poniedziałek, 2 maja 2011

NA KOŃCU KASZTANOWEJ DROGI roz. 2.

Roz. 2.
 
   W wakacje, na rok przed skończeniem podstawówki przez Aleksandra, ojciec przy obiedzie powiedział, że mają się wszyscy zastanowić, co chcą w życiu robić, a w szczególności które z nich, jego dzieci, zostanie w przyszłości na ojcowiźnie. Kalina być może puściłaby to mimo uszu, ale ojciec zwrócił się wprost do niej.
- I nie udawaj, że nie słyszysz, Kalinko, bo do Ciebie też mówię. Chcę, abyście wiedzieli, że ten, kto się zdecyduje - ma przed sobą trudną drogę, ale też moje największe poparcie. Musi skończyć technikum rolnicze, a potem odpowiednie rolnicze studia. To są moje warunki. Inaczej ziemię sprzedam, a pieniędzmi albo was podzielę - albo i nie. Może pojadę na wycieczkę do Afryki - o czym zawsze marzyłem - zakończył ze śmiechem.
- To ja pojadę z tatusiem na wycieczkę - zdecydowała Kalina.
- Moja mała dziewczynka nic z tego nie zrozumiała - zasmuciła się ojciec i jeszcze raz spokojnie wyjaśnił o co chodzi.
- Będziesz musiała wstawać o wschodzie słońca - dodał Teodor.
- I wydoić 100 krów a potem nakarmić 100 świń - zażartował Aleksander.
- Krów mamy osiem, a świń piętnaście - odpowiedziała spokojnie najmłodsza, choć jednocześnie wiedziała, że wszyscy z niej trochę żartują. - Najbardziej to mi się nie podoba pielenie buraków i wybieranie ziemniaków z kopca. A resztę mogę robić. Jak dorosnę. - dodała z powagą.
- Zatem jest pierwsza chętna na ojcowiznę. A wy?- spytał zatrzymując wzrok na Aleksandrze.
- Mnie to nie pasuje. Chciałbym budować drogi i mosty... Albo chociaż je planować... W ostateczności mechanizacja rolnicza... Ale to ostateczność. Praca na roli nie nęci mnie. Teo jest w tym lepszy.
- Mnie ta masa nauki przeraża, a nie praca na roli. Tatko za wysokie wymagania postawił. Po co mi studia, jak i tak w ziemi będę się grzebał? - Teodor usiłował od razu zawalczyć o lżejsze warunki.
- Właśnie po to, byś się nie grzebał, a mądrze pracował. By cię ludzie szanowali, byś w urzędzie umiał wszystko załatwić, a nie być popychadłem, jak większość rolników. Musisz umieć kalkulować, wiedzieć, co się opłaca, a co nie. Musisz znać się na sztucznych nawozach, na maszynach rolniczych, na ziarnie siewnym, na zwierzętach. I to wszystko masz mieć w małym paluszku.
-Tato, ja jeszcze dzieciak jestem i nie wiem . Dla mnie to za wcześnie.

- Wiem...Ale Aleksander za rok do szkoły średniej...I dla tego trzeba już myśleć. Trzeba wiedzieć, trzeba zaplanować. Może dobrze by było, gdybyś - zwrócił się wprost do najstarszego syna - zamieszkał u babki Anny we Wrocławiu. Już od kilku lat ponawia ofertę. Miałbyś łatwiejszy start.
- To znaczy, że on by już od września był we Wrocławiu?  Podstawówkę kończyłby we Wrocławiu?- zdumiał się Teodor.
- Tak właśnie proponuje babka. Mówi, że nie wiadomo jaki poziom ma nasza szkoła, czy aby nie za niski.
- Tato, kto od nas zdawał do technikum - każdy się dostał. Każdy! - zapewniła Ania.
- A ten twój "każdy" to raptem trzy osoby. Reszta do zawodówki poszła - ostro przeciwstawił się Aleksander-syn. - Ale mnie nie uśmiecha się wyjazd do babci.  Prawie jej nie znam.
- Poprzedniego roku czworo było do technikum - upierała się Ania.
- I Janka odpadła z matematyki - przypomniał Teodor. - Co ci nie pasuje z babcią? Jest całkiem fajna. Któregoś razu jak przyjechała, to piłkę nam przywiozła.
- Wielkie halo, bo piłka!  W sklepie piłek na pęczki!
- Ale jakoś nikt więcej nie pomyślał, że można takie niby nic nam kupić...
   Rozmowa przeniosła się na sprawy rodzinne, kogo dobrze znają , kto ostatnio przyjeżdżał, gdzie sami byli, kogo lubią lub nie. Aleksander-ojciec słuchał, starał się nie wtrącać. Po kilku dniach wrócił do tematu i tak kilka razy, aż wreszcie Aleksander-syn sam z siebie powiedział, że się zgadza na Wrocław, ale może tak od Bożego Narodzenia, a przynajmniej po wykopkach, na co Urszula żwawiej i głośniej niż zwykle zastukała garnkami na kuchennej płycie, a potem wyszła przed dom z papierosem.
- Swoje dzieci na poniewierkę gdzieś po świecie rozsyłać - mruczała niezadowolona na wpół do siebie, na wpół do rodziny.
   Przez kuchenne okna było widać, że nawet nie usiadła na ławeczce - jak to miała we zwyczaju, tylko nerwowo chodziła wzdłuż ścieżki do czereśni i z powrotem. Przecież rozumiała, że tak być musi, ale buntowała się, bo chciała jak najdłużej chronić "ten drobiazg". A ile lat miała ona sama, kiedy pierwszy raz wyjeżdżała tak na dobre z domu...? No tak, ale to były inne czasy...
   Babka Anna nie była babką w prostej linii, była ciotką Łucji, nieżyjącej już żony Aleksandra. Tych ciotek było kilka i każda z nich na swój sposób wtrącała się w sprawy dzieci. Najwięcej do powiedzenia miała ciotka Helena (dla dzieci  - babka),  mieszkała stosunkowo blisko i była częstym gościem. Pomagała  jak umiała. A czasem ...przeszkadzała. Ale tylko czasem. Dzieci ją kochały.
   Babka Anna przyjechała na wieś w drugiej dekadzie sierpnia. Rozumiała motywy obydwu Aleksandrów, ale znalazła dość argumentów, aby przekonać obu do swoich planów. Robiła to stopniowo, jak kropla drążąca kamień. Natomiast do innych spraw zabrała się z szybkością pocisku.
- Bój się Boga, Aleksandrze! Twoje dzieci nie umieją posługiwać się widelcem i nożem! Jak można tak zaniedbać dzieci!
   Nie było to do końca prawdą. Chłopcy już posługiwali się nożami, jedynie dziewczynki miały z tym problem. Ale chłopcy jedząc trzymali łokcie szeroko rozstawione. Babka Anna włożyła im pod pachy jakieś gazety i nagle posługiwanie się nożem i widelcem jednocześnie stało się szalenie utrudnione!
- No, bracie! To ja ci z całego serca współczuję - wyznał po obiedzie Teodor.
- Chyba nie musisz. Mnie nawet zależy na tym, by moje zachowanie było także  ładne.
- Startujesz na salony?
- Nie bardzo wiem, co masz na myśli. Babcia Anna ma co najwyżej jeden salon.
- Nie mam żadnego salonu - stwierdziła babka wyrastając przy nich jak z pod ziemi. - Mam dwa pokoje i kuchnię. Oddam ci mniejszy. To prawda, że jestem surowa, ale cię nie zjem. Pomogę tylko wystartować w dorosłe życie. Pod warunkiem, że ty sam będziesz tego mocno chciał. Jak zaczniesz zbijać bąki albo - nie daj Boże - chuliganić - wracasz na wieś. Mam nadzieję, że masz dość oleju w głowie...A ciebie, Teodor, chyba bym się bała do siebie wziąć. Jesteś straszny trzpiot! Nie ma w tobie za grosz odpowiedzialności!
- Babciu! Za dwa lata on będzie taki jak ja. Albo i bardziej poważny - zapewnił Aleksander.
- To właśnie chciałabym zobaczyć. Bardzo. Teraz to bym się bała, że mi mieszkanie podpali albo wodą zaleje. Bardzo różni jesteście.

   I tak wyjechał Aleksander. A niedługo potem także Teodor, ale on zamieszkał w internacie. Wydawało się, że największy problem będzie z Anną.Taka jakaś "letnia" była. Nie paliła się do pracy, ani do nauki. W podstawówce orłem nie była. Babcia Helena poświęcała jej bardzo dużo czasu, bała się , że szkoła zawodowa to szczyt możliwości Anny. Dziewczynka nawet nie wiedziała, kim by chciała być. Była uczynna, grzeczna i miła. Owszem, odrabiała lekcje, czytała lektury, ale jakby wszystko robiła bez duszy. Nawet dobrze przygotowana do lekcji - wracała do domu z trójczyną z minusem. Za to można jej było wszystko powierzyć - nie zapomniał, nie przeinaczyła, wypełniła co do joty. Teraz, kiedy nie było chłopców spadło na nią więcej obowiązków, ale Anna zamiast narzekać - zaczęła śpiewać. I lepiej się uczyć! Stała się bardziej operatywna i zorganizowana. Babcia Helena nie mogła się nadziwić.
- Śpiewa zupełnie jak twoja Łucja - powiedziała Urszula do brata.
- I pod ciężarami rozkwita jak Łucja...Ciociu Heleno - poprosił Aleksander - naucz ją tych dumek, które śpiewała moja żona.
- Pewnie ci chodzi o "Atamana"?
- Właśnie. Ale było ich więcej, chyba z harcerstwa...
- Chodźcie tu, dziewczynki - babka Helena niczego nie odkładała na potem.- Posłuchajcie. To piosenka, którą bardzo lubiła wasza mama. - Zanuciła pierwszą zwrotkę.
- Ja pamiętam jak to mama śpiewała - przyznała Ania.                                
- Nauczymy się jej dzisiaj. Aniu, jakąś karteczkę, aby spisać słowa...
   Wkrótce razem zaśpiewały:

Ej ty, ojcze atamanie
Ukraina śpi w najlepsze
Śpią sokoły na kurhanie
I stanęła woda w Dnieprze
Koń już ledwie nogi wlecze
Człek tak żyje, że nie żyje
Czas nie płynie, ale ciecze
Na limanie czajka gnije

Wyhowskiego szablą krzywą
Mała bawi się dziecina
Ty Kozacze śpisz leniwo
Płacze matka Ukraina
Skowroneczek strzepnął piórka
Gdzieś na stepie orzeł kracze
Rwie się pardwa i przepiórka
A ty jeno śpisz, Kozacze

Ej ty, ojcze atamanie
Niech nad tobą się użalę
Gdy tak dalej pozostanie
To chatynkę swoją spalę
Spisę w drobne drzazgi złamię
Szablę rzucę na dno morza
Sam się skryję na kurhanie
W dzikich stepach Zaporoża

   Chłopcy przyjeżdżali do domu na niedzielę. Aleksander - zawsze na pierwszą niedzielę miesiąca, Teodor - co dwa tygodnie.
- Co ty za nazwisko tam wymieniasz? - zapytał któregoś razu słysząc śpiewającą Annę.
- Wyhowski. "Wyhowskiego szablą krzywą" - wyjaśniła Anna.
- A kto to taki? Pewnie powinno być "Wysockiego"!
- Nie wiem, kto to. Babcia Helena tak nauczyła. Nic nie będę zmieniać.
- Zapytam babci. Albo i tatę.
-  A o Chmielnickim słyszeliście? Wyhodzki był następcą Chmielnickiego - wyjaśnił ojciec.
- Nas tego wcale na historii nie uczyli - stwierdzili zgodnie obaj chłopcy.
- To o Wyhodzkim jest pieśń, a o Chmielnickim nie ma? - zdziwiła się Anna .
- O Chmielnickim było dużo pieśni, ale my ich nie znamy.  Natomiast tę  pieśń znała wasza mama i niechby dalej przetrwała... Ale dajcie no atlas. Popatrzymy trochę na dawną Polskę.
   Od tamtej pory od czasu do czasu odbywały się lekcje historii inne, niż przewidziane w aktualnych programach szkolnych. Dzieciom się oczy szeroko otwierały ze zdumienia. A na koniec takiej lekcji było zawsze przypomnienie: "i nie paplać mi o tym bez potrzeby". Kalinka na razie zrozumiała, że nie wolno przyznać się do wiedzy o Katyniu i o cudzie nad Wisłą, ani o tym, że Polska była od morza do morza..

   Północno-wschodni  pokój nazywany był salonikiem. Na ścianach miał cudne przedwojenne,  kremowe tapety w delikatne dzwoneczki obrysowane bordowym i złotym kolorem. Przy dużym owalnym stole nakrytym ręcznie haftowanym obrusem w głębokim fotelu ustawionym na wprost drzwi wejściowych siadywała babcia Józefina Tęczyńska,  matka Aleksandra i Urszuli. Najczęściej coś czytała, czasem coś naprawiała - delikatną koronkę albo haft, jakiś obrąbek przy chusteczce do nosa. Choć sama urodziła sporo dzieci - nie przepadała za nimi i po śmierci synowej zawezwała do domu Urszulę. Wezwanie było na tyle stanowcze, że Urszula natychmiast przestała gospodarzyć u księdza Olszewskiego, załadowała swój dobytek na furmankę i po dwóch dniach jazdy stawiła się w domu. Swoje rządy zaczęła od tego, że kazała znaleźć bratu mamkę do dziecka. We wsi akurat nie było ani jednej karmiącej piersią kobiety. Tymczasem Kalina źle znosiła krowie mleko. Na szczęście babka Wacława, rodzona matka Łucji, zabrała dzieciątko do siebie na odchowanie.  Należała do kobiet przedsiębiorczych. Znalazła mamkę, Aleksandrowi przykazała, by przyjeżdżał jak najczęściej, od czasu do czasu zatrzymywała u siebie na kilka dni któreś ze starszego rodzeństwa Kalinki. Aleksander uwierzył, że dziecko przeżyje, ale i tak rozpaczał po stracie żony.
   W domu nie rozmawiało się o tym, przecież  nawet dzieci wiedziały, że babka Józefina była bezpośrednią przyczyną śmierci ich mamy.  Lekarz przykazywał, by poród odbył się w szpitalu,  a babka tak długo opóźniała wyjazd do szpitala,  aż  było za późno.  Lekarz przy wszystkich zwymyślał starą damę i nawet Aleksander nie wystąpił w obronie matki. Od tamtej pory już nie przychodził do niej na rozmowy, wręcz matki unikał, choć nadal razem jechali do kościoła na jednym wozie. Dzieci wyczuwały ten rozdźwięk, nigdy też nie były hołubione przez babkę i za nią nie przepadały. Natomiast bardzo łatwo przylgnęły do cioci Urszuli.
   "Zwrot" Kalinki nastąpił na drugi rok w czerwcu - czyli zanim dziewczynka skończyła roczek. Prawdę powiedziawszy Urszula ledwie radziła sobie ze starszymi dziećmi, a tu jeszcze taka pchełka....
- Musisz kogoś nająć do pomocy - prosiła brata.
- Wiesz, że to niemożliwe! Będziemy pracować według naszych sił. Nie ma we wsi ani jednej kobiety, której bez obaw powierzyłbym swoje dzieci. Zapomnij o tym pomyśle.
- To ... może się ożeń?
- Kpisz ze mnie, czy o drogę pytasz? Wysłałem list do ciotki Anny. Mam nadzieję, że przyjedzie na całe wakacje i nam pomoże. Tyle mogłem zrobić.
- Czy ty wiesz, że pod nosem jest staw i głęboki rów, że dzieci mi co chwila znikają z oczu, choć im tysiąc razy przykazuje, by były pod oknem... A ten twój pies przy stodole to następne niebezpieczeństwo dla dzieci.  Mnie włosy co chwila dęba stają!
   Ale dopiero gdy chłopcy wjechali wózeczkiem z Kalinką w środku do stawu - Aleksander zrozumiał, o czym mówiła mu siostra. Chłopcy chcieli tylko umyć kółeczka wózka- tłumaczył Aleksander-syn.
- Skąd takie pomysły przychodzą im do głowy!
   W duchu był zły i na matkę, i na Urszulę. Mając dwie kobiety w domu najmować kogoś do pilnowania dzieci? Nie ma już jaśniepaństwa, nie ma parobka do gumna i dziewczyny do domu, wszyscy pracują i oszczędzają, a jego dwie najbliższe kobiety rzucają mu kłody pod nogi. Tak nie może być! Na upartego mógłby zgodzić do pomocy Kaśkę od Popielaczków, ale po co po domu ktoś obcy? Po za tym tak szybko czas mija, Aleksander już skończył pierwszą klasę podstawówki, zaraz pozostałe dzieci też będą w szkole. I zrezygnował z pomysłu Urszuli. Za to na grodzi wyciął co grubszą olszynę, bracia Antoni z Józiem Tomaszkowie popiłowali to na deski, a potem sztachety i jeszcze przed żniwami stanęły najważniejsze odcinki płotu - dzieci były bezpieczne w dużym sadzie, o ile nie przyjdzie im do głowy przechodzić przez płot. Dla Teodora było to oczywiste wyzwanie, ale Tęczyński przewidziawszy takie zamysły kazał synowi kilka razy pokonać płot w swojej obecności. Brzdąc pokonywał płot śpiewająco. Kiedy wreszcie się zmęczył - nastąpił ojcowski zakaz.
- Beze mnie ci nie wolno. O płot się boję, nie o ciebie. Jeszcze mi płot zniszczysz! Jak będę miał czas, to kiedyś znów tak poćwiczysz. Zapamiętałeś? Nie wolno chodzić przez płot beze mnie.
   Przyjazd babci Anny był rozwiązaniem doraźnym. Aleksander z przykrością stwierdzał, że jego siostra Urszula wprawdzie doskonale sprawdza się jako gospodyni, ale nic ponad to. Nie umiała zrobić zakupów. Pół biedy z kuchennymi artykułami, jeśli miał je spisane na kartce - kupował bez problemu. Gorzej było, gdy dzieci potrzebowały nowych ubrań lub artykułów szkolnych. Urszula była bezradna. Wchodziła do sklepu i ... milkła. Nie wiedziała, czego chce, a już nagminne przepychanie się przy ladzie zmuszało ją do natychmiastowego odwrotu. Miała pańskie przedwojenne przyzwyczajenie: wejść do sklepu, usiąść i czekać aż właściciel czy jego pracownicy pokażą wybór towarów. Po za tym miała skłonności do kupowania rzeczy najdroższych i to teraz, kiedy na wszystkim trzeba było oszczędzać. Z jednej strony preparowała jakieś całkiem smaczne ziołowe herbatki,  a drugą rękę chętnie wyciągała po towar luksusowy.
   Tęczyński uchodził za człowieka majętnego. Niektórzy nazywali go kułakiem. Pilnował się i ze swoim zachowaniem i z osądami publicznie wyrażanymi o innych. Nie czuł się bezpiecznie. Jego obejście było za wsią, można powiedzieć, że to już była kolonia. Po sąsiedzku był las, wprawdzie wątły, ale dający możliwość cichych odwiedzin ludzi z lasu. Cały czas działały jeszcze oddziały AK,  po wojnie nastawione głównie na tępienie donosicieli i rosyjskich agentów.Wielokrotnie odwiedzały nocą Tęczyńskich. Zbrojni przychodzili do izby żądając jedzenia dla siebie i karmy dla koni. Zdarzało się, że odpoczywali przez kilka dni, szczególnie w czasie długotrwałego deszczu. Aleksander drżał wtedy o swoją rodzinę. W miarę możliwości niemal natychmiast wysyłał dzieci do babci Wacławy ,a po jej śmierci - do  babci Heleny.




======================================


Wszystko, co powyżej zostało napisane jest fikcją, moim bajaniem o przeszłości,fantazją wyssaną z palca,choć opartą na moich osobistych doświadczeniach. W żadnym wypadku nie jest moim pamiętnikiem. Jakakolwiek zbieżność imion lub nazwisk jest absolutnie przypadkowa. Tzw.radosnej twórczości zostało poddane nazewnictwo małych obiektów - wiosek lub dróg,lasów, kolonii, stawów i innych, jakich wymienić teraz nie potrafię, gdyż moje zmyślanie jest nie zakończone.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz