piątek, 17 listopada 2017

SŁOŃCU SIĘ KŁANIAJĄC




Słońcu się kłaniając...

Kiedy przez dwa tygodnie deszcz i deszcz,
kiedy niebo stanowią ołowiane chmury,
o, moja ty dzienna gwiazdeczko - przecież wiesz -
wypatruję choć najmniejszej dziurki
i twego promyczka, co mi świat rozjaśnia,
odsuwa na bok ponurackie myśli,
wyzwala nawet z depresyjnych macek;
ku memu zdziwieniu i nocą się przyśni,
że brodzę w zieloności pachnącej łąki,
po pas, po szczęście, po śpiewy skowronka
i granie orkiestry tej całej owadziej,
pod batutą wiatru nagrzanego słonkem...

Takie przeżycia, gwiazdo, to tobie zawdzięczam,
bo pamiętam lata upalne, gorące,
kiedy kropla wody pożary gasiła,
kiedy nawet i serce chciało spalić słońce.
A chłopak się czulił, lodów nie żałował,
pozwalając by promienie żarliwie pieściły nam skórę,
zamieniając bladość w złotą czekoladę...
Byśmy razem byli jak barwne motyle,
płynące poza ludzkim widzeniem w błękicie,
w rozjarzonym blasku słońca... czy miłości?
Namiot nas okrył, zasłonił przed okiem,
byśmy znów zatęsknili za spienioną falą
i słońcem odbitym w jej iskrzących łuskach,
byśmy nie myśleli, że za dziesiątą dalą
rozciąga się mroczna, już bez słońca, przystań...
Bez miłości,
bez życiodajnych soków i jasności...
Bez nas...

©  Elżbieta Żukrowska
fot. Andrzej Kosiba

16.11.2017.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz