MOŻE TO BYŁO TAK, A MOŻE NIE (odcinek 7)
Oboje byliśmy głodni, a ognisko już buzowało i unosiły się zapachy z grilla. Na stołach wciąż były wielkie termosy z gorącymi daniami. Jedliśmy, piliśmy, żartowaliśmy, a pod wieczór zaczęły się "tańce i hulanki" oraz - wreszcie! - pierwsza próba naszego "parkietu". Parkiet miał być od początku imprezy, ale coś tam stolarzowi nie wyszło. Gdzie to gospodarz będzie przechowywał? Przecież tak wielkiej drewnianej płaszczyzny nie zostawi na deszcz i śnieg... Później jakiś młodzian - wypisz wymaluj Maciek Miecznikowski i na dodatek ucharakteryzowany na niego - dał nam wspaniały koncert najważniejszych przebojów Maćka. Coś pięknego! Kilka osób cały czas kręciło się na parkiecie. Nagle na końcu stołu wybuchła awantura - nie do wiary, ale biły się dwie kobiety i to tak zawzięcie, tak agresywnie, mężczyźni nie mogli ich rozdzielić. Ale numer!
Niestety - poczułam wibrację komórki w kieszeni i poderwałam się z miejsca pociągając ze sobą Leszka. Telefonowała Jagódka. Stało się coś? Szukałam spokojniejszego kąta na rozmowę.
- Gdzie są babci leki nasercowe? Pentaerythritol!- zapytała Jagoda bez wstępów.
- Nie wiem. Nie ma w szufladce?
- Dżizes!!! Nie ma. Gdyby były, to bym do ciebie nie telefonowała. Gdzie są? Myśl szybko!
- Co z babcią?
- Myśl. Kiedy je ostatnio widziałaś? Może sama podawałaś je babci? Myśl, do cholery!
Ale ja w głowie miałam kompletną pustkę! Kiedy? Gdzie? Kiedy??? Kiedy, kiedy, kiedy...
- Patrzyłaś koło ekspresu do kawy?
- Tak. I w każdej szufladce w kuchni.
- Nie spadły gdzieś na podłogę, pod szafkę?
- Dżizes!!! Sprawdziłam. Nie ma. Myśl!
- Idź do zachowanka, tam wiszą moje robocze dżinsy. Sprawdź w lewej kieszeni na pupie.
Jeśli tam ich nie będzie, to już całkiem nie mam pomysłu...
- Bardzo jesteś podpity? - zwróciłam się do Leszka.
- Nie bardzo, ale na pewno nie mogę siadać za kierownicę.
- To nie pij już od tej chwili, proszę.
- Jak sobie życzysz. Mów, co się stało.
- Jeszcze nie wiem.
Telefon - wciąż włączony - trzymałam w garści.
- Są leki! - rozdarła się na cały głos Jagódka. - Jak podam babci to do ciebie zadzwonię i opowiem. Narka.
Muszę przyznać, że napięcie wcale mnie nie opuściło. Bunia! Co się mogło stać? Najchętniej już bym jechała do domu! Wreszcie telefon zawibrował.
- No więc tak - zaczęła Jagódka. - Babcia była w teatrze z panem Antonim. Wyszli już po spektaklu na zewnątrz, a tam na schodach jakiś pędziwiatr pchnął pana Antoniego, ten upadł, osłaniając sobą naszą Bunię. Nie pozwolił na rozdzielenie. Pana Antoniego zabrało pogotowie, a Bunia taksówką wróciła do domu, cała już w nerwach. W drodze zadzwoniła do syna Antoniego oraz do mnie, bo ja byłam najbliżej. Ten syn, chyba Tomek, oddzwonił, że czekają na prześwietlenie i jak będzie coś wiadomo, to zadzwoni jeszcze raz. Natomiast Bunia bez tego leku ani rusz... sama wiesz. Ale ważne, że się znalazł. Zostanę u babci na noc, a jutro przed ósmą na pewno zniknę. Zadzwonię do ciebie co i jak. No, to wiesz wszystko.
- Pan Antoni był przytomny?
- Tak, ale gruchnęło mu coś w lewej ręce i nodze. Nie dał rady iść o własnych siłach.
- A babcia?
- Serce się jej rozszalało lecz nie chciała wzywać pogotowia do domu. Już się trochę uspokoiła.
- A nie możesz zostać do mego powrotu?
- Nie ma takiej potrzeby, bo przyjedzie albo Ela, albo Justyna. Więc się o nic nie martw. One też są wnuczkami. A jak się bawisz?
- Jest świetnie. I mam... świetnego partnera!
- Łał! Znam go?
- Nie. Nigdy nawet nie opowiadałam o Leszku.
- Czekaj chwilę... Bunia mówi, że masz go tu przywieźć. Koniecznie!
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę w daleko lżejszym tonie, ale tak naprawdę przeszła mi ochota na wszelkie zabawy i chciałam wracać do domu. Jednakże ja też nie mogłam usiąść za kierownicą, bo byłam po kilku drinkach. Niby nic, a jednak...
- To co robimy? - zapytał Leszek obejmując mnie troskliwie i przytulając do siebie.
- Nic nie możemy zrobić...
- Chciałem ci przy okazji przypomnieć, że nie jesteś jedyną wnuczką. Pozwól się wykazać pozostałym paniom.
- Dobrze. Bardzo dobrze. Tylko usuń ten niepokój z mego serca. Masz na to jakiś lek?
Lek dostałam natychmiast - w postaci długiego czułego pocałunku.
- Lepiej troszkę? - zaszeptał Leszek. - Od tak dawna miałem na to ochotę...
- Ja też. Smakujesz jak marzenie...
- Marzyłaś o mnie?
- Troszeczkę...
Wysunęłam się z jego objęć i skierowałam znów do stołów i na tańce.
- Może chcesz już do pokoju? - spytał z nadzieją w głosie.
Bardzo chciałam! Zaplątać się w jego ręce i nogi, przytulić, czuć jego zapach, oddychać nim, oddać się mu, nasycić jego pragnieniem... Eh...!
- O, jeszcze za wcześnie.
Nie był zadowolony.
Poszliśmy tańczyć, ale po kilku tańcach pod gwiazdami znów zasiedliśmy za stołem, bo przyniesiono podgrzane pierogi i gołąbki. Niebo w gębie! Zjadłam jednego gołąbka, najmniejszego jakiego wypatrzyłam i aż pięć pierogów.
- Muszę jeszcze potańczyć, aby spalić choć połowę kalorii! - powiedziałam do Leszka.
- Ja też!
Obok mnie siedziała Kasiula z Bydgoszczy - słowo daję - tak kazała na siebie mówić. Od "Kasi" dostawała białej gorączki! Była jakąś ważną redaktorką w miesięczniku dla pań "Ja i Szpilki". Wcześniej tłumaczyła mi, że miesięcznik w jednej trzeciej wypełniają ilustracje, a ona jest najważniejsza w sprawie tych zdjęć. Ponadto często pisze artykuły wstępne. Często, ale nie zawsze. Opowiadała szeroko o swojej pracy, o zapominaniu się w rutynie.
- Kiedy był z nami Cyryl Siemianko - zawsze się coś dobrego działo. Załoga była zgrana i solidarna. Cyryl umiał dać kopniaka wzwyż, a nie dołującego. Mieliśmy apetyt na pracę. A teraz lipa. Cyrylowi się zmarło jeszcze przed emeryturą, nastała era Doroty i szlak wszystkich trafia!
- O popatrz - u mnie też Dorota i też płoną lasy, płoną wody gdy ona na horyzoncie. Może to zależy od imienia? Och, zaczekaj, a jak się zakończyła ta babska awantura tutaj?
- Tak jak zawsze u Romana - wilczy bilet, a na razie spadaj mała do swego pokoju. Już kiedyś faceci się tu naparzali. Fajnie było! Ale Roman eliminuje takie towarzystwo. My się śmiejemy, że wywozi za Lipowy Most. Wracając do Doroty - siedzi na stołku już cztery lata i jest niepodważalna. Masz na to sposób? Doszłaś do jakichś konstruktywnych przemyśleń?
- Swoją to chciałabym choćby do Londynu. Coś mi tam błyska po głowie, ale potrzeba do pomocy wielu ludzi, więc to pewnie utopia.
- Nieźle kombinujesz! Zamiast spadania, to winda w górę... A ja mam właściwe kontakty w Jeleniej Górze... Piękna okolica i bardzo odległa... Pomyślę nad tym... Oj, pomyślę! Cieszę się, że pogadałyśmy.
- A sama nie chcesz w taką piękną okolicę?
- Niestety - wszędzie daleko. I nie lubię chodzić po górach. Lubię usiąść pod smreczkiem i podziwiać okolice. Przez te prawdziwe szpilki mam chyba już problemy z nogami. Ciągle obiecuję sobie zrezygnować w wysokich obcasów. Może kiedyś... Mam dużo ładnych butów, szkoda wyrzucić - zaśmiała się ładnie, tak perliście.
Leszek bez pytania przyniósł nam lekkie drinki, ledwie skropione alkoholem, doskonałe. A później znów tańczyliśmy, ale z pingwina się wymiksowałam, jakoś wydał mi się zbyt ordynarny.
c.d.n.
© Elżbieta Żukrowska 3.04.2019 r.
fot. internet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz