niedziela, 7 kwietnia 2019

MOŻE TO BYŁO TAK, A MOŻE NIE (opowiadanie - cz. 8)





   MOŻE TO BYŁO TAK, A MOŻE NIE... (część 8 - ostatnia)

   Pokoik wydał mi się nieco mniej przytulny. 

   Drżałam w oczekiwaniu na... Na co? Sama sobie przypominałam, że jestem już "stara baba", więc te wszelkie dygotki są wręcz śmieszne. Jednak drżałam. 
   Telefon od Jagody:
   - Obudziłam?
   - Nie, jeszcze nie śpię. Mów.
   - Pan Antoni ma skręconą nogę w kostce, ale nie złamaną, tylko bardzo poobijaną. Natomiast jeśli chodzi o rękę, to ma pękniętą kość, tą idącą od ramienia w stronę szyj.
   - Obojczyk. 
   - Tak, obojczyk. I ma złamane dwa żebra, a to już jest katastrofa... 
   - No a babcia?
   - Jest spokojna, właśnie usnęła. Oczywiście zamartwiała się cały czas o Antoniego.
   - Dzięki za info. To trzymaj się i też idź spać. 
   - A o której spodziewasz się przyjechać?
   - Późnym popołudniem, nie wiem, o której. 
   - Dobrej nocy, siostrzyczko. Do jutra. 
   Tak, teraz i ja mogłam iść spać. Hm... Trochę dużo obrażeń jak na starszego pana... 
   Pomyliśmy się, poprzebierali w piżamy, pojęczałam chwilę na temat zakwasów, a Leszek zaraz zabrał się do masowania moich nóg... Tak to się zaczęło... No dobrze - przyznaję się - bardzo wstydziłam się tego, że jestem taka niedouczona w sprawach damsko-męskich. Nie byłam nieśmiała, ale całkowity brak doświadczenia paraliżował mnie. Co Leszek sobie o mnie pomyśli? I tak dobrze, że powiedziałam mu prawdę o moich seksualnych podbojach. A w zasadzie o ich braku. Nie wiem - kręciło mi się w głowie. W zasadzie wiedziałam tyle co z książek i filmów... 
   - Przytul mnie - poprosiłam. Chciałam być jak najbliżej, bo w jego ramionach odnajdywałam bezpieczeństwo. Zakwasy same miną za jakiś czas. - I jedno mi powiedz. Powiedz mi to teraz. Dlaczego się jeszcze nie ożeniłeś? Ile ty masz lat?
   W ten sposób ostudziłam zapędy Leszka i zaczęliśmy rozmawiać, obdarzając się drobnymi pieszczotami. Wszystko zostało spowolnione, a o to mi chodziło. Powoli przywykałam do jego oddechu, do szorstkiego dotyku nóg, do napięcia ramion... Miałam wrażenie, że nasiąkam jego zapachem, czułością i delikatnością. 
   I tak oboje wchodziliśmy w tę noc niepojętą, cudowną, emocjonującą. I wyczekaną. Naszą pierwszą. 

   - Dlaczego się nie ożeniłem? Dobre pytanie - podjął temat jakieś dwie godziny później, podając mi butelkę z sokiem. - Stryjcio wbijał mi do głowy od małego dziecka, że nie powinno się żenić przed upływem dwudziestego siódmego roku życia. Do tego czasu mężczyzna jest raczej niedojrzały, tak twierdził. Mój ojciec fukał na niego za taką gadkę, ale w zasadzie wiedziałem, że przytakuje stryjowi. Sam nie wiem kiedy uznałem twierdzenie stryja za dogmat. Wiele na ten temat nie rozmyślałem. A nie ożeniłem się, bo ciągle czekałam na tą jedyną. A ty? 
   - Ja? Najgorsze jest to, że sama nie wiem czego chcę. Jakbym wpadła w głęboką koleinę, z której nie sposób się wydobyć. 
   - A już miałem nadzieję... - zaczął i zamilkł, zaglądał mi w oczy.
   - Coś zrobiłam źle?
   - To ja się boję, że sam zrobiłem coś źle. Lepiej powiedz, jak się teraz czujesz.
   Nie chciałam rozmawiać o tym, czego niedawno doświadczałam. 
   - Och, przytul się i śpijmy. 
   - Chciałabyś! Przed nami jest daleka wyprawa - spojrzał na zegarek - mniej więcej za półtorej godziny. Zabiorę cię w pewne cudowne miejsce. Gwarantuję, że nie będziesz żałowała! Oliweczko moja... ja bym się jeszcze chciał nie tylko poprzytulać... Co ty na to? A później byśmy pojechali, dobrze?
   Kiedyś moja koleżanka z pracy opowiadała o gniazdowaniu. O babskim gniazdowaniu. Poznajesz faceta, podoba ci się i już zaczynasz wić gniazdko - z nadzieją, że zaraz ślub, dzieciątko, a potem "żyli długo i szczęśliwie". Takie myśli nazywała gniazdowaniem. Ja tego nie miałam w sobie. O ewentualnym małżeństwie roiłam tylko w odniesieniu do Piotrusia, a gdy on zniknął z mego horyzontu - nigdy więcej nie myślałam o zamążpójściu. Nikt nie był na tyle atrakcyjny, bym chciała się "zaobrączkować" - jak żartowano sobie w mojej pracy. Złośliwe koleżanki przypominały, że czas mi za mąż. Albo mieć dziecko bez męża, bo i na dziecko niedługo będzie za późno. Uśmiechałam się na te gadki nie ujawniając swojej wściekłości. A teraz, kiedy z Leszkiem tak słodko, tak błogo, nie chciałam tego niszczyć rozmową o małżeństwie. Jedno jest pewne - na dziś - chcę być z Leszkiem. Z nim jestem szczęśliwa! Nigdy tak się nie czułam. Zatem nic dziwnego, że chcę doświadczać takich uczuć jak najdłużej - być prawdziwie zanurzoną w szczęściu.

   Leszka autko - terenowy mercedes - było bardzo ciche. Dopiero się rozwidniało... Miałam na tyłku dwie pary spodni, a na sobie trzy "długie rękawy", w tym bluzę z kapturem. Leszek dał mi na kolana mięciutki koc, ale jeszcze miałam się nie nakrywać. Coś tam pomajstrował przy swoim aparacie fotograficznym i też kazał mi go pilnować. Nasze telefony zostały ustawione na cichą wibrację. Jechaliśmy. Było chłodno, jednak Leszek nie włączył ogrzewania. Droga wiodła na północ, a po kilku kilometrach skręciła na wschód. Po obu stronach drogi był las. Później miałam wrażenie, że Leszek wręcz kluczy, tak dużo było różnych leśnych duktów i drożynek. Wreszcie zatrzymał się i wyłączył światła. 
   - Jesteśmy już bardzo blisko. Muszę przyzwyczaić oczy, bo dalej ze dwa kilometry pojedziemy bez świateł. Będę miał otwarte okno, aby słyszeć co się dzieje. Teraz już wyjawię ci tajemnicę - jedziemy oglądać żubry. Kolega przysłał mi wiadomość, że od dwóch dni trzymają się paśnika koło jeziorka, które miejscowi nazywają Osnomyk. Teraz w tej puszczy jest około sto pięćdziesiąt żubrów. Miejmy nadzieję, że dziś będzie ich tam kilka. Jeziorko jest małe, może jeden kilometr kwadratowy powierzchni. Z brzegu jest płyciutkie, natomiast po około pięćdziesięciu metrach zaczyna się wielka głębia. Niesamowite ryby tu są. Więc są też żurawie i kormorany. Patrz! - wskazał mi ręką.
   Zamarłam z wrażenia - jakieś siedemdziesiąt metrów przed nami drogę na ukos przecięły dwa wilki. Po chwili pokazały się jeszcze dwa, następnie chyba z pięć. W dużej odległości za wcześniejszymi przeszły jeszcze dwa. Mrowiło mi całe ciało! Taka wielka wataha? To się wydawało niemożliwe. Ostatni wilk zatrzymał się i popatrzył na auto. Miałam wrażenie, że świdruje mnie wzrokiem! Oboje z Leszkiem baliśmy się poruszyć, by nie spłoszyć stadka. Drżałam. Odczekaliśmy długą chwilę w całkowitym milczeniu. Leszek pogłaskał mnie po twarzy i lekko pocałował w skroń. Pojechaliśmy dalej, teraz już z otwartym oknem. Słychać było głosy ptaków - śpiewały całą noc, czy dopiero się budziły? 
   - Dalej pójdziemy pieszo - powiedział w pewnym momencie Leszek. - Czasem trafia się tam także rodzina łosi. Nie wolno się odzywać. Koc zarzucisz na ramiona, pomogę ci. Będziemy szli około kilometra, może trochę mniej. Tam jest ambona, taka do podglądania, zabezpieczona przed żubrami. Żubry są bardzo płochliwe. Musimy zachowywać się jak najciszej. I nie rozmawiać. 
   Skrótowo powiem tak:
   Żubrów było pięć. Kilka razy w życiu byłam już blisko żubrów - w małym zoo w Białymstoku i dwa razy w Białowieży. Tak potężne zwierzęta zawsze robią niesamowite wrażenie. Wprawdzie nigdy nie słyszałam, by atakowały ludzi, ale wszystko może się zdarzyć. Leszek na migi pokazywał mi, że mamy wiatr z dobrej strony, to jest od żubrów do nas. Udało się nam dojść po cichu do ambony i wdrapać się na nią. Byliśmy całkowicie osłonięci, w poziomie brakowało jednej deski i przez ten otwór mogliśmy patrzeć. W pobliżu stogu siana leżały dwa żubry. Jeden z całą pewnością był bykiem-olbrzymem. Po chwili zza stogu wyłoniły się jeszcze trzy sztuki. Patrzyłam zachłannie! Pokazały się nam też sarny z mizernym koziołkiem, jednak szybko odeszły, jakby niechętne bliskości żubrów. 

   A gdy się całkiem rozwidniło - nad wodę przyleciała czapla, w krótkim czasie po niej czarny bocian. Zrobiłam trochę zdjęć. Byłam tak rozemocjonowana, że wcale nie było mi zimno. Później Leszek mi wyznał, że nie brał pod uwagę wilków, czapli i czarnego bociana. To była nasza premia za nieprzespaną noc. Wróciliśmy na daczę przed siódmą, Leszek zaciągnął mnie do kuchni, gdzie się solidnie pożywiliśmy - pani Tereska była już na nogach i podsuwała nam smakołyki, które popiliśmy kawą, wcale nie dbając o to, czy uda nam się szybko usnąć. 
   - Roman jest? - zapytał Leszek naszą gospodynię.
   - Nie, pojechali w środku nocy do puszczy, pan wie, gdzie. 
   Spojrzałam na Leszka pytająco.
   - Po gorzałę. Pędzą tu bimber. Bardzo dobry. "Kopnięcie Łosia", "Duch Puszczy" i "Sowa w Głowie". Same wspaniałości. Teraz pewnie dojdzie jeszcze coś o żubrach. 
   - Już jest - "Spojrzenie Żubra" - powiedziała pani Tereska.
   - O, to musi być niezłe w procentach! A z kim Romuś pojechał?
   - Z Piotrkiem i Mariankiem. Marianek taki szczęśliwy, że za kierownicą!
   - Jak to Marianek. O, już wracają. Wyjdę do nich i pomogę. Piotrek prawie nie może dźwigać...
   - A co to za Piotrek? - zapytałam po wyjściu Leszka. Coś mnie zakłuło w piersiach.
   - A, taki przyjezdny. Kaleka. Z żoną przyjechał, bo dom tu był do sprzedania, taka już prawie ruina, ale Piotruś w dwa-trzy lata go wyremontował. Bardzo zdolny i pracowity. Pracuje u stolarza, starego Szulca. Szulc dzieci nie ma, to pewnie kiedyś warsztat przekaże Piotrowi. Oba milczki i tylko za robotą patrzą. 

   Nagle go zobaczyłam. Piotr. Mój Piotr! Szedł kulawo, dźwigając kosz z butelkami. 
   - Podobno w wojsku miał wypadek, całkiem mu nogę w kolanie odjęto. O mały włos, a stracił by obie. Dostał od wojska wysokie odszkodowanie i całe w tę chałupę włożył. Jego żona pracuje w przychodni zdrowia. Pielęgniarka. I dwoje dzieci mają. Już do szkoły chodzą. 
   Słuchałam i nie słuchałam tego, co mówiła pani Tereska. 
   Nasze pierwsze pocałunki, nasze dłonie szukające siebie... Ukradkowe dotknięcia i pieszczoty... Moja głowa w kinie na jego ramieniu... Nasz pierwszy raz... Zalała mnie fala wspomnień, kilka łez potoczyło się po policzku. Chwyciłam mój kubek z resztką kawy i pośpiesznie uciekłam w zacisze przydzielonego nam pokoju. Nie byłam w stanie stanąć oko w oko z Piotrusiem. Dlaczego mi nie zaufał? Dlaczego odciął się ode mnie? Boże! Nic się nie zmienił, tylko zmężniał. Nie był nadzwyczajnie wysoki, ale widać było, że ma szerokie ramiona. Włosy takie jak kiedyś, dżinsy takie jak kiedyś i czarny podkoszulek, z którego wyglądały już opalone, węźlaste ręce. Pomyślałam, że takim go zapamiętam. A spotkania nie chcę. On ma swój świat, swoją rodzinę i bezpieczną tu przystań. Nie potrzebne mu zamieszanie, albo fale niemal ból, jakich ja doznawałam w tej chwili. To nie była już miłość. Ale co to było? 

   - Oliwko? - drgnęłam cała, nie zauważyłam, kiedy Leszek wszedł do pokoju. - Mam dla ciebie niesamowity upominek. Popatrz. 
   Podał mi niewielką rzeźbę. Rozpoznałam od razu - św. Rita, skuteczna w sprawach beznadziejnych. To dzięki jej wierze w styczniu zakwitła róża. Figurka była ciemna, pociągnięta lakierem, ale nie pomalowana. Jedynie niewielka różyczka miała nie tyle różowy kolor, co jego cień na malutkich płatkach. 
   - To dla ciebie na pamiątkę tego weekendu - dodał Leszek.
   - Piękna robota - pochwaliłam. - Bardzo dziękuję. Kto robi takie śliczności?
   Pytałam, ale już wiedziałam, jaka będzie odpowiedź - Piotr.
   - Przytul mnie - poprosiłam. W tej chwili bardzo potrzebowałam wsparcia mego mężczyzny. 


K O N I E C 

© Elżbieta Żukrowska 7.04. 2019 r. 
fot. z internetu

1 komentarz:

  1. No cóż, ładne opowiadanie. Życie pisze niesamowite scenariusze, o ile to opowiadanie jest wzięte z życia. Byłaś kiedyś na moim drugim blogu? Piszę na nim różne opowiadania wzięte żywcem z życia. Tylka dwa nt. reinkarnacji sama "wydumałam", reszta rodem z autentyków.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń