wtorek, 18 stycznia 2022

Cz.3. Kraków, grudzień 1972 r.

 

Cz.3. Kraków, grudzień 1972 r.

Był grudzień, dzień wyjątkowo ponury, deszcz ze śniegiem, straszna chlapa! Wracała z uczelni, gdy przejeżdżający samochód ochlapał ją od stóp do głów błotnistą mazią prosto spod kół. Gdyby to była woda! Ale to było błoto! Wróciła do domu wręcz wściekła. Nie miała w co się ubrać do teatru! Jedna z kurtek właśnie schła, a druga była za mizerna do wieczorowej sukni. Będzie musiała zrezygnować z „Księżniczki czardasza”. Mało się nie rozpłakała, bo bardzo jej na tym spektaklu zależało, z trudem zdobyła bilet, a teraz wszystko przepadło. Nastka, lokatorka z drugiego pokoju szybko zorientowała się w sytuacji i przyniosła swój elegancki – wyjątkowo elegancki płaszcz.
- Nałóż – poleciła. - Jestem pewna, że będzie na ciebie pasował.
Istotnie, płaszcz leżał na Stefci idealnie, ucałowała Nastkę i wykręciła pirueta. Po chwili zawahała się – nie lubiła pożyczać. Niczego.
- Nie marudź – zaśmiała się Nastka. - I baw się dobrze – po czym zniknęła w swoim pokoju.
Stefcia do teatru pojechała taksówką. Ledwie weszła do foyer, a ujrzała Marka. Był w towarzystwie dwóch pań. On też ją zauważył i z daleka skinął głową, uśmiechając się przy tym. Na szczęście nie próbował podejść i rozmawiać. Z całą pewnością zauważył też, że jest sama, więc jak najszybciej przemknęła na widownię. Siedziała tam jak mała, szara myszka, nawet nie rozglądała się po ludziach. Powinna się lepiej tym Marka paniom przyjrzeć – marudziła w duchu. Oczywiście spektakl ją zachwycił, lecz nie miała z kim podzielić się swoimi uwagami. Później zwlekała nieco z wyjściem z uwagi na Marka. Nie chciała znaleźć się blisko niego i jego towarzyszek, bo ewentualna rozmowa mogła być niezręczna. Taksówki pod teatr podjeżdżały jedna za drugą, musiały być zamówione wcześniej. Żałowała, że sama o tym nie pomyślała. . Dalej padał deszcz ze śniegiem, było nieprzyjemnie i zimno. Stefania osłoniła głowę dużym futrzanym kołnierzem, źle, że nie wzięła parasolki, nie pomyślała. Teraz śpieszyła się, byle szybciej do tramwaju i do domu.
Nagle została wciągnięta i jednocześnie wepchnięta do samochodu, który ruszył z piskiem opon. Znalazła się między dwoma mężczyznami, a jeden z nich trzymał ją mocno za głowę, zasłaniając ręką Stefci usta. Szarpała się, ale między tymi osiłkami była zupełnie bez szans. Przerażona nie pomyślała nawet o tym, by zapamiętać twarze napastników. Widziała jedynie, że kierowca ma na głowie czarny kapelusz. Powiedział coś do tych z tyłu w języku rosyjskim. A może ukraińskim, nie była pewna. I tak słów nie zrozumiała. W samochodzie mocno śmierdziało papierosami i rosyjską wodą kolońską. Chyba też alkoholem. O co im chodzi? Dlaczego została porwana? Ze strachu zrobiło się jej tak słabo, że zaczęła omdlewać, ale ten z prawej otworzył okno, widocznie to zauważył. Wtedy jakoś udało się jej uchylić w bok głowę i zaczęła krzyczeć. Ten z lewej uderzył ją pięścią w twarz, łamiąc przy tym nos i już nic więcej Stefania nie pamiętała.
Obudziła się dopiero w szpitalu.
Została okrutnie pobita, skopana, a nawet twarz miała pociętą nożem. Trzy żebra były złamane i dwa pęknięte. Złamany też miała lewy nadgarstek, posiniaczone nogi, brzuch, plecy, w zasadzie całe ciało. Musiała zostać skopana. Na razie nie czuła bólu, ale to zapewne na skutek działania leków przeciwbólowych. Całą twarz miała w bandażach. Wyglądała okropnie, na szczęście nie wiedziała o tym. Na twarzy miała trzy blizny. Jedna biegła przez środek czoła w dół, po niewielkim skosie. Druga była jakby jej przedłużeniem na lewym policzku. Ta była stosunkowo najkrótsza. Trzecia biegła po lewej stronie twarzy tuż przy włosach i kończyła się zakrętasem na szczęce. Wszystkie były makabryczne, choć na szczęście stosunkowo płytkie. Lekarz zapewnił ją, że nie naruszają mięśni twarzy, a nos udało się poskładać – jak to powiedział. Tyle szczęścia w nieszczęściu, ale to już było pod koniec pobytu w szpitalu.
Teraz, ledwie otworzyła oko (drugie zasłaniał bandaż)– zobaczyła ojca stojącego w drzwiach sali, rozmawiał z mężczyzną w białym fartuchu, zapewne z lekarzem. Powiedziała „tatusiu”, jednakże ojciec nie usłyszał, zareagował dopiero po chwili, gdy na nią spojrzał. Pocałował swą ukochaną córunię w kawałek odsłoniętego policzka i pogładził po ręce.
- Jak się czujesz, dziecko?
Nie miała siły odpowiedzieć. Zamknęła oko. Po chwili znów usnęła.
Taki miała cały grudzień, choć ojciec zabrał ją na święta do domu. Leżała prawie cały czas, ale obok była babcia. To babcia zmieniała jej opatrunki i poprawiała bandaże spowijające żebra i nadgarstek. Jak dobrze mieć babcię! Jej rosołki stawiały Stefcię na nogi także po zapaleniu płuc, jakiego nabawiła się podczas tego nieszczęsnego wieczora. Złamany nadgarstek, już bez gipsu, nadal ją bolał, więc oszczędzała rękę.
W szpitalu nie chciała przyjmować gości. Koleżanki ze stancji bardzo chciały ją odwiedzać, kiedy już dowiedziały się o napadzie i szpitalu. Powiedziały, że był do niej telefon, facet chyba przedstawił się jako Marek, jakieś krótkie nazwisko, ale nie dosłyszały. Gdy dzwonił nic o zdarzeniu jeszcze nie wiedziały. Teraz powiedziały Stefani, że Nastka niespodziewanie się wyprowadziła. Stefania na tym etapie nie miała dość sił na rozmowy, nawet na myślenie. Jeszcze w szpitalu przyszli do niej dwaj milicjanci. Przesłuchanie było szczególnie nieprzyjemne. Jakby to ona była wszystkiemu winna! I nie wierzyli, że nic nie wie, nic nie podejrzewa, nie umie podać rysopisów. Jedyny znak szczególny to to, że napastnicy mówili ze wschodnim akcentem, albo całkiem po rosyjsku lub ukraińsku. Nie wiedziała nawet do jakiego samochodu została wciągnięta. A przede wszystkim z jakiego powodu została napadnięta i tak mocno pobita. Ją też to dręczyło. Ciągle bolało ją całe ciało mimo leków przeciwbólowych. I choć milicjanci nie zrobili na niej dobrego wrażenia zapytała ich, jak została przewieziona do szpitala. Dowiedziała się, że znalazł ją podpity mężczyzna wracający z imprezy. Nad Wisłą. Było dobrze po północy. Leżała na ziemi cała mokra, wykrwawiona, wysmarowana krwią, nieprzytomna, ale jeszcze żyła. Mężczyzna wyskoczył na ulicę, by zatrzymać jakiś samochód, kilka pierwszych aut się nie zatrzymało. Wyszedł więc na jezdnię i stanął tak, by zmusić kierowców do zatrzymania się. Milicja przyjechała w kilka minut, bo patrol był blisko, a w chwilę potem karetka pogotowia. Stefania była wyziębiona i nieprzytomna.
- A jak się nazywa ten mężczyzna?
- Jan Kilmanowicz – powiedział milicjant sprawdziwszy to w notatkach.
- Jak go znajdę?
- A to już musi pani do dyżurnego na komendzie.
W połowie stycznia, będąc w Wierzbinie, podjęła decyzję, że do Krakowa nie wraca, że rzuca studia. Ojciec się temu mocno sprzeciwił.
- Wiem, że jesteś za słaba! Płuca nie do końca wyleczone, nie mówiąc o pozostałych urazach. Na razie weź dziekankę, a na decyzję o zrezygnowaniu ze studiów zawsze będziesz miała jeszcze czas. Trzeba się zastanowić. Przecież mimo wszystko chcesz dalej się uczyć. I od ludzi też nie uciekniesz. A rany się zabliźnią. Być może resztę uda się ukryć pod makijażem. Nie dręcz się. Z pewnymi faktami trzeba się pogodzić. A poza tym z dnia na dzień będzie lepiej.
Chociaż tak mówił, niby pogodnie i lekko, sam w sercu bardzo cierpiał. Było mu przeogromnie żal córki, najchętniej to wszystko złe wziąłby na siebie, byle tyko Stefcia, jego ukochana córeczka, tak bardzo nie cierpiała. Razem z bratem Belą wielekroć w najdrobniejszych szczegółach rozpatrywali całe zdarzenie. Pytania kto i dlaczego pozostawały bez odpowiedzi. Okropna była bezradność – nic nie mogli poradzić. Choć twarz była bardzo precyzyjnie „zacerowana”, to przecież blizny będą widoczne, pozostaną na zawsze. I to na twarzy młodej dziewczyny. Taka tragedia!
Piotruś zaglądał do niej regularnie, czasem gładził po zdrowej ręce, czasem coś wydukał na temat szkoły, ale generalnie był milczący i smutny, bardzo odmieniony.
Dopiero po jakim czasie zaczęto składać w całość fakty towarzyszące napadowi. Stefania miała na sobie płaszcz Nastki. Były jednakowego wzrostu. Obie miały czarne włosy. Ktoś musiał wziąć ją za Nastkę. Takie wyjaśnienie było bardzo prawdopodobne. No i jeszcze ta pocięta twarz. Czy nie mszczono się w ten sposób na prostytutkach? A to nagłe wyprowadzenie się Białorusinki wyraźnie sugerowało ucieczkę. Nastka MUSIAŁA mieć coś na sumieniu. Jednakże Stefania ani myślała rozmawiać o tym z milicjantami. Jeśli dziewczyna była w Polsce, a było to bardzo prawdopodobne – z pewnością by ją znaleźli i miałaby tylko kłopoty. Zaś sprawcy nadal byliby na wolności. Nie wierzyła w sprawność milicji. I w sprawiedliwość.
Dziewczyny ze stancji telefonowały do Stefci do domu w Wierzbinie stosunkowo często. Namawiały do powrotu. Ale jak miała się pokazywać ludziom z taką twarzą? Z drugiej strony i tak nie schowa się do mysiej dziury. Długo nosiła bandaże na twarzy. Gdy opatrunki zaczęła zakrywać plastrami nawet w domu zakładała toczek z woalką, który babcia znalazła go gdzieś w starych kufrach, bo wnuczkę drażniły spojrzenia wszystkich ludzi, nawet tych najbliższych. Jeden stryj Bela był na tyle odważny, że bezceremonialnie zdejmował go z jej głowy. Jednak rozumiał bratanicę i po jakimś czasie przywiózł jej inny, lżejszy, bardziej współczesny, granatowy z szaro-granatową woalką.
Stefania zakołysała głową odrywając się od wspomnień. Wspomnień które nadal bolały. Które już zawsze będą boleć.


c.d.n.
Fot. Pixabay


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz