środa, 21 września 2022

STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - cz.4. Czerwiec 1976 r.



 

Cz. 4. (60.) Czerwiec 1976 r. Rewolucje w Göteborgu

Rozsiedli się w gwarnym pubie. Steffi jak zwykle obok Liama. Ada na wprost, pozostałe dziewczyny po bokach. Chwilę trwało, zanim podszedł do nich spocony kelner. Był tylko jeden na całą salę -cz.4 Kto chciał być obsłużony szybciej – sam podchodził do baru, a tam obsługiwał Wiktor, właściciel, mocno z Liamem zaprzyjaźniony. Większość gości chciała siedzieć na tarasie, ale i tam brakowało wolnych miejsc, a tu, dla „paczki” Liama Wiktor trzymał zamówiony okrągły stolik. Stoliki były niewielkie, ot, aby postawić kilka szklanek. Z boku baru był mikroskopijny podest, gdzie przy muzyce z magnetofonu zazwyczaj kręciło się kilka par. Sam pub był ciemny, a światła w kinkietach ledwie się jarzyły. Między kinkietami wisiały strzępy sieci rybackich i sztuczne, plastikowe wodorosty, na dodatek mocno już zakurzone. Z całą pewnością nie był to lokal pierwszej kategorii, a jednak ściągał do siebie dużo gości, zwykle starych bywalców. Wiktor miał dobre, zimne piwo i nie oszukiwał na alkoholu robiąc drinki. Do zjedzenia były słone paluszki i krakersy oraz solone orzeszki. Czasem, absolutnie wyjątkowo, podgrzewał coś z puszki lub słoika. Jeśli klienci byli wyjątkowo namolni, a on sam miał dobry humor, dzwonił do zaprzyjaźnionej restauracji, skąd przywożono mu duży pojemnik frytek z niewielkimi kąskami panierowanego mięsa, wszystko porcjowane, w zgrabnych, tekturowych pudełeczkach. Sprzedawał je w mgnieniu oka i dziwił się sam sobie, że nie zamawia tego dzień dnia.
Steffi od początku nieznacznie obserwowała Grażynę i Elwirę. Grażyna wprawdzie nie sprawiała wrażenia zagubionej dziewczyny, za to była małomówna, a także powściągliwa w gestach. Nie strzelała oczami po gościach, tak jak to robiła Iga. W restauracji ledwie dziobała widelcem w talerzu. Jedynie surówkę zjadła do czysta. Wyglądała na zmęczoną. Natomiast Elwira zerkała tu i tam ciekawie, jednakże chyba nie wszystko po angielsku rozumiała, bo nie włączała się do rozmowy. Słuchała, czasem o coś pytała Igę. Ale ta nie miała czasu odpowiadać, zajęta bieżącą konwersacją.
Steffi zrobiło się żal ciężarnej Polki. Przypuszczalnie źle ją oceniła... Obiecała sobie w duchu, że pomoże dziewczynie, choć jeszcze nie wiedziała, jak. Była pewna, że i Liam się zaangażuje - miał zamiar zapytać Wiktora o mieszkanie i pracę dla Grażyny. Wiedział, że Wiktor nie ma nikogo na zmywaku, a dopiero po dwudziestej drugiej przychodzi Eve, kobieta do sprzątania, i to ona w pierwszej kolejności myje szkło. Czasem o tej porze już brakowało szklanek na drinki i któryś z kelnerów mył kilka-kilkanaście, sztuk. A sprzątanie było dopiero po wyjściu ostatniego gościa. Wiedział też, że właściciel zajmuje całe piętro nad barem i spodziewał się, że przyjaciel ma tam wolne pokoje. W każdym razie nie zaszkodzi zapytać. Taki był plan.
Tymczasem dziewczyny obgadywały chłopaków, z których wielu przychodziło przywitać się z Liamem, a on przy okazji przedstawiał im Polki. Po dwudziestej drugiej napłynęła duża fala nowych gości, a wśród nich pojawił się także Viggo i Thorsten. Steffi dawno ich nie widziała, to też były mocne uściski i głośne wykrzykniki. Wiktor wyciągnął zza lady dwa stołki i zawołał Thorstena po odbiór. Nie uszło uwagi Steffi, że na widok Wiktora Grażynie zaiskrzyły oczy, ale natychmiast to ukryła. A może tylko się jej zdawało?
Rozmowa przy stoliku się ożywiła. Dziewczyny wyraźnie prostowały plecy. Nawet Ada. Steffi, nawijając włosy na palec, pochyliła się do Liama:
- Czy ty widzisz to, co ja? - zapytała go po szwedzku.
- Wpadł lisek do kurnika, ale kurki wcale nie uciekają. Masz chęć na jeszcze jednego drinka?
- Raczej nie. Za jakąś godzinę któryś z naszych chłopców przyjedzie po nas. Porozmawiasz z Wiktorem?
- Cały czas jest bardzo zajęty, ale może podjadę do niego wózkiem, jak myślisz? Wcale nie ma czasu do nas podejść.
W tym momencie Eve, czyli dziewczyna około trzydziestki, zadbana i zgrabna, ale niezbyt urodziwa, stanęła za barem, a sam Wiktor gdzieś wyszedł. Przy barze natychmiast się zaroiło, a dziewczyna obsługiwała wszystkich ze śmiechem, wśród głośnych pokrzykiwań. Gdy po chwili wrócił Wiktor – skierował się wprost do ich stolika. Zgonił ze stołka Viggo i sam na nim usiadł.
- Nogi mnie bolą – poskarżyła się po szwedzku. - Mów, co się dzieje, Liam. Co za interes masz do mnie? Za chwilę przywiozą frytki i będzie jeszcze większy młyn. Chcecie frytki?
- Ta dziewczyna – Liam wskazał na Grażynę – szuka pracy i mieszkania. Polka swobodnie mówiąca po angielsku. I podobno nie boi się żadnej pracy, ale jest w początkach ciąży i nie wolno jej dźwigać.
Wiktor przez dłuższą chwilę przyglądał się Grażynie. Ona tylko raz podniosła na krótko na niego oczy i zaraz znów wpatrzyła się w blat stolika.
- Kiepska sprawa. O żadnej pracy nic nie wiem, a o mieszkaniu tym bardziej.
- Przestań, chłopie! Masz całe piętro nad barem i nie masz wolnego pokoju? Do kogo ta mowa! Nie zmyślaj!
- Do swego mieszkania jej nie wezmę, bo od czasu do czasu nie jestem sam... Chyba rozumiesz.
- Wiktor, pomyśl przez chwilę... Proszę.
- Zazi ma bar przy porcie. Trzeba by do niego zadzwonić. Ale to nie miejsce dla ciężarnej kobiety. Nie, nie. To odpada.
- Mieszkanie – przypomniał Liam. - Nie masz nic wolnego poza swoim mieszkaniem? Żadnej rupieciarni?
- Och, mam taką graciarnię, ale ona nie ma nawet okna, nie mówiąc już o toalecie. Nie, to nie wchodzi w rachubę.
- A co tam masz w tej graciarni? - nie dawał za wygraną Liam.
- Jakieś stare pudła, to chyba jeszcze pozostałość po kawiarni... Już nie pamiętam, co w nich jest. I trochę połamanych mebli. Ale daj spokój, Liam. Tam nie ma nawet łóżka i szafy. To rupieciarnia. Kurz i pajęczyny. To nie dla dziewczyny.
- Rozumiem, że cała zawartość może się znaleźć na śmietniku i nikt po tym nie będzie płakał, czy tak? - upierał się Liam. - Pokaż to pomieszczenie mojej żonie.
- Zwariowałeś! To nie jest mieszkalny lokal! Tam nie ma nawet okna!
- Co ci szkodzi? Pokaż Steffi. A jak ten pokój jest duży?
- Jakieś blisko cztery metry na trzy. Ale mogę się mylić. Nie ma okna i nie ma toalety!
- To sobie kupi nocnik. Steffi idź z nim i popatrz tak po polsku. Wiesz o co mi chodzi.
Poszli. Oglądanie zajęło im kilka minut.
- I co? - niecierpliwił się Liam.
- Bardzo źle – powiedziała Stefcia po szwedzku. - Jest strasznie dużo kartonów do wyniesienia. Z kilku połamanych stolików zapewne dałoby się zrobić jeden, a może nawet dwa. Podobnie z połamanych krzeseł. Jest bardzo dużo pajęczyny, ale tu wystarczy szczotka na kiju. Jednak ściany i tak trzeba umyć a później pomalować. Wtedy się zrobi do rzeczy. Ale sama Grażyna tego nie ogarnie. Najgorzej z toaletą. Nie będzie wieczorami ganiać do ubikacji w samej bieliźnie. Wszyscy podpici będą ją nagabywać. Wodę do mycia może sobie przynieść na górę, ale później trzeba ją znieść i wylać. Raz kiedyś mogłaby się wykąpać u Igi, ale nie za często. Brak łóżka i jakiejkolwiek szafy. Oczywiście podłoga jest całkiem goła, choć chyba w dobrym stanie. Można to pomieszczenie potraktować jako wyjście awaryjne. Ja bym się dla siebie na nie nie zdecydowała. Tak to wygląda. Dla mnie najgorsze jest to, że tam nie ma okna. Wprawdzie jest w pobliżu na korytarzu, ale to nie to samo. Musimy szukać dalej.
- Znajomy mojego dziadka szuka kogoś do pomocy – wtrącił się niespodziewanie Thorsten. - Pewnie nawet dałby mieszkanie. Ale to jest na wsi. Jego żona jest niepełnosprawna, a on sam też już ledwie ciągnie. Trzeba sprzątnąć, ugotować, poprać, zrobić zakupy. Podać leki obojgu. To bardzo trudna praca. Przychodzi do nich pielęgniarka, ale im trzeba czegoś więcej. Po zakupy jeździ się samochodem
- Załatwiają się pod siebie? - rzeczowo spytała Steffi.
- Kobieta - niestety – tak.
- I co wtedy dziadek robi?
- Dzwoni po pielęgniarkę.
- To chyba też nie przejdzie. Szukajmy dalej.
- O, przywieźli frytki. Dla was dziś na koszt firmy. Zaraz Filip poda. Ja muszę za bar.
Ale gdy frytki zostały rozsprzedane Wiktor znów przyszedł do Liama. Naradzali się we czwórkę po cichu, a Steffi wtajemniczyła dziewczęta w sedno wcześniejszej rozmowy.
- To jakaś nora! - przeraziła się Grażyna.
- Wolisz spać pod mostem? - zapytała zgryźliwie Ada.
- Muszę to zobaczyć – powiedziała gniewnie Grażyna.
- Na razie nikt cię tam nie zaprasza, więc siedź cicho i nie podskakuj – warknęła do niej rozeźlona Iga. - Liam się stara, a ty kręcisz nosem. Jak się nie podoba to spieprzaj do Polski i nie zawracaj nam głowy. I tak przez ciebie mamy same kłopoty.
- Spokojnie, dziewczyny. Jeszcze i tak nie wiadomo, co z tego wyniknie – łagodziła Steffi.
Nagle Thorsten wyłączył muzykę, a Viggo gwizdnął przeraźliwie na palcach. Wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę.
- Panowie, jest taka sprawa. Są tu trzy dziewczyny chętne do całowania. I Wiktor dziś dla niektórych z was ma darmowe piwo. Powiedziałem darmowe? No, nie do końca. Najpierw trzeba jedno pomieszczenie opróżnić z kartonów. Wiktor pokaże, gdzie je trzeba zanieść. A Steffi pokaże wam to pomieszczenie. Natomiast dziewczyny... Chodźcie tu z krzesłami i siadajcie w rządku pod barem. Chłopaki noszą, a wy całujecie. Ale tak z sercem... to znaczy może być z języczkiem. Ty nie, chłopcze, jesteś za bardzo biały, a tam można się pobrudzić.
Ale ten jeden chłopak już zdejmował koszulę i świecił gołym torsem – A tak może być?
W mgnieniu oka ustawiła się grupka chętnych. Z pracy zrobiła się zabawa. Ada, choć zwolniona z całowania, oświadczyła, że nie jest gorsza i też ustawiła się z krzesłem. Chłopców było tak dużo, że nie wszyscy zrobili po dwa kursy. A dziewczyny nastawiały usta. Może dla dziewcząt nie były to najmilsze pocałunki, bo panowie byli już mocno nasączeni alkoholem, ale dla dobra sprawy Polki dzielnie je zniosły. Później Steffi przekazała Eve zwitek banknotów, a ta obiecała, że do rana wysprząta to siedlisko kurzu i pajęczyny. Liam uzgodnił z Wiktorem, że najszybciej jak to będzie możliwe podeśle jutro do pubu hotelowego konserwatora, a on oceni, które stoły i krzesła da się uratować. Co będzie dalej – to się dopiero zobaczy. Zapewne będzie można znaleźć w hotelu jakieś zdezelowane łóżko. Najgorzej zapowiadało się mycie ścian i malowanie. Jednakże pierwszy krok został uczyniony.
- Tu chyba sama Grażyna też by się mogła przyłożyć, przecież ma dwie ręce – warknęła po polsku Iga, nadal zła.
- Ja kupię farby – krzyknął zza baru Wiktor. - Jednak malować nie będę, bo nie mam czasu.
- Ja mogę to zrobić – wyrwał się jakiś chłopak z sali. - Ale nie za darmo. Ile mi zapłacisz? Mogę umyć i pomalować, ale sprzątać po robocie nie będę.
- Dogadamy się – odpowiedział Wiktor, patrząc na Liama, a ten potakująco skinął głową.
- Czyli nie mamy okna, nie mamy toalety i brakuje bodaj najnędzniejszej szafy – podsumowała całość Steffi. - Musisz sobie kupić nocnik, Grażynko – dodała żartobliwie.
- Zrobię to z samego rana – uśmiechnęła się wreszcie Grażyna.
- Ile czasu może zająć ten remont? - zapytała Steffi nachylając się do Liama. Znów grał magnetofon i znów tańczył kilka par. Poproszono do tańca także Elwirę i Adę.
- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to mniej niż tydzień. W najlepszym wypadku cztery dni.
- A później pojedziemy do Norwegii.
- Tak. I niech już nic po drodze się nie wydarzy! Mam dość niespodzianek. W zasadzie jestem zmęczony i chciałbym już do domu. Zadzwonię po samochód. Trzeba odwieźć dziewczyny.
- A gdzie one mieszkają? Bo ja mogę je odwieźć, jeśli gdzieś w mieście – zaofiarował się Viggo.
- Ale nie później niż o dwunastej. One jutro pracują – powiedziała surowo Steffi i podała adres.
- Dobra, wiem gdzie to jest.
- I ta jedna jest w ciąży, więc pamiętaj – dla niej opieka specjalna – dorzucił Liam.
Dziewczyny pracowały w hotelu „Pod Różą”, a Berit była z nich zadowolona, o czym informowała Steffi telefonicznie. Gdyby Grażyna znalazła jakąś pracę, Steffi mogłaby jechać z Liamem do Norwegii... Tym bardziej, że w „dużych” hotelach, a także w hotelu u Any wszystko było w porządku, zaś - ku radości Steffi - starsi Rybbingowie wyjechali na lato do Pineto. A w zasadzie pożeglowali swoim jachtem. W sprawach zawodowych wszystko się dobrze układało. Nadal każdego ranka miała naukę szwedzkiego, potem razem z Davidem siedziała ze dwie godziny w biurze zajmując się bieżącymi sprawami hotelu, w tym w szczególności rachunkami, a następnie zabierała Liama na długi spacer – o ile tylko nie padał deszcz. Wiosna była bardzo piękna, więc nie chciała tracić żadnego dnia. Liam tak lubił te spacery!
Z Wierzbiny też przychodziły dobre wiadomości – ojciec zaczął już remont dachu, Piotrek należał do najlepiej uczących się w swojej klasie, babcię jakby mniej bolał kręgosłup. Natomiast Bela wyjechał do Afryki. Ta ostatnia wiadomość może nie była najlepsza, ale bardzo zrozumiała – wraz z dwoma innymi kolegami pojechali szukać tych zaginionych niemal przed rokiem.
Jednakże remont dachu oznaczał, że babcia z ojcem nie będą mogli przyjąć u siebie pani Marii z mężem.
- A gdybym zabrała ich do Pinetto? - zapytała Steffi. - Nie wydaje mi się, aby ich było stać na taki wyjazd, więc to by był prezent od nas. Co o tym myślisz? Zmieściliby się wszyscy w naszym apartamencie.
- To twoja decyzja, którą całym sercem popieram. W końcu stać nas na to. Rozmawiałem dziś z Wiktorem. On na poważnie zastanawia się nad zatrudnieniem Grażyny, co bardzo mnie ucieszyło. Oby się na to zdecydował, byłbym spokojniejszy. A gdybym tak jeszcze otworzył u niego konto dla pozostałych twoich przyjaciółek? One tam nie przychodzą, bo może pracują na drugą zmianę, ale też na pewno nie mają jeszcze pieniędzy. Wolałbym, aby nie traciły kontaktu z Grażyną. Ta dziewczyna i tak jest teraz bardzo osamotniona. Co ty na to? Mam nadzieję, że nie będą za bardzo szaleć... - Liam zaśmiał się cicho.
- Masz wielkie serce, mój ukochany mężu. Zrób to jak najszybciej, a ja zawiadomię Adę. I jedziemy do Norwegii... Ale jak jedziemy? Czym? Och, to nie będzie takie proste!
- Popłyniemy. Będziesz miała wspaniałą wycieczkę po norweskich fiordach. Wrócisz oczarowana!
- Przede wszystkim chciałabym, abyś ty wypoczął i się odprężył. Pooddychał innym powietrzem. Spotkał się z ciekawymi ludźmi. I przestał żyć sprawami hotelu.
- Chyba to się nie uda. Znów były skargi na kucharza. A żadnych kursów dla niego nie znalazłem. David mówi, że pewnie nawet by na taki kurs nie pojechał, bo ma jakąś skomplikowaną sytuację w domu. Gdyby kurs był na miejscu, to może-może. Ale poza Göteborg to on się nie ruszy. - A co dziś nie zagrało?
- Naleśniki... Jakaś kobieta wdarła się do kuchni i cisnęła mu tymi naleśnikami w twarz. Bardzo nieprzyjemna sytuacja... Nie wiem, co mam zrobić.
- Nie martw się. Ja to załatwię. Po pierwsze trzeba mu zabronić smażenia naleśników. I to z marszu. Teraz. Natychmiast. A ja jutro sama zrobię naleśniki takie, że palce lizać. Nawet lepsze niż te, które przygotowuję dla ciebie.
- Przecież nie jesteś kucharzem!
- Od jutra będę! A zacznę od telefonu do babci. Ona mi powie, co i jak. Od jutra goście będą się zabijać o nasze naleśniki. A ty się postaraj o jakąś łódkę dla nas.
I zrobiła! Kucharzowi nie pozwoliła zbliżyć się do miski z ciastem. Za to pomagał jej młody chłopak, Seven. Był u nich zatrudniony jako kuchenny chłopak na posyłki, choć był po szkole gastronomicznej. A stary kucharz Berg zgrzytał zębami, jednak przy Steffi bał się odezwać. Zrobiła ciasto na czternastu jajach dodanych do jednego kilograma mąki. Prócz tego sól i mleko. I sto gramów rozpuszczonego, przestudzonego masła. Potrzebna jest niewielka kostka słoniny do smarowania patelni. Później pół godziny czekania, by rozkleił się gluten. I można smażyć. Ale tylko na zamówienie. Placki muszą być świeżutkie, cieniutkie i chrupiące.
- Zobacz, jak się to robi. Najpierw próbujesz odrobinę surowego ciasta, czy dobre jest na sól. W razie potrzeby – dosalasz. Jeśli ciasto za gęste – dolewasz trochę mleka. Ciasto musi być rzadkie. Patelnia na ogień. A gdy już mocno ciepła – smarujesz słoniną. Trzeba ją nadziać na widelec, by nie poparzyć sobie rąk. Upuszczasz kilka kropli ciasta na patelnię, by ocenić, czy jest odpowiednio nagrzana. Ma skwierczeć, ale nie za mocno, bo spalisz placki. Musisz wybrać sobie chochelkę, którą zawsze będziesz nabierał ciasto. Robisz najcieńszy placek jak to będzie możliwe. I chwilę spokojnie czekasz. A później, gdy się lekko zrumieni od spodu, przewracasz placek. Kucharze robią to jednym podrzutem patelni. Ja tak nie umiem. Ale ty próbuj, z biegiem czasu się nauczysz. Jak się przyrumieni z drugiej strony, to zdejmujesz placek i znów smarujesz patelnię słoniną. Nie ma mowy o oleju. Zapomnijcie o oleju. Naleśniki smaży się wyłącznie na słoninie. Zostawiam ci recepturę po angielsku. Chyba sobie poradzisz. Usmaż kilka placków. A ja teraz zrobię farsz. Dobry twaróg, dobra śmietana, wanilia i cukier puder. To trzeba zmiksować na gładką masę. Tu, na kartce masz proporcje. Twaróg bywa różny. Czasem trzeba go odrobinę posolić, czasem trzeba dać więcej cukru. Musi być pysznie. Inaczej szkoda zachodu. Kładziesz zawinięty naleśnik na talerz i posypujesz cukrem pudrem przez siteczko. Za kilka dni wymyślimy inne nadzienia, a na razie wprawiaj się w tym.
Prawdę powiedziawszy cała kuchnia była na baczność, bo takiej szefowej jeszcze nie znali! Ale między sobą wiedzieli, że chłopakowi, to jest Sevenowi, należała się odpowiedzialna robota. Nareszcie się doczekał!
- Berg – zwróciła się Steffi do głównego kucharza. - Ty mi teraz chłopaka od tej roboty nie odrywaj i daj mu swobodnie pracować. Będzie miał czas, to pomoże innym. Także tobie. Ty jesteś u nas specjalistą od drobiu i ryb. Nikt nie robi tak dobrej pieczonej kaczki czy gęsi. Twoje ryby nie mają sobie równych. Ale zupy... To czysta rozpacz. Chłopaki, który z was chce się zająć zupami?
- Może ja? - nieśmiało odezwał się szczuplutki chłopaczek, na oko dwudziestoletni.
- Jakie zupy umiesz zrobić tak z marszu?
Chłopak trochę się jąkał, ale kilka wymienił.
- A co myślisz o zupach-krem?
- Jadłem wielokrotnie, ale sam nigdy nie przygotowywałem.
- Przygotujesz na jutro trzy litry zupy-krem z brokułów i mnie zawołasz na degustację. Gdyby nie było brokułów, to może być kalafior albo szparagi. Zawsze pamiętaj o odłożeniu warzyw do dekoracji zupy – wiesz – ugotowana marchewka i zielona pietruszka z koperkiem to podstawa. Do tego kleks śmietany lub jogurtu. Chyba jeszcze pamiętasz ze szkoły, co? Ponadto zrobisz kilka innych zup, takich jak zawsze. Eddie, ty na razie cen nie zmieniaj, ale przygotuj się do tego na poniedziałek. Zobaczymy, jakie będą różnice cenowe, może nie warto robić zamieszania. Berg, a ty dalej pilnuj, by produkty były najwyższej jakości. Podsumowując – Berg mięsa i ryby, Seven naleśniki, ale dojdą ci także kluski i pierogi, a ty – jak ty masz na imię? - aha, Vincent, twoje są super smaczne zupy. Eddie pilnujesz cen. Potrzebne będą jeszcze sosy i warzywa. Musi być większa różnorodność sałatek. Tu też mogli by błysnąć młodzi, bo na pewno sporo pamiętają ze szkoły. Ale zaczynajcie od małych porcji, aby wyczuć, co gościom smakuje najbardziej. Jakoś to będziecie musieli między sobą podzielić. I nie zapominajcie, że kuchnia ma lśnić czystością. ZAWSZE!
- O matko! Ale nam pani robi rewolucję! - sapnął następny młodzieniaszek.
- Rewolucję? Raczej budzę was ze snu. A jak ty masz na imię?
- Jerzy.
- To ty jesteś od surówek i sałatek. Ale rozmawiaj z Bergiem i kolegami, aby twoje surówki pasowały do serwowanych ryb i mięs. Pamiętajcie też, że u nas często jedzą dzieci.
- Powinna być grupa dań na słodko – wtrącił Berg.
- Ależ masz rację. Popracujcie nad tym. Ustalcie nowe menu. Jutro do was zajrzę. Ach, jutro będzie także Greg, wtajemniczcie go we wszystko, dobrze? U was musi wszystko grać. Ruszcie mózgami. Proponujcie zmiany. Ja chętnie zaakceptuję dobre pomysły. To do jutra.

c.d.n.
fot. Władysław Zakrzewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz