piątek, 28 stycznia 2022

Cz. 8. Maj 2020 r. STEFCIA Z WIERZBINY

 




STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 8. Maj 2020 r. Wierzbina. Sen.

Stefania ocknęła się z zamyślenia.
Hania ciągle opowiadała o swoim Hansie-Janku, miała wypieki na twarzy, zapewne od wina. Była podekscytowana. Dla odmiany mocno gestykulowała, bo brakowało słów. Jak można się tak zakochać? - dziwiła się w myślach Stefania.
- Jednak musisz z nim najpierw porozmawiać na Skype, inaczej ja się na wyjazd nie zgadzam.
- Porozmawiam. W tym masz bezsprzecznie rację. I jak ci smakuje sałatka? Znalazłam w sklepie takie maluteńkie pieczarki w słoiku, wydały mi się bardzo odpowiednie do tego zestawu warzyw.
- Jest wspaniała, idealna!
- To się cieszę. Otwieramy drugą butelkę?
Stefania nie chciała.
Dzwonek do drzwi nie był zaskakujący, przyjechał częsty gość, niemal domownik, Piotr Żak, przyrodni brat Stefanii, młodszy od niej o dziesięć lat. Ucałował siostrę, następnie Hanię, wziął z szafki kieliszek i otworzywszy nową butelkę nalał sobie szczodrze wina.
- Zdziwione? - zapytał wypiwszy duszkiem. - Spragniony byłem i chyba nawet dalej jestem. Już powiedziałem ludziom, co mają robić, więc mam teraz chwilę dla siebie. I dla was. Mogę sałatki?
Stefania zrobiła trzy mocne herbaty i przyniosła je wraz z talerzykiem i widelcem dla Piotra.
- Ciągle w galopie! - Poskarżył się nakładając czubato na talerzyk. - A znajdziesz kawałek chleba? Nie miałem czasu zjeść w domu, bo już ludzie czekali. Znalazłem zbyt na róże, marnie w tym roku idzie handel kwiatami. Te pojadą do Norwegii. Jak dobrze, że jest internet!
- Jak dobrze, że znasz angielski! - dodała Stefania, stawiając talerzyk z chlebem.
- To też. Ale i tak namieszała nam ta pandemia, ledwo wiążemy koniec z końcem. Całe szczęście, że w tym roku mamy więcej warzyw niż kwiatów.
- Jak tam żona, dzieciaki? - dopytywała się Hania.
- Dzięki, wszystko dobrze – odpowiedział zdawkowo.
- Pilnujcie się, oj, pilnujcie! Ty wchodzisz i tak bezceremonialnie nas całujesz, a nie powinieneś tego robić. Nawet rąk nie umyłeś – rozgderała Hania.
- Od razu widać, że nie masz swojego chłopa i na cudzym się wyżywasz! - zaprotestował żartobliwie Piotr, ale po chwili przyznał: - Masz zdecydowanie rację. Zrobiłem to zupełnie odruchowo, głównie z wielkiej sympatii do was. W moim środowisku jeszcze nie ma chorych osób, ale licho nie śpi. Taki Andrzej Skowroński, mój pracownik, jeździł na pogrzeb do rodziny, więc mu zakazałem przychodzić przez dwa tygodnie. Chronisz się, chronisz, a zaraza i tak może cię doścignąć. A ręce umyłem w szklarni. - Pokręcił głową z dezaprobatą i znów zajął się sałatką.
Zaczęli rozmawiać o codziennych sprawach, było jasne, że Hania już do wyznań nie wróci. Teraz czekała na swoją sąsiadkę, która coś tam załatwiała w miasteczku, a w planie było, że będzie kierowcą w drodze powrotnej.
Zadzwonił telefon Stefanii, spojrzała na ekran i zaraz wyszła, rzucając w przelocie, że to klient. Hania włączyła telewizor, trwała kampania przedwyborcza, a ona była mocno zainteresowana polityką. Piotr jadł, dokładał, popijał herbatą.
- Haniu, ja się teraz położę na pół godzinki, bo mi się oczy same zamykają. - Powiedział, po wyniesieniu swoich naczyń do kuchni. - W razie czego to mnie obudzisz, bo na dłuższy sen nie mogę sobie pozwolić.
- Wyłączyć telewizor?
- Ależ skąd! On jest jak kołysanka – uśmiechnął się do Hani, ułożył na kanapie i po chwili już spał.
Hania wyjęła telefon i całkowicie wyciszyła, a później, licząc na podzielną uwagę, obejrzała raz jeszcze zdjęcia swego amanta, wysłuchując relacji telewizyjnych. Wino lekko szumiało jej w głowie, miała dobry humor i nadzieję, że już niedługo spotka się z Hansem na czacie. A może wreszcie porozmawiają na Skype, jak to radziła Stefania. Przy kuzynce wszystko było proste i jasne. Kampania wyborcza stała się niespodzianie jakoś mniej ważna... Tak, czuła, że Steniusia posiała w niej ziarno niepokoju, że musi lepiej, głębiej, rozważyć te swoje zauroczenie. Przecież nie jest głupia!
Stefania dość długo nie wracała, wreszcie przyszła i już od drzwi oznajmiła, że na schodach czeka na Hanię reklamówka ze świeżą zieleniną.
- O, dziękuję! Ale i u mnie już jest szczypiorek i rzodkiewka.
- Masz tam sałatę i nawet trochę szparagów. Wydaje mi się, że pan Aleksy dołożył też główkę kapusty, choć o tym mu nie wspominałam.
- Tym bardziej dziękuję. Coś mojej koleżanki długo nie ma... Jej matka leży tu w szpitalu.
- Ale przecież jest zakaz odwiedzin.
- To prawda. Jednak siostra jej męża pracuje w szpitalu, więc choć przez nią może coś matce podać. Ma do mnie zadzwonić, jak już wszystko pozałatwia, bo jeszcze musi do banku i coś tam jeszcze, nie pamiętam. O, chyba już pora obudzić Piotrusia. Chciał, by go po pól godzinie obudzić.
- Dajmy mu jeszcze drugie pół godziny. Widziałam, że jego pracownicy nadal coś tam robią.
- Nie będzie zły?
- Jest bardzo zmęczony. Niech odpoczywa. A jego złość biorę na siebie.
- Dobra. W porządku. Ty wiesz lepiej. Daria wprawdzie jeszcze nie dzwoniła, ale ja się już powoli będę zbierać, bo myślę, że ona lada moment tu dotrze. A deszcz na szczęście przestał padać. Dość już deszczu tej wiosny!
- Niestety, nie rozpogodziło się. Cały czas ciągną ciężkie chmury. Tylko patrzeć, jak od nowa się rozpada. Wiatr ciągle jest zimny, wcale nie wiosenny. Może powinnam trochę przepalić w domu?
Przed samym zachodem niebo jednak się wypogodziło i słońce roziskrzyło krople zawieszone na liściach i gałęziach. Stefania, z kubkiem herbaty w dłoni, oparta o framugę stała w drzwiach werandy. Słońce już niemal zaszło. To był jej tradycyjny relaks przed snem, o ile tylko pogoda pozwalała na stanie w otwartych drzwiach. Słyszała jak z drugiej strony domu ulicą przejeżdżają samochody, głośno rozpryskując kałuże wody zebrane przy krawężnikach. Nagle u sąsiadów gwałtownym skowytem zaniósł się pies, słychać było nawet jakieś krzyki. Domy stały w sporym oddaleniu i nie sposób było zrozumieć słów. Odkąd zamieszkali nowi właściciele dość często były tam awantury. Stefania już przestała na nie zwracać uwagę. Ale ta dzisiejsza była wyjątkowo głośna. Nieświadomie wzruszyła tylko ramionami. Wróciła myślami do problemów Hani. Miała nadzieję, że przekonała kuzynkę przynajmniej do rozmowy na Skype. Była na Hanię zła za tak nieodpowiedzialne zachowanie, a z drugiej strony jej zazdrościła. Miłość? Już zapomniała, co to słowo znaczy... Kiedyś chciała przeżyć jakąś szaloną miłosną przygodę i coś tam przeżyła. To było tak dawno, tak dawno... Niestety, wyrosła na samotnicę i aż dziw, że po wszystkich perypetiach, jakich doświadczyła w swoim życiu, Markowi udało się założyć jej obrączkę. Dopiła herbatę. Jeszcze raz wzięła głęboki oddech i już miała zamknąć drzwi werandy, gdy znów usłyszała wzburzone głosy u sąsiadów, głośne trzaskanie drzwiami i po chwili gwałtowny warkot samochodu. Ktoś odjechał. Wszystko ucichło.
Usnęła tego wieczora stosunkowo szybko, ale przebudziła się ledwie zaczęło szarzeć – strasznie bolała ją głowa i było jej przeraźliwie zimno! Miała dreszcze. Nastawiła wodę na herbatę, poszła do toalety. Czekając na zaparzenie się herbaty wyjęła tabletki z nadzieją, że będą pomocne. Łyżeczką nalała do filiżanki troszkę herbaty, ostudziła ją i połknęła od razu dwie pastylki. Z resztą herbaty wróciła do sypialni. Z komody wyjęła grube skarpety i ciepły stary sweter z kaszmiru, jeszcze po mamie. Już kilka razy spała w nim, gdy noc stała się chłodna. Teraz też tak zrobiła, dodatkowo otulając szyję szalem pamiętającym (dla odmiany) czasy babci. Dopiła herbatę, siorbiąc całkiem nieelegancko, ale zależało jej na tym, by jak najszybciej się rozgrzać. Następnie zakopała się głęboko w pościeli. Te wszystkie zabiegi łącznie dały pożądany efekt. Nawet nie zauważyła, kiedy ból głowy znacząco zmalał. Rozgrzana usnęła ponownie. I tu niespodzianka – miała sen! Rzadko miewała sny, a nawet jeśli już śniła, to raczej nie pamiętała o czym, zaledwie jakieś mgliste wrażenia. A tu po przebudzeniu nadal miała wyraźne obrazy w myślach.
We śnie była na jakiejś plenerowej imprezie. Dużo ludzi stało w obszernym kręgu. Ktoś przemawiał, wiele osób popijało piwo z butelki. Koło niej stal wysoki mężczyzna w białej koszuli i jasnym garniturze. Nie znała go. A może jednak znała? Nie była pewna. Sama natomiast dobrze się czuła w letniej kwiecistej sukience. Zapamiętała, że włosy miała wysoko upięte. W tym śnie nie miała blizny. Czuła, że mężczyzna jest nią zainteresowany, spoglądał na nią z góry, a ona miała świadomość każdego spojrzenia, choć wcale na pana nie patrzyła. Mężczyzna dotknął jej dłoni. Cofnęła szybko rękę, ale on pochwycił palce i przytrzymał, nie pozwolił, by się od niego odsunęła. Odwrotnie – sam się jeszcze przybliżył. Nie śmiała na niego spojrzeć, jednak nie wyrywała ręki. A on zaczął pieścić jej dłoń nieśpiesznym muskaniem kciuka.
- Stefi – powiedział cichutko i wtedy poczuła się przymuszona do spojrzenia w jego oczy.
Podniosła twarz. Zobaczyła najbardziej zielone oczy. I te oczy uśmiechały się do niej, tchnęły jednocześnie spokojem. Były piękne w czarnej oprawie długich rzęs. Mężczyzna miał także czarne, lekko wijące się włosy i kilkudniowy zarost, troszkę szpakowaty. Był czarujący! Marzenie każdej kobiety! Nie umiała określić ile miał lat, może czterdzieści. Ona sama była w podobnym wieku. We śnie wszystko może się zdarzyć. Stali tak wpatrzeni w siebie, jakby ktoś dawał im czas na zakochanie, na zanurzenie się w marzenia i pragnienia. I jednocześnie Stefania doskonale wiedziała, że to wszystko jej się tylko śni, ale całą sobą pragnęła, by sen się nie kończył. Zielone oczy Marka... To jednak nie był Marek. Liam? Czy to mógł być jej jasnowłosy, cudowny Liam? Ale mężczyzna ze snu miał czarne włosy...
Później przez kilka dni często myślami wracała do tych obrazów, do tego mężczyzny i jego uwodzicielskiego spojrzenia. Aż powoli wspomnienie zaczęło blednąć. Dobrze wiedziała, że w prawdziwym życiu nic się nie wydarzy, być może ten sen powstał na skutek wynurzeń Hani. Wzruszyła ramionami – też coś! Już nie ma o czym myśleć, tylko o jakimś głupim śnie...


c.d.n.
fot. własne

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz