STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 23.
- A
jednak nie powinniśmy brać ślubu.
Siedzieli u Marka w
domu, w salonie. Stefcia właśnie poprawiała kwiaty w wazonie, a
Marek odłożył czytaną jeszcze przed chwilą gazetę. Stefcia z
wrażenia omal nie wywróciła wazonu.
Był marzec, wiały
już całkiem wiosenne wiatry, a te tulipany na stole były
zapowiedzią pięknej wiosny. Niedługo miał być ślub cywilny w
Krakowie, zaproszenia zostały wysłane, wszystkie sprawy zapięte na
ostatni guzik, ślubne stroje czekały w szafie.
Patrzyła
na Marka w bezgranicznym zdumieniu, jej oczy z wolna wypełniły się
łzami, opuściła głowę i szybko wyszła do kuchni. Nie odezwała
się. Zaledwie miesiąc wcześniej na dobre przeprowadziła się do
narzeczonego i prawie zwolniła wynajmowane mieszkanie. Co z nią
teraz będzie? Przecież nie będzie go błagać o ślub! Była tak
bardzo wstrząśnięta, że z trudem łapała oddech. Jak on mógł
powiedzieć coś takiego!? „Powiedział, bo tak właśnie myśli...”
Rozumiała, że musi się natychmiast od Marka wyprowadzić. Ale
gdzie? Jak? Nie miała w Krakowie przyjaciółek, a ze względu na
pracę nie mogła wyjechać do Wierzbiny. Znalazła się w potrzasku.
- Stefciu... - stanął tuż za nią i położył ręce na
jej ramionach.
Strząsnęła je niecierpliwie. Wcześniejsze
słowa zabolały ją niesamowicie mocno.
- Postaram się jak
najszybciej wyprowadzić – powiedziała lodowatym głosem. - Ale to
mi chwilę zajmie. Tamtego mieszkania pewnie już nie odzyskam. Ale i
tak zaraz zacznę się pakować.
Jeszcze w grudniu mieli
trudną rozmowę. Marek zaproponował jej, by od stycznia została
jego asystentką, a zrezygnowała z pracy w banku. Zgodziłaby się,
gdyby powiedział wspólniczką. Ale na sekretarkę mógł sobie
kogoś zatrudnić. Stanowisko asystentki było poniżej jej
możliwości.
- Wynajmiesz sobie jakiś lokal, zatrudnisz
dowolną pomoc i obejdziesz się beze mnie.
- Ale ja chcę z
tobą!
- Chyba nie przemyślałeś sprawy.
- Tak
ważna jest dla ciebie praca w banku?
- Jeśli to będzie
możliwe popracuję tam przynajmniej kilka lat. Twoja praca też jest
dla ciebie ważna, więc dlaczego mi się dziwisz?
- Nie chcę
powierzać moich spraw pierwszej z brzegu dziewczynie.
- To
wybierz taką, której możesz zaufać.
Spięcie przybrało
na sile. Padły słowa, których Marek później żałował. To
Stefcia chciała, by siedział w Krakowie, a teraz mu to
uniemożliwiała! A ona już zobaczyła, że ich związek bardzo się
różni od związku z Liamem. Marek chciał narzucać swoją wolę.
Nie uzgadniał z nią decyzji dotyczących ich wspólnego życia.
Uważał, że tylko on ma prawo o wszystkim decydować. Stefcia nie
chciała kłótni, nawet mocniejszych zadrażnień. Mówiła co myśli
i wycofywała się do swoich okopów, ale uparcie pozostawała przy
swoim. A to burzyło krew w Marku. Obydwoje przez wiele lat byli
niezależni i teraz nie umieli uzgodnić wspólnych stanowisk. W
zasadzie Marek nie umiał dyskutować, spierać się i szukać
jednocześnie kompromisu. To zostawiał dla obcych, dla spraw
zawodowych. Po kilku, a może nawet kilkunastu próbach zrezygnowała
z przedstawiania swoich argumentów. Mówiła czego chce, czego
bezwzględnie potrzebuje i na tym kończyła dyskusję. Na to Marek
reagował słowami „jesteś uparta jak osioł”. Po takich słowach
wykrzyczanych w złości Stefcia już nie szukała kompromisu.
Postępowała zgodnie z własnymi przekonaniami. Ich związek szedł
w rozsypkę. Mimo tego Marek nalegał, by Stefcia przeprowadziła się
do niego. Może przebywając ciągle razem jakoś się dotrą.
- Nie wiem, czy chcę. Za dużo jest między nami sprzeczek i
dąsów. Albo zobaczysz wreszcie we mnie partnerkę, albo szkoda
wikłać się w dalszy związek, pełen awantur i dziwnych
niedomówień. Nie czuję twojej miłości, ani choćby twojej
troski. Wspólne łóżko to za mało. Oddalasz się ode mnie. A ja
nie będę cię przywiązywać sznurkiem. Ani obrączkami. Mam dość.
Później nie widzieli się przez kilka dni. Marek miał
czas na przemyślenia. I dużo się zmieniło między nimi na lepsze.
On nie był już taki zasadniczy, ona była dużo łagodniejsza.
Awans Stefci na dyrektora jakby podniósł rangę narzeczonej w jego
oczach. Już nie mówił o tym, by została jego asystentką.
Oboje zaczęli szukać tego, co ich łączy, a unikać
nieporozumień.
Choroba Marka wstrząsnęła Stefcią.
Dopiero wtedy dotarło do niej, jak bardzo go kocha. Przeprowadziła
się do Marka, ale dla siebie samej nadal pozostawał surową
nauczycielką. Nie chciał, aby Marek znalazł jakieś powody do
stawiania jej zarzutów. Naprawdę bardzo się starała. Czy on to
dostrzegał? Nie miała pewności. Pozostawał względem niej
szarmancki, dawał drobne upominki, przynosił kwiaty, zabierał do
teatru i restauracji. Zapoznał ją ze swoimi przyjaciółmi. Czyli
szlo ku lepszemu.
Gorąco łączyły ich sprawy łóżkowe.
Marek był tu wybitnym wirtuozem, dostarczał wielu emocji, wzruszeń,
niesamowitych doznań. Otworzył Stefcię na miłość fizyczną
połączoną z największą czułością. Pod tym względem Stefcia
była szczęśliwa.
A teraz „nie powinniśmy brać
ślubu”?
- Porozmawiajmy – poprosił biorąc ją w
ramiona, mimo wyraźnego oporu. Był od niej dużo silniejszy. -
Zrobię herbatę i spróbuję wyjaśnić, o co mi chodziło. I nie
próbuj się pakować! Kocham cię. Bardzo cię kocham. I nic się w
tej kwestii nie zmieniło. Po prostu użyłem niewłaściwego zwrotu.
Idź, usiądź, zaraz przyjdę z herbatą. I wino.
Rozmowa
była długa i wyczerpująca, na szczęście doszli do porozumienia.
Stefcia zrozumiała, że Marek mówiąc, iż nie powinni brać ślubu
chciał dać jej do zrozumienia, że nie chce mieć z niej
pielęgniarki, a żonę. Że boi się, że jego serce jest zbyt
słabe, że mężczyzna o tak chorym sercu nie powinien się wiązać
na stałe z kobietą. Dla Stefci to była bzdura. Nie wolno mu tak
myśleć! Później się długo i namiętnie kochali.
- Ty
masz chore serce? Jakie chore serce? To, co wyczyniasz w pościeli
jest tak wyrafinowane, że żaden lekarz nie uwierzyłby w twoje
chore serce! A jednocześnie jesteś najprawdziwszym Żakiem – bo
jeśli już chorować, to właśnie na serce!
Ona sama nigdy
przed Markiem nie skarżyła się na zdrowie, na złe samopoczucie,
na zmęczenie. Przyjęła na siebie sporo domowych obowiązków i
wykonywała je mimo tego, że czasami była po prostu zmęczona.
Nigdy nie prosiła Marka, by jej w czymś pomógł lub wręcz
wyręczył. Pracowała zawodowo i często przynosiła do domu
dokumenty, nad którymi musiała posiedzieć, bo nie starczało jej
czasu w pracy. A jednak gotowała obiady (prawda – często
posiłkowała się „gotowcami” przywiezionymi z Wierzbiny),
prała, sprzątała, prasowała, pamiętała o podlaniu kwiatów i
wyniesieniu śmieci. Dwa razy nawet odśnieżyła podjazd pod
nieobecność Marka. Te codzienne obowiązku zabierały jej całkiem
dużo czasu. Miała prawo być zmęczona.
Do następnej
poważnej awantury doszło właśnie przez śmieci. Na dworze była
wtedy wyjątkowa chlapa, taka, że to psa z budy nie wypędzisz, a
ona ubrała się i śmieci jednak wyniosła. Marek zauważył to
dopiero wtedy, gdy nieco zbyt głośno zamknęła za sobą drzwi
wejściowe. Podmuch wiatru spowodował, że drzwi wysmyknęły się
jej z ręki.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? Przecież ja
mogłem wynieść – zawołał wtedy oburzony.
- Marku, ty
mi nie musisz mówić, że mam coś ugotować, uprać lub posprzątać.
Więc i ja nie będę ci mówić, abyś coś zrobił. Jeśli zechcesz
– to sam się włączysz w różne domowe czynności. A skoro tego
nie robisz, to ja muszę zrobić. Kropka.
- Nie musisz mnie
prosić o pomoc. Wystarczy powiedzieć zrób to albo tamto.
- Mylisz się, Marku. To ty sam musisz znać swoje obowiązki. Ja nic
nie muszę mówić. Tak rozumiem partnerstwo. Ty po prostu nie
interesujesz się domowymi sprawami. Zatem wszystkie te drobne, choć
uciążliwe, rzeczy spadają na mnie. Zrozum – ty mi nie musisz
pomagać! Ty powinieneś uczestniczyć w domowych sprawach na
zasadzie partnerstwa. Przecież wiesz, gdzie trzymamy śmieci, gdzie
stoi odkurzacz, widzisz, że na stole i parapetach już się zbiera
kurz, że choćby po obiedzie są naczynia do zmycia.
- Ale
przecież nie spodziewamy się gości!
- Ja nie sprzątam dla
gości, tylko dla nas. Taka jest między nami różnica. Ale skoro
już rozmawiamy o takich sprawach, to ty jutro zrobisz obiad, bo ja
wrócę raczej dość późno, może aż po osiemnastej.
- A
to dlaczego?
- Mam zamiar pochodzić po sklepach i zajmie mi
to dużo czasu.
Wydawało się, że sprawa śmieci zmarła
śmiercią naturalną. Otóż nie – za kilka dni znów wypłynęła.
Marek się niesamowicie zdenerwował, aż brał swoje tabletki pod
język. A Stefcia milczała, choć krzyki Marka bardzo ją zraniły.
Była rozdygotana, nawet herbatka z melisy nie pomogła. Rano
powiedziała, że ma dość. Głównie tych idiotycznych awantur.
Jeśli Marek sprowokuje jeszcze jedną, tylko jedną, to ona się
wyprowadzi najszybciej, jak to będzie możliwe. I ślubu też nie
będzie. Nie ma zamiaru szarpać się przez całe życie. Wóz, albo
przewóz. Koniec.
- To jest ultimatum?
- Tak.
Nieodwołalne.
- A rób, co chcesz! - odpowiedział
lekceważąco i machnął wymownie ręką.
Prawdę
powiedziawszy tego się absolutnie nie spodziewał.
Ale
wiedział, że Stefcia słowa dotrzyma!
Natomiast do Stefci
dotarło, że Marek jest niewychowany. No bo i kto miał go wychować?
Matki nie znał, nie pamiętał, babka odeszła zbyt wcześnie,
podobnie stryj. W stosunku do obcych Marek był grzeczny i układny.
Ale nie w stosunku do niej. Nie wiedziała, z czego to wynika.
Przecież mówił, że kocha i dawał to wyraźnie odczuć. A później
traktował z lekceważeniem, niemal z pogardą. To tak strasznie
bolało! Jest już za stary, by ktoś go naprostował! Nie będzie o
niego walczyć. Już nie. Utwierdzała się w przekonaniu, że jednak
nie powinni brać ślubu. Nie chciała prowokować następnej
awantury, ale powiedzieć o swoich przemyśleniach musiała. Im
szybciej, tym lepiej. W drodze do pracy kupiła gazety, bo
postanowiła znaleźć dla siebie mieszkanie. Chciała przejrzeć
ogłoszenia. Lada dzień spodziewała się następnej awantury, gdyż
była pewna, że Marek nie wytrzyma. Ona też – tego lekceważenia
i braku szacunku. Ale zaraz po przyjściu do pracy zadzwoniła
najpierw do właścicielki mieszkania, które wynajmowała do
niedawna. Było wolne! Stefcia zwolniła się na godzinę z pracy i
pojechała do kobiety. Zapłaciła za pół roku z góry. Mogła
zapłacić za rok, ale nie wiedziała, czy to ma sens. Kobiecie
chodziło o pieniądze – potrzebowała na coś większej kwoty.
Stefcia miała tam jeszcze trochę swoich rzeczy, które ojciec
powinien zabrać do Wierzbiny – łóżko, pralka, kilka szafek,
kilka spakowanych już pudeł. Obiecał uporać się z tym do końca
marca. Teraz to trzeba odwołać.
Po pracy wróciła do domu
Marka. Spakowała najważniejsze rzeczy – pościel, ręczniki,
bieliznę i niewielką ilość ubrań. A także trochę kuchennych
akcesoriów.
Zadzwoniła do hotelu, w którym Marek zawsze
się zatrzymywał. Zatrzymał się i teraz, ale nie było go w
pokoju.
- A może pani przekazać mu wiadomość?
-
Tak. Oczywiście – odpowiedziała recepcjonistka.
- To
będzie jak krótki liścik. Proszę zapisać. Gotowa?
- Tak.
Proszę podyktować.
- „Wyjeżdżam na jakiś czas.
Pamiętaj o piecu. Klucze w wiadomym miejscu. Kocham cię.”
- Jakiś podpis?
- S.Ż. To powinno wystarczyć. Tylko –
błagam! - niech pani nie zapomni! Głównie o ten piec chodzi.
Wykonała jeszcze jeden telefon – do Kamila. Rozmawiała przez
chwilę o niczym. Nie mogła mu powiedzieć, że wraca na stare
śmieci, bo mógł to wygadać Markowi.
- Coś się stało?
- domyślił się Kamil.
- Chyba muszę rozstać się z
Markiem – szepnęła do słuchawki prawie płacząc.
-
Zaraz przyjadę do ciebie!
- Nie, nie. Właśnie się
spakowałam i opuszczam mieszkanie Marka.
- Gdzie cię
znajdę?
- A przysięgniesz, że nie zdradzisz mnie przed
Markiem? Bo on pewnie do ciebie zadzwoni.
- Przysięgam.
- Będę w starym mieszkaniu.
- Przyjadę zaraz po pracy.
Nigdzie się nie ruszaj. Będę chciał pięć litrów kawy, bo już
padam.
To ostatnie zdanie uświadomiło Stefci, że nie
wzięła ze sobą ani kawy, ani herbaty, ani czegokolwiek do
jedzenia. Pospiesznie spakowała trochę słoików z mięsem, paczkę
makaronu i kilka innych produktów. Po drodze dokupiła chleb, jajka,
twaróg i mleko. Chleb był już czerstwy, ale trudno. Jezu! Cały
dzień nic nie jadła! Teraz usmażyła sobie jedno jajko i zjadła
właściwie na przymus, z rozsądku. Źle się czuła, leciała z
nóg. Z trudem wniosła drugą część bagaży.
Kamil,
ledwie przyszedł, objął ją i zażądał – mów! Rozpłakała
się w jego uścisku. Ale jej ciężko było mówić. Nie nawykła
się skarżyć.
- Dziewczyno – mów! Wyrzuć to z siebie.
Będzie ci lżej.
- Najpierw zrobię kawę.
Razem
poszli do kuchenki.
- Nie układa się nam. Nie możemy się
dotrzeć. Chyba mam za duże wymagania, a nie mogę z nich
zrezygnować. On mną pomiata. Lekceważy. Nie umiem się z tym
pogodzić. Dzwonił do ciebie?
- Nie. Powiedz dokładnie, co
się stało.
Usiedli w szarym saloniku i Kamil słowo po
słowie wydobywał wszystko ze Stefci.
- Jak ja jestem
szczęśliwy, to ty jesteś nieszczęśliwa. I tak na zmianę. -
Zauważył w końcu. - Zupełnie nie rozumiem, co z jego głową się
stało. Zupełnie jak nie Marek. Nie znałem go od tej strony.
- Teraz się zastanawiam, czy w ogóle brać ślub. Po co mi taki
facet? Po co mi takie kłopoty?
- Ja mu chyba muszę gębę
obić.
- Nawet tak nie myśl. Chciałabym tylko zrozumieć,
dlaczego jest dla mnie tak nieuprzejmy, tak wrogi, nieprzyjemny,
dlaczego mnie poniża? Skarżę się tobie, ale w zasadzie już
podjęłam decyzję – nie będzie ślubu. Nic mu nie jestem winna.
Czuję się zdradzona i upokorzona. Dość tego.
-
Porozmawiam z nim.
- Ani mi się waż! Ja już nic od niego
nie chcę. I nie mów mu, że się skarżyłam. On zaraz wyskoczy z
tym, że ja chcę mieć z niego drugiego Liama. Oczywiście, że ich
porównuję. A dlaczego mam nie porównywać? Jednak nigdy nie
oczekiwałam, że będzie tak dobry, jak Liam. Lecz to, co się
dzieje, przekracza wszelkie granice. Marek chyba myślał, że będę
się go radzić w sprawach służbowych. Nigdy nie prosiłam go o
żadne podpowiedzi. Nigdy. Później był dumny z tego, że zostałam
zastępcą dyrektora. A nagle się wszystko zmieniło. Jakiś czas
temu, chyba jeszcze w grudniu, poprosił mnie bym została jego
asystentką, rozumiesz – coś jak sekretarka. Nie zgodziłam się.
Co innego, gdyby zaproponował mi bycie wspólniczką. W tamtym
momencie zaczęły się wszystkie niesnaski. Mimo wszystko było
jeszcze do wytrzymania. Ale teraz... Jeśli chce mieć kucharkę,
sprzątaczkę, kochankę – to niech sobie wynajmie. Ja mam być
jego żoną, a nie pomiotłem. Nie może mi rozkazywać, nie może mi
stawiać wymagań, żądań. Wielce się oburzył, gdy powiedziałam,
aby zrobił obiad. Myślisz, że zrobił? „Usmaż sobie jajka”.
Tyle mi powiedział. On jest jakiś nienormalny. Daje mi kwiaty i
perfumy, czasem jakąś książkę, albo nawet bieliznę. Twierdzi,
że kocha. A później taki gwałtowny zwrot o sto osiemdziesiąt
stopni. Ja tego nie wytrzymuję! Tego człowieka już się nie
zmieni. Musiałby doznać jakiegoś trzęsienia ziemi. Mówiłam ci –
postawiłam mu ultimatum. Więc się nie kłócił, nie zrobił
awantury, ale wyjechał bez mojej zgody. Nie zadzwonił do mnie do
pracy. Dla mnie to jest coś gorszego, niż awantura. Mam dość. Nie
będzie ślubu... A ja się tak przejęłam, gdy on trafił do
szpitala. Tak bardzo się o niego bałam! Powiedziałam ci o
wszystkim, ale wcale mi nie ulżyło. Pamiętaj – nie możesz mnie
zdradzić.
Kamil sam zrobił następną kawę. Był
zamyślony.
- Obawiam się, że będę teraz adwokatem
diabła. - Usiadł na swoim miejscu i dalej siedział smutny.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zaniepokoiła się Stefcia, gdy
dalej milczał.
- Właśnie nie wiem, jak ci to powiedzieć,
by cię mocno nie zranić.
- Mów. Zrań. Ale powiedz
wreszcie, jak to widzisz.
- Między wami jest walka o
dominację w związku.
- No coś ty!
- A jednak. Ty
chcesz, aby wszystko było po twojemu. To zrób, tam nie jedź. Ale
to tak nie działa! Ty jesteś silną, niezależną kobietą. A on
jest mężczyzną, który chce mieć słabą kobietkę. Taką, którą
mógłby się opiekować, troszczyć, usuwać przeszkody sprzed jej
stóp.
- Rozmawiałeś z nim?
- Chyba ze dwa razy,
ale nie tak dokładnie jak z tobą. Coś mi wspominał o twojej
niezależności, o tym, jak bardzo jesteś... akuratna, dokładna. O
tym, że nie pozwalasz sobie na moment słabości. Musisz mu zostawić
tak zwane pole do działania. Musi mieć możliwość wykazania się,
udowodnienia nawet sobie samemu, że jest mężczyzną. Odśnieżanie
podjazdu to zbyt mało! Albo grzebanie w samochodzie. Ale w twoim i
tak nie może grzebać, bo wszystko załatwia twój tato albo
mechanik z Wierzbiny. On nie ma jak być dla ciebie podporą i
ostoją. Zarabiasz duże pieniądze. Z tego co wiem, nie macie
wspólnej kasy. I nie macie wspólnych planów. No, może oprócz
ślubów. Nie wyrzekaj się Marka. Skoro jesteś taka silna i
niezależna, spróbuj to wszystko zmienić. Oboje macie być
szczęśliwi.
- Muszę to przemyśleć, bo chyba masz rację.
- Przemyśl. I jak najszybciej wróć do Marka. On ma swoją
dumę i honor. Pewnie cię przeprosi. Ale nie o przeprosiny tu
chodzi, a o naprawienie wszystkiego. Musicie rozmawiać. Dużo
rozmawiać. W każdym związku ważna jest miłość. Może nawet
najważniejsza. Ale liczą się dobre chęci, skierowanie swojej
uwagi na dobro partnera, ustępowanie w mało ważnych sprawach. I
nie strzelanie fochów z byle powodu. Przecież masz pewność, że
Marek cię kocha. Daj mu szansę. Otwórz się na niego tak do dna,
do głębi. Nie stawiaj siebie na pierwszym miejscu, a wasze wspólne
dobro. Wtedy się dogadacie. Jak będzie trzeba to nawet zostań jego
asystentką. Po godzinach w banku. Przecież korona ci z głowy nie
spadnie. Przemyśl to. A ja muszę już wracać do mojego chłopaka.
On dziś ma drugą zmianę i zaraz powinien być w domu. Na ile
wynajęłaś to mieszkanie?
- Na pół roku.
- To
wynajmij na cały rok, a ja je podnajmę u ciebie. Najchętniej bym
kupił, ale na razie nie stać mnie, musiałbym brać kredyt. Mój
chłopak na to nie pozwoli.
- Ja ci mogę pożyczyć te
pieniądze. Tyle, że w dolarach, bo takiej kwoty nie da się
odsprzedać od ręki. Inna sprawa, czy pani Kalinowska zechce je
sprzedać...
- Na razie wynajmij na rok. A później
zobaczymy.
- Jesteś szczęśliwy?
- Bardzo.
Niewyobrażalnie bardzo. Jednak... Ty możesz iść ulicą trzymając
Marka za rękę, nawet całować się z nim w miejscu publicznym. A
nam nie wolno. Rozumiesz? Dla ludzi nasze uczucia się nie liczą.
Wdeptaliby nas w błoto. Musimy być bardzo ostrożni i dlatego
będzie lepiej, gdy on będzie miał własne mieszkanie. Tylko ten
brak telefonu jest okropny. Pojedziesz do Wierzbiny na najbliższy
weekend?
- Tak planowałam, ale boję się, że bym się
wygadała z moimi problemami. Przecież już byłam gotowa
zrezygnować ze ślubu.
- Dogadacie się. Jesteś mądrą
kobietą.
- Ale uczeszesz mnie do ślubu?
- Do
obydwu ślubów. Nie waż się z tym iść do kogoś innego!
- Mam nadzieję, że będziesz na weselu ze swoim chłopakiem.
- To jest niemożliwe. Wręcz wykluczone. Nie możemy pokazywać się
razem publicznie. Choć bardzo to nas boli. A wiesz? On też ma na
imię Staszek... Jeszcze coś ci powiem: nie wybaczaj Markowi tak
szybko. Niech się trochę postara. Niech poprzeżywa, niech mocniej
zatęskni. Właśnie od tego jest facetem. Zapamiętasz?
c.d.n.
fot. własne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz