sobota, 10 października 2015

Dwa fragmenty rodzącej się właśnie powieści mego autorstwa...







Dziś dwa fragmenty z nowo powstającej powieści
(która jeszcze nie ma tytułu):

~~~~~~~~~~~~~~~~


Mail od Nikodema:

Skarbie mój, Słońce moich oczu, Papillon!

Postanowiłem napisać, opisać, jak bardzo za Tobą tęsknie. I okazuje się, że to jest zbyt ambitne zadanie! Ale będę dalej próbował. Tylko nie dąsaj się za to na mnie. Za nieudolność.
Rozmowa z Tobą… chwila, gdy jesteś tak blisko… a dotknąć Cię nie można! Czasem sobie wyobrażam nas razem, choć pewnie powiedziałabyś, że nie wolno, że to za daleko… Nie pamiętam Twojego zapachu! A może nigdy go nie znałem…? Tak dużo chcę, że rozmowy na Skype to na pewno jest zbyt mało! Oswoiłem Twój wizerunek i nie wystarcza mi patrzenie na Twoje zdjęcia! Ani rozmowy z Tobą! Czy można tak kochać na odległość? Ukochać? Czasem myślę, że jeszcze jeden dzień bez Ciebie – a umrę.
Cudne są Twoje wiersze. Nie miałem pojęcia, że piszesz, że jesteś poetką. Te wiersze są dla mnie bardziej prawdziwe, niż Twoje maile lub SMS-y, bo przemycasz w nich słowa o miłości. Nie wiem, co jest prawdą, a co tylko mrzonką, ale chcę i wyobrażam sobie wiele. Jednocześnie przecież wyczuwam Twoją nieufność i wiem, z czego ona wynika. Kochanie moje! Ale teraz już nie będzie takiego milczenia!
Będąc w innym, odległym kraju, tęsknię inaczej, niż gdy byłem w Polsce. To jest tęsknota głębsza, ustokrotniona! Wydaje się, że w kraju nawet drzewa inaczej szumią, kwiaty pachną bardziej intensywnie i z całą pewnością bardziej znajomo. Także śpiew ptaków… Co dopiero mówić, gdy całą ta tęsknota odnosi się do ukochanej kobiety… Słowa zamierają na ustach, bo też i  nie ma do kogo ich wypowiedzieć, serce zmienia rytm na samo wspomnienia – ale nikt – TY – swojej ręki na nim nie położysz i nie uciszysz tego gwałtownego wrzenia! Jestem jak samotny żebrak, który już nie ma siły dalej żebrać!

Moja Kochana, Papillon, całuję Twoje oczy, Twoją twarz…


I tęsknię przeogromnie, choć mam Cię zawsze w sercu. N.

~~~~~~~~~~~~~~~~~

W chwilę później zadzwoniła Beata – czy Matylda jeszcze jest w szpitalu? Jest. To ona za chwilkę będzie, bo już wchodzi na teren szpitala. Przyszła, wycałowała i w biegu opowiadała o swoich sprawach:
- Nie miałam nawet czasu, by Cię zawiadomić, bo w czwartek przewieźliśmy teściową z Pyrzyc do naszego szpitala. Tam była zbyt samotna, nie mogliśmy jej doglądać tak, jak na to zasługuje. Nie uwierzysz, jaka to wspaniała kobieta. Nigdy się nie skarży, nigdy nic nie potrzebuje, ze wszystkiego jest zadowolona, zawsze uśmiechnięta. Była nauczycielką, uczyła języka rosyjskiego, od dawna już na emeryturze, no i wdowa od… - Beata liczyła przez chwilę – no tak, już od czternastu lat. W ubiegłym roku wzrok się jej bardzo pogorszył, już nie może czytać. Miała operację na oczy, ale… I w tych Pyrzycach ma kolegę, emeryta i wdowca jednocześnie, byłego nauczyciela biologii. Odwiedzają się, troszczą wzajemnie. On czytuje jej książki – nawet po dwie godziny dziennie! A mama piecze dla niego serniczek lub szarlotkę – tak na zmianę. Ciasto jest dzielone na trzy części – jedną zjadają wspólnie, a prócz tego każde z nich ma też po kawałku ciasta niejako dla innych gości. Bo, wyobraź sobie, odwiedzają ich uczniowie! Powiedz mi, no powiedz mi tylko – ile razy odwiedziłaś jakiegoś swego nauczyciela? A ilu uczniów odwiedza ciebie?
- Miałam fajną wychowawczynię w liceum. Wysyłałam jej zawsze życzenia świąteczne i imieninowe. Ale bardzo szybko odeszła do lepszego świata. Na zjazdy też nie jeździłam, bo za daleko, albo nie było czasu, albo pieniędzy… Zawsze żałowałam… W domu nigdy nie odwiedzałam. To nie było… w modzie?
- Sama widzisz.
- I choć muszę przyznać, że odwiedziło mnie kilka osób, to raczej tak… interesownie… hm… Przykre to. Masz rację. Ale bez użalania.
- I słuchaj dalej, Matyldzik, ten pan biolog przyjechał do mamy w sobotę, ktoś z rodziny go autkiem tu przywiózł, i przez dwie godziny czytał rewelacyjną czterotomową powieść Elżbiety Cherezińskiej pod wspólnym tytułem „Północna Droga”. To jest taka saga norweska, rzecz z chrystianizacji Norwegii. Jestem zachwycona tą lekturą, bo oczywiście chodzę mamie czytać. I teraz też lecę, więc nie mogę długo u Ciebie siedzieć. Mało tego, mój małżonek też przychodzi czytać, ale około dziewiętnastej. Chciałam zaangażować Dagmarkę, no nie dała się – podobno w czymś pomaga bibliotekarce. Możliwe, bo przecież koniec roku, ale… Według mnie babcia powinna być dla niej ważniejsza… No, to już wiesz wszystko i mogę lecieć do mamy… A tu masz jeszcze kawałek placka z truskawkami. O, jeszcze o Aleksandrze – zmarła jej córka. W piątek był pogrzeb.
- O mój Boże…
- Kupiłyśmy wieniec, także od Ciebie. I kondolencje dla Aleksandry. Przekazuje ci jej podziękowania.
- Dzięki, że o tym pomyślałaś.
- Razem z Kasią, jak zwykle. Ale teraz naprawdę muszę już lecieć.
- Jak się ona trzyma?
- Aleksandra? Nawet nie pytaj. Kompletnie rozbita. Kompletnie! Musi upłynąć trochę czasu… I niech mi nikt nie mówi, że na śmierć bliskiej osoby można się przygotować. Nie można! Nawet jeśli od dwóch lat wiesz, że sprawa jest przesądzona. A Aleksandra nie miała tyle czasu. Przez długi czas wierzyła, że się uda… Lecz co komu sądzone… Przed losem nie uciekniesz. Na szczęście ma mnóstwo obowiązków i m u s i  się na nich skupiać. Inaczej by się całkiem rozsypała.  To pa, kochana, lecę!
~~~~~~~~~~~~~~~~

© Elżbieta Żukrowska, 2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz