środa, 29 czerwca 2011

Roz.22. NA KOŃCU KASZTANOWEJ DROGI



Któregoś dnia w porze śniadaniowej odwiedził Tęczyńskich Jakub. Powiedział, że na naleśniki przyszedł, jeśli panna Urszula byłaby tak łaskawa. Dawno już takich specjałów nie jadł. Powiedział tak z uprzejmości i żeby jakoś rozmowę zagaić. Na szczęście naleśników było dużo i Urszula zaprosiła gościa do stołu. Dzieci pobiegły do szkoły, a mężczyźni pojadali powoli, by nie okazać łakomstwa, popijali mlekiem i rzucali od czasu do czasu jakąś uwagę. Pierwszy skończył jeść Jaś i zaraz poszedł do gumna, a po chwili pojechał wozem do roboty w pole. Dopiero po jego wyjściu Jakub niby to trochę żartobliwie powiedział, że stęsknił się za panną Uleńką.
- Już dwa czy trzy lata w stajni pan siedzi, przedkłada końskie towarzystwo nad rozmowę z kobietą. Myślałam, że w inną stronę teraz nogi noszą.- Odpowiedziała Urszula, a Aleksander nie krył rozbawienia.
- Czysto żuraw i czapla - powiedział wesoło.
- Do żadnej kobiety w konkury nie uderzałem. Nikomu nie uchybiłem.- zapewnił Manugiewicz.

   Rozmowa toczyła się leniwie, jednak od słowa do słowa i Manugiewicz powiedział o co mu chodzi. Okazało się, że chce sprzedać obie młode klaczki. Przyszedł niby po radę, a w zasadzie z gotową propozycją - niech no by sobie bracia Tęczyńscy kupili u niego klaczki do jazdy wierzchem.
- Ja już mam upatrzone dobre siodła...
- Stop,stop! Nie tak szybko! - sprzeciwił się Aleksander. - Niech mnie pan tak nie kusi. Mam pilniejsze wydatki. Snopowiązałkę trzeba kupić na następne żniwa. Trzydzieści dwa tysiące jak w mordę strzelił.
- Ale może pan do spółki z bratem kupić.
- A jak brat nie chce?
- Ale konika będzie chciał. Zobaczy pan. A wtedy i do snopowiązałki pan jego namówisz. Tak sobie razem wyjedziecie konno...Widzi pan to?
- Nie tyle my, co nasi synowie.
- A kiedy te pieniądze za snopowiązałkę się zwrócą? - zapytał rzeczowo Manugiewicz.
- Nawet nie liczyłem. Ale moim dzieciom byłoby lżej. Coś trochę wakacji by miały. Cała piątka w wakacje haruje. Ostatnio nawet Kalina kręciła pasy na snopki. Co roku znaczne pieniądze na żniwiarzy wydaję, ale mam robotnika na zawołanie. Chciałbym się od tego uwolnić.
- A ja mam kupca na obie klaczki, ale poszłyby do pługa i brony.
- Kto taki?
- Lisowski.
- O, jemu to psa bym nie dał.
- No właśnie! Dzieci bije, żonę tłucze, na wszystkich zwierzętach się wyżywa. Jemu nie chcę sprzedać. Bandyta taki! Mówią, że matkę prawie zamordował w jakimś pijanym widzie.
- I ja to słyszałem.
   Urszula sprzątnęła ze stołu i wytarła go do sucha, wcale w męską rozmowę się nie wtrącając. Dołożyła jeszcze dwa drewienka do kuchni, aby mieć ciepłą wodę do zmycia naczyń, a do drugiego garnka wrzuciła już kość na zupę. Manugiewicz rozmawiał z Tęczyńskim i prawie oczu z Urszuli nie spuszczał. Upłynęły trzy lata od śmierci starej Tęczyńskiej. Może Urszula zmieniła swoje myślenie? Wiele razy się nad tym zastanawiał. Na wszelki wypadek nie pchał się jej na oczy. Pilnował swojej roboty. Pierwsza jesień, co ledwie dwa zamówienia na kożuchy miał. A i miodu za wiele nie było. Jedynie dobrze wyszedł na sprzedaży owiec na rzeź. Całe lato miał zapotrzebowanie na jagnięcinę. W upały nikt nie bije świniaków. Żniwa na drobiu i na jagnięcinie się odbywają. A zapotrzebowanie na wełnę też jakby spadło... Ale znów miał zamówienie na cztery młode owce pod nóż - lada chwila zacząć się miały wykopki. Prawdę powiedziawszy miał już dość tego zabijania. Przywiązywał się do zwierząt. U niego każda owca miała imię... Przychodziły do ręki na wołanie. Nawet Szopen, stare psisko, znał każdą na tyle, że wiedział, którą wystarczy tylko obszczekać, a którą trzeba zębami postraszyć, skubnąć albo udawać, że skubie.
- Porozmawiam z bratem o kobyłkach - powiedział Tęczyński - ale nic nie obiecuje. Wie pan, jak to jest. Nie chciałbym kłuć ludzi w oczy. "Tisze jedziesz - dalsze budiesz". Wie pan, jak nasza władza na to patrzy. Znów by zaczęli mnie gnębić. Rewizja nadal może być z byle powodu, nawet nie po to, by coś znaleźć, ale żeby dokuczyć i upokorzyć. Wie pan, że już siedmiu chłopów z naszej wioski jest w partii? I donoszą o wszystkim.
- Tak, wiem o tym. Mietków Tadzio się zrobił specjalista od donoszenia. Dziewczynki coś mówiły?
- A o czym?
- O tym nauczycielu co u Mietków Tadzia mieszka. Pokąd mieszkał u "Ślepych" był względny spokój. A teraz u Tadzia zamieszkał. Tadzio musi mu o ludziach naopowiadać, naopowiadać, a nauczyciel wtedy wie, o co dzieci pytać.
- Możliwe, że ostatnią rewizję miałem dzięki Tadziowi.
- Tak i mnie to przyszło do głowy... On już wtedy do nauczyciela zachodził... Psubraty jedne!
- To i panu za skórę ktoś zalazł?
- Nie warto gadać. Wie pan jak to działa? Ganiają po polach i spisują ile i jakiego zboża. Liczą średnią wydajność z hektara. Liczą krowy, świnie i przychód z tego. I wiedzą, na co chłopa stać, a na co nie. I tak wiedzą, że 'Kisiel" musi pić samogon, bo na taką ilość gorzałki sklepowej to go nie stać. Ale akurat nie wiedzą, ile u pana w chlewie świńskich ogonów się kręci. I szlak ich trafia. U mnie z owcami nie nadążają. Kto wie? Może zawyżyli o połowę albo i o 100%? Nie mogę zapamiętać nazwiska tego nauczyciela... on na pana córki szczególnie zawzięty. Chłopcy zawsze odpowiadali "Niech pan tatę pyta." A dziewczynki chyba podszedł jakimś fortelem. Stary Janeczko coś o tym mówił.
- Arcik. Takie nazwisko. Porozmawiam z dziewczynkami.
- U nas teraz tak jak w Rosji będzie, że dzieci na rodziców będą donosić. Najgorzej z tymi najmłodszymi. Takie zadanie w którejś klasie wymyślił "Dodaj wszystkie domowe zwierzęta". A wnuk Janeczka powiedział, że to niewykonalne, bo w domu są dwa koty i pies, a na nich tyle pcheł, że nie da się policzyć. Nauczyciel na to,że chodzi o świnie, krowy. A dzieciak odpowiada "Nie, my takie zwierzęta to w chlewie i w oborze trzymamy". Arcika o mało krew nie zalała na poczekaniu. To znowu pytał przed poprzednim Bożym Narodzeniem, ile razy w roku było świniobicie. Któreś dziecko powiedziało, że dwa razy. A drugi dzieciak na to, że chyba ma lichą pamięć, bo trzy. Wie to dokładnie, bo nie tylko słyszał, ale i widział. A ten trzeci świniak to był dla rodzeństwa w mieście. Tu zabili, każdy po ćwiartce wziął i po świniaku.. Co to taka ćwiartka?
- Nie mogę pojąć, po co to im? Dobrze, moi mili, wy tu sobie pogadajcie, panie Jakubie, a ja muszę już lecieć. Jadę do Miasteczka, do młyna. Coś panu potrzeba albo sam chce pan się zabrać ze mną? Mąki trochę? Co?
- Razowej z 15 kg. Aniela obiecała nauczyć mnie piec chleb.
- Która Aniela?- zapytał Aleksander wstając do wyjścia.
- Kuzynka z Łomży. Mają przyjechać po ziemniaki to i o chlebie pomyślimy.
- To dobrego drzewa do pieca trzeba - zauważyła Urszula.
- Drewno mam przygotowane. Baraninę niedawno piekłem. Zapraszam na pieczyste. Dawno panna Urszulka u mnie nie była.
- Idę się przebrać - powiedział Aleksander.
   Urszula usiadła przy stole zapalając papierosa. Prawdę powiedziawszy napiłaby się kawy. Była zmęczona porannym kołowrotem. Napiłaby się, jakby ktoś zrobił i podał...
- Zaganiana taka jestem przy tylu obowiązkach, że nie ma mowy o przyjemnościach.
- A w niedzielę?  
- Coś panu opowiem. Mam koleżankę w Warszawie. Ata ma na imię. Przysłała do mnie już trzy listy, a ja nie odpowiedziałam. W ostatnim pyta się mnie, czemu nie piszę? A ja, jak już mam chwilę, to zwyczajnie posiedzieć chcę. Nawet bezmyślnie, a nie listy pisać. W niedzielę wyślę jej pocztówkę. Od lat nie miałam prawdziwego wypoczynku. Ale i bracia moi też nie mają. Takie jest życie chłopów.
   Aleksander ubrany do wyjścia zajrzał do nich do kuchni.
- To do zobaczenia. Jak będzie ładna mąka to wezmę. Łaszcz zawsze mi mówi na ucho, jak coś jest nie bardzo.Będę pamiętał - 15 kilo. A chlebek, margarynka, masełko, bułeczkę jakąś?
- Nie żartuj pan.
   Mężczyźni wymienili uścisk ręki i Aleksander wyszedł.
- Mówią, że niedługo i nas obejmie elektryfikacja - mówił dalej Manugiewicz. - Kupi się wtedy różne takie wynalazki na prąd i pannie Urszuli będzie lżej.
- Czekaj tatka latka! Wiem, że są pralki i żelazka na prąd. Ale najbardziej to o wodę chodzi. Żeby tak silnik jakiś, rury, krany i wodę w domu mieć. Wie pan, jaka to ulga? Mówią, że to możliwe, ale Aleksander i słuchać o takich wynalazkach nie chce.
- Bo panna Uleńka to wcale nie zna sposobów. Trzeba dzieciom powiedzieć, że jak prąd będzie, to i łazienkę w domu można zrobić całkiem taką jak w mieście. Najstarszy już poszedł z domu, to wie,sam poznał, jaka to wygoda. Teraz tylko dziewczynki tym pomysłem zarazić i będzie łazienka. A wcześnie trzeba zacząć, aby pan Tęczyński się z myślą oswoił. I łazienka powinna powstać, zanim przewody pociągną, żeby w łazience od razu oświetlenie było, tylko motor podłączyć...
- A pan u siebie będzie robić łazienkę?
- Będę. Najtrudniej będzie wannę zdobyć. No i szambo trzeba będzie wykopać. Ale z samej wanny to bym wodę po cichu do rowu odprowadził. U mnie to niedaleko.
   Urszula zgasiła niedopałek i siedziała chwile milcząca.
- Wie pan co? Niech pan Aleksandra do tej łazienki nie zachęca, tylko niech pan jak najwięcej i jak najczęściej opowiada Aleksandrowi o tej swojej łazience...Co pan kupił i gdzie. Co pan zrobił, no wie pan... Na zasadzie cichej wody...

c.d po kliknięciu na link -- http://czas-i-ja.blogspot.com/2011/07/23.html

10 komentarzy:

  1. Wiesz Eluś,życie na wsi zawsze było znacznie cięższe dla kobiet niż mężczyzn.I tak się jakoś składa,że zawsze kobiety pracowały na półtora etatu lub na dwóch, niezależnie czy na wsi czy w mieście. Teoretycznie można dziś ulżyć kobiecie w pracy, ale wszystkiego nie zautomatyzujesz, bo pełna automatyzacja ma sens tylko w dużych gospodarstwach. Nikt dojarki elektrycznej nie kupi z powodu 3 lub 4 krów, nie zrobi automatycznego sypania paszy czy też automatycznego czyszczenia obory przy kilku krowach.I podobno u nas nadal nie ma chętnych dziewczyn by wyjść za mąż za rolnika.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Anabell
    Osobiście znam dziewcze, które wyszło za mąż za tego mniej kochanego - byle do miasta, a na wsi został ten bardziej kochany (widać jednak nie dostatecznie bardzo!). Ale i tak nie wiadomo co z tego wyniknie, bo choć dziewcze bardzo dobrze żyje z miejskim mężem i ma z nim gromadkę dzieci, a po za tym bardzo dobrą pracę, to jako jedyna w rodzinie ma właściwe uprawnienia (na papierze udokumentowane!)do bycia właścicielką olbrzymich areałów w spadku po teściach...Więc pewnie się od ziemi i tak nie wywinie, choćby na stare lata.
    Moja wiedza o elektrycznych dojarkach jest tylko teoretyczna, ale z tego co wiem, maszyna załatwia podstawowe dojenie, a kończyć trzeba ręcznie. Rezygnacja z tego powoduje, że krowa daje coraz mniej mleka, aż do zaniku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nawiązując do poprzedniego posta.Wiesz że też miałam "kopiącą" pralkę.Może one wszystkie kopały.Leży mi na sercu ten temat lnu,ale niestety nie mam jak, na razie pomóć.Życie na wsi było i jest bardzo ciężkie.Dlatego niesamowicie mnie denerwowało idiotyczne powiedzenie że "chłop śpi a na polu samo mu rośnie".
    Szanse Manugiewicza chyba rosną.A przyczynia się chyba trochę ta opinia na temat łazienki.Potrafisz budować napięcie.
    Dzięki i już zaczynam kombinować co też będzie dalej?????
    Pozdrawiam bardzo serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Droga Elu! Bardzo zaintrygował mnie wątek donoszenia władzom oraz samego donosicielstwa, którym osobiście się brzydzę. Twoje wymyślanie jest całkowite, czy oparte na czyiś wspomnieniach?Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Juta
    W sprawie lnu ktoś mi coś obiecał już i teraz czekam... Prawda jest taka, że samo z siebie nie chce rosnąć, że trzeba się przy tym narobić.
    A Jakub zbliża się do pytania zasadniczego, czy jednak go zada? Nie wiem jeszcze, a już pół odcinka napisałam...

    OdpowiedzUsuń
  6. Bożena
    Niektórzy rolnicy donosili. Jeden z sąsiadów niezwykle często przychodził do naszego obejścia i liczył, co tylko mógł. Inny liczył ilość tzw. dziesiątków zboża na polu - na czym został przyłapany. Mój tato jako jedyny w okolicy siał trawy nasienne - i z tym był kłopot - nie znano wydajności z ha i ceny... Śmiechu warte? Tylko pozornie.
    O nauczycielu zadającym takie pytania dzieciom tylko słyszałam.
    Bardzo dużo jest zmyślania, ale staram się, by nie odbiegało od realiów.Np. mój brat schował szablę pod spichlerz i nigdy jej nie odnalazł, nawet gdy po wielu latach spichlerz rozebrał. Ktoś musiał widzieć to chowanie i musiał ją skraść. Jednak scena rzucenia się małego Aleksandra na enkawudzistów jest fikcją.

    OdpowiedzUsuń
  7. Temat donosicielstwa był też mi znany z przkazów taty ale nie tylko.I wierz mi Tkaitko że nie był to problem dotyczacy tylko wsi.Na wsi nawet chyba łatwiej było takiego delikwenta namierzyć.Natomiast w miasteczkach,w zakładach pracy ludzie ci ukrywali się dość skutecznie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Juta
    O, tak. z całą pewnością. Na wsi takiego człowieka b. szybko lokalizowano i w gruncie rzeczy otaczał go po tym dość powszechny ostracyzm. W powojennych czasach było wiele wzajemnych uzależnień na wsi. Wymiana siły roboczej i maszyn- dla przykładu. A jak taki człowiek podpadł, nikt nie przychodził mu do pomocy.
    Moi rodzice pierwsze wesele dziecka robili na 220 osób nie dla fanaberii, ale dla tego, że po pierwsze sami byli na wielu weselach i rewanż był konieczny, a po drugie, jakby nie zaprosili połowy (więcej) wsi na wesele, nikt by nie przyszedł do pracy do taty - za pieniądze. A jednak by nie przyszedł!A tato nie był w stanie w pojedynkę obrobić swoich areałów, cała nasza czwórka rodzeństwa była już po za domem.
    Na wsi donosiciel był jak na widelcu. Wiadomo, kiedy, kto i za czym jeździł do gminy i powiatu. Ale mimo wszystko donosiciele byli.Zdumiewające, ale nigdy w mojej wiosce nie padło podejrzenie na sołtysa!

    OdpowiedzUsuń
  9. Juz prawie wszystko sobie wydrukowalam. Bede czytac do snu,inaczej trace watek przez to, ze komputer jest wspolny z moim R. i praca:)
    Pisz, pisz duzo prosze!
    Pozdrawiam sedecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Casablanca
    Od razu ten film mi się przypomniał. TEN FILM. Tak będzie za każdym razem. Nie ważne.
    Piszę .Piszę jak tylko wolny jest komputer. Ale to wcale tak szybko nie idzie.A ile rzeczy już bym chciała zmienić!!! I dobrze, że się nie da. Nigdy bym nie skończyła. A tak to pełna mobilizacja. I o innych głupotach nie mam czasu myśleć, bo cały czas patrzę co by tu jeszcze nazmyślać:) "Namotać".
    Bardzo dziękuję za komentarz, ale jednocześnie chcę Ci zwrócić uwagę na to, że część przynajmniej komentarzy należy traktować tak, jak przypisy w dojrzałych powieściach.Warto je przeczytać.

    OdpowiedzUsuń