niedziela, 24 marca 2019

MOŻE TO BYŁO TAK, A MOŻE NIE ( opowiadanie - cz. 2. )


Fot. z internetu

MOŻE TO BYŁO TAK, A MOŻE NIE (opowiadanie - cz.2.)

   Czyli tak:
  Zepsuło mi się autko, a mój stary mechanik po wypadku nie wrócił już do pracy i znalazłam innego mechanika (a jakże - z polecenia) Kajetana. Wygłupiłam się z zaproszeniem go na kolację.
  Dyrektor ekonomiczny, to jest Leszek Zambrzycki, wstawił się za mną na tyle konkretnie, że w mojej korporacji poszłam windą do nieba, a on sam do innego wielkiego towarzystwa i przez długi czas nie miałam z nim kontaktu.
  Kupiłam znów renówkę - Reno clio, siedmioletnie, benzynka, klimatyzacja, podgrzewane przednie siedzenia i nie wiem co jeszcze. Kajtek mnie trochę poduczył, a trochę mąż Róży, niestety, ciągle czułam, że nie wykorzystuję wszystkich możliwości samochodu, że większość "pstryczków i guziczków" jest dla mnie wielką tajemnicą. Jednak Kajtek nie miał więcej czasu, a mąż Róży znów wyjechał na południe Europy, on ciągle był w rozjazdach, ale czego się nie dotknął - zaraz z tego były pieniądze. Tak było i z moją renówką, którą w krótkim czasie sprzedałam za dużo większe pieniądze, niż kupiłam! Trafił się taki amator... Kajtek znalazł mi wtedy Hyundai Tucson, wyjątkowa okazja, zaledwie dwuletnie auto i na dodatek automat... Zapożyczyłam się i kupiłam. To tyle o samochodach.
   Bunieczka nam się przeziębiła i całą zimę jeździliśmy do niej na zmianę, wprawdzie wyszła z tego zapalenia płuc, ale mocno podupadła na zdrowiu i wiedzieliśmy, że to dobre już nigdy jej nie wróci. Spędziła nawet trochę czasu w szpitalu... Bunia była "dwubiegunowa", doskonale znała angielski i uczyła go w szkole średniej, a także dawała prywatne lekcje. Dzięki niej całą nasza siódemka biegle mówiła po angielsku. Ponadto Bunia uczyła w szkole dla dzieci specjalnej troski, co dało jej szybką emeryturę. Będąc na emeryturze zrezygnowała z uczenia angielskiego w liceum, a zostawiła sobie tylko korepetycje. Nauczyłyśmy ją posługiwać się komputerem, dzięki temu udzielała także lekcji przy pomocy Skype. Była szczęśliwa.
   Natomiast moje życie zaczęło mnie nużyć, w związku z tym szukałam dla siebie czegoś, co wypełniłoby mi przyjemnie czas. Nie chciałam być ciągle "w pracy", nawet siedząc na kanapie przed telewizorem z lampką wina w garści. A tak właśnie się działo - moje myśli skupione były wokół sprawozdań, analiz, służbowych spotkań. I przy Buni.
   Imieniny obchodziłam zawsze piętnastego czerwca i przez parę lat robiłam z tej okazji dużą rodzinną imprezę. Przyjeżdżał nawet Marcin z Jolanką z Budapesztu. Pozostali młodzi ochoczo imprezowali także na swoich imieninach. Ale doszliśmy do wniosku, że tak duże imprezy będziemy urządzać dla naszej babci, zawsze w ostatnią sobotę sierpnia - tuż przed Buni imieninami. Robiliśmy to w którymś domu (najczęściej u Jagody) lub w restauracji. Na prawdziwy dzień imienin przygotowywaliśmy babci imprezę u niej w domu, tak by mogła spotkać się ze swoimi przyjaciółmi. A miała ich całkiem sporo. Najważniejszy był pan Antoni... Zazwyczaj goście do niej zaczynali schodzić się już około dziesiątej rano, a my na zmianę pełniliśmy coś jakby kelnerski dyżur. Goście się zmieniali, jedni przychodzili, drudzy odchodzili, a nasza Bunieczka była przeszczęśliwa. Nie mogła się nas nachwalić - nikt w świecie nie ma tak dobrych wnuczek. I tego jedynego wnuka. Tak jak ona. A tu już nawet sypnęła się garść prawnucząt...
   Wracając do mnie... Obawiam się, że zaczęłam gorzknieć i często odpowiadam sarkastycznie. Trzeba się było jakoś ratować...
   W pracy miałam jedynie koleżanki. Przyjaciółką była Bunia i moje siostry. Teraz, kiedy dobijałam trzydziestki - obie były zajęte swoimi rodzinami (małe dzieci, szkoła i praca), czułam, że nasze stosunki ulegają zmianie. W końcu byłam i ja na tyle dorosła, że koniec z ustawicznym szukaniem dla mnie faceta (moja najwyższa irytacja!!). Natomiast Bunia potrzebowała nas coraz bardziej - zakupy, sprzątanie, prasowanie, coraz częściej nawet gotowanie.
   Któregoś dnia poczułam się bardzo zmęczona. W pracy miałam trudny dzień, później wpadłam do dużej galerii na konieczne zakupy (miałam na nogach ostatnie rajstopy!), trochę za dużo oglądałam, więc w końcu zatrzymałam się na kawę. Zjeść tu jakiegoś gotowca, czy jednak w domu rozmrozić zupę i "coś tam", co akurat w ręce wpadnie...
   - Cześć Oliwio! - w moją stronę pochylał się Leszek Zambrzycki, mój były ekonomiczny. Nie widziałam go około dwóch lat!
   Aż wstałam, aby go uściskać i wycałować. Jakoś tak spontanicznie, radośnie. Uniósł mnie do góry niczym laleczkę, a buzia mu się śmiała!
   - Mogę się przysiąść? Zgłodniałem bardzo przez te zakupy!
   Zamówił sobie olbrzymi kebab z różnymi sosami, a i mnie namówił na maleńki, dziecinny. Wzięłam też drugą kawę, a on Coca Colę i duży kubas kawy. Rozmawialiśmy chaotycznie, ale radośnie. Dawniej miedzy nami nie było żadnej zażyłości, a teraz rozmawialiśmy jak bardzo bliscy przyjaciele. Chyba ja się pierwsza zorientowałam, ale uznałam to za coś bardzo pozytywnego. Rozmawialiśmy o pracy, o życiu, o samochodach, o zakupach, o wszystkim. Te dwie godziny wprost się nam mignęły, a nadal nie chciało się nam rozstawać! Na szczęście mój rozsądek wziął górę, pożegnaliśmy się, ale teraz mieliśmy wymienione numery telefonów i obiecaliśmy sobie być w częstym kontakcie.
   Tego wieczoru, prasując kilka bluzeczek, cały czas myślałam o Leszku. Bardzo chciałam utrzymać z nim towarzyski, przyjacielski kontakt. Byłam podekscytowana, pełna energii, ożywiona. Leszek wydawał się być drzwiami do świata towarzyskiego. Tymczasem przydał mi się po kilku dniach i to w sprawach służbowych. Był czas grypy grypą poganiany. Połowa pracowników była na zwolnieniach lekarskich, a dwaj szefowie ugrzęźli w jakimś gigantycznym korku poza miastem i szefowa wydelegowała mnie na biznesowy lancz. To ten mój angielski - miałam się dogadać z Arabami, ewentualnie zatrzymać ich do przyjazdu dyrektorów, ewentualnie umówić nowy termin. Załatwiałam już podobne sprawy z Polakami i Anglikami, ale świat arabski? Czy oni w ogóle zechcą rozmawiać z kobietą? Owszem, potraktowali mnie dobrze, ale ich angielski był jakiś dziwny, nie mogłam się porozumieć. I wtedy okazało się, że na sali jest też Leszek w licznym towarzystwie. Skinął mi lekko głową, a wychodząc podszedł do mnie i zapytał, czy mam jakieś problemy. Miałam. Podesłał mi swojego tłumacza.
   Zatelefonowałam po kilku dniach do Leszka, by mu podziękować.
   - Lepiej spotkajmy się na kawie tam gdzie ostatnio, to pomożesz kupić mi kilka koszul. W sklepie jestem bezradny jak maleńkie kocię - powiedział Leszek.
   Spotkaliśmy się, z łatwością dokonaliśmy zakupu sześciu koszul ("Nie będę za chwilę znów tu przychodził!") i poszliśmy na kawę, ale już do porządnego lokalu. Lecz w drzwiach spostrzegłam, że...  Zrobiłam w tył zwrot i pojechaliśmy z Leszkiem na kraj świata, za miasto. Po drodze wyjaśniłam Leszkowi, co mnie tak spłoszyło - otóż w otoczeniu innych kobiet z pracy siedziała moja szefowa - Dorotka Wikanowska. Za cholerę nie chciałam się znaleźć w jej pobliżu także po pracy i to w dodatku z Leszkiem.
   - Zauważyła cię któraś z nich?
   - Nie sądzę. Wszystkie były skupione na Wilkanowskiej.
   - No to coś ci powiem. Ten twój awans sprzed dwóch la... Trochę nacisnąłem na Tytusa Tarnawskiego, to mój kumpel ze studiów. I był mi winien przysługę... A naczelny mnie poparł. Dorota mało zawału nie dostała, jednakże musiała się zgodzić. Niestety - teraz Tytus wyjeżdża do Londynu i już nie będzie mógł się tobą opiekować. Robił to dyskretnie, z daleka. W tej sytuacji  Dorota może zacząć się na tobie wyżywać. Szukaj nowej firmy, dobrze ci radzę.
   - Dzięki za info. Będę się miała na baczności, a i za pracą rozejrzę się troszkę bystrzej.
   - Mam kontakty na Wybrzeżu...
   - Jestem typową Polką, wiele spraw mnie tu trzyma, nie mogę wyjechać tak z dnia na dzień.
   - To znaczy co cię tak trzyma? Wymień mi pięć powodów.
   - A dlaczego aż pięć? Wystarczy jeden, a dobry.
   - Mów!
   - Babcia. Ma blisko osiemdziesiąt lat, a ostatnio bardzo podupadła na zdrowiu. Mieszkanie. Tutaj mam je w dobrym punkcie, lubię je, ciężko by było je sprzedać... Także tutaj mam całą swoją rodzinę. Wyjeżdżając do Gdańska, Szczecina czy Koszalina - jakbym odcinała się od korzeni.
   - To wszystko?
   - Tak. Oczywiście dojdzie jeszcze problem znalezienia pracy i mieszkania.
   - A gdybym powiedział, że jedno i drugie już na ciebie czeka?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
C.d.n.
© Elżbieta Żukrowska 24.03.2019 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz