STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 6.
Ruch w domu i zapachy obudziły
ją przed jedenastą. Aleksandra już przy niej nie było. Z kuchni
dobiegały ciche głosy. I zapach. Pachniało naleśnikami. Złożyła
dokładnie koc, którym była przykryta i poszła do łazienki.
Starannie zmyła makijaż i nałożyła świeży. Uczesała się, a
następnie poszła do kuchni. Była tu już mama Igi, Aleksander i
jego ojciec. Na stole stała sterta naleśników. A w zasadzie dwie.
Jedne były z twarożkiem a drugie z dżemem. Przywitała się ze
wszystkimi i natychmiast zabrała się za jedzenie. Była bardzo
głodna. Po chwili przyszła Iga i Ira. Brali palcami naleśniki i
jedli na stojąco – kuchnia była zbyt mała, by tam się
rozsiadać. Aleksander postawił przed Stefcią herbatę.
- A
może wolisz kawę? - dociekał na wszelki wypadek.
- Herbata
jest w sam raz. Dziękuję. Kawę wypiję już u siebie w mieszkaniu.
Chciałabym jak najszybciej wyjechać.
- Doskonale. A mnie
też poczęstujesz kawą? - zapytał, patrząc na nią zalotnie.
- Jak się spało? - zapytała Iga, puszczając oczko do Stefanii.
- Doskonale. Dawno nie spałam w objęciach mężczyzny –
powiedziała Stefcia ze śmiechem.
- O! Zdradziłaś nasz
sekret! - zarumienił się Aleksander.
- Jaki sekret? Jaki
sekret? Wszyscy widzieliśmy, że dziś spałeś z kobietą. -
Powiedział ojciec. Miał w uchu aparacik słuchowy (Iga!) i już
całkiem dobrze słyszał. On też się śmiał.
- Naleśniki
są przepyszne! Bardzo pani dziękuję – Stefcia odsunęła od
siebie talerz i zajęła się herbatą.
- To zaraz jedziemy?
- upewniał się Aleksander, siadając na wprost niej.
-
Tak. Jak najszybciej. Już dość tu na przeszkadzałam!
-
Dziecko, nikomu nie przeszkadzasz. Jesteś swoja. Nasza – zapewniła
matka. - Najważniejsze, że dobrze się bawiłaś.
- O tak!
Wytańczyłam się za wszystkie czasy!
Później była krótka
podróż do Krakowa. Słońce świeciło bardzo ostro. Na drodze ruch
był mały, sama jezdnia chwilami całkiem czarna. Jednak oni –
Stefcia i Aleksander – mało rozmawiali. Aleksander był zamyślony
i jakby niespokojny. Stefcia marzyła o gorącej kąpieli w swojej
własnej wannie. Ale najpierw będzie musiała wypić kawę ze swoim
chwilowym partnerem. Chciałaby zachować tę znajomość na dłużej.
Przyjacielską. Nic więcej. Fakt, że pachniał prawie jak Liam –
to jednak za mało. Ważne, że był miły, szarmancki, okazywał jej
nieprzesłodzony szacunek i... odgadywał jej nastroje. Wiedział,
kiedy milczeć, a kiedy przytulić. Wygrzebywała się z traumy, choć
życie tak bardzo ją zmiażdżyło. Kiedyś była zuchwale
szczęśliwa. Teraz zapewne już nie umiała być taką. Dmuchała na
zimne. Ktoś jej powiedział – a może to gdzieś przeczytała –
że jest wdową, ale nie martwą osobą. Ma żyć. Ma walczyć o
swoje lepsze życie. Nie chciała. Nie miała bodźca. A może nawet
nie umiała? Zadbała o swoich bliskich – czy to nie wystarczy?
Myśl o Liamie bywała jak ostry sztylet prosto w serce. Ale nie
dziś. Nie czuła, aby go zdradzała. Unosiła ją łagodna fala
prosto w słońce. Aleksander coś powiedział – nie dosłyszała.
- Co mówiłeś?
- Mam nadzieję, że będziesz dobrze
wspominać tego sylwestra.
- O tak.
- Na
beznadziejnej sali, w tłumie nieznanych ludzi, często wręcz
prostaków... Mam nadzieję, że nikt cię nie obraził, nie uchybił
tobie.
- Towarzystwo było doskonałe. Dobrze się bawiłam.
- Dla mnie to był najpiękniejszy sylwester w moim życiu.
Bardzo ci dziękuję, bo wszystko to dzięki tobie. - Aleksander ujął
jej rękę i kilkukrotnie pocałował koniuszki palców. Troszkę się
speszyła. - Początkowo myślałem, że będę tylko na otwarciu, a
potem umknę do domu i będę czytać. Ale Iga zadziałała
perfekcyjnie. Dobrze jest mieć siostrę. Bardzo się cieszę, że
ciebie poznałem. Iga mówiła jeszcze, że wszyscy, którzy się
ciebie dotkną, są później szczęśliwi. Że obdarowujesz ich
własnym szczęściem, a dla siebie nic nie zostawiasz. A ja
chciałbym bardzo, abyś i ty była szczęśliwa.
- Każdy
inaczej rozumie szczęście. Dla jednych jest to wygodne, dostatnie
życie, dla innych miłość, albo rodzina i dzieci. Ja pragnę mieć
dziecko. Bardzo. Ale dziecko bez ojca, to krzywda dla maluszka. Nie
zdobędę się na to.
- Często myślisz o mężu?
-
Raczej tak, choć powoli te myśli są spokojniejsze, już tak nie
bolą. Ciągle jednak przyłapuję się na tym, że w myślach z nim
rozmawiam. Był moim najlepszym przyjacielem.
- Iga mówiła,
że byliście idealnym małżeństwem.
- Tak. Można tak
powiedzieć. Tyle, że choroba Liama kładła się na wszystko grubym
cieniem. Chciałam być zawsze przy nim, bo wierzyłam, że jestem w
stanie go ochronić. A jednak w tej złej godzinie nie było mnie
przy nim. I to napełnia mnie goryczą. Uznałam, że skończenie
studiów jest ważniejsze od Liama. A tak nie było. I dlatego mam
żal do samej siebie.
- Czy uważasz, że ten bal był
przeciwko twemu mężowi, że go w jakim sensie zdradziłaś?
- Nie, nie myślę w ten sposób. - Zastanowiło ją to słowo w
ustach Aleksandra. Czy to znaczyło, że ich myśli biegły podobnym
torem? - Liam raczej chciałby, abym się wreszcie otworzyła na
ludzi. Jednak mnie na razie przychodzi to z trudem. Mam w mojej
Wierzbinie namiastkę jego grobu i będąc w domu zawsze też idę na
cmentarz. Moja babcia ucieszyła się, że idę na bal. Miała
nadzieję, że to coś we mnie przełamie. I chyba właśnie tak się
stało.
Aleksander ponownie uniósł dłoń Stefci do swoich
ust. Bez słowa.
Wjechali do Krakowa. Ruch był znikomy. Bez
podpowiedzi dotarł do miejsca, gdzie Stefcia zawsze parkowała swój
samochód. Było to wewnętrzne podwórko ze stosunkowo wąską bramą
wjazdową, koło której rosły dwie splecione ze sobą brzozy.
Jesienią długo utrzymywały się na nich żółte liście. Lubiła
na nie patrzeć z okna łazienki. Koło brzóz, pod murem domu, stała
ławeczka, na której często siadywali dwaj lub trzej mocno starsi
panowie, oczywiście nie zimą! Nigdy nie widziała na podwórku
bawiących się dzieci. Brama wiodąca do budynku była przechodnia –
można też było wejść od strony ulicy, na której obowiązywał
zakaz jazdy samochodem. I z tego wejścia najczęściej korzystała
Stefcia, o ile tylko nie jeździła po mieście samochodem. Natomiast
sama klatka schodowa był dziwnie pokręcona i pełna dodatkowych
korytarzyków. Choć mieszkała tu już kilka miesięcy – nie znała
swoich sąsiadów. Na wszelki wypadek mówiła dzień dobry wszystkim
starszym od siebie. Czasem uśmiechano się do niej. Teraz weszli
oboje do mieszkania nie spotkawszy nikogo po drodze. Torbę z suknią
i butami Stefcia postawiła na krześle w szarym pokoju. Aleksander
wniósł drugą, taką „zakupową” i podążył z nią wprost do
kuchni.
- Mama dała ci tu jakieś słoiki – powiedział
rozpakowując zawartość na kuchennym blacie. - Widzę, że jest
słoik bigosu, kopytka i chyba gulasz. No i ciasto w tej blaszce po
pasztecie. Bardzo smaczny był pasztet. Dawno takiego nie jadłem. O,
są nawet mamine naleśniki!
- A to mnie zaskoczyła twoja
mama. Nie spodziewałam się... Już robię kawę. Tam jest łazienka,
gdybyś potrzebował. A sypialnia jest na wprost. - Objaśniła,
myjąc ręce nad zlewem.
- Czy to zaproszenie? - zażartował
Aleksander.
- Ja ci dam zaproszenie! Nie wyobrażaj sobie!
- Trochę jednak sobie wyobrażam. Bardzo dobrze mi się spało z
twoją głową na mojej piersi. Będę za tym tęsknił... Tak słodko
się do mnie tuliłaś...
Chciała mu powiedzieć, że to
chyba przez ten zapach, ale się powstrzymała. Nie powinna
Aleksandra zachęcać.
- Siadaj tam i grzecznie czekaj na
kawę. Z mlekiem i cukrem?
- O nie. Czarną i gorzką proszę.
- Jak to mężczyzna... - uśmiechnęła się przelotnie.
Zniknął w łazience. A ona wyłożyła ciasto na talerz, wyjęła
talerzyki do ciasta i widelczyki. Pozostałe wiktuały schowała do
lodówki. Przy okazji zorientowała się, że ma za mało pieczywa –
ledwie końcowe cztery kromeczki, małe i już starawe... Trudno.
Mimo tego na drugi talerz ukroiła domowej wędliny z Wierzbiny i
kilka grubych kostek pasztetu - „skoro mu tak smakował”. Kolejno
ponosiła wszystko na stół w szarym pokoju – jej saloniku. Na
końcu dzbanek z kawą.
- Dziś będzie bez chleba, bo
zapomniałam kupić – powiedziała, gdy Aleksander usiadł za
stołem.
- Nic nie szkodzi. A poza tym nie jestem głodny. To
znaczy jestem, ale na ciebie.
- Aleksandrze... - pokręciła
głową z niezadowoleniem.
- Ja tylko mówię prawdę. Mogę
zajrzeć do sypialni?
- Możesz.
Poderwał się
natychmiast. Tak jak się spodziewał było tam kilka dużych zdjęć
w ramkach. Uśmiechnięty młody mężczyzna. To musiał być Liam...
Przyglądał się zdjęciom z uwagą. Tylko jedno było zbiorowe.
Stefcia ze starszą panią w otoczeniu trzech mężczyzn. Domyślił
się, że to babcia. A ci panowie?
- To jest mój tato –
pokazała Stefcia palcem. - A to stryj Tomasz i stryj Bela – bracia
mego taty. Miał być jeszcze Piotrek, mój przyrodni brat, ale
uciekł przed aparatem.
- Nie jesteś podobna do rodziny.
- Nie jestem. Podobno do mamy też nie jestem podobna. Taki
wyrodek nie wiadomo skąd.
- Za to jesteś śliczna!
- Nie jestem. Szczególnie z tymi bliznami. Ciągle noszę makijaż,
by jakoś je zakryć. Są coraz mniej widoczne, ale ja wiem, że tam
są. Iga ci o tym mówiła?
- Tak. Z całej siły ciągnąłem
ją za język. Jednak nie miała zbyt dużo do powiedzenia.
- Ty o mnie sporo wiesz, a ja o tobie prawie nic...
- Bo
jestem bardzo zwyczajny. Nie ma o czym mówić.
- Kawa nam
wystygnie – przypomniała Stefcia, ale Aleksander jeszcze popatrzył
po grzbietach książek ustawionych w meblościance. Podniósł na
Stefcię pytający wzrok. - Tak, tak – czytam po angielsku,
szwedzku i włosku. To jak zadana przez nauczyciela praca domowa.
Staram się czytać na głos po kilka stron w każdym z tych trzech
języków. A później mogę czytać dla przyjemności po polsku.
- Jesteś systematyczna?
- Przynajmniej staram się. Nie
wiadomo, co mnie jeszcze w życiu czeka. Chciałabym spędzić kilka
lat w Anglii, ale nie mam na to szans, bo nie mam punktu zaczepienia.
A nie chcę zaczynać od zmywaka czy od rozwożenia pizzy. W pewnym
sensie hamuje mnie też ruch lewostronny. Jakoś dziwnie się tego
boję.
- Nie masz przyjaciół w Anglii? Nawet znajomych?
- Pewnie kogoś bym znalazła, ale... Nie lubię się napraszać.
Z mojego roku powinny być przynajmniej trzy osoby w Anglii, jednak
nie byłam z nimi blisko. A ty? - Byli jeszcze znajomi stryja Beli,
ale o tym wolała nie mówić, bo nawet o nich nie myślała.
- O, ja się za granicę nie wybieram. Wystarczy, że Iga wyjechała,
a i Ira ma jakieś dalekie plany. Ja muszę zostać z rodzicami. To
chyba kwestia odpowiedzialności. No i nie znam języków. Jakoś
nigdy się nie przykładałem...
Siedzieli przy stole,
Stefcia na wprost Aleksandra, z dala od jego rąk. Pogadywali o
różnych, nieważnych sprawach. Pili kawę i jedli to, co Stefcia
postawiła na stole – ciasto i wędlinę bez chleba.
-
Uciekasz ode mnie – poskarżył się w pewnej chwili Aleksander. -
Usiadłaś tak daleko, że nawet nie mogę cię przytulić.
-
Za to patrzę ci w oczy.
- A ja chciałbym cię przytulić.
- Nie, Aleksandrze. Z nas nie będzie pary.
- A to
dlaczego tak zakładasz?
- Trudno to uzasadnić... Chyba
głównie dlatego, że ja ciągle jeszcze jestem w starym świecie.
- Coś się kończy i coś się zaczyna. Nie powinnaś rezygnować
z życia.
- Wcale nie rezygnuję. Ten bal, to spotkanie z
tobą, wiele dla mnie znaczy i wiele we mnie się zmieniło. Ale
nadal nie jestem gotowa, by... Nie, to nie dla mnie.
Nie
chciała nawet flirtować z Aleksandrem. Uważała, że powinien już
pójść sobie, ale on zwlekał, przedłużał rozmowę, na coś
liczył.
- Będę mógł ciebie czasem odwiedzać? Dość
często jestem w Krakowie, głównie w służbowych sprawach, ale dla
ciebie zawsze znajdę czas.
- Oczywiście, że będziesz
mógł. Jednak nie licz na coś więcej, niż przyjaźń. Nie chcę
się z nikim wiązać. Naprawdę nie jestem gotowa.
- Kiedy
cię przytulałem, czułem, że nie jestem ci obojętny. To było
miłe.
- Pożądanie to nie jest miłość. Po miesiącu,
dwóch, a może po roku byśmy się rozstali. I to pełni niesmaku.
Ja tak nie chcę. Obłok namiętności potrafi otumanić, zawiązać
oczy. A potem robi się nieprzyjemnie. Między nami nie ma cienia
miłości. I dlatego bronię się przed tobą.
- Chcesz
miłości...
- Może już nigdy się nie zakocham. Babcia
twierdzi, że Żakowie kochają tylko raz w życiu. Tak było z moim
ojcem i tak jest z jego braćmi. Być może tak jest także ze mną.
Nie chcę przechodzić z rąk do rąk – dziś ty, jutro ktoś inny.
Potrzebuję stałego, pewnego związku, opartego na głębokiej
miłości, przyjaźni i zaufaniu. Oddaniu. Może już nigdy takiego
związku nie doświadczę. Ale nie muszę się spieszyć.
-
A dziecko? Pragniesz dziecka...
- Jednak wszystko w swoim
czasie i po kolei.
- Trudna i wymagająca z ciebie
dziewczyna.
- W Szwecji miałam sporo starających się o
moją rękę. Jednak nie chodziło im o mnie, a o moje pieniądze, o
hotele, o dobrobyt i znajomości. Goniłam to towarzystwo na cztery
wiatry. Nie przyjmowałam żadnych zaproszeń, nie umawiałam się na
randki, nie flirtowałam. Chyba nawet się nie uśmiechałam. Nawet
najwytrwalsi w końcu się ode mnie odczepili. Musiałam być taka,
bo nie miałam złudzeń, czego ode mnie chcieli. Rozdałam większość
moich aktywów, zadbałam o rodzinę. Wyremontowałam stary dom w
Wierzbinie. Mieliśmy w czerwcu wziąć ślub kościelny. Ale Liam
odszedł już w kwietniu... Och, przepraszam! Rozgadałam się, a to
wcale nie jest godzina zwierzeń. Dość tego wylewania łez.
- Przy mnie naprawdę możesz się wypłakać.
- Ale nie
chcę. Nie chcę opowiadać o Liamie i o naszym małżeństwie. Jeśli
będę kiedyś miała partnera, pewnie zawsze będę porównywała go
z Liamem, to jest nieuniknione. Liam był tak wyjątkowy, że nikt go
nie przebije, jeśli wiesz, co mam na myśli... Dlatego jestem taka
wstrzemięźliwa. Nie chcę mieszać ci w głowie. Nie chcę, abyś
poczuł się po jakimś czasie zawiedziony. Ty, ani ktokolwiek inny.
Zrobiłam i tak duży krok na przód... Ale dla mnie wciąż jest za
wcześnie. Nie jestem gotowa.
- To naturalne, że zawsze
będziesz pamiętała męża. Lecz nie powinnaś go stawiać na
wysokim cokole. Bo jest jeszcze zwykłe życie. Trudno ci będzie żyć
samotnie. Czasem naprawdę potrzebny jest mężczyzna, który wkręci
żarówkę i naprawi cieknący kran. Ale na razie ty się bronisz
przed miłością. Boisz się, że znajdzie się ktoś taki, kto
dorówna twemu zmarłemu mężowi, albo nawet go prześcignie. Nie
mówię, że to będę ja. Ale na świecie jest wielu mężczyzn.
Może masz rację rozgraniczając namiętność od miłości. Nigdy
tak nie myślałem... Czy jednak nie ustawiasz poprzeczki zbyt
wysoko? Jesteś młoda. Chcesz całe życie przebyć samotnie? Nawet
bez namiętności? Chcę ciebie objąć i całować. Nie odtrącaj
mnie. Nie możesz przewidzieć, co jeszcze jest przed nami.
- Masz rację – nie mogę. Ale nie muszę wkładać palca w ogień,
by się przekonać, że ogień parzy.
- Nie wiem dlaczego,
ale twoja samotność mnie boli. Bardzo chciałbym to zmienić. Wiem,
że już powinienem pojechać, odejść, ale cóż byłby ze manie za
facet, gdybym zostawił cię w takim nastroju?
- Poradzę
sobie. Nie martw się o mnie.
- Jesteś silna i niezależna.
Pewnie sobie poradzisz. Rzecz jednak w tym, że nie musisz przez
wszystko przechodzić sama. Wiesz, dlaczego mężczyźni noszą
marynarki? Aby kobiety miały się w co wypłakiwać. Co wcale nie
znaczy, że chcę abyś płakała... Byłoby miło, gdybym mógł
ułożyć cię w pościeli, może najpierw rozebrać, a później
okryć kołderką. I patrzeć jak zasypiasz. Może przez chwilę cię
całować....
- Nic z tego. Pomijając wszystko inne i tak
musiałabym wsać i zamknąć wszystkie zamki w drzwiach, bo nie mam
zatrzasku.
- Tego nie wziąłem pod uwagę... Ale zapewne
masz zapasowe klucze.
- Jeden komplet ma tato, a drugi jest w
Krakowie u przyjaciela. To na wszelki wypadek, gdybym zgubiła swoje.
- W takim razie dorób jeszcze jeden komplet z
przeznaczeniem dla mnie.
- Na to nie licz.
- A jednak
chciałbym mieć twoje klucze. Poważnie. Przyjechałbym do Krakowa,
pozałatwiał swoje sprawy, a potem do twego mieszkania, aby ci
zrobić obiad. Przyszłabyś na gotowe.
- Umiesz gotować?
- Minimalnie. Coś tam sobie pitrasiłem będąc na studiach, ale
nie było to nic nadzwyczajnego. Makaron lub ryż z dodatkami ze
słoików, które przygotowała mama, albo przypadkiem udało mi się
kupić. Przecież to znasz. No nic – na mnie już czas. Pomogę ci
to sprzątnąć i wracam do domu.
Słysząc ostatnie słowa
Stefania poczuła ulgę.
- Sama sprzątnę. Nie musisz mi
pomagać.
- Tak jak powiedziałem – powiedział podnosząc
się z krzesła – twoja samotność mnie boli.
Stefcia
również wstała.
- Tu nie ma co boleć. Jestem
przyzwyczajona. Od lat jestem sama. Przywykłam. Nie płaczę w
poduszkę. Biorę książkę i czytam. Nie rozmyślam, nie przeżywam,
nie dramatyzuję. To już jest za mną. Lubię to moje mieszkanko i
nawet lubię być sama.
Podszedł do niej blisko i odgarnął
włosy opadające jej na twarz.
- Jesteś taka piękna...
- Aleksandrze...
- Jesteś wspaniałą dziewczyną, ale
nie pozwalasz się kochać. - Objął ją i na chwilę przytulił.
Nie odepchnęła go i nie zesztywniała. Ale tylko pocałował ją w
nos i szybko się odsunął. - Odwiedzę cię niebawem, jeśli
pozwolisz.
- Pozwalam.
- Jeszcze raz dziękuję ci
za ostatnią noc. To było więcej, niż się spodziewałem. Cieszę
się, że cię poznałem... Och, muszę zabrać torbę mamy, bo to
jej ulubiona.
Już ubrany w kurtkę coś sobie przypomniał
i z wewnętrznej kieszeni wyjął szeleszczącą torebeczkę z
celofanu, na górze zawiązaną niebieską cienką wstążeczką.
- To niebieski aniołek dla ciebie. Ma cię strzec i pilnować
domu, abyś była bezpieczna. Daję ci go na pamiątkę naszego
poznania. Będziesz o mnie pamiętać? Bo ja o tobie już nigdy nie
zapomnę.
Ucałował Stefanię w oba policzki i wyszedł.
Była mu wdzięczna, że nie naciskał na dalsze zbliżenie.
Aniołek był witrażowym maleństwem. Zawiesiła go na
kratownicy.
„I tak się skończył bal” - pomyślała
zanurzając się w pościel po kąpieli.
Na początku
stycznie miała bardzo dużo pracy i aby nie utonąć w zaległościach
prawie każdego dnia zabierała do domu jakieś papiery. Dyrektor
nabrał zwyczaju przychodzić do jej gabinetu, robił to prawie
codziennie. Omawiali różne bankowe sprawy i stosunkowo łatwo
dochodzili do wspólnych wniosków. Czasem zaglądał też główny
księgowy, wtedy we trójkę pili kawę i analizowali wyniki lub
planowali następne posunięcia. Pod koniec stycznie dyrektor
powiedział Stefanii, że będzie potrzebna mu tak pół prywatnie,
pół służbowo jako tłumacz. Miała to być biznesowa kolacja w
restauracji. Oprócz zagranicznych gości będzie też żona
dyrektora.
- Nie wiem, czy się sprawdzę jako tłumacz. Nie
jestem aż taka dobra w angielskim!
- Chodzi o coś innego.
To będą Szwedzi. Z angielskim jakoś sobie poradzimy. Ja chciałbym,
aby pani wyłowiła to, co będą po szwedzku mówić między sobą.
To mnie najbardziej interesuje. Na pewno nie spodziewają się, że
ktoś z nas zna szwedzki.
- W takim razie nie może pan użyć
mego szwedzkiego nazwiska. Samo Żak powinno wystarczyć. Ale i tak
nie wiem, czy podołam zadaniu... Będę jakby szpiegiem...
-
Pani Stefanio, i tak nie mam nikogo innego, a osoby z zewnątrz nie
chcę w to mieszać. Liczę na pani dyskrecję.
- Mam
tysięczne obawy... A kiedy to ma być?
- W sobotę za
tydzień. Proszę się stosownie ubrać, jednak tak... koktajlowo,
nie wieczorowo.
- A w której restauracji będzie to
spotkanie?
- Właśnie za chwilę będę to załatwiał i
powiem pani.
- Naprawdę boję się, czy sobie poradzę. Od
kilku lat jestem w Polsce...
- Wierzę w panią i na panią
liczę. Przed kolacją wszystko pani wyjaśnię, będzie pani
wiedziała, na co zwracać szczególną uwagę.
c.d.n.
fot. własne
Bardzo dziękuję.
OdpowiedzUsuń