Cz. 54. 11 grudnia 1975 r.
Ślub i po ślubie...
Stefcia wyglądała zjawiskowo.
Upięte ślicznie włosy Kamil przyozdobił maciupeńkim zielonkawym
kapelusikiem z trzema sztucznymi białymi orchideami. Kosmetyczka
wydobyła z twarzy panny młodej wszystko, co było w niej
najpiękniejsze. Na skromnej sukience lśniły zielone szmaragdy, pod
którymi ukrywał się łańcuszek z medalikiem od babci. Choć buty
miały niezbyt wysoki obcas, to widać było kształtne, długie nogi
dziewczyny. Wszystkiego było w sam raz, bez ostentacji, za to ze
smakiem. Stefcia w przelocie pomyślała, że nie ma bukietu, ale gdy
przed salą oddała w czyjeś ręce płaszcz, natychmiast zjawił się
Dawid Sierocki i podał jej niewielki bukiecik z białych orchidei.
Ktoś otworzył drzwi – na wprost nich w fotelu (a nie na wózku
inwalidzkim!) siedział Liam w ciemnym garniturze i białej koszuli z
białą muszką. Zawiśli na sobie wzrokiem. Brat i ojciec pomogli
Liamowi wstać i młodzi się powitali gorącym uściskiem.
-
To ty? To naprawdę ty? - wyszeptał zachwycony Liam.
-
Kocham cię – szepnęła mu po szwedzku.
Sala była pełna
ludzi. Stefcia powitała wszystkich skinieniem głowy i uśmiechem.
Goście wstrzymali oddech, a po chwili przez salę przeszedł szmer i
jakby jęk. Za Stefcią szła babcia w granatowej sukni z dużym
koronkowym, białym kołnierzem – bardzo dostojna, wzruszona,
przejęta chwilą. Włosy miała już skrócone i uczesane przez
Kamila w bardzo twarzowy, nisko osadzony koczek. Tuż obok była Ada,
również w granatowej sukience, ozdobionej białymi (sztucznymi)
perełkami, w wytwornej, ale nowoczesnej fryzurce. Wszystkie trzy
Polki wyglądały prześlicznie i aż „rwały oczy”, jak to
później ocenił Edward i ojciec Liama.
Pani Stefania, z
racji wieku, pierwsza podeszła do młodych i cichutko powiedziała
do Stefci, aby ta uklękła. Powinien uklęknąć także Liam, ale to
na razie nie było możliwe. Babcia pobłogosławiła młodych po
polsku, uczyniła na ich czołach znak krzyża i podsunęła
niewielki krzyżyk do pocałowania. Liam w lot chwycił powagę
chwili i podziękował za błogosławieństwo, ucałował obie ręce
starszej pani.
- Dziękuję, że ją pani dla mnie wychowała
– powiedział na zakończenie, co Bela skwapliwie przetłumaczył.
Następnie młodym błogosławił Edward, a po nim Bela.
Teraz Stefcia stanęła obok Liama i zaczęła się ceremonia
świecka, długotrwała, bo ze szwedzkiego tłumaczona na język
polski i angielski, a fragmentarycznie także na włoski. Liam był
blady i chyba już ledwie stał... Wreszcie młodym, po wymianie
obrączek, pozwolono pocałować się i usiąść. Nastąpiły teraz
przemowy wszystkich szwedzkich panów, przy czym Olof i Orvor mówili
najkrócej. Na zakończenie, jakby pod przymusem tych szwedzkich
wypowiedzi, króciutką przemowę po polsku wygłosił Edward. Życzył
młodym szczęśliwego, długiego życia i podziękował gościom za
liczne przybycie dla uświetnienia uroczystości. Bela przetłumaczył.
Przez cały czas Dawid robił zdjęcia, a Barbro zgrzytała
zębami.
Na znak pani Rybbing wprowadzono do salki wózek z
poczęstunkiem – był okazały tort oraz zdecydowanie wyższy od
niego polski sękacz – jak się okazało prezent od stryja Tomka
(drugi taki czekał w hotelu na wieczorne przyjęcie. To dlatego do
Wierzbiny przyjechały Kasia z Dorotką – przywiozły tam
niezwykłe, podlaskie ciasto-rarytas.). Były też kieliszki z
szampanem i duży termos z kawą. Ale goście najpierw podchodzili do
młodych, składali im życzenia i dawali kwiaty.
Liam często
popatrywał na Stefcię rozkochanym wzrokiem – jakby ją od nowa po
raz pierwszy zobaczył. A w oczach Stefci odnajdował niezachwianą
miłość i ciepło. Był szczęśliwy. Oboje byli szczęśliwi. Po
blisko trzech godzinach wreszcie było po ceremonii i poczęstunku. W
trakcie poczęstunku Pan Rybbing znalazł chwilę, by podejść do
Stefci i poprosić, by zwracała się do niego po imieniu.
-
Chyba pamiętasz – mam na imię Halvar – powiedział i pocałował
ją w czoło.
- Dziękuję, panie Halvar. Jest mi bardzo
miło.
- Och, dziecko, opuść tego „pana” i mów
zwyczajnie po imieniu. Oczywiście możesz mnie też nazwać ojcem,
czy cieplej – tatą. Ale generalnie nie ma takiej potrzeby.
- Jeszcze raz bardzo dziękuję. Będę się starała... Halvar, ale
na razie mogę mieć z tym przejściowe kłopoty...
Matka
Liama nie zdobyła się na taki gest. Natomiast Edward z Belą
odpowiednio „poszeptali” z Liamem, rozszerzając temat także na
babcię.
Po tych blisko trzech godzinach uroczystości Liam
był ogromnie zmęczony, mimo nalegań Stefci wytrwał do końca,
zapewniał ją, że ma bardzo wygodny fotel. Kiedy wreszcie wrócili
do jego zwykłej salki – potrzebował pomocy ojca i brata w
przebraniu się piżamę. Pielęgniarka wywiozła go wózkiem do
toalety, a potem podłączyła kroplówkę.
- Za jakieś
piętnaście minut Pan Liam będzie spał – powiedziała do
Stefci.
A ona ułożyła się obok Liama, z głową w
zagłębieniu jego szyi. Objął ją i przytulił do siebie, lecz już
po chwili poczuła, jak słabnie moc jego uścisku – Liam odpłynął.
A i ona czuła się bliska uśnięcia... Emocje opadły, rozluźniła
się. Teraz może być już tylko lepiej – pomyślała. Poczekała,
aż oddech Liama się wyrówna, stanie głębszy i ostrożnie wstała.
- Pan Liam będzie spał co najmniej dwa godziny. Może
nawet trzy. Pani też powinna odpocząć – powiedziała jej
pielęgniarka.
Pod szpitalem czekał na nią pan Antonio.
- Jak dobrze, że pan jest. Jestem nieludzko zmęczona –
uśmiechnęła się blado do kierowcy.
Otworzył przed nią
drzwi.
- Zapraszam. Chce pani małą wycieczkę?
Przejedziemy się nad Tybrem, odetchnie pani innym powietrzem,
pooddycha rzymską zimą. Nawet nie będzie pani musiała wysiadać z
samochodu. Chciałbym, aby pani chwilę odpoczęła, bo słyszałem,
że wieczorem ciąg dalszy atrakcji.
- Dobrze. Oddaję się
w pana ręce.
- Tak na godzinkę, nie dłużej.
W
tym czasie pokazał jej kilka mostów i zajmująco o nich opowiadał.
- Dlaczego pan nie jest przewodnikiem turystycznym? Świetny
z pana gawędziarz.
- Kiedyś próbowałem, ale wolę być za
kółkiem – poklepał znacząco kierownicę.
Stefcia kilka
razy otwierała okno, przez cały dzień świeciło słońce i
temperatura oscylowała około siedemnastu stopni. Podobna pogoda
miała się utrzymać przez kilka najbliższych dni. Po tej wycieczce
bez tłumu i gwaru, czuła się dotleniona i spokojniejsza.
- Dziękuję panu. Miło mi, że to pan jest moim kierowcą. Ale już
wracajmy, bo moi bliscy mogą się niepokoić.
Jeśli ktoś
się szczególnie niepokoił, to Alice i jej matka. Pani Rybbing
chciała ze Stefcią pilnie porozmawiać i Alice z tego względu
czekała na pannę młodą przy windach. Apartament Rybbingów był
bardzo duży, miał inny układ pokoi. Alice wepchnęła Stefcię do
pokoju najbliższego drzwi wejściowych, a sama się ulotniła. Za
biurkiem pełnym różnych papierów, teczek, skoroszytów i nawet
segregatorów królowała pani Rybbing.
- O, wreszcie jesteś
– sapnęła z przyganą. - Siadaj, musimy omówić pewne sprawy i
podpisać kilka dokumentów.
Ale Stefcia nie usiadła, tylko
podeszłą do niej blisko i serdecznie powiedziała:
-
Chciałam pani bardzo podziękować za organizację naszego ślubu –
pochyliła się i pocałowała matkę w oba policzki. - To musiało
być trudne i pochłonęło dużo pani pracy i siły. Bardzo jestem
pani wdzięczna i z całego serca za wszystko dziękuję – podała
kobiecie rękę i ponownie ją ucałowała.
- Och, drobiazg.
- Rybbing machnęła lekceważąco ręką i jeszcze raz wskazała
krzesło przed biurkiem. - Załatwmy to szybko, abyś mogła trochę
odpocząć przed wieczornym przyjęciem. Jesteście wszyscy
zaproszeni na godzinę dziewiątą do naszej hotelowej restauracji.
- Dziękuję bardzo, ale to absolutnie nie wypada, bym ja się
gościła, gdy Liam sam w szpitalu. Będę u niego najdłużej jak
się da, a potem może zajrzę na pół godziny. Jednak bez Liama
taka impreza nie sprawi mi przyjemności.
- Ależ Liam też
tam będzie. Mało tego – dostanie dwudniową przepustkę ze
szpitala i będziecie mieli dla siebie dwa dni i dwie noce.
- To zmienia postać rzeczy. - Stefcia była radośnie zaskoczona i
wreszcie usiadła.
- Nie mówiliśmy ci tego do tej pory,
ale od pierwszego października jesteś pracownikiem w Hotelu Steffi
jako główny manager. Teraz, od dziś zostajesz zastępcą Liama,
czyli zastępcą dyrektora na trzy hotele. Na pewno nie będziesz
narzekać na wynagrodzenie. Już na twoim koncie są spore pieniądze.
- Stefcia milczała. Nie mogła i nie chciała zdradzać swoich
rozmów z Liamem. - Podpiszesz dziś dokumenty i jednocześnie
otrzymasz dostęp do konta. Wszystko zgodnie z tym, czego sobie
życzył Liam, choć ja nie do końca się z nim zgadzałam. Ale
skoro mój syn sobie tego życzył... Proszę, tu są te papiery.
Pani Rybbing położyła przed Stefcią kilka dużych kartek,
wypełnionych pismem maszynowym – po szwedzku. Na żadnej z nich
nie było odręcznych podpisów jakichkolwiek innych osób. Natomiast
były wykropkowane miejsca, w których miała się podpisać. Czyli
Liam nic matce nie powiedział. A ona już podpisała podobne
dokumenty. Matka chce dublować dokumenty? O co tu chodzi?
-
Czego dotyczą te pisma? - zapytała ostrożnie.
- Głównie
twojej pracy. O, widzisz – tu jest data – pierwszy październik.
A tu dzisiejsza – jedenasty grudzień. Te trzy pisma są do banku,
a to do konsulatu. Podpisz szybciutko i zamykamy sprawę.
Stefcia przeglądała pismo po piśmie. Nic nie rozumiała. Szukałą
słowa „intercyza”, albo jakiegoś brzmiącego podobnie, ale
takiego nie widziała. Na dwóch nagłówki mówiły o banku w
Szwecji. Inne nie miały adresu. W głowie Stefci rozległ się
głośny sygnał alarmowy: - „A to małpa! Chce mnie w coś
wrobić!”. Już oparła długopis o kartkę, a ręka jej drżała.
Nie ma mowy – nic nie podpiszę! Liam na pewno nic o tym nie
wiedział! Pani Rybbing znów wymyśliła coś złego, coś przeciwko
niej.
W drzwiach ukazała się głowa Barbro.
-
Mamo, pospieszcie się. My tu czekamy.
Stefcię oblał war.
Czuła, jak zapłonęły jej policzki. Musiała odmówić podpisów!
Wszedł Rybbing i powiedział do żony coś twardo, stanowczo, po
szwedzku, a ona odpowiedziała mu niemal agresywnie.
- No
widzisz? Mąż też mnie przynagla – powiedziała do Stefci z
fałszywym uśmiechem na ustach. Stefcia policzyła do dwudziestu
– bo do dziesięciu to było za mało! „Och, ty żmijo!”.
- Pani wybaczy, ale nic nie podpiszę. Przecież ani słowa z tego
nie rozumiem – spokojnie odłożyła długopis. - Zrobię to
później w obecności Liama, bo muszę dokładnie wiedzieć, co
podpisuję. Dobrze? Wezmę te pisma tymczasem, niech stryjek je
przejrzy.
- Nie ma takiej potrzeby! - kobieta niemal wyrwała
pisma z rąk Stefci.
Ale ona i tak wcześniej zdążyła
policzyć, że było sześć kartek. Była bardzo ciekawa, do czego
chciała przymusić ją pani Rybbing przez wymuszenie podpisów.
Zatrzęsła się z nerwów. Nie miała wątpliwości co do tego, że
matka chciała wpuścić ją w maliny. Praca? Tą sprawę już miała
załatwioną z Liamem. To nie do wiary! Konto w banku? Bzdura, a nie
konto w banku! Konto ma już założone!
- Czy Liam wie, o
każdym z tych pism?
- Ależ oczywiście!
- No cóż...
Inaczej się z nim umawiałam. I dlatego nie wierzę, aby on
wiedział. Pójdę już – bąknęła wstając z krzesła. Widziała,
jak wściekłość wykrzywiła twarz matki Liama.
- Szkoda. A
miałybyśmy już czystą sprawę.
Stefcia wyszła
kompletnie roztrzęsiona. Ledwie trafiła do wyjścia. Pomyliła
piętra. W windzie ogarnęła ją nagła słabość, aż bała się,
że zaraz zemdleje. Z trudem powstrzymywała płacz. Dobrze, że
ojciec czekał na nią w otwartych drzwiach. Od razu wpadła w jego
ramiona i już nie wstrzymywała łez.
- Dziecko, co się
stało? Piotrek, szklanka wody dla siostry, migiem. A ty siadaj i
spróbuj nam opowiedzieć.
Stefcia zdjęła swój śliczny,
elegancki „ślubny” płaszcz i niedbale rzuciła go na fotel.
Usiadła koło babci. Dygotały jej ręce i nogi. Piotruś podał
wodę. Wypiła od razu wszystko.
- Dziękuję, Piotrunia.
Zobacz, czy jest Ada z Dawidem. Jeśli są niech przyjdą i
posłuchają.
- Kto? – zapytała babcia, biorąc Stefcię
za rękę.
- Pani Rybbing.
- I wszystko jasne! - za
złością warknął Bela.
Weszła Ada, Dawid i Piotruś.
- Stryjku załatw jakiś alkohol. Ale nie wino. Raczej koniak.
- Dobra. Ale ty mów wreszcie.
I Stefcia opowiedziała,
dodając swoje przemyślenia i odczucia. W zasadzie wszyscy byli
wstrząśnięci, nawet Piotrek i Kamil.
- A ja już takie
papiery podpisywałam w obecności Liama. To znaczy te odnośnie
konta w banku i te dotyczące pracy. To wszystko Liam załatwił dużo
wcześniej – zakończyła.
- A to dopiero małpa!
- Chciała cię w coś wrobić.
- Albo z czegoś wykluczyć.
- Jej na pewno chodziło o intercyzę.
Posypały się
uwagi różnych osób.
- Broni swoich pieniędzy, jak lwica
małych.
- Nie swoich, tylko Liama.
- Ale suka!
- Wiedźma!
- W mordę jeża! Ale wredota! - nawet Piotrek
nie wytrzymał.
- Ciekawe, czy Liam o tym wie.
- Na
pewno nie wie. Przecież chciała to załatwić za jego plecami.
- No dobrze – ale co dalej?
- Córcia, jesteś bardzo
mądrą dziewczynką. Czy ci już to mówiłem? - Edward pocałował
córkę w czoło. - Jestem z ciebie bardzo dumny.
- Gdyby do
niej dotarło, że ja kicham na te ich miliony! Mam je w nosie! Wcale
mi nie zależy na ich pieniądzach. Mogła zagrać ze mną w otwarte
karty, a wtedy bym podpisała intercyzę bez mrugnięcia okiem. Ale
nie stać ją na uczciwość. Bez Liama nic nie podpiszę. A tej
mamuśce już nigdy nie uwierzę, nie zaufam. Spaliła wszystkie
mosty... A ja jeszcze jak ta głupia, naiwna, tak pięknie jej
podziękowałam za ślub i imprezkę. - Popatrzyła na swoją
błyszczącą brylantami obrączkę i ją pocałowała. - Liam, dodaj
mi sił. Ja wcale nie chcę walczyć z twoją matką! Ja tylko chcę
być z tobą. W ciszy i w spokoju. Razem.
Dostarczono koniak,
szklaneczki i coca-colę oraz miskę winogron. Oddzielnie w kubełku
był lód. Kamil zajął się nalewaniem. Nawet babcia chciał
drinka. Bela zapalił cygaro – jemu też drżały ręce. A to suka!
Chciała uderzyć w jego ukochaną chrześnicę! Ale to Żakówna,
jego krew! Takie numery z Żakami nie przechodzą!
- I co
teraz zrobisz? - zapytała Ada, wstrząśnięta tak jak pozostali.
- Nic nie zrobię. Nic nie mogę zrobić. To matka Liama. Nawet
się jednym słowem do niego nie zająknę. Chyba żeby zapytał
wprost, to wtedy kłamać nie będę. Bo podobno zawsze się zaczyna
od małego kłamstwa. Takiego, żeby tę drugą osobę chronić,
osłonić, nie denerwować. Między nami kłamstw nie będzie. Ale
jeśli się da, to sprawę przemilczę. To musi być ogromnie przykro
mieć taką matkę.
- To na wieczornym przyjęciu wszyscy
udajemy, że jest cacy? - zapytał wściekły Edward.
-
Spokojnie, synku. Tak chyba będzie najlepiej – potwierdziła
babcia. - A już w stosunku do niej to wszyscy macie być
uprzedzająco grzeczni. Przecież chciała zrobić Stefcię
managerem, a nawet zastępcą Liama nad trzema hotelami – dodała
z przekąsem starsza pani. - Niech się kobieta cieszy, a my i tak
swoje wiemy.
- Mnie te stanowiska wcale nie cieszą, bo się
nic a nic nie znam na tej hotelowej pracy. Wyjdę na jakiegoś
pajaca! A przy tym żadna znajomość szwedzkiego. Tymczasem się
okazuje, że i włoskiego mam się uczyć „na biegu”!
-
Zajedziesz do Szwecji i od razu szukaj nauczyciela szwedzkiego. I
niech to on do ciebie przychodzi, żebyś nie traciła czasu na
dojazdy. A ojciec Liama niech cię uczy hotelarstwa...
- Ojca
nie będzie, bo on wróci do Pineto. Orvor musi do Szwecji, bo jego
żona zaraz będzie rodzić – wyjaśniła Stefcia.
- No
tak, to komplikuje sprawę. - Bela nerwowo krążył po salonie. -
Tak czy tak musisz się uczyć. W Polsce znalazłabyś jakieś kursy
hotelarskie... Może w Szwecji znajdziesz coś w języku angielskim?
Trzeba szukać.
- Kochana przyjaciółko – wzniósł toast
Kamil – za ciebie, za twoją przyszłość, za twoją mądrość,
za wasze wspólne szczęście. Nie daj się, nasza kochana
dziewczyno, żadnym przeciwnościom. Walcz! A na pewno zwyciężysz!
Masz nie od parady główkę i umiesz myśleć z wyprzedzeniem. Ja w
ciebie wierzę.
- Dziękuję, mój przyjacielu – Stefcia
wstała i ucałowała go w oba policzki. - Dziękuję ci, że jesteś
z nami. I za taki piękny toast.
- Przecież w Szwecji jest
sporo szkół wyższych. Muszą być i hotelarskie. Zatrudnij
jakiegoś doktora czy profesora i niech cię uczy indywidualnie –
podsunął pomysł Daniel.
- Ja się w Polsce rozejrzę za
podręcznikami dotyczącymi hotelarstwa i jak najszybciej prześlę
je do ciebie – zaoferował się stryj.
- I w żadnym
wypadku nie zwierzaj się szanownej mamuśce oraz jej córeczkom. Kto
wie, co ma za uszami ichnia milutka Alice. Bez problemu bym uwierzył
Orvorowi, ale nie żadnej z tych trzech damulek. Ona wszystkie są po
jednych pieniądzach– dorzucił Edward.
- Jest mi ogromnie
przykro, że taki afront spotkał cię w dniu ślubu – Bela
delikatnie poklepał swoją chrześniaczkę po plecach. - Ale Kamil
ma rację – WALCZ! Zawsze bierz byka za rogi, a zwyciężysz. I –
jak to mówią – karty trzymaj przy orderach. Przyjmują cię do
rodziny, a kopią pod tobą dołki. Bądź od nich cwańsza, ale
zawsze uczciwa. A ta jędza kiedyś się potknie o własne nogi,
czego jej serdecznie życzę! Zaś córunie to też nie wiadomo
jakimi szpakami karmione. Nie ufaj żadnej z nich, Edek ma rację.
- A ja wracam do głównego tematu – odezwała się babcia. -
Niech nikt z was nie waży się zrobić jakiejkolwiek aluzji, albo
nie daj Boże, przykrości tej Rybbingowej. Ani na przyjęciu, ani
kiedykolwiek później. Wszyscy macie być dla niej słodsi od miodu,
uprzedzająco grzeczni, mili i uśmiechnięci. Niech się kobiecina
cieszy, bo nic więcej jej nie zostało. A mu stoimy zwartym murem, o
który co najwyżej można się rozbić.
- A czy mówiłam,
że na przyjęciu będzie także Liam? - wreszcie radośnie
powiedziała Stefcia. - Dostanie przepustkę ze szpitala aż na
czterdzieści osiem godzin! Przezorna mamuśka już wynajęła
lekarza i pielęgniarkę, aby cały czas byli w hotelu. To się
nazywa dalekowzroczność.
- To może nam się uda jeszcze
pojechać na Monte Cassino? - niepewnie zapytała babcia. - Chociaż
pogoda nie jest za ładna... Ale może...
- Dobry pomysł
- jedźcie! - poparł ją Bela. - Ja już tam byłem, to sobie
odpuszczę. Ale koniecznie weźcie Piotrusia.
- Ja też tam
byłem, więc nie będę zajmować miejsca tym, co nie widzieli –
stwierdził Kamil, popatrując na Adę i Daniela.
- My
bardzo chętnie, ale pan Edward też nie był, a w samochodzie są
tylko cztery miejsca...
- Ada, dziecko drogie – ciepło
powiedział Edward – ja będę jeszcze wiele razy, przecież moja
córcia ma tu swój hotel. Więc się naoglądam wszystkiego aż do
bólu. Jedźcie i mną się nie przejmujcie. Ja będę uprawiał
leżenie brzuchem do góry, bo zaraz muszę do pracy. A takie leżenie
jest nad wyraz przyjemnym zajęciem. Albo zagramy w brydża „z
dziadkiem”, co Kamil?
- Moi panowie, ja mam jeszcze do was
gorącą prośbę – Stefcia aż wstała, aby ją wygłosić. -
Niech żaden z was się dziś nie upije. Niech nie mówią, że
Polacy to alkoholicy. Pijcie na pół gwizdka, a nawet jeszcze mniej.
Bardzo was o to proszę. Nie pozwólcie sobie na nadmierny luz.
Kiedyś, w Wierzbinie zrobię dla was solidną popijawę, taką, że
aż pospadacie ze stołków, ale dziś pijcie tylko symbolicznie.
- Nie ma sprawy, Steniulka. Masz to u nas jak w banku –
pierwszy odezwał się Kamil, a pozostali panowie natychmiast go
poparli.
- A ja trzymam cię za słowo, nie dlatego, że tak
bardzo pragnę się napić, ale dlatego, że jestem ogromnie ciekaw
waszej Wierzbiny. To musi być magiczne miejsce – zauważył
Daniel.
c.d.n.
fot. - Pixabay
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz