środa, 26 grudnia 2018

ŚPIEW ANIOŁÓW (jedenasty rozdział powieści)





11.

Poniedziałek, popołudnie.

Z popołudniowej drzemki wyrywa mnie głośne pukanie do drzwi. Przecież mam dzwonek. Dlaczego ktoś nie dzwoni? Otwieram. Muszę mieć potargane włosy i jestem zaspana. Przede mną Mateusz. Zapraszam go do środka. Przyniósł ze sobą dwie pary spodni - krótkie i długie. Jedne i drugie są mocno poprzecierane na udach, ale można to łatwo zreperować. Jednak on mówi, że to spodnie na miarę, a tak w ogóle są do wyrzucenia. Uświadamiam sobie, że nie byłam dziś w lumpeksie i jestem z siebie dumna. Ale nie byłam też u szewca, już jest za późno. Robię sąsiadowi kawę, duży kubek, a sobie małą filiżankę. Rozmawiamy. Mówi, że z tym rowerzystą już ma święty spokój. Zaprasza mnie na truskawki do kogoś z rodziny. Mogłabym sobie narwać na przetwory, on mnie zawiezie i przywiezie. Dziękuję, ale nie. Od podnoszenia rąk w górę (wieszanie prania) i od schylania się mam zawroty głowy. Po co mi ryzykować? Nie potrzebuję wiele. Zimą kupię sobie słoiczek lub dwa dżemu. Dla małych dzieci robiłam dużo dżemów. Teraz już nie.
Rozmawiamy o tym i o owym. Mateusz chce wyskoczyć na kilka dni nad morze. W ciemno. Zawsze gdzieś się miejsca znajdą. Poznał niedawno fajną laskę i chce wraz z nią zmienić klimat. Może taż mam ochotę pojechać? Ochotę to ja mam, ale nie będę robić za przyzwoitkę. Z żalem w sercu rezygnuję, nie okazuję tego Mateuszowi. Poza tym na sobotę mam zrobić dla Uli ciasta. Coś mnie "tknęło" i sprawdzam w kalendarzu - to jest na piątek, ale dopiero na następny tydzień. Odkąd jestem na emeryturze mam problem z datami. Teoretycznie mogłabym z nimi jechać. A faktycznie mam zamknąć dziób i cicho siedzieć. Mateusz ma tylko dwa tygodnie wolnego, później znów w trasę. Chętnie opowiada o Celinie. Jest ze Świnoujścia. Poznał ją na promie. Sam sprawia wrażenie zakochanego. No i dobrze. Przecież z niego już stary facet. Ma co najmniej czterdzieści pięć lat, a ciągle jest kawalerem. Nie należy do wstydliwych, więc nie wiem dlaczego. Prosi o jeszcze jedną kawę.
- Wybacz, że tak cię naciągam, ale robisz bardzo dobrą. Nie umiem sam takiej zrobić - mówi tonem wyjaśnienia.
Robię mu kawę, ale sama jestem bardzo głodna, a tu nie ma jak zjeść mojej kapusty. Chwytam w locie parę łyżek prosto z garnka, bez podgrzewania. Starannie wycieram usta. Czuję, jak jakiś koperek utknął mi między górną dwójką a dziąsłem, nie mogę go wydłubać językiem, wracam do kuchni i płuczę zęby. A Mateusz pyta, czy nie potrzebuję przywieźć autem ciężkich zakupów. Chyba pytał o to ostatnio, wtedy odmówiłam. Teraz wyrażam zgodę. Ale muszę najpierw coś zjeść.
- Dobrze - zgadza się Mateusz i ekspresem dopija kawę. - Spotkamy się za piętnaście minut przy samochodzie. Ale nie śpiesz się, ja muszę sprawdzić olej i takie tam.
Zjadam jedna po drugiej nieumyte truskawki, w tym czasie podgrzewa mi się kapusta. Siekam na drobno ugotowany zimny ziemniak i wykładam na niego gorącą już kapustę. Mam kilka minut przyjemności w ustach i już szykuję się do wyjścia. Niczego nie sprzątam, za to przebieram się. Chwytam w przelocie dwie zakupowe torby, komórkę, pieniądze, klucze i już pędzę na dół. Mateusz na razie jest pod podniesioną maską.
- Wsiadaj - zachęca mnie, sam zatrzaskuje maskę, po drodze zdejmuje rękawice i już mości się za kierownicą. Mazda jest wysoka, ale jakoś wskakuję na miejsce pasażera. Mateusz pyta, co chcę kupić w pierwszej kolejności i w którym sklepie. Jedziemy. A ja dopiero teraz zapinam pasy. Nigdy o nich nie pamiętałam jeżdżąc z Julianem.
Zakupy idą nam sprawnie, choć odwiedzamy kilka sklepów. Ja robię sobie zapas wody mineralnej, soków w kartonach i butelkach. Mam wreszcie butelkowany sok marchwiowy i pomidorowy. Kupuję też trochę słodyczy "na wszelki wypadek" oraz kilka różnych paczkowanych wędlin. Mateusz prosi, bym mu pokazała, która kawę u mnie pija i natychmiast wkłada do swego koszyka dwie duże paczki. A ja przypominam sobie o twarożku, majonezie i jogurtach. O, jest tanie masło, więc "zgarniam" dwa kilogramy. Jest także dobra śmietana trzydziestka szóstka. Ma długi termin ważności - biorę półtora litra. Są już pierwsze morele! Kradnę jedną i zjadam w sklepie - niestety, jest jeszcze kwaśna i raczej niesmaczna. Ale i tak bym nie kupiła, bo w domu mam truskawki. "Wpadam" na chwilę na chemię po zmywacz do paznokci i wilgotne chusteczki do pielęgnacji niemowląt. Koniec. Jedziemy do kasy. To jest nasz czwarty sklep. Potem jeszcze motoryzacyjny - Mateusz idzie sam, ja odpoczywam. O matko - naprawdę się zmęczyłam! Na szczęście nie muszę się martwić wnoszeniem zakupów do domu. Biorę dwie najlżejsze torby, a resztę przynosi mi sąsiad. Ustawiam zgrzewki pod stołem w kuchni. Resztę systematycznie rozpakowuję i upycham we właściwych miejscach. A później, tak prosto z marszu, myję i kroję koperek do zamrażarki. Najważniejsze, że dziś udało mi się uniknąć lumpeksu.
Objadam się truskawkami. Już umytymi. Resztę chowam do lodówki.
W pokoju oglądam spodnie Mateusza, te niby na wyrzucenie. Rozkładam deskę do prasowania i podklejam spodnie flizeliną. Następnie biorę spodnie na maszynę do szycia i raz przy razie szyję zgodnie z nićmi postawu - w przód i w tył, w przód i w tył - do znudzenia. Pierwsze spodnie zajmują mi nie więcej niż piętnaście minut. Przy drugich jest nieco więcej "zabawy", ale nim minie godzina portki są gotowe. Telefonuję do sąsiada. Melduje, że jest u rodziny, jak będzie wracał, to do mnie zajrzy, "o ile będzie się jeszcze palić światło". Nie powiedziałam mu, do czego jest potrzebny...
Telefonuję do Olka - niech ma przyjemność, że ja też potrafię do niego "tyrpnąć". Odbiera natychmiast.
- Cudna moja! - tak właśnie mnie wita, aż taje mi serce. Topi je jak wosk!
- Kiedy wracasz? - pytam.
- Za chwilę wyjeżdżamy. No, może nie za chwilę, ale za godzinę. Już się zbieramy. Oni by tu siedzieli dłużej, ale wystarczy, że Marysia zostanie z Danusią. Taki tłum nie jest tu wcale potrzebny. Tęsknisz trochę? - pyta szeptem. Kiwam tylko głową, ale on tego nie może przecież widzieć. - Wiedziałem! Ja też. Bardzo! Zostawiłem ich i wpadłem dziś na godzinkę do Krakowa. Kupiłem ci prezent. Mam nadzieję, że ci się spodoba.
- A co? - wyrywam się.
- Tajemnica! Po powrocie wpadnę do ciebie. Nie, źle mówię, najpierw się trochę prześpię, bo będę całą noc jechać. Potem wpadnę. Ucałuję twoje ręce i stópki!
Żaden facet, nawet mąż, nie całował moich stóp. Nie mogę powstrzymać śmiechu. Ogarnia mnie nadzwyczajna wesołość. No proszę - miałam poetę, a stóp mi nie całował. Tymczasem zrobi to samochodziarz-mechanik! Jednak nie zdradzam się z takim to brakiem w osobistych doświadczeniach. Tak czy tak pedicure jest konieczny! Przypominają mi się niezadbane, poogryzane paznokcie Reniusi z resztkami czerwonego lakieru.
- A wiesz - mówię do Olka - kupuję sobie pianino.
- O, skąd taki pomysł? - pyta rzeczowo. - I przede wszystkim kiedy? Ale raczej nie kupuj, bo u mnie jest, a ja coraz rzadziej gram, możemy się nim podzielić. Tylko pytanie gdzie będzie stało - u mnie czy u ciebie. Zgadzam się na każdą twoją propozycję. Możemy nawet zamieszkać razem. Oczywiście ze względu na pianino.
Lubię jego poczucie humoru, a teraz cierpliwie wyjaśniam mu, w czym rzecz i oboje rechoczemy ze śmiechu. Kiedy nam wreszcie to mija, Olek mówi na serio:
- Ty naprawdę możesz nauczyć się grać. Rękę można wygimnastykować, wyćwiczyć. Pewnie, że nie zostaniesz pianistą światowej klasy. Ale nie o to tu chodzi. A o przyjemność, jaką niesie ze sobą muzyka. Ta możliwość obcowania z nią na żywo. To są cudowne chwile, nawet gdy grasz niezbyt doskonale. Zachęcam cię całym sercem.
Olek wchodzi w moje życie coraz głębiej i nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Prawdopodobnie wcale nawet o tym nie myśli, jak to facet. A ja marzę o nim coraz mocniej, choć znajomość trwa raptem kilka dni. Ta pogłębiona znajomość. Z całowaniem... Nikt mnie tak cudnie nie całował! Tak czule, a jednocześnie tak namiętnie, tak głęboko, że... Stop! Jestem szalona!
- Leć się pakować i wracaj szczęśliwie – mówię. Natomiast nie wspominam o tym, że w domu mieliśmy pianino, ale to nie ja na nim się uczyłam grać, a Sergiusz...
- Jestem spakowany i już nawet zaniosłem wszystko do samochodu. Teraz mam luz-blues. Zaraz wracam do rodzinki, by pogonić jej kota. Całuję cię, moja śliczna. Może jeszcze nie wiesz jak, ale nauczę cię tego i już innego całowania nie będziesz chciała. Jestem na twoich ustach i jestem w nich... Smakujesz jak czerwona truskawka, a jednocześnie jak ty, tym niewypowiedzianym, a cudownym smakiem... Spijam je... Twoje usta są chętne, gorące, oddane... Zniewalają mnie, zatrzymują przy sobie. Chcę więcej i mocniej. A jednocześnie wiem, że słabniesz przy mnie, że muszę cię mocno przytulać. Twoje ręce na mojej szyi... Pomyśl, jakby to było, gdybyśmy już leżeli obok siebie, gdybym mógł dotykać twe najintymniejsze miejsca, pieścić cię, rozgrzać tak, byś pragnęła spełnienia tylko ze mną... Kochana... brak mi tchu... Pamiętaj - tylko ze mną!
Wariat! No wariat! Rozłączam się szybko, bo za chwilę będę miała orgazm nawet bez dotykania. Nalewam sobie całą szklankę mineralki i mocno rozdygotana piję ją na balkonie. Ula ma otwarty balkon, więc jest w domu, ale nie potrzebna mi teraz Ula, bo muszę ochłonąć z tego podniecenia. Porozmawiam z Olkiem, gdy już wróci. Za żadne skarby świata nie chcę takich czarów przez telefon! Mówił, że nigdy nie zdradził swojej żony - przypomina mi się. Ale jestem święcie przekonana, że robił to przez telefon wiele razy. Zapewne nie mógł współżyć z żoną i wypracował sobie taki zastępczy model... I nie nazywał tego zdradą... Nie chcę już myśleć o Olku. Nie chcę!
Pukanie do drzwi - w samą porę! To Mateusz. Pokazuję mu zreperowane spodnie. Siada. Czy z wrażenia?
- Kochana, z ciebie jest czarodziejka! To pierwszorzędna robota. Fachowa, a jednocześnie bardzo ładna! Artystyczne cerowanie!
Mowa Mateusza jest pewna wykrzykników. Wyczuwam od niego alkohol, zdaje się, że jest tylko lekko podchmielony. O dziwo, nawet nie chce kawy. Za to błyskawicznie znikają mu truskawki ze śmietaną. Rozgaduje się przy tym. Oczywiście o Celinie. Chyba go wzięło na dobre. Oby to była porządna dziewczyna, Mateusz na to zasługuje. I znów namawia mnie na wyjazd nad morze.
- Ty mi powiedz prawdę - dlaczego chcesz, żebym tam pojechała? Czy nie lepiej jest być tylko we dwoje?
- Ja jeszcze nie chcę być tylko we dwoje. Ja ją za mało znam. A ty byś oceniła..
- Chyba zwariowałeś! Nie mogę brać odpowiedzialności za cudze życie! A poza tym, wydaje mi się, że ty jesteś już tak bardzo zakochany, że tu święty Boże nie pomoże!
- Myślisz? - upewnia się Mateusz.
Rozmawiamy w tym stylu chyba z pół godziny - to jest takie blablanie, przelewanie pustego w próżne. On musi koniecznie mówić o Celinie! Wreszcie wychodzi, a ja jak najszybciej czmycham do łóżka i znów myślę o Olku...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Powieść liczy około 40 rozdziałów, ale więcej ich na blogu już nie będzie. Te osoby, które zechcą  poznać dalsze losy Mirki - zapraszam do kupna książki, powinna ukazać się pod koniec pierwszego kwartału 2019. Powiadomię o tym. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz