piątek, 29 marca 2019

MOŻE TO BYŁO TAK, A MOŻE NIE (opowiadanie - cz.4.)


fot. Desert rose



MOŻE TO BYŁO TAK, A MOŻE NIE (opowiadanie - cz.4.)

   To był udany wieczór. Bardzo dużo tańczyłam, bawiłam się, żartowałam, rozmawiałam. Leszek był cały czas blisko mnie i nie dopuszczał do spadku poziomu humoru. Jedzenie należało do rewelacyjnych - dużo pieczonej i wędzonej ryby, trochę mięsiwa, nawet kaszanki i przepyszny wiejski chleb, podobno upieczony specjalnie dla nas. Ktoś mówił, że to chleb z garnka. Co tam! Ważne, że taki smaczny. Do chleba był - a jakże - domowy smalec z odpowiednimi przyprawami oraz bardzo świeże masło, jeszcze się woda z niego wyciskała. Niestety - żołądek miałam tylko jeden i nie szarżowałam. Dużo było wina, piwa i umiarkowanie wódki. Leszek pił symbolicznie, chyba że skubnął coś za moimi placami. Nawet zapytałam go, dlaczego "nie używa", odpowiedział żartobliwie, że ma swoje tajemnice. 
   - A jak cię poproszę ładnie? - nalegałam.
   - Poproś. Zobaczymy, co się stanie. 
   Nie poprosiłam, przynajmniej nie w onej chwili, bo Filip Wisienka znów zaczął grać. Kiedyś tańczono podobno przy muzyce puszczanej przez di-deja, ale były z tym jakieś problemy, przede wszystkim było zbyt głośno. A tu harmonia bez wzmacniaczy plus ochrypły głos Wisienki i nieco przymroczeni goście. Wisienka nadawał właściwy kierunek. Znał bardzo dużo biesiadnych przyśpiewek i to setnie bawiło zebranych, którzy z ożywieniem włączali się w chórek. A także w pociąg, który przynajmniej raz na godzinę pędził pośród ogniska, ławeczek i stołów. Taka stara zabawa, nawet prymitywna, a wciąż a niosła tyle radości! Czułam się, jakbym była na wiejskim weselu albo innej wiejskiej imprezie. Około dwudziestej drugiej Leszek przepytał mnie, jak się czuję, może chcę coś mocniejszego wypić (chłopaki przynieśli bimber) i w ogóle jak się bawię. Bo on chce się teraz urwać na pół godziny. Czy nie boję się zostać bez niego? Pomyślałam, że przygruchał sobie jakąś kobietkę na szybki numerek... W końcu mu wolno. Ucałował mnie w oba policzki, a nawet lekko skubnął usta. Nie broniłam. Było mi bardzo przyjemnie.
   - Komu z tych panów najbardziej ufasz? - zapytałam na wszelki wypadek. 
   Wskazał na Adama (nazwisko wyleciało mi z głowy) i na strasznie zarośniętego pana - czarne długie wąsy i broda, a i z włosów też potężna szopa. 
   - Kto to ten zarośnięty?
   - Bartek, leśniczy. Zaraz go zawołam i przekażę ciebie pod opiekę. Może tak być? - Zamachał do Bartka, a ten zbliżył się spacerowym krokiem. 
   - Oliwio, poznaj najlepszego druha, jakiego mam od lat, to jest Bartosz Ciećkiewicz. Bartku, a to moja dziewczyna Oliwia. Miłość od pierwszego wejrzenia, niestety, nie chce mnie. Uparcie jej mówię, że jest moją dziewczyną, a ona wciąż mi nie wierzy. Może tobie uda się ją uwieźć? Próbuj!
   Bartek cmoknął mnie w rękę oraz w policzek. Leszek zaraz znikł, a ja zaczęłam wypytywać Bartka o paśnik dla zwierzaków w tym prześlicznym parowie. Bardzo łatwo dał się "rozgadać", jako że miał ogromną wiedzę i talent  gawędziarski. Pół godziny minęło za szybko. Bartek jeszcze chwilę pobył z nami i poszedł na wódkę. 
   - Tęskniłam za tobą - powiedziałam kokieteryjnie z lekka ocierając się ramieniem o Leszka.
   - Gdyby to była prawda...
   - Przytul mnie...
   Popatrzył na mnie z wysoka - on stał, a ja siedziałam - usiadł blisko i naprawdę mnie przytulił. 
   - Tego mi było trzeba - zaszeptałam.
   - Jeśli nie zmienisz zdania - ta noc będzie bardzo trudna - odpowiedział, a później wielokrotnie ucałował moje włosy, czoło, skronie, twarz. Usta omijał. A ja czułam, jak narasta we mnie pożądanie. 
   Aby się nie rozkleić - porwałam go do tańca, bo znów ruszył pociąg-wąż, a Wisienka śpiewał głośno, a później - schrypnięty - całkiem zamilkł, ludziska byli już na takim etapie, że sami śpiewali, byle im pierwsze słowa zmieniających się melodii podrzucić. Wreszcie zmęczenie wzięło górę i większość gości opadłą na ławy. Stanął przed nami gospodarz, czyli Roman Paliwoda, i oświadczył, że ma dla nas niespodziankę. Jednakże niespodzianka jest płatna - w tym momencie zdjął z głowy kapelusz i wrzucił do niego pięćdziesiąt euro. Teraz kapelusz położył na stole.
   - To co - zaczynamy? 
   Odpowiedziało mu chóralne "taaak!".
   - Co to będzie? - zapytałam szeptem Leszka, ale nie wiedział. 
   Zaraz sami się przekonaliśmy. Koło Wisienki postawiono dodatkowe krzesło i w kręgu światła pojawił się młody chłopak z gitarą - może dwudziestoletni. Popróbowali kilku akordów i zaczął się koncert - młody śpiewał najlepsze przeboje Aloszy Awdejewa. To było bardzo dobre. Godzina zleciała nam nie wiadomo kiedy. W kapeluszu było sporo banknotów. Roman wyjął je, kapelusz wsadził na głowę, banknoty wyrównał i bez liczenia dał młodemu. 
   - Dziękuję państwu za szczodrość. Jutro z rana nasz mistrz Filip Wisienka zaprasza na specjalny koncert - będzie to najwspanialsza muzyka, w tym także arie operowe, jednak nikt nie będzie śpiewał, chyba że ktoś z państwa zechce. I niech nikt nie mówi, że na naszym długim weekendzie zabrakło kultury! Zaś wieczorem - tu proszę się psychicznie przygotować - nie będzie pociągu, ale będzie pingwin. Wiecie państwo co to jest? Taki długi sznur tańczących i od czasu do czasu specyficzny ruch bioder. Zatem nastrójcie się na jutro. A wędkarze nich się ugadają z panem Władkiem o której i gdzie na ryby. Panie zaś od godziny dziesiątej lepią pierogi. Farsz - dobrze mówię? To się nazywa farsz? - będzie przygotowany. I trochę ciasta na rozruch. Resztę trzeba będzie dorobić. Wiem o pierogach ruskich, o takich z kapustą i z grzybami, z... A nie wiem z czym jeszcze. Z ryb będzie to, co panowie złapią plus wędzony pstrąg z hodowli. Ma też być garnek gołąbków i pulpeciki dla dietetyków. Zaś wieczorem następny koncert. 
   - Tego jeszcze nie było - powiedział do mnie Leszek. - Ani koncertu, ani klejenia pierogów. Co to się porobiło!
   - Proszę państwa - włączyła się pani Teresa - pierogi są przez zaskoczenie, a wszystko przez naszego proboszcza. Zabrał najlepsze pierogarki i je wywiózł chyba aż do Torunia. Musimy sobie poradzić same, ja jedna to za mało. Bardzo proszę - nie odmawiajcie mi tej przysługi, tym bardziej, że farsze są już gotowe i czekają w lodówce. To co - damy radę?
   - Damy radę! Taaak! Wszystkie ręce na start! Ale będzie wesoło! - zerwały się okrzyki. 
   - Oczywiście przymusu nie ma, bo jedne z pań nie umieją, drugie mają za długie paznokcie, albo coś... Ale mamy zapas sterylnych rękawic lekarskich... Poza tym przy wspólnej pracy zawsze jest bardzo wesoło. Czasem wystarczy coś podać, miskę przenieść i wykonać inne pomocnicze czynności. Dziękuję, że mi tak raźnie przytaknęłyście.
   A później znów były tańce. Przypuszczam, że Wisienka był kompletnie umordowany. Tuż przed północą kazał sobie nalać "Kopnięcie Łosia", wypił setkę duszkiem, poprawił drugą setkę, powiedział ogólne dobranoc i znikł. 
  - Chodźmy i my - zachęcił mnie Leszek, a ja poczułam dziwny dygot nóg. 
   Leszek objął mnie ramieniem i poprowadził do naszego pokoiczku. 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
C.d.n.
© Elżbieta Żukrowska 29.03.2019 r.
fot. Desert rose

2 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Kto to wie...? Moi bohaterowie chodzą własnymi drogami i to co zaplanowałam - nie zawsze im pasuje. Buntują się. Zmieniają akcję... Chyba to znasz?
      Dziękuję, że tu zaglądasz. Ja już ostatnio nie mam czasu na takie luksusy...
      Ucałowania i podziękowania. ♥

      Usuń