piątek, 29 marca 2019

MOŻE TO BYŁO TAK, A MOŻE NIE (opowiadanie - cz.5)




MOŻE TO BYŁO TAK, A MOŻE NIE (opowiadanie - cz.5.)


   Prysznic, piżamka i już zakopałam się pod kołdrą. Leszek też jakoś tak błyskawicznie i już był po ablucjach. Układając się w pościeli zapytał, czy przemyślałam sprawę ewentualnej przeprowadzki do Gdańska lub Sopotu. 
   - Całkiem mi to wypadło z głowy - przyznałam uczciwie. 
   - To może jutro pogadamy, bo jest tu taki ktoś, co bardzo pragnie zamiany. Bardzo jesteś zmęczona?
   - I tak, i nie. Jutro będę miała zakwasy, to na bank!
   - Po obiedzie porywam cię nad cudne jezioro. Lepiej by było o świcie, bo te woale różowej mgły i krzyk budzącego się ptactwa... Ale jak pozwolisz, to przyjedziemy tu jeszcze raz pod koniec maja. Wtedy dopiero się nazachwycasz!
   - Przyjeżdżasz tu? 
   - Tak. Wymykam się z domu w środku nocy, rozciągam się na grubych kocach, popijam kawę, robię zdjęcia i tracę głowę dla tego piękna! To jest Polska...
   Ułożyłam się plecami do Leszka i słuchałam z zamkniętymi oczyma jak opowiada o rybach wyskakujących z wody, o czaplach i żurawiach, o zwierzętach schodzących do wodopoju. O kroplach mgły spadających z gałęzi, o poszumie wiatru gdzieś na czubkach drzew.
   - Ty się marnujesz w tej korporacji! - stwierdziłam autorytatywnie. 
   Obrócił się w moją stronę i wziął mnie w ramiona. Jakie to było cudowne uczucie! Zakręciło mi się w głowie!
   - Chcę cię całować, obejmować, tulić i... kochać - zamruczał w moje włosy.
   - Przytul, nic już nie mów i śpij. 
   Miałam nadzieję, że tak zrobi, bo już w tej chwili nie byłam w stanie bronić się przed nim. Ale przecież nie kochałam. Nie było w tym grama uczucia, a tylko zwierzęce, pierwotne pożądanie. Ile to już lat nie byłam z mężczyzną? Lepiej nie liczyć. 
   - Opowiedz mi o swoich mężczyznach - poprosił szeptem.
   - Chyba zwariowałeś!
   - Dużo ich było?
   - Trzech - odpowiedziałam bez namysłu. - Jednakże nie chcę opowiadać. 
   - Spróbuj. 
   - Pierwszy z nich to świętość, o nim nic nie powiem. Drugi był po jakiejś imprezie, na której za dużo wypiłam. Obiecałam sobie zrezygnować z imprez, albo na imprezach nie pić. Przez kilka dni utrzymywał się głęboki niesmak. Byłam na siebie zła. A trzeci, to choć nie było uczucia, to bardzo romantyczna historia, ale długa. Więc może kiedyś ci jeszcze opowiem. A teraz śpij. 
   - Trzy zadania - proszę.
   - No dobrze. Był rosyjskim marynarzem o imieniu Witia. Odprowadzał mnie do domu po jakiejś licznej nasiadówce w kawiarni. Nie znałam go wcześniej. Ale szedł w moją stronę, a przynajmniej tak twierdził. Dużo palił. W drodze zabrakło mu zapałek. Zanim doszliśmy do domu kochaliśmy się na ławce w parku. Dwa razy. A potem w domu. Nigdy więcej go nie spotkałam. Może po trzech latach dostałam list nadany w Gdyni. W kopercie na zwykłej kartce był wiersz napisany po rosyjsku, a obok ćwiartka papieru z datą śmierci Witi - wypadek na okręcie. Żadnych wyjaśnień. List adresowany był na akademik, moja koleżanka odebrała i chyba przez rok czasu go nosiła, zanim mnie wreszcie spotkała. Ten wiersz to było coś pięknego, o róży rozkwitłej nocą i błądzącej pośród gwiazd. On, Witia, wie, że to jego kwiat, ale wciąż wieją przeciwne wiatry. Wiersz kończy się dramatycznym wołaniem - nadziei mi brak. 
   - Dzięki, że mi podarowałaś tę historię. To więcej niż trzy zdania. 
   - Opowiedziałam ją skrótowo, ale to były bardzo romantyczne chwile. Bardzo. Takie do wspominania i do pochlipywania w łóżku. Witia był niezwykle czuły, troskliwy, delikatny. On obdarowywał sobą. Nie brał ze mnie, a dawał siebie. Czy ty rozumiesz tę różnicę? Nawet mój pierwszy taki nie był. Ale nie ma co się dziwić, bo oboje byliśmy dla siebie ci pierwsi, bez doświadczenia, za to z ogromnym uczuciem, a wtedy palą się wszystkie świece, trwa koncert symfoniczny i w ogóle... Natomiast Witia na pewno był w sprawach seksu bardzo wyedukowany... Jedna noc, a pozostawił po sobie przepiękne wspomnienia... 
   - Wyszłabyś za niego za mąż?
   - Nie mam pojęcia. Nie kochałam go. To był chyba jakiś instynkt... Leszku, śpijmy już. 
   - A gdybym teraz ja...
   - Ani mi się waż! Aby się kochać z facetem muszę go bardzo kochać. Ciebie nie kocham. 
   - Aha... 
   A potem zaczął mnie przytulać, całować, wodzić po mnie rękoma.  Wstałam, zabrałam mu kołdrę i ułożyłam się na podłodze. Kropka.
   - Wracaj, kładź się, już nie będę. Chociaż wiele bym za to dał, by się w tobie zanurzyć.
   Położyłam się znów do łóżka, rękoma nakazując Leszkowi, by odwrócił się do mnie tyłem. Usłuchał mnie. Nie miałam pojęcia co zrobić z rękoma! Nigdy mi aż tak nie przeszkadzały! Obudziłam się w środku nocy ciasno wtulona w Leszka. On też mnie obejmował. Trochę trwało zanim wysunęłam się z tych objęć. Poszłam do toalety, a później zapadłam ponownie w sen leżąc na samym skraju łóżka. Leszek, jeśli nawet się obudził, to nie dał tego znać po sobie. 


   Na drugi dzień było klejenie pierogów. Wisienka grał wszystkie rosyjskie romanse, dziewczyny przy klejeniu tańczyły biodrami, chociaż tyle. Nikt się nie skarżył na pracę, jedynie na zakwasy. Ja też je miałam. Ale dzielnie walczyłam przy stole wałkując ciasto, wykrawając kółeczka z ciasta i ucząc się prawidłowego sklejania pierogów tak, aby na grzbiecie był warkoczyk. Tego sposobu wcześniej nie znałam. Panowie byli od dźwigania i od uwodzenia. Koło jedenastej wróciła spora grupa znad jeziora i chwalili się dużymi sztukami. Naprawdę mieli czym. Część ryb już była sprawiona. Skończyłyśmy walkę z pierogami, gdy ktoś z zewnątrz przydźwigał kosz wędzonych węgorzy i drugi wędzonych pstrągów. Dałam się namówić na gorącego pstrąga. Do popicia była herbata o niezwykłym smaku, nigdy takiej nie piłam, wyborna! Jakież to były delicje! 
   Zgodnie z obietnicą Leszek zabrał mnie nad jezioro. Dużo rozmawialiśmy, siedzieliśmy nad wodą i słuchaliśmy ptaków. Był między nami znów swobodny, kumplowski nastrój. Zapewne kochanie w nocy zniszczyłoby ten układ. Ale i tu, nad jeziorem, ręce Leszka zaczęły niebezpiecznie zbliżać się do moich krągłości. 
   - Dlaczego mi to robisz? - zapytałam nieco podirytowana. 
   - Ciągle mam nadzieję cię uwieść - wyznał szczerze. - Czy ty w ogóle wiesz, co robiłaś nocą?
   - Jak to co? Spałam. 
   - Tak jakoś nie do końca. Po wielu próbach ułożyliśmy się łyżeczka w łyżeczkę, ty tyłeczkiem przyciśnięta do mnie, że ciaśniej nie można, po prostu wklejona we mnie. Oczywiście natychmiast miałem erekcję... A ty co i raz zakręciłaś delikatnie tyłeczkiem, jakbyś mego wacusia wołała do siebie. Ty wiesz, jakie przechodziłem męki? Nigdy na większych nie byłem! Objąłem cię w pasie, przytuliłem, poddawałaś się każdemu mojemu gestowi, gdybym nie obiecał - obudziłabyś się ze mną w środku... Prawdę powiedziawszy wcale nie jestem wyspany i zabieram cię zaraz do pokoju, aby cię całować i pieścić aż do wyjazdu. Dziś mi nie umkniesz, i nie ma to tamto. 
   Zagotowało się we mnie.
   - Odwieź mnie do domu. Koniec imprezy. 

   - No coś ty! Tylko żartowałem! Sorrki! 
   - Teraz ci nie wierzę. Może ktoś dziś będzie wracał i uda mi się zabrać do miasta. 
   - Oliwia, nie! Wybacz! To naprawdę były tylko żarty!
   - Opowiedziałam ci o sobie. Uznałeś, że jestem łatwa, bo myk i już się kocham. A ja, dlatego że posmakowałam jak to jest - już więcej tak nie chcę. Musi być miłość. Chodź, wracamy. Zepsułeś mi humor. Nie chcę z tobą gadać. 
C.d.n.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~  

© Elżbieta Żukrowska 29.03.2019 r. 
fot. Desert rose

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz