sobota, 7 maja 2022

Cz. 51. Grudzień 1975 r. Rzym ---- tom I


 STEFCIA Z WIERZBINY - tom I - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 51. Grudzień 1975 r. Rzym

Wreszcie przyjechali goście z Polski: babcia Stefcia, ojciec Edward, brat Piotr, przyjaciółka Ada Wilczewska z Dawidem Sierockim i Kamil Krawiec – przyjaciel i fryzjer w jednaj osobie. Zaproszenie dostał również Staszek, partner Kamila, ale sprawy rodzinne zatrzymały go w Krakowie. Stefcia nalegała, aby przyjechała także ciocia Basia, ale zdecydowanie odmówiła. Zwiedziła już całą Europę z mężem i podróż niemal zimową porą wcale jej nie nęciła. Chciały przyjechać obie córki, ale tu Bela postawił stanowcze weto – nauka w pierwszej kolejności, czas na podróże będzie później. Poza tym to ślub cywilny i do tego w szpitalu, co wymuszało ograniczenie ilości gości.
Radosne powitanie! Uściski i wielki chaos rozmów! O domu i o Krakowie, w szczególności o studiach. Stefcię troszkę żal ścisnął, ale trudno – Liam jest ważniejszy!
Babcia wkrótce po przyjeździe wzięła Stefcię na stronę i powiedziała jej o pieniądzach przysłanych przez Liama. Dziewczyna na dłuższą chwilę zaniemówiła.
- W tej sytuacji sfinansowaliśmy przyjazd twoich przyjaciół – powiedziała. - Oczywiście wszystko za twoje pieniądze.
- I bardzo dobrze zrobiliście. Ale co ja mam teraz zrobić? Jak mam rozmawiać z moim Liamem? Wiesz, on mi nic o tym nie powiedział. Ani słowem nie wspomniał.
- Może bał się, że pieniądze nie dotarły do ciebie?
- Może... Zdobyłam te cudne szlafroki dla cioci Marysi i dla stryjka Tomka.
- Dziękuję. Są naprawdę rewelacyjne. Ale ty mi lepiej mów o Liamie.
- Wszystko mówiłam w salonie. Nie mam żadnych tajemnic. Jestem bardzo wdzięczna stryjkowi, że ze mną został. Może nawet nie rozmawialiśmy zbyt wiele, ale ta świadomość, że on jest... I jego trzeźwe spojrzenie na świat. Dodawał mi otuchy w najtrudniejszych momentach. Czułam się bezpieczna pod jego opieką. Czasem odwiedzał ze mną Liama, a ja lubiłam słuchać jak gawędzą o polityce. Stryj opowiadał mu o tym, co dzieje się w świecie. Ja bym tak nie umiała. Matka Liama chciał mu choć radio do pokoju, ale chyba lekarze jej to odradzili. Nie wiem dlaczego. A tak to sobie gadali o tych ostatnich lotach w kosmos, o katastrofach lotniczych, o sporcie, bo jakieś eliminacje teraz. I że będzie telewizja kolorowa... Dla mnie to czarna magia, mnie to nie obchodzi. Liam się mocno zmienił nie tylko z wyglądu, ale chyba też psychicznie. Nasze rozmowy są teraz zdecydowanie inne. Jest dosyć skupiony na sobie, czemu trudno się dziwić. Odwiedzicie go?
- Chciałabym nawet dzisiaj. Gdzie tu można kupić kwiaty? W ogóle co mu zanieść, przecież nie pójdę z pustą ręką!
- Kwiaty można kupić w hotelu, bo w piwnicy jest kwiaciarnia. I nic więcej nie trzeba do tego dodawać. Myślę, że dziś pójdziemy obie plus Piotruś. I tak nie pozwolą nam na długie odwiedziny. On się teraz szybko męczy. Może niech jeszcze tato do nas dołączy. A młodzi, jeśli mają siły, niech na chwilę polecą w miasto.
- Piotruś jest bardzo szczęśliwy, że mógł tu przyjechać. Bardzo-bardzo! - podkreśliła babcia z uśmiechem i ciekawie rozglądała się po pokoju wnuczki.
- Babciu, ale jak ja z Liamem mam rozmawiać o pieniądzach? Mnie to przerasta. Gdzie tylko pojawiają się Rybbingowie, to zawsze w tle są pieniądze. Okropność! Matka Liama zaczęła nawet rozmowę o intercyzie. A ja jej na to, że jeśli Liam powie na ten temat choćby słowo, to ja natychmiast podpiszę. I matkę zatkało. Ona dobrze wie, że Liam nie dopuści do intercyzy. Przy nich coraz częściej czuję się jak nędzarka. Liam podobno ma kilkanaście milionów w twardej walucie, sam nie wie dokładnie ile, ale chyba ponad piętnaście. I te pieniądze cały czas rosną.
- Skąd on ma tyle pieniędzy? Bo przecież nie z hoteli!
- Cały czas inwestuje i gra na giełdzie. Mówił, że na początku angażował zawsze pół swego wolnego kapitału. Teraz już tylko jedną czwartą, bo mu nie zależy na ciągłym bogaceniu się. A w Szwecji czeka już na mnie nowy samochód.
- Łał!
- Babciu, mnie wcale na tym wszystkim nie zależy – Stefcia wstała i poprawiła kwiaty w wazonie. Dostała je od Kamila. W salonie stały te, które podarował jej Dawid. Oba bukiety były piękne. - Zobacz, Liam ma pieniądze, a już tyle miesięcy w szpitalu. I wcale nie wiadomo, kiedy ze szpitala wyjdzie. I żadne pieniądze nic tu nie pomogą.
- A dlaczego mu tak zależy na tym ślubie? I to teraz, w szpitalu.
- Pytałam go o to kilka razy. Tłumaczyłam, że możemy zaczekać. Ale on się upiera i rodzice go w tym uporze podtrzymują. On tylko się uśmiecha i dodaje, że jest strasznym egoistą. Prosi, abym mu to wybaczyła i się zgodziła na jak najbliższy możliwy termin ślubu. I tyle.
- On egoistą? To jakieś nieporozumienie.
- Sama widzisz. Twierdzi, że gdyby był w porządku wobec mnie, to wcale by na ślub nie nalegał, mając świadomość, że już na całe życie pozostanie kaleką. Źle się z tym czuje, a nie potrafi zrezygnować ze mnie. I chce do domu, do Szwecji, bo chce być już tylko ze mną. Było kilka terminów tego powrotu, ale za każdym razem coś stawało na przeszkodzie. Coś – to znaczy załamanie z jego zdrowiem. Podobno ma bardzo słabe serce. Chodź, moja babciuniu – wracamy do salonu.
- No właśnie, a jak naprawdę jest z jego zdrowiem? - zapytała babcia podnosząc się z fotela.
- Nie jest dobrze... Nie mówią mi wszystkiego, a i sam Liam chyba też nie zna prawdy. Kiedy tylko wróciła mu przytomność zaczął upominać się o spacer. Co raz do tego wraca, ale mu nie pozwalają. Wydaje mi się, że teraz już tylko monitorują jego serce. Ciągle dostaje dużo leków, często podają mu je w kroplówce. I mówią, że na spacer będzie czas, gdy wróci piękna pogoda. Czyli na razie można o tym zapomnieć, bo często pada i jest zimno. A on się upiera, że chce jechać aż do Pineto! Wyobrażasz sobie? Chłopaki robią tam zdjęcia i z każdą nowinką przyjeżdżają do niego. Czasem jest zadowolony, ale bywa, że się złości. Mówi „nie tak się umawialiśmy”, a tłumaczenie, że coś jest niemożliwe, jakby wcale do niego nie docierało. Nie lubię być świadkiem tych rozmów. Tym bardziej, że Orvor usiłuje za moim pośrednictwem wpłynąć na zmianę decyzji co do niektórych szczegółów. A Liam się upiera przy swoim i na dodatek rośnie mu przy tym ciśnienie, a później gwałtownie spada, co wyprowadza lekarzy z równowagi, wręcz budzi w nich popłoch. Usiłują zabronić tym dwom artystom z Pineto przekazywania takich informacji, ale to wydaje się niemożliwe. Liam tylko spojrzy na zdjęcie i od razu widzi, że coś jest nie tak. No nic. Chodźmy do reszty towarzystwa.
- Tyle spraw mam z tobą do obgadania! Ale najlepiej w cztery oczy, albo w towarzystwie Beli i Edzia. Co ty zrobisz z taką górą pieniędzy?
- Jeszcze nie wiem. Musze o tym porozmawiać z Liamem. Staram się wszystko z nim konsultować, by nie myślał, że coś ukrywam. Bardzo go kocham, przecież wiesz. A te pieniądze tylko mi przeszkadzają. Przez nie jakby wyrastał między nami mur. Teraz, zaraz, chcę jak najszybciej iść do szpitala. Czuję, że on mnie przywołuje. Nie lubi gdy mnie tak długo nie ma. Tęskni za mną. Trzyma mnie za rękę i od razu jest dobrze. Uspokojony usypia, a wtedy jakby wracał do zdrowia. Budzi się w lepszym nastroju. Czasem przemycam mu trochę kawy, ty wiesz, że bardzo ją lubi. Pielęgniarka kręci głową, ale się uśmiecha.
- Cały czas tam jest pielęgniarka?
- Tak. Chyba opłacana przez Rybbingów. To znaczy jest ich kilka i się zmieniają. Bardzo się boją o Liama i dlatego zafundowali mu całodobowy nadzór.
Weszły do salonu, a tam byli także Alice i Orvor. Stefcia zajęta rozmową z babcią nie usłyszała ich przyjścia. Owszem, było słychać co chwila radosne wybuchy śmiechu i głośną rozmowę. Gdzie Alice, tam zaraz pojawiało się wino – ona za dużo pije, przemknęło przez głowę Stefci. Ale to może dlatego, że nie musi zajmować się domem i dzieckiem? Jest jak wypuszczona na wolność.
- Kto chce teraz odwiedzić Liama? - zapytała po powitaniu. - Moja propozycja jest taka – pójdę do szpitala z babcią, tatą i Piotrusiem, a młodzi niech idą popatrzeć na Rzym. Później się zmienimy. Może nawet jutro, bo i na jutro też trzeba zostawić trochę radości. A kolację zjemy w salonie o dziewiętnastej, więc, droga młodzieży - spoglądajcie na zegarki. Oczywiście po kolacji będziecie mogli wyjść na dalszą część łazęgi. Stryju, ty zamówisz kolację, pamiętając o pizzy dla Piotrusia i herbacie dla babci.
- A czemu nie w restauracji? - zaczął marudzenie Piotrek, ale pod spojrzeniem ojca szybko zamilkł i spuścił nisko głowę. W zasadzie on był w największej rozterce – chciał i do Liama, i popatrzeć na Rzym. Oczywiście wybrał Liama, bo nie wypadało inaczej.
Wreszcie Bela został sam w apartamencie. Chodził nerwowo po wszystkich pokojach, nie mógł znaleźć sobie miejsca. Miał już dość tego hotelu, Rzymu, a w szczególności Rybbingów. Basia podczas ostatnich rozmów telefonicznych pochlipywała do telefonu, choć wiedziała, że on, czyli mąż, jest bezpieczny. Pomijając wszystko inne nudził się. Napisał już osiem opowiadań umiejscawiając je w Rzymie. Sprawdzał ulice, odległości, krajobrazy. Dzięki barwnym opisom tworzył odpowiednie klimaty dla akcji i ożywiał dialogi. Zaskakiwał nagłymi zmianami w życiu bohaterów. Generalnie był zadowolony z tego, co napisał. Ale każde następne opowiadanie było coraz smutniejsze, a to już go nie cieszyło. Miał nadzieję, że w Wierzbinie uda mu się „podrasować” opowiadania. Pisanie zabierało go w świat bez Rybbingów, ich problemów i pieniędzy.
Najgorsze było to, że wściekał się na Szwedów, a nie mógł tego z siebie wyrzucić. Był przykładnie grzeczny i w miarę ugodowy, choć zawsze stał po stronie bratanicy. W zasadzie domyślał się, że jego obecność już nie jest Stefci tak bardzo potrzebna. Dziewczyna całkiem dobrze sobie radziła i nie pozwalała się zaszczuć. Kiedy tak świetnie opanowała angielski? Prawda, często go podpytywała o różne słowa, ale słownika ze sobą nie miała. Wyjeżdżali w tak trudnej chwili, że o wielu rzeczach ani ona, ani on sam nie pomyśleli. Teraz wręcz marzył o powrocie do Wierzbiny! Mieszkanie w hotelu, choćby najbardziej luksusowym, to jednak nie to, co w domu. A przy tym, pomijając wszystko inne, nie miał ze sobą zimowych ubrań. Za pasem były już święta Bożego Narodzenia. Święta bez Basi? To wykluczone! Nie zostanie tu dłużej! - postanowił. Wróci razem z matką i bratem. Dość Rzymu!
Nadal był rozedrgany. Zamówił kolację na dziewiętnastą – duuużo pizzy ze względu na Piotrusia, dużo herbaty ze względu na pozostałych. Mogą być też ze dwie-trzy misy innych, typowo włoskich dań, koniecznie bez owoców morza. Dwie butelki odpowiedniego wina. Może lepiej trzy – poprawił się. I sporo ciasta, którego wreszcie babcia nie musiała robić osobiście. Babcia już wcześniej zapowiedziała, że żadnej kawy wieczorem nie chce, a popijanie ciepłego i tłustego jedzenia zimnym napojem nie wychodzi na dobre jej żołądkowi. Zamówienie Beli przyjęto ze zdziwieniem wyczuwalnym nawet przez telefon. A on dodał jeszcze, że na kolacji będzie dziewięć osób, i że mimo wszystko on prosi, by było bez ekstrawagancji, bo to ma być spokojny, domowy posiłek. Między innymi dlatego nie schodzą do restauracji.
Wzruszył ramionami w tej rozmowie z samym sobą – chyba dziewięć, bo nigdy nie wiadomo, czy nie wpadnie któreś z „Rybbiniątek”. Zapalił cygaro i, poddenerwowany, dalej krążył po apartamencie. Powinni zejść do restauracji, jednak z doświadczenia wiedział, że jego matka źle by się tam czuła. Ale któregoś dnia pójdą, choćby ze względu na Piotrusia. Może już nawet jutro na śniadanie, bo w końcu z rana jest wygodny dla wszystkich tzw. szwedzki stół. Tak, przekona mamę. A dzieciak niech się cieszy. Uśmiechnął się do siebie.
No i wraca do domu. On, Bela, wraca wreszcie do domu. Poruszył ramionami – jakby mu ubyło lat! To dobra decyzja – WRACA DO DOMU!


c.d.n.
fot. tapeciarnia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz