czwartek, 14 lipca 2011

Roz. 27. NA KOŃCU KASZTANOWEJ DROGI

   W najbliższym tygodniu była tylko praca, praca, i jeszcze raz praca. Urszula najbardziej ze wszystkich przeżywała to wesele, bardziej niż matka panny młodej i sama babcia Helenka. Kładła na szalę swą zawodową reputację. Zaraz pierwszego dnia kazała odprawić jedną z dziewczyn wyznaczonych do pomocy. A pod wieczór powiedziała, że powinni postawić nową ubikację, bo do tej krzywej to aż strach wchodzić.
   Jeździła tam codziennie zaraz po ósmej rano, a mała Kalinka musiała sobie radzić sama, bo chodziła do szkoły na jedenastą. Jakub powstrzymywał się od umizgów, choć właśnie w towarzystwie lubił jakimś drobnym gestem podkreślić, że Urszula jest jego kobietą. Ale Urszula na czas weselnej bieganiny też zrobiła się jakaś "letnia". Było to pokłosie postanowienia pozabawowego - nie ulegać Jakubowi. Nie okazywać jak każdy, najdrobniejszy dotyk, pobudza jej zmysły do szaleństwa. Pilnowała też swoich oczu - żeby nie wyczytał z nich za wiele. A on z podziwem obserwował, jak się zmieniła przy pracy. Cały czas ubierała się teraz w białe cienkie bluzki i ciemne spódnice, a do tego jednolite jasnoniebieskie fartuszki. Poznawał, że bluzka były każdego dnia inna po kolorze kwiatuszków wyhaftowanych na koniuszkach kołnierzyka i na mankiecie opasującym rękę tuż nad łokciem.
   Była władcza. Wydawała stanowcze i jasne polecenia. Wiedziała bez wahania kiedy i co trzeba zrobić, co jej będzie potrzebne w najbliższych dniach - mówiła o tym nie śledząc zapisków. Pracowała nie czekając na wyrękę i świecąc przykładem. Dopiero jak przychodziło do dźwigania - usuwała się z drogi. Dzieliła zmyślnie robotę na swoje pomagierki, tak, by żadna z nich nie czuła się specjalnie obciążona albo faworyzowana. Nawet babcia Helena nie znała Urszuli od tej strony i teraz obserwowała ją i z odrobiną zdumienia, i ze wzrastającym szacunkiem. Pomyślała, że Urszuli potrzebne jest szerokie pole do działania - wtedy następuje popis, nawet nieświadomy, jej możliwości.
   W środę Aleksander jeździł do Warszawy i wrócił tak późno w nocy, że wcale z siostrą nie rozmawiał. Zostawiła mu w kuchni kolację i z rana ucieszyła się, że zjadł wszystko. Wypytywała go o rozmowę - ale w sumie nie wiele miał do dodania. Że Julia to faktycznie Juliet, a dzieci mają na imię Elizabeth i John. Kupił w Warszawie jakieś drobiazgi dla dla nich - cepeliowskie laleczki ubrane z stroje krakowskie i dobre słodycze, a przy pomocy Andrzeja napisał list po angielsku, przekazał też kilka zdjęć, takich, by dobrze było widać dom, Urszulę, dzieci, Stanisława z rodziną, no i siebie. Ale były to przypadkowe zdjęcia, a nie takie specjalnie dla niej zrobione. Pytał Andrzeja jaka jest ta Juliet i jakie dzieci, ale on - jak to mężczyzna - powiedział, że w porządku i nic więcej nie mógł z niego wydusić. Pytał, też jak sobie ich bratowa radzi finansowo, czy czasem nie potrzebuje pomocy, a brwi Andrzeja powędrowały wtedy w górę aż pod samą grzywkę. Wszyscy oczekują pomocy, a tu znalazł się taki jeden z biednej Polski, co sam tę pomoc chcę zaoferować. O, i jeszcze to, że Juliet żyje teraz tylko dla dzieci i za innymi mężczyznami nie patrzy. Pracuje w jakimś biurze adwokackim, rodzina ją wspiera, mało prawdopodobne, by przyjechała do Polski, ale owszem, zależy jej na utrzymywaniu kontaktów z rodziną męża. Może w przyszłości coś się zmieni i będą mogli się odwiedzać. Teraz - nie. Niejako od siebie Andrzej dodał, że na paczki z Anglii to Tęczyński nie ma co liczyć. Aleksander spiorunował go wzrokiem. Ale o tym już siostrze nie powiedział.
- A Ignacy? - zapytała cicho. 
- Nie pytałem o niego. Świadomie. Takie pytanie to jak obietnica. Nie chciałem niczego obiecywać.  Nie w twoim imieniu. Poproszę panią Kruszyńska do nas - zmienił temat - bo muszę dziś jechać do Miasteczka. Zadba o Kalinkę i może jakiś obiad ugotuje - zakończył.
- Dobrze. Oczywiście. Trudno wam beze mnie?
 - Prawdę powiedziawszy przy moich ostatnich rozjazdach wcale tego nie odczuwam. Ale dzieci z pewnością tak. Nie przejmuj się tym. Tydzień to nie wieczność. Po za tym niech się uczą samodzielności. Wczorajsze popołudnie dziewczynki spędziły u Pauliny. I nawet były z tego bardzo zadowolone.
- To kto wczoraj doił krowy?
- Stanisław, Paulina, Jaśko i nasza Ania. A Kalinka i Ori trzymały krowie ogony...
   Czwartek był dniem bardziej niż dotąd wytężonej pracy i oboje wracali - Urszula i Jakub - do domu solidnie zmęczeni. Na dodatek ze świadomością, że prawdziwa gorączka jest ciągle jeszcze przed nimi. Usiłował ją w drodze objąć, ale strząsnęła jego rękę mówiąc, że bolą ją plecy i rzeczywiście odchyliła się do tyły, daleko za plecami podpierając się rękoma. Miała nad sobą niebo wyiskrzone gwiazdami - na pogodę! Ale nie myślała o gwiazdach, tylko o mięsie, które pokroiła, posoliła i  przyprawiła. Tyle ptactwa dziś wypatroszono, osobiście wyluzowała wszystkie kości, aż ręce mdlały... Jutro będzie cały dzień smażenia i pieczenia! Ciężki dzień. I tak dobrze, że zrezygnowano z ryb w galarecie! Ale to ze względu na to, że piwnica za mała.
- Dlaczego mnie teraz unikasz? - zapytał rozczarowany i smutny. Miał nadzieję, że wspólna praca ich zbliży, a działo się odwrotnie! Dla niego to było niepojęte!
- No coś ty? - zdziwiła się bardzo. Zamknęła oczy, na policzkach czuła lekki dotyk zimnego wiatru. - Prawie cały czas jesteśmy razem, o jakim unikaniu ty mówisz! Po prostu taka jest praca! A w pracy nie pora na flirty, miłosne gierki i rozterki. Mam zbyt dużą odpowiedzialność na sobie, bym zajmowała się czymś ponadto.
- Ale teraz nie pracujesz!
- Teraz wypoczywam. Usiłuję się odprężyć. I jeszcze raz objąć myślą jutrzejsze zadania. - Wyprostowała się i usiadła normalnie. - Trochę zła jestem na siebie, że pracuje z nami ta Krysia Dobek. Jest jakaś niepewna. I nieuważna. Jakby mi miała dodatkową łyżkę soli gdzieś wsypać. Za dużo czasu poświęcam na obserwowanie jej. Mogłam od razu powiedzieć, że jej nie chcę. Teraz to już chyba za późno...
- Sądzisz, że stać by ją było na taką podłość?
- A czemu nie? Przecież to jej dawny narzeczony żeni się z Halusią Mazurówną.
- Nie wiedziałem.
- Ja też. Dziś się dowiedziałam. Niby to stare dzieje, bo uderzał do niej w konkury, gdy miała ledwie siedemnaście lat. Ale cały czas jest panną. Skąd można wiedzieć, co dzieje się w głowie? Kuzynka - kuzynką, a psikusa można zrobić. I wszystko będzie na mnie! Tak. Jutro z samego rana powiem o tym cioci Helenie. Licho nie śpi!
- Wcale mi się nie podoba, że taka jesteś zajęta pracą, a ja poszedłem w odstawkę! - powiedział Jakub niby ze śmiechem, ale wyraźnie usłyszała w tym nutę goryczy.
   Pogładziła go po ramieniu.
- To się niedługo zmieni. Nie przejmuj się.
- A jak nam zaproponują następne wesele?
- O, tym się wcale nie martw! Nie dziel skóry na niedźwiedziu, który smacznie śpi w głębokim lesie. Jakoś nikt nas na razie nie ściga! Najpierw muszą się przekonać chociaż na jednym weselu, że można nam zaufać. A i tak nie jest powiedziane, że będą następne zlecenia. Szukają, by było i tanio, i smacznie. Ja od cioci Heleny pieniędzy nie wezmę. To rodzina i inne traktowanie. Ale ludzie będą pytać ile bierzemy za takie wesele. Trzeba mieć jakąś sensowną odpowiedź. Nie mam pojęcia, ile taka kucharka bierze. Najlepiej zapytać ciocię Helenę. W końcu jakoś się umawiała z poprzednią kucharką... Ale powiem ci, że nie podoba mi się, że ty... - nagle zamilkła.
   Przez chwile nalegał, aby dokończyła, uparła się jednak.
- Uleńko, czy ty wiesz, co ja teraz będę myślał? Przecież się zadręczę! Błagam na wszystkie świętości - powiedz!
   Chciała mu powiedzieć, że nie chce by jej facet był rzeźnikiem. Ale czy Jakub był już faktycznie jej mężczyzną? Przez całe dorosłe życie zajmował się ubojem owiec i królików - to wiedziała z całą pewnością. I nagle ten fakt zaczął  Urszuli przeszkadzać. A z czego on ma żyć? Zamówienia na kożuchy się skończyły - sam o tym mówił! Takie trudne czasy, a ona z fochami wyjeżdża!? Nie może mu tego robić! Nie ona! Z drugiej strony gdyby rzeczywiście chcieli stworzyć tandem weselnych kucharzy - zabijanie zwierząt będzie początkiem każdego nowego zamówienia...
- Uleńko, powiedz, bo oszaleję!
- Dobrze. Powiem. Nie lubię jak zabijasz zwierzęta. Ja wiem, że to konieczność. Wiem, że nie robisz tego dla zabawy. Ale jakoś mi to przeszkadza... Nawet owce i króliki... Jakoś mi przykro z tego powodu. Ale wiem, że inaczej nie można...
   Pozwoliła się teraz przytulić. Kołysał ją w milczeniu. Tego się nie spodziewał i musiał jakoś te słowa przetrawić. Tak, to zrozumiałe, kobieta chciałaby mieć anioła, księcia z bajki, takiego na białym koniu... A w życiu trzeba także zabijać... Robił to pod przymusem - ale robił... Czy to go w jakiś sposób wykluczało? Nie był jej wart? Został przekreślony?
   Cofnął rękę z pleców Urszuli i mocniej ujął lejce.
- Przepraszam, nie chciałam by cie zabolało... Nie chciałam cię zranić!
- Muszę to przemyśleć - powiedział głośno i cmoknął na Myszkę, a ta zaraz zaczęła truchtać.
   Ale całkiem inne myślenie przyszło go głowy Jakuba, nie o zabijaniu. W pewnym sensie raniła go cały czas...Miał niespełna dwadzieścia lat gdy przyszedł po coś do Tęczyńskich. Też była jesień i jakiś ciepły już prawie wieczór - pamiętał, że miał na sobie koszulę z krótkimi rękawami i że słońce wtedy czerwono zachodziło. A może młodemu zawsze było ciepło? Wszedł po cichu do ich domu i już miał zapukać do kuchennych drzwi, gdy spostrzegł, że są trochę uchylone. Uchwycił oczami jakiś ruch, błysk, uchylił je nieco szerzej i dopiero wtedy zobaczył, że to Urszula, całkiem nagusieńka, stałą w misce z wodą i się myła. W ostatnich blaskach dnia widział smugi piany i czerwone refleksy na jej piersiach i biodrach. Widział, jak się schyla do wody, moczy szmatkę i ogromnie zmysłowo zmywa z siebie tę pianę, tak cudownie się przeginając... Gryzł palce a oczu nie mógł oderwać! Pierwszy raz w życiu widział nagą kobietę. Dziewczynę jeszcze. Miała pewnie ze siedemnaście lat... Pokazała mu się i z każdej strony tak wdzięcznie poruszając się nad miską, a on był jak zaczarowany jej pięknem. To piękno aż bolało! Nie mógł zapanować nad swymi emocjami, wtedy jeszcze nigdy nie był z kobietą... Uciekł później w ciemność poruszony jak nigdy dotąd... Nikomu o tym nie mówił. To było jego najświętsze wspomnienie! Początkowo dość często o tym myślał, zawsze, gdy było mu źle, gdy był daleko od domu... A po wojnie znów ją taką zobaczył. No, nie całkiem taką. Wiedział, że Urszula przyjeżdża od czasu do czasu do matki. Chciał czegoś, a może tylko udawał, że chce, i przyszedł, żeby ją zobaczyć... Okno było nie do końca zasłonięte. Nigdy nie patrzył po cudzych oknach, a wtedy spojrzał i już nie mógł przestać... Więc stał i patrzył nie wierząc własnym oczom. Urszula - w spódnicy - siedziała na stołku, a obok na drugim stołku miała miskę z wodą, maczała tam szmatkę, namydlała i myła się powoli, jakby nie pamiętała co robi, jakby na wpół spała, a może była tak bardzo zmęczona. Jakże bardzo pragnął być tą szmatką dotykającą jej nagich piersi... Dotykała swoich ramion, piersi, brzucha niesamowicie zmysłowym gestem. Przechylała przy tym głowę, miała na wpół przymknięte powieki, a może i całkiem zamknięte? Jak na zwolnionym filmie ukazywała mu swoje ciało, zmęczone, jakby ciężkie, kłos pełen ziarna pochylony wiatrem - pamiętał do dziś to skojarzenie. Dotknąć tych piersi ustami... Zamknąć je w swoich dłoniach... Patrzył na piękno, które znowu aż go bolało! Tak to wtedy odczuł. Pragnął być malarzem! Albo rzeźbiarzem... Wrócił do domu i ciągle niesamowicie poruszony usiłował napisać wiersz. Wszystkie słowa były absolutną mizerią. Nic nawet w przybliżeniu nie oddawało tego, co czuł... Ogień płonął mu w żyłach!  A dziś? Dziś szył kożuchy i zabijał zwierzęta... Wzdrygnął się cały. Och, dziewczyno, ty moja dziewczyno! Gdybyś wiedziała, jak bardzo jestem samotny... a ty się litujesz nad barankiem, nad króliczkiem... Chciał, ale nie wypowiedział tych słów.
   Urszulę zaniepokoiło długie milczenie.
- Gniewasz się na mnie? - zapytała niepewnie. - Już nigdy więcej nic takiego ci nie powiem!
- Nie, wcale mi nie do gniewu. Myślę o tym, jak żyć nie zabijając. Przecież się nie da!
   Nieprawda - myślał, czy ona też ma takie wspomnienia. I czy te wspomnienia dotyczą jego, czy może warszawskiego lotnika. Najprościej byłoby zapytać. Jak to było? - "chłop powinien być mowny". No, nie był. Coraz częściej przy Urszuli nie był taki rozmowny, jakby sobie tego życzył. I nawet jeśli mówił - to wcale nie o tym, co najbardziej leżało na sercu, czy tam na wątrobie. Robię się miękki jak baba - zarzucał sobie. A ona zachowuje się tak, jakby nigdy nie było szpitala w Białymstoku albo zabawy w Miasteczku. To znaczy, że przy każdym spotkaniu musi wszystko zaczynać od nowa? Nie chcę! Ja też mam prawo być zmęczony! Chcę miłej, spokojnej kobietki, która pozwoli się kochać po mojemu! - zaakcentował w myślach.
- Bardzo się czujesz samotny? - zapytała go z cicha.
- Przywykłem. Nie bardziej niż zawsze.- Odpowiedział  dziwiąc się jednocześnie zbieżności przynajmniej niektórych myśli.
- A ja - coraz bardziej.  Z każdym rokiem, z każdym miesiącem bardziej. Na dobrą sprawę Aleksandra chłopcy już wyfrunęli z gniazda. A dziewczynki lada moment. Za następne pięć lat wcale im nie będę potrzebna! I jakoś mi przykro z tego powodu.
- Jeszcze trochę potrwa zanim się opierzą.
- Ale drzwi już zostały otwarte...
   Zauważył, że powiedziała to tak poetycko, pięknie...  Jemu nigdy się z tymi wierszami nie udało, choć potem próbował wiele razy. Na wieczornicach przed wojną zauważył, że mówi inaczej niż bracia. Wtedy podpytywał nauczyciela z Bronek jak ma mówić. Mieli umowę - nauczyciel po cichu wytykał mu błędy językowe, a Jakub starał się popełniać ich jak najmniej. Jak to dawno było! A później i jego wywieźli na roboty, uciekł, wrócił do domu, sam musiał się ukrywać. W czasie wojny poznał innego nauczyciela - starego Żyda z Tykocina. Ukrywał go u siebie blisko rok, aż stary zmarł z nieleczonych chorób i troski, "z wojny". Stary człowiek nauczył go jak ma się sam uczyć - bo Jakub zazdrościł Tęczyńskim gładkiej wymowy, obycia w świecie, studiów. Stary mu mówił, że dzień bez książki jest dniem straconym.
- Czy ja dla ciebie jestem choć trochę ważny? Czy ja dla ciebie coś znaczę? - zapytał Jakub, choć znów nie takie słowa miały paść. Chciał się Urszuli oświadczyć, ale nie po cichu, w pomroce wieczoru i na jakiejś zapomnianej przez wszystkich dróżce! Chciał w świetle dnia, z kwiatami, z pierścionkiem, w otoczeniu jej rodziny!
- Oczywiście, że tak! - odpowiedziała spokojnie. - Cieszę się, że się zakolegowaliśmy.
   O matko! Co za okropne słowo ona wypowiedziała! No, nie! kolegą nie chciał być, nie kolegą, i  przyjacielem też nie! Nie uznawał przyjaźni z kobietą! Ale po prawdzie w ich związku było cały czas więcej  koleżeństwa niż czegokolwiek innego! Co on sobie będzie nad tym głowę łamał! Zamotał luźno na ręce lejce, zdjął rękawiczki i obydwoma rękami sięgnął po Urszulę. Całował i pieścił jak nigdy dotąd, a puścił ją dopiero wtedy, gdy poczuł, że oboje płoną ponad miarę. Nic nie mówili, ale wywołał ciche westchnienia Urszuli i tłumione jęki...
   Miał wrażenie, że Urszula płacze. Nie padło miedzy nimi ani jedno zdanie, aż dojechali pod kasztanowce. Manugiewicz pierwszy zeskoczył z wozu i podszedł z jej strony, aby teraz jej pomóc. Prawie go odepchnęła. Nie zraził się tym, mimo wszystko przyjął jej ciężar na siebie i powolutku postawił na ziemi.
- Jutro przyjedź po mnie przed siódmą - powiedziała tak, jakby nic się nie stało. - A wieczorem po mnie brat przyjedzie.
   Tak właśnie eleganckie kobiety dają chamom po pysku!- pomyślał.
- Jak sobie życzysz, kochanie - powiedział najcieplej jak umiał, a w środku wrzał ze złości na siebie.
   Nie odprowadził jej pod drzwi, jak to przez ostatnie dni czynił.
- Dobranoc.
- Dobranoc.
   Nie podała mu ręki, a on sam nie miał odwagi sięgnąć. Znów wszystko zniszczył! Baran ostatni!

   Oczy były przywykłe do mroku, to też Urszula bez trudu dotarła do domu, ale zamiast wejść do środka - usiadła na ławce i wyjęła z kieszeni papierosy. Była nieprawdopodobnie zdenerwowana! Dziś to był dopiero jej drugi papieros. Jakub nie zauważył nawet, że już na zabawie nie paliła i że tak bardzo się ogranicza. Nieważne. Ważne było to, co przed kilkunastoma minutami wyczyniał z nią na furce i to, że ona była zupełnie bezwolna! Mimo solidnych sobie samej złożonych obietnic! Pierwszy raz tak zapłonęła jak pochodnia gdy miała czternaście lat. Na wiejskiej zabawie po jakimś "koszyczku" czy odbijanym, tańczyli razem, on na nią spojrzał, powiódł ręką po ramieniu i już ja miał. Oczu nie mogła od niego oderwać. Czy Jakub pamięta tamtą zabawę? Z pewnością nie. Pomyślała wtedy o nim - chłopak o zaczarowanych rękach. Już wtedy. Nie poprosił ją więcej do tańca. A ona innym odmawiała. Stała obok ojca i patrzyła - ni to dziecko, ni to panienka, taka podfruwajka. I była zła, że ojciec kazał do domu. Nikt i nigdy nie przywodził ją do takiego zawrotu głowy, do takiego całkowitego zapomnienia się. Siedziała na ławce znów bezradna, zagubiona, ogłupiała wręcz i niesamowicie samotna... Czuła się ... upokorzona? zbrukana? a może po raz pierwszy - kobietą?
- Coś się stało? - w otwartych drzwiach stanął Aleksander.
   Podeszła do brata wyciągając ręce.
- Przytul mnie! Mocno mnie przytul!
- Coś się stało? - powtórzył pytanie obejmując Urszulę i lekko nią kołysząc.
- Jestem tylko zmęczona. Bardzo zmęczona.
- Czy... Jakub był... korekt?
- Tak... - odpowiedziała z wahaniem, I zaraz szybko zapytała - Przyjedziesz po mnie jutro po obrządku?
- Zawsze, ile razy będziesz potrzebować.
   Utulił ja jeszcze i weszli do domu.
- Czy ktoś jeszcze czegoś ode mnie potrzebuję, czy mogę się położyć? - zapytała w kuchni,  zapalając naftową lampę.
- Chyba wszystko jest w porządku. Masz na kuchni ciepłą wodę do mycia. Anna o ciebie zadbała.
- Dziękuję. Jutro będzie trudniej, bo wyjeżdżam przed siódmą. Musicie sobie poradzić sami, bardzo mi przykro.
- Spodziewałem się tego i rozmawiałem z panią Kruszyńską, żeby przez najbliższe trzy dni przychodziła rano.
- Och, jak dobrze zdjąć buty! Dobra! Świetnie pomyślałeś. Zmykaj spać, a ja się zaraz umyję i też się kładę jak najszybciej.-  Dopowiadając tych słów spojrzała na brata i zobaczyła chmurę na jego twarzy. - Aleksandrze, nie przejmuj się tak! Jestem już dużą dziewczynką.
- Właśnie - ciągle jesteś dziewczynką, nie kobietą. Mam wrażenie, że z Jakubem ci się nigdy nie ułoży... Wy się tylko szarpiecie. Jesteście z innych światów. Powinienem z nim porozmawiać, ale naprawdę nie wiem jak mu to wytłumaczyć! Może najlepiej by było po męsku dać w mordę!?
- Aleksander! Co to za słowa!  Uderzyłam go mocniej niż ręką po twarzy ...
- Urszulo... - chciał coś powiedzieć, ale ona zamachała rękami.

3 komentarze:

  1. No tak, czapla i bocian, kolejna odsłona:))))
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo trafnie określiła to anabell.Zlituj się już może nad nimi.Albo połącz na dobre albo rozłącz.Oj kiepska ze mnie romantyczka.W Tykocinie i Kiermusach byłam kilka dni temu.W tamtych okolicach jest odnoga moich korzeni baaaardzo skomplikowanej przeszłości:))))))).
    Pozdrawiam bardzo serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Anabell i Jutko
    Obie moje bardzo KOCHANE DZIEWCZYNY !
    Jak rzekłam - Ofelia do klasztoru.
    Kubusia pod topór!
    Aleksandra do ołtarza...

    W Tykocinie była na weselu jako jedyna dziewczyna z wyjazdem.Moim drużbą był śp. E.S. - muzykant, najbrzydszy człowiek świata i najwspanialszy kompan. Miałam wtedy 16 lat a on więcej niż dwa razy tyle. Moje najcudowniejsze wesele! Nigdy więcej się tak dobrze nie wybawiłam. Można powiedzieć, że dzięki E.S. to wesele było nieustającym wirowaniem aż do białego rana - zimą!

    OdpowiedzUsuń