środa, 7 września 2022

STEFCIA Z WIERZBINY

 



STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 2. (58.) Wiosna 1976 r. Kalix, stare sprawy i rodzina Any

Wszyscy znajomi Stefci szukali dla niej i Liama odpowiedniego lokalu w Krakowie – bo przecież musiała skończyć studia. Szkoda zmarnować naukę z minionych lat. Mieszkanie miało być bez schodów – i to był problem nie do przeskoczenia. Nawet gdyby chcieli zamieszkać w hotelu z windami – tam też było przynajmniej kilka schodów do pokonania. Dramat. Steffi na razie o tym nie mówiła Liamowi, nie chciała go zasmucać wiadomością o koniecznym rozstaniu. A przy tym wcale nie chciała się z nim rozstawać! Było w niej mocne przekonanie, że nie wolno im się rozstawać na dłużej, niż na kilka dni. A tu w perspektywie był cały rok akademicki. Jak to pogodzić? Raczej w ogóle zrezygnuje ze studiów – powoli dojrzewała do tej decyzji.
Liam sam zaczął rozmowę na ten temat.
- Masz jakiś pomysł na zamieszkanie w Krakowie? Hotel, wynajęte mieszkanie, a może kupno domku gdzieś w pobliżu twojej uczelni.
- Moi znajomi już szukają dla nas odpowiedniego mieszkania, ale wszędzie są schody. Raczej zrezygnuję z dalszej nauki. Nie muszę mieć studiów.
- To prawda, że nie musisz, ale czułbym się bardzo podle, gdybyś nie skończyła ich przeze mnie, mając już tak blisko do celu. I tak już straciłaś cały rok.
- Za to podszkoliłam się w angielskim, całkiem nieźle mówię po szwedzku, trochę po włosku, i zyskałam sporą wiedzę na temat hotelarstwa.
Liam niespodziewanie zachichotał:
- A o tym szwedzkim nadal nikt nie wie! Będziesz mogła podsłuchiwać nasz personel.
- Oooo! Jednak na tym to aż tak bardzo mi nie zależy. Ale za to w sklepach jest mi o wiele wygodniej.
- Przy tobie to ja też musiałem się podciągnąć w angielskim.
- I bardzo dobrze!
- Też tak sądzę. Steffi, a może byśmy kupili jakąś kamienicę w centrum Krakowa i ją odrestaurowali?
- Zapewne jest to możliwe, ale taki remont zająłby przynajmniej ze dwa lata, zatem nie możemy tego brać pod uwagę.
- Masz rację.
- Dzwoniłeś do tej kliniki w Szwajcarii?
- Tak. Nadal nikt nie odbiera. Może zmienili numer?
- Pojedźmy w najbliższy piątek do kliniki profesora Kiliana. Może nam coś podpowie. To daleko od Göteborgu, więc nie powinno być „przecieków”, wiesz, co mam na myśli.
Liam bardzo się bał, że po Göteborgu rozniesie się wiadomość o jego impotencji i dlatego nie szukał pomocy u miejscowych lekarzy. „Zasada ograniczonego zaufania” - mówił do Steffi, a ona go rozumiała. Teraz zapalił się do wyjazdu na północ kraju.
- A może, skoro będziemy już tak daleko, pojechalibyśmy jeszcze dalej, do Kalixu.
- Co tam jest?
- Mój niby-hotel, takie maleństwo dla facetów spragnionych przygody. Dawno tam nie byłem, chyba już ze trzy lata. Pojechalibyśmy na kilka dni. To rodzinne strony mojego ojca. On jeździ tam przynajmniej raz w roku i teraz pewnie też by tam chętnie pojechał.
- Nie mam nic przeciwko temu, ale wtedy musiał byś zdradzić ojcu swoją tajemnicę.
- Zastanowię się. Może już czas, abym mu powiedział?
- A on powie twojej mamie? Czy dochowa tajemnicy?
- Ufam mu. Nie zdradzi mego sekretu.
- Ty decydujesz. Dowie się też o moim szwedzkim, bo może już na to czas, nie sądzisz?
- Nie musimy jechać w ten piątek. Daj mi trochę czasu. Zobaczymy, jaka będzie pogoda. To bardzo daleko. Moglibyście na zmianę prowadzić samochód. Tak, ojcu możesz się przyznać do znajomości języka, będzie tym mile zaskoczony.
- A ciebie taka daleka podróż nie umęczy? Boję się o ciebie.
- Ale chcę jechać. Tak, chcę jechać. Będę sobie leżał na tylnej kanapie. Pojedziemy do Kalixu, a po drodze zawadzimy o klinikę profesora Kiliana. To jest bardzo dobry pomysł.
- Nigdy mi nie opowiadałeś o tamtym hoteliku. Jak to się stało, że w ogóle go masz?
- Jeździliśmy tam na męskie eskapady, trochę żeglowaliśmy, łowiliśmy ryby, biwakowaliśmy. Bardzo stare, odległe czasy. Można powiedzieć, że wyrywaliśmy się spod skrzydeł rodziców, aby popić i pohulać, jak to takie niedorostki. Lubiłem tam jeździć. Oprócz hoteliku jest tam niewielkie pole namiotowe, co woleliśmy bardziej od wygodnych pokoi. Jest specjalny krąg na ognisko, na którym smażyliśmy ryby i kiełbaski. Ustawialiśmy na trójnogu taki duży płaski wok na ryby, a kiełbaski smażyliśmy na patykach. No i było dużo piwa. Do tego żarty, śmiechy, głośne rozmowy, czasem trochę się darliśmy, choć nazywaliśmy to śpiewem. Jakoś dość szybko z tego wyrosłem, ale moi koledzy nadal tam jeżdżą, choć nie tak często jak dawniej.
Później Liam się rozgadał i zaczął opowiadać o trudnej drodze ojca, smarkacza przybyłego z dalekiej i biednej północy, który zaczynał naukę w Sztokholmie nie mając grosza przy duszy, ani spokojnego dachu nad głową. Uczył się, pracował i nigdy nie zapomniał, jak to jest być biednym. Zawsze parł do przodu. Szybko zrozumiał, że praca fizyczna nie przyniesie mu dostatecznych profitów – co najwyżej pozwoli przetrwać. Prawdziwy dobrobyt daje praca głową. Mówił, że mózg to najważniejszy mięsień człowieka, trzeba go ciągle rozwijać i ćwiczyć. Skromne domostwo po rodzicach i dziadkach zamienił w maleńki hotelik. Dodał do tego wysłużoną łajbę, odremontował niewielką przystań i ściągnął na północ wędkarzy. Ale ten hotelik ledwie wiązał koniec z końcem i na dodatek wymagał częstej obecności. A tymczasem ojciec Liama skończył studia i dostał dobrze płatną pracę w administracji państwowej, gdzie zaskakująco szybko piął się w górę urzędniczej kariery. Miał kilku przyjaciół, z których dwóch już się ożeniło i szukało dla siebie dobrego domu. We czterech kupili rozpadający się dom w Göteborgu i w kilka miesięcy go wyremontowali. Harowali przy tym w pocie czoła, czasem tylko wzywali fachowców do pomocy. Choć nie wszystko już było skończone – do domu wprowadzili się dwaj żonkosie. Halvar znalazł tu dobrze płatną pracę i poznał Kaisę – pracowała w księgowości w jednym z hoteli. Gdy dom wreszcie nadawał się do zamieszkania – pobrali się i zajęli jedno z mieszkań. Kaisa miała trochę pieniędzy i za jej namową Halvar kupił następny dom do remontu. Tylko we dwoje z ruiny zrobili bardzo ładne miejsce do życia. Przeprowadzili się, ale nie potrzebowali aż całego domu, więc piętro wynajęli dwom rodzinom. Ciułali pieniądze, zbierali grosz do grosza. Kupili następny dom do remontu. Tu już pracowali fachowcy, bo Halvar był za bardzo pochłonięty pracą, awansował na kierownicze stanowisko, często musiał wyjeżdżać. Znalazł dla żony lepszą pracę, jednak ona chciała pracować w hotelu i gdy tylko nadarzyła się okazja – wróciła do hotelarstwa. Właściciele byli starymi ludźmi i Kaisa musiała nie tylko być księgową, ale często zarządzała całym hotelem. Oboje z Halvarem chcieliby ten hotel kupić. Wreszcie przyszedł taki dzień, że mogli to zrobić. Kaisa była bardzo sroga i wymagająca. Zaczęła od zwolnienia sporej grupy osób, bo trzeba było zacząć od zaciskania pasa. Oboje z Halvarem często sami oporządzali pokoje po gościach, sprzątali, sami dokonywali wszystkich napraw. Halvar często niedosypiał, ale nie rezygnował z pracy w administracji państwowej. Przynajmniej kilka razy w roku jeździł do Kalixu, zarządził odnowienie budynku, a jednocześnie podsyłał tam zapalonych wędkarzy, by z tych mizernych dochodów mieć pieniądze na podatki i zadbanie o obiekt. Był już gotów z niego zrezygnować, tym bardziej, że trafiał mu się kupiec. A jednak żal mu było odciąć się od stron ukochanych w dzieciństwie. Rozmyślał o tym siedząc nad kuflem piwa w miejscowym barze. Może powierzył opiekę nad domem niewłaściwym ludziom? I co może więcej zrobić, by przyciągnąć turystów-wędkarzy? Kaisa mówiła wyraźnie – sprzedaj! Sprzedaj, zanim nie pociągnie nas w dół. Nie chciała dokładać do hoteliku. Ale wybuchła wojna i kupiec się wycofał. Ojciec wstąpił do wojska, bo chociaż Szwecja była neutralna, to tej neutralności trzeba było bronić. Był ranny aż trzy razy. Ten trzeci raz unieruchomił go na długo. Do dziś ma ślady poparzenia na lewym boku. Zasłonił sobą dowódcę i uratował mu w ten sposób życie. Dostał mnóstwo odznaczeń i profitów finansowych. A matka była już w ciąży z nim, z Liamem, swoim czwartym dzieckiem. Żartowano, że jest dzieckiem z ojcowskiej przepustki. Tymczasem w Kalixie mieszkała cała gromada Żydów, uchodźców z Danii. Matka, choć było jej bardzo ciężko, na prośbę męża wysłała tam drewno na dobudowanie skrzydła domu, większego niż stara część budynku. I tak domostwo jest teraz w kształcie litery L. W zasadzie dobudowali go sami mieszkańcy-uchodźcy, ktoś miejscowy trochę pomógł. W starej części rozbudowano kuchnię, która dziś jest jednocześnie kuchnią, jadalnią i salonem, ulubionym miejscem spotkań mieszkańców. Całością opiekuje się Ana z mężem i niepełnosprawnym umysłowo synem. Ten syn ma około trzydziestu pięciu lat. Jest bardzo pomocny matce, uwielbia ciężko pracować, ale trzeba przy nim być i kierować jego pracami. Ana z rodziną zajmuje dwa pokoje w starej części domu, jest bardzo wdzięczna za przygarnięcie jej i opiekę. Prowadzi świetną kuchnię i opiekuje się gośćmi. Jest bardzo pracowita i zaradna.
- I to już wszystko – zakończył Liam.
- A teraz to jest twoje.
- Tak. Kiedy nabyłem pierwszy hotel, to znaczy „R&R”, w dokumentach połączyłem go z hotelikiem w Kalixie i tak już zostało. Ojciec przepisał tamtą posiadłość na mnie.
- Twoje rodzeństwo się nie buntowało?
- To nie jest jakaś nadzwyczajna posiadłość, raczej kula u nogi. Nikt tego nie chciał, a rodzicom i tak było za ciężko.
- A jak ty doszedłeś do tego, że kupiłeś hotel?
- Poszedłem drogą ojca. Tyle, że wśród moich przyjaciół był jeden magik od cyferek. On nie chciał pracować fizycznie, za to inwestował pieniądze moje i moich przyjaciół. Robił to bardzo umiejętnie, choć nie obyło się bez kilku wpadek. Ale – jak już mówiłem – nigdy nie inwestowałem wszystkich pieniędzy. Taką zasadę mam do dziś. Znasz takie powiedzenie, że pieniądz robi pieniądz? I to jest najprawdziwsza prawda. Hotel „Pod Różą” kupiłem okazyjnie. Zawsze trzeba patrzeć, co się dzieje w branży.
- A hotel w Pineto?
- To moje marzenie. I się spełniło. Teraz już dla ciebie.
- To jest olbrzym. Nie wiem, czy podołam...
- Już sobie dajesz radę. Adam mówi, że nigdy nie miał tak dobrego ucznia, że błyskawicznie uczysz się szwedzkiego. Liliana chwali ciebie za włoski. Ojciec mówi, że zaraz będziesz wiedziała o hotelarstwie więcej od niego, a ja to potwierdzam. Umiesz przewidywać i nie boisz się rozsądnego ryzyka. Rozsądnego, bo przecież nie szalejesz, ale też nie wahasz się, nie namyślasz długo. W moim przekonaniu postępujesz tak, jakbyś sprawy już wcześniej miała ogarnięte, dobrze przemyślane i tylko czekała na stosowną chwilę, aby działać. Czy tak właśnie jest?

- Czasami. Ale tylko czasami. Na przykład z tą wymianą urządzeń kuchennych w „R&R”. Bałam się, by nie doszło do wypadku. Albo i do poważnego zatrucia. W Polsce mamy Sanepid, on często wpada na kontrole i czepia się każdej rdzawej plamki.
- No właśnie. A teraz u nas wszystko lśni czystością i nowością. Będzie dobrze. To rodzaj inwestycji w przyszłość.
- Ale kucharza też trzeba zmienić. Jemu się chyba pozmieniały smaki, bo ostatnio nie najlepiej gotuje. Z czego to może wynikać?
- Może porozmawiam z nim?
- Może... Zapytaj Davida, co o tym sądzi. Nie chciałabym starego pracownika wyrzucać na bruk. Ale on musi iść z duchem czasu. A może go wysłać na jakiś kucharski kurs? Są takie w Szwecji? Niechby się podszkolił w nowym. Ile on ma lat?
- Jest blisko sześćdziesiątki.
- Nie można pozwolić by marnował produkty, albo gotował nie dość smacznie...
- Masz kogoś z Polski?
- Nie. Natomiast moje koleżanki proszą o pracę na dwa- trzy miesiące, najlepiej jako pokojówki.
- Zatrudnisz je?
- Waham się. Adę mogę od razu. Ale nie chciałabym, aby mieszkała w naszym hotelu. Musiałaby coś sobie znaleźć.
- Pogadaj z tymi dziewczynami z Polski. Może któraś przygarnie ją do siebie.
- Zatrudnianie znajomych jest bardzo kłopotliwe. Po pracy będą rozmawiać na mój temat. Nie chcę tego! Ja tu jestem twoim zastępcą i nie chcę, aby mnie obgadywano.
- Weź Adę do siebie i porozmawiaj z nią otwarcie. Możesz dać jej pracę na trzy miesiące, bo i tak musimy wysyłać ludzi na urlopy.
- Jeśli znajdę dla niej lokum poza hotelem to tak zrobię. Ona szuka dla mnie w Krakowie. A tam wszędzie schody, schody i schody. Są sprawy nie do rozwiązania.
- Gdyby można było postawić dom w trzy miesiące – natychmiast bym go zbudował w Krakowie. Ale mamy za mało czasu.
- Nie rozstanę się z tobą aż na rok. Nawet nie ma mowy. Najwyżej zrezygnuję ze studiów. Jak widzisz moja droga i tak zaczęła odbiegać od rachunkowości i bankowości.
- A może zamiast do Kalixu pojechalibyśmy do twojej Wierzbiny? To najmilsze miejsce na ziemi.
- Możemy jechać i tu i tu, byleś tylko ty wytrzymał takie podróżowanie. Teraz w Göteborgu nie mamy żadnych pilnych spraw, wszystko jest poukładane.
- Wszystko, z wyjątkiem kucharza.
- Ano tak... Może zadzwoń do taty, powiedz mu o naszych planach. Niech nie będzie zaskoczony.
- A do Polski też byśmy go zabrali?
- Oczywiście. Tylko muszę się dowiedzieć, jak postępują prace z remontem. Pamiętasz o tym, że chcę babcię i Piotrka wywieźć w lipcu do mego hotelu?
- Popieram całym sercem.
- Dobrze. To teraz wiem, czego się trzymać.
Steffi przystała w końcu aż na trzy swoje koleżanki – Adę, Igę i Elwirę (też dziewczyna z jej roku, który już przestał być jej rokiem). Znalazła im mieszkanie w sąsiedztwie hotelu „Pod Różą”, zresztą tam miały na początku pracować, a docelowo „to się zobaczy”. Niech znają jej dobre serce! Wszystkie trzy „broniły się” w maju, wtedy też miała zapaść ostateczna decyzja co do terminu przyjazdu. One chciały jak najszybciej, bo liczyła się kasa. Iga żartobliwie upominała się o chłopaków, Elwira prosiła o szczegółową listę rzeczy, jakie ma zabrać ze sobą, Ada zwyczajnie pięknie podziękowała. I dodała, że Daniel zgrzyta zębami. A Steffi uprzedziła wszystkie trzy, że raczej nie będzie miała dla nich zbyt dużo czasu.
- Wrzucę was na głęboką wodę i będziecie musiały sobie radzić. Ale odbiorę was z lotniska i zawiozę na kwaterę.
Razem z Liamem doszła do wniosku, że najważniejszy jest wyjazd do Kalixu, bo po drodze była klinika profesora Kiliana – to był ich priorytet. Ich główny cel. Liam po zastanowieniu przyznał, że jeśli będzie to konieczne, przyzna się ojcu do impotencji. Może jednak uda się tego uniknąć. Nie chciał odbierać ojcu przyjemności wyprawy w rodzinne strony. Matki nikt nie zapraszał, a ona, na szczęście, sama się nie wpraszała. David co miesiąc wysyłał auto do hoteliku z zamówionymi przez Anę produktami. Wprawdzie w Kalixie były sklepy, ale panowała drożyzna. Tylko ryby były tanie. I teraz też wysłał co tam Ana chciała, i jeszcze więcej, bo będzie miała gości. Niech trzyma dla nich dwa pokoje. Ana nie wiedziała, że Liam miał wypadek, ani o tym, że się ożenił. Cicho jęknęła do słuchawki.
- Liam jest na wózku inwalidzkim, więc postarajcie się o jakiś drewniany podest, by mógł wjechać do domu.
- W razie potrzeby, to mój Young wniesie go do domu razem z wózkiem. Jest silny jak niedźwiedź!
Samochód Liama został załadowany, ledwie udało się tam wcisnąć wózek inwalidzki. Halvar miał całą masę pudeł i pudełeczek, a na wierz dołożył skrzynkę sadzonek bratków i sporą paczkę ze starannie zapakowanymi różami – też do posadzenia. Tłumaczył, że Ana uwielbia kwiaty, a jej syn – słodycze. Bagaż Steffi i Liama trzeba było upchnąć w kabinie, ale nie był on wielki, więc się udało.
Jednakże młodych Rybbingów spotkała przykra niespodzianka – profesor Kilian już nie żył, a jego żona przeniosła się do swojej siostry aż do Sydney. Kropka. Klinika nadal działała i miała taki sam profil, jednak właścicielem był Anglik, który Steffi nie przypadł do gustu. Mimo tego Liam zapytał o specjalistów od impotencji, bo a nuż... Anglik obiecał zorientować się w temacie i za jakiś czas zadzwonić. W tej sytuacji Halvar nadal nie dowiedział się o przypadłości syna.
Natomiast dowiedział się, że Steffi wspaniale mówi po szwedzku, był zaskoczony, że zrobiła tak wielkie postępy!
Steffi była zachwycona drogą na północ – Szwecja była piękna, choć tak bardzo różna od Polski. Sam Kalix zrobił na niej dobre wrażenie – piękne, kolorowe, niewielkie miasteczko, zadbane domy i obejścia. I wszechobecny zapach morza. Duuużo wiatru.
Ana z mężem i synem czekała na nich przed domem, położonym dość daleko od miasteczka, otoczonym wysokim żywopłotem zamiast zwyczajnego płotu. To też się Steffi podobało. Cała trójka była w koszulach w kratkę i w kamizelkach z mnóstwem kieszeni. Ana, już koło sześćdziesiątki, średniego wzrostu, z lekką nadwagą, miała jasnobrązowe włosy okalające rumianą twarz, z której patrzyły ciekawie szare oczy. Jej mąż włosy miał całkiem białe, twarz ogorzałą i oczy szare, głęboko osadzone, aż wydawało się, że wpadają w głąb czaszki. Był bardzo wysoki i przeraźliwie chudy. Natomiast syn miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu i pewnie ze dwadzieścia kilogramów nadwagi. Schowany nieco za rodzicami zacierał ręce z niecierpliwości. Widać było, że cala trójka bardzo na Rybbingów czekała.
Obejście należało do tych najbardziej zadbanych. Do domu wiodła ścieżka wyłożona wielkimi kamiennymi płytami, wygładzonymi przez wiele lat użytkowania. Po prawej stronie ścieżki był rząd róż w wielkich donicach. Po lewej wąski pasek zieleni i żwirowa dróżka dojazdowa, zakończona niewielkim zadaszonym parkingiem. Stało tam auto Any. Po obu stronach drzwi do domu – ławeczki. Dom w połowie był z kamienia, a wyżej z drewna pomalowanego na ciemny, czerwony kolor, właściwie na wiśniowy. Tylko ościeżnice drzwi i okien lśniły bielą.
Powitanie było bardzo serdeczne, ciepłe, jak w Polsce – uściski rąk i przytulenia, ale bez całowania. Liam przedstawił wszystkim Steffi, z dumą podkreślając, że to jego ukochana żona. Rozładowano samochód. Ana cieszyła się z kwiatów, Young już się niecierpliwił – chciał dobrać się do słodyczy. Był w tym zupełnie jak dziecko. Ale na razie musiał nosić wszystko do kuchni, a Halvar objaśniał, co i dla kogo, bo każdy coś od niego dostał. Były też rzeczy do hotelowej kuchni – zestaw kubeczków i inne drobiazgi, o których Ana nawet w telefonach nie wspomniała, a Halvar się domyślił i kupił.
Później odpoczywano przy wielkim stole, popijając kawę lub herbatę i jedząc pyszne domowe ciasto. Do kuchni przyszli tez hotelowi goście i rozmowa stała się ogólna. Young objadał się wafelkami, Halvar pamiętał, które są jego ulubione. Ale Ana czuwała nad ilością zjadanych smakołyków. Powiedziała, że nie może dopuścić, by syn miał nadmierną nadwagę, wprawdzie dużo pracuje (ostatnio narąbał mnóstwo drzewa), ale jeśli jego waga przekroczy sto dwadzieścia kilogramów, to koniec z kolacjami. Pytała też, jak oni sobie radzą i czy Steffi sama gotuje.
- W zasadzie gotuję bardzo rzadko. To nawet wygodne mieć podane gotowe jedzenie. Ale pewnie niedługo całkiem zapomnę, co i do czego w kuchni, bo wcześniej też nie byłam zapaloną kucharką – śmiała się Steffi. - Wyspecjalizowałam się tylko w lanych kluseczkach na mleku, bo Liam je bardzo lubi, a powinien nieco przytyć. Jeszcze nie wrócił do wagi sprzed wypadku.
- Opowiedzcie o tym wypadku – poprosił Niklas. - No i kiedy był wasz ślub. David nic nam nie mówił.
Opowiadał Halvar, Liam się tylko uśmiechał i często brał Steffi za rękę. Miała wrażenie, że jej obecność dodaje mu sił. Najwyraźniej był bardzo zmęczony, powinien się już położyć, jednak ta rozmowa była w jakiś sposób dla niego ważna i na razie nie chciał iść do pokoju. Ana była bystra, widziała więcej niż inni, to ona zdecydowała, by przynieść z piętra kanapę i ustawić ją w kuchni. Youngowi pomogli przy tym Norwegowie, a Liam z westchnieniem ulgi wyciągnął się na wysoko ułożonych poduszkach. Choć wszyscy wiedzieli, że Rybbingowie przyjechali na krótko, nikt nie narzekał, na konieczność przyniesienia kanapy.
Na drugi dzień Ana od rana sadziła bratki. Do nowych róż musiała dokupić donice i ziemię, po które pojechała wraz z synem, a za nimi Halvar ze Steffi. Pokazywał jej miasteczko zachowując się tak, jakby całe stanowiło jego własność.
Później była kawa i śniadanie ze słodkimi bułeczkami. Ale obok dużo ryb w różnych postaciach – te świeżo usmażone z wczorajszego połowu, obok w słoiczkach paprykarze, pasztety, sałatki rybno-warzywne, miska masła i gorący jeszcze chleb, który Ana ledwie wyjęła z piekarnika.
- Kiedy ty to wszystko zdążasz zrobić? - dziwiła się Steffi.
- Jeśli ryby są sprawione, to idzie szybko. Ryby nie wymagają długiej obróbki. Więcej czasu zajmuje zamykanie w słoikach. Mięsa prawie nie jemy, więc te rybne zapasy momentalnie znikają w naszych żołądkach – śmiała się Ana.
Halvar oprowadził Steffi po całej posesji, która szeroką łączką schodziła w dół nad samą wodę, gdzie była niewielka przystań i w tej chwili stały zakotwiczone dwie nieduże łodzie. Kilka desek pomostu lśniło nowością. Usiedli tam na chwilę chociaż, mimo słońca, było chłodno, bo wiał północny wiatr. Łączka służyła za pole namiotowe. Young chwalił się, że to on posadził żywopłot okalający łączkę, a także oddzielający od siebie miejsca na rozbicie namiotów – co zapewniało ewentualnym mieszkańcom odrobinę prywatności, dyskrecji.
Mieli zostać w hoteliku jeszcze jeden dzień, więc Halvar wynajął łódź i popłynęli dość daleko w morze. Nawet Liam zapragnął płynąć z nimi. I Young wraz z ojcem, Niklasem. Kiedyś Niklas spędzał całe dnie na morzu, ale teraz tracił wzrok i już nie wypływał. Taka wspólna wycieczka radowała całą piątkę oraz sternika, dawnego kolegę Halvara. Od niego dowiedział się, że zmarło dwóch jego kolegów, a przecież miało dokładnie tyle samo lat, co on...
- Pewnie i mnie trzeba się już szykować do tej drogi dalekiej – powiedział, kiedy siedzieli przy dużym stole w kuchni.
W hoteliku było wówczas czterech Norwegów, tyle samo Węgrów i trzech Rosjan. Węgrom udał się połów, więc się chwalili i radośnie opowiadali o walkach z rybami. Wszyscy mężczyźni kręcili się po kuchni zaskakująco swobodnie, jedli, rozmawiali, pytali, co słychać w świecie. Ana cały czas coś pitrasiła i donosiła na stół – były to głównie ryby, ale także duszone warzywa, wszystko bardzo smaczne, co szczególnie doceniła Steffi.
- Jeszcze trochę, a przekonasz się nawet do zupy rybnej – żartował Liam.
- Nigdy nie jadłam. Nie miałam odwagi nawet spróbować.
Wędkujący znosili do kuchni Any bogate połowy, ale tylko Węgrzy sami przygotowywali złowione przez siebie ryby i pakowali wszystko do słoików. Mieli swój Balaton, jednak tam żyły inne ryby. Steffi zauważyła, że Rosjanie przy stole zachowują się bardzo niechlujnie, lecz nikt nie zwrócił im uwagi. Po odejściu wokół ich miejsc pozostał śmietnik. Ana natychmiast to posprzątała, a Young starannie zamiótł podłogę.
- Oni tak zawsze? - zapytała Steffi.
- Zawsze – przytaknęła Ana. - Niczego nie szanują. Nawet jedzenia. A ich pokoje to jak chlew – dodała ze smutkiem. - Kiedyś zwróciłam uwagę, to usłyszałam, że pewnie chciałabym dostawać pieniądze za darmo... Teraz już nic nie mówię.
- A często masz Rosjan?
- Na szczęście nie więcej niż dwa razy w roku. Zawsze przyjeżdżają w kilka osób. Raz przywieźli ze sobą dwie dziewczyny. Wtedy myślałam, że wyrzucę ich na zbitą twarz. Teraz już z dziewczynami nie przyjmuję. Nawet w ogłoszeniach jest, że to męski hotel.
- Nie boisz się tak sama między mężczyznami?
- Jest mój mąż i syn. To moi obrońcy – poklepała obu po ramionach. - Gorzej, że on gwałtownie traci wzrok – wskazała na męża. - Podobno nic się nie da zrobić... To znaczy można, ale operacja jest dla nas za droga... Więc już tak musi być.
Steffi zobaczyła, jak Liam z ojcem wymienili szybkie spojrzenia – wiedziała, że pomogą, nie musieli nic jej mówić. Ana, pochylona nad stołem tego nie dostrzegła.
- Trzeba naprawić starą wędzarnię, albo nawet zbudować nową, większą – zauważył Halvar. - Widzę, że są obfite połowy, szkoda, by się tyle dobra marnowało.
- Miałem się za to zabrać tej wiosny, ale chyba nie dam rady – smutnie powiedział Niklas. - Czasem jest taki dzień, że prawie wszystko widzą, a później już tylko mgła.
- Coś poradzimy na tą twoją mgłę, rozpytam się po lekarzach co i jak – uśmiechnął się Liam, a stary człowiek tylko zakołysał głową. - Ostatnio macie duże obłożenie. Nie za ciężko ci, Ano?
- Young mi dużo pomaga, sprząta, zmienia pościel, nawet nauczył się prasować. Ale pracy jest dużo. Jedna osoba powinna cały czas być w kuchni. No i o obejście trzeba dbać, aby schludnie wyglądało. Young zaczyna dzień od zamiatania wokół domu. Jak napiszę na kartce, to i zakupy zrobi. To dobry i pracowity chłopak. Pojedzie rowerem, a jak dużo śniegu to przejdzie się pieszo. Bez niego bym sobie nie poradziła. W hotelu najczęściej jest nie więcej niż pięciu przyjezdnych. Taki najazd jak obecnie należy do rzadkości.
- A ile tu jest wszystkich miejsc? - zaciekawiła się Steffi.
- Dwadzieścia cztery. Szesnaście w czteroosobowych pokojach, a reszta dwójki. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio były wszystkie zajęte, może za trzy lata temu? Wtedy musiałam nająć kogoś do pomocy, ale nawet we dwie nie dawałyśmy rady. Może trochę za bardzo rozpuszczam moich gości. Wiedzą, że przez cały dzień jest coś dobrego do zjedzenia. Ale też o różnych porach wracają z wędkowania. Proszę, aby do kuchni przynosili już sprawione ryby i większość tak robi. Później mężczyźni moczą się w saunie, piją piwo i zagryzają rybami. Teraz czasami sąsiad wędzi nam ryby. Takie tu jest życie. Jest zimno, ludzie uciekają do cieplejszych miejsc. Ale ja nie mogłabym mieszkać w innym miejscu. Poza tym tu jest dobrze mojemu synowi. Może być swobodny, pracuje i nikt się z niego nie naśmiewa. Tylko co będzie, gdy zabraknie mu nas starych? Aż boję się o tym myśleć. Przeniesienie go w inne, na dodatek zamknięte miejsce, to dla niego pewna śmierć...
- Pan Bóg wie, co robi i jakoś to urządzi, że będzie dobrze – cicho powiedział Niklas na chwilę przytulając żonę.
- A my już jutro z rana wyjeżdżamy – powiedział Halvar, aby zmienić temat.
- Zapakuję trochę słoików, już wiem, co wam najbardziej smakowało. Kaisa też lubi moje przetwory. Z rana sąsiad ma przynieść wędzone ryby, pewnie jeszcze gorące, to też weźmiecie sobie i dla Kaisy. I chleb upiekę, ten z całymi ziarnami i orzechami, bo Steffi on najbardziej smakował. Maneski obiecał przynieść z wieczora swojskie masło, prawda, że jest pyszne? To też wam zapakuję.
- Tak obładowana wyjeżdżałam zazwyczaj na studia do Krakowa – pochwaliła się Steffi. - Babcia dokładała jeszcze to, jeszcze tamto, bo niczego z tych domowych specjałów nie mogło mi zabraknąć.
Podobało się jej, że nikt się nie wymawia od przyjęcia prezentów od Amy – wiedzieli, że to część jej niewielkich radości.

c.d.n.
fot. własne


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz