sobota, 4 marca 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - Cz.6.


 STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 6. 

Ruch w domu i zapachy obudziły ją przed jedenastą. Aleksandra już przy niej nie było. Z kuchni dobiegały ciche głosy. I zapach. Pachniało naleśnikami. Złożyła dokładnie koc, którym była przykryta i poszła do łazienki. Starannie zmyła makijaż i nałożyła świeży. Uczesała się, a następnie poszła do kuchni. Była tu już mama Igi, Aleksander i jego ojciec. Na stole stała sterta naleśników. A w zasadzie dwie. Jedne były z twarożkiem a drugie z dżemem. Przywitała się ze wszystkimi i natychmiast zabrała się za jedzenie. Była bardzo głodna. Po chwili przyszła Iga i Ira. Brali palcami naleśniki i jedli na stojąco – kuchnia była zbyt mała, by tam się rozsiadać. Aleksander postawił przed Stefcią herbatę.
- A może wolisz kawę? - dociekał na wszelki wypadek.
- Herbata jest w sam raz. Dziękuję. Kawę wypiję już u siebie w mieszkaniu. Chciałabym jak najszybciej wyjechać.
- Doskonale. A mnie też poczęstujesz kawą? - zapytał, patrząc na nią zalotnie.
- Jak się spało? - zapytała Iga, puszczając oczko do Stefanii.
- Doskonale. Dawno nie spałam w objęciach mężczyzny – powiedziała Stefcia ze śmiechem.
- O! Zdradziłaś nasz sekret! - zarumienił się Aleksander.
- Jaki sekret? Jaki sekret? Wszyscy widzieliśmy, że dziś spałeś z kobietą. - Powiedział ojciec. Miał w uchu aparacik słuchowy (Iga!) i już całkiem dobrze słyszał. On też się śmiał.
- Naleśniki są przepyszne! Bardzo pani dziękuję – Stefcia odsunęła od siebie talerz i zajęła się herbatą.
- To zaraz jedziemy? - upewniał się Aleksander, siadając na wprost niej.
- Tak. Jak najszybciej. Już dość tu na przeszkadzałam!
- Dziecko, nikomu nie przeszkadzasz. Jesteś swoja. Nasza – zapewniła matka. - Najważniejsze, że dobrze się bawiłaś.
- O tak! Wytańczyłam się za wszystkie czasy!
Później była krótka podróż do Krakowa. Słońce świeciło bardzo ostro. Na drodze ruch był mały, sama jezdnia chwilami całkiem czarna. Jednak oni – Stefcia i Aleksander – mało rozmawiali. Aleksander był zamyślony i jakby niespokojny. Stefcia marzyła o gorącej kąpieli w swojej własnej wannie. Ale najpierw będzie musiała wypić kawę ze swoim chwilowym partnerem. Chciałaby zachować tę znajomość na dłużej. Przyjacielską. Nic więcej. Fakt, że pachniał prawie jak Liam – to jednak za mało. Ważne, że był miły, szarmancki, okazywał jej nieprzesłodzony szacunek i... odgadywał jej nastroje. Wiedział, kiedy milczeć, a kiedy przytulić. Wygrzebywała się z traumy, choć życie tak bardzo ją zmiażdżyło. Kiedyś była zuchwale szczęśliwa. Teraz zapewne już nie umiała być taką. Dmuchała na zimne. Ktoś jej powiedział – a może to gdzieś przeczytała – że jest wdową, ale nie martwą osobą. Ma żyć. Ma walczyć o swoje lepsze życie. Nie chciała. Nie miała bodźca. A może nawet nie umiała? Zadbała o swoich bliskich – czy to nie wystarczy? Myśl o Liamie bywała jak ostry sztylet prosto w serce. Ale nie dziś. Nie czuła, aby go zdradzała. Unosiła ją łagodna fala prosto w słońce. Aleksander coś powiedział – nie dosłyszała.
- Co mówiłeś?
- Mam nadzieję, że będziesz dobrze wspominać tego sylwestra.
- O tak.
- Na beznadziejnej sali, w tłumie nieznanych ludzi, często wręcz prostaków... Mam nadzieję, że nikt cię nie obraził, nie uchybił tobie.
- Towarzystwo było doskonałe. Dobrze się bawiłam.
- Dla mnie to był najpiękniejszy sylwester w moim życiu. Bardzo ci dziękuję, bo wszystko to dzięki tobie. - Aleksander ujął jej rękę i kilkukrotnie pocałował koniuszki palców. Troszkę się speszyła. - Początkowo myślałem, że będę tylko na otwarciu, a potem umknę do domu i będę czytać. Ale Iga zadziałała perfekcyjnie. Dobrze jest mieć siostrę. Bardzo się cieszę, że ciebie poznałem. Iga mówiła jeszcze, że wszyscy, którzy się ciebie dotkną, są później szczęśliwi. Że obdarowujesz ich własnym szczęściem, a dla siebie nic nie zostawiasz. A ja chciałbym bardzo, abyś i ty była szczęśliwa.
- Każdy inaczej rozumie szczęście. Dla jednych jest to wygodne, dostatnie życie, dla innych miłość, albo rodzina i dzieci. Ja pragnę mieć dziecko. Bardzo. Ale dziecko bez ojca, to krzywda dla maluszka. Nie zdobędę się na to.
- Często myślisz o mężu?
- Raczej tak, choć powoli te myśli są spokojniejsze, już tak nie bolą. Ciągle jednak przyłapuję się na tym, że w myślach z nim rozmawiam. Był moim najlepszym przyjacielem.
- Iga mówiła, że byliście idealnym małżeństwem.
- Tak. Można tak powiedzieć. Tyle, że choroba Liama kładła się na wszystko grubym cieniem. Chciałam być zawsze przy nim, bo wierzyłam, że jestem w stanie go ochronić. A jednak w tej złej godzinie nie było mnie przy nim. I to napełnia mnie goryczą. Uznałam, że skończenie studiów jest ważniejsze od Liama. A tak nie było. I dlatego mam żal do samej siebie.
- Czy uważasz, że ten bal był przeciwko twemu mężowi, że go w jakim sensie zdradziłaś?
- Nie, nie myślę w ten sposób. - Zastanowiło ją to słowo w ustach Aleksandra. Czy to znaczyło, że ich myśli biegły podobnym torem? - Liam raczej chciałby, abym się wreszcie otworzyła na ludzi. Jednak mnie na razie przychodzi to z trudem. Mam w mojej Wierzbinie namiastkę jego grobu i będąc w domu zawsze też idę na cmentarz. Moja babcia ucieszyła się, że idę na bal. Miała nadzieję, że to coś we mnie przełamie. I chyba właśnie tak się stało.
Aleksander ponownie uniósł dłoń Stefci do swoich ust. Bez słowa.
Wjechali do Krakowa. Ruch był znikomy. Bez podpowiedzi dotarł do miejsca, gdzie Stefcia zawsze parkowała swój samochód. Było to wewnętrzne podwórko ze stosunkowo wąską bramą wjazdową, koło której rosły dwie splecione ze sobą brzozy. Jesienią długo utrzymywały się na nich żółte liście. Lubiła na nie patrzeć z okna łazienki. Koło brzóz, pod murem domu, stała ławeczka, na której często siadywali dwaj lub trzej mocno starsi panowie, oczywiście nie zimą! Nigdy nie widziała na podwórku bawiących się dzieci. Brama wiodąca do budynku była przechodnia – można też było wejść od strony ulicy, na której obowiązywał zakaz jazdy samochodem. I z tego wejścia najczęściej korzystała Stefcia, o ile tylko nie jeździła po mieście samochodem. Natomiast sama klatka schodowa był dziwnie pokręcona i pełna dodatkowych korytarzyków. Choć mieszkała tu już kilka miesięcy – nie znała swoich sąsiadów. Na wszelki wypadek mówiła dzień dobry wszystkim starszym od siebie. Czasem uśmiechano się do niej. Teraz weszli oboje do mieszkania nie spotkawszy nikogo po drodze. Torbę z suknią i butami Stefcia postawiła na krześle w szarym pokoju. Aleksander wniósł drugą, taką „zakupową” i podążył z nią wprost do kuchni.
- Mama dała ci tu jakieś słoiki – powiedział rozpakowując zawartość na kuchennym blacie. - Widzę, że jest słoik bigosu, kopytka i chyba gulasz. No i ciasto w tej blaszce po pasztecie. Bardzo smaczny był pasztet. Dawno takiego nie jadłem. O, są nawet mamine naleśniki!
- A to mnie zaskoczyła twoja mama. Nie spodziewałam się... Już robię kawę. Tam jest łazienka, gdybyś potrzebował. A sypialnia jest na wprost. - Objaśniła, myjąc ręce nad zlewem.
- Czy to zaproszenie? - zażartował Aleksander.
- Ja ci dam zaproszenie! Nie wyobrażaj sobie!
- Trochę jednak sobie wyobrażam. Bardzo dobrze mi się spało z twoją głową na mojej piersi. Będę za tym tęsknił... Tak słodko się do mnie tuliłaś...
Chciała mu powiedzieć, że to chyba przez ten zapach, ale się powstrzymała. Nie powinna Aleksandra zachęcać.
- Siadaj tam i grzecznie czekaj na kawę. Z mlekiem i cukrem?
- O nie. Czarną i gorzką proszę.
- Jak to mężczyzna... - uśmiechnęła się przelotnie.
Zniknął w łazience. A ona wyłożyła ciasto na talerz, wyjęła talerzyki do ciasta i widelczyki. Pozostałe wiktuały schowała do lodówki. Przy okazji zorientowała się, że ma za mało pieczywa – ledwie końcowe cztery kromeczki, małe i już starawe... Trudno. Mimo tego na drugi talerz ukroiła domowej wędliny z Wierzbiny i kilka grubych kostek pasztetu - „skoro mu tak smakował”. Kolejno ponosiła wszystko na stół w szarym pokoju – jej saloniku. Na końcu dzbanek z kawą.
- Dziś będzie bez chleba, bo zapomniałam kupić – powiedziała, gdy Aleksander usiadł za stołem.
- Nic nie szkodzi. A poza tym nie jestem głodny. To znaczy jestem, ale na ciebie.
- Aleksandrze... - pokręciła głową z niezadowoleniem.
- Ja tylko mówię prawdę. Mogę zajrzeć do sypialni?
- Możesz.
Poderwał się natychmiast. Tak jak się spodziewał było tam kilka dużych zdjęć w ramkach. Uśmiechnięty młody mężczyzna. To musiał być Liam... Przyglądał się zdjęciom z uwagą. Tylko jedno było zbiorowe. Stefcia ze starszą panią w otoczeniu trzech mężczyzn. Domyślił się, że to babcia. A ci panowie?
- To jest mój tato – pokazała Stefcia palcem. - A to stryj Tomasz i stryj Bela – bracia mego taty. Miał być jeszcze Piotrek, mój przyrodni brat, ale uciekł przed aparatem.
- Nie jesteś podobna do rodziny.
- Nie jestem. Podobno do mamy też nie jestem podobna. Taki wyrodek nie wiadomo skąd.
- Za to jesteś śliczna!
- Nie jestem. Szczególnie z tymi bliznami. Ciągle noszę makijaż, by jakoś je zakryć. Są coraz mniej widoczne, ale ja wiem, że tam są. Iga ci o tym mówiła?
- Tak. Z całej siły ciągnąłem ją za język. Jednak nie miała zbyt dużo do powiedzenia.
- Ty o mnie sporo wiesz, a ja o tobie prawie nic...
- Bo jestem bardzo zwyczajny. Nie ma o czym mówić.
- Kawa nam wystygnie – przypomniała Stefcia, ale Aleksander jeszcze popatrzył po grzbietach książek ustawionych w meblościance. Podniósł na Stefcię pytający wzrok. - Tak, tak – czytam po angielsku, szwedzku i włosku. To jak zadana przez nauczyciela praca domowa. Staram się czytać na głos po kilka stron w każdym z tych trzech języków. A później mogę czytać dla przyjemności po polsku.
- Jesteś systematyczna?
- Przynajmniej staram się. Nie wiadomo, co mnie jeszcze w życiu czeka. Chciałabym spędzić kilka lat w Anglii, ale nie mam na to szans, bo nie mam punktu zaczepienia. A nie chcę zaczynać od zmywaka czy od rozwożenia pizzy. W pewnym sensie hamuje mnie też ruch lewostronny. Jakoś dziwnie się tego boję.
- Nie masz przyjaciół w Anglii? Nawet znajomych?
- Pewnie kogoś bym znalazła, ale... Nie lubię się napraszać. Z mojego roku powinny być przynajmniej trzy osoby w Anglii, jednak nie byłam z nimi blisko. A ty? - Byli jeszcze znajomi stryja Beli, ale o tym wolała nie mówić, bo nawet o nich nie myślała.
- O, ja się za granicę nie wybieram. Wystarczy, że Iga wyjechała, a i Ira ma jakieś dalekie plany. Ja muszę zostać z rodzicami. To chyba kwestia odpowiedzialności. No i nie znam języków. Jakoś nigdy się nie przykładałem...
Siedzieli przy stole, Stefcia na wprost Aleksandra, z dala od jego rąk. Pogadywali o różnych, nieważnych sprawach. Pili kawę i jedli to, co Stefcia postawiła na stole – ciasto i wędlinę bez chleba.
- Uciekasz ode mnie – poskarżył się w pewnej chwili Aleksander. - Usiadłaś tak daleko, że nawet nie mogę cię przytulić.
- Za to patrzę ci w oczy.
- A ja chciałbym cię przytulić.
- Nie, Aleksandrze. Z nas nie będzie pary.
- A to dlaczego tak zakładasz?
- Trudno to uzasadnić... Chyba głównie dlatego, że ja ciągle jeszcze jestem w starym świecie.
- Coś się kończy i coś się zaczyna. Nie powinnaś rezygnować z życia.
- Wcale nie rezygnuję. Ten bal, to spotkanie z tobą, wiele dla mnie znaczy i wiele we mnie się zmieniło. Ale nadal nie jestem gotowa, by... Nie, to nie dla mnie.
Nie chciała nawet flirtować z Aleksandrem. Uważała, że powinien już pójść sobie, ale on zwlekał, przedłużał rozmowę, na coś liczył.
- Będę mógł ciebie czasem odwiedzać? Dość często jestem w Krakowie, głównie w służbowych sprawach, ale dla ciebie zawsze znajdę czas.
- Oczywiście, że będziesz mógł. Jednak nie licz na coś więcej, niż przyjaźń. Nie chcę się z nikim wiązać. Naprawdę nie jestem gotowa.
- Kiedy cię przytulałem, czułem, że nie jestem ci obojętny. To było miłe.
- Pożądanie to nie jest miłość. Po miesiącu, dwóch, a może po roku byśmy się rozstali. I to pełni niesmaku. Ja tak nie chcę. Obłok namiętności potrafi otumanić, zawiązać oczy. A potem robi się nieprzyjemnie. Między nami nie ma cienia miłości. I dlatego bronię się przed tobą.
- Chcesz miłości...
- Może już nigdy się nie zakocham. Babcia twierdzi, że Żakowie kochają tylko raz w życiu. Tak było z moim ojcem i tak jest z jego braćmi. Być może tak jest także ze mną. Nie chcę przechodzić z rąk do rąk – dziś ty, jutro ktoś inny. Potrzebuję stałego, pewnego związku, opartego na głębokiej miłości, przyjaźni i zaufaniu. Oddaniu. Może już nigdy takiego związku nie doświadczę. Ale nie muszę się spieszyć.
- A dziecko? Pragniesz dziecka...
- Jednak wszystko w swoim czasie i po kolei.
- Trudna i wymagająca z ciebie dziewczyna.
- W Szwecji miałam sporo starających się o moją rękę. Jednak nie chodziło im o mnie, a o moje pieniądze, o hotele, o dobrobyt i znajomości. Goniłam to towarzystwo na cztery wiatry. Nie przyjmowałam żadnych zaproszeń, nie umawiałam się na randki, nie flirtowałam. Chyba nawet się nie uśmiechałam. Nawet najwytrwalsi w końcu się ode mnie odczepili. Musiałam być taka, bo nie miałam złudzeń, czego ode mnie chcieli. Rozdałam większość moich aktywów, zadbałam o rodzinę. Wyremontowałam stary dom w Wierzbinie. Mieliśmy w czerwcu wziąć ślub kościelny. Ale Liam odszedł już w kwietniu... Och, przepraszam! Rozgadałam się, a to wcale nie jest godzina zwierzeń. Dość tego wylewania łez.
- Przy mnie naprawdę możesz się wypłakać.
- Ale nie chcę. Nie chcę opowiadać o Liamie i o naszym małżeństwie. Jeśli będę kiedyś miała partnera, pewnie zawsze będę porównywała go z Liamem, to jest nieuniknione. Liam był tak wyjątkowy, że nikt go nie przebije, jeśli wiesz, co mam na myśli... Dlatego jestem taka wstrzemięźliwa. Nie chcę mieszać ci w głowie. Nie chcę, abyś poczuł się po jakimś czasie zawiedziony. Ty, ani ktokolwiek inny. Zrobiłam i tak duży krok na przód... Ale dla mnie wciąż jest za wcześnie. Nie jestem gotowa.
- To naturalne, że zawsze będziesz pamiętała męża. Lecz nie powinnaś go stawiać na wysokim cokole. Bo jest jeszcze zwykłe życie. Trudno ci będzie żyć samotnie. Czasem naprawdę potrzebny jest mężczyzna, który wkręci żarówkę i naprawi cieknący kran. Ale na razie ty się bronisz przed miłością. Boisz się, że znajdzie się ktoś taki, kto dorówna twemu zmarłemu mężowi, albo nawet go prześcignie. Nie mówię, że to będę ja. Ale na świecie jest wielu mężczyzn. Może masz rację rozgraniczając namiętność od miłości. Nigdy tak nie myślałem... Czy jednak nie ustawiasz poprzeczki zbyt wysoko? Jesteś młoda. Chcesz całe życie przebyć samotnie? Nawet bez namiętności? Chcę ciebie objąć i całować. Nie odtrącaj mnie. Nie możesz przewidzieć, co jeszcze jest przed nami.
- Masz rację – nie mogę. Ale nie muszę wkładać palca w ogień, by się przekonać, że ogień parzy.
- Nie wiem dlaczego, ale twoja samotność mnie boli. Bardzo chciałbym to zmienić. Wiem, że już powinienem pojechać, odejść, ale cóż byłby ze manie za facet, gdybym zostawił cię w takim nastroju?
- Poradzę sobie. Nie martw się o mnie.
- Jesteś silna i niezależna. Pewnie sobie poradzisz. Rzecz jednak w tym, że nie musisz przez wszystko przechodzić sama. Wiesz, dlaczego mężczyźni noszą marynarki? Aby kobiety miały się w co wypłakiwać. Co wcale nie znaczy, że chcę abyś płakała... Byłoby miło, gdybym mógł ułożyć cię w pościeli, może najpierw rozebrać, a później okryć kołderką. I patrzeć jak zasypiasz. Może przez chwilę cię całować....
- Nic z tego. Pomijając wszystko inne i tak musiałabym wsać i zamknąć wszystkie zamki w drzwiach, bo nie mam zatrzasku.
- Tego nie wziąłem pod uwagę... Ale zapewne masz zapasowe klucze.
- Jeden komplet ma tato, a drugi jest w Krakowie u przyjaciela. To na wszelki wypadek, gdybym zgubiła swoje.
- W takim razie dorób jeszcze jeden komplet z przeznaczeniem dla mnie.
- Na to nie licz.
- A jednak chciałbym mieć twoje klucze. Poważnie. Przyjechałbym do Krakowa, pozałatwiał swoje sprawy, a potem do twego mieszkania, aby ci zrobić obiad. Przyszłabyś na gotowe.
- Umiesz gotować?
- Minimalnie. Coś tam sobie pitrasiłem będąc na studiach, ale nie było to nic nadzwyczajnego. Makaron lub ryż z dodatkami ze słoików, które przygotowała mama, albo przypadkiem udało mi się kupić. Przecież to znasz. No nic – na mnie już czas. Pomogę ci to sprzątnąć i wracam do domu.
Słysząc ostatnie słowa Stefania poczuła ulgę.
- Sama sprzątnę. Nie musisz mi pomagać.
- Tak jak powiedziałem – powiedział podnosząc się z krzesła – twoja samotność mnie boli.
Stefcia również wstała.
- Tu nie ma co boleć. Jestem przyzwyczajona. Od lat jestem sama. Przywykłam. Nie płaczę w poduszkę. Biorę książkę i czytam. Nie rozmyślam, nie przeżywam, nie dramatyzuję. To już jest za mną. Lubię to moje mieszkanko i nawet lubię być sama.
Podszedł do niej blisko i odgarnął włosy opadające jej na twarz.
- Jesteś taka piękna...
- Aleksandrze...
- Jesteś wspaniałą dziewczyną, ale nie pozwalasz się kochać. - Objął ją i na chwilę przytulił. Nie odepchnęła go i nie zesztywniała. Ale tylko pocałował ją w nos i szybko się odsunął. - Odwiedzę cię niebawem, jeśli pozwolisz.
- Pozwalam.
- Jeszcze raz dziękuję ci za ostatnią noc. To było więcej, niż się spodziewałem. Cieszę się, że cię poznałem... Och, muszę zabrać torbę mamy, bo to jej ulubiona.
Już ubrany w kurtkę coś sobie przypomniał i z wewnętrznej kieszeni wyjął szeleszczącą torebeczkę z celofanu, na górze zawiązaną niebieską cienką wstążeczką.
- To niebieski aniołek dla ciebie. Ma cię strzec i pilnować domu, abyś była bezpieczna. Daję ci go na pamiątkę naszego poznania. Będziesz o mnie pamiętać? Bo ja o tobie już nigdy nie zapomnę.
Ucałował Stefanię w oba policzki i wyszedł.
Była mu wdzięczna, że nie naciskał na dalsze zbliżenie.
Aniołek był witrażowym maleństwem. Zawiesiła go na kratownicy.
„I tak się skończył bal” - pomyślała zanurzając się w pościel po kąpieli.
Na początku stycznie miała bardzo dużo pracy i aby nie utonąć w zaległościach prawie każdego dnia zabierała do domu jakieś papiery. Dyrektor nabrał zwyczaju przychodzić do jej gabinetu, robił to prawie codziennie. Omawiali różne bankowe sprawy i stosunkowo łatwo dochodzili do wspólnych wniosków. Czasem zaglądał też główny księgowy, wtedy we trójkę pili kawę i analizowali wyniki lub planowali następne posunięcia. Pod koniec stycznie dyrektor powiedział Stefanii, że będzie potrzebna mu tak pół prywatnie, pół służbowo jako tłumacz. Miała to być biznesowa kolacja w restauracji. Oprócz zagranicznych gości będzie też żona dyrektora.
- Nie wiem, czy się sprawdzę jako tłumacz. Nie jestem aż taka dobra w angielskim!
- Chodzi o coś innego. To będą Szwedzi. Z angielskim jakoś sobie poradzimy. Ja chciałbym, aby pani wyłowiła to, co będą po szwedzku mówić między sobą. To mnie najbardziej interesuje. Na pewno nie spodziewają się, że ktoś z nas zna szwedzki.
- W takim razie nie może pan użyć mego szwedzkiego nazwiska. Samo Żak powinno wystarczyć. Ale i tak nie wiem, czy podołam zadaniu... Będę jakby szpiegiem...
- Pani Stefanio, i tak nie mam nikogo innego, a osoby z zewnątrz nie chcę w to mieszać. Liczę na pani dyskrecję.
- Mam tysięczne obawy... A kiedy to ma być?
- W sobotę za tydzień. Proszę się stosownie ubrać, jednak tak... koktajlowo, nie wieczorowo.
- A w której restauracji będzie to spotkanie?
- Właśnie za chwilę będę to załatwiał i powiem pani.
- Naprawdę boję się, czy sobie poradzę. Od kilku lat jestem w Polsce...
- Wierzę w panią i na panią liczę. Przed kolacją wszystko pani wyjaśnię, będzie pani wiedziała, na co zwracać szczególną uwagę.


c.d.n.
fot. własne

1 komentarz: