poniedziałek, 9 maja 2022

Cz.52. Grudzień 1975 r. Rzym. Na chwilę przed ślubem

 



STEFCIA Z WIERZBINY - tom I - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 52. Grudzień 1975 r. Rzym. Na chwilę przed ślubem

Każdy dzień i każda rozmowa z rodziną wnosiły coś nowego. Stefcia poddała się namowom babci i nie siedziała już tak dużo w szpitalu, a Liam rozumiał, że ten tydzień to wyjątkowy czas dla jego ukochanej. Ale tęsknił za nią i dzień dnia nie mógł się doczekać jej przyjścia. Musiała mu zdawać szczegółowe relacje z tego, gdzie była i co widziała. Czasem dodawał, że kiedyś, w odległej przyszłości, to czy tamto muszą zobaczyć razem. Nalegał, by jeszcze raz pojechała do Pineto i ogarnęła swoim spojrzeniem to, co mu nie odpowiadało. Całkowicie polegał na zdaniu Stefci, a teraz, kiedy już była skompletowana załoga hotelu, uważał, że ona jednak koniecznie musi tym ludziom spojrzeć w twarz. Wszyscy zaczynali pracę od piętnastego grudnia, bo od dwudziestego na dobre ruszał hotel. Orvor zadbał o to, by były obłożone dwa piętra i miał zamkniętą listę chętnych na bal sylwestrowy. A tymczasem nadal był kłopot z muzykami – ci ugadani mieli wypadek i trzeba było szukać innych. Stefcia obiecała, że zajmie się tym natychmiast po uroczystościach ślubnych i to uspokoiło Liama. W pewnym sensie wierzył, że wszystko, czego dotknie się Steffi natychmiast zmieni się na lepsze. A ona cieszyła się, że przynajmniej w jednej czwartej obsługa była polska. Dzięki jej naciskom na Orvora. Jednak nie kucharze, ale tylko dlatego, że żaden Polak do tej pracy się nie zgłosił.
Barbro na razie nie dostarczyła dla Stefci płaszcza.
Babcia uznała, że poświęcą jeden dzień na zakupy. Kupią nie tylko płaszcz, ale i nowe buty do ślubu, bo te przywiezione z Polski spadały ze stóp Stefci. Obie panie poprosiły, by ubrała się jak na uroczystość i poddała ich oglądowi. Nawet Kamil wtrącił swoje trzy grosze, wszak miał uczesać Stefcię do ślubu. Już teraz mył jej włosy i nakładał jakieś odżywki, a włosy Stefci nabierały blasku i puszystości. Dwukrotnie dobrał się do włosów babci Stefanii i prosił, by pozwoliła je mocno skrócić, by odeszła od swojego czesania się w koronę z warkoczy, obiecywał jej, że nauczy jak czesać się inaczej. Babcia już-już się zgadzała, a na drugi dzień zmieniała zdanie. Kamil co drugi dzień rano chodził do Liama i osobiście go golił. A ten jakby odżył, na pewno był częściej ożywiony i nie spał już tak długo, jak jeszcze to robił na początku grudnia. Cieszył się na bliski już ślub. I cieszył się z polskich gości. Powiedział do Kamila, iż obawiał się, że Steffi w dniu ślubu i wkrótce po ślubie, będzie bardzo samotna w hotelu. A tak była z rodziną i przyjaciółmi.
Rybbingowie częściej teraz bywali u syna, a w szczególności ojciec, bo Barbro po dawnemu wpadała co kilka dni i tylko na chwilę. Olof przychodził kiedy tylko był służbowo w Rzymie, a wiadomo było, że specjalnie starał się o włoską trasę. Natomiast Alice była nieprzewidywalna – raz pełno było jej wszędzie, to znowu znikała na kilka dni, bo wyjeżdżała do Szwecji, do syna. Stefcia zauważyła, że cała szwedzka rodzina traktuje ją nico cieplej, ale nie wyobrażała sobie, by do pani Rybbing po ślubie mówić „mamo”. Do ojca „tato” - bez problemu. Ale „mamo” do matki Liama? To chyba jej nie przejdzie przez usta!
- Jeśli ona wcześniej nie powie, to zapytaj się, niech sama zadecyduje, jak masz się do niej zwracać. Na Zachodzie wiele osób mówi sobie po imieniu mimo różnicy wieku – doradziła babcia.
- O nie, nie, nie! Tylko nie po imieniu! Raz, że ja chwilami zapominam, jak ona ma na imię, a dwa, że nie chcę nawet cienia poufałości.
- To jak ma na imię? Bo nie wiem...
- Kaisa. A ojciec ma na imię Halvar.
- Kaisa i Halvar – powtórzyła babcia. - Może zapamiętam. Kaisa i Halvar, Kaisa i Halvar... Dziwne te ichnie imiona.
- Zapewne nasze są dziwne dla nich.
- Zawsze możesz mówić zwyczajnie – pani Rybbing, aż sama zaproponuje to, co jej będzie odpowiadać. Nie musisz się wychylać. I chyba właśnie tak będzie najlepiej.
Po przyjeździe rodziny z Polski, jedna z pierwszych rozmów Stefci i Liama dotyczyła pieniędzy. Dlaczego dostarczył jej tak dużą kwotę?
- Kiedyś, jeszcze w klinice, zapytałem cię, co byś zrobiła w pierwszej kolejności, gdybyś miała dużo pieniędzy. Odpowiedziałaś bez wahania, że wyremontowałabyś stary dom. Twój dom. Myślałem nad tym i postanowiłem cię wspomóc. Nie wiem, czy to jest wystarczająca suma, ale teraz będziesz miała dostęp do moich kont bez ograniczeń, więc jak tylko aura pozwoli bierz się za gruntowny remont. I nie mówmy więcej o pieniądzach. Myślę, że twój tato będzie umiał wszystko zorganizować. A co potrzebne jest ci teraz? Co cię ogranicza lub sprawia kłopot?
- Nie wiem. Nie myślałam o tym.
- A ja myślałem. Powinnaś tu mieć do dyspozycji auto z kierowcą. Z kimś znającym dobrze Rzym. I oczywiście mówiącym także po angielsku. Orvor już kogoś takiego szuka.
- Przecież wystarczy taksówka.
- To nie to samo. Już dziś, najdalej jutro, powinien zjawić się u mnie z takim panem. Oby ci przypadł do gustu. Szuka też dla mnie zaufanego człowieka, takiego do specjalnych poruczeń, ale myślę, że sprowadzi Davida ze Szwecji. Znam go i ufam. Nie chcę być uzależniony od rodziców, a ty dopiero teraz będziesz powoli wchodziła w mój świat interesów i finansów. Już jesteś osobą, której ufam najbardziej, ale nie znasz się jeszcze na wszystkim. No i martwię się tym, że przerwałaś studia. Mam nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży i będziesz mogła je dokończyć. Pocałuj mnie, proszę. Masz takie cudowne usta! Pełne, miękkie i słodkie... Moje...
Całowała, a on ją obejmował i przytulał. Ciągle był słaby. Babcia powiedziała, że schudł pewnie ze dwadzieścia kilogramów. Może i tak było. Na szczęście już jadł normalnie, a Stefcia każdego ranka przemycała dla niego kubeczek kawy, taki zamykany, jak dla dziecka. On mówił, że ratuje mu życie tą kawą, a ona go całowała, bo wiedziała, co lubi najbardziej.
Innego dnia przyznał się, że ma przed nią tajemnice i boi się, że ona bardzo obcesowo na to zareaguje, bo przecież obiecał. Ale to są sprawy związane ze ślubem i on po prostu musi...
- Kochanie, to nie są życiowe decyzje, ale malutka niespodzianka dla ciebie, więc mi pozwól. Jeśli nie możesz, to zaraz ci wszystko opowiem. Jednak bardzo proszę, pozwól mi na malutkie tajemnice. Maciupeńkie.
Pozwoliła. Wiedziała, że Liama odwiedzają dwa razy dziennie masażyści, że uczą go siadania. Ale nie wiedziała, że Liam przy ich pomocy korzysta z toalety, że próbuje nie tylko siadać, ale także stać i zrobić samodzielnie kilka kroków. Bardzo się do tego zapalił. Poza tym miał gumowe piłeczki, które ściskał wiele razy w ciągu dnia, bo to przywracało moc jego rękom. Słyszała, że matka Liama była w trakcie załatwiania turnusu rehabilitacyjnego w Szwecji, w najszybszym możliwym terminie. I zaraz po ślubie Liam miał do Szwecji polecieć. Razem z nią. Dlatego jak najszybciej trzeba było ogarnąć wszystkie sprawy w Pineto. Ach – muzycy! Na razie nie miała pojęcia jak ich znaleźć, a przecież obiecała! Wracając do apartamentu zatrzymała się w recepcji i poruszyła ten temat z siedzącym tam mężczyzną. Powiedział, że wykona w tej sprawie kilka telefonów, ale niczego nie obiecywał, bo większość zespołów już od kilku miesięcy miała uzgodnione koncerty. Dodał też, że nawet jeśli uda mu się coś znaleźć, to na pewno nie będą to muzycy z najwyższej półki. Kamil zaproponował, aby wieczorem przejść się po różnych kawiarniach i restauracjach, w których jest orkiestra, może oni coś będą wiedzieli. A Antonio – kierowca wynajętego dla Stefci auta – obiecał też popytać wśród swoich znajomych, bo miał w rodzinie saksofonistę, a jego wnuk wprawiał się na perkusji. Orvor był w rozpaczy, bo jeśli nie będzie orkiestry... Ku zaskoczeniu wszystkich to Daniel przyprowadził do apartamentu skrzypka grającego na ulicy. Studenta. Chłopak miał kolegów, z którymi czasem nie tyle grywał, co ćwiczył. Obiecał, że ich skrzyknie i nazajutrz przyprowadzi do hotelu. Zagrają coś małego (i cichego) na próbę Jeśli to się spodoba pani Steffi, to pojadą razem do Pineto, by poznać salę, jej akustykę i coś tam jeszcze, coś tam jeszcze. Ale i tak będzie problem ze sprzętem nagłaśniającym, bo oni nie mają kasy, aby kupić coś porządnego. No i sama perkusja zajmuje trochę miejsca, więc zwykłe auto osobowe na pewno będzie za małe. Byłoby miło, gdyby był fortepian albo chociaż pianino. Orvor stwierdził, że duży samochód to dla niego żaden problem. Nagłośnienie się kupi, a jak trzeba to nawet pianino albo fortepian, wszystko, co chłopaki chcą, łącznie z perkusją. Niech tylko dobrze zagrają!
- To ty jutro przyjedź i ich posłuchasz. Jeśli są nie dość zgrani, to zawsze możemy im zaproponować kilka dni w hotelu, niech sobie poćwiczą. A jak trzeba, to jeszcze dokooptować do nich tego starszego saksofonistę. Mam takiego pana na oku. Jezu! Ja się wcale nie znam na muzyce! Ten problem jest dla mnie za trudny! Czy w ogóle da się z nich zrobić zespół?
- Przecież od czasu do czasu ćwiczą razem... A wokalistę jakiegoś mają?
- Nie mam pojęcia!
- Dobra, będę jutro koło jedenastej, tak jak się umówiłaś. Taki byłem pewny tego zespołu, z którym już byłem ugadany, a tu głupi wypadek i wszystko wzięło w łeb. Oby tym nic się nie stało, bo nikogo już nie da się znaleźć, nawet takich ludzi z podwórka. Jest zdecydowanie za późno!
- Tylko od razu przygotuj się na większe zakupy, typu bębny, pianino i wzmacniacze, bo tego w Pineto nie dostaniesz. I jakieś mikrofony... Wszystko, co chłopcy będą chcieli. Jutro im powiesz, aby przygotowali się na kilkudniowy pobyt w hotelu, jakieś ciuszki, nie wiem, co jeszcze. A pralnia już działa? I czy jadłeś już coś spod ręki tego nowego kucharza? Musi być coś więcej, niż kuchnia typowo włoska, jednak włoska przede wszystkim.
- Na razie jest dobrze i mam już umowę z cukiernikiem. Pralnia ruszyła, a inne rzeczy dowiozą nam dziś albo jutro.
- Jakie rzeczy? - zdenerwowała się Stefcia.
- Jeszcze nie mamy wózków do przewożenia brudnej pościeli. Całą chemię dali nam wczoraj. Dopiero wczoraj! Powiem ci, że mam urwanie głowy i już czuję, że ciągle będziemy za coś przepraszać gości. Wszystko jest na mojej głowie, nawet kosze na śmieci. Tych zewnętrznych też jeszcze nie dowieźli, ale mają być w poniedziałek. To tak, jakby Pineto było nie po drodze. Wszyscy nas omijają – poskarżył się.
- Nawet mi tego nie mów! Dopinaj, co tylko możesz. W końcu masz ludzi do tego. A te dwie Polki już dojechały?
- Tak, są obie. I powiem ci, że z całego personelu właśnie z nich jestem najbardziej zadowolony. Im nie trzeba wiele mówić, same wiedzą co robić. A te wcześniejsze są jakieś... ciężkawe.
- Trzy miesiące wytrzymamy, a potem się zobaczy. Albo się wciągną, albo nie dostaną przedłużenia umowy. Rozumiem, że pieniądze na te zakupy muzyczne masz?
- Tak, pieniądze mam. Dostarczono resztę ścierek i ręczników, a już zgrzytałem zębami.
- Ty już kiedyś byłeś przy rozruchu hotelu?
- Nie, jeszcze nigdy. Nie wiedziałem, że tyle drobiazgów spadnie na moją głowę.
- A od czego masz ludzi?
- No mam ludzi, mam. Już szykują następne dwa piętra, a teren wokół hotelu jest idealnie wysprzątany. Teraz bardzo się wszyscy pilnują z porządkami i od razu po sobie sprzątają. Chociaż tyle dobrego z tej mojej ostatniej awantury.
Stefcia już nie dociekała, co to za awantura i zakończyła rozmowę, a Ada od razu na nią napadła:
- Ty masz myśleć o swoim ślubie, a nie o jakichś tam grajkach! Jedźmy wreszcie kupić ten płaszcz i buty. Przecież za dwa dni masz ślub!
- Będziemy też patrzyły za inną sukienką, bo ta jest zdecydowanie zbyt skromna – stanowczo powiedziała babcia.
- O, moje panie, wy się tu tak nie rządźcie! Płaszcz i buty tak, a sukienka – nie.
- I będziesz wyglądała jak Sierotka Marysia – zezłościła się babcia.
- Nie szkodzi. Mnie zależy na tym, by wyglądać bardzo skromnie i dlatego uważam, że moja sukienka jest idealna. JA jestem ozdobą sukienki, a nie odwrotnie. Wystarczy, że Kamil mnie uczesze.
- No widzisz, Ada? Typowa Żakówna. Takiej nie przekonasz – załamała ręce babcia.
- A ja mam nadzieję, że naszej Żakównie wpadnie coś w oko i jednak zmieni zdanie.
Nie zmieniła. Z zakupów wróciły z butami i płaszczem, bez nowej sukienki. W związku z tym babcia była odrobinę nadąsana.
Stefcia po zakupach natychmiast pobiegła do Liama. Chociaż już była u niego z rana teraz też bardzo na nią czekał. Całował zachłannie usta, całą twarz i ręce. Cieszył się, że nosi oba pierścionki zaręczynowe. Wypytywał o bieżące sprawy i o hotel. Przypominał o niektórych hotelowych sprawach. Przemycał do wiadomości Stefci nowe szwedzkie słowa. I choć była zmęczona – nie śpieszyła się z odejściem. Na wpół położyła się obok Liama i odpoczywała w jego objęciach, z głową na jego ramieniu, przytulona, niemal szczęśliwa.
- Chciałabym już nigdy się z tobą nie rozstawać. A w każdym razie nie na dłużej, niż kilka godzin.
- A ja już wiem, że tak się nie da, bo czeka mnie ten turnus rehabilitacyjny, a to potrwa ze trzy tygodnie. Mnie też będzie ciebie bardzo brak. Jednak to konieczność.
- Tak, wiem... Chyba na ten czas pojadę do Wierzbiny, co ty na to?
- Może to nie taki głupi pomysł... W moim szwedzkim apartamencie już skończono remont. Mama mnie nie uprzedziła... Powstawiano poręcze w łazience i takie tam... Na razie mam jeździć na wózku inwalidzkim, ale mam nadzieję, że to nie potrwa długo. Z moim kręgosłupem jest coraz lepiej. Jeszcze trochę i nie będę nawet nosił tego „pasa bezpieczeństwa”...
- To zaraz po ślubie jedziemy do Szwecji.
- Musimy pozałatwiać wszystko w urzędach... Ty w Polsce też będziesz musiała zarejestrować nasz związek.
- To znaczy ty do Szwecji, a ja do Polski... Wybacz, kochany, ale ostatnio rozstanie nie wyszło nam na dobre. Boję się. Nie chcę ciebie zostawiać samego.
- Czy ty masz jakieś przeczucia?
- Chyba bym tego tak nie nazwała, ale spokojna też nie jestem.
- ...bo ja ostatnio wierzę w przeczucia, w podszepty intuicji, w to coś nienazwane, a nakazujące nam iść dla przykładu w lewo, choć wiemy, że powinniśmy iść prosto. Wierzę w takie rzeczy.
- Zawsze wierzyłeś?
- Nie. To się zaczęło gdy poznałem ciebie. Nie ważne, co mówił mój rozsądek – ja musiałem postępować zgodnie z sercem.
- To teraz przytul mnie mocno, bo już niedługo będę musiała wracać do hotelu. A jak tak lubię, gdy mnie przytulasz, gdy mogę oddychać twoim zapachem. Liam, bardzo cię kocham – zakończyła po szwedzku, a Liam zrobił wielkie oczy – PO SZWEDZKU!
Stefcia wróciła do hotelu. Młodych nie było, zabrali ze sobą Piotrusia i poszli podobno na daleką włóczęgę. Piotrek był z nimi przeszczęśliwy. A Edward, Bela i babcia zwyczajnie odpoczywali przy dzbanku herbaty i cieście. Już dzwonili do Wierzbiny. Babcia Helenka i Smulczyński dają sobie radę, tylko pies jest trochę markotny, taki osowiały, ale na szczęście jest przy tym grzeczny. Ciocia Basia bardzo ucieszyła się zapowiedzią bliskiego przyjazdu męża. O pieniądzach nikt nie wspominał, więc zapewne i one są bezpieczne. A Edward już wtrącał zdania na temat remontu domu, ale jak na razie nawet Bela nie wiedział o tej bogatej przesyłce Liama. Natomiast babcia z pewnym zażenowaniem powiedziała, że musi się do czegoś wnuczce przyznać.
- Coś zrobiłam bez uzgadniania z tobą i boję się, że możesz być na mnie bardzo zła...
- O! To „coś złego” jest zupełnie do ciebie niepodobne, więc mów szybko, aby to wyrzucić z siebie i poczuć ulgę.
- Były u nas Kasia z Dorotką. Tak na chwilkę tylko wpadły. Tomek zapowiedział ich przyjazd, więc już nie wysyłałam tych szlafroków. A jak one przyjechały i tak się nimi zachwycały, to dołożyłam im jeszcze swój szlafrok i twój, niech cała rodzina ma takie śliczne. Bardzo się na mnie o to gniewasz?
- Nie tylko się nie gniewam, ale uważam, że bardzo dobrze zrobiłaś – Stefcia wstała i ucałowała starszą panią. - Świetnie, że tak zadecydowałaś.
- No, to kamień z mego serca, a aż się bałam do tego przyznać i tak zwlekałam. Piotruś już dwa razy mało się nie wygadał... Edzio jakoś go powstrzymał, na szczęście, bo chciałam, abyś to usłyszała ode mnie.
- A co tam u nich słychać?
I znów popłynęły opowieści, aż do powrotu młodych. Potem razem poszli na kolacjo-obiad do hotelowej restauracji, bo na tym bardzo zależało Piotrusiowi. Dawid zrobił mu kilka zdjęć przy stoliku i przy recepcji, a podobno w ciągu dnia wypstrykał kilka rolek filmów.
- Te zdjęcia będą kolorowe! - cieszył się młody.
- Ale wywołajcie te filmy od razu w Rzymie, aby przez przypadek ktoś nam ich nie naświetlił – zasugerowała Stefcia.
- Słuchaj no, bliska panno młoda, za moment masz ślub, a nie wiem, czy pamiętasz, że musisz mieć na sobie coś nowego, coś starego, coś niebieskiego i coś pożyczonego – przypomniała Ada.
- Mam starą sukienkę, założę nowe rajstopy i nowe buty. Nie mam nic niebieskiego, a i pożyczonego także nic. Coś niebieskiego można jeszcze dokupić. Ale kto z was ma coś, co mógłby mi pożyczyć?
- A co dokupisz? - zainteresowała się Ada.
- A chociażby niebieskie majteczki albo półhalkę. Nic innego nie przychodzi mi do głowy.
Z tym pożyczeniem jakoś nie było pomysłu. Rozmowa zeszła na jedzenie. Piotrek odważnie próbował krewetek i nawet chwalił, że smaczne, ale jakoś nie przekonał ani babci, ani siostry.
- Ty jakoś zapomniałaś, że masz trzymać dietę – przypomniała babci Stefci.
- Masz rację. Jem makarony, sosy, smażonego kurczaka i ryby, nawet jajka smażone z bekonem. Ale wrócę do diety, obiecuję.
- A niebieska i w kratkę ta rzecz do ślubu może być? Bo ja mam taką chusteczkę do nosa... - przypomniał sobie Edward.
- I gdzie ja ją schowam? - zdumiała się Stefcia.
- A za biustonosz. Wiele kobiet tak nosi chusteczki – Zauważył z uśmiechem Bela.
- Dobrze, tato. Jak od ciebie to może być, powinna mieć nawet podwójną moc. A od czego ten niebieski kolor ma mnie chronić?
- Od złego języka teściowej – między kolejnymi kęsami rzucił Kamil. - Żartowałem!Chodzi o rzecz pożyczoną, nie niebieską. Pożyczona rzecz ma zapewnić ci pomoc w razie życiowych zawirowań. I bardzo dobrze, abyś pożyczyła sobie coś od taty, ale to wcale nie musi być niebieskie. A według tradycji to twoja sukienka nie jest dość stara. To powinno być coś, co przechodzi z matki lub babci na młodą kobietę. Wystarczyłby kawałek sukni twojej mamy wszyty gdzieś w podszewkę twojej sukienki. Albo perły po mamie. To by było wspaniale... Nawet torebka, czy coś w tym stylu.
- Nie mamy tu specjalnego wyboru – zasmuciła się babcia. - Z przyjemnością oddałabym ci moją torebkę, ale ona nie jest stara, a i kolorem na pewno nie pasuje do twego stroju. Mamy problem... W torebce mam stary różaniec...
- Mamo, daj Stefci swój złoty łańcuszek – wtrącił się Bela.
- Świetny pomysł – ucieszyła się jego matka.
- A mnie się wydaje, że to wszystko dotyczy ślubu kościelnego, a wy bierzecie na razie tylko cywilny – słusznie zauważył Dawid.
- Tato – ale i tak musisz coś mi pożyczyć. Koniecznie! Twoja opieka jest dla mnie bardzo ważna – przymilała się Stefcia.
- Pożyczę ci moje skarpetki. Te najnowsze. Są bez dziur, więc się nie będziesz wstydzić.
Piotrek tak się śmiał, że aż się zakrztusił.


c.d.n.
fot. Pixabay

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz