środa, 20 lipca 2011

Roz. 29.NA KOŃCU KASZTANOWEJ DROGI


Aleksander jeszcze nigdy w życiu tak bardzo się nie gryzł. Ktoś mu naopowiadał strasznych rzeczy o Manugiewiczu, gdy ostatnio był w Miasteczku. Tęczyński najpierw wyzwał człowieka od zuchwalców i szkalowników, ale po zastanowieniu - nie mógł tych wiadomości zlekceważyć. W grę wchodziło dobro jego siostry. Postanowił jedynie, że powie Urszuli o wszystkim dopiero po weselu, bo wiadomość była z rzędu "podcinających skrzydła". A później wpadł na pomysł, jak to wszystko posprawdzać, poupewniać się, mieć czarno na białym. Na wszystko potrzeba jednak było czasu, a po weselu, dopóki była pogoda, natychmiast miał brać się za wykopki. Tymczasem widział, że zażyłość między Jakubem a Urszulą pogłębia się, zatem będzie musiał powiedzieć bez sprawdzenia... Wydawało się, że nie ma innego wyjścia...A tu dodatkowa niespodzianka - Urszula poprosiła go, żeby na weselu znalazł odpowiedni moment i przeszedł z Jakubem na ty. Chciał zakrzyknąć, że to wykluczone! Niemożliwe!
- A musi być na weselu? Nie spiesz się! Nigdzie nie wyjeżdżamy.

   Urszula zrozumiała, że bratu nadal coś w Jakubie przeszkadza, nie wierciła mu dziury w brzuchu, tym bardziej, że na wozie były dzieci.Trudno. Poczeka.
   Od początku tygodnia po trochu przygotowywała bratu i dzieciom wszystko co potrzeba, by ładnie wyglądali. Ubrania i sukienki odświeżone i poprasowane wisiały na ramiączkach w odpowiednich szafach. Nawet można było mieć pewność, że i Kalina nie dotknie niczego brudnymi rękoma!
   A sama dostała niespodziankę od cioci Heleny - zdumiewająco piękną suknię z niebieskiego, jakby perłowego jedwabiu w subtelny rzucik białych i granatowych maciupeńkich groszków. Niepotrzebnie wygadała się, że nie ma nic nowego na to wesele, miała jeszcze jechać do Białegostoku, a już nie będzie czasu za strojami biegać. Ciocia Urszula uczciwie przyznała się, że szyła tę sukienkę dla Halusi, ale wnuczce się nie spodobała. Szkoda, by taka piękna suknia marnowała się w szafie, gdy smarkula głowa kręci, a na prawdziwym pięknie i elegancji się nie zna. Więc jeśli Urszulka się nie obrazi... Nie obraziła się, była nieco szczuplejsza od Halusi, ale nie trzeba było nic poprawiać.
   Przymierzając sukienkę nie powstrzymała się od uwagi, że właśnie taki sam krawat przydałby się dla Jakuba. Identyczny.
- Ale może to nie wypada?- zawstydziła się nagle.
- A on ma granatowy garnitur? - zapytała ciocia Helena. - Ja mam spore ścinki tego materiału, jeśli tylko Wierzbicki zgodzi się go uszyć, to nie ma problemu. I jeszcze pan Henio by umiał... Jutro będę w Miasteczku, to zobaczę. Niech któryś uszyje od ręki.
   W piątek w południe Urszula dostała gotowy krawat. Dziewczyny z kuchni znalazły papier i wstążeczki.
   W sobotę z rana Urszula zabrała ze sobą dwie dodatkowe białe bluzki, spódnicę i szarą sukienkę z białymi ozdobami - jej strój służbowy z czasów pracy na plebanii. Jedwabna sukienka wisiała u cioci Heleny. Był zwyczaj dwukrotnego przebierania się na weselu. Nie chciała podkreślać tego, że jest nie tylko kucharką, ale jednocześnie gościem, jednak rozsądek nakazywał zabranie dodatkowej odzieży na wszelki wypadek, bo w kuchni wszystko może się zdarzyć. Buty! Te były najważniejsze! Do pracy, do tańca, dla wygody.
   Jakub, choć nie nastawił zegarka, nie zaspał. Od rana był w dobrym humorze. Wymościł wóz porządnie sianem, garnitur wraz z koszulą zawinął ostrożnie w stare prześcieradło i ułożył na sianie. Pamiętał o wszystkim, nawet o ostrzałce do noży i przyborach do golenia. Najlepiej odpowiadała mu własna osełka o bardzo drobnym, najdrobniejszym ziarnie. Zadbał o wszystkie zwierzęta, Szopenowi zostawił obfite śniadanie i dodatkowo kilka kości od pani Heleny. Po południu miał przyjść Michałek i zająć się wieczornym obrządkiem.
   Urszula już czekała na niego przed domem. Miała na ławce całą stertę pakuneczków, pomógł jej to poukładać na wozie, a potem prawie podniósł, by ułatwić wsiadanie. Nie odpowiedziała uśmiechem, jak tego oczekiwał. I wcale nie miała szampańskiego humoru. Nieco stremowany podziękował jej pięknie za krawat. W dziennym świetle wyglądał bardzo ładnie. Co tam jednak krawat, skoro jego Urszulka była szara na twarzy! Zaniepokoił się jej samopoczuciem.
- Boję się, że nie zdążymy, że coś okropnego się stanie, że czeka mnie jakaś niewypowiedziana klęska - przyznała Urszula. - Nie mogę w sobie opanować jakiegoś panicznego lęku! Jakby coś mnie trzymało, nie puszczało, mówiło "nie jedź, nie jedź".
   Ale od samego początku wszystko układało się dobrze. Galarety "stanęły", goście przyjezdni już degustowali niektóre potrawy na śniadanie i chwalili Urszulę pod niebiosa. Jakuba też, bo jego pikantne kiełbaski robiły wśród panów prawdziwą furorę! Urszula zaczęła się uśmiechać, a supeł zawiązany z żołądka nieco się rozluźnił. Rosół się gotował, makaron już był ugotowany, gołąbki siedziały w piecu chlebowym, dojrzewało ciasto na naleśniki. Farsz do krokietów w części był przygotowany - jeszcze dojdzie do niego mięso z rosołu - po zmieleniu. Sałatkę jarzynową dziewczęta właśnie kończyły kroić. Wszystko na czas.
   Na wesele nie przewidziano kawy. Urszula wiedząc o tym wzięła ze sobą trochę z domu, bo - jak słusznie przypuszczała - przyjdzie taki moment, że solidny łyk będzie jej potrzebny. Teraz, kiedy przez te ciągłe próbowanie tego i tamtego mogła powiedzieć, że jest po śniadaniu, oraz po tym, jak się w zasadzie już całkowicie uspokoiła - pomyślała o wypiciu kawy. Żadna z pomagających kobietek nie chciała jej towarzyszyć, więc Urszula zaparzyła tylko trzy - dla cioci Anny, po którą posłała, dla Jakuba, który gdzieś się tu kręcił i zaraz powinien znów się pojawić, oraz dla siebie. Usiadła w najdalszym kącie, blisko okna, gdzie uchylonym lufcikiem wpadało chłodne powietrze. Lada moment należało się spodziewać przyjazdu pana młodego. Ogarniała myślami swoje powinności, żeby czegoś nie przegapić! o czymś nie zapomnieć! Do tego potrzebna jej była ciocia Anna, która od przyjazdu mocno weszła w kuchenne tematy, i Jakub, który również nad wszystkim panował. Jeszcze trochę, jeszcze z dziesięć godzin - myślała spoglądając na zegar -budzik. Siedziała paląc papierosa i usiłując "siorbnąć" gorącą kawę - ale ta ciągle parzyła usta.

   Po przywitaniu pana młodego było błogosławieństwo młodych przez rodziców i ewentualnych nestorów rodzin. Potem następowało pożegnanie. Urszula chciała je zobaczyć. Wszyscy goście weselni opuszczali stoły, wylegali przed dom, a panna młoda, już w ślubnej sukni, szła od osoby do osoby i po kolei się żegnała. Już ostatni raz jako panienka. To taki wzruszający zwyczaj! Ściskała kolejne ręce, całowała kolejne twarze, słyszała kolejne życzenia i jakby mini błogosławieństwa ludzi zaawansowanych wiekiem. Urszula zawsze wtedy płakała...
   Pojechali.
   Dwoiła się i troiła w kuchni, reszta kuchennego towarzystwa jakby trochę mniej, jakby wraz z wyjazdem młodych do kościoła był koniec roboty. A nie był! Trzeba od nowa oporządzać stoły, przygotowywać talerze do gorącego posiłku. Znów była sterta naczyń do mycia i ani jednych wolnych rąk, bo część pań pomagających pojechała do kościoła. Urszula skończyła robić dwa różne sosy do gołąbków, które miały być podane zaraz po rosole, równolegle z innymi gorącymi mięsami. Marzyła o umyciu się. I przebraniu w coś świeżego. Nie miała czasu. Przygotowała dwie miski różności, które miały służyć do dekoracji: maleńkie pomidory, dużo zieleniny, marchew gotowana i jaja, ktoś przyniósł nawet słoiczek żółciutkiej dyni w occie, korniszonki, prawdziwki. I rajskie jabłuszka.
   Wreszcie Justyna, jedna z kuchennych pomocnic, powiedziała, że talerze z makaronem, szczyptą zielonej pietruszki i krążkiem marchewki stoją tak, jak "pani szefowa" kazała. I wszystkie sztućce oraz szkło też już tam jest. Zmieściło się sto dwadzieścia osiem nakryć. A jak będzie mało? Babcia Anna doliczyła się stu czternastu osób. Zawsze po kościele trochę dochodzi.
- To nie nasze zmartwienie- oświadczyła Urszula. Chciała się tylko umyć i przebrać. Teraz był na to ostatni moment. - Obiecajcie mi, że nikt niczego nie zmajstruje pod moją nieobecność, dobrze?
- Jasne, pani szefowo.
   Jak łatwo to słowo przylgnęło. Od rana tak jej "szefowały". Chyba ktoś miastowy to podrzucił. Już parę razy zauważyła, że dziewczyny rozmawiają o niej. Milkły nagle, gdy koło nich stawała niespodzianie. Wzruszyła ramionami. Co ją to obchodzi! Umyć się i przebrać! O, pokazał się Jakub.
   - Pomożesz mi? Chyba pora się pomyć i przebrać - powiedziała, stając obok niego w otwartych drzwiach kuchni.
- To samo miałem na myśli. Przygotowałem dobre miejsce w spichlerzu. Tylko wodę i ręczniki. - zgodził się chętnie, a gdyby Urszula miała oczy także na plecach zauważyłaby uniesione brwi dziewczyn i znaczącą wymianę spojrzeń.
- Ręczniki mam swoje, także dla ciebie.
- O, widzisz. A ja nie pomyślałem. Ubrania leżą na wozie. Wybierzemy co trzeba. Nie masz chęci albo na kielicha, albo na kawę? Trochę z nóg lecę.
- Jeśli możesz, to z wódką ostrożnie. Przepraszam, że w ogóle o tym mówię. Na dobrą sprawę, to bym się gdzieś choć na piętnaście minut położyła... Renia, zrobisz nam kawę. Ta moja leży na parapecie.
- Kilka łóżek jest w spichlerzu, pani szefowo...
- No, no! Nie rozpędzajcie się z takimi uwagami - powiedział stanowczo Jakub. - Do kogo jak do kogo, ale do panny Uli na pewno one nie pasują!
   Urszuli było miło, że się ujął za nią tak zdecydowanie, natychmiast, arbitralnie!

   Aleksander po namyśle postanowił jechać najpierw na ślub, prosto do kościoła, a nie do domu weselnego. Bardzo był dumny ze swoich dzieci. Chłopcy ostatniego roku tak wyrośli! Młody Aleksander był już wyższy od niego! Taki dąbczak śmigły i mocny. Nie, w zasadzie, gdy patrzył na pierworodnego, widział w nim zwinne dzikie zwierze, szybkie i prężne. Na przykład rysia. Już drugi rok chłopiec uszył się fechtunku, ruszał się teraz miękko i sprężyście, ale się czuło w nim jakąś moc. A może to tylko nieobiektywne oko ojca? W ciemnym garniturze i śnieżnej koszuli wyglądał bardzo męsko, niemal dojrzale. Tak, z całą pewnością w minionym roku bardzo zmężniał. Na specjalną prośbę ojca uczył się też boksu, ale robił to bez przekonania, bez zamiłowania. Aleksander-ojciec nie był zabijaką i na dobrą sprawę nie umiał się bić, to i syn nie należał do zawadiaków. Teodor był inny. Też wysoki, ale jego ramiona zawsze były szersze i chód bardziej ciężki. Miał w sobie już teraz siłę połączoną z giętkością brzozowej gałęzi. Nosił głowę wysoko, był hardy, a może tylko bardzo dumny? Mimo wysoko uniesionej głowy - nie była ona w chmurach. Tak, Teodor zdecydowanie bardziej od Aleksandra stąpał mocno po ziemi. Może nie miał tego polotu, co starszy brat, ale z całą pewnością wyrośnie na dobrego gospodarza. Już teraz, mimo młodego wieku, umiał troszczyć się o tyle gospodarskich spraw! I mimo oddalenia - przecież mieszkał w internacie. I on też był odstrojony na wesele. Jak bardzo garnitur zmienia ! Teodor ze swoimi czternastoma latami wygląda tak dojrzale! Z całą pewnością obydwaj będą podobać się dziewczętom... Mają jeszcze czas, dużo czasu...Jego młode wilczki!
   A córeczki? Owszem, są wystrojone pod płaszczykami jak małe księżniczki. To zasługa przede wszystkim cioci Heleny. Ślicznie wyglądają w tych sukieneczkach! Pomijając stroje - rosną mu pod bokiem trzy prawdziwe Gracje. Tylko patrzeć, jak Anna przestanie być dzieckiem. Bardzo wysubtelniała ostatnio. Wiktoria spoważniała. Jedynie Kalina jest prawdziwie dziecinna. Czy te dzieci tak szybko poważnieją, bo chowają się bez matki? Prawie nie wspominają o Łucji. Ale czy o matce myślą? Tak bez okazji, bez rocznicy śmierci i bez dnia Wszystkich Świętych? Czemu z nimi o tym nie rozmawia? Bo nie umie... Bo za bardzo bolało... Kiedyś...Dziś on sam coraz mniej myślał o Łucji. Może nawet nie tyle mniej co ...mniej boleśnie. Jakby bóle i cierpienia już się wypaliły i została sama łagodność, czułość... Bez szarpiącej tęsknoty - jak to na początku było, gdy pazurami rwała mu serce i duszę na strzępy... Jego kochane dziewczynki, delikatne córeczki... Paulina tak pięknie je uczesała! Co za koszyczki z warkoczy! Jakie piękne kokardy! No, Stach i Paulina nie byli zaproszeni, to już nie rodzina dla cioci Heleny. Na dobrą sprawę Urszula to też nie rodzina.
   Za to bracia Łucji - sześciu braci Łucji - to rodzina. Zgodnie twierdzili, że tylko Aleksander ponosi odpowiedzialność za śmierć ich siostry. Najstarszy, Mateusz, poprzysiągł mu śmierć. Tęczyński wiedział, że jest to przesadą, ale zawsze burdy mógł się spodziewać. Choćby jakichś przykrości. Mordobicia. Następny, Leonard, swego czasu napluł mu pod nogi. Zaraz po pogrzebie. Aleksander to wszystko notował w swojej pamięci. Zgadzał się z braćmi - był winny śmierci Łucji. Bardziej niż matka Józefina. Inni obrzucili go tylko pogardliwym spojrzeniem... Dawid nawet na niego nie spojrzał...To mu bez przerwy ciążyło i bolało. Był winny. Był winny! Pozostali bracia myśleli jak dwóch najstarszych. Najpierw jednak matka powstrzymywała ich od samosądów. A dziś? Kto ich dziś powstrzyma? Czy poprzestaną na ignorowaniu Tęczyńskiego, czy posuną się dalej? Będzie wódka. Będzie morze wódki! I hamulce mogą pęknąć... Dwóch mieszkało na wsi, dwóch w Warszawie, dwóch w Białymstoku. Będą wszyscy! Miał nadzieję, że ciocia Helena była dość przywidująca, by z siostrzeńcami porozmawiać i jakoś zapobiec awanturom. Czy ci z miasta będą spokojniejsi od tych ze wsi? Jakie to ma znaczenie!? Wystarczy, że jeden się wyłamie, a wszyscy staną za nim murem! Dobrze choć, że to dotyczy tylko jego, a nie jego synów. Ci będą siłą rzeczy chronieni jako dzieci Łucji... Może i w braciach już się coś wypaliło, a ich sądy złagodniały?
   Wspaniale było jechać tak "weselnie" ustrojoną bryczką, mając obok siebie całą gromadkę. Chłopcy byli weseli, opowiadali najnowsze miejsko-uczniowskie dowcipy, droczyli się z siostrami, ale - szukał w myślach właściwego słowa - świątecznie, by nie sprawić nadmiernej przykrości. Tak, to też oznaka ich dojrzałości. Miał prawo być dumny ze swoich dzieci! Pomyślał, że bardzo je kocha. Bardzo! Czy to znaczy, że nie powinien już myśleć o żeniaczce? Ta myśl od pewnego czasu trochę go dręczyła. Niejasno tęsknił za ciepłem kobiety w swym małżeńskim łóżku. Nic więcej. Na pewno?
   Zajechali przed kościół. Tęczyński ustawił się z bryczką nieco z boku. Byli przed czasem. Dzieci nie chciały wchodzić jeszcze do kościoła - zaczekają na weselników. Aleksandrowi przypomniało się, że na wszelki wypadek powinien dać chłopcom jakieś pieniądze - zamawianie tańców u orkiestry i samo granie na "dzień dobry dla młodych". Nie wiadomo, jak chłopcy zostaną potraktowani - jako dzieci czy już jako młodzież... Oczywiście, że jako młodzież! Dał chłopcom pieniądze szczodrą ręką. Ale sam nie chciał zostać z nimi. Wszedł do kościoła
   Kościół był duży, miał trzy nawy i pięć ołtarzy. Dawniej Tęczyńscy wchodzili do kościoła bocznym wejściem i zajmowali miejsca w ławach na prezbiterium. Do końca swoich dni tak robiła Józefina. Jednakże Łucja po tym, jak już po wojnie, raz i drugi musiała ustąpić siedzącego miejsca starszej osobie - nie chciała więcej chodzić na prezbiterium. Pani Józefina była oburzona!
 - Przecież to hołota! Komu ty ustąpiłaś miejsca!? Jak mogłaś pozwolić, by przy mnie siedział ktoś taki! - prawie krzyczała na Łucję w drodze do domu.
   Łucja jednak pozostała przy swoim zdaniu. Stawała pod amboną wraz z mężem i powiększającą się gromadką dzieci. Aleksander początkowo się buntował. Stanowczość Łucji zwyciężyła.Teraz, kiedy dzieci były większe, a przy nich zawsze była Urszula, czasem siadał w "swojej" ciemnej ławce na końcu nawy. Odkrył, że będąc w cieniu najlepiej, najżarliwiej się modli. Powinien być z dziećmi, ale w tym ciemnym kącie czuł się szczególnie dobrze. I teraz też podążył od razu w to miejsce. Ledwie ukląkł słowa-myśli popłynęły mu z serca szerokim nurtem. Ciągle miał za co dziękować i o co prosić. Myśl o tym, że Janusz żyje napełniała go wielką radością i choć nie ogarniał Janusza tajemnic, nie uważał, że musi je poznać. Najważniejsze było, by brat - choć listami - wrócił na łono rodziny. Nie śmiał marzyć, by ocaleli obaj - a jednak ocalał jeden, a po drugim były dzieci - toż to też wielka radość! Tak zapragnął, by wszyscy kiedyś zjechali się do jego domu. Także Juliet. Panie Boże - spraw, by nie trzeba było długo czekać na takie zdarzenie!
   Klęczał cały czas z zasłoniętą twarzą i dziękował, i prosił, i przepraszał...
   Z rozmodlenia wyrwał go ruch jakiś. Grupkami wchodzili ludzie, ale wszyscy dążyli bliżej ołtarza. Pomyślał, że tu zostanie. Urobił się dzisiaj, był zmęczony. Nie chciało mu się wstawać. Pozostał na klęczkach, podparty łokciami, jakby i usiąść było mu zbyt ciężko. Widział swoje dziewczynki koło babci Anny. Widział niektórych braci swojej Łucji... I ich rodziny. Wtem dużą grupą weszła młodzież, kryjąc między sobą młoda parę. Byli tam obaj młodzi Tęczyńscy. Wszyscy skierowali się pod ołtarz Matki Boskiej,ten w prawej nawie. Tam zdejmowano wierzchnie okrycia i formowano orszak. Ciekaw był, co za panienki przypadną jego synom, czy chociaż będzie je znał? Nie przyglądał się szczególnie pannie młodej - w jego przekonaniu każda była śliczna, olśniewająca, jakby ten szczególny dzień i biała suknia nawet z niezbyt pięknej dziewczyny czyniły dodatkowy cud świata!
   Młodzi ustawili się parami w kruchcie głównej nawy.
   Zagrały organy i orszak ruszył, ksiądz czekał już przy ołtarzu. Po chwili zobaczył swoich synów, nie rozpoznał dziewcząt obok nich. Z rozczuleniem myślał, jak piękna jest ta powojenna młodzież. Był wzruszony, aż mu łzy zakręciły się w oczach. Uroczystość przy ołtarzu się już rozpoczęła.Na prezbiterium weszli tylko nowożeńcy, orszak stanął pośrodku nawy tuż przed kratkami ołtarzowymi.
   Tęczyński dopiero teraz zauważył, że na drugim końcu ławki usiadła kobieta. Kątem oka zobaczył, że ma ze sobą jakieś siatki czy torby - zatem to nie jest gość weselny. Przestał się nią zajmować, bo znów z całą mocą ogarnęło go dziwne uniesienie - jakby był na własnym ślubie... Jego Łucja, jego niespodziewana miłość, uczucie odmienne od tego, niż cokolwiek i kiedykolwiek przeżył... Wspominał z rozrzewnieniem, a już bez dawnego bólu.
   Przed Podniesieniem kobieta zebrała swoje tłumoczki i wyszła. Znów został w ławce sam.
   Był zwyczaj, by tłumnie przystępować do Komunii Św. w intencji nowożeńców. Ale Tęczyński nie poszedł do balasek. Uważał, że nie wypada przyjmować Komunii, gdy ma się zamiar pić alkohol. Jednak widział, jak jego synowie i dwie starsze dziewczynki klękali przy kratkach. Moje dzieci - myślał z dumą. Moje dzieci!
   I wtedy znów mu błysnęła wiadomość, jak światełko dalekie, że zna, że spotkał w powodzi świateł i deszczu ... i znowu mu uciekło. Otrząsnął się niemal jak pies po kąpieli - widocznie coś nieważnego, niepotrzebnego.
   Składanie życzeń, prezenty i jazda do domu. Jego córeńki posiadały do bryczek babć, a chłopcy zabrali swoje druhny do "swojej" bryczki. Ojciec, śmiejąc się z siebie w duchu, robił za stangreta. Ależ to była jazda ! Pokazał chłopakom, ile można z koni wykrzesać, nie zostali w tyle ani na moment. Panienki aż piszczały z wrażenia - chyba miastowe - pomyślał przelotnie Tęczyński.

6 komentarzy:

  1. Eluś, poczytałam komentarze pod poprzednim odcinkiem,między innymi to,że chcesz wszystkich usmiercić albo co... Jeżeli mozna, to dam Ci radę- przerwij teraz pisanie na jakiś czas, pozostawiając nas wszystkich w stanie ciekawości, co będzie dalej, czyli nic nie kończ. Gdy nieco odpoczniesz to będziesz pisała dalej i zobaczysz,że będzie to taką samą frajda jak na początku.I jeszcze jedno- nie pisz gdy zle się czujesz fizycznie lub psychicznie,wtedy człowiek nigdy nie jest zadowolony z tego, co napisał.Zła energia przechodzi wtedy do tekstu..
    A wiesz, śluby, wesela i pogrzeby to uroczystości które notorycznie omijam.Za dużo, jak dla mnie, naiwności i nieszczerości jest wtedy pod jednym dachem, a ja jakoś te emocje wyłapuję.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Anabell
    - serduszko Ty moje!
    Za bardzo dosłownie traktujesz słowa (chciałoby się powiedzieć - słowa poety).W każdym razie pozostawione pod poprzednim postem. Myślę że może się też i troszkę z Wami droczę. Tak czy tak odcinek trzydziesty coś będzie kończył. To postanowione. Nie zdradzę, kto "pojedzie" dalej...

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się tym co mam Tu i Teraz.Bardzo tajemniczo zaczyna się dziać.Ciekawa jestem niesamowicie tego następnego odcinka.Spodobała mi się ta Twoja propozycja tytułu.A teraz po tak apetycznym odcinku muszę się posilić:))))))
    Moc pozdrowień i uścisków przesyłam licząc po cichutku że nas nie pozbawisz jednak dalszego wpólnego przeżywania losów Twoich bohaterów.
    Juta

    OdpowiedzUsuń
  4. Jutuś,

    nie odchodź za daleko - już mam ostatni odcinek po korekcie. Zabieram się za wstawianie!
    Tu do komentarzy jeszcze wrócę!

    OdpowiedzUsuń
  5. Droga Elu, fajnie, że piszesz. Super :) pozdrawiam Ewa

    OdpowiedzUsuń
  6. Ewuś
    Ustrzeliłaś mnie pod komputerem. Młody pozwolił na 15 min. Może jeszcze coś wytarguję...:)

    Znowu myślę
    Choć myślę bez przerwy,
    Nawet w snach coś się dzieje w mej głowie...
    Pewnie wrócę.
    O, wrócę, zapewne!
    Pewnie wrócę i wtedy opowiem...

    OdpowiedzUsuń