Cz.
4. (60.) Czerwiec 1976 r. Rewolucje w Göteborgu
Rozsiedli się w gwarnym pubie. Steffi jak zwykle obok Liama. Ada na
wprost, pozostałe dziewczyny po bokach. Chwilę trwało, zanim
podszedł do nich spocony kelner. Był tylko jeden na całą salę -cz.4 Kto chciał być obsłużony
szybciej – sam podchodził do baru, a tam obsługiwał Wiktor,
właściciel, mocno z Liamem zaprzyjaźniony. Większość gości
chciała siedzieć na tarasie, ale i tam brakowało wolnych miejsc, a
tu, dla „paczki” Liama Wiktor trzymał zamówiony okrągły
stolik. Stoliki były niewielkie, ot, aby postawić kilka szklanek. Z
boku baru był mikroskopijny podest, gdzie przy muzyce z magnetofonu
zazwyczaj kręciło się kilka par. Sam pub był ciemny, a światła
w kinkietach ledwie się jarzyły. Między kinkietami wisiały
strzępy sieci rybackich i sztuczne, plastikowe wodorosty, na dodatek
mocno już zakurzone. Z całą pewnością nie był to lokal
pierwszej kategorii, a jednak ściągał do siebie dużo gości,
zwykle starych bywalców. Wiktor miał dobre, zimne piwo i nie
oszukiwał na alkoholu robiąc drinki. Do zjedzenia były słone
paluszki i krakersy oraz solone orzeszki. Czasem, absolutnie
wyjątkowo, podgrzewał coś z puszki lub słoika. Jeśli klienci
byli wyjątkowo namolni, a on sam miał dobry humor, dzwonił do
zaprzyjaźnionej restauracji, skąd przywożono mu duży pojemnik
frytek z niewielkimi kąskami panierowanego mięsa, wszystko
porcjowane, w zgrabnych, tekturowych pudełeczkach. Sprzedawał je w
mgnieniu oka i dziwił się sam sobie, że nie zamawia tego dzień
dnia.
Steffi od początku nieznacznie obserwowała Grażynę
i Elwirę. Grażyna wprawdzie nie sprawiała wrażenia zagubionej
dziewczyny, za to była małomówna, a także powściągliwa w
gestach. Nie strzelała oczami po gościach, tak jak to robiła Iga.
W restauracji ledwie dziobała widelcem w talerzu. Jedynie surówkę
zjadła do czysta. Wyglądała na zmęczoną. Natomiast Elwira
zerkała tu i tam ciekawie, jednakże chyba nie wszystko po angielsku
rozumiała, bo nie włączała się do rozmowy. Słuchała, czasem o
coś pytała Igę. Ale ta nie miała czasu odpowiadać, zajęta
bieżącą konwersacją.
Steffi zrobiło się żal ciężarnej
Polki. Przypuszczalnie źle ją oceniła... Obiecała sobie w duchu,
że pomoże dziewczynie, choć jeszcze nie wiedziała, jak. Była
pewna, że i Liam się zaangażuje - miał zamiar zapytać Wiktora o
mieszkanie i pracę dla Grażyny. Wiedział, że Wiktor nie ma nikogo
na zmywaku, a dopiero po dwudziestej drugiej przychodzi Eve, kobieta
do sprzątania, i to ona w pierwszej kolejności myje szkło. Czasem
o tej porze już brakowało szklanek na drinki i któryś z kelnerów
mył kilka-kilkanaście, sztuk. A sprzątanie było dopiero po
wyjściu ostatniego gościa. Wiedział też, że właściciel zajmuje
całe piętro nad barem i spodziewał się, że przyjaciel ma tam
wolne pokoje. W każdym razie nie zaszkodzi zapytać. Taki był
plan.
Tymczasem dziewczyny obgadywały chłopaków, z których
wielu przychodziło przywitać się z Liamem, a on przy okazji
przedstawiał im Polki. Po dwudziestej drugiej napłynęła duża
fala nowych gości, a wśród nich pojawił się także Viggo i
Thorsten. Steffi dawno ich nie widziała, to też były mocne uściski
i głośne wykrzykniki. Wiktor wyciągnął zza lady dwa stołki i
zawołał Thorstena po odbiór. Nie uszło uwagi Steffi, że na widok
Wiktora Grażynie zaiskrzyły oczy, ale natychmiast to ukryła. A
może tylko się jej zdawało?
Rozmowa przy stoliku się
ożywiła. Dziewczyny wyraźnie prostowały plecy. Nawet Ada. Steffi,
nawijając włosy na palec, pochyliła się do Liama:
- Czy
ty widzisz to, co ja? - zapytała go po szwedzku.
- Wpadł
lisek do kurnika, ale kurki wcale nie uciekają. Masz chęć na
jeszcze jednego drinka?
- Raczej nie. Za jakąś godzinę
któryś z naszych chłopców przyjedzie po nas. Porozmawiasz z
Wiktorem?
- Cały czas jest bardzo zajęty, ale może podjadę
do niego wózkiem, jak myślisz? Wcale nie ma czasu do nas podejść.
W tym momencie Eve, czyli dziewczyna około trzydziestki,
zadbana i zgrabna, ale niezbyt urodziwa, stanęła za barem, a sam
Wiktor gdzieś wyszedł. Przy barze natychmiast się zaroiło, a
dziewczyna obsługiwała wszystkich ze śmiechem, wśród głośnych
pokrzykiwań. Gdy po chwili wrócił Wiktor – skierował się
wprost do ich stolika. Zgonił ze stołka Viggo i sam na nim usiadł.
- Nogi mnie bolą – poskarżyła się po szwedzku. - Mów, co
się dzieje, Liam. Co za interes masz do mnie? Za chwilę przywiozą
frytki i będzie jeszcze większy młyn. Chcecie frytki?
- Ta
dziewczyna – Liam wskazał na Grażynę – szuka pracy i
mieszkania. Polka swobodnie mówiąca po angielsku. I podobno nie boi
się żadnej pracy, ale jest w początkach ciąży i nie wolno jej
dźwigać.
Wiktor przez dłuższą chwilę przyglądał się
Grażynie. Ona tylko raz podniosła na krótko na niego oczy i zaraz
znów wpatrzyła się w blat stolika.
- Kiepska sprawa. O
żadnej pracy nic nie wiem, a o mieszkaniu tym bardziej.
-
Przestań, chłopie! Masz całe piętro nad barem i nie masz wolnego
pokoju? Do kogo ta mowa! Nie zmyślaj!
- Do swego mieszkania
jej nie wezmę, bo od czasu do czasu nie jestem sam... Chyba
rozumiesz.
- Wiktor, pomyśl przez chwilę... Proszę.
- Zazi ma bar przy porcie. Trzeba by do niego zadzwonić. Ale to
nie miejsce dla ciężarnej kobiety. Nie, nie. To odpada.
-
Mieszkanie – przypomniał Liam. - Nie masz nic wolnego poza swoim
mieszkaniem? Żadnej rupieciarni?
- Och, mam taką
graciarnię, ale ona nie ma nawet okna, nie mówiąc już o toalecie.
Nie, to nie wchodzi w rachubę.
- A co tam masz w tej
graciarni? - nie dawał za wygraną Liam.
- Jakieś stare
pudła, to chyba jeszcze pozostałość po kawiarni... Już nie
pamiętam, co w nich jest. I trochę połamanych mebli. Ale daj
spokój, Liam. Tam nie ma nawet łóżka i szafy. To rupieciarnia.
Kurz i pajęczyny. To nie dla dziewczyny.
- Rozumiem, że
cała zawartość może się znaleźć na śmietniku i nikt po tym
nie będzie płakał, czy tak? - upierał się Liam. - Pokaż to
pomieszczenie mojej żonie.
- Zwariowałeś! To nie jest
mieszkalny lokal! Tam nie ma nawet okna!
- Co ci szkodzi?
Pokaż Steffi. A jak ten pokój jest duży?
- Jakieś blisko
cztery metry na trzy. Ale mogę się mylić. Nie ma okna i nie ma
toalety!
- To sobie kupi nocnik. Steffi idź z nim i popatrz
tak po polsku. Wiesz o co mi chodzi.
Poszli. Oglądanie
zajęło im kilka minut.
- I co? - niecierpliwił się Liam.
- Bardzo źle – powiedziała Stefcia po szwedzku. - Jest
strasznie dużo kartonów do wyniesienia. Z kilku połamanych
stolików zapewne dałoby się zrobić jeden, a może nawet dwa.
Podobnie z połamanych krzeseł. Jest bardzo dużo pajęczyny, ale tu
wystarczy szczotka na kiju. Jednak ściany i tak trzeba umyć a
później pomalować. Wtedy się zrobi do rzeczy. Ale sama Grażyna
tego nie ogarnie. Najgorzej z toaletą. Nie będzie wieczorami ganiać
do ubikacji w samej bieliźnie. Wszyscy podpici będą ją nagabywać.
Wodę do mycia może sobie przynieść na górę, ale później
trzeba ją znieść i wylać. Raz kiedyś mogłaby się wykąpać u
Igi, ale nie za często. Brak łóżka i jakiejkolwiek szafy.
Oczywiście podłoga jest całkiem goła, choć chyba w dobrym
stanie. Można to pomieszczenie potraktować jako wyjście awaryjne.
Ja bym się dla siebie na nie nie zdecydowała. Tak to wygląda. Dla
mnie najgorsze jest to, że tam nie ma okna. Wprawdzie jest w pobliżu
na korytarzu, ale to nie to samo. Musimy szukać dalej.
-
Znajomy mojego dziadka szuka kogoś do pomocy – wtrącił się
niespodziewanie Thorsten. - Pewnie nawet dałby mieszkanie. Ale to
jest na wsi. Jego żona jest niepełnosprawna, a on sam też już
ledwie ciągnie. Trzeba sprzątnąć, ugotować, poprać, zrobić
zakupy. Podać leki obojgu. To bardzo trudna praca. Przychodzi do
nich pielęgniarka, ale im trzeba czegoś więcej. Po zakupy jeździ
się samochodem
- Załatwiają się pod siebie? - rzeczowo
spytała Steffi.
- Kobieta - niestety – tak.
- I
co wtedy dziadek robi?
- Dzwoni po pielęgniarkę.
-
To chyba też nie przejdzie. Szukajmy dalej.
- O, przywieźli
frytki. Dla was dziś na koszt firmy. Zaraz Filip poda. Ja muszę za
bar.
Ale gdy frytki zostały rozsprzedane Wiktor znów
przyszedł do Liama. Naradzali się we czwórkę po cichu, a Steffi
wtajemniczyła dziewczęta w sedno wcześniejszej rozmowy.
-
To jakaś nora! - przeraziła się Grażyna.
- Wolisz spać
pod mostem? - zapytała zgryźliwie Ada.
- Muszę to
zobaczyć – powiedziała gniewnie Grażyna.
- Na razie nikt
cię tam nie zaprasza, więc siedź cicho i nie podskakuj –
warknęła do niej rozeźlona Iga. - Liam się stara, a ty kręcisz
nosem. Jak się nie podoba to spieprzaj do Polski i nie zawracaj nam
głowy. I tak przez ciebie mamy same kłopoty.
- Spokojnie,
dziewczyny. Jeszcze i tak nie wiadomo, co z tego wyniknie –
łagodziła Steffi.
Nagle Thorsten wyłączył muzykę, a
Viggo gwizdnął przeraźliwie na palcach. Wszystkie głowy zwróciły
się w jego stronę.
- Panowie, jest taka sprawa. Są tu
trzy dziewczyny chętne do całowania. I Wiktor dziś dla niektórych
z was ma darmowe piwo. Powiedziałem darmowe? No, nie do końca.
Najpierw trzeba jedno pomieszczenie opróżnić z kartonów. Wiktor
pokaże, gdzie je trzeba zanieść. A Steffi pokaże wam to
pomieszczenie. Natomiast dziewczyny... Chodźcie tu z krzesłami i
siadajcie w rządku pod barem. Chłopaki noszą, a wy całujecie. Ale
tak z sercem... to znaczy może być z języczkiem. Ty nie, chłopcze,
jesteś za bardzo biały, a tam można się pobrudzić.
Ale
ten jeden chłopak już zdejmował koszulę i świecił gołym torsem
– A tak może być?
W mgnieniu oka ustawiła się grupka
chętnych. Z pracy zrobiła się zabawa. Ada, choć zwolniona z
całowania, oświadczyła, że nie jest gorsza i też ustawiła się
z krzesłem. Chłopców było tak dużo, że nie wszyscy zrobili po
dwa kursy. A dziewczyny nastawiały usta. Może dla dziewcząt nie
były to najmilsze pocałunki, bo panowie byli już mocno nasączeni
alkoholem, ale dla dobra sprawy Polki dzielnie je zniosły. Później
Steffi przekazała Eve zwitek banknotów, a ta obiecała, że do rana
wysprząta to siedlisko kurzu i pajęczyny. Liam uzgodnił z
Wiktorem, że najszybciej jak to będzie możliwe podeśle jutro do
pubu hotelowego konserwatora, a on oceni, które stoły i krzesła da
się uratować. Co będzie dalej – to się dopiero zobaczy. Zapewne
będzie można znaleźć w hotelu jakieś zdezelowane łóżko.
Najgorzej zapowiadało się mycie ścian i malowanie. Jednakże
pierwszy krok został uczyniony.
- Tu chyba sama Grażyna też
by się mogła przyłożyć, przecież ma dwie ręce – warknęła
po polsku Iga, nadal zła.
- Ja kupię farby – krzyknął
zza baru Wiktor. - Jednak malować nie będę, bo nie mam czasu.
- Ja mogę to zrobić – wyrwał się jakiś chłopak z sali. -
Ale nie za darmo. Ile mi zapłacisz? Mogę umyć i pomalować, ale
sprzątać po robocie nie będę.
- Dogadamy się –
odpowiedział Wiktor, patrząc na Liama, a ten potakująco skinął
głową.
- Czyli nie mamy okna, nie mamy toalety i brakuje
bodaj najnędzniejszej szafy – podsumowała całość Steffi. -
Musisz sobie kupić nocnik, Grażynko – dodała żartobliwie.
- Zrobię to z samego rana – uśmiechnęła się wreszcie
Grażyna.
- Ile czasu może zająć ten remont? - zapytała
Steffi nachylając się do Liama. Znów grał magnetofon i znów
tańczył kilka par. Poproszono do tańca także Elwirę i Adę.
- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to mniej niż tydzień. W
najlepszym wypadku cztery dni.
- A później pojedziemy do
Norwegii.
- Tak. I niech już nic po drodze się nie
wydarzy! Mam dość niespodzianek. W zasadzie jestem zmęczony i
chciałbym już do domu. Zadzwonię po samochód. Trzeba odwieźć
dziewczyny.
- A gdzie one mieszkają? Bo ja mogę je
odwieźć, jeśli gdzieś w mieście – zaofiarował się Viggo.
- Ale nie później niż o dwunastej. One jutro pracują –
powiedziała surowo Steffi i podała adres.
- Dobra, wiem
gdzie to jest.
- I ta jedna jest w ciąży, więc pamiętaj
– dla niej opieka specjalna – dorzucił Liam.
Dziewczyny
pracowały w hotelu „Pod Różą”, a Berit była z nich
zadowolona, o czym informowała Steffi telefonicznie. Gdyby Grażyna
znalazła jakąś pracę, Steffi mogłaby jechać z Liamem do
Norwegii... Tym bardziej, że w „dużych” hotelach, a także w
hotelu u Any wszystko było w porządku, zaś - ku radości Steffi -
starsi Rybbingowie wyjechali na lato do Pineto. A w zasadzie
pożeglowali swoim jachtem. W sprawach zawodowych wszystko się
dobrze układało. Nadal każdego ranka miała naukę szwedzkiego,
potem razem z Davidem siedziała ze dwie godziny w biurze zajmując
się bieżącymi sprawami hotelu, w tym w szczególności rachunkami,
a następnie zabierała Liama na długi spacer – o ile tylko nie
padał deszcz. Wiosna była bardzo piękna, więc nie chciała tracić
żadnego dnia. Liam tak lubił te spacery!
Z Wierzbiny też
przychodziły dobre wiadomości – ojciec zaczął już remont
dachu, Piotrek należał do najlepiej uczących się w swojej klasie,
babcię jakby mniej bolał kręgosłup. Natomiast Bela wyjechał do
Afryki. Ta ostatnia wiadomość może nie była najlepsza, ale bardzo
zrozumiała – wraz z dwoma innymi kolegami pojechali szukać tych
zaginionych niemal przed rokiem.
Jednakże remont dachu
oznaczał, że babcia z ojcem nie będą mogli przyjąć u siebie
pani Marii z mężem.
- A gdybym zabrała ich do Pinetto? -
zapytała Steffi. - Nie wydaje mi się, aby ich było stać na taki
wyjazd, więc to by był prezent od nas. Co o tym myślisz?
Zmieściliby się wszyscy w naszym apartamencie.
- To twoja
decyzja, którą całym sercem popieram. W końcu stać nas na to.
Rozmawiałem dziś z Wiktorem. On na poważnie zastanawia się nad
zatrudnieniem Grażyny, co bardzo mnie ucieszyło. Oby się na to
zdecydował, byłbym spokojniejszy. A gdybym tak jeszcze otworzył u
niego konto dla pozostałych twoich przyjaciółek? One tam nie
przychodzą, bo może pracują na drugą zmianę, ale też na pewno
nie mają jeszcze pieniędzy. Wolałbym, aby nie traciły kontaktu z
Grażyną. Ta dziewczyna i tak jest teraz bardzo osamotniona. Co ty
na to? Mam nadzieję, że nie będą za bardzo szaleć... - Liam
zaśmiał się cicho.
- Masz wielkie serce, mój ukochany
mężu. Zrób to jak najszybciej, a ja zawiadomię Adę. I jedziemy
do Norwegii... Ale jak jedziemy? Czym? Och, to nie będzie takie
proste!
- Popłyniemy. Będziesz miała wspaniałą wycieczkę
po norweskich fiordach. Wrócisz oczarowana!
- Przede
wszystkim chciałabym, abyś ty wypoczął i się odprężył.
Pooddychał innym powietrzem. Spotkał się z ciekawymi ludźmi. I
przestał żyć sprawami hotelu.
- Chyba to się nie uda.
Znów były skargi na kucharza. A żadnych kursów dla niego nie
znalazłem. David mówi, że pewnie nawet by na taki kurs nie
pojechał, bo ma jakąś skomplikowaną sytuację w domu. Gdyby kurs
był na miejscu, to może-może. Ale poza Göteborg to on się nie
ruszy. - A co dziś nie zagrało?
- Naleśniki...
Jakaś kobieta wdarła się do kuchni i cisnęła mu tymi naleśnikami
w twarz. Bardzo nieprzyjemna sytuacja... Nie wiem, co mam zrobić.
- Nie martw się. Ja to załatwię. Po pierwsze trzeba mu
zabronić smażenia naleśników. I to z marszu. Teraz. Natychmiast.
A ja jutro sama zrobię naleśniki takie, że palce lizać. Nawet
lepsze niż te, które przygotowuję dla ciebie.
- Przecież
nie jesteś kucharzem!
- Od jutra będę! A zacznę od
telefonu do babci. Ona mi powie, co i jak. Od jutra goście będą
się zabijać o nasze naleśniki. A ty się postaraj o jakąś łódkę
dla nas.
I zrobiła! Kucharzowi nie pozwoliła zbliżyć się
do miski z ciastem. Za to pomagał jej młody chłopak, Seven. Był u
nich zatrudniony jako kuchenny chłopak na posyłki, choć był po
szkole gastronomicznej. A stary kucharz Berg zgrzytał zębami,
jednak przy Steffi bał się odezwać. Zrobiła ciasto na czternastu
jajach dodanych do jednego kilograma mąki. Prócz tego sól i mleko.
I sto gramów rozpuszczonego, przestudzonego masła. Potrzebna jest
niewielka kostka słoniny do smarowania patelni. Później pół
godziny czekania, by rozkleił się gluten. I można smażyć. Ale
tylko na zamówienie. Placki muszą być świeżutkie, cieniutkie i
chrupiące.
- Zobacz, jak się to robi. Najpierw próbujesz
odrobinę surowego ciasta, czy dobre jest na sól. W razie potrzeby –
dosalasz. Jeśli ciasto za gęste – dolewasz trochę mleka. Ciasto
musi być rzadkie. Patelnia na ogień. A gdy już mocno ciepła –
smarujesz słoniną. Trzeba ją nadziać na widelec, by nie poparzyć
sobie rąk. Upuszczasz kilka kropli ciasta na patelnię, by ocenić,
czy jest odpowiednio nagrzana. Ma skwierczeć, ale nie za mocno, bo
spalisz placki. Musisz wybrać sobie chochelkę, którą zawsze
będziesz nabierał ciasto. Robisz najcieńszy placek jak to będzie
możliwe. I chwilę spokojnie czekasz. A później, gdy się lekko
zrumieni od spodu, przewracasz placek. Kucharze robią to jednym
podrzutem patelni. Ja tak nie umiem. Ale ty próbuj, z biegiem czasu
się nauczysz. Jak się przyrumieni z drugiej strony, to zdejmujesz
placek i znów smarujesz patelnię słoniną. Nie ma mowy o oleju.
Zapomnijcie o oleju. Naleśniki smaży się wyłącznie na słoninie.
Zostawiam ci recepturę po angielsku. Chyba sobie poradzisz. Usmaż
kilka placków. A ja teraz zrobię farsz. Dobry twaróg, dobra
śmietana, wanilia i cukier puder. To trzeba zmiksować na gładką
masę. Tu, na kartce masz proporcje. Twaróg bywa różny. Czasem
trzeba go odrobinę posolić, czasem trzeba dać więcej cukru. Musi
być pysznie. Inaczej szkoda zachodu. Kładziesz zawinięty naleśnik
na talerz i posypujesz cukrem pudrem przez siteczko. Za kilka dni
wymyślimy inne nadzienia, a na razie wprawiaj się w tym.
Prawdę powiedziawszy cała kuchnia była na baczność, bo takiej
szefowej jeszcze nie znali! Ale między sobą wiedzieli, że
chłopakowi, to jest Sevenowi, należała się odpowiedzialna robota.
Nareszcie się doczekał!
- Berg – zwróciła się Steffi
do głównego kucharza. - Ty mi teraz chłopaka od tej roboty nie
odrywaj i daj mu swobodnie pracować. Będzie miał czas, to pomoże
innym. Także tobie. Ty jesteś u nas specjalistą od drobiu i ryb.
Nikt nie robi tak dobrej pieczonej kaczki czy gęsi. Twoje ryby nie
mają sobie równych. Ale zupy... To czysta rozpacz. Chłopaki, który
z was chce się zająć zupami?
- Może ja? - nieśmiało
odezwał się szczuplutki chłopaczek, na oko dwudziestoletni.
- Jakie zupy umiesz zrobić tak z marszu?
Chłopak trochę
się jąkał, ale kilka wymienił.
- A co myślisz o
zupach-krem?
- Jadłem wielokrotnie, ale sam nigdy nie
przygotowywałem.
- Przygotujesz na jutro trzy litry
zupy-krem z brokułów i mnie zawołasz na degustację. Gdyby nie
było brokułów, to może być kalafior albo szparagi. Zawsze
pamiętaj o odłożeniu warzyw do dekoracji zupy – wiesz –
ugotowana marchewka i zielona pietruszka z koperkiem to podstawa. Do
tego kleks śmietany lub jogurtu. Chyba jeszcze pamiętasz ze szkoły,
co? Ponadto zrobisz kilka innych zup, takich jak zawsze. Eddie, ty na
razie cen nie zmieniaj, ale przygotuj się do tego na poniedziałek.
Zobaczymy, jakie będą różnice cenowe, może nie warto robić
zamieszania. Berg, a ty dalej pilnuj, by produkty były najwyższej
jakości. Podsumowując – Berg mięsa i ryby, Seven naleśniki, ale
dojdą ci także kluski i pierogi, a ty – jak ty masz na imię? -
aha, Vincent, twoje są super smaczne zupy. Eddie pilnujesz cen.
Potrzebne będą jeszcze sosy i warzywa. Musi być większa
różnorodność sałatek. Tu też mogli by błysnąć młodzi, bo na
pewno sporo pamiętają ze szkoły. Ale zaczynajcie od małych
porcji, aby wyczuć, co gościom smakuje najbardziej. Jakoś to
będziecie musieli między sobą podzielić. I nie zapominajcie, że
kuchnia ma lśnić czystością. ZAWSZE!
- O matko! Ale nam
pani robi rewolucję! - sapnął następny młodzieniaszek.
- Rewolucję? Raczej budzę was ze snu. A jak ty masz na imię?
- Jerzy.
- To ty jesteś od surówek i sałatek. Ale
rozmawiaj z Bergiem i kolegami, aby twoje surówki pasowały do
serwowanych ryb i mięs. Pamiętajcie też, że u nas często jedzą
dzieci.
- Powinna być grupa dań na słodko – wtrącił
Berg.
- Ależ masz rację. Popracujcie nad tym. Ustalcie nowe
menu. Jutro do was zajrzę. Ach, jutro będzie także Greg,
wtajemniczcie go we wszystko, dobrze? U was musi wszystko grać.
Ruszcie mózgami. Proponujcie zmiany. Ja chętnie zaakceptuję dobre
pomysły. To do jutra.
c.d.n.
fot. Władysław Zakrzewski
środa, 21 września 2022
STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - cz.4. Czerwiec 1976 r.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz