środa, 4 maja 2011

NA KOŃCU KASZTANOWEJ DROGI roz. 3.

  Roz. 3.

W siedem lat po wojnie zgłosił się do Tęczyńskiego nieznajomy mężczyzna. Był już późny  majowy wieczór. Psy spuszczone z łańcuchów zaniosły się niespodziewanie takim szczekaniem, że Aleksander na wpół rozebrany do snu pospiesznie ubrał spodnie, w sieni chwycił na ramiona roboczą bluzę i z latarką na baterie w ręku poszedł sprawdzić, co się dzieje. Czasem - a było tak kilka dni wcześniej - psy reagowały z taką furią na obcego kota. Dla największego z psów, Demola , przesadzenie płotu było na wyciągnięcie łap. Mniejszy, też łańcuchowy, Sopel, zapewne płotu by nie przeskoczył, ale szczekał i warczał bardzo groźnie. Natomiast mała przydomowa Mika zanosiła się jazgotem, aż tchu jej brakło. Chwilę trwało, zanim Aleksander doszedł do bramy wjazdowej przy końcu Kasztanowej Drogi i przyciszył stanowczym nakazem  psy, zaprzestały szczekania i teraz tylko powarkiwały ostrzegawczo, natomiast Mika nie chciała przycichnąć, miotała się oburzona pod bramką.
   W świetle latarki Tęczyński zobaczył drobnego człowieczka w lichym odzieniu.
- Ja do pani Tęczyńskiej albo do kogoś z rodzeństwa pana Teodora Tęczyńskiego.
- Czyli do mnie. Jestem jego bratem. Mam na imię Aleksander.  Zapraszam.
- A psy?
- Zadbam o pana, proszę wejść.
   Aleksander wziął ujadającą suczkę na ręce, a pozostałym dwóm psom kazał iść do budy, ale nie poszły, były w pobliżu najeżone i groźne, cały czas z obnażonymi kłami i głuchym warkotem w gardzielach. Nocny gość trzęsąc się ze strachu i oglądając na psy wszedł przed Aleksandrem do domu.
    Z opowiadania obcego wynikało, że był on może nie aż zaprzyjaźniony, ale zakolegowany z - najstarszym bratem Aleksandra - Teodorem. Razem walczyli pod Kałuszynem we wrześniu 1939 roku. Teodor tam zginął.
- Widziałem ciało. A tu jest kilka pamiątek po pańskim bracie - nieznajomy położył na stole mały pakiecik owinięty gazetą.
- Kim pan jest? Jak się pan nazywa? - zapytał Tęczyński.
- Piotr Czajka.
- Mój brat nigdy o panu nie wspominał.
- Zapewne nie wspominał o setce innych znajomych żołnierzy.
- Zapewne - zgodził się Aleksander. - Pan pewnie zdrożony i głodny? - zatroszczył się.
- Owszem.  Ale to nie wszystko, co mam do przekazania. Proszę zobaczyć, co jest w środku - przesunął pakiecik bliżej gospodarza.

   Ale Aleksander nie spieszył się. Najpierw podał gościowi do jedzenia, to co znalazł na podorędziu, a więc twaróg i gęstą brązową melasę, kupny chleb i swojskie mleko. I dopiero, gdy gość jadł z apetytem - z wolna rozwinął gazetę. W środku był zniszczony brązowy portfel, w nim dokumenty wojskowe brata, list od matki z datą 10 sierpnia 1939 i parę banknotów o niewielkim nominale, już nieważnych. Obok portfela był jeszcze nieśmiertelnik. Aleksander oglądał wszystko uważnie i milczał. Dokumenty były prawdziwe, nieśmiertelnik pewnie też. Może nawet list od matki był prawdziwy. Ale to nie był portfel Teodora! Portfel brata był ciemnowiśniowy ze złoceniami! Sam mu go kupił! Zakładając nawet, że z jakiegoś powodu Teodor pozbył się tamtego portfela, to gdzie są zdjęcia?  Teodor nosił w portfelu kilka zdjęć.
- To wszystko? - zapytał uprzejmie. - Dlaczego tak późno pan z tym do mnie przychodzi?
- Nie było mnie w tych stronach. Dopiero niedawno wróciłem. "Przechowywano" mnie na wschodzie. Ale skoro już jestem ...
- A mój adres?
- Był zwrotny adres na kopercie tego listu... Jest jeszcze coś... Jest duży majątek...  Bardzo duży... Niewyobrażalny... To pas ze złotymi  monetami... Ale bałem się tego wieźć z tak daleka. Zabezpieczyłem wszystko zaraz po bitwie, teraz sprawdziłem, że wszystko jest. To zabrałem na dowód, a po resztę musi pan ze mną pojechać.
- Porozmawiamy jutro.
- Nie. Jutro rano musimy jechać. Nie mogę tu zostać. Przed świtem powinniśmy być już w drodze.
- Muszę pana zmartwić: my, Tęczyńscy, nie działamy impulsywnie. Muszę się zastanowić i naradzić z rodziną.
- Ale tam są duże pieniądze. Prawdziwie duże pieniądze!
- Panie Czajka. Mój brat nie mógł mieć dużych pieniędzy. Niczego się nie dorobił, uposażenie jego było skromne. Nie miał bogatej żony, nie miał nawet narzeczonej. Zatem jakoś nie czuję się spadkobiercą  jakichkolwiek pieniędzy po bracie.
- Ale te pieniądze są - upierał się obcy.
- Jak pan widzi - mnie się do nich oczy nie świecą. Chodźmy spać.
   Ale sam nie spał. Siedział w fotelu z twarzą ukrytą w dłoniach i ogromną trwogą w sercu. Modlił się. O ocalenie dzieci, matki, siostry. Nie miał cienia wątpliwości, że jest prowokowany przez bezpiekę. W Miasteczku zmieniono komendanta milicji. Coś się działo, o czym nie miał pojęcia. Gdzieś tam, głęboko w sercu, budziła się w nim nadzieja, że może któryś brat ocalał. Nie, nie Teodor: Wiktor lub Janusz... Zawsze miał nadzieję, że któryś z nich przeżył. Może nawet obaj...A teraz serce biło mu tak gwałtownie! Siedział rozmodlony , powierzał całą swoją rodzinie Matce Niebieskiej, nic innego nie mógł zrobić... Nawet nie obudził swoich kobiet, bo po co miał je straszyć... Dowiedzą się rano... Nie rozumiał sensu tej prowokacji. Czyżby chodziło im o pozbycie się jego, Aleksandra, w taki sposób, że niby sam z siebie  wyszedł z domu i zaginął?  Przecież nigdy nie działali w białych rękawiczkach! Czy w tej chwili jakiś inny człowiek jest także u Stacha?
   Wczesnym rankiem obcy jeszcze raz wyraził żal, że Aleksander tak łatwo rezygnuje z pieniędzy i jakby pogroził:
- Kto rezygnuje z takiego dostatku nawet i resztę może stracić.
- Niech mi pan zostawi swój adres, przemyślę sprawę. Może się odezwę - zaproponował Tęczyński.
- Nie, to nie możliwe. Na dobrą sprawę nie mam teraz takiego adresu. Co dzień w innym miejscu. Proszę ze mną jechać. Teraz. Pójdziemy do pociągu, potem do Warszawy i dalej.
- Nie, panie Czajka. Zdecydowanie nie.
- To co mam zrobić z tymi pieniędzmi?
- Tego nie wiem. To pana zmartwienie. Ja się do tych pieniędzy nie przyznaję i nie będę nimi dysponował. Idę uczepić psy.
   Obcy kusił go jeszcze przez kilka minut wyolbrzymiając zawartość pasa, jednak odszedł z niczym. Tęczyński  nie zaproponował mu nawet, że podwiezie furmanką na stację. Wietrzył we wszystkim podstęp.  Kiedy do kuchni weszła Urszula - na dłuższą chwilę zamknął ją w braterskim uścisku.
- Czy kiedykolwiek mówiłem ci, że cię kocham, siostrzyczko?  Nie poradziłbym sobie bez ciebie! Dziękuję ci, że jesteś ze mną.
- O, Aleksandrze! Zupełnie mnie zaskoczyłeś... Nie, nigdy nie słyszałam, że jestem ci taka bliska... Ale czułam to. Zawsze. Coś się stało? - zapytała wysuwając się z jego objęć.
- Mieliśmy gościa w nocy.Obcego.
- Myślałam, że leśni... Tylko psy ujadały zupełnie nie tak, jak na leśnych...
- Posłuchaj... Był tu rudy. Pamiętasz, jak tato mówił, że "rudy lis i kuternoga naznaczeni są od Boga", żeby im nigdy nie wierzyć? Był tu rudy i kusił mnie... Kusił mnie olbrzymimi pieniędzmi. To oczywiście bajka wyssana z palca, to tylko pokusa.
- Nie rozumiem.
   Opowiedział siostrze pokrótce o tym, co mówił nieznajomy.
-  Musi chodzić o Wiktora albo i o Janusza...- szepnęła przejęta.
- A więc i ty tak czujesz... Mnie pierwsze na myśl też to przyszło... Choć może chodzić także o akowców. No, nie wiem... Może chodzić o tę grupę,  co to ostatnio zabiła sześcioro Żydów w Miasteczku. Oni są solą w oku naszej niby to legalnej władzy... Mogą mnie aresztować. Przynajmniej przesłuchać... Nawet nie będę mógł skłamać, że nasi z AK nie przychodzą, bo mieszkamy tak, że muszą przychodzić... Nie mam pomysły na sensowny wykręt...Tym bardziej, że ktoś ze wsi znów zaczął donosić... Nie wiem, jak was chronić.  Pierwszy raz czuję się tak całkowicie, zupełnie bezradny... Mam przeczucie, że mnie aresztują... Co będzie z wami? Z mamą?
- A Stanisław? Musisz z nim porozmawiać. Jak najszybciej. Zaraz.
- Dla mnie to wielka ulga, że i ty nie liczysz na żadne obce pieniądze.
- Bo Wiktor nie mógł mieć wielkich pieniędzy. I to przy sobie w czasie walki! Przecież to bzdura! Oni myślą, że my tacy głupi... Ty wiesz? Oni ciebie chcieli zwyczajnie uprowadzić, a potem ślad by po tobie zaginął...Po wielu zaginął...- Urszula zaczęła poranną krzątaninę od wybierania popiołu z pod paleniska płyty kuchennej.
- Czyli, że Wiktor lub Janusz gdzieś wypłynęli... Może w Anglii... Musiało gdzieś błysnąć nasze nazwisko... Coś się dzieje... Posłuchaj, Urszulo. Za stodołą koło kamienia trzeba sprawdzać każdego wieczora, zanim spuścisz psy, czy jest kreska na desce. To taki znak. Jak jest - to znaczy, ze dziś- jutro przyjdą partyzanci. A wtedy psy trzeba zostawić na łańcuchach i dobrze na wieczór nakarmić. A dla leśnych trzeba przygotować więcej chleba. Tę kreskę to ci pokażę dokładnie w którym miejscu. Ale bez dzieci. Bo z głupoty któryś swoją  zrobi.


 


======================================


Wszystko, co powyżej zostało napisane jest fikcją, moim bajaniem o przeszłości,fantazją wyssaną z palca,choć opartą na moich osobistych doświadczeniach. W żadnym wypadku nie jest moim pamiętnikiem. Jakakolwiek zbieżność imion lub nazwisk jest absolutnie przypadkowa. Tzw.radosnej twórczości zostało poddane nazewnictwo małych obiektów - wiosek lub dróg,lasów, kolonii, stawów i innych, jakich wymienić teraz nie potrafię, gdyż moje zmyślanie jest nie zakończone.

16 komentarzy:

  1. Ale to wciąga. Już czekam na następne części. Pięknie piszesz. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawa historia.. Gratuluję talentu i czekam na kolejne części :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Elu moja imienniczko masz talent,świetne pióro.Czekam na dalszy ciąg.Pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ale się zaczytałam!!! Elu, proszę, dalej, więcej:-)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Tkaitko czytając to co napisałaś wpadłam jak przysłowiowa śliwka w kompot.To znaczy nie mogłam przestać czytać, aż dotarłam do końca a raczej do początku tego co napisałaś.Przeczytałam wszystko odrywając się od świata realnego a to znaczy jedno jak bardzo mnie to co czytałam pochłonęło.Dumke musiałam przeczytać kila razy tak bardzo mnie wzruszyła.Nie jestem osobą która mogłaby się podjąć oceny a już napewno nie krytyki o co prosisz.Ja mogę tylko napisać że jestem pod wrażeniem.Bardzo mi się podoba sposób w jaki piszesz.I baaaaaaaaardzo się cieszę że zrobiłaś ''te pierwsze kroki''.Napewno będę stałym czytelnikiem tego co Napiszesz.
    Pozdrawiam Serdecznie i Proszę Pisz Dalej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Elu, przeczytałam ... piszesz cudnie, podoba mi się Twoje pisanie... czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  7. Kontynuuj, piszesz dobrze, popraw tylko zawsze literówki.Tę dumkę znam z dzieciństwa, babcia lwowianka, więc sporo znałam nieco innych piosenek. Dobrze,że zdecydowałaś się na pisanie na blogu, a nie chowanie wszystkiego do szuflady.
    Czekam na "c.d".
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. wciąga! brawo- czekamy na więcej!

    OdpowiedzUsuń
  9. Gabraj
    Bardzo dziękuję. Miało wciągać, ale nie byłam pewna...

    OdpowiedzUsuń
  10. Anita
    Dziękuję serdecznie. Na początku takie słowa to balsam...

    OdpowiedzUsuń
  11. Elu - Gościu Anonimowy
    Miło mi,że przeczytałaś i znalazłaś chwilkę na komentarz, a w nim na słowa zachęty. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  12. Mirabelka
    Buziaczki dla Ciebie serdeczne!

    OdpowiedzUsuń
  13. Juta
    Dziękuję za ciepłe słowa. Na progu - to bardzo potrzebne. Ściskam Cię mocno!

    OdpowiedzUsuń
  14. Barbaratoja
    Miło, że znalazłaś czas i chęć. Dziękuję, że napisałaś komentarz. Buziolki.

    OdpowiedzUsuń
  15. Anabell
    Ta literówka do zmora jakaś! Poprawiam, ślepnę przy tym, swoich błędów się nie widzi. Teraz kazałam wydrukować następny odcinek. Wczorajszy wieczór poświęciłam na poprawę na kartkach. Teraz zrobię to na komputerze i "puszczę" w świat.Ale i tak nie mam gwarancji... To musiała by robić obca osoba, w sensie nie związana z pisaniem treści.
    Bardzo dziękuje Anabell.Dużo buziaków!

    OdpowiedzUsuń
  16. Mzionta
    Szalenie miło czytać takie słowa! Uściski!

    OdpowiedzUsuń