piątek, 3 czerwca 2011

Roz.12. NA KOŃCU KASZTANOWEJ DROGI


    Wreszcie pozwolono Urszuli Tęczyńskiej wrócić do domu. Pilnie przykazano, by choć przez pierwsze dwa miesiące nic nie dźwigała, ani dziecka na ręce, ani garnka na kuchni, co najwyżej szklankę z herbatą. Inaczej znów tu trafi i nie wiadomo, czym się to może zakończyć. Ma o siebie zadbać. Tak rzetelnie. Urszula kiwała głową, ale jednocześnie myślała, że to nierealne! Nie da się żyć według zaleceń tego lekarza! Musiałaby gdzieś na wczasy jakieś wyjechać, do sanatorium jakiegoś, ale nie tu, na wsi, w domu... O odżywianiu też było, ale to od razu puściła mimo uszu, nie będzie sobie bzdurami nabijać głowy, bo oszaleje potem od myślenia!
   Tymczasem Manugiewicz umyślił plan tak zwariowany, że nikomu z Tęczyńskich nie mógł go wyjawić. Od Leoni zażądał tylko ciepłego płaszcza dla Urszuli i ubrań z bielizną - wszystkiego po dwie sztuki, aby panienka miała wybór - jak to uzasadnił. A Leonia - jak to Leonia - na temat głupot nie dyskutowała. Prosił - przygotowała, dała w walizeczce, ani ją dzieci nie widziały, ani Tęczyńskiej na oczy nie polazła.
   Zresztą miała dodatkowe zajęcie, bo przecież pokój pana Aleksandra został taki rozgrzebany po ubekach.Tęczyński z grubsza poukładał na kupki papiery i książki, coś tam posegregował, czegoś szukał, a resztę kazał dokończyć Leoni. Jej robota zawsze paliła się w rękach. Generalnie wolała w polu i z końmi. Lubiła jechać wozem takim wytężonym kłusem, sama na stojąco na szeroko ustawionych nogach! Uwielbiała ostrą jazdę. I konie żeby były wypoczęte, i żeby tak szły radośnie...hej! Na razie nie miała swojej nawet najnędzniejszej chabety. Mogła sobie parę szczurów założyć, gdyby miała dość cierpliwości, aby je oswoić... Znajomi mężczyźni żartowali z niej, że powinna sobie sprawić motocykl, na przykład jakiś poniemiecki... To by dopiero była jazda... Oni się śmieją, a kto wie, kto wie...?
   Teraz też była jazda, ale ze ścierką. Wiadomo - po Leoni nikt poprawiać nie musi! Tym razem miała "znaleziska" - odkryła dawno poszukiwaną spinkę od mankietów i brązowy notes, co to głęboko pod szafkę wpadł. Położyła wszystko na środku wysłużonego biurka. Pokój pana był jednocześnie jego sypialnią, gabinetem, biblioteką i palarnią. Należało mu się szczególne zadbanie, bo od czasu do czasu pan przyjmował tu nawet gości, a już zwyczajne było, że z panem Stanisławem przychodzili tu na wieczorne pogwarki.

   Leonia od razu pomyła nawet okna ("panna Urszula pewnie będzie słaba po szpitalu"), zasłony z takiego dziwnego materiału, że bała się ich prać, tylko solidnie wytrzepała i wywietrzyła, za to firany to już koniecznie ("musowo") o pranie wołały, całe aż zażółkły od tytoniowego dymu. Firanki po nakrochmaleniu trzeba było upiąć na takiej specjalnej ramie, Leonia tego nie lubiła ("taka marudna robota!"), na szczęście sama pani Tęczyńska się za to wzięła.
   Aleksander przez pierwsze trzy dni ciągle gdzieś jeździł - prawda, pogoda na roboty w polu też była nieszczególna. Jeździł i nikomu się nie opowiadał. Potem wszystko wróciło do normy. Sześć dni pracy i siódmy dla Pana Boga - jak mówiła pani Tęczyńska. Następnie zniknął Manugiewicz. Przy ostatnim widzeniu się powiedział, że sprawę powrotu panny Urszuli dopilnuje i choć teraz go nie będzie, niech się nic nie martwią, bo on już o wszystko zadbał i nawet nie trzeba panny Urszuli w szpitalu odwiedzać. Jakoś nikt nie napierał się, aby jechać.
   Aleksander, zadowolony, że mu Manugiewicz zdjął kłopot z głowy (przywiezienie siostry), jeździł do powiatu szukać znajomości w sprawie przydziału cementu. Stodoła mu się waliła, a i za mała była na obecne potrzeby. Jednak w którymś momencie ruszyło go sumienie - bo jak to? - tak się obcym wyręczać? A teraz jeszcze dowiedział się, że ani matka, ani nawet Paulina  - nikt nie był u Urszuli! Dopytywał się w którym jest szpitalu - nie wiedziały! Dopiero doktor Godlewski potwierdził, że jest w tym nowym szpitalu na Piwnej. Miał jechać, ale to do niego przyjechali goście, rodzina z daleka, więc dał sobie spokój z Białymstokiem.
   Tymczasem Manugiewicz aż w lustrze sprawdzał, czy od tego myślenia nie osiwiał. Bo miał o czym myśleć.Chciał urządzić prawdziwe wywczasy dla panny Urszulki, taką niespodziankę. Myślał i myślał, jak to wszystko poukładać, co zrobić, kogo wtajemniczyć, a nawet gdzie szukać pomocy. I sam chciał w tych wywczasach Uleńce towarzyszyć. Teraz, prosto ze szpitala, taki wyjazd był możliwy, potem, z Pokrzywki - nie, bo za dużo będzie ludzkiego gadania.
   Po pierwsze - owce, po drugie - pies, po trzecie - króliki. Musiał znaleźć opiekuna dla zwierzyny. Jesienna pora też nie sprzyjała wyjazdom nad morze czy w góry. Zatem miejsce docelowe było niezmiernie ważne! No i sama Uleńka. Czy tak zaraz po szpitalu wytrzyma długą podróż, na przykład do... Nie, do Warszawy to nie! Mieszkała tam przecież przez kilka lat. Spotka znajomych w Warszawie i będzie się wstydziła jego, zwykłego chłopa ze wsi. Kraków! Kraków znał jako-tako, miał tam znajomego rymarza, czasem do niego zajeżdżał, gdy po skóry baranie jeździł. Na Podhalu nieco inaczej wyprawiali i mieli inną rasę owiec.Manugiewicz jeździł po delikatne skórki na kożuchy dla pań nauczycielek, dla doktorowej Godlewskiej, nawet dla Urszulki - jeszcze nie dał jej tego prezentu... Teraz szył kożuszek dla żony aptekarza. O, miał dobry fach w ręku, był oszczędny, na siebie wiele nie wydawał, grosze zamieniał  najczęściej na dolary. Ale po co mu całe pieniądze świata - bez Urszulki?
   Zatem Kraków. Napisał do znajomego długi list. Tamten opowiedział telegramem, że zgoda. Następnie musiał dogadać się z pielęgniarką. Tą najgroźniejszą. Tylko ona była dostatecznie przekonywająca i tylko ona umiałaby w razie potrzeby zadziałać. Wyłuszczył jej o co chodzi, trochę podkoloryzował, trochę ponaciągał fakty, okrasił wszystko obficie miodem z własnej pasieki i ... załatwione!
   Teraz już tylko była potrzebna zgoda samej Urszulki. Manugiewicz bił się z myślami - powiedzieć wszystko otwarcie, czy zaskoczyć w pociągu, gdy miną swoją stacyjkę i będą jechać dalej w stronę Warszawy....Co będzie, jak Urszulka zrobi mu awanturę? Albo jak się pogniewa? Ma prawo się pogniewać! A jeśli na dodatek nigdy nie wybaczy...
   Musi zatem przygotować jeszcze jedną wersję.Myślenie nad nowym rozwiązaniem pochłonęło go całkowicie. Miało to być coś niezwykłego, miłego dla Urszulki, bez podtekstów, trochę nawet szalone i koniecznie niezwykłe! Niechby nawet gadali o tym w całym powiecie, nie tylko w parafii... Nie, nie! - wycofał się zaraz z takiego myślenia. Nie trzeba aż tak zwracać na siebie uwagi wszystkich. Kwiaty? Słodycze? Upominki? To wszystko już było! Musi być coś naprawdę niezwykłego! Wyjątkowego, jak zaręczynowy pierścionek! Tak, to już by było coś...Tylko skąd w nim ta pewność, że Uleńka się nie zgodzi? Aleksander nic by nie miał przeciwko temu. Ani Stanisław. Tylko pani Józefina...I sam Ula... Józefina to nawet synowej, Łucji, nie pozwoliła do siebie mówić "matko" czy "teściowo". Niechcący słyszał, jak się wydzierała na to biedactwo... To dopiero była dobroci kobieta, ta pani Łucja. Wcale się nie dziwi Aleksandrowi, że nie szuka sobie drugiej żony. A jego Uleńka jaka będzie? A jak okaże się, że na starość ma charakterek taki sam jak matką? Jego Uleńka zołzą? O, niedoczekanie!!!
   Jednakże dzień za dniem mijał, a stosowny pomysł nie przychodził...Nie było rezerwowego planu! Przyjechał nawet kuzyn, Szymon Manugiewicz z Łomży, kaletnik, który miał Jakuba zastąpić przez tydzień, albo coś koło tego, a nowego pomysłu nie było.
   W niedzielę znów pojechał do Białegostoku, ale wyjątkowo nie poszedł od razu do szpitala, tylko najpierw do kościoła. Nie spieszył się. Nie lubił tego niedzielnego szumu na korytarzach. W świąteczny dzień zawsze było więcej odwiedzających. Wprawdzie wymykali się z sali (teraz, po operacji panna Urszula już była w ośmioosobowej), ale w niedzielę to i krzesła wolnego znaleźć nie był można i spokojnie porozmawiać też nie było można. W zasadzie nigdy dużo nie rozmawiali. Jakby mimo wszystko jakaś bariera była między nimi... Przykre... Czasem wychodziła mu na przeciw na skraj schodów. Musiała widzieć w oknie, ale nie dochodził. Zawsze pytała o dom i o każde dziecko z osobna. Tak bardzo się ucieszyła z powrotu braci! I o zdrowie matki też pytała. A gdy powiedział, że bez zmian tylko coraz bardziej humorzasta, to aż troszkę się nią niego boczyła...
   Im bliżej był szpitala tym szybciej szedł. Aż był zły na siebie, że dziś tak się mazgaił! Na piętro wbiegał po dwa stopnie na raz. Ale w drzwiach stanął jaj wryty - Uleńka nie była sama! To było tak zaskakujące, że przez chwilę zamarł w bezruchu, potem szybko wycofał się i opuścił budynek: przy Uli była Lilka i starszy pan, którego nie znał. Lilkę rozpoznał od razu! Musi teraz spokojnie poczekać. Najwyżej pojedzie wieczornym pociągiem.
   Nawet nie musiał długo czekać, zdumiony patrzył, że Lilka wsiada do samochodu, a starszy pan za kierownicę. Też chciałby mieć taki samochód... Patrzył za odjeżdżającymi i w głowie dojrzewała mu nowa myśl...
   Stała przy schodach przerażona, że już Jakub nie wróci! Nie przyjdzie! Widziała go tylko przez mgnienie oka. Dobrze, że się wycofał, ale niech już przyjdzie, niech wróci! Ona czeka! - myślała zaniepokojona. Już wiedziała, że we wtorek wychodzi do domu. W poniedziałek mają być jakieś ważne wyniki, i jak wszystko dobrze to we wtorek do domu. Fizycznie czuła się świetnie,więc była pewna, że wyjdzie.
   Miała bardzo długie wakacje. Najdłuższe w swoim dorosłym życiu. Jeszcze nigdy tak nie wypoczęła! To prawda, że jedzenie marniutkie, ale to wcale nie było ważne. Panna Urszulka miała wrażenie, że jednocześnie przeżyła jakby romans. I było jej żal, że oto koniec miłosnych uniesień. Na wsi nic podobnego nawet być nie może. Koniec miłosnego wątku. I właśnie z tego powodu musiała dziś porozmawiać z Jakubem. Takie trudne zadanie - powiedzieć mu, że właśnie skończył się sen. Że nawet po dawnemu muszą mówić sobie na pan. A jednocześnie jej serce do niego się wyrywa i tylko do niego...
   Nagle łzy popłynęły jej strumieniem i za nic nie mogła się opanować: Lilka zaprosiła ją na swój ślub! Za miesiąc wychodzi za mąż. Poszalała we wczesnej młodości, miała mnóstwo "narzeczonych" w czasie wojny, a teraz wychodzi za mąż! Wprawdzie ten prawdziwy narzeczony jest inwalidą wojennym, ale tylko trochę kuleje - tak jej trzepała przy łóżku Lilka. I wychodzi za mąż... Być może będzie miała nawet dzieci... Ona, Urszula, już nic nie będzie miała, ani męża, ani dzieci... Gdyby się jednak przełamała, gdyby się uparła... Poszła by do domu Manugiewicza i co? Kto i co by ktoś jej zrobił? Matka. Wyparła by się takiej córki. Nawet jeśliby ona, Urszula, pogodziła się z tym, to zostawali jeszcze bracia, a w szczególności dzieci Aleksandra. Nie mogła odejść z domu! Dzieci jej potrzebowały. Matka też jej potrzebuje, choć głośno o tym nie mówi... Od samego początku wiedziała, że z Jakubem to tylko taka gra, zabawa... I tylko głupie serce tak boli... We wsi wołaliby za nią "żona Turka". Czy tego chce? Jakie to poplątane...
   Kiedy przyszedł była już spokojna i opanowana, choć na twarzy pozostały ślady niedawnego płaczu. Jakubowi na to aż się serce ścisnęło.
- Coś się stało? - zapytał zaniepokojony.
- Lilka wychodzi za mąż. Jeszcze przed adwentem. Była tu ze stryjem zaprosić mnie na wesele. Prosto od Stanisława jechała. Najpierw była u Aleksandra. Taka szczęśliwa!
- Z tego powodu płakałaś? Z radości?
- Może niezupełnie z radości. Raczej się wzruszyłam. Pozytywnie.
- Znasz pana młodego?
- Nie i nawet nie zapytałam o nazwisko.Mówiła, ale nie zapamiętałam. Cały czas było Andrzej to, Andrzej tamto. A co u ciebie? Jak się jechało?
- Uleńko... nie myślałaś czasem...no wiesz...  Też bym tak chciał...
   Kątem oka zobaczył, że zwolniło się miejsce pod oknem na końcu korytarz i delikatnie poprowadził tam Urszulę.Rozpiął płaszcz zanim usiedli.
- Kiedy podejmowaliśmy tę grę oboje wiedzieliśmy, że zaraz trzeba będzie kończyć....Nic się nie zmieniło, Jakubie. Nic a nic. We wtorek wychodzę. Wracamy do pan i pani. Zakończenie może być tylko jedno. Od wtorku, gdy tylko przekroczę bramę szpitala, koniec ...
- Naprawdę tego chcesz? Przemyślałaś wszystko? Sądzisz, że to jedyne dobre rozwiązanie? Nie będzie ci żal?
- Nic już nie mów!
   Sama też umilkła i siedzieli obok siebie zdumieni tym, co się stało. Coś się zapętliło, coś było nie do uratowania... Przestało być miło.




  Wszystko, co powyżej zostało napisane jest fikcją, moim bajaniem o przeszłości,fantazją wyssaną z palca,choć opartą na moich osobistych doświadczeniach. W żadnym wypadku nie jest moim pamiętnikiem. Jakakolwiek zbieżność imion lub nazwisk jest absolutnie przypadkowa. Tzw.radosnej twórczości zostało poddane nazewnictwo małych obiektów - wiosek lub dróg,lasów, kolonii, stawów i innych, jakich wymienić teraz nie potrafię, gdyż moje zmyślanie jest nie zakończone.








 


4 komentarze:

  1. Świetnie mi się czytało.Troszkę mnie ta Uleńka wkurza. Ale to jest właśnie to napięcie.Nastepny odcinek zostawiam sobie na jutro.
    Dzięki i pozdrawiam życząc spokojnej nocy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety narazie nie wyświetla się 13-tka.
    Miłego dzionka życzę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Juta
    Od pierwszego odcinka jest powszechnie wiadomo, że Ula i Jakub nawet po imieniu do siebie nie gadają, a pierwszy odcinek to 1957 r.,Kalinka ma 7 lat.
    Na główną bohaterkę jest kreowana właśnie Kalinka, ale czy mi się uda to doprowadzić do końca? Ula jest bezwolną lalką, tyle, że pracowitą, bo życie już dało jej w kość.Pewnie gdyby nie wojna - miała by charakterek matki. A tak wojna ją troszkę wyprostowała, ale bez zgody matki nic nie zrobi...
    13-tkę tylko na chwilkę dałam, bo jest zaskakująco krótka, przydałyby się jeszcze ze dwie strony, ale ..a, zaraz ją uwolnię, niech sobie jeden wpis będzie malutki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Juta
    I jeszcze słoneczne pozdrowienia!
    Wiem, że czyta mnie ktoś z Alaski. Bardzo jestem ciekawa, kto to jest!

    OdpowiedzUsuń