sobota, 31 października 2015

Dwa fragmenty... jak to przy sobocie.



Dwa fragmenty powieści, którą ciągle mam "na warsztacie":

~~~~~~~~~~~~~~~~

     Jeśli chodzi o Karola - jego śmierć wszystkich zaskoczyła. W niedzielę wrócił z kościoła i powiedział Matyldzie, że jakoś mu ciężko, że z trudem stał, gdy w czasie mszy św. przychodził moment na stanie, że miał wrażenie, jakby nie trzymały wiązadła w kolanach. Później nie miał chęci na obiad, przeleżał do wieczora, nie interesowały go seriale ani sport. W poniedziałek Matylda   namawiała go na wizytę u lekarza. Upierał się jednak, że nic mu nie jest, poleży sobie dzień lub dwa, odpocznie i wszystko będzie dobrze. We wtorek, nie pytając o zgodę, wezwała lekarza do domu. Ten przyjechał w południe, długo badał, osłuchiwał, mierzył ciśnienie i w końcu zadysponował szpital. Konieczne były specjalistyczne badania. Karol się nie godził. Wtedy lekarz przyznał, że według niego Rosiński ma bardzo słabe serce.
- Na coś trzeba umrzeć - odpowiedział Karol i to jakby ze złością. Dawał do zrozumienia, że nie chce, aby się ktoś nim zajmował.


     Na prośbę żony jednak ustąpił. Niestety - zmarł w dwie godziny  po ułożeniu się na szpitalnym łóżku. Żaden lekarz nie zdążył się nim porządnie zająć. Matylda miała do siebie żal, że wymogła na nim szpital, czuła się winna śmierci. Nieważne, że w małżeństwie układało się im nieciekawie…
     Wychodząc za mąż bardzo Karola kochała. Bardzo. „Zawiązał jej świat”. Ale już w kilka miesięcy po ślubie zaczęło się picie – takie bez opamiętania. Wkrótce miała pewność, że w odpowiedzi na jej prośbę   - pił jakby na złość. Troszkę się poprawiło pod koniec pierwszej ciąży, nawet była nadzieja, że wróci normalność. A jednak wódka zwyciężyła. Była łatwość picia alkoholu w pracy, wręcz źle patrzono, kiedy ktoś odmawiał.
     W trzeźwe dni Karol pomagał jej przy Bartoszku, zabierał go na spacery, uczestniczył przy kąpieli maluszka, czasem przyniósł zakupy. Pamiętała urocze niedzielne spacery za miasto, cudowne zabawy z dzieckiem na kocu rozłożonym w półcieniu… Zachowały się zdjęcia z tego okresu… Lecz w pierwsze urodziny syna zapytał – „I po co nam to dziecko?” Matylda zaniemówiła! Tak, jak gdyby ciąża zależała tylko od niej – pomijając już obecne uczucia do syna! „Bo nad tobą ledwie kalesony zawiesić, a już jesteś w ciąży” – powtarzał pogardliwie, gdy ponownie była brzemienna. Coraz więcej pił i… bił. Po wódce stawał się bardzo agresywny i w zasadzie bił bez przyczyny, jakby musiał w ten sposób wyrzucić z siebie złe emocje. Matylda zdecydowanie odmówiła mu dalszego współżycia (bała się też następnej ciąży), a to stało się teraz permanentnym powodem do rękoczynów. Bił złośliwie, mocno, aby długo bolało. Uciekała do łazienki, by nie patrzył na to maleńki Bartoszek, a jednocześnie ochraniała brzuch, gdzie już (nieco później i to po gwałcie) rozwijało się nowe życie. Od ciosów zadawanych pięścią tylko jej głowa odskakiwała od ścian. Posiniaczona wstydziła się iść do pracy. Powinna była wówczas zażądać rozwodu, ale zbrakło jej odwagi. Gdy po ślubie opuszczała rodzinny dom ojciec powiedział jej wyraźnie – „Zapraszamy cię w odwiedziny jak najserdeczniej, ale nigdy jako uciekinierkę od męża, to sobie zapamiętaj.” Zapamiętała. Przy tym olbrzymim głodzie mieszkaniowym nawet mowy nie było, by dostała samodzielny lokal. Natomiast branie rozwodu by dalej pozostawać pod jednym dachem według Matyldy było bezsensowne. Przecież nadal musiałaby widywać go pijanego i prawdopodobnie dalej by była bita! Poza tym jak miała sobie sama poradzić z dwójką takich małych dzieci? Wystraszyła się.
     Jednak miłości już między nimi nie było. Mało tego – brzydziła się Karolem. Kilka razy widziała go unurzanego we własnych wymiocinach, z błędnymi oczami lub z porażającą w nich nienawiścią. W miarę możliwości zadbała o to, by układać życie jak w separacji, jednak nie uniknęła zbliżeń na pograniczu gwałtu lub będących jednoznacznie gwałtem. Tylko przy Bartoszku czasami bywali prawdziwie razem.
     Urodziła drugie dziecko – Blankę. Stoczyła prawdziwą batalię o to imię – Karol chciał Weronkę, po matce.
- Nie będę robić dziecku krzywdy! – mówiła do niego. Pamiętała, że sama przez jakiś czas nienawidziła imienia Matylda, zanim odkryła i uznała, że jest naprawdę i śliczne, i wyjątkowe. Ale Weronika? – brrr…!
     Karol jakby trochę przejrzał na oczy, ograniczył picie, a po jakimś czasie nawet zmienił zakład pracy, wyjechał. Przez kilka miesięcy mieszkała tylko z dziećmi, musiała wziąć urlop wychowawczy. Zaczęła wierzyć, że znów będzie dobrze, już nie rewelacyjnie, ale chociaż przyzwoicie. Gdy Karol dostał w nowym miejscu zakładowe mieszkanie - dołączyła do niego wraz z dziećmi.  Zamieszkali w małym miasteczku.
     Blanusia (Blanka) bardzo chorowała… Ileż to razy wtedy serce Matyldy umierało z niepokoju o dziecko! Była pewna, że stres i bicie w czasie ciąży teraz odbijały się na zdrowiu dziewczyneczki. Karol nie lubił Blanki. Nie lubił się nią zajmować, ale z konieczności wychodził z dwójką dzieci na spacery. W domu niemal nigdy z maleńką nie rozmawiał, nie przytulał, nie brał na ręce. Matylda nawet żałowała, że z tym imieniem tak wyszło, może Blanka jako Weroniczka znalazła by miłość i czułość ojca? A może mógł kochać tylko jedno dziecko, bo do Bartoszka był wyraźnie przywiązany.
     O wszystkich tych nieprzyjemnych stronach życia Matylda milczała przed swoją rodziną. Zatem jak mogłaby opowiadać o tak intymnych sprawach obcemu mężczyźnie? W ten sposób Nikodem nawet nie wiedział, że Matylda została wdową. On nie pytał - ona nie mówiła. I na Facebooku temat przemilczała. Niespodziewanie w połowie roku poprosił o spotkanie. Nalegał. Miała ochotę zapytać - po co? Przecież i tak rozmawiają. Zamiast tego potwierdziła - może kiedyś. 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



Oczywiście Matylda nie miała czasu na ukrycie zdjęć Nikodema, w głębi duszy chyba nawet tego nie chciała. Jednak w pierwszych dniach Blanka była skoncentrowana na zdrowiu matki, na tym wszystkim, co może za matkę zrobić, by ułatwić dalszą samotną egzystencję. Gdy w niedzielę szły razem do kościoła, Blanka zauważyła jej elegancką torebkę i pochwaliła mówiąc, że jest to doskonała podróbka.

- Ależ to nie podróbka! – zaprotestowała Matylda.

- W takim razie perfumy też nie są podróbką? – dochodziła Blanka z uśmiechem.

- No nie!

- O popatrz! Zaraz po powrocie też biorę się za korekty, skoro na tym tak dobrze się wychodzi! – żartowała z matki.

- To upominki, Blanuś. Wiesz, że sama bym nie kupiła – tłumaczyła się Matylda, z lekka zapłoniona.

- A dlaczego nie? Pieniądze są po to, aby je wydawać! O ile tylko się je ma!

Później już nie wracały do tego tematu, ale w dogodnej chwili Blanka poprosiła, aby matka pokazała jej swoją śweżą bliznę. Oglądała ją i dotykała ostrożnie.

- Smarujesz ją czymś?

- Nie. A trzeba?

- Są takie maści, które powodują, że blizna mięknie i blednie. Może popytasz w aptece? Na pewno warto o to zadbać. To znaczy – koniecznie musisz. Zresztą – zaraz jutro sama się tym zajmę.

- Wiesz? Nie wiedziałam, że to takie cudowne uczucie… To, że się tak o mnie troszczysz… Nie pamiętałam tego… Wiesz, jaki był tato.

- O tak! Z całą pewnością o ciebie się nie troszczył! – zaśmiała się gorzko Blanka. – O nas nawet tak. Ale nie pamiętam żadnych czułych momentów między wami. Kiedyś, już jako dorosła, na ten temat myślałam… Zawsze tak było? – dociekała sadowiąc się w sąsiednim fotelu, ciągle chciała być jak najbliżej matki, wręcz trzymać ją za rękę.

- Zawsze, nawet w okresie narzeczeństwa. Już taki był.

- Dlaczego go wybrałaś?

- Dobre pytanie… Tak wyszło, los tak chciał.

- Przecież nie musiałaś.

- Jeśli masz na myśli ciążę – nie, nie byłam w ciąży. To trudno wyjaśnić.

- Przecież musiało w nim być coś, co cię zafascynowało do tego stopnia, że aż ślub.

- Blanuś – nie kocha się za coś, a często mimo wszystko. I to była taka miłość. Bardzo go kochałam. Byłam przekonana, że jest miłością mego życia. Miałam licznych znajomych, kolegów, nawet przyjaciół, ale do nikogo serce tak nie biegło, jak do Karola właśnie. Bez względu jakie to były trudne ścieżki. Nikt wcześniej nie zajmowała tak bardzo mego serca i umysłu jak Karol. Od samego początku wiedziałam, że tylko on!

- A później tato to zniszczył… Pamiętam, że cię bił…

- Wiedziałaś? Starałam się ukryć… Tak, to był ten czas, że straciłam do niego nie tylko zaufanie, ale i przestałam kochać. Jednak później sporo odbudował – gdy już przestał bić. Tylko ja nie umiałam go pokochać po raz drugi. – Opuściła bezradnie głowę, nie mogła córce powiedzieć o gwałtach, a to one bardziej bolały niż bicie… - Jakoś się nam jednak dalej ułożyło… Blanuś – zmieniła ton znów na ten ciepły – tego złego nie trzeba pamiętać, córciu. On nie chciał być taki. A później nie umiał się z tego wyzwolić. To wszystko wódka… Pamiętam go jako bardzo dobrego człowieka. Nigdy nie był czuły i wylewny. Ale dla was zawsze był jak opoka. Stały punkt odniesienia.

- Wiedziałam. Wszyscy wiedzieliśmy. Później się cieszyliśmy, że już tylko awantury bez bicia, ale ten strach zawsze w nas był. Dlaczego tato był taki?

- A kto to wie? Myślę, że już ci odpowiedziałam. Po pierwsze alkohol, po drugie wzorce. Może takie właśnie wyniósł z rodzinnego domu. Jego rodzice to nie była wzorcowa para. Zapomnij o tym. Za to was tato nigdy nie uderzył. Nigdy. A wierz mi, że zasłużyliście wiele razy i przecież zdarzało mi się przejechać wam po grzbiecie ścierką… Szczególnie za to ognisko w pokoju… A tato nigdy. Tylko rozmawiać z wami nie umiał.

- O tak, wtedy było groźnie! Na szczęście Bartosz ugasił płomień jakąś swoją bluzą, już dobrze nie pamiętam… Tato nigdy nie umiał, ale też i nie chciał, nie miał czasu rozmawiać. Telewizja ponad wszystko! To było jego ukochane zajęcie – zakończyła z goryczą Blanka.

- A pamiętasz, jaką miał ogromną wiedze? – Matylda celowo chciała wybielić Karola – niech dzieci go pamiętają jak najlepiej! - Żadna encyklopedia nie była wam potrzebna. Tato miał wszystko w głowie: nazwiska, daty, nazwy geograficzne, tyle postaci historycznych, aktorów, odległych wydarzeń! On wszystko wiedział. Kiedyś, jeszcze w narzeczeństwie, była jakaś akademicka dyskusja z filozofii. Karol siedział i się nie odzywał, a moi koledzy popisywali się jeden przez drugiego. W pewnym momencie Karol jakby się zirytował, zaprzeczył zasadniczej tezie jednego z kolegów, sypnął kilkunastoma nazwiskami filozofów i jasno udowodnił, że moi koledzy są ignorantami, a teorie filozofów brzmią zgoła całkiem inaczej. To było wspaniałe wystąpienie, zdobył tym szacunek moich przyjaciół. Tak myślę. Cały Karol. Bardzo byłam wtedy z niego dumna!

- Wtedy go pokochałaś?

- O nie! Pokochałam go znacznie wcześniej. A wtedy już mieliśmy ustaloną datę ślubu. Czekaliśmy na zamówione obrączki… Ach, jak to dawno było… - uśmiechnęła się ciepło do Blanki i znów ją objęła uściskiem.

- Wiesz mamo? Cieszę się, że mimo traumy, jakiej doświadczyłaś przez niego, potrafisz o tacie mówić ciepło, z uczuciem. On był dla nas ważny, choć nigdy nie stanął na najwyższym podium… Raz mało się przez nas nie rozchorował… Poszliśmy na sanki na Małpiak, pamiętasz? Nie chcieliśmy wracać, a on się cieszył, że tak dobrze się bawimy. Jednak sam przemarzł.

- Pamiętam… - pokiwała głową Matylda. - Termofor, czosnek, sok z malin i z kwiatów czarnego bzu. Wtedy cytryny były niemal nieosiągalne… Wybronił się.

- Bo mu jeszcze kielicha dałaś i plecy też smarowałaś, ale nie pamiętam czym…

- Smalcem gęsim albo spirytusem. Też już nie pamiętam. Ale chyba kurowałam go przez kilka dni!

- Wiesz co, moja kochana mamusieczko? – Blanka pogładziła matkę po twarzy. - Kiedy się odrzuci gorycz, to reszta wspomnień jest całkiem fajna! Dobrze, że mam takie piękne wspomnienia. Sądzisz, że te najmłodsze dzieciaki też takie mają?

- Z całą pewnością! Jakże niestrudzenie uczył je jeździć na rowerku! Pamiętam, że Wiktorowi wcale nie szło! Co roku zabierał jedno z was na wycieczkę zakładową, pamiętasz? A te młodsze zabrał kiedyś ze sobą na wczasy, ja nie mogłam jechać, dziś nie wiem dlaczego… Mówiły, że było superowo, Nie, wtedy się używało innych słów… bombastycznie?

- Tak! To słówko Wiktora! – ucieszyła się Blanka i niemal podskoczyła. - A ja z Bartkiem pojechaliśmy do cioci Romy. Też mieliśmy fajne wakacje! Cały Kraków był nasz! Ale się wtedy na zwiedzaliśmy! Baaardzo fajnie było. A jacy się czuliśmy dorośli, jacy odpowiedzialni! Wieczorami w listach spisywaliśmy wspólną relację z minionego dnia… No nic, biorę się za obiad. Nabrałam ochoty na przeglądanie starych zdjęć, ale tydzień urlopu to za mało, by znaleźć czas na albumy.

© Elżbieta Żukrowska 2015.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz