niedziela, 3 lipca 2011

Roz.23. NA KOŃCU KASZTANOWEJ DROGI

   Rozmowa z dziećmi była bardzo potrzebna! Nie składało się jednak. Ciągle coś pilne było ponad miarę. I jeszcze wyjazd do Kałuszyna - z Wiktorią - a powrót wraz z Krzysztofem. Pułkownikiem Krzysztofem Orlickim. Manugiewiczowi, który nie był w temacie, oczy na wierzch wyszły - jak nic konkurent panny Urszuli przyjechał! Mało tego - widział, jak tylko we dwoje spacerowali dróżką przy lesie, a potem miedzami i aż do starej mogiły z powstania styczniowego. Druga stara mogiła, z pierwszej wojny światowej, była na polu Tęczyńskich. Byli i tam, ale tego już Jakub nie widział. W każdym razie serce go zabolało. Rozmyślał nad sytuacją w zaciszu swego domu, nawet nie chciał ostatnio bawić się z Szopenem, choć pies się upominał, nosem w rękę trącał, czasem szczeknął z cicha, aby na siebie tylko uwagę zwrócić. A Manugiewicz się zastanawiał, co mu czynić wypada. I przeżywał, przeżywał...

   Aż tu niespodziewanie w niedzielne popołudnie przyszli do niego - Tęczyński z synem Teodorem i z tym obcym. Przyszli pooglądać konie, a przy okazji wreszcie Jakub się dowiedział, że to przyjaciel poległego Teodora (co wcale nie wykluczało smalenia cholewek do Urszuli!), trochę mu przez to było lżej, ale tylko trochę. Za to pułkownik okazał się koniarzem, wcale niezłym znawcą. Powiedział, że gdyby tylko miał warunki, to i konika by trzymał dla własnej przyjemności. Ale koń, jak człowiek, nie może żyć w samotności. Powinien być w stajni, gdzie jest dużo koni. Aleksandrowi tak się dobrze chowają, bo ma nieliche stadko: cztery stare i dwie młode klaczki z przychówku, z przeznaczeniem na sprzedaż. Pogadali, pocmokali i razem z Manugiewiczem wrócili do Tęczyńskich na podwieczorek. Pierwsze, co rzuciło się jemu w oczy, to to, że Urszula była wyjątkowo pięknie ubrana i jakby promieniała. Czyli, że jednak coś się działo. Zazdrość - jak robak w jabłku - w sercu zaczęła dziurę wiercić. Przeżywanie trwało.
   W sielskie dni przed wykopkami wpadła do Tęczyńskich Leonia z nową propozycją. Manugiewicz przy tym był i bardziej wszystko wziął do serca niż Tęczyński. Otóż - klepała szybko Leonia - teraz do miasta po znajomych wozi się wieprzowinę. Rąbankę. I z tego są całkiem dobre pieniądze. Ona by się podjęła znaleźć odbiorców na dwa świniaki w miesiącu. Aleksander najpierw wyciszył ją trochę, a potem powiedział, że to absolutnie niemożliwe. Takie we wsi jest donosicielstwo, że on nie będzie swojej reputacji narażał. Co innego sprzedać Leoni żywego świniaka i niech ona robi sobie z tym, co chce, a co innego na swoim podwórzu urządzać świniobicie. Jeden Jakub temat zapamiętał, choć tymczasem zmilczał - bo już widział siebie i kuzyna z Łomży w takim handlu. W każdym razie ciężarówka po ziemniaki, co to na początek października była umówiona, mogłaby od razu zabrać i świniaka... Zamówień na kożuchy nadal nie było, już nawet myślał o przekwalifikowaniu się na krawca męskiego. Podstawy miał całkiem dobre, gdyż w młodości się w tym szkolił i kilka garniturów w swoim życiu uszył. Musiałby w Miasteczku jakiś pokoik wynająć i tam szyć, aż by sobie markę wyrobił. Dwa lata by wystarczyło. Jak by już ludzie wiedzieli co i jak, to i tu, na kolonię, też by przyjechali. Jednak taki zakładzik, to jakby niewola. Musisz w odpowiednich godzinach być, a on był tego niezwyczajny... No i Urszulę by mniej widział. Nie musiał przychodzić do domu, czasem wystarczyło z daleka popatrzeć. Z drugiej strony przyzwyczaił się do tego, że zawsze ma pieniądze, a tu taki gwałtowny spadek dochodów. Ma co jeść. Ma czym karmić zwierzęta. Ale dopiero teraz przekonał się, ile kosztuje utrzymanie konia!
   Pułkownik Krzysztof Orlicki wyjechał na Mazury. Miał kolegę, też pułkownika, Jerzego Korda, koło Suwałk. Ze względu na kalectwo był on osamotniony w wiejskim małym światku. Krzysztof się śmiał, że będzie spotkanie na szczycie pułkowym, bo obiecało się jeszcze dwóch innych kolegów, ciągle zawodowo czynnych.
- Oni też byli blisko pańskiego brata. Może nie aż tak zaprzyjaźnieni, ale z racji zawodowych. Może oni coś wiedzą.
   Prawdę powiedziawszy Aleksander już zwątpił w wyjaśnienie sprawy Czajki. Machnął na to ręką. Odwiózł pułkownika na stację i życzył szczęśliwej podróży. Pociąg wjechał, a tu z wagonu jako pierwszy wyskoczył konduktor - Piotr Czajka! Aleksander jeszcze zdążył o tym powiedzieć Krzysztofowi. Zadziwiający zbieg okoliczności. Pociąg był relacji Warszawa - Białystok. Czy należało wyciągać z tego wnioski?
   Natomiast Manugiewicz upatrzył taką chwilę, już po wyjeździe Orlickiego, by przyjść do Urszuli i rozmawiać z nią w cztery oczy. Koniecznie chciał wiedzieć, czy ten pułkownik jest rywalem, czy jednak nie... Prawdę powiedziawszy czuł, że przy pułkowniku nie miałby żadnych szans. W czasie tych wcześniejszych rozmów nie zauważył, by miedzy nimi ( to znaczy pułkownikiem i Urszulą) iskrzyło: byli dla siebie mili i to wszystko. Ale kto to wie... Pozory tak często mylą... Tak czy tak od pojawienia się pułkownika stracił apetyt na sen. I na przesiadywanie w stajni też... Zatem siedział u Urszuli w kuchni i patrzył jak zgrabnie śmiga nożykiem po ziemniakach i warzywach do zupy.
- Pan Jakub wybaczy, ale mam dziś w planach bardzo pracochłonny obiad, więc nie mogę sobie pozwolić chwilowo na posiedzenie przy stole. Zaraz będzie świeża woda, to kawą mogę poczęstować. Sobie też zaparzę, ale zanim picie, to garnek ziemniaków muszę obrać. - Objaśniła go Urszula nie przerywając pracy. - Dzieci od dawna proszą mnie o pyzy z mięsem. No i dziś jest ten dzień. Zapraszam również pana. Mam nadzieję, że wyjdą, może nie najwspanialsze, ale choć przyzwoite!
- O, to męska ręka będzie pilnie potrzebna!
- Widzę, że pan Jakub w temacie!
- Za życia mamusi wyciskałem jej zawsze surowe tarte ziemniaki. To też i umiem to robi.
- Ale na razie obieram ziemniaki na te do gotowania. A dopiero potem będę obierać te do tarcia. Dużo tego trzeba, bo dzieci chcą, żeby i na odsmażane sporo zostało. Tak, że wyciskanie to będzie za jakieś dwie godziny albo i lepiej.
- Jeśli panna Uleńka pozwoli, to bym sobie tak tu nawet i bez kawy posiedział. Akurat mi dziś nigdzie nie spieszno. A zaproszenie na pyzy z mięsem przyjmuję z radością, bo dawno takiego specjału nie jadłem! - Powiedział to z uśmiechem i usadowił się wygodniej. - Czemuż my, panno Uleńko, nie mówimy sobie po imieniu? Przynajmniej jak jesteśmy sami...
   Urszula bystro spojrzała na Manugiewicza. Miała już ciętą odpowiedź na języku, ale się powstrzymała. Może i jemu jest trudno rozmawiać? Może i on cierpi gdzieś w tym swoim pięknym, ale jakże samotnym domu?
- Nie wiem. - Westchnęła ciężko i obmyła dokładnie ręce.
   Patrzył, jak ustawia piękne filiżanki (porcelana?) na podstawkach, nasypuje kawę, ustawia cukiernicę, w małym kubeczku podgrzewa śmietankę. A ona czuła ten wzrok na sobie i jakby piękniała. Nie ważne, że miała zwyczajnie zaczesane włosy i robocze ubranie. Wiedziała, że ze wszystkich mężczyzn tylko jeden Jakub patrzył na nią tak, jakby zawsze była ubrana jak na bal... Ale na tym wiejskim weselu, co to jeszcze przed śmiercią matki - ani razu nie poprosił ją do tańca...Chyba wcale nie tańczył?
- Może mówmy sobie po imieniu już zawsze - poprosił nieśmiało.
- Nie wiem... - powtórzyła.
- Nawet gdybyśmy przy wszystkich mówili sobie po imieniu...
- Ludzie tak gadają! Obgadają nas!
- A czemuż my się mamy ludzkimi językami martwić? My nic złego nie robimy!
  Czajnik długim obłokiem pary wydobywającej się z dzióbka dał znać, że woda już się zagotowała. Urszula nalała wrzątku do filiżanek i odstawiła czajnik w kąt kuchennego blatu, a on zaraz zaczął przyjemnie szumieć. Dolewając śmietanki do filiżanek, zachęciła Jakuba do picia. Sama wróciła do ziemniaków. Wypłukała je, nastawiła do gotowania znów szurając garnkami po płycie. A Jakub czekał na jej słowa. Usiadła wreszcie za stołem.
- Czy panu przeszkadza to, że ja palę papierosy?
- Nie, wcale. Po wojnie prawie wszyscy palą. Nawet lubię zapach dymu.
- Ale pan nie pali.
- Nie wiem, dlaczego. Proszę sobie zapalić.Proszę się nie krępować.
- Pan Jakub wie, że się obawiam rozmów z nim, takich w cztery oczy?
- To dla mnie całkowite zaskoczenie. I z jakiegoż powodu niby ten strach miałby być? Ja dla ciebie życzliwy człowiek jestem.
- Nie jestem pewna.
- Bardzo.W tę niedzielę w Miasteczku jest zabawa w remizie strażackiej. Pojechałabyś ze mną? Proszę. Myśmy nigdy razem na zabawie nie byli!
- Ale mamy zbieżne myśli - zaśmiała się Urszula. - Tylko co wspomniałam sobie pewne wesele w Pokrzywce. Byłeś, a ani razu nie poprosiłeś mnie do tańca. Miałam nawet o to do ciebie trochę żalu...Ojej,. jak łatwo zaczęłam ci po imieniu mówić...
-To dobrze. Już tego nie zmieniaj. Miałaś szalone powodzenie, nie mogłem się docisnąć. Nie zauważyłaś, że wcale nie tańczyłem? Patrzyłem sobie na ciebie i nawet trochę podpiłem...Po oczepinach zaraz się wyniosłem.
- To tak jak ja. Dzieci były już umęczone, a byłam głównie dla Anny i Wiktorii. Uczepiły się tak, żeby długo na weselu być. Wiesz, po oczepinach są torty, a one tak na te torty czekały, najważniejszy punkt programu dla nich.
- Przy ludziach też będziemy mówić sobie po imieniu. Proszę. Robię wszystko, żeby się do ciebie zbliżyć, a ty mnie ciągle odpychasz - poskarżył się tak zabawnie, że aż Urszula roześmiała się głośno.
   W chwilę potem, pasując się ze sobą, dodała cicho:
- Jeśli ci zależy, to już nie będę cię odpychać...

Cd. po kliknięciu na link -- http://czas-i-ja.blogspot.com/2011/07/24.html

7 komentarzy:

  1. Aaaaaaaaaaa, wreszcie sa prawie razem, Urszula i Jakub,
    wreszcie sie dogaduja, moze cos z tego bedzie, znaczy sie wesele? Oni tak do siebie pasuja...
    Teresa

    OdpowiedzUsuń
  2. Teresko
    ...a może - nie koniecznie?
    Przecież na Jakubie świat się nie kończy...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ooooo, czy oni zawsze będą jak czapla i bocian???
    I co dalej , co dalej? Pisz, pisz, pisz, proszę,
    Miłego,;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Anabell
    Przecież widzisz, że mnie prawie nie ma w komentarzach na różnistych blogach:))) Nie mam chwili do stracenia - tak mały mam dostęp do komputera.Piszę i piszę.Właśnie jestem w końcówce następnego rozdzialiku.
    Cały czas pracuję nad budowaniem napięcia i chciałabym wiedzieć, czy mi kadzicie czy faktycznie się udaje pomieszać w oczekiwaniach.

    A miłosne scenki też mają być, czy takie delikatne tylko muśnięcia? Osobiście wolę to drugie - nie za dużo.

    OdpowiedzUsuń
  5. No to wróciłam ze swojego włóczęgowania.Ale komfort mam za to dwa odcinki:)))))).
    Nie byłabyś sobą gdyby sprawa Urszuli i Jakuba potoczyła się już teraz gładko:)))))))).Nie wiem co im jeszcze szykujesz ale zawirowania pewnie jakieś będą.No to lecę dalej.Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeszcze na moment wróciłam aby Cię zapewnić że Ci nie kadzę a jeżeli chodzi o komentarze na moim blogu to odpuszczam Ci całkowicie .Znajdziesz chwilkę to skrobniesz coś hurtem aby nie marnować czasu.A narazie pisz,pisz,pisz i pisz.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jutko Kochana

    Leć i na skrzydełka uważaj!
    Tak mi romantycznie się ten wątek plącze...aż na komentarze czasu nie mam!
    Ale i dla Aleksandra trzeba by znaleźć jakąś pocieszajkę!

    OdpowiedzUsuń