Manugiewicz przyjechał rankiem pod dom Tęczyńskich. Czekał na Urszulę, nie zsiadając z wozu. Dopiero gdy zobaczył ją zamykającą drzwi - zeskoczył zgrabnie, by pomóc przy wsiadaniu.
- Dzień dobry Uleńko! - powitał radośnie.
- Witaj, witaj - odpowiedziała z rezerwą, nawet z pewnym lekceważeniem, co dostrzegł natychmiast; ale nie umknęła mu ręki i pozwoliła sobie pomagać.
- Zaczekajcie - zawołał od studni Aleksander i Jakub, choć już zebrał lejce, nie cmoknął na Myszkę.
Mężczyźni się przywitali.
- Jak tam wam idzie? - zapytał Tęczyński przyglądając się Urszuli, jakby chciał ją uspokoić wzrokiem: nie obawiaj się, powiem tylko to, co trzeba.
- To Uleńka wie najlepiej - powiedział Jakub.
- Nadążacie ze wszystkim? Ciocia Helena zadowolona?
- O, ja to mam dziś ogniową próbę, te parówki. - powiedział Jakub z uśmiechem. - Co to za moda ostatnio na te parówki? Słyszę o kolejnym weselu z nimi niemal w roli głównej. Ale będzie dobrze. Nie trzeba nic robić w nie wiadomo jakim pośpiechu. Nie cierpię nadmiernego pośpiechu w robocie.
- Z tego, co wiem, to babcia Helena dla swoich wszystkich wnuków te parówki chciała. Uległa ich prośbie. A o moja siostrę pan dba? Nie zapomina pan czasem, że to jest Tęczyńska, a nie pierwsza z brzegu kucharka?
Jakubowi najpierw jakby krew odpłynęła z serca, a w chwilę potem jego śniada twarz mocno pociemniała.
- Co pan ma na myśli? - zapytał przez zęby.
- Tylko przypominam, że i ja, i Stanisław stoimy za nią murem. Przyjadę dziś po Urszulę, bo mam do pogadania z ciocią Heleną, a i dziewczynki chcą na chwilę tam zajrzeć. Proszę się mądrze opiekować Urszulą. I oszczędzać ją, żeby miała siłę wytrzymać przez całe wesele! No, to w drogę! Jedźcie!
Urszula była zadowolona ze słów Aleksandra. Niby nic takiego nie powiedział, zaakcentował tylko swoje rodzinne uczucia i wagę, jaką przykłada do spraw siostry... Jakub nawet nie mógł zapytać, czy rozmawiała z bratem o wczorajszej powrotnej jeździe. Ciągle czuła się zbrukana i miała wrażenie, że to się wszystkim rzuca w oczy. W szczególności bratu...Nadal miał na twarzy ciemną chmurę. A jej samej było jakoś tak dziwnie wstyd.
- Jak się czujesz? - zapytał z troską Jakub, gdy już Aleksander nie mógł ich słyszeć.
- Zwyczajnie - odpowiedziała, siląc się na niedbałość w głosie. - Ale martwię się o mięsa. Nie znam tego pieca, a tak dużo drobiu dziś do niego idzie!I to tyle nadziewanego! Oj, żeby się nie popaliło! Ale surowizny też nie chcę. Obawiam się właśnie takich drobnych niewiadomych, które mogą zniszczyć całą naszą pracę.
Przed mleczarnią niespodziewanie zastąpił im drogę sąsiad Wiśniewski.
- Zgodzilibyście się na wesele mojej córki?
Pytanie mimo wszystko ich zaskoczyło.
- Kiedy? - przytomnie zapytał Jakub i wymienił spojrzenia z Urszulą.
- W karnawale.
- Panie Wiśniewski - powiedziała Urszula z ujmującym uśmiechem - zobaczymy, czy nam ze wszystkim wyjdzie na tym weselu. To po pierwsze. Damy odpowiedź środkiem najbliższego tygodnia. Pan wie, że to nasze pierwsze wesele. Jeszcze może być wielka klapa! A po drugie - nie wiem, czy Jakub będzie chciał.
- To, co panna Urszula przygotowywała dla robotników w polu, zawsze było pierwsza klasa. A skoro w takim domu jak teraz robi jedzenie weselne - to też nie jest bez znaczenia. Co ja mam po świecie szukać kucharza! W jednej wsi to najlepsza wygoda.
- Wie pan, ja ostatnio niezbyt chętnie zabijam zwierzaki - dorzucił Jakub.
- Za to doskonale pan je rozbierasz i robisz całą resztę. Dogadamy się. Nie będę skąpy!
Rozstali się. Urszula, zanim wyjechali ze wsi, odsunęła się jak najdalej od Jakuba. Udał, że tego nie dostrzega. A może faktycznie nie dostrzegł? W każdym razie przez całą drogę pogadywali o weselnym przyjęciu i o tym, czy mają się zgodzić do Wiśniewskich. Urszula myślała, że będzie musiała ze względu na Jakuba. Nie może ograniczać mu możliwości zarobku. Myślała też o tym, że Jakub się przejął tym, co wczoraj mówiła o zabijaniu. I zauważyła, że Wiśniewski bardziej jej właśnie powierzał to wesele niż Jakubowi. Nie podkreśliła tego żadnym słowem. Po co? Im bliżej byli weselnego domu - tym bardziej było jej smutno. Z determinacją zapaliła papierosa. Ręce się jej trzęsły.
- Coś się stało?- zapytał Jakub. Nawet nie śmiał jej dziś dotknąć!
- Nie, nic.
- Prawie nie paliłaś ostatnio.
- Mam wrażenie, że jakieś chmury się gromadzą nade mną. Nic konkretnego. - Co ona znowu z tymi chmurami? Chmury na twarzy Aleksandra, at, przyczepi się jakieś słowo i powtarza się bez sensu. Musi się z tego otrząsnąć i skupić na tym, co naprawdę jest ważne.
- Czyli, że nie chcesz mi powiedzieć.
- Nie, nie! Prawdę powiedziawszy, boję się trochę dzisiejszego dnia. Dla mnie to też ogniowa próba.
Tego dnia ciocia Helena prawie cały czas była w kuchni razem z Urszulą. Doprawiały, smakowały, pilnowały, złościły się i cieszyły - a już najbardziej, jak przed wieczorem Jakub wraz z innym mężczyzną przyniósł pokazać sporą wanienkę pełną uwędzonych paróweczek. Były rzeczywiście smaczne, mimo piątku wszyscy obecni w kuchni próbowali i gratulowali Jakubowi.
- Och, Jakub! Bardzo się cieszę, że tak wspaniale ci wyszły! - powiedziała Urszula serdecznie. Jej nadziewane ptactwo stało w długim szeregu na stole w jednej z izb - nie było do końca wystygłe i nie można było wynieść naczyń wraz z zawartością do piwnicy. Bigos był także bardzo dobry. W dużych miskach piętrzyły się stosy mielonych i schabowych kotletów. Ze wszystkich mięs właśnie mielone były jakby najgorsze, ale też niezłe. Warzywa na sałatkę były już przygotowane, przebrane, ale samo gotowanie dopiero w sobotę z rana, a potem krojenie. Podobnie rosół i makaron. Były też śledzie zrobione na kilka sposobów. Jeszcze tylko czy "staną" wszystkie galarety? Te, już schłodzone, chociaż nie zastygłe, widział Jakub w piwnicy.
Trudny, pracowity dzień dobiegał końca i Jakub, wraz z innymi, pozanosiwszy co tam było trzeba i można do piwnicy, zbierał się do odjazdu. Było mu przykro wracać samemu. Aleksander jeszcze nie przyjechał, może nawet jeszcze nie zaczął dojenia, a oni już skończyli pracę i Urszula zamiast wracać z nim, z Jakubem, by mieć jak najwięcej czasu na odpoczynek - zostawała! Och, było mu bardzo, bardzo przykro.
- Panie Jakubie! - zatrzymał go jeszcze ojciec panny młodej, Mazur. Ręką pokazywał, by Jakub się zbliżył. Razem weszli do spichlerza. Jakub nie miał pojęcia, czego od niego jeszcze może chcieć ojciec Halusi.
- Pan wie - zaczął mówić gospodarz - jest zwyczaj, że pan młody dba o wódkę, ale dla swoich mam tu taki specjalik do spróbowania... Jego wódka kupna, co to może być dobrego...Tego niech pan spróbuje - i podał Jakubowi szklankę wypełnioną bardziej niż w połowie: alkohol był ciemnoczerwony i mocno pachnący wiśniami. - Która lepsza: Tęczyńskich czy moja?
- Za dużo pan nalał...
- O, niech się pan nie kryguje jak panienka przed pierwszym balem. Nie z jednego pieca pan jadł, nie z jednego gąsiorka pan pił.
Jakub pokosztował delikatnie. Nalewka wiśniowa z nutą anyżu? kardamonu? a może wanilii? Nie, chyba jednak miodu. Coś ledwie, ledwie wyczuwalnego... Nie - to jest rum! Stary okrasił wiśniówkę rumem! Ale numer! Chłopi robią teraz jakieś pańskie wódki! Świat stanął na głowie!
- Niezłe - powiedział i rozejrzał się wokół. Podszedł parę kroków w głąb spichlerza i przysiadł na worku ze zbożem. Upił większy łyk. - Wyśmienite! Nie, Tęczyńscy nie robią w takim smaku.
- Tak myślałem! - ucieszył się Mazur. - Lubię czasem zaskoczyć czymś takim. Ale z kobietami lepiej o wódce nie gadać. Moja zaraz by alarm podniosła, że piję. Przecież wódka jest dla ludzi! - uniósł swoją szklaneczkę w zachęcającym geście.
Musztardówki do szlachetnego trunku - pomyślał Jakub i aż do tych swoich myśli głową pokręcił.
- Jak tam, goście dopiszą? - starał się zmienić temat.
- O, dużo już przyjechało. Wszyscy miastowi. Albo prawie wszyscy.
- A "wyjazd " będzie?
- Tak, wszystko uzgodnione.
"Wyjazd" na Podlasiu należał do tamecznego wiejskiego kolorytu. Rodzina młodego zapraszała do siebie swoich gości zazwyczaj na dziewiątą - dziesiątą rano. Goście ucztowali przy muzyce, z tańcami i wódką. Kiedy przychodziła pora jechać do panny młodej, na wozy konne zabierali się kawalerowie. Niezwykle rzadko jakaś panna. Często nie były to zwykłe wozy, a wypożyczone po sąsiadach bryczki. Konie musiały być "ostre", wypoczęte, wyczesane, z zadbanymi grzywami i ogonami. I bryczki, i konie były przystrojone kolorowymi wstążkami. Młodzi mężczyźni zabierali ze sobą orkiestrę i jechali do panny młodej. Tu właśnie miała być ta ostra, kawalerska jazda do panny młodej.
Pozostali w domu goście nadal mogli pić i jeść. Rodzice pana młodego zostawiali w domu kogoś odpowiedzialnego, a sami jechali prosto do kościoła tak, by zdążyć na ślub. Czasem zabierali za sobą kilka osób najbliższej rodziny - choć bardzo rzadko. Czasem - szczególnie w późniejszych latach, kiedy już wsie zostały zelektryfikowane - goście tańczyli przy muzyce z adaptera.
- Pan Jakub mnie pyta, a sam kiedy się żeni?
- A kto by mnie chciał? Mnie starokawalerstwo pisane.
- W sile wieku mężczyzna, a takie ...no, ja przepraszam, ale pan Jakub bzdury opowiada. I młodsza, i starsza by pana chciała. Mało to wolnych kobitek? A jakie spragnione! Coś o tym wiem! Jeszcze wczoraj taka jedna mnie o pana pytała...
- W sile wieku mężczyzna, a takie ...no, ja przepraszam, ale pan Jakub bzdury opowiada. I młodsza, i starsza by pana chciała. Mało to wolnych kobitek? A jakie spragnione! Coś o tym wiem! Jeszcze wczoraj taka jedna mnie o pana pytała...
- To nie dla mnie towar!
- Nie ciekaw pan nawet - kto?
- Przecież wiem, to i pytać nie muszę. Kręciła się wczoraj i dzisiaj, by jak najbliżej przy mnie...
- A, to nie o tej mówimy. Ta to płotka! W geesie byłem. Pani Zuzanna o pana pytała. Że niby czy to prawda, że pan tu trochę za rzeźnika, trochę za masarza, trochę za kucharza . Mówiłem jak jest.
- To nie dla mnie dama. Moja droga do jej drzwi nie prowadzi - zakończył definitywnie Jakub, co dodatkowo zaakcentował wypiciem wódki do dna.
Ojciec Halusi chciał nalać więcej, ale Jakub nie pozwolił.
- Jeden kielich nie zaszkodzi - powiedział - ale drugi może mnie na jutro spętać! A muszę się dobrze czuć jutro. Ciągle jest sporo roboty. I to na weselu pańskiej córki!
- Ale to taka tradycja na drugą nogę!
- O tradycjach możemy po robocie, a nie w trakcie.
- Ociupinkę - upierał się gospodarz.
- Dobrze, ale sam sobie naleję. - zgodził się na odczepnego Jakub i z powrotem przysiadł na worku. Wziął do ręki butelkę i starannie odmierzył sobie bardzo skromny naparstek, potem zanim ojciec Halusi się spostrzegł - nalał jemu solidną porcję. Może właśnie o to chodziło? W każdym razie przysiadł na sąsiednim worku. Napili się - to jest Jakub nawet ust nie zamoczył, ale nie to było ważne. Chłop musiał coś mieć na wątrobie.
- Pana wszyscy szanują, pan to wie.
- O, nie bardziej niż innych. Każdy, kto dba o rodzinę i dom, o dobytek ma u ludzi poszanowanie - odpowiedział Jakub.
- Niby tak... Nie umiem tak okrążkiem, powiem wprost. Czy pan wie, ile razy były swaty u panny Urszuli?
- Pojęcia nie mam. A powinienem wiedzieć?
- No, chyba powinien pan... Ludzie gadają. Cały czas gadają. Przynajmniej pięciu z naszych stron jeździło do niej tam na plebanię, co to aż za Łomżą... A jak już nasza Lucynka ... znaczy się Łucja zmarła, to też do niej swaty chodziły, do panny Urszuli. To tylko z naszych stron. A byli i inni. Tęczyńscy nic nie mówili?
- Nie pytałem.
- Niedawno był ten wojskowy i też się oświadczał. Sprzątną ją panu z przed nosa. Za długo pan czekasz.
- Akurat ten wojskowy to się nie oświadczał.
- Jesteś pan w błędzie. Ale wolno się panu mylić. Poprosiła go o czas do namysłu. Taka jest prawda!
- Skąd pan to wie?
- Nie ważne. Ważne, że pan teraz też wiesz. Nie pora na zasypywanie gruszek w popiele...
Jakub był wstrząśnięty. Usiłował zachować kamienną twarz. Czemu życie tak ustawicznie z niego kpi? Co zrobił takiego, że nie może tej jednej zdobyć, doścignąć, usidlić? Jakieś przedziwne zbiegi okoliczności, jakieś słowa, jakieś niepotrzebne gesty... I tylko coraz mocniej pali go w piersiach... Nie, nie może z nią razem pracować! To istna tortura!
- Jest jeszcze jedna sprawa... - gospodarz cedził słowa, nie wiedział, jak to powiedzieć. - O Tęczyńskiego nam chodzi. Bracia Ostrowscy mogą być nieprzyjemni... Pan Jakub wie już, o czym mówię? Tak się wszyscy boimy awantury! Ale Tęczyńskich musieliśmy zaprosić! A teraz nie daj Boże nieszczęścia!
- Bracia świętej pamięci pani Łucji? Chyba nie będą się awanturować na weselu własnej siostrzenicy!
- Panie Jakubie! Jakby co... miej pan oczy szeroko otwarte... Wódka zmienia ludzi,oj, zmienia!
Wyszli przed spichlerz - właśnie Tęczyński zajechał z fasonem wozem pełnym dzieciaków.
- Pan Jakub - wykrzyknęła radośnie Kalinka i znów nie mógł spokojnie odjechać.
Podszedł do dzieci. Zasypały go na raz wieloma pytaniami. Większość dotyczyła parówek. Tak dziewczynki liczyły na to, że będą mogły jeszcze dzisiaj spróbować! Chwyciły go za ręce i ciągnęły do babci.
- To wyście wcale nie do mnie przyjechały, tylko na te parówki! - oburzyła się na niby babcia Helena. - Czy zechce pan jeszcze przynieść ich dla dzieci? - zwróciła się do Jakuba.- Bardzo proszę. Przecież te parówki są specjalnie dla moich wnuków! Lepiej niech dorosłym gościom zabraknie, byle moje dzieciaczki miały ile trzeba!
Dzieci nie chciały czekać na zagotowanie i jadły parówki na zimno.
- Ciociu - powiedział Aleksander kładąc rękę na sercu - przysięgam, że przed wyjazdem je nakarmiłem! - Wstyd mi tylko przynosicie! - dodał, zwracając się do dziewczynek.
- No nic tu po mnie. Dobranoc państwu. - powiedział Jakub i podawszy rękę wszystkim mężczyznom, wyszedł z gorącej kuchni.
- Zaczekaj - usłyszał głos Urszuli. Właśnie zbierał się do wsiadania.
- Chciałam coś ci dać - powiedziała podchodząc bardzo blisko. - Może ci się jutro przyda...
- Co to?
- Nie zaglądaj. Obiecaj. Nie chcę byś się ze mnie tutaj śmiał... Zobaczysz w domu. Proszę.
Chciała odejść, ale przytrzymał jej rękę. Przełknął kilka razy ślinę. Nie mógł nic powiedzieć!
- Przyjedziesz po mnie rano? Koło siódmej, dobrze?- znowu poprosiła. - Weź od razu garnitur, czy tam ubranie, w którym na weselu wystąpisz... Mam nadzieję, że jutro nadal będziesz mi pomocny, choć twoja robota jakby się skończyła. Noże rano będzie trzeba idealnie podostrzyć. Do mięs i wędlin muszą być jak brzytwa. A ty to dobrze umiesz. Potem, jak zechcesz, to pomożesz dziewczynom w kelnerowaniu, a jak nie - to będziesz wolny i sobie potańczysz.
- Potańczymy razem! Co jeszcze jutro robisz? - wielka gula w gardle wciąż nie chciała ustąpić.
- Placki na krokiety i same krokiety. To na drugi obiad. Zdążymy. Muszą być świeże.Barszczyk już się wyprawia. A rosół jutro rano. I gołąbki rano. Wszystkie sałatki. Sporo tego. U sąsiadki w piecu mamy najpierw te gołąbki zapiec, a potem mamy kuraki podgrzewać, akurat to nie bardzo ogarniam. Nie widzę biegania od domu do domu.
- Powiedz - to ile tych naleśników masz zamiar usmażyć?
- Więcej niż 180. Taki jest plan. Och, nie przejmuj się tak, nawet jak zabraknie. Nie ma takiej możliwości, by każdy zjadł po trochu wszystkiego. Ludzie zawsze rzucają się na ulubione potrawy. Czasem potem nie mogą nawet czego innego spróbować! Ale nikt nie będzie głodny, bo i gusty różne, różne smaki. A ciocia Anna wychwala twoją pieczoną baraninę pod niebiosa! Świetnie doprawiasz. Ja to wiem od dawna. Kiełbas tyle nakręciłeś, bardzo smaczne. Jadłam. Te maleńkie pieprzne bardzo mi smakowały. Ale to nie dla dzieci! Bardzo ostre zrobiłeś!
- Mazur chciał, aby raz było według jego upodobania.- Już go "puściło", mógł mówić, ale ona usiłowała oswobodzić rękę. - Pozwól się przytulić - szepnął zawstydzony, że prosi, zamiast brać, jak to miał dawniej w zwyczaju. Pochylił się ku niej wyczekująco. Ujęła na moment jego twarz w obie ręce, ale nawet jeśli coś zamierzała - nagle się spłoszyła i już z odległości kilku kroków obracając się jeszcze raz w stronę Jakuba powiedziała:
- Jutro koło siódmej.
I już jej nie było.
Wyjeżdżając z podwórka myślał na okrągło "Jednak przyszła! Przyszła!" I dusza mu śpiewała! Dopiero wyjechawszy za wieś, sięgnął do pozostawionej na siedzeniu paczuszki. Pod szorstkim pakowym papierem wyczuwał miękkość. Nie domyślał się, co to może być i miał ochotę natychmiast odwinąć papier. Ale prócz papieru była jeszcze wstążeczka. A w zasadzie trzy różnokolorowe cienkie tasiemki jednocześnie opasujące podarunek. Wytrzymam - obiecał sobie w duchu. Musiała przygotować coś wcześniej, bo przecież ostatnio nie bywała w sklepach, wiedział o tym. Czyli jeszcze przed zabawą! Miał o czym myśleć i o kim marzyć jadąc do domu.
A swaty do Urszuli? Jakie swaty! Przecież by wiedział!
Kiedy wreszcie po wykonaniu wszystkich gospodarskich czynności siadł w swojej kuchni za stołem z zamiarem otwarcia paczuszki - znów mu przyszło do głowy, że tu nie może, że musi do pokoju... Przeniósł się tam z lampą i najdelikatniej rozsupłał wszystkie trzy wstążeczki: zieloną, czerwoną i białą. Czy te kolory coś znaczą? - błysnęło mu przez chwilę; e, takie miała, takie zawiązała. Do samego końca nie wiedział, czego się ma spodziewać. To był tylko krawat. Ale chyba z prawdziwego jedwabiu! Jakub w życiu nie miał czegoś takiego! Jasnoniebieski jedwab z niewielką ilością granatowych kropeczek przecinających białe kropeczki. Fantazja! Jednakże najważniejsze w tym wszystkim było to, że o nim myślała! "Może ci się jutro przyda"- przypomniał sobie jej słowa. Czy sugerowała, że ma nałożyć granatowy garnitur? Dobrze, może być granatowy. Myślała o nim! Myślała! Nie daje się prezentów mężczyźnie, o którego się nie dba! Myślała! Myślała! Radość rozpierała mu piersi, jak kiedyś, gdy był smarkaczem. Nie czuł swoich czterdziestu lat. W tej chwili nawet nie czuł zmęczenia całodzienną pracą. Bo ona o nim myśli! Na dobrą sprawę wcale nie było ważne, że to jedwabny krawat. Równie dobrze to mogłaby być każda inna dowolna rzecz. Liczyło się to, że myślała! Jak szalony wybiegł z domu i gwizdnął na psa. Przez dobrą godzinę szalał z nim w ogrodzie i na pobliskiej drodze, aż wreszcie poczuł, że już jest na tyle zmęczony, że będzie mógł zasnąć. "Uleńko! Jak ja ciebie kocham!"- usnął z tą myślą zapominając nawet nastawić budzika.
c.d.n. jest tu - http://czas-i-ja.blogspot.com/2011/07/29.html
Myślę, że tych "cedeenów" wiele już nie będzie. Zamierzałam zakończyć całość na ślubie Kaliny.
Jednakże po przeczytaniu całości doszłam do wniosku, że nie będę Was katować moją pisaniną i odcinek 30. będzie ostatni.
jak to???????? pięknie piszesz i proszę o więcej pozdrawiam ewa.
OdpowiedzUsuńEwo
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam na świeżo wszystko i wydało mi się sztuczne i napuszone.A sceny,w które włożyłam naprawdę dużo starania - sztywne, nieprawdziwe,pozbawione tego, co właśnie myślałam, że uchwyciłam.
Podchodząc do sprawy statystycznie - tylko jeden dzień był tak szalony, że było ponad 260 wejść z samej tylko Rosji. Normalnie mieści się w 20 - 50 otwarciach. Czyli rewelacji nie ma. Natomiast komentarzy jest coraz mniej i nowe osoby też nie dochodzą jako obserwujące.
Pomyślałam, że niektórzy czytają mnie niejako z obowiązku... No to i po co?
Tak to smutno wygląda z mego punktu widzenia.
Ja Cię chyba stłukę, choć daleko jesteś. Powiedz od razu,że Ci się już nie che pisać. Jak dotąd to nie ma tu nic napuszonego, piszesz normalnym językiem, bez zbytnich ozdobników. I zapewniam Cię, że ja nic nie czytam z obowiązku, a zwłaszcza Twoich zmyśleń. Przecież nie pisze się "swoich zmyśleń" dla poklasku, to jest wewnętrzna potrzeba, zwyczajny przymus przelewania swoich "zmyśleń" na klawiaturę. Rób czym prędzej remanent w szufladzie i gdy to pisanie już Cię nudzi, dawaj następne.Brak Ci komentarzy- wiesz, często jest tak,że gdy komuś się coś bardzo podoba to nie daje komentarza, bo "podoba mi się" brzmi wtedy banalnie. Nie wiem czy czytałaś książkę "Na południe od Brazos"- książka tak właściwie o niczym,pisana zwykłym językiem, a zgarnęła nagrodę Pulitzera.Film wg niej był kiepski, książkę, dwa tomy, czytało się jednym tchem. I właśnie dlatego,że była pisana tak zwyczajnie, jak snuta przez zwykłego człowieka opowieść. Więc pisz dalej w ten zwyczajny sposób i nie wybrzydzaj. Wiem, każdemu z nas, gdy ukończy swoje dzieło wydaje się, że mógłby lepiej to zrobić, ale pamiętaj- lepiej jest wrogiem dobrego.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Anabell
OdpowiedzUsuńBardzo sympatycznie to wszystko napisałaś... Jeszcze zdążyłaś, bo jeszcze kilku bohaterów żyje, a już myślałam wszystko uśmiercać w pień albo na Karaiby gdzieś powysyłać... W każdym razie piszę w tej chwili ostatnie dwie sceny trzydziestego odcinka i jest "być albo nie być" dla dużej grupy... Pamiętasz, że w zapasie mam te ruskie miny? Zastanawiam się nad Jakubem, coś mocno przeciw jestem, hulaka jeden zakamuflowany rozpustnik! Ale go lubię...
Droga Elu, najpierw znalazłam Twojego bloga "robótkowego i ślędze wpisy codziennie. Następnie okazało sie, że. piszesz. I bardzo Ci za to dziękuje. Kiedy pojawia się nowy odcinek, to taka chwile staje się rytuałem. Ładuje Twoją stronę, w tym czasie idę po kawę i ciacho. i Mam te kilka chwil dla siebie i w sumie dla Ciebie. Nawet nie wiesz ile radości potrafisz wnieść w życie innych. Pozdrawiam Ewa http://rudaizgraja.blogspot.com
OdpowiedzUsuńEwo
OdpowiedzUsuńTeraz ja jestem poruszona...
Jakoś się strasznie łatwo wzruszam ostatnio.Bardzo dziękuję. Uratowałaś do spółki z Anabell czyjeś wirtualne życie, np. Jakuba. Dam mu jeszcze trochę czasu...
Z serca dziękuję .
Kochana przyznam się, że troszkę mnie tąpneło.Jestem w stanie zrozumieć że chcesz może obecnie pisanie przerwać.Bo jakoś nie bardzo jestem przekonana że zaprzestać wogóle.Nie wiem jakie i kto ma w stosunku do Ciebie obowiązki,bo jeżeli chodzi o mnie to bez urazy nie zaliczam się do takowych.Znalazłam się Tu z własnej nie przymuszonej woli.I dowiaduje się od autorki że podobało mi się coś"sztucznego,napuszonego,sztywnego"????Jest mi po prostu przykro.Tkaitko przeciez robiłaś to napewno dla Swojej przyjemności.Miałam tą frajdę że znalazłam się wodpowiednim czasie w odpowiednim miejscu i Tu trafiłam.Więc nie próbuj mi jej odbierać bo nie oddam.Mam nadzieję że może skorygujesz jeszcze tą swoją drastyczną opinię na temat swojego pisania.Mnie się to Twoje "zmyślanie" po prostu bardzo podobało.
OdpowiedzUsuńPozrdrawiam Cię baaaaaardzo serdecznie.
Juta
Jeszcze wróciłam żeby dodać.Uwżam że to jednak tylko jakiś zły dzień u Ciebie.Bo niedawno swoich bohaterów miałas zamiar wysyłać do klasztoru a dziś na Karaiby???:))))))
OdpowiedzUsuńJeszcze raz serdecznie pozdrawiam.Juta
Juto-Jutko Kochana
OdpowiedzUsuńZatem się wycofuję... Mówią, że jeśli czyta bodaj jedna osoba, a tu aż trzy...
Właśnie dopisuje ostatnich linijek 30. Już tylko o tym, co "ludzie gadali" dopisuje...
Powiedzmy, że skończy się część pierwsza.
Powiedzmy, że będzie część druga...
Kurcze, jakoś mi żal rozstawać się z tą "Pokrzywkową" bandą!
Jutro koło 12-tej będzie nr 29.
Jutuś
OdpowiedzUsuńCałkiem nie tak łatwo wysłać na Karaiby. O wiele łatwiej do klasztoru. Zdecydowanie zły dzień. Dla moich postaci. Dla mnie tez... niestety...:(
Dodam tylko jedno, jutro będzie Słońce, jutro będzie nowe, lepsze. trzymaj się Ewa :)
OdpowiedzUsuńNo to mi zdjęłaś kamień z serca.Bo złe dni na szczęście mają to,
OdpowiedzUsuńże mijają.Na siłę nie można robić niczego.Więc jeżeli będzie musiała być przerwa w Twoim pisaniu przyjme ją z pokorą, czekając.Ale mnie chodzi głównie o Twój optymizm.Przecież ta ilość pesymizmu która wyszła od Ciebie w tym "złym dniu" była ogromnie niesprawiedliwa głównie w stosunku do Ciebie samej i do tego co stworzyłaś.Miej litość jeżeli nie nad Sobą to nad tymi bohaterami których tak pięknie stworzyłaś:))))))
Ściskam Cię z całego serducha pozdrawiając najserdeczniej jak się da i życząc samych już wspaniałych dni:))))))
niestety dalej anonimowa Juta
Ewo
OdpowiedzUsuńCoś bardzo kiepsko dziś ze słońcem, choć już dobiega południe...
W każdym razie jest już ostatni odcinek, powiedzmy ostatni odcinek pierwszej części.Dziś go "doszlifuję", wygładzę, może odrobinę przeinaczę i ... pokażę.
Trzymam się bardzo mocno klawiatury, ale mój syn też się nie poddaje!To jego pokój, jego komputer, i jego gniewne, szalone lekko czternaście lat!
Juta
OdpowiedzUsuńWcale nie o przerwę chodzi.
Rzeczywiście pomyślałam, że to już Was trochę nudzi i nie ma co na siłę ciągnąć opowieści.
Mam zbyt piękne (tak myślę) pomysły na Kalinkę, ich mi szkoda...
Zobacz, tyle napisałam, a ciągle nie mam nawet roboczego tytułu.
Ta pierwsza część powinna chyba nazywać się "Na końcu Kasztanowej Drogi".Nie jestem pewna.