niedziela, 29 maja 2011

Roz.10. NA KOŃCU KASZTANOWEJ DROGI

  
 Ślady pobicia Pauliny przez enkawudzistów wreszcie poznikały i mogła pokazać się ludziom. Pojechała wraz z dziećmi i mężem do kościoła i nawet szli pod rękę tak, by wszyscy ich widzieli. Jeśli Stanisław był nawet zły - to tego nie okazał. Po mszy kupił chłopcom lizaki na straganie koło kościoła, a Paulina siedziała na wozie, pilnowała synów i rozmawiała ze znajomymi.  Była kłębkiem nerwów, jednak starała się nie okazać swego zdenerwowania, uśmiechała się, odpowiadała uprzejmie, choć nie koniecznie szczerze.
   Upłynęło już sporo czasu, a ona nie mogła przyjść do siebie. Na co dzień Stanisław odzywał się do niej tyle, co koniecznie musiał. Spał w pokoju synów, bo niby to Wojtusiem się chciał nacieszyć. W całym domu wiało chłodem mimo wysiłków rodziców Pauliny. Po za nimi jedyną osobą wtajemniczoną był jeszcze Aleksander.
- Wyprzyj to ze swojej pamięci! Tego nie było! Nie rozmyślaj i nie desperuj! Paulina zawsze cię kochała i teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje twego wsparcia. Ona niczemu nie winna - mówił bratu to samo, co rodzice Pauliny.
- Ale ty wyobraź sobie, że to dotyka ciebie!
- Nie! - ostro zareagował Aleksander. - Nic sobie nie będę wyobrażał. To ty musisz zapomnieć. Nic się nie stało. 




    A jednak się stało - Paulina była w ciąży. Stanisław z takim obciążeniem nie mógł już sobie poradzić i sięgnął po wódkę. Teść przyleciał za którymś razem do Aleksandra po pomoc.
- Jak pan mu nie przetłumaczy, to już po nas. Napity wygada to, o czym nie wolno nawet myśleć!
   Aleksander prawie natychmiast ruszył "gasić pożar".
- Tak się zachowujesz jak piętnastoletni smarkacz. Co to za rozwiązanie: wódka?  Masz poważną sytuację, a chcesz zniszczyć życie sobie i dzieciakowi. Jak się dowiedzą, że na wpół jest ruski, to życia tu mieć nie będzie i ty o tym wiesz. Ale i twoi synowie też życia mieć nie będą. Będą za nimi wołali "to bracia tego ruskiego" albo "bracia moskala". Tego chcesz? Więc nie mów, że to twoja wódka, twoje pieniądze, twoje życie. Masz rodzinę i to jest życie całej twojej rodziny. I tak się składa, że także mojej - bo jesteśmy braćmi. Mnie nie jest wszystko jedno, kto i jak o mnie mówi. Nie masz wyjścia. Musisz uwierzyć, że twoja żona nosi pod sercem twoje dziecko.
- Zwariowałeś!
- Musisz w to uwierzyć, bo inaczej sam zwariujesz. I przestań pić. Tego akurat ci nie wolno!
   Na szczęście czas robił swoje i zanim przyszło do rozwiązania, Stanisław ochłonął i prawie się pogodził z nieszczęściem.
   Tymczasem Paulina, zawsze pracowita, w czasie trwania tej ciąży przechodziła samą siebie. Rwała się do każdej ciężkiej pracy, do dźwigania, noszenia, wchodzenia po drabinie na sąsieki. Szorowała podłogi, odsuwała ciężkie sprzęty robiąc porządki - wszystko w nadziei, że straci to niechciane dziecko. Ale życie raz w nią wczepione ani myślało ginąć. I tak zimą przyszły na świat aż dwie dziewczynki, podobne do siebie, jak dwie krople wody, brzydkie okropnie i...rude. Za to zdrowe.
   Stanisław odchodził od zmysłów!
   Matka pilnowała Pauliny na każdym kroku. Wspierała ją jak tylko umiała. Prosiła, by się nie zamartwiała, bo starci mleko. Trzeba trochę czasu i wszystko znów zacznie się układać. A dziewuszki z dnia na dzień piękniały, już nie były takie czerwone i pomarszczone. Niestety, Stanisław nie tylko nie chciał wziąć je na ręce, nawet nie bardzo na nie patrzył, nie podchodził wcale do kołyski.
   Może by tak trwało i trwało, gdyby nie odwiedziny Józefiny Tęczyńskiej. Przyjechała z upominkami dla wnuczek, zadowolona, bo to pierwsze dziewczynki w tym pokoleniu. Nieświadoma tajemnicy zażyczyła sobie, by to właśnie Stanisław podał jej wnuczki do pooglądania. 
- Ależ są piękne! - chwaliła. - Śliczne! Podobne do mojej matki...Jak to zawsze stara krew się odzywa! Moja mama miała takie trochę złotawe włosy... Noski to czysto po mojej mamie! Jak to się przeciąga! Włoski z biegiem czasu pewnie ściemnieją. Oj, Stanisław! Powinieneś być z siebie bardzo dumny! Wspaniałe dziewczynki! Wspaniałe! I od razu dwie! To jakie imiona ostatecznie będą?
- Jadzia i Danusia - powiedziała szybko Paulina, choć do tej pory niczego z mężem nie uzgodniła. - Jadzia jest kilka minut starsza.
- A umiesz je odróżnić?
   Dziewczynki rosły zdrowo i ładniały z każdym dniem, Stanisław był w urzędach je "zameldować". Paulinę odwiedzały siostry, kuzynki i sąsiadki. Zadowolona z mimowolnej podpowiedzi teściowej radośnie opowiadała o rodzinnym podobieństwie, szczególnie, gdy ktoś zbyt długo rozwodził się na temat rudego meszku na główkach dziewczynek. Gdy dziewczynki skończyły roczek - podcięła im włosy i rzeczywiście po tym zabiegu zaczęły rosnąć minimalnie ciemniejsze. Obie miały za to zupełnie "nierodzinne" oczy - miodowe, złotoorzechowe. Kolor absolutnie niezwykły, rzadko spotykany.
   Stanisław ciągle spał w pokoju synów i  długi celibat zaczynał mu doskwierać. A Paulina potrzebowała jego wsparcia, oddania, czułości - wcale niekoniecznie miłosnych zmagań. Ponieważ Stanisław zachowywał rezerwę - ona też. Oboje pilnie się obserwowali. Wspólne obowiązki zbliżały ich każdego dnia, aż doszło do przełomu, radosnego dla obojga. Tak się szczęśliwie poukładało, że Paulina znów była w ciąży. 
   Serce Stanisława szybciej się otwierało na dziewczynki, niż sam się chciał do tego przyznać.Coś w środku mówiło mu, że to wielka niesprawiedliwość stawiać w jednym rzędzie synów i te ... córeczki. Córeczki?
   Któregoś dnia wracali z pola tylko we dwoje, Stanisław i Paulina.Konie szły noga za nogą, zmęczone.  Oni też byli zmęczeni, ale i zadowoleni, bo oto mieli za sobą kolejny udany, pracowity dzień.
- Chcę cię o coś zapytać - powiedziała Paulina ważąc słowa.Ostatnio rzadko mieli dla siebie chwile bez dzieci. 
- Pytaj - zachęcił. 
- O dziewczynki.
- Pytaj, o co chcesz.
- Kochasz je? Powiedz, kochasz je?
   Nie odpowiedział od razu, a serce Pauliny drżało z niepokoju. Mogła nie zaczynać tej rozmowy! Co też ją podkusiło?
- Kocham - przyznał łagodnie, miękko. - Tak, od dawna je kocham. One niczemu nie winne. Nie ma tu ani ich, ani twojej winy. Stało się, jak się stało... Tak sobie pomyślałem, że gdybyś była panną z dzieckiem, to też bym cię chciał. Tu kolejność uległa zmianie... Czasem myślę, że może nie wolno mi kochać dziewczynek tak mocno, jak synów. Że może okradam synów z miłości na rzecz dziewczynek, a to powinna być miłość tylko dla nich...
   Teraz Paulina milczała dość długo. Trochę więcej leżało jej na sercu, a nie wiedziała, czy znajdzie właściwe słowa. A jak urazi Stanisława?
- Stasiu - odezwała się nieśmiało.
- Mów, mów.
-Widzisz, ty zawsze mówisz "dziewczynki". Czy ja rozmawiając z ludźmi mogę mówić "nasze córeczki", albo nawet "twoje córeczki"? Do tej pory tego unikałam, ale to takie sztuczne... Muszę się pilnować, uważać. Szczególnie przy tobie, bo nie chcę ci robić przykrości, ale sam mówiłeś, że one niewinne... Chcę tylko wiedzieć, czy mi wolno...
- Wolno.- Powiedział zwracając się do Pauliny i niezgrabnie pocałował ją w policzek.

   U obydwu braci przybywało dzieci. Łucja już nie tylko się uczyła, ale i sama była nauczycielką. Józefina zaczęła chorować na serce. Paulina nabrała aż zbyt dużo pewności siebie. Urszula nadal była gospodynią na plebanii u proboszcza Olszewskiego. Mimo wszystko życie jakoś się układało, tylko oszczędzać trzeba było dosłownie na wszystkim. Aleksander naprzemiennie zdrowiał i chorował. Ale jeśli akurat był zdrowy, a we wsi była potańcówka - z przyjemnością zabierał tam żonę. Łucja lubiła tańczyć, on też, i aż złościł się, kiedy ktoś prosił Łucję do tańca, albo trafiał się amator "odbijanego". Mówiło się, że szesnastoletnia Łucja uciekła kiedyś na tańce przez okno, kiedy to mama nie pozwoliła jej na zabawę.
   Groźba rewizji i aresztowań była nieustanna. Partyzanci przychodzili, przynosili prawdziwe wieści, przede wszystkim mówili o licznych prowokacjach, o fingowaniu dowodów przeciwko nim, tak, aby mówiono o nich, że są zbrodniarzami. Ogłoszono amnestię i dużo leśnych wówczas się ujawniło. Życie, choć coraz bardziej zwyczajne, nie było jednak najłatwiejsze. Ale też było się z czego cieszyć.
   U Tęczyńskich wszystko układało się aż za dobrze. W 1950 r. Stanisław miał już piątkę dzieci. Najmłodszy, Marek, urodził się w lipcu czterdziestego dziewiątego.Natomiast u Aleksandra pojawiły się jeszcze dwie dziewczynki, Anna i Wiktoria, wkrótce też się okazało, że Łucja znów jest przy nadziei. Natomiast Józefina "słabowała" i wszyscy schodzili jej z drogi, by nie denerwować. Ona to odbierała, jako ukrywanie przed nią tego, co dzieje się w domu. Ponieważ nie lubiła dzieci, Łucja idąc do pracy zostawiała je u pani Kruszyńskiej, a w drodze powrotnej odbierała. Popołudnia w całości poświęcała gospodarce, mężowi i dzieciom. Do lekcji przygotowywała się wieczorami i nocą. Dzieci towarzyszyły Łucji i Aleksandrowi we wszystkich gospodarskich pracach, chłopcy szybko stali się bardzo pomocni i to nie tylko do wszystkich "podaj", "zanieś", ale nawet do przypilnowania dziewczynek. Cała czwórka dzieci bardzo lubiła małżeństwo Kruszyńskich. Byli to ludzi wielkiej dobroci i łagodności. Pan Kruszyński , weteran wojenny, nie mógł zajmować się rolą, ledwie chodził. W ciepłe dni siadywał przed domem na ławeczce wyłożonej starym kożuchem. A dzieci koło niego.Strugał im zabawki z kawałka kory, powyginanej gałązki czy korzenia. Niesłychanie tym dzieciom imponował! Zdumione patrzyły, jak po kilku zaledwie cięciach kora zamienia się w mleczną krowę, z gałązki jest wiewiórka z puszystym ogonem, kiedy indziej nastroszony indor. I do tego można było pytać do woli, a zachęcony opowiadał im o wojennych przygodach (jednak w wersji "dla dzieci"), o krajach, które widział, o dawnych zwyczajach w wiosce, na przykład o "przepiórce" na zakończenie żniw i o tym, jak się orało wołami, o malowaniu szyb w oknach panien  na Wielkanoc i o robieniu psikusów chłopom - niemiłym sąsiadom.
   Od czasu do czasu przyjeżdżała matka Łucji. Bywało, że i na cały tydzień. Wtedy dla dzieci był prawdziwy raj, bo babcia bawiła się z nimi w chowanego, śpiewała i tańczyła, uczyła dziecinnych wierszyków, zabierała na spacer (aż się ludzie dziwili!), gotowała coś ulubionego dla każdego w oddzielnym garnczku. Wieczorami opowiadała takie bajki, że było i pięknie, i śmiesznie, i trochę nawet strasznie! Dzieci zawsze prosiły, by nie odjeżdżała, albo żeby przynajmniej obiecała, że zaraz znów przyjedzie. Przyjeżdżała, szczególnie zimą. Pilnowała dzieci na ślizgawce albo razem z nimi lepiła bałwany i ustawiała w szeregu po oknem: mama, tata i czworo bałwankowych dzieci. Potem robiła kogel-mogel, zalewała gorącym mlekiem i pilnowała, by każde dziecko wypiło swoją porcję. Dzieci prawie nie chorowały. Najsłabsza była Wiktoria, a nie, jak się tego było można spodziewać, Teodor. Łucji udało się bardzo szybko wyhamować agresję pierworodnego. Bardzo pilnowała tego, by na chłopca nikt nie krzyczał.  A jeszcze lepiej - oby nie podnosić głosu w jego obecności. I tak nadmierna nerwowość syna w zasadzie zanikła. W stosunku do rodzeństwa był bardzo opiekuńczy.
   Aleksander ojciec z pewnym niedowierzaniem konstatował, że w tej innej, powojennej rzeczywistości, w tej Polsce, która nie do końca była jego Polską, też można być szczęśliwym! Pewnie, że miał kłopoty z obowiązkowymi dostawami i z płaceniem podatków w terminie! Cały czas musiał wybierać:podatki, czy inwestycje? Bez maszyn nie mógł zwiększać produkcji. Potrzebował kupić dobre, mleczne krowy i szukał mięsnej rasy świń. I jeszcze konie! Cały czas marzył o koniu pod siodło... Teraz, gdy miał taką wspaniałą rodzinę musi zapomnieć o mrzonkach!
   Świat zawalił się niespodziewanie - wraz ze śmiercią Łucji.
   Pojęcia nie miał, że tak bardzo może boleć serce i dusza. Kto wie, gdyby nie dzieci, może nawet targnął by się na swoje życie. Ziemia z pod stóp mu się usunęła...



   Wszystko, co powyżej zostało napisane jest fikcją, moim bajaniem o przeszłości,fantazją wyssaną z palca,choć opartą na moich osobistych doświadczeniach. W żadnym wypadku nie jest moim pamiętnikiem. Jakakolwiek zbieżność imion lub nazwisk jest absolutnie przypadkowa. Tzw.radosnej twórczości zostało poddane nazewnictwo małych obiektów - wiosek lub dróg,lasów, kolonii, stawów i innych, jakich wymienić teraz nie potrafię, gdyż moje zmyślanie jest nie zakończone.
     

3 komentarze:

  1. No to zrobiło się troszkę romantycznie.Bardzo fajnie mi się przeczytało.Jutro sobie przeczytam chętnie jeszcze raz.Dotarłaś do roku w którym się urodziłam.
    Dzięki i pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Juta
    Mam nadzieję, że tej romantyczności będzie znacznie więcej, szczególnie jak Kalinka skończy jakieś 15-16 lat...Wytrzymasz tyle ze mną???

    OdpowiedzUsuń
  3. Tkaitko-nie znasz mojej wytrzymałości.A tak naprawdę gdyby mnie to Twoje pisanie nie interesowało tak bardzo, to żadna siła by mnie nie zmusiła do czytania.11- tką będę się delektowała jutro,(o przepraszam dzisiaj)ale rano przy kawce.
    Spokojnej nocy Ci życzę.

    OdpowiedzUsuń