Urszula spodziewała się tego, że Manugiewicz może pragnąć potomka. Przecież to takie naturalne! Ale wyraźne wyartykułowanie pragnienia jakby zapędziło ją w jakąś pułapkę bez wyjścia. Tylko co przeżywała ludzką gadaninę o bliskiej żeniaczce konkurenta, a tu zapora nie do przebycia! Nie może powiedzieć mu - "Ja dzieci mieć nie mogę, wybieraj, kto ci ważniejszy.", bo wtedy on może się poczuć przymuszony... Zatem może mu powiedzieć, że nie, bo NIE. Kropka. Bez wyjaśnień. Już sama nie wiedziała, czy jest taka szlachetna, że będzie mówiła: "Idź, żeń się, miej dzieci.", czy zawiedziona, że Jakubowi te dzieci takie ważne, ważniejsze od niej. Dopadło ją to myślenie, że płakała nocami do całkowitego zmęczenia, a po domu chodziła zapuchnięta, aż ledwie jej oczy było widać. Nawet te pasztety taka zabeczana robiła. I zła była, że bez kija nie podchodź. Jaśko się wychylił przed obiadem z pytaniem, to go tak zmyła, że był gotów bez jedzenia uciekać. Aleksander przytrzymał go za rękę.
- Siadaj i jedz, a kobiecymi humorami się nie przejmuj.
Manugiewicz pasztet odebrał, powiedział na odchodnym, że będzie na Urszulę czekał i więcej się nie pokazywał. Zatem teraz był jej ruch...
Pogoda w maju się ustaliła: w nocy padało, w dzień paliło słońce. Będzie urodzaj - cieszyli się rolnicy.
Urszula zabiegana była (Leonia rzadko teraz jej pomagała, a i pani Kruszyńska zajęta bardzo chorującym od zimy mężem), siała i sadziła. Lęgły się kurczęta, kaczki i indyki. Udało się po raz pierwszy kupić jajka perliczki i nawet najlepsza kokoszka na nich siedziała. W trzech koszach siedziały inne na gęsich jajach. Roboty przy tym dużo! I strach, aby burzy nie było, bo wtedy wszystkie jaja do wyrzucenia! Szczęściem nie grzmiało. Wylęgał się kolejno ptasi drobiazg, a Urszula przy pomocy starszych dziewczynek karmiła go, stopniowo oswajała z zieloną trawą na wydzielonym kawałku sadu. Dzieci pilnowały od jastrzębi i srok. Jastrząb, wprawdzie gość rzadki, przecież bardzo skuteczny! Srok było sporo, za to groźne tylko dla najmniejszych piskląt. Dużo było po wsiach wron i kawek. Plaga prawdziwa! Tęczyński aż na obu kominach zainstalował siatki, by uniemożliwić gnieżdżenie się kawek.
Manugiewicz nie przychodził. Wiedziała, że owiec ma bardzo dużo, że jakąś nową rasę "instaluje". Nie ma co czekać - to ona musi iść do niego... Zwlekała. Jeśli pójdzie - to będzie to jakby pożegnanie... Musi iść... Sama sobie wyznaczyła ostateczny termin tej rozmowy, by nie robić uników w nieskończoność. Może i lepiej, że porozmawiają na osobności, bo tu dzieciaki kręcą się pod nogami, matka czasem woła, czegoś potrzebuje... Opiekę nad pisklętami zdała chłopcom. Dziewczynki uczuliła na babcię Józefinę. Obiecały ciszę, bo tatko u siebie śpi a może czyta. W nagłym razie, gdyby wynikł poważny problem - można iść po ojca. Następnie wzięła ze sobą aż dwie chusteczki do nosa, lecz w duchu obiecywała nie dopuścić do łez. Psychicznie przygotowywała się do bycia twardą - jak skała. Chłodną - jak lód. Spokojną - jak... Zabrakło jej porównania. Nic się jej ze spokojem nie kojarzyło.
Lata całe nie szła tą drogą. Ostatnio chyba będąc dzieckiem. Nie miała potrzeby! Inni chodzili, nawet biegali - choćby wtedy, gdy doszło do tylu wybuchów i niepotrzebnych śmierci. Ona nie była głodna widoku wnętrzności na drzewach - jak potem ludzie opowiadali. Bali się zbierać szczątki ciał, a wcześniej nawet rannych, że następna mina wybuchnie! Aż się wzdrygnęła na te upiorne wspomnienia!
Teraz szła do Jakuba bez zapowiedzi. Nie była pewna, czy jest w domu. Nie będzie się wyręczała dziećmi w takich sprawach. Wiedziała, że brat czasem wysyłał po coś dzieci do Manugiewicza. Niosła mu solidną porcję babki ziemniaczanej. Wiedziała, że lubi. Ale ta była inna. Dostała przepis od obecnej gospodyni księdza Olszewskiego. Oprócz tartych ziemniaków w babce było dużo kiszonej kapusty, okrawków boczku i innych mięs, a nawet trochę kiełbasy. Udała się. Westchnęła przy okazji nad swoją dolą: straszne ilości jedzenia musiała teraz przygotowywać każdego dnia. Ciągle na trzech posiłkach dziennie byli pracownicy, a chociażby Jaśko, a i dzieciaki odkąd całymi dniami na dworze - pochłaniały niesamowite ilości jedzenia. Smarowała im grube pajdy chleba smalcem - nie marudzili, albo twarogiem. Jedli aż miło. Ale i tak przynajmniej raz w tygodniu piekła ciasto drożdżowe. O właśnie - chłopcy rośli jak na drożdżach, a Ania bardzo wysubtelniała. I taka uważająca się zrobiła. Dorośleje...
Manugiewicz był przy domu. Usłyszała go z daleka, chyba bawił się z psem, wołał coś do niego, a pies radośnie poszczekiwał. Mówił, że ma czujnego psa, ale teraz i pies, i sam Manugiewicz zobaczyli ją jednocześnie, jak już skręciła z drogi na ścieżkę biegnącą przez sad prosto na ganek. Inaczej zapamiętała siedlisko, widocznie dużo się pozmieniało. I dawno.
- Witam drogiego gościa! - wołał z daleka rozradowany i cały w uśmiechach. - Ale ręki nie podam, muszę najpierw umyć. Zapraszam, zapraszam! Bawiłem się z moim Szopenem... Jedną chwileczkę.
Na rogu domu pod rynnę była podstawiona spora beczka, do której w czasie opadów spływała woda. Teraz Manugiewicz zaczerpnął wody niewielką miską, umył ręce nawet mydłem ("Jaki zorganizowany!" - przemknęło Urszuli po głowie) i wytarł starannie ręcznikiem ("Każdy palec oddzielnie!"). Nie rzucił go byle gdzie, aby szybciej, ale powiesił na stałe miejsce na ścianie domu. Urszula pokręciła w zamyśleniu głową - pedant! Pieniek pod miskę, gwoździk na ręczniczek i nawet mydelniczka ma swoje miejsce na specjalnym kamieniu. Manugiewicz skończywszy ablucje ponownie zapraszał do środka domu.
- Może siądziemy na ganku ? - poprosiła Urszula.
- Taki gość i na ganku? - ucałował jej ręce nisko się pochylając, z wielkim uszanowaniem. - Na ganku to ja przyjmuję Cyganów! Proszę pięknie do środka.
- Babki trochę sąsiadowi przyniosłam. Ziemniaczanej.
- Dziękuję, panno Urszulko. Wiem i doceniam pani dbanie o mnie, samotnego i przy tym nie najlepszego kucharza. Proszę! Pięknie proszę.
Otwierał drzwi i prowadził.
Dom miał na parterze cztery pomieszczenia. Najpierw sień, duża i przestronna, obwieszona pszczelarskimi narzędziami. Po lewej stronie szerokie schody bez poręczy prowadziły na strych. Pod schodami była klapa z metalowym kółkiem - czyli tam były schody do piwnicy. Na wprost drzwi wejściowych była kuchnia. Manugiewicz zostawił tam przyniesiony podarek, a Urszula stojąc w drzwiach zobaczyła na stole małą szydełkową serwetkę, na niej wazonik z polnymi kwiatami. Obok zawinięty w ściereczkę leżał - jak się domyślała - chleb. W oknach nie było firan ani zasłonek. Drzwi z sieni na prawo prowadziły do pokoju gościnnego. Na jego środku stał stół przykryty szydełkową serwetą, obstawiony krzesłami, i z obowiązkowymi kwiatkami w niskim flakoniku. Pod oknem był trzcinowy bujany fotel, okryty baranimi skórami. Pod pozostałymi oknami stały dwie solidne komody, na nich haftowane serwetki i dużo bibelotów. Była też duża szafa trzydrzwiowa z lustrem w środkowym skrzydle i serwantka pełna szkła. Tu już były firanki, ale tylko od góry do połowy okna. Na podłodze leżało kilka owczych skór.
Miedzy kuchnią a pokojem gościnnym musiał być jeszcze jeden pokój, przypuszczalnie sypialnia Jakuba.
- Kwiatów u mnie na oknach nie ma - tłumaczył się Manugiewicz. - Jakoś nie mam do kwiatów ręki. To, co zostało po mamie - wymarniało, kiedym wojaczką się zajmował. Próbowałem coś zahodować. Nie mam ręki do kwiatów.- powtórzył. - Proszę siadać.
Usadził Urszulę za stołem, spytał, czy jej wygodnie, sam nie siadał, krzątał się, coś nasypywał i układał.
- A gdzie ma pan pracownię?
- A na stryszku. Uszykowałem tam dwa pokoiki. Ten przy kominie jest na zimę, a drugi nie ma ogrzewania, więc w razie potrzeby do wykorzystania tylko latem. Potrzeba czasem się zdarza, gdy kuzynostwo przyjedzie. Mam rodzinę w Łomży i w Łodzi, taką, z którą utrzymuję częste kontakty. Czasem tu przyjeżdżają jak na letnisko. Ale muszę wtedy konia wynajmować, bo państwo takie i na piechotę nie lubią! - śmiał się i przed Urszulą ustawiał smakołyki, a jednocześnie opowiadał.- Pracownia na górce wybawia mnie od kurzy i całego tego bałaganu towarzyszącemu szyciu skór. No, ale po schodach nie każdy wejdzie. Pani Janiszewska powiedziała, że nawet za dopłatą to ona po strychach chodzić nie będzie, co zważywszy jej tuszę, wcale takim dziwnym nie jest. Ludzi odstrasza dodatkowo brak poręczy. Ale ja przywykłem i dobrze mi z tym. Może panna Urszulka zechce obejrzeć moje gospodarstwo? - zaproponował uprzejmie. - Ciągle o tej poręczy myślę i na myśleniu się kończy. W tym roku stawiam dobudówkę do domu, aby przenieść w jedno miejsce całe moje pszczelarskie „ustrojstwo”.
- Dziękuję bardzo, ale posiedzę sobie na wygodnym krześle.
- A może fotel pani woli. Mama na nim siadywała. Lubiła być tak przy oknie. Wprawdzie z okna tylko pola widać i kawałek ścieżki do domu, ale dla tego widoku moi rodzice stawiali tu dom. Chodziło im o taką ciszę i spokój, żadnych bliskich sąsiadów. Ma to swój urok, ale jest też i niedogodność. Dla mnie tej samotności jakby trochę za wiele. Proszę popróbować orzechów, jeśli tylko zęby pozwalają. Sam zbierałem, a łuskałem na świeżo. Węgierki są od państwa. Wędziłem je osobiście i dopiero pierwszy raz. Mam nadzieję, że taki prosty poczęstunek nie będzie wzgardzony. Ciastka – cóż, to tylko kupny produkt. Ale po kieliszeczku miodówki to się przy takim święcie napijemy.
Urszula obserwowała go i widziała, że jest zupełnie inny niż u nich w domu. Tu się czuł swobodnie, był u siebie. Był gospodarzem i mężczyzną grzecznie usługującym kobiecie, zabawiającym ją opowieścią. Robił to z łatwością, bez skrępowania, ale i bez zbędnego krygowania się. Był szczery. Napełnił kieliszki, zachęcił do picia. Ledwie skosztowała, nie była przyzwyczajona do mocnych alkoholi, ale i ona wiedziała, że ten dzień jest niezwykły, więc może wyjątkowo... Wypiła aż pół kieliszka i prawie od razu poczuła, jak silny rumieniec rozlewa się jej po policzkach. Musiała poczerwienieć jak piwonia!
- To za mocne dla mnie - powiedziała odstawiając kieliszek.
- Może zrobię herbaty? - zaproponował.
- Nie, nie - zaprzeczyła szybko. Widziała, że kuchnia była wystygła, więc po co taki kłopot...
- Mówiłem, że chcę coś pokazać. A w zasadzie... Może panna Urszulka chwilkę poczeka, ja zaraz przyniosę. To jest prezent dla panienki... jeśli pani pozwoli...
- Nie, nie! Żadnych prezentów!- pomyślała o pierścionku zaręczynowym i się wystraszyła. Jej serce wykonało jakiś dziwny skok - o matko, musi odmówić, to już nie dla niej, nie dla niej...!
- Małą chwileczkę, bo na górkę muszę.
Wyszedł. Słyszała jego kroki na schodach i po chwili na poddaszu. Zaraz też wrócił niosąc damski kożuszek. Zaskoczył ją tym, ona o pierścionku, a on kożuszek jej przyniósł! Mogła się śmiać sama z siebie! Ale też w jakiś sposób czuła się upokorzona przez to swoje myślenie. Kożuszek zamiast pierścionka! Był piękny! Śliczny! Nawet ona, ostatnio przecież niebywała w świecie, widziała, że nie jest to zwyczajne zimowe okrycie, a sercem i rękoma wypieszczone cacko niebywałej urody! Nie był rudy, jak to najczęściej bywało, ale ciemnobrązowy, z wielkim kremowym szalowym kołnierzem, zapinany na skórkowe misternie plecione guziki. Pas też miał tak pleciony z drobnych rzemyków, ze srebrzystą grawerowaną sprzączką. Po bokach miał naszyte kieszenie, też zdobione, lekko wyokrąglone, niewielkie, bardziej dla ozdoby niż dla rąk ukrycia. Dołem kożucha szedł pas zszyty z wydłużonych prostokątów, a jeszcze niżej pas włosem na wierzch wyłożony, razem z kołnierzem i mankietami - największa ozdoba. Był piękny!
Siedziała nieruchomo wpatrzona w Manugiewicza. W głowie się jej zakotłowało - złość i jednocześnie pusty śmiech. Idiotka, marzycielka podstarzała, amory jakieś niewczesne jej w głowie! No to masz: owcze skórki zamiast diamentu!
- Panna Urszulka będzie uprzejma przymierzyć - poprosił grzecznie.
Pochyliła głowę szukając słów, które go nie urażą, za to najlepiej wyrażą co ONA czuje.
- Nie będę mierzyć, bo tak drogiego prezentu przyjąć nie mogę. Co innego, jakbym mogła za kożuszek zapłacić. Ja dla pana Jakuba nie mam żadnego prezentu i mieć nie będę. - Tak, to teraz padały te ważkie słowa i Manugiewicz od razu to zrozumiał. - Obdarowywać wypada się z wzajemnością. A u mnie puste ręce. Nic nie mam. Dziś. I jutro. I zawsze. To tyle, jeśli chodzi o prezenty. Natomiast zawsze będę miała dla pana życzliwość sąsiedzką. Niech się panu w życiu darzy jak najlepiej. Dobrej, mądrej i pięknej żony życzę. I udanych dzieci.
Manugiewiczowi twarz pociemniała pod mocnym rumieńcem, ale z nieustającą uprzejmością zwrócił się do Urszuli.
- Mimo wszystko przymierzyć proszę - głos drżał mu lekko, był smutno-grzeczny.
- Nie, panie Jakubie.
- Nalegam. Uszyłem jeden w ubiegłym roku, jeszcze przed pani szpitalem. Ale wydal mi się nie dość piękny. No i sprzedałem go. A ostatniej zimy ten uszyłem. Specjalnie dla pani dobierałem skórki i dla pani kolor wybierałem. Szyłem mając pani twarz przed oczami. Wiem, że jest maj i nie pora na kożuchy. W tej pracy jest także moje serce... Po jesieni znów będzie zima i pora na kożuchy... Bez względu na wszystko pragnę, aby go pani wzięła. Wiem, że jest w sam raz na panią. W sercu ofiarowany pani, nie będzie dobrze służył innej kobiecie, więc pójdzie na zniszczenie. Tylko pani może go nosić. Proszę.
- Stawia mnie pan w niezręcznej sytuacji. Co ludzie powiedzą?
- A co ludzie wiedzą? Zawsze może pani powiedzieć, że go kupiła... Ale proszę nie robić mi takiego afrontu, bo nie zasłużyłem...Proszę przyjąć ten podarunek. Proszę.
Wzbraniała się, był jednak stanowczy i bardzo nalegał. Przymierzyła. Leżał świetnie, był lekkuchny i dobrze w nim wyglądała - widziała to i w lustrze, i w oczach Jakuba.
- Nie wiem, co powiedzieć... Dziękuję... Jakoś mi dziwnie z takim podziękowaniem... - zdjęła kożuszek i ponownie usiadła za stołem.
- Proszę powiedzieć tylko, czy się podoba i czy będzie go pani nosić.
- Jest piękny! Tak, będę go nosić.
- Zatem niech dobrze służy. Odprowadzę panią potem i pomogę zanieść, choć on ciężki nie jest.
- Pozwoli pan, że zapłacę za niego...
- Panno Uleńko! Proszę już mnie nie obrażać! Ja przecież wiem, jaka między nami jest teraz rozmowa... Oczy mam suche, nie płaczę, ale moje serce - moja tajemnica... Łzy bardziej kobietom przystają... Napijmy się pod te nasze smutki. To bardzo miłe, że pani zechciała się do mnie osobiście pofatygować. Miło zatwardziałemu staremu kawalerowi taką piękną kobietę gościć. Tak, napijmy się po odrobinie. Tu mam jeszcze album ze starymi zdjęciami moich stron...
Znów prowadził rozmowę grzecznego gospodarza zabawiającego kobietę. Pokazywał zdjęcia i pamiątki. Opowiadał o przodkach, o trzech braciach, którzy wyjechali ze Stambułu do Warszawy, Wiednia i Hamburga. Uczyli się języków i obyczajów. Założyli sklepy kolonialne każdy w swoim wybranym mieście. Mówił lekko i dowcipnie. Był swobodny, bez śladu niedawnych przeżyć. Ani słowem już nie zbliżyli się do tematu małżeństwa. Było tak samo jak kiedyś - on nie poprosił o rękę, a ona nie odmówiła. Nic się nie zaczęło - a przecież już był koniec....
Zgodnie z obietnicą odprowadził Urszulę do domu. Prosił, by z racji sąsiedztwa, była u niego znacznie częstszym gościem, nalegał, by mu to obiecała.
C.d. już tu -- http://czas-i-ja.blogspot.com/2011/06/17_10.html
======================
+ to, co zawsze...
Myślę że pomalutku ale sprawy idą jednak w jednym kierunku.Wymiana prezentów,noi przez żołądek do serca.A cała reszta to "myśli sobie i słowa sobie"Zobaczymy jaką to przyszłość łaskawy autor zgotuje tym dwojgu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo serdecznie:)))))
Juta,Skarbie!
OdpowiedzUsuńWidzę, że Ty spać nie możesz! Ja dopiero oczy przecieram.
A dlaczego nie był pytania o ten mały plusik?
On taki ważny, a nikt nie pyta...
A łezka się jakaś zakręciła w oku? Bo powinna.Wtedy, gdy Manugiewicz mówi "maje serce - moja tajemnica".Mnie się wydawało, że tak pięknie to opisałam...Jak czytałam całość to właśnie tam musiałam oczy wycierać.
Dość już o oczach!
Dziękuję za miłe słowa i za pozdrowienia!
Uściski i buziaczki leczą do Ciebie!
Widzisz jaka zaspana jestem? Błąd na błędzie siedzi...Trzeba sobie wybierać, jak ma być...
OdpowiedzUsuńTkaitko ,nie chciałabym uchodzić w Twoim mniemaniu za osobę pozbawioną wrażliwości.Bo opinia ludzi mnie znających jest taka że jestem zbyt wrażliwa.Rzeczywiście są fragmenty w Twoim pisaniu które mnie wzruszają i to bardzo.Być może że nie w tych samych miejscach zakręciłaby nam się łezka.Ile ludzi tyle charakterów.Jednak moje podejście do najbardziej wzruszającej powieści czy filmu jest traktowane ze spora dozą rezerwy jezeli chodzi o sfere uczuć.Mój scenariusz życiowy przysporzył mi taką dawkę emocji że niejednemu byłoby naprawdę w to trudno uwierzyć.Dlatego może nie jestem zbyt skora do odsłaniania za bardzo swoich odczuć.Często kryjąc je nawet za "wesołkowatością".Ale zapewniam Cię że bardzo mi się podoba to Twoje pisanie.Oczywiście że zastanawiał mnie ten plusik?
OdpowiedzUsuńBaaaaardzo serdecznie Cię pozdrawiam.Buziaki ślę.
Juta
OdpowiedzUsuńOgromnie przepraszam! Wcale nie chcę Cię przymuszać do nadmiernych wyznań. Jest mi bardzo miło, że piszesz komentarze i takiego komentatora nie chciałaby stracić.
Sprawy "+" jeszcze przez małą chwileczkę nie zdradzę. Wszystko po to, by zaciekawić, wręcz zaintrygować...
Czujesz jak Cię ściskam????
Ależ absolutnie się nie sumituj.Nie poczułam się ani urażona ani przymuszona.W tym co o sobie napisałam chodziło mi tylko o to abyś miała pełniejszy obraz osoby która komentuje i nieraz się może wymandrza:)))).Mnie nie tak łatwo pogonić ,więc nie grozi Ci utrata moich komentarzy.Obawiam się tylko trochę że jak tak dalej będzie to zamiast pisać następne odcinki to ja Cię tu odciągam tymi komentarzami.Obiecuje porawę i czuje jak mnie ściskasz:)))))))
OdpowiedzUsuńNo to pa lecę na drugi blog.
Juta
OdpowiedzUsuńDziękuję, Kochanie.
Jest pora na zmyślanie, jest pora na pisanie komentarzy. Teraz mam tylko kilka min, więc na moim głównym blogu nawet bym nie zdążyła napisać wszystkich odpowiedzi.
A jeszcze musi być pora na naukę, bo nie mam w głowie wszystkich wiadomości, i z niektórych tematów muszę podciągnąć. Dobrze, że jest internet! Ale i tam nie wszystko jest dla mnie dostępne.
Dziecko idzie spać.Muszę zmykać. Dobranoc!
Idziesz jak burza! Czytam i podziwiam. I coraz częściej myślę o tym, że pora zwijać manatki. takie talenty dookoła:)
OdpowiedzUsuńPowodzenia Elu:)
Nivejka
OdpowiedzUsuńChciałabym mieć jakiś papierek lakmusowy, by od razu wiedzieć - kadzenie to czy prawda?
Bo z jednej strony czuję to, co czuję, a z drugiej strony ...ech, szkoda gadać...
Dziękuję Ci za dobre słowo.
O zwijaniu manatków nie opowiadaj.
Ty piszesz w innej konwencji niejako. Twoje pisanie jest współczesne, ja się w przeszłości grzebie. Miałam dwóch stryjków Akowców. Nikt im nigdy honorów nie oddal...Jeden z nich w chwili śmierci miał 18 lat.