STEFCIA Z WIERZBINY (tom I) - © Elżbieta Żukrowska
Cz.50. Październik 1975 r. Drugie
zaręczyny
Na drugi dzień Stefcia nie chciała iść do
szpitala. Była przybita. I bała się tego, co ją czeka. Kiedy
wcześniej rozmyślała o sobie i Liamie akceptowała go razem z jego
ewentualnym kalectwem. Liczyła się z tym, że może zostać kaleką
i nie miało to dla niej większego znaczenia. Kochała i była mu
oddana bez końca, bez ograniczeń. Teraz jednak zdawała sobie
sprawę z psychicznego szantażu jego rodziców i to bolało ją
podwójnie. Musieli wiedzieć o złych rokowaniach już po tych
badaniach z udziałem szwedzkiego lekarza – przypomniała sobie
niedawne czułe przytulenie matki Liama. A zatem knuli przeciwko
niej. Nie, może się myli, może nie powinna aż tak źle myśleć.
W ogóle musi zapomnieć o rodzicach i rodzeństwie, a skupić się
na Liamie. I na sobie. Była pewna, że udźwignie ciężar kalectwa
męża, ale czy poradzi sobie z fochami jego rodziny? Będą się we
wszystko wtrącać pod pozorem rzekomej pomocy, we wszystko
ingerować, każdego dnia kręcić się po ich mieszkaniu, ciągle
telefonować… Czy Liam – mimo kalectwa – będzie mógł
zarządzać swymi hotelami? A jeśli matka będzie wciąż za niego
decydować? I ojciec – jaką rolę odgrywa ojciec? Matka jest od
finansów. A ojciec? Tego jeszcze nie rozgryzła.
- Stryjku,
jestem zapędzona w kozi róg – przyznała przy śniadaniu.
- Myśl w pierwszej kolejności o sobie. Następnie o Liamie. A
myślenie o tamtej rodzinie wyrzuć od siebie daleko.
- To
się tak nie da.
- Powiedz tak uczciwie – chcesz ślubu z
Liamem?
- Tak. I to bez względu na jego kalectwo.
-
Czy to będzie dobre dla ciebie?
- Tego nie wiem. Ale jeśli
niedobre – to dla niego też może być niedobre. Tego się nie da
przewidzieć. Ta próba matactwa bardzo mnie zraziła do Rybbingów.
To… nie jest dla mnie towarzystwo. Odrzuciło mnie od nich. Teraz
nie zrobię nic, by się okazać dobrą synową – gdyby jednak
doszło do ślubu. Przestało mi zależeć.
- Zawsze bądź
sobą. Nie wdawaj się w żadne krętactwa. Ale gdyby naciskali na
intercyzę, to zdecydowanie odmów.
- Nie, stryjku. Mnie na
tych ich milionach nie zależy. Na jachtach, hotelach i domach. Orvor
wspomniał, że mają kilka domów w różnych miastach. Ale to
rodzice, nie Liam. Mogę intercyzę podpisać w każdej chwili. Ale
jest warunek – to musi wyjść od Liama. Taaak… Jeśli będę
cokolwiek akceptować, to tylko to, co wyjdzie od Liama.
- A
mnie jest ciebie żal. Tak zwyczajnie, po ludzku żal. Zaplątałaś
się w związek, który cię przerasta, i który staje się kulą u
nogi.
- Wszystko by było dobrze, gdyby jego rodzice dali
nam spokój. Wtedy ze wszystkim sobie poradzę.
- Ja w
ciebie wierzę. Ale nie będzie ci łatwo.
- Chyba dziś nie
pójdę do szpitala. A przynajmniej nie tak rano. Deszcz znowu leje
jak z cebra. Może pójdę gdy przestanie. Nie wiem, co mam ze sobą
zrobić.
- Na dole są fajne butiki. Idź pooglądaj, może
coś sobie kupisz.
- Stryjku, ja mam szmat tyle, że mi na
dwadzieścia lat wystarczy. Nie mogę na nie patrzeć! Chciałam
komplet szlafroków dla cioci i stryja Tomka, wiesz, tych z niby mego
hotelu. Tam jest cały stos odrzuconych ze względu na kolor napisu…
Ale zapomniałam poprosić Orvora, a teraz już za późno. Zresztą
i tak będę chyba musiała zapłacić nadbagaż, bo tego się już
tak dużo uzbierało… A niby nic nie kupuję! Dobrze, że tato
zabrał trochę tych szmat.
- Zadzwoń do Orvora, może ma w
planie przyjazd do Rzymu. Nigdy nic nie wiadomo.
- To
znaczy, że bym się musiała prosić. A to mi jest bardzo nie w
smak.
- Rozmawiaj z pozycji właścicielki, a nie służącej.
Stefcia zastygła z filiżanką kawy przy ustach.
- A to
dobre! Super! I tak właśnie zrobię! – śmiała się bez
opamiętania.
Pukanie do drzwi – przyszedł Olof. Rzecz
absolutnie niebywała!
- Pomyślałem, że was podwiozę do
szpitala, bo taka straszna ulewa. A tak byście oboje dotarli suchą
nogą.
Polska dwójka wymieniła szybkie spojrzenia.
- Och, nie jestem jeszcze gotowa – powiedziała Stefcia kończąc
śniadanie. - Ale mogę być za kilka minut. Siadaj póki co. Stryju,
a ty?
- Ja też się przebiorę. Mam dziś świąteczny
nastrój, więc włożę garnitur.
Olof był w lotniczym
mundurze – rzecz lekko zaskakująca.
Mycie zębów,
zawinięcie włosów w koszyczek, najcieńsze rajstopy, ciemno
zielona spódnica ołówkowa, kremowa, wyjątkowo piękna bluzka.
Szmaragdy. Ostatnio kupione półbuty. Poprawienie makijażu. Dwie
krople perfum. Jeszcze żakiecik i torebka. Wyglądała bardzo
elegancko.
- Czy to znaczy, że nas odwieziesz? Nie mam
parasolki.
- Tak. Później was odwiozę.
Oboje –
Bela i Stefcia – spodziewali się powtórnych oświadczyn Liama. I
tak w istocie było. W szpitalnej salce była zgromadzona cała
rodzina Rybbingów. Przywitali się i Stefcia podeszła do Liama,
który po raz pierwszy prawie siedział. Pocałowała go w usta, a
on, choć nieporadnie, jednak zatrzymał ją przy swojej twarzy.
- Kocham cię. Bardzo cię kocham, moja Steffi. Czy… Czy nadal
moja?
- Tylko twoja – odpowiedziała szeptem.
-
Steffi… Steffi kochana… Bardzo zmieniła się sytuacja… I
dlatego jeszcze raz.. Wybacz mi proszę, ale powiedz mi – czy w tej
nowej sytuacji nadal zechcesz być moją żoną? – Liam miał
wypieki na twarzy, musiał tę chwilę bardzo przeżywać.
Zgromadzeni w salce wstrzymali oddech, ale Stefcia nie odpowiedziała
głośno, lecz pochyliła się do ucha Liama i przez dłuższą
chwilę coś mu szeptała. Znajomy Barbro robił zdjęcia
przepychając się to tu to tam między rodziną. Bela stał przy
samych drzwiach i bacznie obserwował. Żałował, że nie widzi
wszystkich twarzy. Wreszcie Stefcia wyprostowała się, a Liam
powiedział tylko jedno słowo:
- Przysięgam.
- Tak,
zostanę twoją żoną – odpowiedziała cicho.
A potem Liam
wielekroć ucałował ręce Stefci, ona pochyliła się znów nad nim
i przez długą chwilę się całowali. Ktoś podał mu bukiet
czerwonych róż na długich łodygach. „Jedenaście? Trzynaście?”
– zgadywał w myślach Bela, patrząc jak Stefcia przejmuje kwiaty.
Następnie zobaczył, jak Liam przekłada dotychczas noszony
pierścionek z prawej na lewą rękę Żakówny, a na prawą zakłada
nowy – z olbrzymim zielonkawym brylantem. Kwiaty jej przeszkadzały,
jednak nie wypuściła ich z dłoni. Pani Rybbing rozpłakała się w
głos. Mąż objął ją ramieniem i przytulił. Następnie
zgromadzeni składali życzenia narzeczonym. Fotograf cały czas
pstrykał fotki. Alice uśmiechała się przyjaźnie i gładziła
Stefcię po plecach. Barbro kręciła się nerwowo. Bela życzenia
składał jako ostatni. I było po zaręczynach. Bez szampana i bez
toastów. Jednakże Olof stanął na wysokości zadania, bo zgarnął
wszystkich do kawiarenki. Jedna Stefcia się jemu oparła i została
z Liamem. A w kawiarence był poczęstunek i rozmowa na temat daty
ślubu, który miał odbyć się tu, w szpitalu, jak najszybciej.
Bela gwałtownie zaprotestował. W jego przekonaniu na ślubie
musiała być babcia Stefcia i Edward, ojciec. Muszą mieć czas, by
załatwić swoje sprawy i przylecieć do Rzymu. Nie ma mowy o tym, by
ślub odbył się bez ojca panny młodej. Na wszystko potrzeba
minimum dziesięć dni. Pan Rybbing powiedział dyskretnie do Beli,
że wszystkie koszty biorą na siebie. Lecz Bela spokojnie
odpowiedział, że tu nie chodzi o koszty, a o czas. I chyba powinna
być u boku Stefci jakaś serdeczna przyjaciółka. Oznacza to kilka
rozmów telefonicznych z Polską. Muszą mieć czas – wielokrotnie
powtarzał z naciskiem.
- Idę po Steffi – oświadczył w
pewnym momencie Olof.
Jak na zawołanie podnieśli się obaj
starsi panowie.
- Być może będę musiał użyć mojej
siły perswazji – uśmiechnął się do zebranych Bela. Chciał
zamienić kilka słów z bratanicą na osobności. Co ona mu
powiedziała, że odpowiedział takim mocnym, zdecydowanym
„przysięgam”?
- A ja zostanę z synem, by nie czuł
się osamotniony. I ten kawałek ciasta proszę dla niego.
-
Myślę, że bardziej by się ucieszył z kawy – rzuciła
mimochodem Barbro.
- To zanieś mu – włączyła się do
rozmowy matka.
- Nie jestem pewna, czy mu wolno.
-
Zapytasz o to siostrę. Przecież on już prawie wszystko je.
Stefcia nie chciała iść na dół, ale to właśnie Liam skłonił
ją do tego, by jednak poszła.
- Jestem zmęczony i pewnie
zaraz usnę. Idź, posiedź z nimi, pogadaj. Przypuszczam, że cały
czas nas obgadują.
Róże, w wysokim wazonie, stały na
stoliku Liama. Ale nie pachniały.
- Coś ty mu powiedziała
– dociekał Bela po polsku.
- Później, stryju. Muszę
zebrać myśli, bo sama już dobrze nie pamiętam.
Zjadła
coś, wypiła kawę i wróciła do Liama. Rzeczywiście spał. Był
już odłączony od wielu przewodów i rurek. Nawet leżał na boku.
Spokojnie oddychał. Stefcia przesunęła ręką po jego czole,
otworzył na chwilę oczy, uśmiechnął się i spał dalej.
Pocałowała go w policzek i usunęła się pod drzwi, gdzie oparty o
framugę stał ojciec Liama.
- Mam nadzieję, że teraz już
wszystko będzie dobrze – szepnął.
- I ja w to wierzę.
- Barbro jutro lub pojutrze dostarczy ci kilka sukienek
ślubnych do wyboru.
- Nie ma takiej potrzeby. Mam w co się
ubrać.
- Ale jednak…
- Nie ubiorę na siebie nic
ekstrawaganckiego. To co mam ze sobą jest wystarczająco dobre.
- Obawiam się, że zdjęcia z waszego ślubu mogą się ukazać
w szwedzkich gazetach.
- Proszę do tego nie dopuścić. To
prywatna uroczystość.
- Ale Barbro…
- Barbro
niech zaprasza pismaków na własny ślub, a nie na mój.
Kategorycznie zabraniam. Niech to jej pan przekaże. A najlepiej aby
nie było żadnych fotografów. Ślub w szpitalu nie powinien być
sensacją. Zabraniam. Już wystarczy, że dziś ten fotograf mało
nie wyszedł ze skóry. Osobiście roztrzaskam każdy aparat, który
pojawi się na naszym ślubie. O ile w ogóle do niego dojdzie, bo
widzę… Nie pozwolę, by ktokolwiek decydował za Liama i za mnie.
I to w każdej sprawie.
- Zabrzmiałaś bardzo groźnie!
Stefcia zaśmiała się, ale już nic nie powiedziała. Wróciła
do kawiarenki, gdzie nadal się goszczono. Rozmawiano o ostatniej
operacji Liama. Padło stwierdzenie, że można go już zabrać do
Szwecji, że nie ma przeszkód. W gruncie rzeczy nawet ślub mógłby
odbyć się w Szwecji.
- Co ty na to, dziecko? – zapytała
pani Rybbing.
- Skoro tak uważacie, to możecie jechać
choćby dziś. Ale beze mnie.
- Nie możesz się tak upierać
– oburzyła się matka.
- Ależ oczywiście, że mogę.
Taki był mój warunek. Już pani zapomniała? Ja na przyczepkę do
Szwecji nie pojadę.
- Przecież jesteś jego narzeczoną!
- A dlaczego pani chce decydować za nas? - W głębi siebie
Stefcia obawiała się, że troszkę przegina. Dostała nowy
pierścionek i pokazuje rogi. Ale nie miała zamiaru grać potulnej
narzeczonej. Tę rolę zostawiła już za sobą. Jednakże
postanowiła nieco złagodnieć. – Wszystko zależy od Liama –
zakończyła ugodowo.
A tu przykra niespodzianka - jeszcze
tego samego dnia stan Liama gwałtownie się pogorszył. Stefcia
wróciła do hotelu spłakana. Było zbyt wiele niewiadomych. Bela
nakrzyczał na nią – czego do tej pory nigdy nie robił – bo
dość tego mazania się, trzeba myśleć pozytywnie. I zadzwonić do
domu. Ponownie dociekał, co Stefcia powiedziała na ucho Liamowi.
- Nie pamiętam dokładnie. To był rodzaj ultimatum. Zgodzę
się, jeśli on obieca, że nie pozwoli, by się ktoś do nas
wtrącał, a już w szczególności jego mama. Jeśli popełnimy
błędy – to będą to nasze błędy, a nie rodziny. Nawet mu
zagroziłam, że jeśli nie będzie uzgadniał ze mną swoich
decyzji, że jeśli będzie za moimi plecami spiskował z rodziną,
to będzie rozwód. Nie żadne tam „wybaczam ci, ale nigdy więcej”.
Czegoś takiego nie będzie. Tylko od razu rozstanie. No, mniej
więcej w tym tonie. Jeśli nie jest w stanie tego mi zagwarantować,
to nie ma sensu brać ślubu.
- Takiej cię nie znałem.
Stanowczej, upartej, mającej konkretne własne zdanie. Ale, moje
kochanie, rodzina, jak świat światem, zawsze się wtrącała i
dalej wtrącać się będzie! Sama powiedz – odrzucisz słowa babci
i ojca?
- Rozważę je wspólnie z mężem. O to w tym
chodzi.
- To kiedy ślub?
- Najpierw Liam musi wyjść
z tego kryzysu. Dla niego było za dużo emocji. Tak myślę.
- Zatem dzwońmy do Wierzbiny.
- Stryjku, a ty wierzysz, że
Liam całkiem wydobrzeje?
- Wszystko wskazuje na to, że
będzie przykuty do wózka inwalidzkiego. Ale poza tym wydobrzeje.
- Ta choroba bardzo go osłabiła. Podobno ma bardzo słabe
serce.
- Nie martw się na zapas, Stefciu. Ja wierzę, że
wszystko będzie dobrze.
Największym zaskoczeniem było to,
że babcia zabroniła Stefci brać ślub w listopadzie, bo to jest
miesiąc zmarłych. Jakieś nowe przesądy – żachnęła się
dziewczyna, ale nie powiedziała tego głośno. Dowiedziała się, że
pani Maria wyjechała, że psiak jest już bardzo grzeczny, że
Edward poukładał wszystkie swoje sprawy w pracy, a Tereska hurtowo
sprzedała ponad połowę chryzantem. Podobnie rzecz się miała w
Karolince. A po sprzedaży wszystkich chryzantem kończy pracę w
badylarstwie i „róbta, co chceta”, to już nie jej działka.
- Tato, zrób Smulczyńskiego szefem, a on niech sobie dobierze
kogoś młodego z prawem jazdy i będziesz miał sprawę rozwiązaną.
- Sądzisz, że mogę się tak oprzeć na obcych ludziach?
- Na Smulczyńskim na pewno.
- On jest za stary!
- Jak go zrobisz dyrektorem, czy chociaż kierownikiem, zobaczysz,
jak odmłodnieje!
- A wszystkie te kwity, papiery, no wiesz?
- Na początku mu pomożesz. Szybko się wciągnie. To bystry
facet. I ma dobrze w głowie. A poza tym jest bardzo uczciwy. Myślę,
że Piotrka też powinieneś powoli wciągać. Daj mu zadanie. Niech
on ci powie, kiedy i jakie nasiona wysiewać na rozsadę. Kiedy
pikować, i tak dalej. Nie musi siać osobiście, ale musi wiedzieć,
co, ile i dlaczego. Są książki, niech się doucza. A, jak się w
końcu ten szczeniak wabi?
- Tajki.
- O matko… A
cóż to za imię?
- Właśnie o to mu chodziło, by żaden
pies w okolicy nie miał takiego imienia.
Jeśli chodzi o
Liama następne dni były raz lepsze, raz gorsze. Najtragiczniejszy
był trzeci grudnia, wydawało się, że Liam już z tego się nie
podniesie. Stefcia była w rozpaczy. Warowała pod jego salą przez
cały dzień. A lekarze wchodzili i wychodzili, kręcili głowami,
było naprawdę bardzo źle. Nawet opanowana matka Liama tego dnia
też była załamana. Tak jak nagłe było pogorszenie, tak nagłe
było polepszenie. Stefcia, gdy tylko pozwolono jej wejść na salę
tuliła się do niego i szeptała czułe słowa. Nie chciała, by
znał ten ogrom bólu, jakiego ostatnio często doświadczała.
Starała się być przy nim łagodna i uśmiechnięta, nie pokazywać,
jak bardzo cierpi. W zaistniałej sytuacji nawet pani Rybbing
przestała mówić o przewiezieniu Liama do Szwecji. Stefcia
przypuszczała, że jest w stałym kontakcie ze szwedzkimi lekarzami.
Wszyscy czekali. A były dni, gdy Liam wręcz nie dał rady mówić.
Jednakże chciał ślubu w szpitalu, jak najszybciej. Stefcia
widziała, że ożywiają go rozmowy z Orvorem Lindell i Alesandro
Angeli. Z całą pewnością chciał być już czynny zawodowo, ale
był bardzo słaby i wielekroć zdarzało się, że usypiał w środku
rozmowy. Natomiast Stefcię chciał tulić do siebie bez końca i
rzucało się w oczy, że jest to dla niego lekarstwem. Na jak długo
skutecznym?
W czwartek jedenastego grudnia, w samo południe,
miał być ślub.
c.d.n.
fot. z internetu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz