poniedziałek, 4 lipca 2011

Roz. 24. NA KOŃCU KASZTANOWEJ DROGI

   To był szalony tydzień! Urszula nie mogła powstrzymać emocji. Była śpiewająca. Od dawna jej poranną modlitwą były pobożne pieśni, ale ostatnio nawet one brzmiały jakoś skoczniej, co w pierwszej kolejności zauważyła Anna.
- Ciociu, ciocine "Ranne zorze" są takie bardziej do tańca. Jakbyś samochodem jechała, a nie wozem z końmi!
- Nie jakieś tam "Ranne zorze" tylko "Kiedy ranne wstają zorze". I proszę się tu ze starej ciotki nie naśmiewać! - niby Anię zburczała, ale cały czas pozostała uśmiechnięta.
- Ciocia jakoś odmłodniała nam, co nie? - wtrąciła się Wiktoria.
   Urszula pogroziła jej palcem. Obie dziewczynki słyszały już, że ciocia do pana Jakuba mówi poufale, po imieniu! Obiecywała sobie porozmawiać z bratem o swoim związku z Jakubem, ale dopiero po zabawie. Na razie powiedziała Aleksandrowi, że nie będzie jej w niedzielę wieczorem, niech sam jakoś zorganizuje dojenie krów i opiekę dla dzieci.
- Czy dzieje się coś, o czym powinienem wiedzieć?
- Powiem ci, ale po niedzieli.
- Dobrze - zgodził się i wzruszył ramionami zupełnie tak, jak to robił Janusz...
   Są tacy do siebie podobni - pomyślała, zapominając, że bracia prawdopodobnie nie żyją. W zasadzie i Jakub był bardzo do nich podobny. Wszyscy wysocy i szczupli, ciemnowłosi, przystojni. Najwięcej z arystokraty było w Aleksandrze. Teraz, gdy nie męczyły go choroby, jego twarz złagodniała i było w niej więcej dostojności. Stanisław w specyficzny sposób unosił lewą brew, wyrażając tym raz zdziwienie, a inny razem dając początek żartom. Chyba ostatnio przytył kila kilogramów. Musi mu na to zwrócić uwagę! Jakub zachowywał się zawsze tak, że zmuszał innych do okazywania mu szacunku. Lubił wszystko gruntownie przemyśleć, nie był porywczy, miał wytyczone cele, choć nie zawsze o nich opowiadał. Jakub... Miał ciemniejszą karnację od jej braci i ciemniejszy zarost. Za to uśmiech jego był taki łagodny... Poprzedniego dnia ją przytulił... Ma takie delikatne dłonie, a w nich ukrytą moc... Jakże pragnęła, by znów ją tak przygarnął... I ten zapach... Nie, nie mogła poddawać się takim myślom! Jest starą panną. Ma dokładnie 39 lat! Za późno na amory! Tylko czemu serce ostatnio znów tak szaleje, gdy myśli o Jakubie?!
- A ty co? Dalej na ósmą rano? - zwróciła się do Kaliny, która zaspana przybiegła na paluszkach do kuchni. Choć przybiegła, cała była cieplutka ze snu i na wpół przytomna, przylgnęła do cioci kolan, chciała na ręce, i tulenia się, i pocałunków. I na koniec troszeczkę łaskotek. - Oj, ty nasz kochany pieszczoszku!
- Pana od poniedziałku nie ma. Nie wiem co się stało. Panie nauczycielki też nic nie wiedzą. Nikt nic nie wie!- wyjaśniła Wiktoria, jakby troszkę tym oburzona.
   Dopiero w czwartek w mleczarni ujawniono wiadomość, że pan Arcik leży w szpitalu. "Musowo" będzie dochodzenie, bo został pobity. Ma złamaną nogę i zmasakrowaną twarz. Ktoś ze wsi był u swego w szpitalu i widział, nie rozpoznał, ale z karty przeczytał. Tak ktoś Arcika strasznie pobił. Dwóch albo i trzech mężczyzn go pobiło. Szczękę ma połamaną, zęby powbijanie... Będzie dochodzenie. Ciekawe, czy alibi wszyscy mają . "Alibi" - to słowo na raz stało się we wsi bardzo popularne. I "dochodzenie". Plotkowano, gadano, zmyślano - do upadłego. To nie byle co, tak pobić nauczyciela, żeby szczękę miał zdrutowaną! Ciekawe,kto to zrobił... I tu leciała wyliczanka nazwisk z pięciu wiosek, bo z aż tylu chodziły dzieci do szkoły, gdzie był kierownikiem. Taka sensacja! Już było wiadomo, że zajście miało miejsce w sobotni wieczór i w miejscu stałego zamieszkania nauczyciela, to znaczy w miasteczku powiatowym. A to rozszerzało krąg podejrzanych.
- O, tam. Aż takich wyrywnych do bitki to u nas nie ma. - Twierdził Jasiek z marsową miną. - Po co komu nauczyciela bić.
- Są bardziej wyrywni niż myślisz. Głównie o kobiety. Za kim kierownik ostatnio patrzył, nie pamiętasz? Porozdzielali małżeństwa, a teraz kłopot.- Przeciwstawił się Tęczyński.
- Jak - porozdzielali?
- Przecież nauczyciele mają nakazy pracy. Każą ci z góry jechać i jadą. Arcik ma chociaż blisko do domu. Ale niektórych przez szerokość Polski przerzucają. Poza tym żona Arcika mogła z nim jechać. Wiem, że nie chciała, bo dwoje małych dzieci mają, a tam wygodniejsze mieszkanie przy jej rodzicach. Sam widzisz, co z tego wyszło.
- O matuchno!... Ale i tak będą szukać winnego. On sam kogoś wskaże.
- Może nie wiedzieć, jak ktoś sprytnie kocówę zrobił. Ale za mocno. Jakaś rozjuszona bestia!

Prawdę powiedziawszy "rozjuszonej bestii" nigdy nie znaleziono, za to dość szybko zmieniono kadrę nauczycielską. Zabrano jedną nauczycielkę, a na jej miejsce i miejsce Arcika dano małżeństwo. Mieszkanie u Tadzia wcale im nie odpowiadało i sołtys pofatygował się do Tęczyńskiego z prośbą o wynajem jednego pokoju, ale ten stanowczo odmówił - w piątek rano.
   To wszystko przepływało obok Urszuli, wcale jej nie absorbując. Rozkwitła pod wpływem spojrzeń Jakuba i swoich własnych marzeń. Przeżyła 39 lat i nigdy nikt się jej nie oświadczył! Przysyłano swatów - a to nie to samo! - w tym nie było romantyczności. Co ją może obchodzić jakiś Arcik! Ale życie uczy, że jak spokój - to spokój, a potem wydarzenia płyną gwałtowną falą, jedno za drugim albo i jednocześnie. W sobotnie popołudnie Tęczyński z Kaliną wyjechał po Teodora na stację. Urszula na okrzyk Anny "Już jadą!" wcale nie zwróciła specjalnej uwagi. Tymczasem na wozie obok Aleksandra siedziała kobieta.
- Ciociu, kto to? Znasz tą panią? - Anna potrząsnęła ciocię za ramię i Urszula wreszcie spojrzała.
- Ata! To jest Ata! - zawołała w najwyższym zdumieniu.
   Ogarnęła się pospiesznie i wyszła przed dom witać przyjaciółkę.
- Zobacz jakiego wspaniałego gościa ci przywiozłem! - cieszył się Tęczyński, ale Ata i Urszula wcale go nie słuchały, Urszula ledwo pamiętała przywitać się z Teodorem!
   Dopiero jakieś parę godzin później uświadomiła sobie, że w gruncie rzeczy Ata bardzo nie w porę przyjechała. Co będzie jutro z zabawą? Wcale nie chciała tam jechać w towarzystwie Aty! A inaczej wcale nie będzie można... Aleksander z Jaśkiem i dziećmi skończą "oporządkę" około dwudziestej pierwszej - to trochę za późno na zabawę, tym bardziej, że sama droga zajmie godzinkę w jedną stronę... Zanim podejmie decyzję, musi się naradzić z Jakubem. Nie może, nie powinna go zaskakiwać!
- Nie masz czasem ochoty na mały spacer? - zaproponowała Acie.
- Nie, nie, nie! Mam dość wrażeń jak na jeden dzień. Po za tym przyjechałam, bo mam dla was sensacyjne wiadomości... ale nie mogę przy dzieciach - zakończyła szeptem.
   Urszula bezceremonialnie wyprawiła zaraz dziewczynki do jakichkolwiek zajęć, Anna się buntowała, bo i tak bez cioci posprzątała cały dom, Wiktoria "prawie nic nie robiła".
- Ach ty skarżypyto! - pogniewała się Wiktoria i wybiegła z domu trzaskając drzwiami.
- Strasznie rozpuściłam dzieci - przyznała się Urszula.
- Wyrosną z tego, wcale się nie przejmuj!
- Zaraz zacznie się ściemniać, a one nie zamiotły jeszcze podwórka! No tylko popatrz, Kalina się za to bierze, a te dwie się kłócą! - powiedziała poddenerwowana Urszula obserwując dziewczynki przez kuchenne okno.
- Zostaw je. Krzywdy sobie nie zrobią, a ja naprawdę mam niezwykłe nowiny! Wolałabym powiedzieć to jednocześnie i tobie, i Aleksandrowi. Może zaczekamy?
- Aleksander będzie wolny gdzieś za dwie godziny. Zanim się umyje i przebierze - minie następna godzina. Mów i nie dręcz mnie!
- Chodź, siadaj obok mnie, bo muszę po cichu!
- Jesteśmy same w domu!
- To nic... Czy ty pamiętasz Andrzeja Skorupkę? Taki czerwony na twarzy, przychodził do naszej herbaciarni... Po wojnie zamieszkał w Anglii. To znaczy nie wrócił. Teraz przyjechał w odwiedziny.
- Przestań cedzić słowa, bo mnie już tchu brakuje!
- Przecież nie cedzę. Tylko nie przeszkadzaj! W środę przyjechał z Anglii. W czwartek mnie odszukał. I oto jestem.
- Zabiję cię i cię nie będzie!
- Ulka!
- No dobra. Uduszę cię tylko!
- Macie rodzinę w Anglii. Wiktor i Ignacy dostali się do Anglii. Wiktor dość szybko ożenił się z Angielką, bo w drodze było już dziecko. Chyba. W sumie jest dwoje dzieci. Ale sam Wiktor zginął na początku czterdziestego czwartego. Żyje Janusz. Był długo w niewoli. Teraz mieszka na południu Francji. Żonaty i dwoje dzieci. Standard - można by powiedzieć.
   Urszula ukryła twarz w dłoniach i przez chwile siedziała bez ruchu.
- Czemu oni się tak długo nie odzywali?
- Obydwaj zmienili nazwiska. Nie wiem, dlaczego nie wrócili do prawdziwych. Pewnie mieli jakieś swoje racje. Przywiozłam zdjęcia żony i dzieci Wiktora. Ona chce nawiązać z wami kontakt, ale nie wie, czy to jest dla was bezpieczne. O Januszu nie wiele wiadomo. Ożenił się albo z Greczynką, albo z Włoszką. Wszystkie te wiadomości są od Julii, twojej angielskiej bratowej. Ona utrzymuje kontakt z Januszem, ale taki bardzo letni - jak zrozumiałam. Podobno to nie jest najszczęśliwsze małżeństwo, Janusz ambitnie nie chce się nikomu zwalać na głowę, a i słusznie może bać się aresztowania i przesłuchań. Mam jego adres, wytłumaczę ci, co i jak. Na zachodzie uważają, że nie powinno się wracać do Polski, bo jest to dodatkowa republika ZSRR. Cudem tylko jeszcze po polsku można nam mówić. Andrzej Skorupka przyjechał do Polski już drugi raz. Za pierwszym razem straszny magiel przeszedł... Teraz ryzykował, ale przywiózł trochę zdjęć dla Was.
- Ciociu! Ciociu! Babcia Helenka przyjechała! - obwieściła Kalina wpadając do salonu na kształt wirującej trąby powietrznej - i już jej nie było.
- Wybacz, Ata. To nestorka rodu mojej zmarłej bratowej i bardzo nam życzliwa osoba. Muszę do niej. Zaraz tu wrócimy.
   Babcia Helena przybywała gnana niezwyczajną potrzebą.
- Urszulka, ratuj! Za tydzień wesele mojej ulubionej wnuczki, a nie mamy kucharki! Złamała sobie nogę i nie prędko będzie mogła pomagać. A wesele za tydzień! Objeździliśmy, gdzie tylko było można. A nawet tam, gdzie nie można... Katastrofa! A wesele na setkę ludzi. Czarna rozpacz!
- A co ja miałabym w związku z tym?
- Być kucharką. Ogarnąć to wszystko. Ja już nie mam głowy... Aniu, ty nie zaglądaj tu, tylko herbatę szykuj i coś na ząb, bo nawet obiadu nie jadłam, tylko tak jeżdżę i szukam! Ulu, musisz się zgodzić. Ty jedna masz jakie takie kwalifikacje. Ja jestem za stara. Jak zrobię bigos, to już nie upiekę mięsa. Dwie rzeczy dla mnie to za dużo. Za stara jestem. Za stara. Kobiety ze wsi popieką mi ciasta. Nawet torty będą. Ale przyjęcia nie zrobię. Nie udźwignę! Mogę ci dać tyle kobiet do pomocy, ile zażądasz, ale tej swojej pomocy nie odmawiaj.
- Ale masz fart! Ja to bym tak chciała! - wtrąciła się Ata.
   Urszula stała oszołomiona.
- Ata, nie wiesz, co mówisz. Czy wiesz, jaka to odpowiedzialność? To harówka przez prawie cały tydzień. A jaka tam kuchnia, jakie piece, jakie naczynia? - mimo woli od razu wchodziła w rolę może nie tyle kucharki, co gospodyni.
- Urszula, to fantastyczne wyzwanie! Ach, żebym ja tak miała czas! Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę!
   Głośne pukanie przerwało rozmowę - przyszedł Manugiewicz. Raz jeszcze odbyło się całe zamieszanie towarzyszące prezentacji. A po chwili i Jakub był wtajemniczony w problem babci Heleny.
- Razem pomożemy - zadecydował. - Nie zostawimy pani w takiej sytuacji, prawda, Uleńko?
- Ciociu, ciociu...- Anna w drzwiach dawała Urszuli jakieś znaki.
   Urszula na to wszystko zamachała tylko rękami, powiedziała "przepraszam" i wyszła do dziewczynek.
- Ciociu, woda jest nagrzana, można się kąpać. Mamy kolejno zacząć czy jak?
- Dziś najpierw niech tatko się wykąpie, bo goście na niego czekają - zadecydowała.
- Całą wielką patelnię ziemniaków nasmażyłam. Ori zrobiła michę pomidorów ze śmietaną. Ogórki kiszone też przynieść?
- Może nie. Jest sporo kwaśnego mleka. W ostatniej chwili wbiję jajka do ziemniaków. Przygotuj tylko talerze i sztućce. Zjemy w kuchni. Ale na stół połóż ten obrus z niebieską mereżką. Daj mi znać, jak tato będzie się ubierał, to przyjdę wykończyć kolację. I kieliszki mają być. Aha - woda na herbatę! Jak na złość nie mam żadnego ciasta!
- Kalina ma aż trzy paczki wafelków - chomik jeden!
- To załatw z nią, aby pożyczyła, dobrze?
- Chleba jest mało!
- Stanisław miał przywieźć. Pewnie zapomniał, a może jeszcze przywiezie! Ale się narobiło! Podasz ten chleb, co jest, twaróg i miód. I jeszcze te ostatnie powidła śliwkowe. Mogę na ciebie liczyć?
- Ciociu - załatwione!
- Dziękuję ci kochana. Muszę do nich wracać.
   Tu takie nowiny o braciach, a ona musi o cudzym weselu! Nawet zdjęć nie zdążyła zobaczyć! Nie może sobie brać na głowę wesela, bo nie ogarnia wszystkiego! Wracając do gości cała aż rozdygotana była. Jakub od razu spostrzegł, że jego Uleńka cała "sprzeżywana". Miał zostać? Miał wyjść? Chciał tylko zapytać, czy ma być na zabawie w garniturze brązowym, czy granatowym. Niechby na tym pierwszym wspólnym występie i ładnie wyglądali, i pasowali do siebie. Tak wiele sobie po tej zabawie obiecywał. I on w lot wychwycił, że przyjazd Aty nie jest im na rękę. Zapytał wprost, jak długo tu zabawi. Odpowiedziała, że w niedzielę po południu ma pociąg. Urszuli przy tym nie było. Teraz, kiedy Uleńka była taka roztrzęsiona, nie mógł jej zostawić samej! Ani nawet nie można z nią gdzieś na bok iść i chwilę pogadać, uspokoić...
   A Urszula nie mogła się opanować. Zdawała sobie sprawę, że jest to jakaś nerwowa reakcja na wiadomość o braciach. I na dodatek nawet przy tak bliskich ludziach trzeba milczeć. To Aleksander podejmie decyzję o ujawnieniu wiadomości. Cały czas w głębi duszy wierzyła, że ci dwaj bracia żyją. A teraz nawet nie może jednego opłakiwać, a drugim się cieszyć. W jakich dziwnych czasach przyszło jej żyć!
   Tymczasem ciocia Helena pokazała listę potraw i drugą listę - potrzebnych produktów podanych przez poprzednią kucharkę. Urszula aż nie mogła czytać - litery skakały jej przed oczami.
- Ciociu, zgadzam się. Będę w poniedziałek rano, gdy tylko dzieci wyprawię do szkoły.Obiecuję.
- Razem będziemy. Razem przygotujemy to wesele - dodał Jakub. Bał się, by Urszula nie chciała się go czasem pozbyć. Przy nim była bezpieczna. Był w stanie uratować ją z każdej opresji. Wierzył w to.
- Jak wam dobrze pójdzie, to robotę macie zapewnioną - powiedział ciocia Helena. - Nasza pani Jadzia miała wesela umówione aż do końca listopada.
- O, pewnie już sobie poznajdowali zastępstwo.
- Nie bardzo. Chyba, że domowym sposobem będą robić. Tak, jak się stypę szykuje w ostatniej chwili. Ale to nie jest pomysł na wesele. A pan, panie Jakubie, umie robić parówki?
- Jeszcze nie. Ale na wtorek już będę umiał.
- Na taką odpowiedź liczyłam! A jak się nie udadzą?
- Co to znaczy "się nie udadzą"? To nie jest loteria. Proszę pani, od paru lat robię pyszną kiełbasę węgierską. Z okolicy o nią pytają. Jest zbliżona do salami, jeśli ktoś jadł. Dlaczego zrobienie parówki miałoby być trudniejsze?
   Urszula ledwo przetrwała katusze kolacji. Wypiła kilka kieliszków wódki i dopiero wtedy dygotki jej minęły. Ciocia Helena po kolacji szybko wyjechała, a Jakub ani myślał wyjść! Trudno. I tak musiała zająć się Kaliną, która pierwsza musiała trafić do łóżka. Ledwie wyszła z pokoju - Jakub już był przy niej.
- Dlaczego jesteś taka zdenerwowana? - dopytywał się. - Pytałem twoją przyjaciółkę - jutro po południu wyjeżdża. Odwieziemy ją razem na stację.
- To dobrze, że o tym pomyślałeś.
- Jesteś strasznie zmęczona, spięta, zdenerwowana. Co to było? Co się stało?
- Nie dziś. Powiem ci za kilka dni, ale nie dziś.
   Z tego wszystkiego nawet nie zapytał o kolor garnituru. Tak jakoś dziwnie się rozstali. Chciał pocałować Urszulę, a na to weszła Wiktoria i zmieszał się strasznie.
   Gdy Urszula po położeniu Kaliny wróciła do salonu - Aleksander już wszystko wiedział i właśnie patrzy na zdjęcia. Cały czas je oglądał.
- Nie będziemy z tego robić tajemnicy - zadecydował. - To ich bzdurne wyobrażenie a naszym życiu! Nie zgadzam się na tajemnice. To jeszcze bardziej by pogmatwało nasze relacje. Będziemy do nich pisać, będziemy o nich mówić.
- Ale Julia nie mówi po polsku!
- Trzeba będzie sobie przypomnieć angielski.
- Znajdziesz na to czas?
- Na list do bratowej i do bratanków? Zawsze!
- Ale to nie wszystko - powiedziała cichutko Ata.
- Co jeszcze? - zaniepokoił się Aleksander.
   Jednak Ata patrzyła na Urszulę, nie na niego.
- Ignacy żyje...
- Porucznik Ignacy Arkuszewski? - upewnił się Aleksander.
- Tak. Ten Ignacy - potwierdziła Ata.

Kliknij na link - będzie następny rozdział.--- http://czas-i-ja.blogspot.com/2011/07/25.html

2 komentarze:

  1. No nie powiem ciekawie się zanosi i to bardzo.Myśle niestety że i niebezpiecznie.Wiem co znaczyło w tamtych czasach przyznanie się do posiadania rodziny na Zachodzie.
    Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę jak najmniej ograniczonego dostępu do komputera.

    OdpowiedzUsuń
  2. Juta
    jakoś to przeżyliśmy - skreślenia na listach, rozbebeszone paczki i od czasu do czasu niemożebnie wysokie cło za rzeczy nowe.
    I brak ulg w podatkach. Były tak "chude" lata, że nawet mowy być nie mogło, żeby zapłacić podatki na czas. Ratowała nas nauczycielska pensja mamusi - wielokrotnie!

    OdpowiedzUsuń