piątek, 10 czerwca 2011

Roz. 17. NA KOŃCU KASZTANOWEJ DROGI

  Roz. 17.

Tak jakoś wyszło, że nikt nie zauważył, iż Urszula wróciła do domu z kożuchem. Spokojnie odwiesiła go do szafy, ale ręce jej drżały i nie spieszyła się do dzieci. Pośród tych najważniejszych słów zobaczyła jeszcze, jak inaczej on ją przyjmował. Dla niej był najlepszy pokój i krzesło, najlepszy poczęstunek. Ona miała dla niego miejsce w kuchni przy stole przykrytym ceratą, zwykłe kuchenne, nadpsute latami krzesła... I rozmowę rwącą się co parę zdań... I to "fukanie", gdy coś było nie po jej myśli...
   Upłynęło kilka tygodni. Manugiewicz nie przychodził, bo dla niego to był gorący czas, właśnie pszczoły zaczęły się roić. Zawsze miał w pogotowiu kilka nowych uli, mówił, że chce dojść do sześćdziesięciu sztuk. Robił też dobudówkę, czasem sam, czasem przy pomocy wyrostka Michałka z Pokrzywki Dużej. Chłopak miał ledwie 16 lat i szukał swojej drogi, a rodzice nawet do zawodówki nie chcieli go puścić, bo dojazd do szkoły to wydatek...
   W Miasteczku miał być duży jarmark. Manugiewicz wysłał Michałka do Tęczyńskiego z zapytaniem, czy będzie jechał na jarmark i czy ewentualnie by Jakuba nie zabrał - jechał i zabrał.
   Aleksander był umówiony z ciotką Heleną na zakupy dla dzieci i do domu. Chodził razem z nią od straganu do straganu i tylko płacił.
- Czy ciocia jest pewna, że to wszystko jest moim dzieciom niezbędne? - zapytał, gdy wydatki wydały mu się zbyt wysokie.
- Lepiej pomyśl, co jest potrzebne twojej matce i siostrze. A może je zapytałeś?
- Mam wszystko spisane na kartce.
- To mi pokaż.
Przyjrzała się liście zakupów.
- Nie ma tu nic osobistego. Same domowe sprawy. Mogłabym uszyć twoim kobietom jakieś lżejsze, letnie sukienki. Ciągle chodzą w tych, o które zadbała jeszcze twoja zmarła żona.
- To Łucja im kupowała?
- Nie wiedziałeś? Zawsze o nich pamiętała. Nawet o Urszuli, która przecież wtedy tu nie mieszkała. Nie mówiła ci o tym?
- Kiedyś coś tam, ale nie za bardzo pilnie słuchałem, więc może dlatego nie mówiła więcej.
- Zawsze pamiętała o bliskich. A ty sobie też nic nowego nie sprawiłeś od pogrzebu.
- Nie było potrzeby. Przy tym maszyny i podatki u mnie na pierwszym miejscu.
- Na pierwszym miejscu ma być rodzina. Co nie jest równoznaczne z beztroskim i bezrozumnym wydawaniem pieniędzy. Polecam to twojej uwadze, bo nie jestem wieczna. Ale jesteś Tęczyński i twoje dzieci nie mogą chodzić jak jakieś obdartusy. Łatam i ceruję, co mogę. Są jednak granice.
- Dziękuję cioci bardzo. Wiem, że ma ciocia dla nas nadzwyczajne staranie.
- Zatem kończmy dyskusję. Mamie weźmiemy ten materiał w groszki, a Uli o ten, w te zielone mazaje.
   Aleksander nie lubił zakupów, a już nie daj Boże przymiarek! Jednak przy cioci Helenie zakupy przebiegały nadzwyczaj sprawnie, była zdecydowana, wiedziała, czego chce i, mimo ciżby, zakupy zrobili szybko. Szybciej, niż by to robił sam. Nie dała mu też rozgadywać się z przypadkowo spotkanymi znajomymi, co po prawdzie bardzo lubił i miał za niezaprzeczalny urok jarmarku. Usiedli oboje na wozie, Helena przepakowała zakupy - te dla Aleksandra, te dla niej, odpoczęła chwilę. Tęczyński wyciągnął dużą butelkę miętowej herbaty. Miał nawet kubeczek - zapobiegliwość Urszuli! Napili się oboje.
- Chciałbym jeszcze na konie popatrzeć - powiedział stając obok wozu Manugiewicz. - Pójdzie pan ze mną? - zapytał układając na wozie "pszczeli ekwipunek". - Może pani Helenka zechciałaby troszkę przypilnować naszych zakupów? - pytał i oczyma prosił.
- Napij się pan - Aleksander podał kubek Manugiewiczowi.
- Idźcie - przystała. - Ale nie więcej niż pół godziny. Pilnujcie czasu!
   Jakub w przerwach w piciu pospiesznie wyjaśniał, że chciałby kupić klaczkę. Albo i wałacha. Ale lepiej klaczkę. Nawet sobie upatrzył, ale boi się, że jakaś znarowiona albo co? Niech Aleksander rzuci swoim okiem.
   Koński targ był nieco z boku, jeszcze dalej, po lewej stronie handlowano innymi gospodarskimi zwierzętami. Przeważali na nim mężczyźni, często byli Cyganie sporymi grupami. Kiedy dochodziło do uzgadniania ceny zakupu, odbywało się to z jednoczesnym bardzo mocnym uderzaniem dłoni o dłoń, z całej siły. To był ten faktyczny targ. Z jednej strony sprzedający podawał cenę i wyciągał otwartą dłoń do kupującego, ten stękał, kwękał, wynajdował wady, podnosił minimalnie cenę zakupu, pluł na rękę i z całej siły uderzał w rękę sprzedającego. Gdy dochodziło do porozumienia, to znaczy uzgodniono cenę i zapłacono - był tak zwany "litkup" - czyli "rozpicie" litra wódki, jako zakończenie transakcji, fundowany przez nabywcę. Z ilością wódki różnie było, ale nazwa pochodzi od litra.
   Na dróżce rozgraniczającej place, mimo dużego tłoku, Aleksander zatrzymał Jakuba.
- Słuchaj, pan. Nie wiem, ile pan o koniach wiesz. Ale koń to przede wszystkim nogi. A zaczynają się od kopyt. Kopyta muszą być zdrowe. Trzeba je obejrzeć dużo dokładniej niż zęby. Zęby to tylko wiek konia, ale oczywiście lepiej, by nie były nadmiernie starte. Dalej zachowanie konia. On tu jest w sztucznych warunkach. Nie musi się zachowywać zwyczajnie, bo wszystko na targu jest dla konia niezwykłe. I ciasnota, i hałas, i brak pola czy drogi przed łbem. Obcy teren. Nie jest w swojej stajni. Są konie, które nie dają się zaprząc do wozu, są takie, które nie dają się nawet zabrać z łąki... Czekaj pan! Trzeba patrzeć, jak koń reaguje na właściciela, czy są przyjaciółmi. A jeśli jest wszystko dobrze, trzeba patrzeć, czy się samemu złapie kontakt z koniem. Czasem nawet mimo miesięcznych wysiłków jest to niemożliwe. Więc niech mi się pan nie spieszy z kupnem konia. Ma być chłodna głowa od początku do końca. Nie wolno okazać pragnienia, że tylko ten koń, żaden inny! To można robić tylko przy dużym opanowaniu. Żadnych emocji. Inaczej zakup się nie uda. Nawet jeśli będzie pan pewny, że tylko ten koń na 200 procent, nie wolno się zapalić. Nieważne ilu kupujących będzie miało chęć na "pańskiego" konia. Czasem targ bywa ustawiony. Trzeba się chłodno pogodzić z porażką, jeśli ktoś nas ubiegnie. Miałem wrażenie, że już był pan zapalony. Wyhamował pan trochę emocje? Co jest dla pana najważniejsze?
- Jestem dostatecznie opanowany. Znalazłem taką bułankę żółtobrązową. Wolałbym myszatą. A jeszcze lepiej taranta. Ta bułanka podoba mi się, ale coś ona taka trochę smutna. Może chora?
- Panie Jakubie, nie ma idealnie zdrowych koni. Tak jak nie ma idealnie zdrowego człowieka.
- Ale całkiem chorej to ja nie chcę! Może najpierw weterynarz powinien ją obejrzeć?
- Najpierw to my ją obejrzymy.
Przepychali się przez ciżbę. Manugiewicz prowadził zgrabnie omijając grupki chłopów i końskie zady. Przy upatrzonej przez siebie klaczce tłumu kupujących nie było. Mężczyźni patrzyli i szli dalej. Aleksander też patrzył, ale najpierw z pewnej odległości.
- Ona brzydko stoi - mruknął do Manugiewicza i oglądał dalej z bliska. Pokazał, o co mu chodzi z kopytami. Manugiewicz chwycił w lot i zrezygnował.
- Ją boli prawa przednia noga. Ma bolesność związaną z kopytem - tłumaczył na boku Tęczyński.
- Jak pan to rozpoznał?
- Unikała oparcia się o tę nogę. A jak już się oparła, to drżał jej mięsień trójgłowy ramienia. To ochwat.
- A skąd się to bierze?
- Przyczyn jest bardzo dużo. Najpierw wady w żywieniu, szczególnie skarmianie świeżego ziarna, nawet pojenie zgrzanego konia. Ale też przemęczenie lub przeziębienie go. Konie nie mogą stać w przeciągach! Długa praca na bardzo twardym gruncie. O, nawet zmiana gatunku paszy treściwej. Koń nie może dostawać zbyt dużej ilości paszy bogatej w białko! Miał pan rację - kobyłka ładna, ale smutna! Przejdźmy się. Może coś innego wpadnie w oko.
   Szli niespiesznie, rozglądając się, czasem potrącani, czasem sami odsuwający rozgorączkowanych mężczyzn. Wtem ktoś Aleksandra lekko klepnął po ramieniu - Cygan.
- Czy pan mnie pamięta ?- zapytał.- Jechaliśmy w czterdziestym piątym na tym samym wozie. Jestem synem Barbary. Mam na imię Marian.
- Już pamiętam. I poznaję.
   Uścisnęli sobie dłonie. Manugiewicz w tym czasie odsunął się na ubocze, oglądając następnego konia.
- Szukałem ciebie - powiedział Cygan. - Chciałeś konia pod siodło. Mam kobyłkę w sam raz dla ciebie. Chodź, obejrzyj.
- Po co mi koń pod siodło?
- To twoje marzenie. Tak mówiłeś.
- Już zapomniałem. Czasy się zmieniły.
- Chodź i zobacz. Chodź. To piękna klacz.
- Wasze konie lubią przestrzeń i wiatr, a nie ciasne stajnie! Czemu chcesz ją sprzedać?
- Muszę mieć pieniądze... Ona jest źrebna. Koło piętnastego sierpnia powinna się źrebić. To delikatna klacz i tylko w dobre ręce. A ty dobry człowiek. Ty masz dobre ręce.
- A co u Barbary?
- Jest w taborze, w lesie, tu, niedaleko. Zdrowa jest. A twoja żona?
- Nie żyje. Zaraz będą trzy lata...
- Prawdę matka mówiła. Nie wiem skąd, ale wiedziała, że twoja żona zmarła. Mówiła o tym. I mówiła, że ona święta. Teraz jak jest jakiś kłopot, to do Łucji westchnie, i Łucja poratuje.
- Co ty mówisz! Tak nie wolno!
- Mówię, jak jest. Chodź, zobacz klacz. Jest piękna. Jest w sam raz dla ciebie!
- Boję się targów z Cyganami.
- Ja ciebie nie oszukam. Pamiętam, jak nas z sercem wynagrodziłeś, choć za bogato sam nie miałeś. Dla ciebie będzie specjalna cena. Chodź zobacz.
- Nie jestem sam.
- To wołaj swego ziomka. Chodźcie obaj.
- Ja mam cztery konie, po co mi piąty? - wzbraniał się Aleksander.
- Pod siodło. Zobaczysz, że będziesz zadowolony. I zaraz źrebaka będziesz miał. A klaczka w bryczce też dobrze idzie.
- Mówisz tak, a jak przyjdzie co do czego, to nawet kantara nie da sobie nałożyć, nie mówiąc o chomącie czy siodle.
   Możesz na miejscu wszystko wypróbować. Wyprząc i zaprząc od nowa.
- Do ciebie przyjdzie, nie do mnie.
- Do każdego przyjdzie. To dobra kobyłka. Jednak nie do pługa. Za delikatna jest. Popatrz. Obejrzyj.
   Aleksander ręką przywołał Jakuba. Poszli kilkanaście metrów dalej.
   Cyganie trzymali za wodze kilka koni. Wśród nich była siwa źrebna klacz. Czasem machała łbem lub ogonem odganiając muchy. Po kilku chwilach obserwacji wydała się Tęczyńskiemu najspokojniejszą z tej "cygańskiej" grupki koni. Manugiewicz - zgodnie z instrukcją - oglądał prawie wszystkie konie nie wykazując szczególnego zainteresowania, na siwą niby ledwie co spojrzał. Pytał o cenę kolejnych koni. Natomiast Aleksander skoncentrował się wyłącznie na siwej. Obejrzał szczegółowo kopyta i to, w jaki sposób klacz stoi. Pogłaskał po szyi, poklepał po kłębie, obserwował reakcję klaczy.
- Przejdź się z nią trochę - poprosił Cygana, który trzymał wodze.
  Musieli przejść dalej, gdzie nie było tak tłoczno. Cygan przodem, za nim klacz. Z tyłu dwaj sąsiedzi.
- I co? - zapytał z cicha Jakub.
- Cena jest za wysoka. Trzeba sporo zbić. Klaczka wydaje się być niezła.
- To ją chcę!
- Powoli, powoli! Ja mogę się mylić.
- Ale mnie ona się bardzo podoba!
  Tęczyński kazał Cyganowi przebiec się kawałek z koniem. Z tyłu podszedł do nich Marian.
- Gdyby ona była do pługa, to my by ją dawno sprzedali. No, dawaj rękę - powiedział.
   Ale Tęczyński ręki nie "przybił". Powiedział, że jemu koń pod siodło nie jest potrzebny i tylko z grzeczności obejrzał. A tak po prawdzie, to cena jest bardzo, bardzo zawyżona. Cygan się zezłościł. Cena jest jak należy! Może jakby na matkę do stadniny - na to Aleksander. Ale on stadniny nie ma i nawet konno już nie będzie jeździć. Czas się pożegnać, matkę nich pozdrowi.
- Będzie miała źrebaka po dobrym ogierze!
- Jeszcze nie ma. Takie obiecanki to gruszki na wierzbie. Zwątpiłem w twoją szczerość.
   Dobrych kilkanaście minut trwała taka przepychanka słowna. Aleksander odchodził na pięć kroków, Cygan go zawracał. Aleksander odchodził bardziej zdecydowanie, Cygan stawał mu na drodze, ale cena pozostawała niezmieniona. Jakub przyglądał się temu jakby z boku, wcale się nie wtrącał. W pewnym momencie podszedł jednak do klaczki i zaczął z nią gadać, gładzić po szyi. Siwa była prawie obojętna. Jednak gdy chciał odejść, coś jakby zarżała! Manugiewicz pogładził ją po delikatnych mięciutkich chrapach, a ona położyła mu łeb na ramieniu. Gładził ją jeszcze przez chwilę po szyi, mówił coś cicho i wreszcie odszedł. Aleksander, choć rozmawiał z Marianem - kątem oka widział tę scenę.
- To co to za ogier? - zapytał.
- Najprawdziwszy tarant - i podał jego imię, ale Tęczyńskiemu nic to nie mówiło.
- Cena jest za wysoka. To dla wielkiego pana, a nie dla rolnika. Takich pieniędzy nikt ci tu nie da. No, czas na mnie. Do widzenia.
- Czekaj! - jeszcze raz próbował zatrzymać go Cygan, ale Tęczyński już się nie zawrócił. A Manugiewicz szedł koło niego.
- Panie Aleksandrze - odezwał się cicho.
   Tęczyński spojrzał na niego.
- Niech pan schowa te pieniądze, będą niby dla mnie na pożyczkę - Jakub dyskretnie podał mu zwitek banknotów. - Oni idą za nami. Teraz zobaczymy... Za parę minut...
   Ciocia Helena z daleka na nich machała, aby się pospieszyli. Zaraz jeszcze napili się wszyscy herbaty i Helena spiesznie się z nimi pożegnała. Manugiewicz rozglądał się za kimś zaufanym do pilnowania wozu, bo na wierzchu leżało już sporo kupnego towaru, a o złodzieja łatwo. Nawinęła się sąsiadka ze wsi, a zaraz za nią kuzyn Aleksandra - "śpiewający" Michał.
- Konia handlowaliście z Cyganami, czy mnie się zdawało?
- Oglądałem tylko - odpowiedział Tęczyński.
- Od Cyganów nie kupuj! W nocy przyjdzie, gwizdnie i konia nie ma! Co tam w nocy, w dzień też!
- Przesadzasz, Michał.
- A skąd wiesz, czy nie kradziony? Potem milicja nie da ci spokoju. A którego oglądałeś?
- Siwą źrebną klacz.
- Aaaa! To ich musiało przypilić! Na jarmarku w S. miesiąc temu targowali od Tarnawskiego tego młodego ogierka! Gniady czterolatek. Tarnawski cenę wywalił zaporową. Śmiał się, że wielki koń to i wielka cena. No i nie kupili go. A Tarnawski i dziś ogierka pokazał i z ceny nie zszedł. Po jakiejś flamandzkiej kobyle i norweskim pociągowym ogierze. A może tylko tak bajał. O, Cygany za wami ciągną.
   Tęczyński zaczął odwiązywać konie z zamiarem odjazdu, ale czujny i z oczami "z tyłu głowy".
   Rzeczywiście dwóch Cyganów podeszło i ponownie zaczęli namawiać do kupna.
- To może ja bym kupił - odezwał się flegmatycznie Jakub.- Ale mogę dać tylko połowę waszej ceny.
- Za takie pieniądze to nie może być - zawołał zgorszony Marian.
- Tylko takie pieniądze mogę mieć - znów flegmatycznie odpowiedział Jakub.
   Aleksander skinął na Michała i zaczął nabijać fajeczkę. Michał też zapalił. Ze zdumieniem obserwowali niesamowitą grę Jakuba. Targował się niby jak z łaski. Niby chciał i niby nie chciał kupić klacz. Po godzinie zbił cenę bardziej, niż mu to radził Aleksander. I Cygan i Jakub mieli spuchnięte dłonie. Wreszcie Aleksander, na życzenie Manugiewicza, wyciągnął pieniądze niby to na pożyczkę. Jakub nie chciał litkupu pić, mówił, że jest chory na żołądek i nie może ani kropli, tylko dał pieniądze na wódkę i "traktament".
   Manugiewicz jechał na wozie Tęczyńskiego do domu i patrzył na swoją siwą klacz. Była niezaprzeczalnie piękna! I - zgodnie z tym, jak uczył go Tęczyński - był przekonany, że "złapał kontakt z koniem".

C.d. tu po kliknięciu na link -- http://czas-i-ja.blogspot.com/2011/06/18.html

===================================

Jest nadzieja, że jeszcze przez jakiś czas będę pisać :)

10 komentarzy:

  1. Musisz pisać, czy chcesz czy nie!Masz wewnętrzny przymus, więc się go słuchaj.Ładnie piszesz, dobrze prowadzisz akcję, fajnie Ci się to wszystko w głowie układa. Nie często komentuję, bo wolę czytać po 2, 3 odcinki na raz. Czy te plusy to oznaczają,że te fragmenty są jeszcze gdzieś do poczytania? Czy też oznaczają, że te fragmenty są bardziej osobiste niż zmyślone?
    Elu, proponuję byś wysłała kilka fragmentów do redakcji miesięcznika "Bluszcz", z zapytaniem czy aby nie są zainteresowani ich opublikowaniem.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No Kochana o jakiej Ty nadziei nam tu piszesz.Dopiero co czytałam na drugim blogu jak wciągnęło Cię pisanie.Więc nie broń się przed nim tylko pisz jeżeli masz ochotę.I dalej ten tajemniczy plusik?
    Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie i dziękuje za sympatyczne komentarze.

    OdpowiedzUsuń
  3. Anabell
    Taki komentarz to chyba sobie wydrukuje i przed oczami będę trzymać, nawet jak komputer będzie zajęty:)))
    Jeszcze nie pora na jakąkolwiek redakcję - tak mi się wydaje. Drugi rozdział był totalnie skopany, mam zamiar go ponownie napisać, ale nie mam czasu. Dziś prawie cały dzień komputer wolny, a ja mam jutro gości BARDZO DLA MNIE WAŻNYCH więc dziś mam kuchnie i kropka, Jak już tam wlazę, to po mnie, taka zmęczona wyjdę.
    A ponadto muszę pomyć wszystkie drzwi. Mój mąż twierdzi, że są czyste i nie będzie mył "czystych" drzwi. Coraz więcej rozdźwięków między nami! Tego nie widać więc napiszę, że bardzo się śmieją pisząc ostatnie zdania!:)))))
    =============
    + to znaczy, że nie jestem samotna w moim pisaniu. Beatka (To lubię) robi mi korektę i jest moim pierwszym czytelnikiem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Juta
    Te przesympatyczne komentarze to Ty sama piszesz!Przeczytaj moją odpowiedź do Anabell - jest także dla Ciebie.
    O nadziei - jako,że nadzieja umiera ostatnia.
    Chodzi o to, że mam nadzieję, że to co pisze, nie jest totalnie grafomańskie. A jednocześnie odkrywa trochę wsi, o jakiej nigdzie w takim ujęciu nie czytałam.
    Z drugiej strony początek lat pięćdziesiątych to reforma finansowa, wymiana pieniądza i strata 2/3 dla ludności ,a w 53 roku straszna podwyżka cen żywności, chleba - nie czuję się na siłach, by podjąć ten temat, więc moja opowieść wieje jeśli nie fałszem, to przynajmniej brakami...Źle się z tym czuję.
    To nie jest opowieść historyczna, ale brakuje mi tych realiów. Nie mogłam się nawet dokopać do ceny konia z tamtego okresu...

    OdpowiedzUsuń
  5. Czy aby za bardzo się nie przejmujesz brakami tych realiów.Ta wieś którą opisujesz nie jest mi tak całkiem obca.Lecz ceny konia absolutnie nie znałam i nie brakowało mi jej w Twoim opisie.Martwię się troche natomiast tą korektą, poniewaz mam swiadomość że w tych moich komentarzach również przydałaby się nieraz.
    Życzę miłych chwil spędzonych w towarzystwie gości.

    OdpowiedzUsuń
  6. Juto!
    Nie martw się, to się każdemu zdarza, nawet jak się najbardziej pilnuje. A przy tak długich tekstach jak moje, to nawet czytając wiele razy - już się swoich błędów nie widzi.
    Gorsze są błędy innego typu. Będę musiał wycofać motocykl Junak, bo jego produkcja zaczęła się zdecydowanie później...bu...
    Odnośnie wsi - staram się pisać o tym, czego nie spotkałam w innych książkach. To nie jest równoznaczne z tym, że mi się to udaje...
    Następnemu odcinkowi brak zakończenia. Przez przygotowania towarzyskie bardzo wybiłam się z nastroju, z powagi jaka tam jest konieczna...Za radośnie mi!Buziaczki, Kochana.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pisz pisz póki pomysł masz... uchwyć go i na "papier" przelej. Ps. aj też czytam ;)

    Pozdrówka.

    mojedzierganehobby.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń
  8. Agnieszkasz
    Witaj na moim blogu!!!
    Bardzo mi miło,że się "ujawniłaś".Lada dzień po niedzieli będzie następny odcinek.
    Dziękuję za miły komentarz:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Elu,

    pisz, bo ja juz tydzien przebieram nozkami w oczekiwaniu
    na nowy odcinek Twojej opowiesci, choc oczywiscie zdaje
    sobie sprawe, ze i na realne zycie musisz miec czas.
    Niecierpliwa anonimowa Teresa,anonimowa, bo ten ch....k ciagle nie chce mnie zalogowac inaczej jak anonimowa, ech ten internet... Teresa

    OdpowiedzUsuń
  10. Teresko
    - dla Ciebie wszystko
    Kamienna Góra i Skarżysko
    - jak mawia mój kolega.
    Są napisane dwa rozdziały, czekają na korektę.
    Jak tylko będzie to możliwe - szurnę nimi na bloga.
    Nr 18 jest bardzo długi, a nr 19 raczej cienki.Napisałam nawet w nowym poście nr 20, ale na samym numerze (bez treści) się skończyło...
    I tak pięknie jesteś niecierpliwa!
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń