STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 49. październik 1975. Jeszcze raz Pineto
Dzień zaczęły od kawy i rogalików. Później Stefcia
zadzwoniła do ojca – wszystko w porządku.
- Przyjedzie do
was Olof i z nim wrócicie do Rzymu. Olof chce popatrzeć, jak idą
prace związane z hotelem. A ja zaraz idę do Liama. Bela już utonął
w notatkach, coś będzie pisał. Pewnie dziś kupi tę maszynę do
pisania. Bardzo się zapalił, podobno ma całą głowę pomysłów.
Coś potrzebujesz? Coś ci kupić?
- Powiedz Liamowi, że go
kocham i że dziś wracam.
- Ty to mówisz serio? - Edward
zapytał z niedowierzaniem.
- Oczywiście.
- Daj Boże
aby on to słyszał...
- Co u babci?
- Tam wszystko
bez zmian, ale babcia jest jakaś nerwowa. Zapewne przez to, że mnie
tak długo nie ma. Piotrek uczy psa porządku, uczy się sam do
szkoły, nie ma czasu na rower. Myślę, że za mało pomaga babci, a
już na pewno nie odkurza mieszkania. Tyle, co owoce znosi z sadu.
Dojrzały ostatnie śliwki i babcia znów robi powidła. Na co nam
tyle powideł? Ale jej nie przekonasz. I tak podobno Hubert zawiózł
dwa wiadra swojej matce. Ale Basia ma do pomocy dziewczynki, to sobie
poradzi, a może już poradziła. A co u ciebie?
- Znów
dostałam całą masę ubrań. Liam musiał je kupić jeszcze przed
wypadkiem... A dziś mam ugotować krupnik. Zaraz się za to
zabieram.
- Jak ci się uda, to przywieź nam jakiś
słoiczek...
- Orvor ma przynieść mi jakieś dokumenty do
przejrzenia, aż mam gęsią skórkę... Przecież ja się na tym nie
znam!
- To zaczekaj na Olofa, na pewno coś ci podpowie.
- Jest przecież Alice... Ona też jest osłuchana w hotelowych
tematach. Jednak oni oczekują, że ja będę podejmować decyzję,
choć nie wiem jeszcze w jakich sprawach. Tatku, to mnie przerasta!
- W razie czego dzwoń do mnie i pytaj. Zawsze możesz liczyć,
że powiem co o tym sądzę tak na chłopski rozum. Ale nie
powiedziałaś jak się czujesz?
- Co tu mówić? Bardzo,
bardzo, bardzo tęsknię za Wierzbiną i spokojem. Wcale nie cieszy
mnie poznawanie Włoch. Po co mi te góry i morze... To wszystko nie
jest ważne. Najważniejszy jest Liam. Bardzo chciałabym mieć go w
Polsce. Lecz nawet gdyby zabranie go z Włoch było wreszcie możliwe,
to i tak nie dadzą mi go do Polski, bo powiedzą, że nasza medycyna
dopiero raczkuje. Być może będą mieli rację. Tato... Tato, ja
nie mogę bez niego żyć. Czy lekarze mówią, kiedy on odzyska
przytomność?
- Pytałem o to, ale tego nie wie nikt. Trzeba
czekać. Pojedziesz jutro do Wenecji, zobaczysz trochę innego
świata, odprężysz się. Będziesz mogła porozmawiać z Kamilem.
To dobrze na ciebie wpłynie.
- Z wielkim niepokojem czekam
na to odzyskanie przytomności. Nie wiadomo, czy on zachowa pamięć.
Może mnie wcale nie pamiętać, nie poznać... To podobno się
zdarza. Szczególnie gdy tak długo ten krwiak się nie cofał.
Bardzo się boję o to wszystko. I dla tego ten wyjazd do Wenecji tak
mi nie na rękę. Ktoś tu chce uszczęśliwić mnie na siłę, a ja
upatruję swoje szczęście w zupełnie czymś innym. Ty jedź do
Wenecji, a ja zostanę z Liamem. To jest najlepsze rozwiązanie.
- Nawet o tym nie mów. Dziś przyjedziesz, posiedzisz z nim
godzinę, a jutro pojedziesz.
- Jesteś strasznie uparty,
tato. Ale ten upór to ja mam po tobie i też bywam... no wiesz...
- Koniec dyskusji, moja panno. Leć gotować krupnik, a ja się
zbieram do szpitala.
Ojciec miał racje – kuchnia nadal
była dla niej wielką tajemnica. Ale zdjęła z kurczaka skórę i
odrzuciła tłuszcz, pokroiła na cztery części i umyła, a
następnie zalała wszystko zimną wodą. Musi się udać! Zanim
zdjęła szum – obrała warzywa. Ale ile wrzucić kaszy? I kiedy? I
czy kaszę się myje przed wrzuceniem do garnka? Dobra – nie pokaże
po sobie, że nie wie. Sól i przyprawy. Wrzuciła do garnka
rozdrobnione warzywa, z wyjątkiem marchwi. To znaczy ją też
wrzuciła, ale w całości. Kaszę i ziemniaki postanowiła wrzucić
za godzinę.
Gospodyni zagadała coś do niej, ale Stefcia
po włosku nie rozumiała. Dostała duży kubek cappuccino. Może to
o kawę szło?
Przyszła Alice.
- Jak sobie
radzisz? - Stefcia tylko wzruszyła ramionami. - Często w domu
gotujesz?
- Prawie wcale – przyznała się uczciwie.
- Zaraz wpadnie Orvor. Przyniesie nam te oferty chętnych do pracy.
Wczoraj zapomniał. Liczy na to, że ty zadecydujesz.
- Chyba
żartujesz! Nie znam się na tym.
- To tylko wstępna
selekcja. Nikogo jeszcze nie skreślamy.
- Myślałam o tych
pokojówkach. Średnio piętnaście łóżek na jedną. To bardzo
dużo! Wiesz, ile zajmuje sama zmiana pościeli? A jak dzieciak
wdepcze ciastka w dywan? I jeszcze zwierzęta. Będą goście ze
zwierzętami?
- Zwierzęta to drobiazg. Gorzej, jak się
trafią pijacy, którzy będą wymiotować po wszystkich kątach. To
jest dopiero dramat! A są i tacy artyści, co potrafią się
załatwić na środku pokoju...
- Fuj! A poza tym, ten hotel
jest za duży! Trudno ogarnąć taki moloch. Alice... Ja chcę do
Liama. Mam już dość hotelu i Pineto. I do Polski też chcę.
Najlepiej razem z Liamem.
Alice również dostała kawę.
Siedziały i... gawędziły. Przyszedł Orvor. On też dostał
cappuccino. Miał ze sobą duży plik dokumentów. Zrobił miejsce na
stole, rozłożył papiery. Pokazywał Stefci plany budynku,
tłumaczył gdzie, co i dlaczego. Dziwiła się, że tak dużo
miejsca zajmują sala konferencyjna, sala bankietowa, szatnie i inne
pomieszczenia gospodarcze. I oczywiście restauracja. W zasadzie
zajmowały cały parter. W piwnicy była sauna, siłownia, pralnia,
magazyny, nawet pokój wypoczynkowy dla obsługi.
- A tu są
pierwsze pisemne zgłoszenia ludzi chętnych do pracy. Wszystkie ze
zdjęciami i krótkim życiorysem – położył przed Stefcią plik
dokumentów z podpiętymi kopertami. - I to musisz przejrzeć, nawet
poczytać i zadecydować. Według mnie bardzo ważny jest
dotychczasowy staż, w szczególności, gdy wiąże się z
hotelarstwem.
Stefcia odsunęła się od stołu wraz z
krzesłem. Długą chwilę milczała, a ta dwójka wpatrywała się w
nią z oczekiwaniem. Co im miała powiedzieć? Że tego nie chce? Że
to ją przerasta? Że nie czuje się na siłach? Nigdy nie zarządzała
nawet maciupeńkim obiektem, a tu od razu taki olbrzym... To nie dla
niej! Liam na pewno by nie rzucił jej na głęboką wodę! Spojrzała
Orvorowi prosto w oczy:
- Jestem zbyt młoda, niedoświadczona
i nie mam żadnych, najmniejszych predyspozycji, by objąć tak
odpowiedzialne stanowisko. Mogę być co najwyżej pokojówką. I na
tym koniec. Oferty przejrzę, ale dopiero w Rzymie, na spokojnie. W
zasadzie tylko po to, by ewentualnie coś ci podpowiedzieć. Przecież
pani Rybbing i jej mąż znają się na tym doskonale. Nie widzę
powodu, bym zabierała tu głos. Jednak zrobię to dla ciebie, abyś
nie mówił, że się uchylam. A teraz zajmę się zupą, bo już na
to czas.
Orvor nie krył rozczarowania.
A Stefcia
zadowolenia, bo zupa udała się jej nadzwyczajnie. Ugotowaną
marchewkę pokroiła w ozdobne plasterki. „Załapał się” na nią
także Olof, a dowiedziawszy się, że Stefcia ma zamiar zabrać jej
trochę dla ojca i stryja – poprosił o jeszcze jeden słoik, dla
swojego ojca. Zupy było dużo, wystarczyło dla wszystkich. A po
zupie Stefcia zaczęła poganiać młodych do wyjazdu, bo śpieszyła
się do Liama. Olof „uprowadził” ją na chwilę na zewnątrz
budynku.
- Mam problem – powiedział gdy wyszli. Znalazł
jakąś zacienioną skałę i na niej przysiedli. - Biję się z
myślami i nie wiem, czy mam ci mówić, czy nie.
- Przecież
już zacząłeś mówić.
- Liam coś dla ciebie kupił. Ale
to jest taka rzecz, że on powinien dać ci to osobiście. I w tym
jest problem. A nie chcę tej rzeczy dawać do przechowania Alice,
ojcu, czy komukolwiek innemu. Domyślasz się już?
Domyślała
się, ale nie chciała się do tego przyznać. Bo jeśli się myli??
Opuściła głowę i założyła nogę na nogę. Było jej
niewygodnie na tej skale. Co ma mu odpowiedzieć?
- Skoro już
tyle powiedziałeś – to mów dalej. Nie zatrzymuj się w pół
drogi – wymamrotała pod nosem.
- No dobrze. Masz rację.
Liam kupił jeszcze jeden pierścionek zaręczynowy, bo ten który
już ci dał, uważał za zbyt skromny. Kupił też ślubne obrączki.
Alice znalazła to w jego biurku i specjalnie ściągnęła mnie
tutaj w tej sprawie. Ja dam ci te precjoza, a ty zadecydujesz dalej,
czy będziesz nosić ten pierścionek, czy nie. Nie mogę takich
kosztowności wozić w te i z powrotem przez granicę.
Stefcia westchnęła głęboko. Z tymi Rybbingami to tylko same
problemy! Oczywiście, że nie będzie nosić. Przecież Liam
niedługo odzyska przytomność i sam jej da, jeśli to jest
rzeczywiście dla niej. Nawet nie musi oglądać. Niech Olof to
zapakuje tak, by nie mogła sama otworzyć.
- Czy wy tak
zawsze? - zapytała odrobinę zaczepnie.
- Nie rozumiem.
- Dobrze. Nieważne – powiedziała tak, jakby na wszystko
machała ręką. - Zapakuj tak mocno, pozaklejaj taśmą, nawet nie
chcę oglądać. Dam Liamowi, gdy odzyska przytomność. Mam
nadzieję, że to będzie już w bardzo krótkim czasie. Poza tym...
Chciałabym zobaczyć hotel od środka. Wczoraj nie było już czasu,
zrobił się wieczór. A teraz śpieszę się do Rzymu. Myślę, że
rozumiesz.
- Byłem w szpitalu przed wyjazdem. Jest dobrze,
ale bez istotnych zmian. Nie musisz się denerwować – Olof starał
się uspokoić swoją przyszłą bratową. - Obejrzymy hotel na
spokojnie, abyś miała pojęcie, z czym będziesz musiała się
zmierzyć w niedalekiej przyszłości. Jeśli dobrze pamiętam,
został ci ostatni rok studiów.
- Tak, ale zastanawiam się
nad urlopem dziekańskim – pocierała nerwowo dłonie,
odchrząknęła. - Nie mogę zostawić Liama w takim stanie, nawet
jeśli odzyska przytomność. Rekonwalescencja będzie długa i
trudna.
- Mama pojechała na rozmowy z dyrekcją szpitala w
Sztokholmie. Ma nadzieję załatwić mu transport medycznym
samolotem.
- Jesteś pewien, że tak będzie lepiej? Macie
lepszych lekarzy? Lepszy sprzęt?
- Nie znam się na tym. Nie
zabieram głosu.
- A ja się boję, że taki transport może
się źle skończyć. Obym się myliła.
- Mama jest uparta,
niestety.
- I nie lubi mnie.
- Bo ja wiem? Raczej
ogromnie boi się o Liama. Ale to nie znaczy, że ciebie nie lubi.
- Jest o niego zazdrosna.
- Co ty mówisz? To
niemożliwe! Mama chce jego dobra, to wszystko.
- Skąd może
wiedzieć, co jest dla Liama dobre, a co złe? To tylko jej
wyobrażenia. W moim przekonaniu Liam przynajmniej przez miesiąc, a
może nawet dwa lub trzy powinien pozostawać w Rzymie. Musi nastąpić
zdecydowana poprawa w jego zdrowiu, zanim wróci do Szwecji. Czy on
sam po odzyskaniu przytomności nie będzie mógł o tym
zadecydować?
Rozmowa stała się dla Olofa niewygodna.
Podniósł się ze skały. - Wracamy?
- Tak. Wracamy i
idziemy do hotelu. Niech wreszcie zobaczę to cudo. A potem jak
najszybciej do Rzymu.
- U nas są inne zwyczaje jeśli
chodzi o obrączki i pierścionki. U nas dziewczyna też daje
chłopakowi rodzaj męskiego pierścionka zaręczynowego, który on
po ślubie nosi jako obrączkę. To nie jest specjalnie ważne...
Jednak Liam się uparł, że te sprawy pierścionkowo-obrączkowe
będą na modłę polską. To taki specjalny ukłon w twoją stronę.
- Dziękuję, że mi to mówisz.
Był Rzym. I
Wenecja. I oglądanie Rzymu z pokładu helikoptera – na co
„załapali się” także bracia Żakowie. A później maksymalnie
obładowany Edward odleciał do Polski. Bela pisał. Stefcia
dyżurowała w szpitalu i dalej czytała Liamowi „Pana Tadeusza”.
I czekała tego znaku, jednego, upragnionego – że Liamowi wraca
przytomność. Miał już zdjęty gips z obu rąk. Pooperacyjna rana
dobrze się goiła. Było tyle nadziei! I znów pielęgniarka
powiedziała jej, aby nazajutrz przyszła dużo później, bo Liam
będzie miał rozszerzone badania, a to zajmie dużo czasu. Dodała,
że jest planowana operacja.
Stefcia w hotelu się nudziła.
Stryj zawzięcie stukał na maszynie do pisania, nie chciała mu
przeszkadzać. Samej wyruszyć na zwiedzanie? Bała się, że może
zabłądzić, Rzym jest taki duży! Z lotu ptaka wszystko w nim było
łatwe i czytelne, ale nie taka samodzielna wędrówka! Zamówiła do
pokoju kawę i ciasto. Może tym wywabi stryja? Udało się. Razem
zjedli i wypili, a potem udali się do Watykanu. Stefcię aż bolał
kark i szyja od zadzierania głowy! Jednak pogoda się pogorszyła i
wrócili do hotelu w deszczu. A ona nawet nie pomyślała, by wziąć
z Wierzbiny parasolkę! Zauroczona Watykanem nie myślała o operacji
Liama. W pewnym sensie przywykła już do jego niemocy, co nie
znaczy, że się z nią pogodziła, Czekała na radykalną poprawę
zdrowia. W zasadzie na cud.
Tymczasem ojciec donosił, że
był już na uczelni i ma dokument potwierdzający dziekankę.
Zwolnił też stancję i zabrał „manatki” córki do Wierzbiny.
Powiedziała mu, aby – jeśli chodzi o kuchnię – zabrał tylko
jej ulubiony kubeczek, resztę ma zostawić dziewczętom. Ale i tak
rzeczy osobistych, ubrań, a w szczególności książek, było
bardzo dużo. Z trudem upchnął to w samochodzie. Dziewczętom
zostawił dużo warzyw i trochę ostatnich już owoców, co przyjęły
z wdzięcznością i radością. Odwiedził Kamila i wypił u niego
kawę ze słynną kremówką. Przekazał najświeższe informacje o
córce i Liamie. Już wiedział o pieniądzach i dlatego w
telefonicznej rozmowie ze Stefcią powiedział, aby nie ograniczała
się w wydatkach. Mocno to podkreślił. Aż zapytała, czy dostał
jakąś premię, na co wyznał z pewnym zawstydzeniem, że dużo
więcej niż premię. W końcu były to pieniądze córki, a nie
jego, ale i on uważał, że nie można tego rodzaju informacji
przekazywać przez telefon.
Pod wieczór, mimo ulewnego
deszczu, Stefcia jednak poszła do szpitala. Liam sprawiał wrażenie
bardzo zmęczonego. Był ostrzyżony do gołej skóry i ogolony, co
bardzo go zmieniło. Siedziała przy nim i gładziła jego wychudzoną
twarz, całowała bezwładną rękę. Połykała łzy. Chyba jeszcze
nigdy Liam nie wyglądał aż tak źle. Przyszła pani Rybbing z
mężem i, ku zaskoczeniu Stefci, przytuliła ją w długim uścisku.
Pan Rybbing także ją przytulił i pocałował w czoło.
-
Jutro będą mu wreszcie operować tego krwiaka. Przywiozłam
najlepszego specjalistę ze Szwecji. Następna operacja będzie na
kręgosłup.
Najbliższe trzy tygodnie były dla Stefci
jednym wielkim koszmarem. Liam, wybudzony po pierwszej operacji przez
pierwsze dni nie mówił, ale mógł poruszać nogami i rękoma.
Kurczowo trzymał Stefcię za rękę i stąd miała pewność, że ją
poznał. Lekarze twierdzili, że ta bardzo skomplikowana operacja się
udała, a ona im wierzyła. Wkrótce była druga – na kręgosłup.
A później kilka dni farmakologicznej śpiączki. I ponowny „powrót
do żywych”. Stefcia całymi dniami siedziała przy ukochanym.
Stryj przychodził po nią i razem wracali do hotelu.
- Co
teraz zrobisz? – pytał, a ona nie wiedziała. – Może wrócimy
już do Polski? – sugerował Bela.
- Tak, wracamy do domu
– powiedziała po kilku dniach rozmyślań. – Powiem to
Rybbingom.
A ci żywo zaprotestowali. Nalegali, by została.
Koniecznie została!
- Mam wrażenie, że tylko przeszkadzam.
Liam wraca do zdrowia, natomiast mój pobyt tylko generuje koszty.
- Dziewczyno! Ty jesteś tu najważniejszym lekarstwem! –
zapewnił ją Rybbing.
Jakoś nie do końca wierzyła w to
niby spontaniczne zapewnienie.
- I tak przerwałaś studia,
więc nie powinnaś się spieszyć. Mówiłaś, że nasz syn jest dla
ciebie najważniejszy – przypomniała pani Rybbing.
- Bo
jest. Ale teraz czuję się tu nieswojo. Tak jak mówiłam – chyba
wszystkim przeszkadzam. Za tydzień lub dwa zabierzecie go i tak do
Szwecji.
- A ty polecisz razem z nami.
- Nie, pani
Rybbing. To jest wykluczone. Wrócę do domu.
- Twój stryj
może lecieć z nami. Nie obawiaj się.
- Mamy swoje życie,
a państwu już w niczym nie będę potrzebna. Liam wraca do zdrowia
i to jest najważniejsze.
Dwa dni później zakomunikowała,
że w najbliższą niedzielę odlatuje do Polski. Stryj już kupił
bilety. Koniec dyskusji. Wieczorem w hotelu odwiedził ich Olof.
Przekonywał, że Stefcia musi zostać.
- Ten temat już
jest zamknięty. Po prostu wracam do domu.
- Nie możesz!
Wszyscy boimy się, że Liamowi zaraz się pogorszy. Pojedziesz z
nami do Szwecji.
- Jako kto? Nawet nie jestem pielęgniarką.
- Jako jego żona. W sobotę weźmiecie ślub. Tu, w
szpitalu. Matka już wszystko załatwia. Już wcześniej miała
sprawę częściowo załatwioną. Teraz tylko musiała podać datę i
godzinę.
- A mnie nawet nikt nie zapytał o zdanie –
uśmiechnęła się smutnie Stefcia. – Kim ja dla was jestem? Mam
wrażenie, że wystawiacie mnie na pośmiewisko!
W tej chwili
przypomniała sobie o zawiniątku z pierścionkiem i obrączkami.
Przez ostatni czas zupełnie o nich zapomniała. Przyniosła
paczuszkę ze swojej sypialni i położyła przed Olofem.
-
Nawet nie zaglądałaś?
- Tak jak obiecałam.
- Co
to jest? – zainteresował się stryj.
- Pierścionek
zaręczynowy i obrączki – uprzejmie wyjaśnił Olof.
-
Steffi już ma pierścionek zaręczynowy. I może go w każdej chwili
zwrócić. Nam błyskotki nie są potrzebne. A poza tym to Liam musi
podjąć decyzję o ewentualnym ślubie, a nie pan i pana rodzice.
Steffi może się zgodzi, a może nie. I proszę na nią nie
naciskać.
- Jeśli pan pozwoli zawołam tu rodziców.
Mieszkali w tym samym hotelu na najwyższym piętrze w obszernym
apartamencie. Ale nigdy nie odwiedzili Żaków, ani też do siebie
nie zaprosili. Nie umówili spotkania w restauracji, co w zasadzie
było najprostszym wyjściem. Nawet dzieci Rybbingów nigdy do tej
pory nie odwiedziły Stefci. Być może takie są szwedzkie zwyczaje
– tego nie wiedział. Natomiast narastało w nim przekonanie, że
nie może pozwolić, by Stefcią poniewierano. Basta! Kilkanaście
minut później przyszli Rybbingowie i Alice. „Zmasowany atak” –
mimo woli pomyślał Bela. „No, maleńka, nie daj się!”.
Rozmowa była długa i trudna, nie pomogło wino i kawa zamówione
przez Alice. Ani słodkie tiramisu.
- Dlaczego się tak
bezsensownie upierasz? – ze złością zapytał Rybbing ojciec. Był
wzburzony uporem Stefci.
- Bo nie widzę tu miejsca dla
siebie. Jestem dla was wszystkich daleką, obcą osobą. Gdybym
pojechała do Szwecji – nadal by tak było. Nie wiadomo czy Liam
wróci do zdrowia całkowicie. Być może on sam ma dość mojej
obecności. To był długi czas i nie wiadomo, jakie zmiany zaszły w
jego mózgu. Teraz, kiedy już zaczął mówić, ani razu nie
powiedział mi, że mnie kocha. Może nawet bierze mnie za kogoś
innego. Przecież Barbro nie rozpoznał. On musi dostać czas na
powrót do swego normalnego życia. Nie potrzeba brać ślubu w takim
pośpiechu, bo on może już dziś wcale go nie chce. Ja nigdzie nie
ucieknę. Wrócę do Polski i może uda mi się odwołać urlop
dziekański. Naukę jestem w stanie nadrobić. A jeśli nie – to
pobędę z ojcem i babcią, i odpocznę. Prawdę powiedziawszy jestem
już bardzo Rzymem zmęczona. Nie Liamem, ale tym pobytem poza domem.
Tęsknię za moimi bliskimi i chcę tam wrócić.
Bela w
skrytości ducha podziwiał opanowanie bratanicy. Mówiła tak
spokojnie, jakby nie miała do Rybbingów o nic żalu. A przecież
wiedział, że miała.
- A jeśli Liam po raz drugi poprosi
cię o rękę? – nie wytrzymała matka.
- Nie wiem –
odpowiedziała Stefcia zgodnie z prawdą. – Chyba musiałabym
uwierzyć, że to prosi on, a nie wy przez niego. Nie wiem. Nie
myślałam o tym.
- Jutro musi zapaść ostateczna decyzja –
przypomniał Olof.
- W takim razie postaw się na moim
miejscu i powiedz, jaka jest twoja decyzja na dziś.
-
Steffi – wyrwała się Alice odstawiając kieliszek. – A gdzie
twoja miłość? Mówiłaś, że go bardzo kochasz.
- W tej
sprawie nic się nie zmieniło. Kocham. Ale nie mogę być ot tak, na
przyczepkę.
- A ja myślę, że to dlatego, iż się
dowiedziałaś, że Liam do końca życia będzie kaleką.
-
Alice! – krzyknął ojciec, a matka wybuchła płaczem.
„I
tu was mam” – pomyślał Bela.
c.d.n.
Fot. Pixabay
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz