sobota, 28 maja 2011

Roz.9. NA KOŃCU KASZTANOWEJ DROGI

Józefina patrzyła skamieniała, jak zabierają jej syna. Wszystko się w niej buntowało, chciała wyć, krzyczeć, bić – a stała wrośnięta w ziemię jak słup soli… Co za czasy! Co to za czasy? Jak można niewinnego człowieka więzić? Zabierali go na oczach dzieci… Jezu – czy tak można? Popychali, uderzyli kolbą w plecy…Boże, Ty widzisz i… nic?
Szukali niezwykle starannie, mebel po meblu, zakątek po zakątku, nawet szafy od ścian odsunęli i szukali skrytek. Myśleli, że co znajdą? Broń? Złoto? Krzyczeli na jej Aleksandra, że kułak, że go biały chleb rozpiera, że z bandytami jest w zmowie i braci wspiera, a może nawet ukrywa.
Zaglądali za obrazy; mały owalny obrazek Chrystusa w cierniowej koronie spadł na podłogę, a ten najważniejszy ubek stanął na nim butem…
Przetrząsnęli strych i piwnicę. Podobnie dokładnie szukali w spichlerzu, a potem w stodole i oborach. Nigdy czegoś takiego nie doznała! Miał rację Aleksander, kiedy mówił, aby przestały te obrazy ukrywać i normalnie powiesiły na ścianie. Jakby coś ukrytego znaleźli – przecież na miejscu mogli zabić… I tego kwiatka się tak czepili. Gałązka wrzosu w pokoju wnuków. Ciekawe skąd ona tam? Wczoraj do lasu nie chodzili. A ten ubek od razu przyleciał i krzyczał, że ma dowód na to, że pomagają bandytom, że w nocy byli bandyci… Mały Aleksander powiedział, że od dziewczyny dostał, ale jak zaczęli na niego krzyczeć, od której, gdzie mieszka – to zemdlał… Dziewięć lat i kwiatek od dziewczyny? Toż to nieprawdopodobne…Ale kto dziś za dziećmi nadąży?Ona nie ma już siły o tym wszystkim myśleć!


Huk był potężny, zupełnie niespodziewany, po pierwszym wybuchu nastąpiła cała seria, jeden za drugim, a potem jeszcze kilka innych w niewielkich odstępach czasu. Jakby cały lasek za stodołą wyleciał w powietrze! Aleksander i Teo chcieli tam zaraz biec, ale babka groźnie osadziła ich na miejscu.
- Żadnego wychodzenia! Krowy trzeba skończyć doić i do szkoły iść.
- Babciu, ale to te miny z lasu…
- Porządek w domu trzeba zrobić, zobacz, jaką nam ruinę zostawili…
Nawet, jeśli była ciekawa – nie dała tego po sobie poznać. Ogarnęła dzieci do kątka, sama zabrała się od nowa do rozpalania pod płytą kuchenną, nie szło jej to, ręce się trzęsły, już chyba piątą zapałkę zmarnowała.
- Babciu, ja – Anna wyciągnęła łapeczkę po zapałki i Józefina bez chwili wahania jej oddała. Nigdy nie umiała rozniecać ognia! Nigdy! A Anna od pierwszej zapałki…
Chciała, by ktoś przyszedł, powiedział, co się stało w lasku. Jak tak, to Manugiewicz dzień dnia tu przesiaduje, a jak go teraz ona, Józefina, przywołuje myślami, to go nie ma…
Pierwsza przyszła Leonia.Mieszkała bliski Miasteczka. Można powiedzieć, że przybiegła, przyleciała najszybciej jak mogła. Czatowała przy drodze, jak tylko dowiedziała się, że wojsko z ubekami pojechało do Pokrzywki Małej, a może i dalej, do Dużej, kto ich tam wie, trzy samochody wojska, to nie mało. Czekała na tym ostrym zakręcie, tam zawsze muszą bardzo wyhamować, no i doczekała się powrotu, widziała pana Tęczyńskiego. Aleksandra. Zobaczył ją i ręką nieznacznie na Pokrzywkę Małą pokazał… To i szła tu, ale czekała na resztę samochodów. Aż te wybuchy było słychać i już w Pokrzywce była, jak samochód strasznie szybko pojechał…Ale tylko jeden. Pewnie rannych powieźli. Może i zabici są… O matko! Znowu takie nieszczęście! Stanisława na samochodzie nie widziała, no ale nie wszystkich widziała, nie wie, czy był, czy nie. To co ona teraz ma robić? Chyba zwierzyna w chlewach głodna, bo świnie coś kwiczą. Dobrze, idzie do gumna i będzie wszystko starała się ogarnąć.
Może godzinę później przyszedł Manugiewicz. Był szary na twarzy.
- U mnie nic nie znaleźli. A u państwa?
- Gałązkę wrzosu. I uczepili się, że to partyzanci przynieśli. Zabrali Aleksandra. Urszula jest chora. Trzeba z nią do lekarza. I o Aleksandra trzeba się wywiedzieć, chociaż tyle, gdzie ich trzymają i za co. Pani Kruszyńska niechby przyszła do dzieci. Trzeba to jakoś poukładać, ogarnąć. Meble poprzesuwane… Tyle roboty…
- A co pannie Urszuli?
- Mówi, że się przedźwigała, że może stare szwy w brzuchu puściły, bardzo ją boli.
- Pani Tęczyńska, to niech ją pani szykuje do lekarza, a ja idę konie zaprzęgać.
- A … co się stało w lasku?
- Masakra… Jatki… Bardzo dużo rannych, przynajmniej jedenastu zabitych. Nie będę przy dzieciach… Tak dokładnie ten najgłówniejszy kazał sprawdzić, czy tu nie ma schronów dla partyzantów, jak to on mówi „dla bandytów”. Podły człowiek. Cała rodzina taka podła! Kolaborowali z Niemcami, donosili ruskim, teraz sami są u władzy. To nie ludzie, to gorzej zwierząt…
Po południu było już wiadomo, że Urszula trafiła do szpitala w Białymstoku i że lada dzień będzie miała operację.
- Doktor mówił, że tylko najpierw jakieś badania jej porobią, a potem zaraz operacja, że musowo tę operację robić.- Tak wyjaśnił Tęczyńskiej i Leoni.
O aresztantach było wiadomo tyle, co nic. Wszyscy są w areszcie w Miasteczku. Nie wiadomo, co z nimi dalej. Zwiększyła się liczba zmarłych żołnierzy, nie wszyscy żywi dojechali do szpitala w powiecie.
Na drugi dzień w zlewni mleka chłopi gadali, że to temu nadgorliwemu ubekowi urwało obie nogi koło kolan, źle założono mu tu, w lasku, opaskę uciskową i się wykrwawił „na śmierć”. Mówili też, że ktoś musiał donieść, miał złość na kogoś we wsi i doniósł na niego… Generalnie w Pokrzywce Małej żołnierze znaleźli dwa bagnety, a w innych dwóch domach broń. Na trzecie znalezisko naprowadził mały chłopaczek, sześcioletni Henio. Chłopcy ze strachem – ale i z ciekawością – podglądali żołnierzy z kordonu. Któryś z żołnierzy postraszył dzieciaki karabinem. Na to rezolutny Henio wypalił:
- A ja się pana nie boję!
- A to czemu?
- Bo mój tato też ma karabin!
- Jaki karabin?
- Taki sam, jak pana.
- A gdzie go ma?
- A w stodole za belką.
- E tam, bujasz!
- A ma!
Od słowa do słowa do słowa Heniu wszystko wyśpiewał, żołnierze zabrali karabin, a ojciec, jak się później okazało, trafił na kilka lat do więzienia. Wszystko w obejściu nieprzewidzianym do rewizji.
Sensacją był również przyjazd saperów. Przeczesali lasek, obwieścili, że już jest czysty. Na następny dzień pognała do lasku swoje cztery kozy stara Marynia i zaraz jedną straciła w nowym wybuchu. W całej wsi zawrzało. Na razie to tylko koza, ale mogło być dziecko. Albo ktokolwiek. Sołtys pojechał do powiatu domagać się prawdziwych saperów. Wyśmiano go.
- A co? Tamci nie byli prawdziwi? A po co wam ten lasek? Tyle czasu się bez niego obchodziliście, to jeszcze wytrzymacie. Nie ma ludzi i nie ma czasu. I nie ma sprzętu.
Przy okazji sołtys dowiedział się, że aresztanci są już w powiecie.
Leonia jeszcze tego samego dnia przygotowała wraz z Pauliną bieliznę i ubrania dla braci. Na drugi dzień pojechała mając ze sobą dwie paczki żywnościowe i litr samogonu. Nie zobaczyła się z Tęczyńskimi, ale za bimber pozwolono podać jej odzież i jedzenie. W zamian dostała brudne ubrania. Przejrzała je skrupulatnie – nie były pokrwawione!
Urszulą w zasadzie najbardziej przejmował się Manugiewicz.
To, co z wieczora wydawało się jasne i proste z rana jakby już nie było takie oczywiste… Mimo wątpliwości Jakub ubrał się odświętnie i z przygotowaną z wieczora teczką ruszył na stację kolejową. Piechotą. Pierwszy raz jechał do panny Urszuli i to go cieszyło i zawstydzało jednocześnie. Myślał, że wszyscy spotkani znajomi wiedzą po co i dlaczego jedzie. Przysłowie mówi, że każdy sądzi według siebie. Manugiewicz nie sądził ludzi po pozorach i nie szukał w nich zła. Przypuszczał jednak, że to o nim ludzie mogą myśleć czy mówić, że jest wierniejszy od psa, odtrącony tyle razy, postawiony przez Tęczyńską pod progiem, zaledwie taki „chłopak do wszystkiego”, trochę służący, fagas prawie… Wstydził się swego wieloletniego uczucia do panny Urszuli. Może by było mu łatwiej, gdyby nie domyślał się wzajemności Urszuli. .. Wszystkiemu winna pani Józefina. Gdyby nie ona – już dawno by byli małżeństwem…
Adres szpitala miał od doktora Godlewskiego. Poczciwości lekarz – nawet mu prowizoryczną mapkę wyrysował! I zapisał, jakim tramwajem tam jechać. Nie chciał jechać. Miał dużo czasu. Może coś po drodze kupi dla Uleńki… Tak bardzo było mu jej żal!
Dopytał się o drogę, kupił, co tam sobie zaplanował, w szpitalu znów musiał pytać, skłamał, że jest mężem, na szczęście nikt o dokumenty nie prosił, bo nawet nazwisko inne. Trafił na groźną pielęgniarkę, nie chciała go wpuścić, bo jeszcze nie pora odwiedzin, tłumaczył, że on z daleka, że pociąg powrotny. Uległa, gdy wsunął jej do kieszeni czekoladę, wskazała pokój Uli. Maleńki był, stały tam tylko dwa łóżka. Jakub ani spojrzał na drugą pacjentkę.
Panna Urszula leżała po lewej stronie i jak ją zobaczył, to nie mógł już od niej oczu oderwać! Była taka biedniutka i bladziutka, taka samotna i opuszczona! Nie podniosła powiek nawet, gdy podszedł do łóżka, dopiero jak dotknął jej ręki i ucałował rozświetliła się bladym uśmiechem. Była najpiękniejszą kobietą świata! Była kobietą jego marzeń! Była cudem natury! Nikt i nigdy nie był tak kochany, jak ona! Ucałował wielekroć jej dłoń a potem – sam nie wiedział skąd w nim tyle odwagi – ucałował także bladziutki policzek i na powrót przypadł ustami do ręki.
- Co słychać? – zapytał. Wiedział, że powinien zapytać „jak się panna Urszula dziś czuje?”, jednak takie sztywne słowa nie chciały mu przejść przez usta, a nie miał śmiałości powiedzieć na ty.
- Dobrze wszystko. Już jest część wyników i jest dobrze. Jutro reszta i pewnie operacja. Jak nie jutro, to najdalej pojutrze.
Jakub wypatrzył stołek wsunięty pod łóżko i przysiadł na nim ostrożnie.
- Panno Uleńko – powiedział pochylając się do jej ucha - czy moglibyśmy poudawać, że jesteśmy małżeństwem? – Patrzył na nią wyczekująco i trochę ze strachem, czy się aby nie pogniewa. Do tej pory znał swoje miejsce – przy progu.
- Tak – odszepnęła. - Tak…
Siedział obok niewymownie szczęśliwy, co chwila całował jej rękę, której już nie wypuszczał ze swoich rąk.
I do domu też wracał taki w siódmym niebie. Mógłby tańczyć i śpiewać!
Co 2 – 3 dni jeździł do Białegostoku. Zawoził chorej jakieś drobiazgi od siebie – troszkę miodu, gałązeczki wrzosu, pachnące mydełko i szampon do włosów, kawałek kory z zamocowanymi piórkami kraski. I najważniejsze – świeże wiadomości z domu. Operacja się udała i Urszula wracała do zdrowia całkiem szybko. Martwiła się braćmi i małym Aleksandrem. Na razie wiedziała tylko, że bratanek jąka się, a może zacina. W każdym razie ma kłopoty z mówieniem.
Tymczasem mały Aleksander przeżywał ogromne dramaty. Uznał, że gałązka wrzosu była głównym dowodem przeciwko jego ojcu. Zatem przez niego ojciec trafił do więzienia. A może nawet stryjek Stanisław… Na jego oczach ponownie znieważono i bito ojca. To dla chłopca był niesamowity cios. Nie miał z kim porozmawiać. Babcia Józefina i Leonia absolutnie się do tego nie nadawały. Poczucie winy stawało się nie do zniesienia. Ciągle o tym myślał. Nie mógł się uczyć. Nie mógł jeść. Z trudem wykonywał najprostsze polecenia. Jednocześnie czuł, że jest dla wszystkich zawadą – posikał się w nocy do łóżka i babcia Józefina piętnowała go wyjątkowo złośliwie.
Nie mogąc wytrzymać poczucia winy doszedł do wniosku, że musi iść na milicję i oskarżyć samego siebie oddając jednocześnie milicji szablę. Może wtedy wypuszczą jego ojca i stryja na wolność. Nie wolno mu ukrywać się za plecami ojca. Ale... Po pierwsze się bał, po drugie – nie wierzył w skuteczność swego poświęcenia, po trzecie – będzie bardzo trudno bez przeszkód zanieść szablę na posterunek czy tam komisariat, no, do samego komendanta. A honor nie pozwalał mu milczeć… Odkładał sprawę z dnia na dzień wyzywając sam siebie w myślach od tchórzy. Przez niego nazwisko Tęczyńskich zostało splamione i tylko on sam może zetrzeć te plamę na honorze…
Czasami wszystko mu się mieszało. Kto jest ten dobry, a kto ten zły? Przecież w gruncie rzeczy posiadanie szabli nie jest zabronione! Akowcy walczą o wolną Polskę. Czemu są ścigani, mordowani? Szeptem mówi się o strasznych zbrodniach, których dopuścili się enkawudziści na polskich oficerach, może nawet na dwóch jego stryjkach. Nie wszystko rozumie, ale słyszy. I o Stalinie też się mówi szeptem.
Już wiedział, że mały Henio Zalewski „sypnął” swego ojca. Był ciekaw, czemu żołnierz, który jego, Aleksandra, widział w ogródku ani słowem nie wspomniał o tym. A może wspomniał, ale on nie słyszał? Chyba jednak nie wspomniał, bo nikt ogródka nie plądrował. Szabla leży tam do dziś… Babcia Józefina płacze wieczorami, a w dzień tak strasznie dogaduje wszystkim dzieciakom… Taty nie ma, ciocia Urszula w szpitalu, babcia Wacława też strasznie chora. Wczoraj słyszał „umierająca”, co za wstrętne słowo! Babcia Helena nie ma czasu. Bez taty to on nie chce czytać „Ogniem i mieczem”. Nic nie chce…
Jąkał się coraz bardzie. Tylko co miał się za dorosłego, taki był dumny z siebie, a teraz okazał się zwykłym śmieciem… Gorzej niż dzieciuch... Przez niego ojciec jest w więzieniu. Czy kiedykolwiek będzie mógł spojrzeć ojcu w twarz? Wierzył, że ojciec wróci, bo jak można więzić kogoś za kwiatek? O matko, a może on, syn, pogubił się tak, że już nie wie, co jest dobre, a co złe?
Śmierć babci Władysławy bardzo go zasmuciła. Aż wstyd się przyznać, ale wolał ją od babci Józefiny.
- Jeszcze pogrzeb potrzebny w takiej chwili! Jakby mało było nieszczęść nieszczęść rodzinie – gderała babka, ta „domowa”.
- Śmierć nie wybiera – odpowiedziała filozoficznie Leonia.
- Ach, co ty tam wiesz! Przez te miny tyle chłopców poszło do nieba! Toż to dzieciaki a nie żołnierze! Sama smarkateria! Każdy z nich miał przecie matkę. Czy myślisz, że te matki nie płaczą?
Nikt małego Aleksandra nie pytał, czy chce czy nie – dorośli zadecydowali, że babka Józefina i troje najstarszych dzieci Tęczyńskiego jadą na pogrzeb, a potem na stypę. I jeszcze Manugiewicz jako woźnica i jako pomoc absolutnie do wszystkiego. Niby smutna uroczystość, Aleksandrowi był jednak potrzebny kontakt z rodziną matki, gdzie wszystkie rozmowy nawet były bardziej normalne, niż pod rządami babci Józefiny, kiedy zabrakło cioci Urszuli i przede wszystkim ojca. Leonia i pan Manugiewicz, choć zaprzyjaźnieni, do takich rozmów się nie nadawali. Ponadto byli ciągle w rozjazdach, to znowu kopali kartofle ( „Nie mów kartofle – uczył tato. – Kartofle to po niemiecku. Ty mów ziemniaki, dobrze?"). Zatem kopali ziemniaki… Na szczęście znalazł chwilkę, by poprosić babcię Helenę o rozmowę. Niech przyjedzie, jak już się wszystko w miarę uspokoi, poukłada jakoś. Wiedział, że to musi potrwać kilka dni. Rozmawiał też z babcią Anną. Musiała zauważyć, że teraz się tak paskudnie jąka…Lepiej się nie odzywać. W szkole już się z niego śmiano. Nie lubił teraz chodzić do szkoły, nie lubił już się uczyć…
Zamykał się w sobie coraz bardziej, starał się wcale nie odzywać. Czasem babcia Józefina kazała mu przypilnować Kalinę… Lubił brać ją na ręce i przytulać. Strasznie mu się wtedy chciało płakać. Ogromnie... Ale i tak lubił przytulać siostrzyczkę. Kalinka chętnie zaplatała swoje małe łapki na jego szyi, gadała coś po swojemu, "buziała ". Wtedy, choć na trochę, nie był taki samotny…

C.d jest tu -- http://czas-i-ja.blogspot.com/2011/05/10.html

Wszystko, co powyżej zostało napisane jest fikcją, moim bajaniem o przeszłości,fantazją wyssaną z palca,choć opartą na moich osobistych doświadczeniach. W żadnym wypadku nie jest moim pamiętnikiem. Jakakolwiek zbieżność imion lub nazwisk jest absolutnie przypadkowa. Tzw.radosnej twórczości zostało poddane nazewnictwo małych obiektów - wiosek lub dróg,lasów, kolonii, stawów i innych, jakich wymienić teraz nie potrafię, gdyż moje zmyślanie jest nie zakończone.

16 komentarzy:

  1. Tkaitko, druty nie zając, nie uciekną, a pisanie, jeśli ma się "ciąg" jest ważniejsze niż dzierganie.Bardzo dobrze,że zdecydowałaś się pisać, bo i treść i styl są dobre.Zapewniam Cię,że znacznie więcej osób potrafi niezle robić na drutach, niż pisać opowiadanie na podstawie zasłyszanych opowieści. Dobrze się to czyta, naprawdę.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No Kochana nie wiem co Ty zrobisz ale mnie to czytanie naprawde wciągneło.I nie bardzo bym chciała myśleć abyś miała zaprzestać.Absolutnie się zgadzam z tym co napisała anabell.Więc póki czujesz taką potrzebę to pisz.
    Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja zaczęłam od końca, ale jak będę miała więcej czasu to z przyjemnością przeczytam "od deski do deski" :))) utalentowana z Ciebie bestyjka, Elu :)))

    OdpowiedzUsuń
  4. aaa, tutaj jestes, ciag dalszy opowiesci, czytam i podziwiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytam i czekam z niecierpliwoscia na ciag dalszy.

    Strasznie ciekawe sa te Twoje "historyjki". Pisz,

    pisz, bo masz talent. Serdecznie Cie pozdrawiam. Teresa

    Ps. Nie moge sie zalogowac inaczej jak anonimowa, buuuu

    OdpowiedzUsuń
  6. Anabell
    Bardzo Ci dziękuję za życzliwe przyjęcie.
    Ostrzegano mnie, że takie pisanie "na żywo" nie koniecznie jest najłatwiejsze dla autora.Można pragnąć, ba, być przymuszonym do jakiejś zmiany, a tu już po zawodach, wróbelki wyfrunęły!
    Właśnie pragnę, aby część 2. zniknęła całkowicie. Nie pasuje mi w tamtym miejscu...Chronologia jest całkowicie zaburzona!

    OdpowiedzUsuń
  7. Juta
    Dziękuję, że tak wiernie mi sekundujesz!Jednak przeczytaj także moją odpowiedź dla Anabell. Kurcze pieczone w pysk! - nic nie da się zrobić.
    Zatem brnę dalej!

    OdpowiedzUsuń
  8. Beato
    Dziękuję,że wpadłaś.
    Czasem nie przymuszaj się do czytania. Ja wiem, że teraz dużo osób lubi coś lekkiego do poduszki. A tu nie tylko nie do poduszki, to jeszcze trochę smutno.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jolu
    Bardzo dziękuję. Cieszę się, że Cię to interesuje. Do tej pory nie mam nawet roboczego tytułu!

    OdpowiedzUsuń
  10. Teresko - Gościu mój z przymusu prawie Anonimowy

    Zatem piszę.
    Dziękuję za każde Twoje słowo!
    Miło, że mimo utrudnień - napisałaś komentarz.

    OdpowiedzUsuń
  11. Oooo ... No proszę, nie tylko dziergasz pięknie ale i piszesz .

    OdpowiedzUsuń
  12. Olllq
    Oooo...Dziękuję!Miło takie słowa czytać:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Elu, to nie będzie przymuszanie tylko czysta przyjemność :))) bardzo dobrze mi się czytało i mnie zaciekawiło, tylko że u mnie ciągle problemy z czasem. Ale jak się trochę ogarnę, to zacznę od początku. Mogę nawet pochlipać. Po przeczytaniu miałam takie uczucie, że chcę jeszcze :)))

    OdpowiedzUsuń
  14. Beatko
    Miło mi.
    Właśnie zapowiedziałam, że będzie nawet o romansowaniu Kalinki - zapowiada się dużo czytania!

    OdpowiedzUsuń
  15. wszyscy chlipią, a ja widzę, że i proza pewnej Poetce wychodzi równie dobrze... gratulejszyn, Elu!

    OdpowiedzUsuń
  16. Napisałam i nic... powtórzę zatem: pewna znana mi Poetka zaczęła pisać prozą, co dobrze Jej wychodzi a nam dobrze robi. A Romans ma być krwisty i ognisty. Prawda czasu prawda ekranu!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń