Urszula rozmawiała z bratem w niedzielę wcześnie rano, bez świadków. Pytała Aleksandra, co ma robić.
- Nie wiem - odpowiedział prosto.
- Zobacz tylko - tłumaczyła bratu - jak myślę. Jakub to człowiek, który mnie bardzo szanuje, troszczy się o mnie, sam jest bardzo dobrym człowiekiem. Z drugiej strony to nie do końca Polak. Z całą pewnością przewyższamy go statusem społecznym. Gdybym zgodziła się zostać jego żoną, może i za mną wołano by Turczynka czy jakoś tak. Boję się śmieszności. Tak, chyba najbardziej boję się śmieszności.
- A Ignacy?
- Sama nie wiem. On tu nie przyjedzie, ja tam nie pojadę... Tak przynajmniej myślę. Więc o czym tu rozmawiać? Zobacz, byliśmy ze sobą dłużej niż rok i mi się nie oświadczył, nawet nie wspomniał o ślubie! Inni pobierali się szybko, żeby tylko zdążyć przed wojną. A Ignacy ani słowa. Ata nawet kiedyś powiedziała, że mu tak wygodnie, że przychodzi do nas na darmowe herbatki. Taką mieliśmy umowę, że jak kawa - to on płacił, a jak herbata - to na koszt firmy. Bardzo często z tego korzystał.
- Rozmawiałem z nim kilka razy. Wydał mi się bardzo odpowiedzialny. Mówił, że w żadnym razie wojna nie powinna przyspieszać ślubu!
- Może... Mnie się jednak wydaje, że to grubo nie w porządku, że on się tak nie odzywał. A on nic. I nadal nic. Przecież o nic nie pytał! Nic nie proponował! Och, Aleksandrze, to są gruszki na wierzbie! Dość się na niego naczekałam! Mogłam wyjść za mąż za Szczepana Ruczaja. Nie zrobiłam tego, choć on bardzo nalegał i ksiądz Olszewski też mi radził to małżeństwo. Nic do niego nie czułam, nawet nie mogłam powiedzieć, że go bardzo lubię. Też bardzo dobry człowiek. Porządny, gospodarny, uczciwy i poczciwy. I na dodatek piekarz. Jak mogłabym zostać panią piekarzową? Odbierałam to jako ujmę dla siebie. Nie widziałam, że czasy się zmieniły!
- Widzisz, gdybyś przed wojną chciała za Manugiewicza, powiedziałbym, że raczej nie. Ale się wszystko pozmieniało! My już nie jesteśmy kimś lepszym. A on nie jest kimś gorszym. Czasy się zmieniły. Ale to, że ktoś jest porządnym, uczciwym człowiekiem ma wartość ponadczasową. Pamiętasz, jak mówiła babcia Wacława? "Pracowity, bogobojny, grosza ścisły". A Jakub właśnie taki jest! Co do Ignacego - nie można go przekreślać, bo za mało o nim wiemy. Mówią, że w tej Anglii Polacy aż takiego miodu nie mają. Że nie tak łatwo obcemu o pracę. Skąd wiesz, czy on tam głodem nie przymiera? Ani słowa o jego zdrowiu. Może nawet ma jakąś kobietę? Przecież też o tym ani słowa nie było! Ale skoro do tej pory nie przyjechał - to już chyba nie przyjedzie. Za to przed tobą świat stoi otworem!
- Nie zmyślaj! Nie te czasy. Nie dostanę paszportu, wizy i po wyjeździe. Więc wydaje mi się, że te pomarańcze już nie dla mnie. Ale rozchwiana jestem emocjonalnie do granic możliwości. Szczególnie wiadomością o Januszu. Za dużo na raz! Nie mogę się pozbierać. Nie mam gotowych odpowiedzi. Sam wiesz, że nigdy nie byłam mocna w podejmowaniu decyzji. Tych życiowych. Co do garnka włożyć i tak dalej - to prościzna. O wybory życiowe mi chodzi. Wybrałam sobie tę herbaciarnię i wszystko straciłam. Wszystkie pieniądze! Nie mam posagu, nie mam swoich pieniędzy, nie zarabiam pieniędzy. Jeśli posuniemy się z Jakubem dalej ... No, nie wiem... Po prostu boję się teraz, że każda moja decyzja będzie złą decyzją tylko dlatego, że jest moja! Całkiem nie chodzi o zrzucanie na kogoś winy! Nie wierze w trafność własnego osądu!
- Dzisiaj damy na mszę za Janusza i Wiktora, za rodziny obydwu.
- Oczywiście. I cieszyć się nam, że choć są dzieci po Wiktorze. Do Janusza też trzeba jak najszybciej napisać. Niech wie, że jest dla nas nadal taki sam ważny! Czy sądzisz, że ta...Julia chciałaby tu przyjechać?
- Pewnie tak. Poznać rodzinę męża, jego dom, gniazdo...
- Mnie się wydaje, że Anglicy nie są aż tak ckliwi, jak my.
- Dobra, Urszula. Koniec gadania. Krowy na mnie czekają. O, Jasiek też już idzie. Według mnie nie rezygnuj z Jakuba. Ten mężczyzna jest ci wierny jak pies. I to przez tyle już lat! Na drugą kobietę nigdy ani nie spojrzał. A jak się nacierpiał, kiedy ty byłaś w Warszawie! Pewnie ci sam kiedyś opowie. To wartościowy człowiek. Masz rację mówiąc, że Ignacy to gruszki na wierzbie. Rzecz w tym, aby nie żałować swej decyzji, bez względu na konsekwencje. Co by się nie działo - nie obwiniać siebie za ewentualny błąd. Może wcale tego błędu nie być. Tego nie wiesz.
- O, lepiej przestań! Za dużo dziś nowych rzeczy mam na głowie. Za dużo i za szybko się dzieje! Ata i nowiny o naszych braciach. Zabawa w Miasteczku. I wesele u Halusi. Za dużo!
- Nie budź dzieci, niech trochę pośpią. Krowy zostaną w oborze. Może po powrocie z kościoła je trochę wygonię na pastwisko. O, i Stanisław przybywa! Co on tak rano?
- Chleb miał wczoraj przywieźć.
- To mu powiedz nowiny, ja idę do dojenia. Faktycznie z chlebem przyjechał!
- I dobrze, bo znów bym musiała narobić się przy śniadaniu. Dobrze, że z chlebem.
- Powiem ci, że i ja muszę zebrać myśli... Tak mi brakuje rozmowy z Januszem! Ale on żyje! Żyje! I tylko to się liczy. Jeszcze dziś napiszę do niego kilka słów i dziś wyślę. Niech wie, że nie jest dla nas zakrytą tajemnicą!
- Powiem ci, że i ja muszę zebrać myśli... Tak mi brakuje rozmowy z Januszem! Ale on żyje! Żyje! I tylko to się liczy. Jeszcze dziś napiszę do niego kilka słów i dziś wyślę. Niech wie, że nie jest dla nas zakrytą tajemnicą!
# # #
Ata odjeżdżała nie udzieliwszy odpowiedzi na wszystkie pytania - bo nie znała tych odpowiedzi. Aleksander zdecydował, że przyjedzie do Warszawy i osobiście porozmawia z Andrzejem Skorupką. Choć z pół godziny - i Ata obiecała mu tę rozmowę załatwić. Na prędce chcieli wymyślić jakiś upominek bodaj dla dzieciaków. Urszula stwierdziła, że ma kompletną pustkę w głowie. Co drobnego można podać zagranicznej rodzinie? Dziewczynka miała 14 lat, a chłopiec 12. Ata nawet nie zapamiętała, jakie noszą imiona! Dopiero wracając ze stacji był czas, by nieco ochłonąć. Nieco! Jakub już wiedział, że Janusz żyje, a Wiktor poległ i jego grób był w Londynie.
- Nie rozmawiajmy jednak o moich braciach - poprosiła Urszula, a mimo to mówiła dalej: - Muszę to sobie sama przemyśleć, przemodlić, wtedy będzie jakieś ukojenie. Msze w intencji braci będą we wszystkie niedziele grudnia, ale tylko ksiądz powie, że w intencji znanej Bogu. Nie będzie wyraźnie mówił, że ta za duszę, a ta za życie. A w styczniu będą za dzieci obydwu, żeby rosły zdrowe i na pożytek rodzicom. No, w Anglii to już tylko Julii. Tak mi przeszkadza, że nie znam imion tych dzieciaków...
- A o weselu myślałaś? - zapytał Manugiewicz.
- Nie miałam kiedy. Mam tak nabitą głowę braćmi, że wesele jest jakby obok!
- A ja już mam przepis na parówki!
- Od kogo?
- Bezpośrednio od fachowca, który je robi w geesowskiej rzeźni.
- Trudne to?
- Wcale. Raczej chodzi o utrzymanie niskiej temperatury i dokładne rozdrobnienie mięsa.
- I z czego oni to robią?
- Tego mi nie powiedział. Natomiast dał przepis na domowe parówki i zaręczył, że będą bardzo dobre. Dobry gatunek wieprzowego mięsa o średniej tłustości. Mówił, że jak ma się do dyspozycji tylko takie tłustawe, to mięsa drobiowego można dodać. Wszystko mam spisane, przyprawy są łatwo dostępne. No i trzeba parówki wędzić w gorącym dymie... Co tam parówki! Wczoraj przyszedłem cię zapytać, w jakim garniturze mam być: granatowym czy brązowym. Jaką będziesz miała dziś sukienkę?
-Och! Ale mnie teraz zaskoczyłeś! Wcale o tym nie myślałam... Może być zielonkawa? Mam taką jeszcze przedwojenną, muślinową. Jest zielona jak szkło butelek, a na tym buraczkowe i złociste smugi. A może za lekka będzie?
- Za godzinę po ciebie przyjadę! Nie, nie będzie za lekka. Mam nadzieję, że cię troszkę tańcem rozgrzeję! Ładnie tańczysz. Widziałem.
- Prawdę powiedziawszy raczej powinnam się w żałobę po bracie ubrać... A ja na tańce. To jakoś nie po bożemu...
- W tyle lat po jego śmierci nie będziesz ubierać żałoby! W gruncie rzeczy już wiele razy go opłakałaś. Nie powiesz, że nigdy w ten sposób nie myślałaś!
- Myślałam... Chyba jestem zmęczona tym wszystkim. Tyle wrażeń! Żałuję, że u nas w domu nie ma kominka. Lubiłam siadywać po kolacji razem z księdzem Olszewskim przy kominku. Przychodził wikary, czasem pan Jaszczak, taki przyjaciel księdza Olszewskiego. Modliliśmy się razem, wiesz? A czasem gadaliśmy... Bardzo lubiłam te wieczory przy kominku... Zawsze żałowałam, że pora palenia w kominku się kończy, bo już w maju naszych pogwarek nie było... Wolałabym dziś przy kominku posiedzieć niż na tę zabawę jechać... Odwykłam od zabaw. Może nie jedźmy?
- Uleńko! No i co ty mówisz! Bardzo mi na tej zabawie zależy! Bardzo!
- Tak właśnie myślałam, że bardzo...
- Później już tylko zabawa andrzejkowa i adwent. Mam nadzieję, że będziemy znów razem na zabawie.
- Nie wiem... A jak się w tańcu nie będziemy zgadzać? Albo się pogniewamy? Lepiej za daleko nie planować!
- Nic takiego się nie stanie. Możesz być pewna!
- Tak czy tak, to wesela nie chcę mieć przed sobą. Jestem nim przerażona! Odsuwam od siebie jakąkolwiek myśl o nim! I tak dobrze, że są zapiski tej kucharki... Wiesz, kilkanaście razy w życiu szykowałam duże przyjęcia. Takie nawet na 40 osób. Ale było trochę przekąsek, danie główne, jakieś owoce, słodkości i koniec. Warunek to dobra piwnica. Naprawdę zimna. Przecież strach, żeby ludzi nie potruć! Wszystko trzeba zrobić w ostatnich trzech dniach. Dla mnie to prawdziwy horror! Ratuj mnie teraz, bo sama z całą pewnością sobie nie poradzę!
- Wcale się aż tak nie przejmuj! Przecież pani Helena mówiła, że kobiety ze wsi upieką ciasta. To dużo roboty mniej. A bigos i tak trzeba zacząć już w środę robić. Jutro zrobimy makaron. Ja zagniotę, a ty pokroisz. Razem przygotujemy mięso. Albo te gołąbki. Ty popróbujesz farszu, a kobiety będą zwijały. Ty sama nie musisz tego robić. Liście też ktoś przygotuje.
- Zabawny jesteś! To ja tam wcale niepotrzebna jestem. Jedne kobiety zrobią to, drugie tamto, a ja na tronie będę siedzieć i rozkazywać!
- Tak właśnie ma być! - zaśmiał się Jakub i zebrał mocniej lejce. Jednak najpierw cmoknął Urszulę w policzek, a dopiero później popędził swoją Myszkę - jak nazwał siwą klacz.
# # #
Wyszła z domu w kapeluszu i jesiennym płaszczu. Słońce chyliło się ku zachodowi i w jego skośnych promieniach wydała się Jakubowi czarownym zjawiskiem - wyglądała prześlicznie. Pomógł jej ulokować się na wozie, przykrył nogi kocem od chłodu i od kurzu. Aleksander z dzieciakami też wyszli na zewnątrz, takie niebywałe zdarzenie - ciocia jechała na zabawę!
- A czekoladę nam ciocia przywiezie?- dopytywała się Wiktoria.
- Przywiezie, przywiezie! - zapewnił z uśmiechem Jakub.
Na wiejskich zabawach był zwyczaj grania przynajmniej jednego białego walca i przynajmniej jednego czekoladowego walczyka. Biały walc - wiadomo, panie zapraszały panów. Czasem była to jedyna okazja dla dziewczyny zwrócić na siebie uwagę chłopaka. A z walczykiem czekoladowym sprawa była nieco trudniejsza, a czasem nawet kłopotliwa i wstydliwa. O ile biały walc był zapowiadany przed muzyką - o tyle czekoladowy już w trakcie. Do tańczących par podchodziły dwie osoby z czekoladami, jedna pilnowała czekolad, a druga pieniędzy. Czekolada w trakcie walczyka kosztowała zazwyczaj dużo więcej niż w sklepie, czasem aż pięciokrotnie drożej. I był wielki wstyd dla dziewczyny, jeśli jej partner rezygnował z tańca, bo nie miał pieniędzy na czekoladę. Orkiestra grała tak długo, aż wszystkie tańczące panie miały czekoladę.
- O której spodziewacie się wrócić? - zapytał Aleksander opierając się o wóz koło siostry. Ale patrzył na Jakuba.
- Trudno powiedzieć. Proszę się jednak nie niepokoić.
-Podajcie mi jakąś graniczną godzinę, co? Mamy ostatnio tyle przeżyć! Wolałbym nie mieć następnych!
- Załóżmy, że będziemy do końca zabawy, to jest do trzeciej i godzina na powrót - powiedział Jakub patrząc na Urszulę.
- Nie sądzę, abyśmy byli tak długo! - zaprotestowała Urszula. - Ostatnią noc mam prawie nieprzespaną a jutro mamy robotę u Halusi, więc sądzę, że będziemy w domu o drugiej, może o trzeciej. Począwszy od pierwszej możesz się nas spodziewać. Drzwi nie zamykaj, ale sam się normalnie kładź i mnie nie czekaj. Będę starała się nie hałasować.
- Dziwię się sam sobie, ale martwię się o ciebie siostrzyczko, jakbyś miała szesnaście lat!
- Panie Aleksandrze! Przecież będę cały czas z Uleńką - zauważył z delikatną przyganą Jakub.
- Wiem, wiem i przepraszam. To jest poza moją wolą. Jedźcie już, jedźcie.
Cała wieś zauważyła, że Jakub jeździł z Urszulą na stację. A tu w tym samym dniu drugi ich wspólny wyjazd. I znów wiele osób widziało ich razem. Będą gadać - pomyślała Urszula.
- Tylko firanki się w oknach bujają - zauważył z uśmiechem Jakub, gdy przejeżdżali przez wieś. Co chwila mówił komuś dzień dobry.
Urszula czuła mocniejsze bicie serca.Drażniło ją to, że była tak wystawiona na ludzkie oczy. Nie przywykła. A jutro z rana to o niej będą w mleczarni gadać. Będzie tematem naczelnym! Och, jak tego nie lubiła!
- Pięknie, fantastycznie wprost wyglądasz!- powiedział z cicha Jakub. - Lubię,gdy jesteś w kapeluszu. Lubię, gdy się uśmiechasz. Lubię, gdy jesteś ze mną. Lubię, gdy masz dla mnie czas. Lubię z tobą rozmawiać... Wtedy, gdy byłaś w Białymstoku w szpitalu - byłaś taka moja, cała moja... Czułem się szczęśliwy i jednocześnie było mi tego wstyd, bo przecież ty cierpiałaś, byłaś chora... Uleńko, jesteś całym moim światem! Zawsze byłaś i zawsze będziesz... Aż mi tchu brakuje z radości, że jedziesz ze mną! Jestem bardzo szczęśliwy! Bardzo!
Od lat nie flirtowała. Od lat nie słyszała takich słów. Nie mogła wydobyć z siebie głosu. Ręką ubraną w rękawiczkę pogładziła jego rękę - też w rękawiczce. Był to pierwszy świadomy gest zachęty dla Jakuba. W całej ich znajomości. I on poczuł, jak mu się gardło zaciska, zsunął rękawiczkę ze swojej ręki, by opuszkami palców dotknąć policzka Urszuli. Na mgnienie przytuliła twarz do jego ręki, ale świadoma tego, że nadal są pod obstrzałem spojrzeń, posłała mu już tylko uśmiech.
Mało rozmawiali podczas niespiesznej godzinnej jazdy do Miasteczka. Obydwoje mieli serca przepełnione nadzwyczajną czułością. Jakub bał się, by nie powiedzieć za dużo, nie spłoszyć Urszuli albo i nie zagniewać! Miał i tak jakąś taką pewność w sobie, że Urszula już jest jego, że z niczym mu się nie trzeba spieszyć, że oto wreszcie serce odpowiedziało sercu.
- Mogłabyś mnie wziąć pod rękę? - zapytał, gdy już nie było widać wioski, a po obu stronach drogi rozciągała się las.
Przysunęła się nieco do Jakuba i ujęła pod rękę, jak prosił, a po chwili nawet trochę wsparła się o niego, chętnie przytuliłaby głowę do jego ramienia, ale właśnie w tym przeszkadzał kapelusz! Jechali tak jakiś czas szczęśliwi, aż zobaczyli wozy jadące z przeciwka, zapewne tych, którzy byli na wieczornej mszy. I Urszula cofnęła swoja rękę, że niby to do wycierania nosa obie ręce są jej potrzebne. Ale on rozumiał, uśmiechnął się ciepło zaglądając Urszuli w oczy.
- Marzę o tym, by cię przytulić do serca - powiedział to mocno, z uczuciem. - Nigdy, przenigdy tak nie marzyłem o innej kobiecie, tylko o tobie... Jesteś całym moim światem! - powtórzył niedawno wypowiedziane słowa.
Umówił się wcześniej ze znajomym, Józkiem Sokołowskim, że u niego zostawi konia i wóz. Jednocześnie od Sokołowskiego było blisko do remizy - raptem przez szerokość rynku. Sama remiza sąsiadowała z kościołem. Plac przykościelny był otoczony kamiennym murem i parkanem z metalowych ozdobnych prętów. Przy tym parkanie rolnicy ustawiali konie i wozy, przyjeżdżając do kościoła. Teraz też stało trochę furek z końmi. Jakub jednak nie chciał narażać swojej Myszki na jakieś przypadkowe nieodpowiedzialne zachowanie podpitych - co z okazji zabawy łatwo mogło się zdarzyć. Po za tym małżeństwo Sokołowskich też miało być na zabawie. Jakoż czekali na nich, by razem pójść do remizy, ale najpierw pani Agata wskazała Urszuli ubikację i umożliwiła umycie rąk. Panie znały się wcześniej, jednak była to znajomość wystarczająca na uprzejme dzień dobry, już bez pytania o pogodę. Urszula poprawiła jeszcze pomadką usta. We czwórkę przeszli przez rynek wprost na otwarte drzwi remizy. Muzykę było słychać z daleka.
- Ksiądz nie pozwala na zaczynanie zabawy przed końcem nabożeństwa - powiedział Sokołowski.
- To zrozumiałe - odpowiedziała Urszula - Głośno grają.
- My mamy już kupione bilety, będziemy mieli stolik - dodał Jakub.
- To dobrze. Strasznie nie lubię tylko ławę mieć do dyspozycji - odezwała się pani Agata.
Urszula dopiero po chwili zrozumiała, o co chodzi. Sala była duża, a na wprost wejścia pod ścianą było zaledwie osiem sześcioosobowych stolików. Po prawej stronie przy wejściu było podium dla orkiestry, między podium a stolikami stały cztery ławy zestawione tak, że siadało się plecami do siebie. Natomiast po lewej stronie wejścia była szatnia i bufet. Środek był do tańca.
Do przybyłych zaraz podszedł znajomy sprawujący jakąś funkcję i zaprowadził ich do stolika, zgrabnie omijając tańczących.
- Tu jest wasze miejsce, a Rysiek chyba tańczy, w każdym razie on już jest, a jego partnerka niedługo będzie.
Urszula usiadła tyłem do okien, a Jakub blisko niej w szczycie stołu. Ona była spięta, przerażona! Wydawało się jej, że wszyscy na nią patrzą, że wręcz palcami ją pokazują.
- Czy chcecie coś zjeść albo wypić?- zapytał Jakub zwracając się do kobiet.
- Przynieście kilka butelek oranżady, tak, aby była na wszelki wypadek - zdecydowała pani Agata i dodała zwracając się do Urszuli - na ostatniej zabawie zabrakło, ale był upał. Damy chłopakom dyspensę na butelkę wódki?
- Tak, oczywiście - zgodziła się Urszula.
Głośno grająca orkiestra przeszkadzała w rozmowie. Mężczyźni odeszli do bufetu, a panie obserwowały tańczących. Ani z Małej, ani z Dużej Pokrzywki nie było nikogo, nie mniej znajomych było całkiem sporo. Urszula rozpoznała siostry Maślakówny mieszkające po sąsiedzku z Leonią, kilkanaście pań z samego Miasteczka i dalszych okolic. Rozpoznała także przynajmniej kilkunastu mężczyzn. Pomyślała, że nogi się jej zaplączą - taki to będzie taniec. Wrócili panowie, krążyli przez chwilę miedzy stolikiem a bufetem, na stole pojawiła się wódka, oranżada, kieliszki, cztery szklanki z herbatą, talerzyk z chlebem i drugi z parówkami - już pokrojonymi.
- Nie mają noży - powiedział Sokołowski na pytające spojrzenie żony.
- Jeszcze musztarda - przypomniała.
Jakub usiadł i nachylając się do Urszuli powiedział:
- Mieli jakiś dobry gatunek herbaty, pomyślałem - a co nam szkodzi, może faktycznie smaczna?
Sokołowski wrócił z musztardą i z Ryśkiem - jego akurat Urszula nie znała.
- Ryszard Wyszkowski jestem - przedstawił się młodzian i cmoknął Urszulę w rękę. Był z tej trójki mężczyzn zdecydowanie najmłodszy.- Moja panna została odwołana do dziecka. Ma już całe pół roczku!- pochwalił się, jak przystało na dumnego tatę.
Urszula aż spojrzała na jego palce, ale obrączki nie dostrzegła. Nie zaserwowano jej dalszych wyjaśnień, na wszelki wypadek więc zmilczała. Mężczyźni także i paniom nalali wódki. Jakub znów pochylił się do Urszuli i powiedział tak, aby tylko ona to słyszała:
- Wypij kieliszek lub dwa, łatwiej ci będzie pokonać tremę.
- To aż tak widać?
- Nie. To tylko ja widzę - zakończył z ciepłym uśmiechem.
Orkiestra przestała grać. Osoby z niby parkietu obsiadały ławy i stoliki. Uczynił się gwar, a przed bufetem zrobiło się bardzo tłoczno. O takim wynalazku, jak prawidłowo ustawiona kolejka, nikt tu jeszcze nie słyszał. Pchano się jeden przed drugiego, wieszano się sobie na plecach, przekrzykiwano wymieniając zamówienia.
- Dobrze, że zdążyliśmy z tą flaszką i herbatkami - zauważył Sokołowski.
Mężczyźni dwukrotnie wznieśli toast za obie panie, Urszula i pani Agata za każdym razem upijały tylko mały łyczek. Manugiewicz ponownie przysunął usta do ucha Urszuli.
- Wypij, proszę, choć jeden kieliszek. Dobrze radzę. Ja w tej chwili będę pił ostatni, potem to już tylko będę udawał, że piję. Wypij choć to, co masz, do dna, ale lepiej by było, gdybym napełnił twój kieliszek.
- To dolej troszkę, ale nie do pełna - zgodziła się, a kiedy znów wzniesiono toast - z determinacją opróżniła szkiełko.
Zaraz też orkiestra zaczęła grać i Jakub poprosił ją do tańca. Już na niby parkiecie pocałował Urszulę w rękę i nareszcie objął tak, jak zawsze o tym marzył. Tańczyli.
Biedna Ula. Zawsze mi żal kobiet, które nie potrafią same siebie docenić.Niepewne każdej swojej decyzji same zwalają sobie na głowę kłopoty.Ale zawsze jest w tym wina rodziców, którzy nie potrafili dziecka nauczyć prawidłowej samooceny w dzieciństwie.
OdpowiedzUsuńMiłego,;)
Ale się zrobiło romantycznie.Wzięła Cię litość dla Jakuba?Zasłużył sobie chłopina na to.Skoro stworzyłaś taka poczciwinę to daj mu pożyć.
OdpowiedzUsuńDługość tego odcinka tłumaczy całkowicie Twoje zniknięcie.Po tym gościowaniu i raczeniu słodkościami zaczynałam się troszkę niepokoić.Tylko nie wiedziałam co mogłoby Ci zaszkodzić.Krem czy zasmażka:)))))))
Radując się z Twojego ujawnienia pozdrawiam bardzo serdecznie.
Anabell
OdpowiedzUsuńNo proszę - nocny marku! Czytasz mnie o tak późnej godzinie!
Takie było wychowanie - a na dodatek te wcześniejsze pokolenia były przekonane, że dobrze wychowują swoje dzieci.To mój pradziadek tak nakazał swoim dzieciom - ty będziesz księdzem, ty nauczycielem, a ty wojskowym i tak dalej. Nikt o zgodę nie pytał. Pozycja jaką osiągnęła Urszula wbrew pozorom mogła być powodem do zazdrości.Być gospodynią księdza to praca do pozazdroszczenia. Ale zgodziła się pomagać matce, a w szczególności bratu.I znów znalazła się w świecie, od którego uciekała.
A tu jeszcze Aleksandrowi serce zaczęło pikać do wdówki...
Juto
OdpowiedzUsuńGościowanio u mnie trwa prawie że nieprzerwanie.Jutro z wieczora będzie część zasadnicza i będę miała nawet gościa z Walii!!!Siedzę w garach od wczoraj. To tez i Urszulkę zagnałam do kuchni, ale ciągle jej w głowie Jakub. No, nie taki on poczciwy chłopina.Chciałabym z niego zrobić romantycznego kochanka a pokornego chłopinę.
Zdecydowanie zasmażka!
Ale romantyczny odcinek. I taki dlugi. Lubie Twoich romantycznych bohaterow. Dawne wychowanie dzisiaj nie do pomyslenia (np. decyzja rodzicow o wyborze zawodu czy zamozpojsciu swoich dzieci), ale pozostale zasady wpajania dzieciom dobrego wychowania, szacunku dla starszych, dla zwierzat, i w ogole tzw. savoir vivre bardzo by sie przydal nie tylko dzisiejszej mlodziezy. Przeciez o ile latwiej zyje sie, jesli mamy nakreslone jakies ramy wspolzycia z innymi. Ech, dlugi i trudny to temat, dlatego ciesze sie, ze go poruszylas. Czekam cierpliwie na dalsze zawirowania milosne Jakuba i Urszuli. Pozdrawiam Cie serdecznie. Teresa
OdpowiedzUsuńTeresko
OdpowiedzUsuńA miała się zmieścić cała zabawa!Łącznie z uciekaniem Jakuba od kupna czekolady... I tak za dużo czytania jak na jeden raz.
Tu mi się w głowie układa ciąg dalszy, chciałabym pisać - a przy takich przyziemnych rzeczach muszę siedzieć jak mięcha, kapuchy, śledzie i inne ananasowce...
Co za życie!
Zastanawiam się, kiedy Ty masz czas na taką ilość poezji! Ja ledwie jej liznąć trochę mogę. Za mało mam czasu!