. Ale później zapytał o Stefcię. Chce ją zaprosić na jakąś zabawę zakładową. Pytał, co ja na to. Mówię, co mnie pytasz, porozmawiaj z moją córką. Ale ona tak w tej czerni chodzi, że nie ma odwagi do niej zagadać.
- A widzisz? Nawet obcym ta czerń przeszkadza! I co dalej?- zaciekawiła się pani Stefania.
- Mówię mu, że ja nie mam nic przeciwko temu – Edward ponownie usiadł na wprost matki i zaczął kręcić pustym kubeczkiem. - Zechce to pójdzie. Ja posłem nie będę. A on na to, że ona wdowa, on wdowiec, to by do siebie pasowali.
- Ale on wdowiec z trojgiem dzieci... Szuka gospodyni.
- A może nawet i o pieniądze chodzi, bo to żadna tajemnica, że Stefcia jest bogata...
- Lepiej niech nie przyjmuje tej oferty!
- Tak czy tak może na dniach do nas wpaść. Stefcia już nie pracuje u Modlińskiej, więc tylko tu może ją złapać. Chłop jest w porządku, ale czy to partia dla naszej Stefci? Nie powiedziałbym...
Stefcia u siebie w pokoju stała przy oknie zapatrzona, a nie widząca tego, co było za szybą. Ciągle była wewnętrznie odrętwiała. Albo gorzej – jakby jej serce niszczył jakiś wirus, pasożyt, robak... Chowała to swoje cierpienie przed światem. Nie skarżyła się nawet babci. Jak to możliwe, że tak długo cierpi nie mając żadnych fizycznych obrażeń? Czasem wydawało się jej, że już ból zanika, że już go uśmierzyła. A później znów czuła, że życie ją miażdży... Nie miała marzeń, z wyjątkiem dziecka, nie miała planów. Wszystko się skończyło wraz ze śmiercią Liama. Wszystko. Nie miała w życiu żadnego celu. Nie użalała się nad sobą. Ale ta wewnętrzna pustka była... Jaka? Nie mogła się ogarnąć, wyzwolić, odciąć. Może nawet chciała, by coś się w jej życiu zmieniło. Właśnie – dziecko by wszystko zmieniło... Czyje dziecko? Z kim miała to dziecko począć?
Zwinąć się w kłębek i przespać dalsze życie. Otumanić się lekami. Nic nie musieć. Nic nie musieć... Nie czuć, nie pragnąć, na nic nie liczyć. Nic jej nie było trzeba. Nic i nikogo – z wyjątkiem Liama...
Myśl o otumanieniu się lekami była bardzo pociągająca...
Dopiła herbatę i odstawiła kubek.
A jeśli babcia ma rację mówiąc o jej czarnych ciuszkach? Może to one zatrzymują ją w tej beznadziei? Może faktycznie pora coś zmienić? Zdjęła z siebie czarną bluzkę i nałożyła pierwszą z brzegu – akurat była kremowa. Obejrzała się w lustrze i z dezaprobatą pokręciła głową. Zmieniła na szarą. Długo stała przed lustrem i w końcu – wbrew sobie – zaakceptowała zmianę. Robię to dla babci – przekonywała samą siebie. Zmieniła jeszcze dżinsy – z czarnych na niebieskie. Nadal były na nią dobre, choć nie nosiła ich od kilku lat. Ta zmiana wystarczy – zdecydowała. Na malowanie też przyjdzie czas, jednak nie dziś. Nie dziś! Nie wszystko naraz.
Każdego dnia wstawała bardzo wcześnie i jeszcze w szlafroku szła do kuchni, wypuszczała na dwór psa, nastawiała ekspres, aby ojciec miał kawę przed wyjściem. Robiła mu kanapki na śniadanie i do pracy. Kawę piła zazwyczaj razem z ojcem. Po jego wyjściu „ogarniała” dom – najpierw łazienki. Później, już po prysznicu, ubierała się i robiła resztę – podlewała kwiaty, wycierała kurze, szczególnie dbając o pokój ojca i o salon. Teraz była kolej na kuchnię. Jeśli babcia już wstała – robiła jej herbatę i na kartce spisywała co trzeba kupić. Z „koszykiem pani Marii” szła na rynek. Często zabierała ze sobą Tajkiego. Po powrocie przynosiła warzywa i przygotowywała je do obiadu. Od tego momentu była wolna, chyba że miała coś do prania lub prasowania. Co dwa- trzy dni zamiatała podwórko i chodnik przylegający do posesji. Czasem piekła ciasto, ale tylko coś prostego, jak jabłecznik, murzynek lub zwykła babka. Rozmowa z babcią sprawiała jej trudność, bo babcia ciągle „marudziła” na temat czerni, dlatego uciekała do swego pokoju. Niemal bez przerwy myślała o Liamie. Kojarzył się jej z każdą czynnością. Czasem zamierała w bezruchu pogrążona we wspomnieniach. Książki nie rozwiązywały problemu, gdyż wiele z nich w jakiś sposób znów przywoływały stare obrazy. Czasem żałowała, że tego lub tamtego nie zdążyła z nim zrobić, o tym lub o tamtym mu powiedzieć, więc teraz mówiła o tym w myślach. Rozmawiała z Liamem, jakby było obok niej. Zapamiętywała się do tego stopnia, że nie słyszała, że babcia coś do niej mówi.
- Stefciu, obudź się! - upominała babcia dotykając jej ręki.
Nie myśleć, nie rozmawiać, nie słuchać bzdurnych rozmów. Usnąć. Zapomnieć o wszystkim. Usnąć...
Największy wpływ na Stefcię miał stryj Bela. Przy nim nie mogła uciec we wspomnienia, ciągle coś do niej mówił, zadawał pytania, ale zachowanie stryja jakoś nie męczyło.
Znów pojechała do Krakowa. Kamil od razu zauważył, że nareszcie nie jest w czerni, ale nie skomentował tego, tylko wyjątkowo długo zajmował się jej włosami, gdyż nieco zmienił fryzurę. Podpowiedział, jak ma się teraz czesać.
- Jesteś bardzo pozytywnie zmieniona. Podobasz mi się. - Zauważył z uśmiechem, gdy już się zbierała do wyjścia.
- Chcę wrócić do Krakowa – oświadczyła Stefcia. - Rozglądam się za pracą i za mieszkaniem. Jakbyś coś wiedział, to daj mi znać. Przeglądałam dzisiejsze ogłoszenia, ale nic dla mnie nie było.
- A branża?
- Najchętniej bankowość. Prawdopodobnie wzięłabym cokolwiek sensownego się nadarzy. Ktoś mi mówił, że może na kolei... Muszę oderwać się od Wierzbiny. Tam jest jakaś okropna seria pogrzebów! Dużo naszych znajomych umiera. Epidemia jakaś, czy co? Dobrze, że w większości są to ludzie leciwi, jak to się mówi – przedwojenni. Ale i tak przykro. No, trzymaj się. I jeszcze raz bardzo dziękuję. - Cmoknęła Kamila w policzek i zabrała swoje pakunki – dziś wyjątkowo ciężkie.
- Sorki, ale nie mogę cię odwieźć, za chwilę mam klientkę – tłumaczył się Kamil z zażenowaniem.
W pociągu stała na korytarzu przy oknie – tak właśnie było najczęściej, bo pociąg był przeładowany. Zamknęła oczy i znów wspominała Liama. Nie interesował ją migający za szybą krajobraz, czerwono-złoty, jesienny, przepiękny! Za to denerwowali ludzie wędrujący w tę i z powrotem po korytarzu. Czego szukali? Wszędzie było jednakowo ciasno, a toalety takie brudne, że aż strach tam było wchodzić. W zasadzie nigdy z Liamem nie jeździła pociągiem, ani tu, ani w Szwecji. Co ją tam tak długo trzymało? Zawsze tęskniła za Polską. A dokładniej za Wierzbiną, za rodzinnym domem. A jednak zwlekała z ostatecznym zamknięciem swoich hotelowych rachunków. Zajęta służbowymi sprawami nie miała czasu na rozpamiętywanie swego związku z Liamem. Do tej pory nie zdawała sobie z tego sprawy! Zawsze troszczyła się o pracowników, nie tylko o wyniki ekonomiczne. Po śmierci męża jej zaangażowanie wzrosło. W pewnym sensie chciała udowodnić Rybbingom (tak poza świadomą na ten temat myślą), że bez ich pomocy, bez pomocy Liama, może i umie utrzymać hotele na wysokim poziomie. Dla przykładu te broszury promujące hotele rozsyłane do wszystkich większych biur podróży. Studiowała dokładnie każde zapisane tam zdanie i każde proponowane zdjęcie. Nie godziła się nawet na cień bylejakości, wszystko musiało być perfekcyjne. Walczyła z dostawcami artykułów spożywczych, bo doceniała znaczenie hotelowej restauracji. W każdym hotelu miała teraz fryzjera, lekarza, butik z najpotrzebniejszymi artykułami, których gość mógł zapomnieć zabrać z domu. Wydawało się, że pamiętała o każdym drobiazgu, począwszy od służbowych strojów, a skończywszy na obowiązkowych zapasach przeróżnych rzeczy w hotelowych magazynach. Chętnie słuchała podpowiedzi Davida, ale to ona podejmowała decyzje. Oczywiście najtrudniej jej było przekazać wszystko w ręce Rybbinga. Kaisę od razu z tego wykluczyła, bo spodziewała się zaskakujących, czy wręcz nieprawdopodobnych problemów stworzonych przez teściową tylko po to, by utrudnić pożegnanie się z hotelami. Na koniec poprosiła Halvara, by opiekował się zatrudnionymi Polkami – niech ich nie zwalnia pod byle pretekstem, niech daje im szansę, nawet jeśli rzeczywiście z czymś podpadną. Jednakże rozwiązując jakiś wyjątkowo trudny problem zawsze zastanawiał się, jakby w takiej sytuacji postąpił Liam. Nie działała pochopnie, bo takie działanie nawet nie leżało w jej naturze.
To wszystko łącznie trzymało ją przy zdrowych zmysłach.
W Wierzbinie odpoczywała. A jednocześnie wreszcie miała dużo czasu na rozpamiętywanie minionego – jej cudownych chwil z Liamem. Teraz już wiedziała, że nie może dłużej pozostawać bez pracy, za dużo było tęsknoty, żalu i cierpienia, za dużo bólu. Praca pochłonie część jej czasu i skieruje myśli w inną stronę. Tęsknota musi osłabnąć. Jednak pracy nie było... Ze zdziwieniem dowiedziała się, że dziewczyny po studiach przyjmują pracę ekspedientek w sklepie... Na przykład Monika, koleżanka z liceum, magister socjologii, pracowała w jakimś miejscowym biurze dosłownie za grosze.
- Tak, dostałabym pracę w Warszawie – tłumaczyła wyraźnie zgaszona - ale po opłaceniu czynszu za wynajem stancji i uregulowaniu wszystkich innych opłat zostawałyby mi śmieszne pieniądze. Musisz wiedzieć, że życie w Warszawie jest dużo droższe niż w Wierzbinie. Poza tym rodzice się starzeją i jestem im tu potrzebna. Ale planuję wrócić do Warszawy. Naprawdę tego chcę.
Stefcia z rana zostawiła samochód na parkingu koło dworca i dzięki temu teraz bardzo szybko znalazła się w domu. Pierwszy powitał ją Tajki, tańcząc wokół niej z radości. Pogłaskała psa chcąc go nieco uspokoić. Ojciec też był na podwórku, rozmawiał z jakimś nieznajomym mężczyzną. Przywitała się z daleka i weszła do domu. Była głodna. Cmoknęła babcię w policzek.
- Już ci grzeję zupę. Będziesz jadła?
- A jaka? Byle nie kalafiorowa!
- Pomidorowa z ryżem.
- To będę jadła. Ale poczekaj, najpierw muszę do toalety.
Kiedy wróciła zaczęła od rozpakowania zakupów – miała aż dwa kilogramy żołądków drobiowych, kilogram czarnego salcesonu i tyle samo kaszanki. Do tego cały kilogram cytryn!
- Myślę, że im ta podróż nie zaszkodziła – powiedziała rozwijając kaszankę i ją wąchając.
- Zaraz się tym zajmę, a ty teraz jedz. Ale się się Edzio ucieszy z tej kaszanki! Dzwonił twój kolega z Krakowa, ten Grzesiek. Ma dla ciebie jakieś ważne wiadomości i obiecał, że jutro zadzwoni. Może nawet z samego rana, więc po żadne zakupy rankiem nie lataj. Pytałam, ale nie powiedział o co chodzi.
- Jak zwykle tajemniczy Grześ. Pyszna ta zupa!
- Na drugie danie mam gulasz z kaszą gryczaną i kiszone ogórki. Edzio się prosił o kaszę, choć tu ryż, a tu kasza – to jakoś nie bardzo pasuje.
- Też zjem, ale tylko odrobinę, bo mi dużo tej zupy nalałaś. A co w domu? Jak ty się czujesz?
- Ja się dobrze czuję, ale Edzio znów kładł rękę na sercu. Zreflektował się i zaraz ją cofnął. Myślę, że serce może mu dokuczać.
- Wiesz o jakichś problemach?
- Nie, nic nie mówił. Ale tak sobie pomyślałam, że ludzie jeżdżą po szpitalach, po sanatoriach, a on nawet lekarza unika... Powinien zrobić chociaż podstawowe badania. Tak dla własnego spokoju, bo przecież już dawno nie robił... A może jednak trzeba podjąć jakieś leczenie? Jeśli tak, to nie ma co zwlekać. Porozmawiaj o tym z Edziem. Ja aż się boję zaczynać rozmowę na ten temat, bo mnie zaraz ofuknie i na tym się skończy. Znajdź jakieś dobre argumenty. On chyba ostatnio nawet żadnych leków nie bierze...
- Dobrze, nie zapomnę. Ale teraz chyba trochę poleżę, bo całą drogę powrotną stałam na korytarzu. Dziękuję, babciu. Obiad był pyszny – i znów ucałowała babcię.

c.d.n.
fot. własne

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz