wtorek, 3 maja 2022

Czy.49. Październik 1975 r. Jeszcze raz Pineto

 



STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 49. październik 1975. Jeszcze raz Pineto

Dzień zaczęły od kawy i rogalików. Później Stefcia zadzwoniła do ojca – wszystko w porządku.
- Przyjedzie do was Olof i z nim wrócicie do Rzymu. Olof chce popatrzeć, jak idą prace związane z hotelem. A ja zaraz idę do Liama. Bela już utonął w notatkach, coś będzie pisał. Pewnie dziś kupi tę maszynę do pisania. Bardzo się zapalił, podobno ma całą głowę pomysłów. Coś potrzebujesz? Coś ci kupić?
- Powiedz Liamowi, że go kocham i że dziś wracam.
- Ty to mówisz serio? - Edward zapytał z niedowierzaniem.
- Oczywiście.
- Daj Boże aby on to słyszał...
- Co u babci?
- Tam wszystko bez zmian, ale babcia jest jakaś nerwowa. Zapewne przez to, że mnie tak długo nie ma. Piotrek uczy psa porządku, uczy się sam do szkoły, nie ma czasu na rower. Myślę, że za mało pomaga babci, a już na pewno nie odkurza mieszkania. Tyle, co owoce znosi z sadu. Dojrzały ostatnie śliwki i babcia znów robi powidła. Na co nam tyle powideł? Ale jej nie przekonasz. I tak podobno Hubert zawiózł dwa wiadra swojej matce. Ale Basia ma do pomocy dziewczynki, to sobie poradzi, a może już poradziła. A co u ciebie?
- Znów dostałam całą masę ubrań. Liam musiał je kupić jeszcze przed wypadkiem... A dziś mam ugotować krupnik. Zaraz się za to zabieram.
- Jak ci się uda, to przywieź nam jakiś słoiczek...
- Orvor ma przynieść mi jakieś dokumenty do przejrzenia, aż mam gęsią skórkę... Przecież ja się na tym nie znam!
- To zaczekaj na Olofa, na pewno coś ci podpowie.
- Jest przecież Alice... Ona też jest osłuchana w hotelowych tematach. Jednak oni oczekują, że ja będę podejmować decyzję, choć nie wiem jeszcze w jakich sprawach. Tatku, to mnie przerasta!
- W razie czego dzwoń do mnie i pytaj. Zawsze możesz liczyć, że powiem co o tym sądzę tak na chłopski rozum. Ale nie powiedziałaś jak się czujesz?
- Co tu mówić? Bardzo, bardzo, bardzo tęsknię za Wierzbiną i spokojem. Wcale nie cieszy mnie poznawanie Włoch. Po co mi te góry i morze... To wszystko nie jest ważne. Najważniejszy jest Liam. Bardzo chciałabym mieć go w Polsce. Lecz nawet gdyby zabranie go z Włoch było wreszcie możliwe, to i tak nie dadzą mi go do Polski, bo powiedzą, że nasza medycyna dopiero raczkuje. Być może będą mieli rację. Tato... Tato, ja nie mogę bez niego żyć. Czy lekarze mówią, kiedy on odzyska przytomność?
- Pytałem o to, ale tego nie wie nikt. Trzeba czekać. Pojedziesz jutro do Wenecji, zobaczysz trochę innego świata, odprężysz się. Będziesz mogła porozmawiać z Kamilem. To dobrze na ciebie wpłynie.
- Z wielkim niepokojem czekam na to odzyskanie przytomności. Nie wiadomo, czy on zachowa pamięć. Może mnie wcale nie pamiętać, nie poznać... To podobno się zdarza. Szczególnie gdy tak długo ten krwiak się nie cofał. Bardzo się boję o to wszystko. I dla tego ten wyjazd do Wenecji tak mi nie na rękę. Ktoś tu chce uszczęśliwić mnie na siłę, a ja upatruję swoje szczęście w zupełnie czymś innym. Ty jedź do Wenecji, a ja zostanę z Liamem. To jest najlepsze rozwiązanie.
- Nawet o tym nie mów. Dziś przyjedziesz, posiedzisz z nim godzinę, a jutro pojedziesz.
- Jesteś strasznie uparty, tato. Ale ten upór to ja mam po tobie i też bywam... no wiesz...
- Koniec dyskusji, moja panno. Leć gotować krupnik, a ja się zbieram do szpitala.
Ojciec miał racje – kuchnia nadal była dla niej wielką tajemnica. Ale zdjęła z kurczaka skórę i odrzuciła tłuszcz, pokroiła na cztery części i umyła, a następnie zalała wszystko zimną wodą. Musi się udać! Zanim zdjęła szum – obrała warzywa. Ale ile wrzucić kaszy? I kiedy? I czy kaszę się myje przed wrzuceniem do garnka? Dobra – nie pokaże po sobie, że nie wie. Sól i przyprawy. Wrzuciła do garnka rozdrobnione warzywa, z wyjątkiem marchwi. To znaczy ją też wrzuciła, ale w całości. Kaszę i ziemniaki postanowiła wrzucić za godzinę.
Gospodyni zagadała coś do niej, ale Stefcia po włosku nie rozumiała. Dostała duży kubek cappuccino. Może to o kawę szło?
Przyszła Alice.
- Jak sobie radzisz? - Stefcia tylko wzruszyła ramionami. - Często w domu gotujesz?
- Prawie wcale – przyznała się uczciwie.
- Zaraz wpadnie Orvor. Przyniesie nam te oferty chętnych do pracy. Wczoraj zapomniał. Liczy na to, że ty zadecydujesz.
- Chyba żartujesz! Nie znam się na tym.
- To tylko wstępna selekcja. Nikogo jeszcze nie skreślamy.
- Myślałam o tych pokojówkach. Średnio piętnaście łóżek na jedną. To bardzo dużo! Wiesz, ile zajmuje sama zmiana pościeli? A jak dzieciak wdepcze ciastka w dywan? I jeszcze zwierzęta. Będą goście ze zwierzętami?
- Zwierzęta to drobiazg. Gorzej, jak się trafią pijacy, którzy będą wymiotować po wszystkich kątach. To jest dopiero dramat! A są i tacy artyści, co potrafią się załatwić na środku pokoju...
- Fuj! A poza tym, ten hotel jest za duży! Trudno ogarnąć taki moloch. Alice... Ja chcę do Liama. Mam już dość hotelu i Pineto. I do Polski też chcę. Najlepiej razem z Liamem.

Alice również dostała kawę. Siedziały i... gawędziły. Przyszedł Orvor. On też dostał cappuccino. Miał ze sobą duży plik dokumentów. Zrobił miejsce na stole, rozłożył papiery. Pokazywał Stefci plany budynku, tłumaczył gdzie, co i dlaczego. Dziwiła się, że tak dużo miejsca zajmują sala konferencyjna, sala bankietowa, szatnie i inne pomieszczenia gospodarcze. I oczywiście restauracja. W zasadzie zajmowały cały parter. W piwnicy była sauna, siłownia, pralnia, magazyny, nawet pokój wypoczynkowy dla obsługi.
- A tu są pierwsze pisemne zgłoszenia ludzi chętnych do pracy. Wszystkie ze zdjęciami i krótkim życiorysem – położył przed Stefcią plik dokumentów z podpiętymi kopertami. - I to musisz przejrzeć, nawet poczytać i zadecydować. Według mnie bardzo ważny jest dotychczasowy staż, w szczególności, gdy wiąże się z hotelarstwem.
Stefcia odsunęła się od stołu wraz z krzesłem. Długą chwilę milczała, a ta dwójka wpatrywała się w nią z oczekiwaniem. Co im miała powiedzieć? Że tego nie chce? Że to ją przerasta? Że nie czuje się na siłach? Nigdy nie zarządzała nawet maciupeńkim obiektem, a tu od razu taki olbrzym... To nie dla niej! Liam na pewno by nie rzucił jej na głęboką wodę! Spojrzała Orvorowi prosto w oczy:
- Jestem zbyt młoda, niedoświadczona i nie mam żadnych, najmniejszych predyspozycji, by objąć tak odpowiedzialne stanowisko. Mogę być co najwyżej pokojówką. I na tym koniec. Oferty przejrzę, ale dopiero w Rzymie, na spokojnie. W zasadzie tylko po to, by ewentualnie coś ci podpowiedzieć. Przecież pani Rybbing i jej mąż znają się na tym doskonale. Nie widzę powodu, bym zabierała tu głos. Jednak zrobię to dla ciebie, abyś nie mówił, że się uchylam. A teraz zajmę się zupą, bo już na to czas.
Orvor nie krył rozczarowania.
A Stefcia zadowolenia, bo zupa udała się jej nadzwyczajnie. Ugotowaną marchewkę pokroiła w ozdobne plasterki. „Załapał się” na nią także Olof, a dowiedziawszy się, że Stefcia ma zamiar zabrać jej trochę dla ojca i stryja – poprosił o jeszcze jeden słoik, dla swojego ojca. Zupy było dużo, wystarczyło dla wszystkich. A po zupie Stefcia zaczęła poganiać młodych do wyjazdu, bo śpieszyła się do Liama. Olof „uprowadził” ją na chwilę na zewnątrz budynku.
- Mam problem – powiedział gdy wyszli. Znalazł jakąś zacienioną skałę i na niej przysiedli. - Biję się z myślami i nie wiem, czy mam ci mówić, czy nie.
- Przecież już zacząłeś mówić.
- Liam coś dla ciebie kupił. Ale to jest taka rzecz, że on powinien dać ci to osobiście. I w tym jest problem. A nie chcę tej rzeczy dawać do przechowania Alice, ojcu, czy komukolwiek innemu. Domyślasz się już?
Domyślała się, ale nie chciała się do tego przyznać. Bo jeśli się myli?? Opuściła głowę i założyła nogę na nogę. Było jej niewygodnie na tej skale. Co ma mu odpowiedzieć?
- Skoro już tyle powiedziałeś – to mów dalej. Nie zatrzymuj się w pół drogi – wymamrotała pod nosem.
- No dobrze. Masz rację. Liam kupił jeszcze jeden pierścionek zaręczynowy, bo ten który już ci dał, uważał za zbyt skromny. Kupił też ślubne obrączki. Alice znalazła to w jego biurku i specjalnie ściągnęła mnie tutaj w tej sprawie. Ja dam ci te precjoza, a ty zadecydujesz dalej, czy będziesz nosić ten pierścionek, czy nie. Nie mogę takich kosztowności wozić w te i z powrotem przez granicę.
Stefcia westchnęła głęboko. Z tymi Rybbingami to tylko same problemy! Oczywiście, że nie będzie nosić. Przecież Liam niedługo odzyska przytomność i sam jej da, jeśli to jest rzeczywiście dla niej. Nawet nie musi oglądać. Niech Olof to zapakuje tak, by nie mogła sama otworzyć.
- Czy wy tak zawsze? - zapytała odrobinę zaczepnie.
- Nie rozumiem.
- Dobrze. Nieważne – powiedziała tak, jakby na wszystko machała ręką. - Zapakuj tak mocno, pozaklejaj taśmą, nawet nie chcę oglądać. Dam Liamowi, gdy odzyska przytomność. Mam nadzieję, że to będzie już w bardzo krótkim czasie. Poza tym... Chciałabym zobaczyć hotel od środka. Wczoraj nie było już czasu, zrobił się wieczór. A teraz śpieszę się do Rzymu. Myślę, że rozumiesz.
- Byłem w szpitalu przed wyjazdem. Jest dobrze, ale bez istotnych zmian. Nie musisz się denerwować – Olof starał się uspokoić swoją przyszłą bratową. - Obejrzymy hotel na spokojnie, abyś miała pojęcie, z czym będziesz musiała się zmierzyć w niedalekiej przyszłości. Jeśli dobrze pamiętam, został ci ostatni rok studiów.
- Tak, ale zastanawiam się nad urlopem dziekańskim – pocierała nerwowo dłonie, odchrząknęła. - Nie mogę zostawić Liama w takim stanie, nawet jeśli odzyska przytomność. Rekonwalescencja będzie długa i trudna.
- Mama pojechała na rozmowy z dyrekcją szpitala w Sztokholmie. Ma nadzieję załatwić mu transport medycznym samolotem.
- Jesteś pewien, że tak będzie lepiej? Macie lepszych lekarzy? Lepszy sprzęt?
- Nie znam się na tym. Nie zabieram głosu.
- A ja się boję, że taki transport może się źle skończyć. Obym się myliła.
- Mama jest uparta, niestety.
- I nie lubi mnie.
- Bo ja wiem? Raczej ogromnie boi się o Liama. Ale to nie znaczy, że ciebie nie lubi.
- Jest o niego zazdrosna.
- Co ty mówisz? To niemożliwe! Mama chce jego dobra, to wszystko.
- Skąd może wiedzieć, co jest dla Liama dobre, a co złe? To tylko jej wyobrażenia. W moim przekonaniu Liam przynajmniej przez miesiąc, a może nawet dwa lub trzy powinien pozostawać w Rzymie. Musi nastąpić zdecydowana poprawa w jego zdrowiu, zanim wróci do Szwecji. Czy on sam po odzyskaniu przytomności nie będzie mógł o tym zadecydować?
Rozmowa stała się dla Olofa niewygodna. Podniósł się ze skały. - Wracamy?
- Tak. Wracamy i idziemy do hotelu. Niech wreszcie zobaczę to cudo. A potem jak najszybciej do Rzymu.
- U nas są inne zwyczaje jeśli chodzi o obrączki i pierścionki. U nas dziewczyna też daje chłopakowi rodzaj męskiego pierścionka zaręczynowego, który on po ślubie nosi jako obrączkę. To nie jest specjalnie ważne... Jednak Liam się uparł, że te sprawy pierścionkowo-obrączkowe będą na modłę polską. To taki specjalny ukłon w twoją stronę.
- Dziękuję, że mi to mówisz.

Był Rzym. I Wenecja. I oglądanie Rzymu z pokładu helikoptera – na co „załapali się” także bracia Żakowie. A później maksymalnie obładowany Edward odleciał do Polski. Bela pisał. Stefcia dyżurowała w szpitalu i dalej czytała Liamowi „Pana Tadeusza”. I czekała tego znaku, jednego, upragnionego – że Liamowi wraca przytomność. Miał już zdjęty gips z obu rąk. Pooperacyjna rana dobrze się goiła. Było tyle nadziei! I znów pielęgniarka powiedziała jej, aby nazajutrz przyszła dużo później, bo Liam będzie miał rozszerzone badania, a to zajmie dużo czasu. Dodała, że jest planowana operacja.
Stefcia w hotelu się nudziła. Stryj zawzięcie stukał na maszynie do pisania, nie chciała mu przeszkadzać. Samej wyruszyć na zwiedzanie? Bała się, że może zabłądzić, Rzym jest taki duży! Z lotu ptaka wszystko w nim było łatwe i czytelne, ale nie taka samodzielna wędrówka! Zamówiła do pokoju kawę i ciasto. Może tym wywabi stryja? Udało się. Razem zjedli i wypili, a potem udali się do Watykanu. Stefcię aż bolał kark i szyja od zadzierania głowy! Jednak pogoda się pogorszyła i wrócili do hotelu w deszczu. A ona nawet nie pomyślała, by wziąć z Wierzbiny parasolkę! Zauroczona Watykanem nie myślała o operacji Liama. W pewnym sensie przywykła już do jego niemocy, co nie znaczy, że się z nią pogodziła, Czekała na radykalną poprawę zdrowia. W zasadzie na cud.
Tymczasem ojciec donosił, że był już na uczelni i ma dokument potwierdzający dziekankę. Zwolnił też stancję i zabrał „manatki” córki do Wierzbiny. Powiedziała mu, aby – jeśli chodzi o kuchnię – zabrał tylko jej ulubiony kubeczek, resztę ma zostawić dziewczętom. Ale i tak rzeczy osobistych, ubrań, a w szczególności książek, było bardzo dużo. Z trudem upchnął to w samochodzie. Dziewczętom zostawił dużo warzyw i trochę ostatnich już owoców, co przyjęły z wdzięcznością i radością. Odwiedził Kamila i wypił u niego kawę ze słynną kremówką. Przekazał najświeższe informacje o córce i Liamie. Już wiedział o pieniądzach i dlatego w telefonicznej rozmowie ze Stefcią powiedział, aby nie ograniczała się w wydatkach. Mocno to podkreślił. Aż zapytała, czy dostał jakąś premię, na co wyznał z pewnym zawstydzeniem, że dużo więcej niż premię. W końcu były to pieniądze córki, a nie jego, ale i on uważał, że nie można tego rodzaju informacji przekazywać przez telefon.
Pod wieczór, mimo ulewnego deszczu, Stefcia jednak poszła do szpitala. Liam sprawiał wrażenie bardzo zmęczonego. Był ostrzyżony do gołej skóry i ogolony, co bardzo go zmieniło. Siedziała przy nim i gładziła jego wychudzoną twarz, całowała bezwładną rękę. Połykała łzy. Chyba jeszcze nigdy Liam nie wyglądał aż tak źle. Przyszła pani Rybbing z mężem i, ku zaskoczeniu Stefci, przytuliła ją w długim uścisku. Pan Rybbing także ją przytulił i pocałował w czoło.
- Jutro będą mu wreszcie operować tego krwiaka. Przywiozłam najlepszego specjalistę ze Szwecji. Następna operacja będzie na kręgosłup.
Najbliższe trzy tygodnie były dla Stefci jednym wielkim koszmarem. Liam, wybudzony po pierwszej operacji przez pierwsze dni nie mówił, ale mógł poruszać nogami i rękoma. Kurczowo trzymał Stefcię za rękę i stąd miała pewność, że ją poznał. Lekarze twierdzili, że ta bardzo skomplikowana operacja się udała, a ona im wierzyła. Wkrótce była druga – na kręgosłup. A później kilka dni farmakologicznej śpiączki. I ponowny „powrót do żywych”. Stefcia całymi dniami siedziała przy ukochanym. Stryj przychodził po nią i razem wracali do hotelu.
- Co teraz zrobisz? – pytał, a ona nie wiedziała. – Może wrócimy już do Polski? – sugerował Bela.
- Tak, wracamy do domu – powiedziała po kilku dniach rozmyślań. – Powiem to Rybbingom.
A ci żywo zaprotestowali. Nalegali, by została. Koniecznie została!
- Mam wrażenie, że tylko przeszkadzam. Liam wraca do zdrowia, natomiast mój pobyt tylko generuje koszty.
- Dziewczyno! Ty jesteś tu najważniejszym lekarstwem! – zapewnił ją Rybbing.
Jakoś nie do końca wierzyła w to niby spontaniczne zapewnienie.
- I tak przerwałaś studia, więc nie powinnaś się spieszyć. Mówiłaś, że nasz syn jest dla ciebie najważniejszy – przypomniała pani Rybbing.
- Bo jest. Ale teraz czuję się tu nieswojo. Tak jak mówiłam – chyba wszystkim przeszkadzam. Za tydzień lub dwa zabierzecie go i tak do Szwecji.
- A ty polecisz razem z nami.
- Nie, pani Rybbing. To jest wykluczone. Wrócę do domu.
- Twój stryj może lecieć z nami. Nie obawiaj się.
- Mamy swoje życie, a państwu już w niczym nie będę potrzebna. Liam wraca do zdrowia i to jest najważniejsze.
Dwa dni później zakomunikowała, że w najbliższą niedzielę odlatuje do Polski. Stryj już kupił bilety. Koniec dyskusji. Wieczorem w hotelu odwiedził ich Olof. Przekonywał, że Stefcia musi zostać.
- Ten temat już jest zamknięty. Po prostu wracam do domu.
- Nie możesz! Wszyscy boimy się, że Liamowi zaraz się pogorszy. Pojedziesz z nami do Szwecji.
- Jako kto? Nawet nie jestem pielęgniarką.
- Jako jego żona. W sobotę weźmiecie ślub. Tu, w szpitalu. Matka już wszystko załatwia. Już wcześniej miała sprawę częściowo załatwioną. Teraz tylko musiała podać datę i godzinę.
- A mnie nawet nikt nie zapytał o zdanie – uśmiechnęła się smutnie Stefcia. – Kim ja dla was jestem? Mam wrażenie, że wystawiacie mnie na pośmiewisko!
W tej chwili przypomniała sobie o zawiniątku z pierścionkiem i obrączkami. Przez ostatni czas zupełnie o nich zapomniała. Przyniosła paczuszkę ze swojej sypialni i położyła przed Olofem.
- Nawet nie zaglądałaś?
- Tak jak obiecałam.
- Co to jest? – zainteresował się stryj.
- Pierścionek zaręczynowy i obrączki – uprzejmie wyjaśnił Olof.
- Steffi już ma pierścionek zaręczynowy. I może go w każdej chwili zwrócić. Nam błyskotki nie są potrzebne. A poza tym to Liam musi podjąć decyzję o ewentualnym ślubie, a nie pan i pana rodzice. Steffi może się zgodzi, a może nie. I proszę na nią nie naciskać.
- Jeśli pan pozwoli zawołam tu rodziców.
Mieszkali w tym samym hotelu na najwyższym piętrze w obszernym apartamencie. Ale nigdy nie odwiedzili Żaków, ani też do siebie nie zaprosili. Nie umówili spotkania w restauracji, co w zasadzie było najprostszym wyjściem. Nawet dzieci Rybbingów nigdy do tej pory nie odwiedziły Stefci. Być może takie są szwedzkie zwyczaje – tego nie wiedział. Natomiast narastało w nim przekonanie, że nie może pozwolić, by Stefcią poniewierano. Basta! Kilkanaście minut później przyszli Rybbingowie i Alice. „Zmasowany atak” – mimo woli pomyślał Bela. „No, maleńka, nie daj się!”.
Rozmowa była długa i trudna, nie pomogło wino i kawa zamówione przez Alice. Ani słodkie tiramisu.
- Dlaczego się tak bezsensownie upierasz? – ze złością zapytał Rybbing ojciec. Był wzburzony uporem Stefci.
- Bo nie widzę tu miejsca dla siebie. Jestem dla was wszystkich daleką, obcą osobą. Gdybym pojechała do Szwecji – nadal by tak było. Nie wiadomo czy Liam wróci do zdrowia całkowicie. Być może on sam ma dość mojej obecności. To był długi czas i nie wiadomo, jakie zmiany zaszły w jego mózgu. Teraz, kiedy już zaczął mówić, ani razu nie powiedział mi, że mnie kocha. Może nawet bierze mnie za kogoś innego. Przecież Barbro nie rozpoznał. On musi dostać czas na powrót do swego normalnego życia. Nie potrzeba brać ślubu w takim pośpiechu, bo on może już dziś wcale go nie chce. Ja nigdzie nie ucieknę. Wrócę do Polski i może uda mi się odwołać urlop dziekański. Naukę jestem w stanie nadrobić. A jeśli nie – to pobędę z ojcem i babcią, i odpocznę. Prawdę powiedziawszy jestem już bardzo Rzymem zmęczona. Nie Liamem, ale tym pobytem poza domem. Tęsknię za moimi bliskimi i chcę tam wrócić.
Bela w skrytości ducha podziwiał opanowanie bratanicy. Mówiła tak spokojnie, jakby nie miała do Rybbingów o nic żalu. A przecież wiedział, że miała.
- A jeśli Liam po raz drugi poprosi cię o rękę? – nie wytrzymała matka.
- Nie wiem – odpowiedziała Stefcia zgodnie z prawdą. – Chyba musiałabym uwierzyć, że to prosi on, a nie wy przez niego. Nie wiem. Nie myślałam o tym.
- Jutro musi zapaść ostateczna decyzja – przypomniał Olof.
- W takim razie postaw się na moim miejscu i powiedz, jaka jest twoja decyzja na dziś.
- Steffi – wyrwała się Alice odstawiając kieliszek. – A gdzie twoja miłość? Mówiłaś, że go bardzo kochasz.
- W tej sprawie nic się nie zmieniło. Kocham. Ale nie mogę być ot tak, na przyczepkę.
- A ja myślę, że to dlatego, iż się dowiedziałaś, że Liam do końca życia będzie kaleką.
- Alice! – krzyknął ojciec, a matka wybuchła płaczem.
„I tu was mam” – pomyślał Bela.

c.d.n.
Fot. Pixabay


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz