środa, 26 stycznia 2022

Cz.7. Wiosna 1973 r. Szwecja. Sprawy domowe.

 


Cz. 7. Wiosna 1973 r. Szwecja. Sprawy domowe.

Ale najpierw była Szwecja.
Pojechała sama, bez stryjka, „bo po co mnożyć koszty?”. Zresztą znała już trasę, podciągnęła się z angielskiego, przestała się bać pokazywania twarzy. Po pierwszym miesiącu od zabiegów zrobiła dokładne zdjęcia blizn i wraz z listem wysłała do profesora Seweryna Kiliana. W rozmowie telefonicznej uzgodniła termin pobytu i całą resztę. Miała tam być tylko dwa tygodnie. Profesor pochwalił się, że mają nowe urządzenie, jakby specjalnie dla niej, dla Stefanii.
Personel był ten sam, za to całkiem nowi pacjenci. Żałowała, że nie ma Tora. Próbowała zaprzyjaźnić się z nowymi osobami. Starała się rozmawiać wyłącznie po angielsku, bo już się przekonała, że takie rozmowy wyraźnie wzbogacają jej słownictwo. Ale przy stoliku w jadalni miała do towarzystwa jakiegoś mało rozmownego Szweda. Próbowała z nim rozmawiać, jednak wyraźnie był temu niechętny. W pokoju – innym, niż poprzednio – dużo czasu poświęcała na naukę, wiedziała, że musi. W któryś majowy i słoneczny dzień zrobiono im wycieczkę nad morze, w miejsce, które można było od biedy nazwać fiordami. I tu z zachwytu otworzyła buzię. Chciałaby mieszkać w takim miejscu, ale nawet miejscowi nie stawiali tu domów. A Norwegia ma jeszcze piękniejsze widoki. Nie chciało się jej wracać do kliniki.
Dwa tygodnie minęły wyjątkowo szybko, „jak z bicza strzelił”. Przed wyjazdem znów zakupy z panią Inez i ostatnie porady kosmetyczne. Było dobrze, nawet bardzo dobrze. Profesor Kilian prosił o kontakt za dwa miesiące, dobrze by było, gdyby nadal robiła co jakiś czas zdjęcia blizn i mu przysyłała. Według niego następne spotkanie powinno być za jakieś dwa lata i prawdopodobnie będzie to już ostanie. Natomiast zdjęcia pozwolą mu kontrolować sytuację. Był bardzo zadowolony z tego, co osiągnął na twarzy Stefanii. Z odmienioną twarzą Stefania czuła się niemal komfortowo. Nowe uczesanie, inny styl ubierania, staranny makijaż – to wszystko razem stworzyło nową, zdumiewająco piękną kobietę. Była DAMĄ. I tak się zachowywała.
W domu natychmiast otoczyła ją miłość, czułość i bezpieczeństwo. Teraz tylko dla stryja Beli kupiła indywidualny prezent – dwa tuziny świetnych cygar. Ponadto przywiozła solone masło, dużo słodyczy i kawy. Piotruś, kiedy tylko mógł, przysiadał na poręczy fotela, na którym siedziała siostra, łapał ją za szyję i wtulał twarz w jej włosy. Miała nieodparte wrażenie, że chłopak chce jej coś przekazać w tajemnicy.
- A dasz mi pooglądać swoje zeszyty? - zapytała, ułatwiając kontakt w cztery oczy.
W swoim pokoju Piotr wyszeptał, że tata jest chory na serce. Był osiem dni w szpitalu, ale zakazano mu, to jest Piotrowi, mówić o tym Stefanii.
- A dlaczego takie tajemnice? - bardzo się zdziwiła.
- Bo ty masz dużo nauki i musisz mieć spokój, a nie nowe zmartwienia. Tak mówiła babcia.
- Opowiedz mi o wszystkim dokładnie.
- Kiedy ja niewiele wiem. Pogotowie zabrało tatę z pracy, chyba na drugi dzień po twoim wyjeździe. Wiem jeszcze, że chciał wyjść ze szpitala na własne żądanie, ale stryj Bela mu nie pozwolił. Sprowadził ciocię Tereską, by zajęła się tą całą zieleniną tutaj, w Wierzbinie, a mnie wywiózł na trzy dni do Karolinki, i tam razem z babcią i dziadkiem utrzymywaliśmy porządki. Potem przyjechał razem z panem Stojanowskim i teraz on razem z dziadkami zarządzają Karolinką. Co z nami będzie, Steniu? Boję się i o tatę, i o oba gospodarstwa. Tato już nie ma siły. A babcia i dziadek wcale nie nadają się do pracy. Dziadek tylko zrzędzi, ze wszystkiego jest niezadowolony. Jak tak będzie marudził, to pan Stojanowski ucieknie! A babcia to widzi tylko kwiaty... Sama wiesz, jaka ona jest. Oba gospodarstwa się posypią. Że też ciągle jestem za smarkaty! Jak nic któreś gospodarstwo pójdzie pod młotek – zakończył z ogromnym smutkiem. Nie wiadomo było, czy bardziej żałuje ojca, czy gospodarstwa. Już wszyscy wiedzieli, że pójdzie do technikum ogrodniczego i cała ziemia, oba gospodarstwa, mają być jego.
- To był zawał? - chciała uściślić Stefania.
- Nazywali to stanem przedzawałowym. Ale tak długo w szpitalu? To coś mocniej nie w porządku. Tutaj to stryj Bela dużo pomagał, ciocia Tereska z tym swoim kręgosłupem to nawet dobrze chodzić nie może. Tyle, że doglądała pracowników. Pan Jakubowski z dziadkiem jeździli na giełdę. Nie chcieli mnie zabrać, choć się prosiłem.
Matka Stefani, Aniela Żak, i matka Piotra, Katarzyna Lemańska, miały tak zwane badylarstwo. Ta pierwsza oprócz szklarni miała dwa hektary ziemi pod intensywnymi uprawami i zawsze zatrudniała trochę ludzi. Ale największą jej pomocnicą była siostra Teresa Chyża, która wraz z rodziną zajmowała piętro domu przy szklarniach. Natomiast Katarzyna mieszkała w Karolince, blisko dwadzieścia kilometrów od Żaków i prowadziła tam podobne gospodarstwo, nastawione głównie na kwiaty. Wszystkie trzy panie współpracowały ze sobą i wymieniały się doświadczeniami. Czasem spotykały się towarzysko, choć te spotkania z reguły przemieniały się w narady biznesowe. Teresa ciągle miała „iść na swoje”, ale jakoś nie mogła odciąć się od siostry. W końcu udało się jej wraz z mężem kupić stary poniemiecki dom i go z grubsza wyremontować. Ale droga do własnego zielonego gospodarstwa ciągle była daleka. Tymczasem niespodziewanie zmarła Aniela – pękł jej tętniak w głowie. Stefania miała wtedy blisko dziewięć lat. Śmierć matki niewiele odmieniła w życiu dziewczynki, bo była jeszcze babcia Stefcia, po której dostała imię. Babcia zawsze otaczała Stefcię szczególną opieką, aż Teresa była nieco zazdrosna, w końcu jednak pani Stefania była matką Edwarda i Beli. A także Tomasza, mieszkającego w okolicach Augustowa i bardzo rzadko odwiedzającego rodzinę – był kaleką, bo mina urwała mu stopę. Babcia Stefania nie przepadała za dziećmi Chyżów, choć nie można powiedzieć, by któreś krzywdziła. Rzecz sprowadzała się raczej do ilości poświęconego czasu, dla Stefci zawsze go miała. W końcu to była „rodzona wnuczka”. Gdy było trzeba - opiekowała się także dziećmi Teresy. Mała Stefcia nigdy się z nimi tak naprawdę nie zżyła, nie zaprzyjaźniła.
Teresa marzyła o wyprowadzeniu się na swoje i wreszcie tego dokonała, ale nadal zajmowała się całym zielonym gospodarstwem. Bez Anieli było jej dużo trudniej, gdyż miała więcej pracy i więcej odpowiedzialności. Na szczęście był „całkiem słuszny” dochód, a to pomagało w dokończeniu spraw budowlanych. Cieszyła się, że ma własny dom, choć do pracy musiała biegać teraz prawie dwa kilometry. Jej mąż, Wojciech, był budowlańcem i też nieźle zarabiał. A poza tym sam odremontował tę poniemiecką ruinę, co znacznie obniżyło koszty.
Stefania od dziecka widziała, jak dorośli ciężko pracują, i to nie po osiem godzin dziennie, a nawet po szesnaście i więcej. Może gdyby mama się oszczędzała, nie doszłoby do tak szybkiej śmierci. Może. Tego nie wiedział nikt. Ale niejako na pocieszenie dostała Piotrusia. Maleńkiego, ukochanego braciszka. Dokładniej - przyrodniego braciszka.
Generalnie Edward Żak nie pozwalał córce pracować w szklarniach, musiało być coś w pobliżu katastrofy aby ustąpił. „Jeszcze się w życiu napracujesz” - to było jego częste porzekadło, a babcia posyłała wymowne spojrzenie, bo nie zgadzała się z synem tak do końca ("Nic się jej nie stanie, jak zamiecie podwórko!”). Co innego zajmowanie się Piotrusiem. Opiekując się maluszkiem odciążała babcię. A przy tym tych dwoje natychmiast do siebie przywarło.

c.d.n.
fot. własne

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz