sobota, 24 października 2015

Dwa fragmenty powieści, którą nadal piszę...



Przy sobocie dwa fragmenty piszącej się wlaśnie powieści... ciągle bez tytułu... :)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Pan Benio starał się jak mógł, wychodził wręcz z siebie. Rad by co ranka szykować Matyldzie kakao! I robić zakupy. Musiała go powstrzymywać przekonana, że jak najszybciej musi stanąć na własnych nogach. Ale nadal miał klucz od jej mieszkania – na wszelki wypadek. Powiedział, że nie może przestać ją odwiedzać, a Matylda wiedziała, że w którymś momencie może to być kłopotliwe… Czuła, że się zaplątała! Na szczęście „psiapsiółeczki” otoczyły ją zwartym kołem. Wpadały nawet po kilka razy dziennie. Przynosiły gotowe obiady, sprzątały, rozwieszały pranie i gadały. Aż do zmęczenia Matyldy.

Okazało się, że rana znów jest zakażona dwoma różnymi bakteriami, których nazwy Matylda nie zapamiętała, na szczęście nie należały do grupy najbardziej złośliwych. Znów antybiotyk… Przedtem Matylda przez kilka dni wychodziła przed blok na ławeczkę choć na piętnaście – trzydzieści minut dziennie. Teraz unikała i słońca, i chłodu. Prawie cały czas była w domowym dresie, leżała długimi godzinami. Upoważniła Benedykta, by sam sobie otwierał drzwi, bo zdarzało się jej spać gdy właśnie przychodził. Był bardzo zatroskany! Któregoś dnia chciał ją zabrać na samochodowy spacer, ale powiedziała – zresztą zgodnie z prawdą – że odchorowuje każdy wstrząs na drodze, że na razie tyle jazdy, co teraz konieczne. To choć kwiaty jej przynosił, zaręczając, że nie kupuje, a dostaje od sąsiadów z działek lub ogródków.

Niedzielnym popołudniem zatelefonował Nikodem.



- Wybacz, że cię tak zaniedbuję, ale myślę, że mnie rozumiesz…

- Oczywiście. Nie przejmuj się mną.

- Skarbie najdroższy – podaj mi jeszcze raz swój adres, bo zupełnie nie mam głowy do szukania. Nie pamiętam, gdzie zapisałem. I chcę się upewnić, czy dobrze mam zanotowany twój telefon stacjonarny. – Matylda natychmiast spełniła jego prośbę. Podziękował. - Za chwilę wychodzę na samolot. Przed północą powinienem być w domu u matuli. Brat ma mnie odebrać z lotniska w Warszawie. I tak dobrze, że udało mi się załatwić wszystko na dziś.

- Rozmawiałeś z córką?

- Tak. – odpowiedział z ociąganiem. A później zdecydowanym tonem dodał: - Jest w szpitalu na podtrzymaniu ciąży. Chyba nie będzie na pogrzebie. To jej druga ciąża, pierwsze dziecko poroniła. Była w szpitalu jeszcze zanim ten wypadek, tylko mnie nie powiedziała, bo nie chciała martwić. Kochanie, wybacz mi. Nie oswoiłem się z tą sytuacją. Nie mogę nad wszystkim zapanować. Chyba się nawet pogubiłem…

- Nikodemie, drogi mój…

- Myślałem, że jestem twardy chłop, że się nie rozczulam, nie dramatyzuję, że żadne wsparcie nie jest mi potrzebne. Ale to nie jest prawda. Tyle, że nie umiem o tym wszystkim opowiadać. Z boku możesz myśleć, że kochałem do końca swoją żonę… Nie mogę o tym mówić. Ale serdecznie żałuję, że doszło do rozwodu. Bardzo. Aha! Napisałaś, że miałaś operację. Wcześniej o tym nie wspomniałaś. Co to było?

- Och, to zupełnie nie ważne. Nie myśl o mnie. Skup się na mamie i córce. One ciebie bardzo potrzebują. Są najważniejsze!

- Do tej pory, ledwie przymknąłem powieki, bez wysiłku widziałem twoją twarz. Od… no wiesz… nie umiem. Nie mogę. Muszę patrzeć na twoje zdjęcie. – Matylda słyszała, że drży mu głos. Sama też miała w gardle wielką kluchę. – Kocham cię. Tęsknie do postradania zmysłów! Nigdy i za nikim tak nie tęskniłem! A jednocześnie coś mnie powstrzymuje przed częstymi kontaktami z tobą. Może nie chcę ciebie zasmucać, dzielić się tym, co ostatnio przeżywam. Ale mam nadzieję, że później będziemy o tym rozmawiać. I o twojej operacji też. Jesteś moim słońcem. Jesteś moim światem. Jesteś moją miłością. Papillon! Najukochańsza!

Matylda z największym trudem przełamała swoją niemoc. Zasłoniła dłonią mikrofon, wzięła kilka głębokich oddechów i przywołując na pomoc całe swoje ciepło powiedziała z wiarą:

- Jesteś wspaniałym facetem. Jesteś odważnym, śmiałym i odpowiedzialnym mężczyzną. Pokonasz wszystkie przeszkody. Staniesz na wysokości zadania. Uda ci się wszystko, cokolwiek zamierzasz. Wierzę w ciebie i ufam ci. Jedź, bo twoje kobiety cię potrzebują. I wracaj, abym… - nie dokończyła. Nadal nie wolno było wybiegać myślą w przyszłość: ona już nie miała przyszłości.

- Jeśli mi się uda to zadzwonię z Polski. Z obcego, stacjonarnego telefonu. Ale nie jestem tego pewien.

- Rozumiem. Jedź i wracaj szczęśliwie. I odezwij się natychmiast po powrocie!

Po tej rozmowie Matylda nie mogła skupić uwagi nie tylko na książce, a i losy bohaterów opowiadania, do którego robiła konspekt, jakoś zupełnie przestały ją interesować. Było tak, jakby jej ciało składało się jedynie z rozedrganych emocji. Przez dobre dwie godziny rozpamiętywała tę rozmowę, jeszcze i jeszcze, od nowa. Ale też myślała o tym, jak trudno musi być Nikodemowi w takiej chwili, zapewne coś sobie wyrzuca, a jednocześnie bardzo żałuje. A ona nie może mu pomóc! Nikt nie może pomóc. Czy będziesz pamiętał, że wszyscy jesteśmy trochę dobrzy i trochę źli? Przecież takimi zostaliśmy stworzeni! Nie czyń sobie daremnych wyrzutów! Lecz gdy zaglądała w swój czas miniony – jakże nie mogła czynić sobie wyrzutów? Tak wiele by dziś zmieniła! A przecież ciągle nie miała recepty na szczęście. Pragnienie szczęścia to jedno, a życie w nim to jak Himalaje – nie każdy może stanąć na szczycie, wybrańców jest niewielu! Tak to sobie wymyśliła. Teraz miała cel – wydać zbiorek opowiadań.

Zajrzała na Facebook, a tam całe zatrzęsienie wiadomości, w tym najważniejsza od Pauli: Zadzwoń! – powtórzone trzykrotnie. Wybrała stacjonarny numer.

- Kochana, nie mogę się skontaktować z twoim facetem, a sprawa jest pilna, dosłownie na dziś!

-To mów, ale tak, abym zrozumiała.

Okazało się, że Paula znalazła dwa doskonałe mieszkania, a to lepsze trzeba jeszcze dziś zaklepać, co oznacza wpłacenie kaucji w wysokości trzymiesięcznego czynszu. Mieszkanie jest wolne od już, natychmiast. I trzeba natychmiast tam się zgłosić.

- Paulo, kochanie, dziś to jest niemożliwe, bo Nikodem jest właśnie w Polsce na pogrzebie. Ile to jest ten trzymiesięczny czynsz? Masz taką kwotę, aby założyć? W razie czego to będzie mój dług wobec ciebie, rozumiesz? Zależy mi. Załatwisz to? Jesteś w stanie?

- Jestem. Ale mnie zaskoczyłaś!

- Pauluś, błagam cię! Pogrzeb, to pogrzeb. Nie będę mu teraz zawracać głowy, ale powiem o mieszkaniu, gdy tylko się odezwie. A ty zrób, co tylko możesz. Kładę w razie czego swoją głowę pod topór.



- Dobra. Za chwilę wyślę ci zdjęcia, abyś mogła porównać standard. Wlazłam do jednego i do drugiego mieszkania, wszystko obcykałam. I na dodatek to lepsze – a na lepsze składa się i lokalizacja i standard wnętrza – jest w centrum, w bardzo dobrym punkcie. Wydaje się, że ma fajniejszych mieszkańców – czytaj: białych Europejczyków. Wyobraź sobie, że nawet zapytano mnie jakiego wyznania jest Nikodem. Boją się wyznawców islamu. Swego rodzaju barierą jest ta trzymiesięczna kaucja. To są dwie sypialnie, salon i łazienka. Posiłki można jadać w ciepłe dni na uroczym patio. Pierwsze wrażenie jest wspaniałe. I choć to stare mury, wszystko w środku jest nowoczesne. Mieszkania na piętrze, a kuchnia na dole. Może to i jest pewna niedogodność, ale cóż to znaczy dla młodego? Aha, za to internet jest z marszu. Telewizor w salonie. Kuchnia z pełnym wyposażeniem, niestety, dostępna dla lokatorów z jeszcze jednego apartamentu. Ważne, aby byli fajni sąsiedzi, dowiedziałem się tylko, że to szwedzkie małżeństwo bez dziecka. Natomiast każdy ma własną łazienkę. Jak na francuski rynek cena też jest niska. Nie, już dość. Kończę tę gadaninę, wysyłam zdjęcia, czekam twojej ostatecznej akceptacji i lecę zaklepać na mur-beton, bo robi się późno.

~~~~~~~~~~~~~~~~


- Jesteś niemożliwa! – podsumowała to Matylda.

- Ty też! – Odparowała Blanka wskazując palcem na zdjęcie Nikodema. – Może już czas, abyś mi powiedziała?

- Później…

To „później” przyszło, gdy po zakiszeniu ogórków leżały obok siebie w sypialni Matyldy, rozkoszując się wypoczynkiem. Matylda ciągle jeszcze rumieniła się mówiąc o Nikodemie. Już nie chciała nic przed córką ukrywać, choć prosiła o dyskrecję, bo może nic z tego na razie nie wyjść. A Blanka widziała, że opowiadając o Nikodemie Matylda wręcz promienieje.

Słowo po słowie wydobyła z matki prawdę. Matylda ‘spowiadała się” stosunkowo łatwo, bo znalazła u córki nie tylko przyzwolenie, ale niejako radość z faktu, że nie jest samotna, więc otworzyła się do tego stopnia, że nawet pokazała kilka bardziej uroczych maili Nikodema.

- Jakie cudowne! – cieszyła się Blanka. – Sądzisz, że któryś z moich braci byłby w stanie napisać takie arcydzieła!? Bo ja bardzo wątpię. Nawet mąż Sabinki, taki zakochany romantyk, też by się nie zdobył na takie cudo, że o moim Filipie nie wspomną! Nie uważasz, że znalazłaś swego księcia na białym koniu? Nasz tata nie nauczył nas, moich braci, afirmacji kobiecości!

- Córeńko! Maile są piękne, to prawda, ale takie słowa to jeszcze nie jest życie! Przecież ja go prawie nie znam! Wiem o nim tyle, co sam mi powie. Bez konfrontacji z rodziną i znajomymi. Widzę go jak poprzez oszklone drzwi. A nie wiem, co znajdę za drzwiami! I jeszcze najważniejsze – on jest dużo ode mnie młodszy. To są jego zdjęcia już z tego lipca, czyli bardzo, bardzo aktualne. Wyglądam jak jego matka, a przynajmniej bardzo dużo starsza siostra! Och, Blaneczko! Chcę i jednocześnie się boję! Bardzo, bardzo, bardzo! I jeszcze jedno. To są wszystko słowa, tylko słowa i aż słowa. Ale trzeba do tego dołożyć czyny. Na razie jest to telefon wtedy, gdy się umówiliśmy. I koniec. Jaki będzie w codziennym życiu? Ja nie mam już siły, by kimś opiekować się jak dziećmi, jak wami. Teraz sama potrzebuje troski i starania. Pozostało mi czekać.

- Kochać i czekać… Jak nie spróbujesz – nie będziesz wiedziała i do końca życia możesz żałować. Ale przysłał ci wspaniały upominek.

- Podobno on za mną wygląda od dwudziestu paru lat… Tak, upominek tak, ale to nie to samo, co sprawdzenie się w życiu.

Rozmawiały i rozmawiały. Blanka przekonywała matkę, że warto zaryzykować. Nawet gdyby to miało trwać miesiąc czy pół roku. Przecież nic nie ma do stracenia! Matylda uśmiechała się i kiwała potakująco głową.

- Blanuś, już ci powiedziałam, że chcę i boję się. Niczego nie będę przyśpieszać. Ani na szyję mu się rzucać. Co ma być – to będzie. I tak dużo się zmieniło od śmierci jego żony. Tak jakbym od tej chwili mogła marzyć o Nikodemie.

- Nikodem? Jak się nazywa? To rzadkie imię.

- Nikodem Orłowski. Stare, biblijne imię.

- Jest Żydem?

- Nic mi o tym nie wiadomo. Na pewno jesteśmy tego samego wyznania.

- Chcesz poznać jego rodzinę?

- Zobaczymy. Może to się stanie wręcz nieodzowne. Wydaje się, że jego mama potrzebuje pomocy, ale ja nie jestem w stanie jej udzielić. Zatem nie będę się tam pchać. Zobacz jak to los czasem człowieka prześladuje: tu było mu źle, bo stresująca praca, teraz ma dobrą pracę, to żyje w niepokoju o matkę. Wydaje się, że wcale nie może liczyć na rodzeństwo. Ani uwolnić się od stresu.

- Nie uciekaj w takie rozważania, mamo – powiedziała ciepło Blanka i pogładziła matkę po ramieniu. Cały czas miała ochotę dotykać ją, gładzić, przytulać. - Nie zabijaj tej poezji marzeń i miłości! Pozwól sobie na swobodę, na to wznoszenie się w niebo, nawet na ekstrawagancję – jeśli to tylko ci daje przyjemność. Z naszym ojcem tego nie miałaś! Bo żadnych przyjemności nie miałaś. Odwieczna harówa! Miałaś na głowie dom z dziećmi i pracę zawodową. Niczego nie odpuściłaś! Zawsze zwarta i gotowa, a jak trzeba to i na baczność. Choćby te niesamowite kolejki w PRL-u… Koszmar taki! To, że my byliśmy tak zadbani, że mieliśmy wszystko, co w tamtym czasie było można mieć – to była twoja zasługa! Tato dawał pieniądze i się wyłączał. A ty musiałaś całą resztę. Czasem aż się dziwię, że tak jakoś lekko zdobyliśmy wykształcenie. I to cała piątka!

- O, bez przesady! Coś tam przecież robił! Inna spawa, że ty i Bartosz bardzo mi pomagaliście. I nawet nie wyobrażasz sobie, jaka byłam dumna, gdy dostał się na medycynę za pierwszym podejściem! Później z was się cieszyłam, ale takiej rozsadzającej dumy już we mnie nie było. Za to przeżywałam prawdziwą euforię, gdy kolejno kończyliście studia! Jakie to dla mnie było ważne i wspaniałe! Wielka, ogromna radość i duma! A jednocześnie nagroda, za cały ten matczyny trud! Tak bardzo was zawsze kochałam i kocham!

© Elżbieta Żukrowska 2015.
-

Je

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz