czwartek, 5 maja 2022

Cz.50. Październik 1975 r. Drugie zaręczyny

 

 

STEFCIA Z WIERZBINY  (tom I) - © Elżbieta Żukrowska

Cz.50. Październik 1975 r. Drugie zaręczyny

Na drugi dzień Stefcia nie chciała iść do szpitala. Była przybita. I bała się tego, co ją czeka. Kiedy wcześniej rozmyślała o sobie i Liamie akceptowała go razem z jego ewentualnym kalectwem. Liczyła się z tym, że może zostać kaleką i nie miało to dla niej większego znaczenia. Kochała i była mu oddana bez końca, bez ograniczeń. Teraz jednak zdawała sobie sprawę z psychicznego szantażu jego rodziców i to bolało ją podwójnie. Musieli wiedzieć o złych rokowaniach już po tych badaniach z udziałem szwedzkiego lekarza – przypomniała sobie niedawne czułe przytulenie matki Liama. A zatem knuli przeciwko niej. Nie, może się myli, może nie powinna aż tak źle myśleć. W ogóle musi zapomnieć o rodzicach i rodzeństwie, a skupić się na Liamie. I na sobie. Była pewna, że udźwignie ciężar kalectwa męża, ale czy poradzi sobie z fochami jego rodziny? Będą się we wszystko wtrącać pod pozorem rzekomej pomocy, we wszystko ingerować, każdego dnia kręcić się po ich mieszkaniu, ciągle telefonować… Czy Liam – mimo kalectwa – będzie mógł zarządzać swymi hotelami? A jeśli matka będzie wciąż za niego decydować? I ojciec – jaką rolę odgrywa ojciec? Matka jest od finansów. A ojciec? Tego jeszcze nie rozgryzła.
- Stryjku, jestem zapędzona w kozi róg – przyznała przy śniadaniu.
- Myśl w pierwszej kolejności o sobie. Następnie o Liamie. A myślenie o tamtej rodzinie wyrzuć od siebie daleko.
- To się tak nie da.
- Powiedz tak uczciwie – chcesz ślubu z Liamem?
- Tak. I to bez względu na jego kalectwo.
- Czy to będzie dobre dla ciebie?
- Tego nie wiem. Ale jeśli niedobre – to dla niego też może być niedobre. Tego się nie da przewidzieć. Ta próba matactwa bardzo mnie zraziła do Rybbingów. To… nie jest dla mnie towarzystwo. Odrzuciło mnie od nich. Teraz nie zrobię nic, by się okazać dobrą synową – gdyby jednak doszło do ślubu. Przestało mi zależeć.
- Zawsze bądź sobą. Nie wdawaj się w żadne krętactwa. Ale gdyby naciskali na intercyzę, to zdecydowanie odmów.
- Nie, stryjku. Mnie na tych ich milionach nie zależy. Na jachtach, hotelach i domach. Orvor wspomniał, że mają kilka domów w różnych miastach. Ale to rodzice, nie Liam. Mogę intercyzę podpisać w każdej chwili. Ale jest warunek – to musi wyjść od Liama. Taaak… Jeśli będę cokolwiek akceptować, to tylko to, co wyjdzie od Liama.
- A mnie jest ciebie żal. Tak zwyczajnie, po ludzku żal. Zaplątałaś się w związek, który cię przerasta, i który staje się kulą u nogi.
- Wszystko by było dobrze, gdyby jego rodzice dali nam spokój. Wtedy ze wszystkim sobie poradzę.
- Ja w ciebie wierzę. Ale nie będzie ci łatwo.
- Chyba dziś nie pójdę do szpitala. A przynajmniej nie tak rano. Deszcz znowu leje jak z cebra. Może pójdę gdy przestanie. Nie wiem, co mam ze sobą zrobić.
- Na dole są fajne butiki. Idź pooglądaj, może coś sobie kupisz.
- Stryjku, ja mam szmat tyle, że mi na dwadzieścia lat wystarczy. Nie mogę na nie patrzeć! Chciałam komplet szlafroków dla cioci i stryja Tomka, wiesz, tych z niby mego hotelu. Tam jest cały stos odrzuconych ze względu na kolor napisu… Ale zapomniałam poprosić Orvora, a teraz już za późno. Zresztą i tak będę chyba musiała zapłacić nadbagaż, bo tego się już tak dużo uzbierało… A niby nic nie kupuję! Dobrze, że tato zabrał trochę tych szmat.
- Zadzwoń do Orvora, może ma w planie przyjazd do Rzymu. Nigdy nic nie wiadomo.
- To znaczy, że bym się musiała prosić. A to mi jest bardzo nie w smak.
- Rozmawiaj z pozycji właścicielki, a nie służącej.
Stefcia zastygła z filiżanką kawy przy ustach.
- A to dobre! Super! I tak właśnie zrobię! – śmiała się bez opamiętania.
Pukanie do drzwi – przyszedł Olof. Rzecz absolutnie niebywała!
- Pomyślałem, że was podwiozę do szpitala, bo taka straszna ulewa. A tak byście oboje dotarli suchą nogą.
Polska dwójka wymieniła szybkie spojrzenia.
- Och, nie jestem jeszcze gotowa – powiedziała Stefcia kończąc śniadanie. - Ale mogę być za kilka minut. Siadaj póki co. Stryju, a ty?
- Ja też się przebiorę. Mam dziś świąteczny nastrój, więc włożę garnitur.
Olof był w lotniczym mundurze – rzecz lekko zaskakująca.
Mycie zębów, zawinięcie włosów w koszyczek, najcieńsze rajstopy, ciemno zielona spódnica ołówkowa, kremowa, wyjątkowo piękna bluzka. Szmaragdy. Ostatnio kupione półbuty. Poprawienie makijażu. Dwie krople perfum. Jeszcze żakiecik i torebka. Wyglądała bardzo elegancko.
- Czy to znaczy, że nas odwieziesz? Nie mam parasolki.
- Tak. Później was odwiozę.
Oboje – Bela i Stefcia – spodziewali się powtórnych oświadczyn Liama. I tak w istocie było. W szpitalnej salce była zgromadzona cała rodzina Rybbingów. Przywitali się i Stefcia podeszła do Liama, który po raz pierwszy prawie siedział. Pocałowała go w usta, a on, choć nieporadnie, jednak zatrzymał ją przy swojej twarzy.
- Kocham cię. Bardzo cię kocham, moja Steffi. Czy… Czy nadal moja?
- Tylko twoja – odpowiedziała szeptem.
- Steffi… Steffi kochana… Bardzo zmieniła się sytuacja… I dlatego jeszcze raz.. Wybacz mi proszę, ale powiedz mi – czy w tej nowej sytuacji nadal zechcesz być moją żoną? – Liam miał wypieki na twarzy, musiał tę chwilę bardzo przeżywać.
Zgromadzeni w salce wstrzymali oddech, ale Stefcia nie odpowiedziała głośno, lecz pochyliła się do ucha Liama i przez dłuższą chwilę coś mu szeptała. Znajomy Barbro robił zdjęcia przepychając się to tu to tam między rodziną. Bela stał przy samych drzwiach i bacznie obserwował. Żałował, że nie widzi wszystkich twarzy. Wreszcie Stefcia wyprostowała się, a Liam powiedział tylko jedno słowo:
- Przysięgam.
- Tak, zostanę twoją żoną – odpowiedziała cicho.
A potem Liam wielekroć ucałował ręce Stefci, ona pochyliła się znów nad nim i przez długą chwilę się całowali. Ktoś podał mu bukiet czerwonych róż na długich łodygach. „Jedenaście? Trzynaście?” – zgadywał w myślach Bela, patrząc jak Stefcia przejmuje kwiaty. Następnie zobaczył, jak Liam przekłada dotychczas noszony pierścionek z prawej na lewą rękę Żakówny, a na prawą zakłada nowy – z olbrzymim zielonkawym brylantem. Kwiaty jej przeszkadzały, jednak nie wypuściła ich z dłoni. Pani Rybbing rozpłakała się w głos. Mąż objął ją ramieniem i przytulił. Następnie zgromadzeni składali życzenia narzeczonym. Fotograf cały czas pstrykał fotki. Alice uśmiechała się przyjaźnie i gładziła Stefcię po plecach. Barbro kręciła się nerwowo. Bela życzenia składał jako ostatni. I było po zaręczynach. Bez szampana i bez toastów. Jednakże Olof stanął na wysokości zadania, bo zgarnął wszystkich do kawiarenki. Jedna Stefcia się jemu oparła i została z Liamem. A w kawiarence był poczęstunek i rozmowa na temat daty ślubu, który miał odbyć się tu, w szpitalu, jak najszybciej. Bela gwałtownie zaprotestował. W jego przekonaniu na ślubie musiała być babcia Stefcia i Edward, ojciec. Muszą mieć czas, by załatwić swoje sprawy i przylecieć do Rzymu. Nie ma mowy o tym, by ślub odbył się bez ojca panny młodej. Na wszystko potrzeba minimum dziesięć dni. Pan Rybbing powiedział dyskretnie do Beli, że wszystkie koszty biorą na siebie. Lecz Bela spokojnie odpowiedział, że tu nie chodzi o koszty, a o czas. I chyba powinna być u boku Stefci jakaś serdeczna przyjaciółka. Oznacza to kilka rozmów telefonicznych z Polską. Muszą mieć czas – wielokrotnie powtarzał z naciskiem.
- Idę po Steffi – oświadczył w pewnym momencie Olof.
Jak na zawołanie podnieśli się obaj starsi panowie.
- Być może będę musiał użyć mojej siły perswazji – uśmiechnął się do zebranych Bela. Chciał zamienić kilka słów z bratanicą na osobności. Co ona mu powiedziała, że odpowiedział takim mocnym, zdecydowanym „przysięgam”?
- A ja zostanę z synem, by nie czuł się osamotniony. I ten kawałek ciasta proszę dla niego.
- Myślę, że bardziej by się ucieszył z kawy – rzuciła mimochodem Barbro.
- To zanieś mu – włączyła się do rozmowy matka.
- Nie jestem pewna, czy mu wolno.
- Zapytasz o to siostrę. Przecież on już prawie wszystko je.
Stefcia nie chciała iść na dół, ale to właśnie Liam skłonił ją do tego, by jednak poszła.
- Jestem zmęczony i pewnie zaraz usnę. Idź, posiedź z nimi, pogadaj. Przypuszczam, że cały czas nas obgadują.
Róże, w wysokim wazonie, stały na stoliku Liama. Ale nie pachniały.
- Coś ty mu powiedziała – dociekał Bela po polsku.
- Później, stryju. Muszę zebrać myśli, bo sama już dobrze nie pamiętam.
Zjadła coś, wypiła kawę i wróciła do Liama. Rzeczywiście spał. Był już odłączony od wielu przewodów i rurek. Nawet leżał na boku. Spokojnie oddychał. Stefcia przesunęła ręką po jego czole, otworzył na chwilę oczy, uśmiechnął się i spał dalej. Pocałowała go w policzek i usunęła się pod drzwi, gdzie oparty o framugę stał ojciec Liama.
- Mam nadzieję, że teraz już wszystko będzie dobrze – szepnął.
- I ja w to wierzę.
- Barbro jutro lub pojutrze dostarczy ci kilka sukienek ślubnych do wyboru.
- Nie ma takiej potrzeby. Mam w co się ubrać.
- Ale jednak…
- Nie ubiorę na siebie nic ekstrawaganckiego. To co mam ze sobą jest wystarczająco dobre.
- Obawiam się, że zdjęcia z waszego ślubu mogą się ukazać w szwedzkich gazetach.
- Proszę do tego nie dopuścić. To prywatna uroczystość.
- Ale Barbro…
- Barbro niech zaprasza pismaków na własny ślub, a nie na mój. Kategorycznie zabraniam. Niech to jej pan przekaże. A najlepiej aby nie było żadnych fotografów. Ślub w szpitalu nie powinien być sensacją. Zabraniam. Już wystarczy, że dziś ten fotograf mało nie wyszedł ze skóry. Osobiście roztrzaskam każdy aparat, który pojawi się na naszym ślubie. O ile w ogóle do niego dojdzie, bo widzę… Nie pozwolę, by ktokolwiek decydował za Liama i za mnie. I to w każdej sprawie.
- Zabrzmiałaś bardzo groźnie!
Stefcia zaśmiała się, ale już nic nie powiedziała. Wróciła do kawiarenki, gdzie nadal się goszczono. Rozmawiano o ostatniej operacji Liama. Padło stwierdzenie, że można go już zabrać do Szwecji, że nie ma przeszkód. W gruncie rzeczy nawet ślub mógłby odbyć się w Szwecji.
- Co ty na to, dziecko? – zapytała pani Rybbing.
- Skoro tak uważacie, to możecie jechać choćby dziś. Ale beze mnie.
- Nie możesz się tak upierać – oburzyła się matka.
- Ależ oczywiście, że mogę. Taki był mój warunek. Już pani zapomniała? Ja na przyczepkę do Szwecji nie pojadę.
- Przecież jesteś jego narzeczoną!
- A dlaczego pani chce decydować za nas? - W głębi siebie Stefcia obawiała się, że troszkę przegina. Dostała nowy pierścionek i pokazuje rogi. Ale nie miała zamiaru grać potulnej narzeczonej. Tę rolę zostawiła już za sobą. Jednakże postanowiła nieco złagodnieć. – Wszystko zależy od Liama – zakończyła ugodowo.
A tu przykra niespodzianka - jeszcze tego samego dnia stan Liama gwałtownie się pogorszył. Stefcia wróciła do hotelu spłakana. Było zbyt wiele niewiadomych. Bela nakrzyczał na nią – czego do tej pory nigdy nie robił – bo dość tego mazania się, trzeba myśleć pozytywnie. I zadzwonić do domu. Ponownie dociekał, co Stefcia powiedziała na ucho Liamowi.
- Nie pamiętam dokładnie. To był rodzaj ultimatum. Zgodzę się, jeśli on obieca, że nie pozwoli, by się ktoś do nas wtrącał, a już w szczególności jego mama. Jeśli popełnimy błędy – to będą to nasze błędy, a nie rodziny. Nawet mu zagroziłam, że jeśli nie będzie uzgadniał ze mną swoich decyzji, że jeśli będzie za moimi plecami spiskował z rodziną, to będzie rozwód. Nie żadne tam „wybaczam ci, ale nigdy więcej”. Czegoś takiego nie będzie. Tylko od razu rozstanie. No, mniej więcej w tym tonie. Jeśli nie jest w stanie tego mi zagwarantować, to nie ma sensu brać ślubu.
- Takiej cię nie znałem. Stanowczej, upartej, mającej konkretne własne zdanie. Ale, moje kochanie, rodzina, jak świat światem, zawsze się wtrącała i dalej wtrącać się będzie! Sama powiedz – odrzucisz słowa babci i ojca?
- Rozważę je wspólnie z mężem. O to w tym chodzi.
- To kiedy ślub?
- Najpierw Liam musi wyjść z tego kryzysu. Dla niego było za dużo emocji. Tak myślę.
- Zatem dzwońmy do Wierzbiny.
- Stryjku, a ty wierzysz, że Liam całkiem wydobrzeje?
- Wszystko wskazuje na to, że będzie przykuty do wózka inwalidzkiego. Ale poza tym wydobrzeje.
- Ta choroba bardzo go osłabiła. Podobno ma bardzo słabe serce.
- Nie martw się na zapas, Stefciu. Ja wierzę, że wszystko będzie dobrze.
Największym zaskoczeniem było to, że babcia zabroniła Stefci brać ślub w listopadzie, bo to jest miesiąc zmarłych. Jakieś nowe przesądy – żachnęła się dziewczyna, ale nie powiedziała tego głośno. Dowiedziała się, że pani Maria wyjechała, że psiak jest już bardzo grzeczny, że Edward poukładał wszystkie swoje sprawy w pracy, a Tereska hurtowo sprzedała ponad połowę chryzantem. Podobnie rzecz się miała w Karolince. A po sprzedaży wszystkich chryzantem kończy pracę w badylarstwie i „róbta, co chceta”, to już nie jej działka.
- Tato, zrób Smulczyńskiego szefem, a on niech sobie dobierze kogoś młodego z prawem jazdy i będziesz miał sprawę rozwiązaną.
- Sądzisz, że mogę się tak oprzeć na obcych ludziach?
- Na Smulczyńskim na pewno.
- On jest za stary!
- Jak go zrobisz dyrektorem, czy chociaż kierownikiem, zobaczysz, jak odmłodnieje!
- A wszystkie te kwity, papiery, no wiesz?
- Na początku mu pomożesz. Szybko się wciągnie. To bystry facet. I ma dobrze w głowie. A poza tym jest bardzo uczciwy. Myślę, że Piotrka też powinieneś powoli wciągać. Daj mu zadanie. Niech on ci powie, kiedy i jakie nasiona wysiewać na rozsadę. Kiedy pikować, i tak dalej. Nie musi siać osobiście, ale musi wiedzieć, co, ile i dlaczego. Są książki, niech się doucza. A, jak się w końcu ten szczeniak wabi?
- Tajki.
- O matko… A cóż to za imię?
- Właśnie o to mu chodziło, by żaden pies w okolicy nie miał takiego imienia.
Jeśli chodzi o Liama następne dni były raz lepsze, raz gorsze. Najtragiczniejszy był trzeci grudnia, wydawało się, że Liam już z tego się nie podniesie. Stefcia była w rozpaczy. Warowała pod jego salą przez cały dzień. A lekarze wchodzili i wychodzili, kręcili głowami, było naprawdę bardzo źle. Nawet opanowana matka Liama tego dnia też była załamana. Tak jak nagłe było pogorszenie, tak nagłe było polepszenie. Stefcia, gdy tylko pozwolono jej wejść na salę tuliła się do niego i szeptała czułe słowa. Nie chciała, by znał ten ogrom bólu, jakiego ostatnio często doświadczała. Starała się być przy nim łagodna i uśmiechnięta, nie pokazywać, jak bardzo cierpi. W zaistniałej sytuacji nawet pani Rybbing przestała mówić o przewiezieniu Liama do Szwecji. Stefcia przypuszczała, że jest w stałym kontakcie ze szwedzkimi lekarzami. Wszyscy czekali. A były dni, gdy Liam wręcz nie dał rady mówić. Jednakże chciał ślubu w szpitalu, jak najszybciej. Stefcia widziała, że ożywiają go rozmowy z Orvorem Lindell i Alesandro Angeli. Z całą pewnością chciał być już czynny zawodowo, ale był bardzo słaby i wielekroć zdarzało się, że usypiał w środku rozmowy. Natomiast Stefcię chciał tulić do siebie bez końca i rzucało się w oczy, że jest to dla niego lekarstwem. Na jak długo skutecznym?
W czwartek jedenastego grudnia, w samo południe, miał być ślub.


c.d.n.
fot. z internetu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz